może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
001.
Driving in your car
I never, never want to go home
Because I haven't got one anymore
Zatrzymując się na skrzyżowaniu Spence i Barrett Street, opierając plecy o ścianę żółtego budynku, zamkniętego już na stałe od niemal roku, wsłuchiwał się w uliczne melodie, dźwięk zapadającej już nocy, świergot klaksonów, starych silników i hamujących gwałtownie opon. Znów padało, choć od dwóch godzin jakby mniej; nie był pewien. Przejeżdżający nieopodal samochód wprawił w ruch zebraną na ulicy wodę, wznosząc jej krople w powietrze, a Hyacinth w ostatniej chwili cofnął się o krok, unikając zmoczenia już i tak brudnych ubrań. I choć wciąż nie słyszał dźwięku policyjnych syren, był pewien, że ktoś się za nim skrada, podąża niczym cień. Kilkanaście minut temu na posesji jednego z domów (stojącego w tej niepasującej do Australii dzielnicy, francuskiej, powiedziałby, choć nie wiedział, czy w całej Francji stoją równie ekscentryczne, krzykliwe domy; może — tak mówił w końcu ojciec, a Cinto nie dowiedział się nigdy, czy kłamał, czy w ogóle kiedykolwiek we Francji był, czy odwiedzał ją wyłącznie w zakamarkach sennych wojaży), włączył się alarm, choć Napo (którym bywał tylko w tych chwilach, w te noce) był pewien, że go wyłączył. Nie zamierzał ukraść wiele — wystarczająco, by za sprzedane w lombardzie przedmioty otrzymać pieniądze na kilka nocy w lepszej noclegowni (oferowanej przez chłopaka o imieniu Jet), pięć ciepłych posiłków w Ganbaranba i być może zakupienie pary nowych rękawiczek u madame Bowers; kiedy rozbrzmiał alarm, Napo był jeszcze przed domem, więc nie zdążył zabrać niczego — pozostawało mu uciec i mieć nadzieję, że w kamerach nie odbije się jego wizerunek.
Naciągnąwszy na głowę kaptur grubej bluzy, skierował się ku zachodniej części miasta. Za każdym razem, gdy zza jego pleców dobiegały cudze głosy przyspieszał, a gdy obok przemknął policyjny wóz, niemal rzucił się do maratońskiego biegu. Robił już g o r s z e rzeczy, ale przecież nigdy sam, zawsze z kimś; ci ludzie wiedzieli, pamiętali, zachowywali rozsądek; był pewien, że ani Tom, ani Keira, ani też Alec nie przegapiliby drugiego, ukrytego alarmu. I że wiedzieliby, czy w związku z tym, na domu zainstalowano także dodatkowe, ukryte kamery.
Może to nie wizja więzienia go przerażała, a powrót do Grecji, nawet tej innej i nieodkrytej za młodu; meldunek dostarczony zaskoczonym rodzicom, ich początkowe zdumienie, a potem zaprzeczenie; pewnie woleliby wierzyć, że Cinto umarł.
Z roztargnieniem wyszedł na ulicę, która zawsze przecież była cicha i niewinna; nie patrzył ani w niebo, ani w ziemię, ani gdziekolwiek — szedł, a może już biegł, chcąc jak najbardziej oddalić się od tamtej przeklętej dzielnicy, pomyłki, wizji spędzenia nocy jednak w schronisku, jednak z tym, co zwykle, i pewnie — tymi, co zwykle.
Przegapił światła, dźwięki, rozsądek; zdołał tylko wydać z siebie to głuche, bezdźwięczne oh, gdy pchnięty upadł, gdy kolano się podwinęło, biodro zanurkowało w płytkiej kałuży, łokieć wbił się w czerń asfaltu, jeszcze dziwnie ciepłego; bolało i nie bolało, bo przerażenie nakazało mu wstać i uciec, skoro jeszcze mógł; bał się nawet spojrzeć na stojący przed nim (lub: za nim) samochód, a może bardziej tego, co skrywało się w jego wnętrzu.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Randall Blyth (nazywany również tym przeklętym Randallem, niebieskookim Christianem Bale’em, albo — dla przyjaciół: po prostu Randy, a więc dla Herculesa nigdy Randy, zawsze Randall-paskudny-Blyth), jak zwykle w poniedziałkowe poranki — jeszcze przed otwarciem muzeum dla zwiedzających — przekrzykiwał się z grupą rosłych, młodych mężczyzn o pięknych twarzach i wyważonych, kojących głosach (Hesille mógł się tylko domyślać, jak tym samym tembrem raczyli pod koniec tygodnia urzeczone pary kobiecych lub męskich par oczu, niezwracających uwagi na to co mówił albo kiedy mówił, a wyłącznie jak wypowiadał do nich głoski), zawsze wymyślając sobie niedorzeczny, ale skutecznie szarpiący za nerwy dylemat, którego nie mogli jednogłośnie rozstrzygnąć aż do nadciągającego piątku (po weekendzie ów zagwozdka traciła po prostu na znaczeniu, a w jej miejscu pojawiała się nowa, świeższa i za każdym razem bardziej absurdalna). Hesille po kilku miesiącach drażniących dialogów nauczył się wypełniać kanaliki słuchowe głuchym szumem, w którym czasem z różnym natężeniem grała muzyka (zazwyczaj piosenka The Cure), niedawno odbyta, najnowsza konwersacja z Oliverem (i zastanawianie się: co on tak właściwie miał na myśli, i czy znów ukrył wewnątrz słów coś, czym Hercules powinien być zaniepokojony?), albo nigdy niemające spełnić się wizje wtrąceń, którymi mógłby przepchać się między rytuałem poranków. Słuchajcie, a może, zamiast nad tym, czy celowe obniżanie samooceny waszych kochanek i kochanków owocuje w lepszy seks czy gorszy, pomyślelibyście raczej nad tym, czym… i tutaj mogły mijać mu całe dnie — końcówki wywodów były albo przesadnie patetyczne i umoralnione, albo dziecięco naiwne i nieistotne.
Hercules wiedział, że nigdy nie odnajdzie w sobie odpowiednich słów.
Codzienność udowadniała mu to na każdym kroku, spisując jego błędnie postawione kroki w litery, a te dodatkowo zalaminowała ostatnio wydana książka, spotykająca się ze stemplem niepochlebnych opinii krytyków (którzy przeczytali powieść tylko dlatego, że ktoś im za to zapłacił) i podobnym szumem pustki, który teraz wybrzmiewał w herculesowej głowie.
Dopiero prąd przepływający wiązkami wewnątrz łokcia (wrzynającego się w rant kontuaru, kumulującego w sobie ciężar całego ciała) uzmysłowił mu, że od kilku długich minut niebezpiecznie o t w a r c i e wpatrywał się w Randalla. Rozweselonego, beztroskiego, pewnego siebie Randalla, na którego miejscu pragnął znaleźć się tak bardzo, niepokojąco mocno. Wyglądał młodziej, niż Hesille kiedykolwiek wcześniej — wyższy, o oczach bardziej niebieskich, włosach bardziej błyszczących i jaśniejszych, uśmiechu bardziej czarującym, a skórze po stokroć zdrowszej i świeższej od herculesowej. Nie musiał zakładać swojej nieskrępowanej męskości jak kobiety zakładały biżuterię, a jak Hesille każdego ranka zakładał krawat, zawiązując nie supeł materiału, a ciąg urwanych, uwięzionych w splocie słów (nie pasujesz tu, nie to miałeś robić, chciałeś być archeologiem, chciałeś być w związku, o który nie musisz stale się obawiać). Randall nie musiał udawać zadowolonego — po prostu był. Nie musiał wmawiać sobie spełnienia — to po prostu się go trzymało.
I może wpatrywałby się dalej — może Randall odczułby na karku ten charakterystyczny dreszcz świadomości, że ktoś cię obserwuje; może uśmiechnąłby się do Herculesa, a może wywrócił oczyma i pchnął w niego złośliwym komentarzem. Głośne plusk rozlane na podłodze — pieniste jak psie wymiociny, drażniące nozdrza gryzącym zapachem chemikaliów, uwydatnione cichymi przekleństwami i obdarzone grymasami o niepochlebnych słowach, przerwało jednak codzienną wyliczankę gdyby i być może. Hesille zrozumiał, że nie tylko nie będzie nigdy jak Randy, ale i nigdy nie był nawet jak Hayward, dbający o czystość muzealnych podłóg — plasował się w nijakim środku; ani charyzmatyczny, urzekający i odnoszący sukcesy (nieważne w jakiej dziedzinie), ani nad wyraz flegmatyczny, nieutalentowany i pozbawiony motywacji, ambicji i marzeń. Nijaki. Człowiek, którego wwiercającego się w sylwetkę spojrzenia nie zauważało się i człowiek, którego nie odczuwało się potrzeby rzęsiście przepraszać (a tylko raz, z zakłopotanym uśmiechem), kiedy wylewało się pod jego buty wodę pełną mydlin i chemicznych zapachów.


— Wiesz, dwie godziny przed wyjściem na samolot zdążyłem jeszcze zobaczyć, jak kogoś zwalniają — oznajmił z ironicznym podekscytowaniem, szarpiąc za manualną skrzynię biegów, a ona — czy raczej cały samochód — szarpiąc jego. Głos kierował nie do siedzącej na miejscu pasażera osoby (ani do żadnej z tyłu, bo w pożyczonym aucie był od trzech kwadransów całkiem sam), a do monitora wyżłobionego w desce rozdzielczej pod szybą. Tammy, siedząca po drugiej stronie głośnika telefonu zaśmiała się perliście i w ten swój zupełnie niewymuszony sposób (którym potrafiła śmiać się nawet wtedy, kiedy powietrze przecinały mało zabawne słowa, a więc: zawsze w towarzystwie swojego brata), a potem zaczęła wypytywać o Haywarda. I gdzieś między tłumaczeniem: zalał eksponat z nowej wystawy, tej o…, a kolejnym mało precyzyjnym pchnięciem dźwigni, coś, a raczej KTOŚ zachrobotał pod (obok? miał nadzieję, że obok!) kołami jego samochodu, wyrzucając herculesowy żołądek w pełnych obrotach aż po sam przełyk.
Krople ostrego deszczu, niesione jeszcze ostrzejszym wiatrem, próbowały przebić się zmasowanym atakiem przez szybę — przez krótki moment dało się słyszeć tylko ich tnące protesty, choć Hercules uważał, że te na pewno zagłuszyły spanikowane uderzenia jego serca. Hesille, co się stało? dudniło gdzieś daleko poza nim, poza tym samochodem i poza tą chwilą, a jasnowłosy mężczyzna wytaczał się nieprzytomnie zza uchylonych niedostatecznie szeroko drzwi. — Kurwa, przepraszam — wykrzyczał w ciemność nocy, pociętej teraz przez dwa niby-reflektory samochodowych świateł. Przypomniał sobie, że Oliver n i e n a w i d z i ł, kiedy Hercules przeklinał. — Przepraszam najmocniej — poprawił się (jakby rzeczywiście dobór kurtuazyjnych słów w tej chwili mógł zmiękczyć tragizm sytuacji), wbijając dwie mało stabilne stopy w błysk mokrego asfaltu i nie zważając na pociągłe zadrapanie skóry, które zgotował sobie podczas wysuwania się na świat zewnętrzny. — J-jezu, niech pan się zatrzyma, zadzwonię po karetkę, albo sam mogę pana zawieźć, to niedaleko — wyrecytował w kierunku teatralnie oświetlonej sylwetki, próbującej w kilku niezgrabnych susach zstąpić ze sceny — na co, naturalnie, Hercules nie mógł pozwolić, dobiegając do dopiero co potrąconego mężczyzny i ostrożnie (jakby sam dotyk mógł go połamać) zaczepiając palce na jego nadgarstku.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Jego krew była zawsze ciepła, zaskakująco rozkoszna w strugach ulewy; odkrył to po raz pierwszy, gdy mając pięć lat przewrócił się przez Ognę, młodą śnieżnobiałą kozę, której poród obserwował kilka miesięcy wcześniej skryty za beczkami ciemnych oliwek. Ogna meczała, nerwowo go okrążając, gdy siedząc na rozgrzanym nadmorskim kamieniu Cinto z fascynacją wpatrywał się w oblane szkarłatem kolano; rana płakała za niego, a jej łzy ściekały po jego udach i łydkach, przyjemnie ciepłe; matka potem krzyczała, pytała dlaczego nikogo nie wołał (myśleli, że Ogna się połamała, umiera, że zawodzi po to, by ojciec skrócił jej męki), a on opowiadał jej, że jest w nim coś ciepłego. Cinto przez długi czas wierzył, że skoro płynie w nim zimno, i zimne jest całe jego ciało, i krew będzie niebieska i chłodna, a potem, aż do teraz, lubił niekiedy te momenty — był jednak ciepły, niósł to ciepło w sobie, i może tylko ta krew potrafiła go ogrzać na kilka wspieranych bólem minut.
Poczuł ją już kiedy wstawał; lepka maź na łokciu, pod kurtką; będzie musiał ją pewnie wyrzucić, ale innej nie posiadał. Kolano miał chyba tylko zdarte, bo czuł w nim ten sam chłód co zwykle, a kiedy udało się mu je wyprostować z ulgą spostrzegł, że nie uległo destrukcji — gdyby nie mógł chodzić, byłby skończony. Wzdrygnąwszy się za sprawą cudzego głosu zapragnął uciec, ale wiedział, że nie może — tak po prostu. — Nie! — odkrzyknął ze zgrozą, oplatając uszkodzony łokieć lewą dłonią; musiał powstrzymać krew, nie chciał zdradzać stanu swojego zdrowia — nie mógł pojechać do szpitala. — W porządku, tak? Samochód cały — omiótł spojrzeniem mężczyznę, niemal prychnąwszy na widok nieskazitelności jego życia; Hyacinth znał podobnych mężczyzn, tych pięknych i eleganckich, mówiących wiele i z przekąsem, mdlejących potem pod wpływem każdej niedogodności. Był pewien, że Hesille pomylił ulice, trafił tu przypadkiem; może miał później opowiedzieć tę historię ze zgrozą, ubarwiając ją i dramatycznie głosząc, że nieomal sam stracił życie. — Ja… cały, w porządku — Napo nie potrafił mówić po angielsku, choć rozumiał wypowiadane do niego słowa — o ile czyjś głos był czysty, a słowa dźwięczne; silnym greckim akcentem wskazywał, że jest tu obcy, choć przestał nim być jakiś czas temu — po tak długiej tułaczce winien był nauczyć się w końcu języka. — Szpital nie — odparł z przerażeniem, kiedy cudze palce oplotły jego nadgarstek, a on dopiero wtedy pomyślał, że może Hesille jest kimś z tamtego domu albo policjantem. — Pójdę — oznajmił, jeszcze z tym strachem zawieszonym i w spojrzeniu, i głosie, po czym skinął głową w kierunku tej ciemnej części miasta, którą nazywał domem.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Deszcz lepił się do jego ciała — wysuwając się zza wypożyczonego od Tammy samochodu, uderzyło go najpierw parne australijskie powietrze (nieznośnie mdłe w uliczce, którą podyktowała mu samochodowa nawigacja; jak gdyby wpadł w sam środek kontenera na śmieci), a potem armia uzbrojonych w małe, ostre miecze kropelek wody spomiędzy chmur. Hercules musiał nadwyrężać z bólem gardło, by wykrzykiwane słowa wzbijały się ponad uderzenia rzęsistej ulewy.
Ja… nie rozumiem — przyznał się, z winą wymalowaną nie tylko w tęczówkach, ale i między brwiami — w kilku malutkich, charakterystycznych dla niego zmarszczkach, jak nic innego dowodzących o jego stałym zmartwieniu. Oliver wygładzał mu je zawsze wskazującym palcem, upominając, że jeśli nie rozluźni mięśni twarzy, zestarzeje się szybciej od niego (Oliver był pięć lat starszy).
Bezwiednie przemierzył wzrokiem dystans dzielący go od rozmazanych konturów wspomnianego przez mężczyznę samochodu, na którym niemożliwe zdawało się teraz dojrzenie jakichkolwiek rys, wgnieceń czy uszkodzeń. A może myśl o ewentualnych zniszczeniach po prostu go nie obchodziła.
Złączając każdy palec lewej dłoni i czyniąc z nich parasol dla ociekającego deszczem wzroku (pośrodku czoła, trochę jak salutujący żołnierz) teraz patrzył już tylko na ofiarę swojej dzisiejszej (jakże wybitnie niefortunnej!) nieuwagi i nie wiedział, czy ostry, specyficznie twardy na końcówkach każdego słowa głos jest zniekształcony przez deszcz, wypadek i ból, czy słusznie doszukuje się w nim szczegółów języka, którego nigdy nie udało mu się zagłębić tak, jakby tego pragnął (do dziś nie wiedział, jak udało mu się przejść przez egzamin praktyczny z greki z zaliczeniem).
Wystosowane ku Herculesowi w porządku; przekonujące i upominające na tyle, że Hesille poczuł się jak natrętny niegodziwiec, wprowadziło go w jeszcze większą konsternację. — Ale… — wychrypiał, niemal krztusząc się deszczem. Między zębami zalęgło mu się to charakterystyczne, gorzkie uczucie, jakby cały dzień poświęcił na chaotycznym zatapianiu się pod morskimi falami. Nie rozumiał, jak cokolwiek mogłoby być teraz w porządku. Nie rozumiał, dlaczego ociekający ulewą mężczyzna mógłby nie chcieć wybrać się do szpitala. Zrzucił winę na szok napędzany adrenaliną; w uporządkowanym, zawsze wychuchanym życiu Herculesa nie istniało miejsce na taką ewentualność — odmówienia profesjonalnej pomocy.
Kiedy rozciął palec — zwykle nożyczkami, którymi według matki „posługiwał się zawsze jak dzikus”, albo kiedy między skórę wdzierała się podłużna drzazga, ranę zawsze oglądał rodzinny lekarz i oceniał, czy nie wpełzło w nią za wiele zarazków. Kiedy w nocy dokuczały mu bóle pleców, nie pozwalając zaznać snu i zmuszając do wsuwania pod odcinek lędźwiowy poduszki, albo ściśnięte w pięść dłonie, matka zawsze dzwoniła do specjalisty i starała się dowiedzieć, jak temu zapobiec i co może to oznaczać. A kiedy wpadało się pod pierdolony samochód, zrozumiałe, że należało zgłosić się do szpitala — Hercules naprawdę nie potrafił wyobrazić sobie innego ciągu postępowania. Kiedy coś ci dokuczało, po prostu trzeba było zasięgnąć porady profesjonalisty.
Zacisnął palce na mokrym, otulonym w materiał (kto ubierał się tak grubo w Australii?) nadgarstku silniej. Deszcz wlewał mu się teraz nawet między uszy. — Mogłeś coś sobie zrobić, coś poważnego, lekarz musi na to spojrzeć. Jeśli nie masz ubezpieczenia, bez problemu mogę za ciebie zapłacić — mówiąc to zastanawiał się, co na jego miejscu zrobiłby Oliver. Zawsze wiedział, jak reagować w kryzysowych sytuacjach — wykazywał się tym swoim szarmanckim opanowaniem, dystyngowaną przezornością; nie tylko potrafił zapanować nad tonem głosu (ten Herculesa był teraz w szklanych k a w a ł k a c h), ale też uprzedzał wszystkie nadciągające katastrofy. Myślał o wszystkim — Hercules nie wiedział nawet, czy zaciągnął hamulec (i czy samochód wciąż stoi, czy może jednak sturlał się z alejkowego wzniesienia — znów nerwowo zerknął za siebie), czy sparaliżował ruch uliczny i czy ktoś, nieważne czy wyglądający z auta, czy schowany pod zadaszeniem jakiegokolwiek usługowego lokalu, zawiadamiał teraz o wypadku szpital lub policję.
Niejeden człowiek, zapewne, odetchnąłby na słowa nieznajomego z ulgą — jego paranoiczna chęć ucieczki mogła oszczędzić nie tylko wydatków pieniężnych (jeśli faktycznie, tak jak Hercules podejrzewał, mężczyzna nie posiadał ubezpieczenia), ale i zmartwień w postaci mandatu lub aresztu — jakichkolwiek utarczek z policją. Ale Hesille za bardzo się obawiał. Tego, że nieznajomy po pokonaniu zaledwie kilku kroków padłby bezwładnie na ulicę i umarł. Tego, że na ulicznych kamerach zarejestrowaliby go jako człowieka dokonującego morderstwa i zbiegającego z miejsca zdarzenia. Tego, że przysporzyłby Oliverowi zawodowych, ale i prywatnych problemów, że rodzice musieliby wpłacić za niego wysoką kaucję, a potem wykupić drogiego adwokata. I bał się, naprawdę bał się swojej moralności, w którą dotychczas wierzył niezachwianie i z której jako jednej z nielicznych mógł być naprawdę dumny (wtedy, kiedy znosił do domu poszkodowane zwierzęta, kiedy dobiegał do kogoś i mówił „wypadły pani z kieszeni banknoty!”, albo kiedy odmawiał donoszenia na swoich współpracowników, nawet kuszony nagradzającym awansem). Bał się ją testować. Bał się druzgocącej możliwości, że kiedy pozwoliłby mu uciec, wcale by się tym nie przejął, że prędko zapomniałby o jego istnieniu. Znienawidziłby się w takim wydaniu. — Chodź, wsiądziemy do mojego samochodu, nie będziemy przecież tak przekrzykiwać się i moknąć w deszczu.

fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Nie śmiałby oskarżać go o wypadek; lata spędzone na wojażach nie takich, jakich mógł kiedyś pragnąć (a o jakie ubiegał się Attie; Paryż, Berlin, Brisbane, a może nawet Nowy Jork, szeptał, kiedy leżeli w jednym łóżku i Attie się śmiał, a Cinto myślał, że pojedzie z nim wszędzie tam, gdzie jego brat będzie mógł się tak uśmiechać), nauczyły go pokory i zrozumienia, pełnego dostrzeżenia praw, które pozostawały takie same — bez względu na rozdzielające się granice państw. Jasnowłosy mężczyzna należał do chłopców, którzy nigdy walczyć nie musieli; mężczyźni o jasnej skórze, nienagannej aparycji i czystych ubraniach zawsze dostawali to, po co ośmielili się sięgnąć.
Kiedy deszcz plątał kędzierzawe nitki włosów, wystające spod mokrego kaptura i równie mokrej czapki, Napo kręcił głową, żałując, że nie ma przy sobie Aleca, który za dziecka uczył się greki i zamawiał mu czasem obiady, zanosił jego ubrania do miejskiej pralni (jedna sztuka zapasowych spodni, dwie dodatkowe podkoszulki, jeden sweter, pięć par bokserek, trzy — skarpetek) i rozstrzygał spory, w które Napo angażował się rzadko.
Nie trzeba — wydukał, a kąciki jego ust drgnęły wyraźnie; wątpił, by jasnowłosy chłopiec oferował to wszystko naprawdę, lecz mimo to rozpromienił się mimo i deszczu, i ciemnej zimnej nocy. Pragnął odejść, skryć się w mroku tego miasta, ale pochwycony nadgarstek zaczął należeć do nieznajomego; a Cinto wiedział, że znajduje się na przegranej pozycji, kiedy dochodzi do podobnych precedensów. — Jestem brudny — nie oponował; miło byłoby skryć się przed deszczem i w samochodzie dobić odpowiedniego targu, ale musiał mu to przecież uświadomić: wskazał ruchem głowy na swój strój, na znoszone i brudne ubrania, czując wstyd, który poznał gdy tylko uciekł z domu. Mimo to schylił się po czarny plecak, z połowicznie spranym i wydrapanym logo Woolworths, który zdążył nasiąknąć wodą kałuży. Jasnowłosy wciąż trzymał go za nadgarstek, a on nie protestował; dopiero gdy znaleźli się już przy samochodzie, Cinto spojrzał na niego pytająco, wymuszając potwierdzenie.
Nie mam… ubezpieczenie — potwierdził, kiedy kulił się już na przednim siedzeniu, a nad nimi paliła się samochodowa lampka (której ojciec Cinto nigdy, przenigdy, nie pozwalał zapalać); oplótł ramionami plecak, mocno przyciskając go do piersi, a pulsująca rana na łokciu bolała jakby mniej — zdążyła jednak pozostawić na kurtce ciemny ślad krwi. — I jestem nielegalnie. Deportacja — pokręcił głową, mając nadzieję, że to wystarczy, że przestaną już rozmawiać o konieczności odwiedzenia szpitala. — Dam ci adres — powiedział (mając nadzieję, że chodzi tu wyłącznie o zadośćuczynienie; potrzebę zrobienia niezbędnego minimum), a potem, po grecku dodał: — zawieziesz mnie?

you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Gładkie, precyzyjne kanty, w jakie prasowało się garniturowe spodnie, albo śnieżnobiałe kołnierzyki lekkie jak pióra (by nie zaczerwienić delikatnej skóry), zawsze ustawione do pionu, jak za sprawą nadzwyczaj restrykcyjnej musztry — do tego nigdy niezagniecione mankiety, przy guzikach których nie można dłubać (nawet jeśli stres nakazuje ci robić coś z dłońmi) i czyste, zaciągnięte na całą wysokość skarpetki, które musiały być zmieniane często i z uwagą, bo przecież krawędź butów albo ich wnętrze czasem (jakże kapryśnie) zostawiały na nich mało estetyczne kreski, kropki lub plamy. Dla pani Beinfield nie istniało nic tak odrażającego, jak b r u d n y materiał ubioru zakładanego na stopy. Hesille myślał o tym teraz — o brudnych skarpetach, jakby nic innego pokrywającego ludzkie ciało nie mogło się ubabrać — kiedy argumentem wyjaśniającym popędzającą chęć ucieczki, były słowa: jestem brudny.
Brudny? — pomyślał lub powtórzył na głos — nie był pewien. Dopiero czujnie, a więc powoli strząsający się z fizjonomii nieznajomego mężczyzny wzrok, napotykający kolejno na: kurtkę zapiętą po sam skraj szyi, rękawy naciągnięte po same palce, a także długie ciemne spodnie i ciężkie obuwie z (jeśli Hesille w tej sytuacji: to jest ciemności i rzęsistym deszczu, zauważył słusznie) pourywanymi metalowymi okręgami w obłożynach, na których zatrzymał źrenice trochę dłużej, jakby próbował dojrzeć właśnie przeklęte skarpety, podpowiedział mu teorię, której wcześniej, ani przez moment, nie wziął pod uwagę.
Nie spotykał na swojej drodze nielegalnych imigrantów ani b e z d o m n y c h. Nie spotykał osób, które odzienie zmieniały nie codziennie (lub nawet co kilka godzin, w zależności od okazji, na jakie wymagało się nieco cudaczne stroje), a tylko jeśli zachodziła taka napominająca, naprawdę niemożliwa do zignorowania potrzeba. Przez moment zastanawiał się jeszcze, czy praca mężczyzny wynoszona była nawet do domu, w postaci pyłu osadzonego trwale na codziennych ubraniach, albo czy nie miał na myśli swojego upadku (w kałużę, na której benzyną rozlewała się plama tęczy). — Och, to nic, naprawdę to żaden problem — nigdy wcześniej nie składał obietnicy o tym konkretnym znaczeniu — nigdy wcześniej nie mierzył się nawet z deliberacją nad wnioskiem, czy cudze zabłocone, nieświeże odzienie mu przeszkadza (tak ogólnie, lub na powierzchni samochodowego fotelu).
Pytanie odbite w ciemnych — nie tak czarnych jak noc, a brunatnych jak grzana czekolada — tęczówkach, nakazało Herculesowi spojrzeć nie tylko na wciąż ziejący pasmem światła samochód (z uchylonymi drzwiami, wciąż rozświetlony od wewnątrz), ale też na smukły nadgarstek, który ściskał nie do końca świadomie od kilku dłuższych chwil — stanowczość odbijająca się w tym geście była do niego zupełnie niepodobna. Może to dlatego policzki gorzały na jego twarzy wstydem, podsuwającym mu od razu konkretne słowa. Rozluźnił uścisk. — Przepraszam, wejdź. Bałem się po prostu, że jesteś w szoku, że… Naprawdę chciałbym ci pomóc, to moja wina — ten wypadek, ubrudzenie nawierzchni odzienia na asfalcie, plecak wyławiamy z kałuży, wprawiający Herculesa w mieszankę samonienawiści, bolącego serca i obsesyjnej potrzeby przepraszania go bez końca.
— Hesille, na miłość boską, odchodziłam już od zmysłów! Co się, do cholery, wydarzyło? — upomniał głos o oktawę niższy od naturalnego, wciąż wlepiony w monitor na desce rozdzielczej. Przepraszam, Tammy, później oddzwonię, wymamrotał ledwie pożegnanie, kiedy otaczając maskę samochodu, dwudziestosiedmiolatek wsuwał się już na siedzenie kierowcy. Odciśnięty na ekranie koniuszek palca pozbawił ich towarzystwa osoby trzeciej — znajdował się wewnątrz auta sam na sam z mężczyzną, którego twarz (w białym świetle wyraźnej retrofitowej lampy) ujrzał teraz po raz pierwszy w życiu. Spiralne kosmyki poprzyklejane deszczem do czoła, a także cały wizerunek utkany z niedbałości, braku systematyczności i pedantyzmu, odebrały Herculesowi słowa. Pomyślał, że Oliver nigdy nie doprowadziłby się do takiego stanu; zawsze gładko ostrzyżony, o nienagannych manierach i nieskazitelności opływającej ubrania. Pomyślał, że siedzący obok niego mężczyzna wygląda nieznośnie intrygująco.
Och — powtórzył dość tępo, usłyszawszy potwierdzenie swojej hipotezy. Wnętrza dłoni posłużyły mu za ręcznik zsuwający z twarzy krople wody — kierując je ku czubkowi głowy, zaczesał płowe włosy do tyłu i delikatnie się uśmiechnął. — Rozumiem. Tak, rozumiem, dlaczego wolałbyś tam nie jechać. Ale przecież… Przecież coś może być nie tak — zmartwienie wpisane w ton głosu (już spokojniejszy, cichszy, bardziej wyważony, odkąd drzwi samochodowe zagłuszyły szum deszczu) nie było sfalsyfikowane — Hercules naprawdę nie mógł znieść wyobrażenia, że ktoś, ktokolwiek, mógł pogłębiać nabyty w ciele uraz, zamiast się z nim rozprawić; nie rozumiał, jak można było cierpieć z bólu dłużej, niż było to nieuniknione. Jak można było wybrać cokolwiek innego, niż amputowanie go u źródła.
Niespotykany w tych stronach, a jednak zaskakująco znajomy dialekt gładko przepłynął przez kanaliki słuchowe Herculesa; choć ostry na rogach liter, odkładał się w jego umyśle osobliwą miękkością. — Jesteś z Grecji, tak? Uczyłem się tego języka na studiach, ale… Tak, mogę cię odwieźć gdzie tylko chcesz. Chociaż naprawdę wolałbym do szpitala — odrzekł, zwracając sylwetkę do tyłu, między siedzenia — nie wystarczyło mu zerknąć w lusterka ani obraz wyświetlany na monitorze; musiał na własne oczy sprawdzić, czy nie ustawił się za nimi sznur samochodów. Było jednak pusto.
Chcesz wpisać sam? — pytanie udekorował ruchem dłoni, już sięgającej ku nawigacji — pomyślał, że nie tylko nieznajomość tutejszych dróg może skomplikować mu zanotowanie adresu w pamięci, ale i trudność nieznajomego w formułowaniu angielskich słów. Zerknąwszy na niego, w celu odnalezienia odpowiedzi w rysach jego śniadej, błyszczącej od wody twarzy, napotkał na opadającą ku brwi ciemną strugę. — Cholera, mogę? Skaleczyłeś się. Nie czujesz tego? — nie czekając na zgodę, już odklejał z obcego czoła zwitki mokrych, kruczoczarnych nitek, oczyszczając tym samym obszar okalający przecięcie skóry. I wówczas koniuszki palców drgnęły niepokojem. — Jesteś przerażająco wychłodzony — wykrztusił niedopowiedzianą obawą (taką o treści: zdecydowanie powinieneś być teraz w szpitalu), a potem niezwłocznie podkręcił na ekranie w kokpicie temperaturę wypełniającą samochód.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Miał mu kiedyś opowiedzieć o tym, jak wyglądało życie w cieniu greckich winorośli, w oliwno-gajowej bajce, o każdej kozie, z którymi wylegiwał się na przymorskich skałach; o błocie wnoszonym do domu, o spodniach upstrzonych zielenią traw, o matczynych opowieściach co było przed dniem, kiedy ojciec w końcu kupił pralkę; powidoki tamtych dni towarzyszyły mu na co dzień, a on myślał tylko o tym, jak matka musiała potem, w świetle gwieździstych nocy, starać się, by wydrzeć wszystkie te plamy, które ojciec, Atticus i on bezmyślnie nanosili na swoje ubrania.
Nie uwierzyłby, wciśnięty delikatnie w materiał fotela, że nadejdzie jakiekolwiek potem, które miało być ich wspólne. Nie istniały przecież powody, by tę nieznajomość przemienić w coś na kształt przyjaźni, których Cinto nie zasmakował nigdy; obawiając się zabrudzenia tapicerki, na której już zbierały się błotniste krople, w niewielkim ułamku zabarwione także krwią, siedział tak, jakby miał zaraz wyskoczyć — nim Hesille zdałby sobie sprawę, że jednak owszem, to naprawdę spory problem.
Choć wstydził się swojej bezdomności, której gorycz odczuł najmocniej po dotarciu do australijskich wybrzeży, nosił ją z pokorą; była to w końcu jego kara, konsekwencja przeszłości i może podarunek dla brata. W Europie łatwiej było wybić się ponad stan nędzy, choć gromadzone oszczędności kurczyły się w kilka dni; ale przynajmniej miał pokój, w którym pomieszkiwał i jeśli nie ciepłe posiłki, to przynajmniej czajnik z gorącą wodą. W Australii utracił to wszystko i sam nie wiedział, dlaczego żyje tu nadal, po trzech latach wędrowania pomiędzy kolejnymi miastami. Nie wiedział, ale nie chciał tego utracić — nie z powodu bezmyślności.
Kiedy tajemnicza Tammy znikała (czy to jej mężczyzna miał potem opowiadać to wszystko, bawiąc się szczegółami tej historii, ich historii, mówiąc o tym, jak bardzo Cinto był biedny, a on — heroiczny?) w odmętach nieznanego mu świata, zastanawiał się, czy mógłby go w y k o r z y s t a ć. Wymusić choć trochę dolarów, które zrekompensowałoby mu nieudaną próbę kradzieży; mógłby powiedzieć, że to faktycznie jego wina, nastraszyć i zagrozić, ale jasnowłosy był z jakiegoś powodu tak zagubiony, jak on sam; kiedy wpatrywali się w siebie w ten dziwny sposób, Cinto nabrał pewności, że Hesille nie jest połączony w żadnym stopniu ani z tamtą krzykliwą dzielnicą, ani australijskim wymiarem sprawiedliwości.
Był po prostu naiwnym chłopcem, któremu zdawało się, że należy być miłym.
Nie odeślą po prostu z Australii; odeślą do więzienia — a skoro jasnowłosy był miły, Cinto musiał mu pokazać, że dla takich mężczyzn nie ma tutaj miejsca; jeśli nie mógł go wykorzystać, powinien przynajmniej nastraszyć — by już nigdy nie zapraszał do swojego samochodu nieznajomego, by już nigdy nie oferował mu swojego czasu. Tak przynajmniej się mu zdawało, to znaczy: że dlatego wspomniał o więzieniu; Hesille miał się przestraszyć i dostrzec w nim niebezpieczeństwo, od którego należało się odwrócić. Ale przecież Cinto naprawdę bał się policji, bał się życia za kratami i śmierci tej samej, która zniekształciła wspaniałego Atticusa. — Nie ma lekarza, który tylko naprawia, nie pyta — powtórzył mu to, co mówili mu wszyscy, co powtarzał Alec, gdy Cinto czasem usiłował pójść z gorączką do przychodni, albo zabrać tam Keire, kiedy dwa razy zemdlała. Poza tym, już ojciec zaszczepił w nim ten strach przed lekarzami; kiedy miły, młody lekarz badał go po raz pierwszy i powiedział, że Cinto należy zabrać do specjalistycznego szpitala, ojciec w drodze do domu tłumaczył mu, dlaczego tego nie zrobi: zabiorą nam ciebie, już nigdy nie wyjdziesz, a Cinto mu wierzył.
Mówisz po grecku? — zdumienie wygięło jego usta w uśmiechu, a on niemal zapomniał dlaczego rozmawiają. — Odkąd jestem w Australii poznałem tylko jedną osobę, która zna ten język, okropne, prawda? No ale teraz znam też ciebie — i zaśmiał się tak, jakby faktycznie dokonał jakiegoś osiągnięcia, jakby ich znajomość miała rozkwitnąć, a mu, wobec tego, miało być lżej — odetchnął z ulgą, a może wdzięcznością za to, że mógł choć przez moment mówić w rodzimym języku.
Czuję co? — obserwowanie jasnowłosego, wsłuchiwanie się w każde słowo i próba zrozumienia, kim jest (był pewien, że kimś niegroźnym), przychodziły mu, naturalnie, z trudem. Wciąż obawiał się dźwięku policyjnych syren, wciąż też pochłaniało go echo upadku na asfalt; mimo to nie potrafił określić, gdzie i w jaki sposób uszkodził swoje ciało. — Łokieć kradnie ból — wyjaśnił z rozbawieniem, które być może nie powinno mu towarzyszyć; pozwalając mu na inspekcję rany, niemal zakrztusił się przyjemnym zapachem drogich perfum, i bijącego od niego ciepła. — To nic, tak mam. Od dziecka — wyjaśnił tak, jakby to była rzecz naturalna: cierpieć na nieustające wychłodzenie. Prawą dłonią odcisnął ślady brudu na spodniach, a dopiero potem ułożył ją niepewnie na dłoni mężczyzny; musiał się najpierw upewnić, że nie zainfekuje jego nieskazitelności. — Przyjaciółka ma różne leki i żel, opatrzy rany — obiecał mu z uśmiechem, a potem sięgnął ku nawigacji, na której wystukał (zostawiając, mimo wszystko, kilka nieładnie wyglądających śladów) adres jedynego w tym mieście przytułku, w którym było bezpiecznie i przyjemnie; Lisa co prawda mówiła mu dwa dni temu, że nie mają obecnie wolnych pryczy, ale może miała zmienić zdanie po ujrzeniu kilku zadrapań i siniaków.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Czuł się, jakby odkrywał świat na nowo.
Jakby dotąd — w wykroju niewielkiej, zakrytej z każdej strony powierzchni, ukrytej w najniżej położonej piwnicy, do której nie docierało światło dzienne, ani nawet czyste, świeże powietrze, a wytwarzane sztucznie w jakiejś maszynie — o życiu uczono go w całkiem inny sposób, niż innych. Jakby ktoś zadecydował — nie wiedział kto i z jakiego powodu — że mu jednemu należy poskąpić całej rzeczywistej wiedzy i obszar na nią wypełnić jakimiś naprawdę osobliwymi mistyfikacjami.
Czuł się tak teraz, odkrywając fakty, o których nie tylko nigdy nie myślał, ale i o których po prostu nie miał najmniejszego pojęcia.
Okazywało się bowiem, że nielegalnych imigrantów, mimo istnienia zbrodni straszniejszych i po stokroć bardziej odrażających, wysyłało się nie do skrojonego jak pudełko od butów lub zapałek budynku, nazywanego urzędem czy konsulatem, gdzie pomagano nabyć właściwe dokumenty, a potem może upewnić się jeszcze (w warunkach ustalonych pisemnie), że ów nowy kwiryta nabędzie posadę mniej lub bardziej opłacalną, zapracowując w ten sposób na swoją dopiero co otrzymaną pozycję (w końcu w tylu miejscach brakowało personelu), a oddelegowywano ich do w i ę z i e n i a.
Dowiedział się także, że osoby zobligowane do ratowania cudzego życia (ku czemu szkoliły się przez wiele lat, wspierane przez te procenty z podatków, które płacił przecież każdy), nie udzielały ów pomocy — nawet jeśli odesłać miały kogoś na pewną śmierć — kiedy nie otrzymały odpowiedniego potwierdzenia w postaci imienia i nazwiska, a także numeru ubezpieczenia lub numeru konta, dołączywszy do tego pisemnie udowodnione obywatelstwo.
Hercules na wieść o ów dwóch nieodkrytych dotychczas naukach życiowych (w które, jakże naiwnie, uwierzył nieznajomemu od razu i bez dodatkowych dowodów), nie zapłonął nagle olbrzymim strachem względem osoby, którą zdecydował się zaprosić dzisiaj do swojego samochodu (uprzednio tym samym pojazdem ją potrącając), a zgroza objęła go kurczowo raczej dlatego, że przeraził się całym tym złudnym światem, który aż do teraz zdawał mu się nie tylko bezpieczny, ale i sprawiedliwy. Mniej lub więcej, ale jednak — rozsądny.
Och, ja… Naprawdę? To straszne, przecież nie powinno tak być, przecież… Gdyby odezwać się do takiego Amnesty International, może oni nie… nie wiedzą? zastanawiał się na głos, potwierdzając tylko wszystkie założenia bruneta o byciu naiwnym, zagubionym i nadzwyczaj głupim chłopcem.
Nie, o chryste, poczekaj, nie, ja nie potrafię… Znam tylko kilka podstawowych zwrotów, ale reszta… Umiem p i s a ć, ale nie mówić po grecku. Skupiałem się wtedy bardziej na nauce włoskiego, teraz nie pamiętam już dlaczego — w kącikach warg zasrebrzyły się nerwowe nuty śmiechu. Hesille nie spostrzegł, w którym momencie próby powstrzymania go przed kontynuacją słów, których ani trochę nie rozumiał (nie w tym tempie, nie w formie mówionej), położył dłoń na rękawie jego kurtki. Teraz jednak płynnie ją ściągnął, właśnie ów spreparowaną swobodą próbując oddać wrażenie, jakby ów gest wcale nie przeraził go swoją śmiałością.
Nie miało to jednak znaczenia — czy wciąż zaciskał palce na skraju materiału czy nie, skoro prywatność nieznajomego mężczyzny postanowił naruszyć w wyraźniejszy, po stokroć zuchwalszy sposób: tak po prostu pozwalając opuszkom rozpanoszyć się wokół skaleczenia widniejącego na czole. Czuł się niedorzecznie. Z tym ruchem i ze swoim pytaniem “czujesz to?”, jakby był ledwie kilkuletnim chłopcem, wykrzykującym coś podobnego do “ale jazda, to prawdziwa krew?!”. Choć wówczas poruszałby się raczej na miejskim rowerze, a próbą wyratowania Herculesa z tarapatów w pełni zajęliby się jego rodzice — Hesille co najwyżej mógłby zaproponować poszkodowanemu oddanie wszystkich swoich najlepszych komiksów, a także cukierków, lizaków czy jakiegokolwiek innego, napchanego kolorowym cukrem produktu, który mógłby znaleźć w swoim plecaku albo tej najwyższej kuchennej szufladzie, której mama nie pozwalała otwierać samodzielnie (szczególnie przed obiadem).
Rozciąłeś sobie — to znaczy j a tak właściwie ci rozciąłem — skórę na czole — wytłumaczył. Już chciał dodać, że — całe szczęście — nieznacznie, bo rana jest krótka i raczej płytka. Ale wówczas mężczyzna wypowiedział kolejne z kuriozalnych, zaskakujących i początkowo — niezrozumiałych słów, które blondyn miał okazję dzisiaj usłyszeć. — Słucham? — starał się rozszyfrować ich znaczenie. Całe pojęcie skradania bólu — czy przez konkretną część ciała, czy może przez osobę, albo wydarzenie, wydało mu się nadzwyczaj urocze; całą tą swoją niedorzecznością. Pomyślał, że nawet ten człowiek — zwyczajnie niezaznajomiony z językiem angielskim, a więc wypowiadający głoski w przypadkowych konstrukcjach — napisałby książkę Herculesa lepiej od niego samego. W taki sposób, który ściągnąłby czyjąś prawdziwą uwagę, a nie ciąg niepochlebnych opinii. I dopiero po wszystkich tych dywagacjach — jakże nieważnych i banalnych, dotarło do niego, że należy spojrzeć na wspomniany łokieć. — Och, cholera, to jest krew? — niebłyskotliwe, napędzane przerażeniem pytanie rozbrzmiało spomiędzy jego ust, kiedy ostrożnie owijał swoje palce teraz wokół tego obszaru materiału kurtki, który kleksem kwitnął w ciemną, prawie czarną plamę.
Na monitorze wyżłobionym w deskę rozdzielczą, zamigotało przychodzące połączenie od Tammy — odciągnięcie uwagi przez siostrę Herculesa, zmuszoną poczekać jeszcze trochę, sprawiło, że wszystkie mięśnie ciała napięły się jeszcze ciaśniej (powodując niemal odskoczenie sylwetki ku górze), kiedy dłoń nieznajomego dotknęła tej należącej do Beinfielda. Po części dlatego, że była taka chłodna, po części przez fakt dotknięcia się z całkiem obcą (niebędącą przecież Oliverem) osobą.
To trochę… Jesteś chyba pierwszą taką osobą w Australii. A na pewno pierwszą gdziekolwiek, którą poznałem — odrzekł z braku lepszego pomysłu na to, jak mógłby zareagować. Zmartwienie coraz widoczniej ściągało ku sobie jego brwi, a nawet odcisnęło swój ślad między wargami próbującymi podnieść się w delikatnym uśmiechu.
Następnego dnia — najlepiej z samego rana, choć przydałoby się jeszcze tej nocy, w końcu niemądrze było pozwolić brudowi wyschnąć — miał oddać samochód do czyszczenia. Nie dlatego, że ślady pozostawiane przez nieznajomego (na zderzaku, tapicerce, a teraz monitorze) aż tak go mierziły i napominały, a przez to, że pojazd był p o ż y c z o n y. Że Tammy, choć wyrozumiała i pogodna, zmarszczyłaby swój nos w niezadowoleniu i oznajmiła, że Herculesowi nic nie można oddawać, nawet na chwilę. Jak to zwykły mówić niemal wszystkie starsze siostry.
Jest kimś w rodzaju lekarza? Pielęgniarką? — spytał, kiedy na ekranie nawigacji goniły się to ciemne, to jasne kropki wpisane w okrąg. A kiedy ta wyszukała już adres, pokazując Herculesowi nazwę “Schronisko dla bezdomnych i…” (tutaj urwało, a mężczyzna nie potrzebował wiedzieć nic więcej), zamiast przekręcić kluczyk w stacyjce i ruszyć przed siebie, znów strwożony wbił wzrok w nieznajomego. — Jesteś… Chcesz jechać do… Nie masz tu niczego, nikogo, żadnej rodziny, dziewczyny czy chłopaka, do którego mógłbym cię odwieźć zamiast do schroniska?
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Miał szesnaście lat i wzrok utkwiony w rodzinnej wiosce, matczynych oczach i surowych bruzdach pokrywających ojcowe dłonie; nie śniło się mu życie poza wyspą, w której zamykała się cała Grecja. Kiedy ktoś mówił o Atenach, Ejo bądź Eleusis, Cinto czuł się tak, jakby dotykał strun innego świata, a wszystkie te krainy istniały wyłącznie na kartach historii powtarzanej w szkole i domu; tam gdzie bywali Odyseusz, Achilles, Afrodyta. A potem pojawiły się inne opowieści, nieznane mu nazwy miast i krajów; są miejsca, w których je się świnki morskie, Hiacynt!, szeptał nocami Atticus, a oczy świeciły mu jak gwiazdy; są miasta zimniejsze od twojej skóry i cieplejsze od mojej; istnieją miasta bez domów, lasy bez drzew, i pokazywał mu to wszystko w wyniesionych z biblioteki książek, w których kruszyły się strony i trzeba je było zaklejać taśmą. W Australii święta przypadają na środek lata, Cinto; jest tak ciepło, że wszyscy wychodzą z domów i zatapiają swoje ciała w śnieżnobiałym piasku; a ty mógłbyś tam siedzieć i się z nich wszystkich śmiać, i jedlibyśmy na świąteczny obiad ośmiornice, małże i kalmary
(i Cinto wiedział, że właśnie dlatego przypłynął do Australii, że dlatego nie ośmielił się opuścić jej granic; długo zdawało się mu, że była wymarzonym krajem jego brata, ale w tym marzeniu nie chodziło o niego — od samego początku poszukiwał krainy, która uleczyła by Hiacynta, a on wstydził się tego, że i tutaj jest chory, że nic się nie zmieniło, że Attie umarł na nic, po nic, poświęcając dla niego wszystko)
więc cała hiacyntowa wiedza o świecie płynęła najpierw od brata, a dopiero potem od tego, czego doświadczał już podczas kolejno mijających wojaży. Naiwność Herculesa niewiele różniła się od tej, która tkwiła w rozumie Cinto — mogło się okazać, że gdyby tylko nauczył się języka, pokonując strach, a także prosił, pytał i dociekał, udałoby się mu wygrać z bezdomnością i nieustającą tułaczką. — Do czego?— zapytał z cieniem błąkającego się wciąż, gdzieś tam, uśmiechu; nie wiedział, czy bawi go ten przejaw obcej i nieznanej mu troski, czy w niebezpieczny sposób przyciąga — nigdy wcześniej nie zezwolił sobie na naiwność, która teraz niepostrzeżenie wkradała się do jego serca. — W szkole był włoski, ale nie chodziłem — rozczarowanie tym, co usłyszał (ale nie miał pewności; mężczyzna mówił wyraźnie, ale momentami za szybko i Hyacinthus musiał najpierw powtórzyć te słowa w myślach, by zrozumieć) było obopólne: wynikało i z przeszłości Cinto, który nie nauczył się włoskiego, i tej samej przeszłości nieznajomego, który nie obdarzył miłością greki. — Nauczyłbym cię — g r e c k i e g o; gdyby tylko dane im było się zaprzyjaźnić, chociaż nie było to możliwe; nie w tym życiu.
Zadziwiało go, jak wielką śmiałością wykazuje się jasnowłosy; łatwość, z którą przychodziło mu traktowanie go niczym kogoś znajomego sprawiała, że w nieznośny sposób kojarzył się mu z Atticusem, a raczej: tą wersją jego brata, która dopuszczała do siebie radość, beztroskę, zaufanie. Niewielu takich dni był świadkiem.
Może dlatego mu to nie przeszkadzało; śmiałość w ruchach, która w każdym innym przypadku wzbudziłaby w nim strach. Jasnowłosy nie był jednak przecież jak ci wszyscy mężczyźni, których miał nieszczęście poznać, a którzy zaczepną przyjaźń usiłowali przemienić w coś, czego nie mógłby chcieć. — To nie ty. Biegłem pod samochód — nie mógł — nie miał do tego dość twardego serca — obwiniać go za to, co się stało; był w końcu nieuważny, rozkojarzony, nie patrzył na ulicę. Jeśli krwawił, to z powodu własnej głupoty; nie był to pierwszy raz, kiedy przypłacał zdrowiem za swą nieuwagę. — Tu się przewróciłem — wyjaśnił, choć nie powinien, nie musiał, no i chyba nie chciał — tego pełnego zainteresowania od nieznajomego. Wykrzywił lekko usta i przeklął po grecku, kiedy palce delikatnie musnęły obolałe miejsce; Cinto pomyślał, że najlepiej byłoby zdjąć kurtkę dopiero po zmoczeniu łokcia wodą, by mogła rozmiękczyć stygnące strugi krwi. — A ty jesteś pierwszy z takimi jasnymi włosami — nie wiedział, że nie kryje się w tym wszystkim beztroska, że cokolwiek z tego może mieć znaczenie dla nieznajomego; wyciągnął nieuszkodzoną rękę i musnął palcami kilka kosmyków jego włosów, uśmiechając się i przypatrując im z fascynacją. Były w kolorze słońca, a Cinto miał wrażenie, że mimo nocy potrafią rozświetlać drogę i parzyć swoim ciepłem. — Nie, ale ogląda czasem te seriale, jak jej faceci pozwalają włączyć telewizję — odparł, kiedy wpisywał już adres, kiedy zastanawiał się czy uda się mu na Keirę wpaść i czy odebrałaby, gdyby do niej zadzwonił. Nie myślał ani o pielęgniarkach, ani o szpitalu; potrzebował tylko płynu do odkażenia, kilku plastrów i wygodnego łóżka — nie uwierzyłby w to, że obrażenia mogą być poważne, że mogą zagrażać jego życiu. — Nie — prośba o pomoc wiązałaby się z koniecznością spłaty długu, upokorzeniem, pytaniami; znajomi Cinto byli mu w dodatku równi, tylko może lepiej sobie radzili ze wszystkim, wykazując się sprytem, odarciem z dumy i gotowością do poświęceń. Cinto z wieloma rzeczami wciąż miał problem, dlatego wolał spędzać noce na pryczy w schronisku, czasem na ziemi, niekiedy obok kogoś, by zdobyć miejsce do snu choć na jedną noc. Rozbawiło go jednak to śmiałe założenie; nie sądził, że może wyglądać jak ktoś, kto kogokolwiek ma — kogoś, do kogo można byłoby się zwrócić. Być może Alec skombinowałby mu lokal, załatwił lepsze warunki, ale Cinto musiałby albo mieć pieniądze, albo być w dużo gorszym stanie.
Może być też dworzec — nie wiedział w końcu, czy nieznajomy po prostu nie chce odwiedzać tamtych rejonów miasta; był wciąż gotowy do ucieczki z samochodu, przeprosin i obietnicy, że nie złoży (jakże by mógł) pozwu w jego sprawie, kiedy z daleka zamigotały niebieskie światła, a w sercu Cinto coś nieprzyjemnie zatrzeszczało. — Jedź — szepnąwszy skulił się na siedzeniu, osuwając się na nim tak, by nie było widać jego twarzy; naciągnął kaptur, wstrzymał powietrze i nabrał pewności, że poszukują go już w całym mieście. Chociaż niczego nawet nie zrobił, nie dzisiaj. — Dokądkolwiek — poprosił, tonem zbyt zdesperowanym i pełnym nerwowej rozpaczy, by nie można było powiązać go z mijającym ich radiowozem.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Na czole, kawałku skroni i na policzku przeturlała się nadzwyczaj łaskocząca kropla wody — być może deszczu wplątanego wciąż we włosy, a może potu wyciskanego przez wzrastającą temperaturę wewnątrz auta, której (Hercules był pewien) ów pojazd jeszcze nigdy nie zaznał. Na pewno nikt wtaczający samochód do lśniącego, pachnącego czystością salonu w Australli, nie pomyślał o tym, żeby nie tylko sprawdzić, czy ów system nagrzewający aby na pewno działa, ale że ktokolwiek kiedykolwiek mógłby z niego skorzystać. Przecież słoneczna pogoda i bez wspomagaczy była nie do zniesienia.
Zagilgał go czubek delikatnie wystającej, układającej się w owalny guzik brody. Przetarł skórę wilgotnym materiałem koszuli owijającej nadgarstek i pozbył się zagubionej kropli raz na zawsze.
Najchętniej skryłby za wystawioną dłonią całą twarz.
Nie był bowiem pewien, czy za ciepło rozlewające się pod skórą policzków odpowiadała skrajnie wysoka temperatura, czy raczej utrudniający sprawne oddychanie w s t y d. Bo Hesille, jakże lekkomyślnie i niemądrze, wspomniał o tej rozkrzyczanej i zuchwałej organizacji od praw człowieka, o której właściwie nic nie wiedział — poza tym, że od czasu, kiedy jeden z aktywistów złapał go pośrodku Londynu i zamiast zwyczajnie wręczyć ulotkę (którą Beinfield zwinąłby w kulkę i wyrzucił do najbliższego kosza na śmieci, nie bacząc nawet na to, czy jej wcześniejszy właściciel to dostrzeże), począł nadzwyczaj głośno i napastliwie wypowiadać wszystkie te hasła o niesprawiedliwości, niehumanitarności, rzezi, barbarzyństwie i nieprawości, a Hercules przejął się tak bardzo (po części dlatego, że zgadzał się z jego przebiegle skomponowanymi komunikatami, po części przez przypatrujących się im z konsternacją przechodniów, którzy wprowadzili go w zażenowanie — jakby to Hercules, a nie rząd był potworem), że od tamtego czasu oddawał im miesięcznie aż piętnaście procent swojej i tak niezupełnie dużej wypłaty. I nigdy jeszcze nie sprawdził (chyba nie miał czasu) na co takiego dokładnie idą jego pieniądze.
Gdyby mógł wybrać, chciałby przeznaczyć je właśnie na pomoc dla nielegalnych imigrantów.
Chciałby podarować je człowiekowi, którego imienia nie zdążył nawet jeszcze poznać.
To taka organizacja działająca na rzecz ochrony praw człowieka, ale… Nieważne. To naprawdę straszne, przykro mi — rezygnując z głębszych wyjaśnień (przecież ich nie miał), wyraził swoje — być może — obraźliwe współczucie. Współczucie osób uprzywilejowanych.
Przykro mi, że nie masz na śniadanie (wręczenie pięciu dolarów wysuniętych z kieszeni marynarki Armaniego).
Przykro mi, że nie masz pracy (nie — że nikt nie chce cię zatrudnić mimo umiejętności, albo że w prawie krajowym nie spełniasz jednego z błahych wymagań).
Przykro mi, że cię to spotkało (jakby rozpędzony samochód po prostu opryskał jego ubrania zabłoconą wodą z kałuży, albo jakby kupił opakowanie ciastek, a potem zauważył, że wszystkie już w sklepie musiały ukruszyć się na drobny pył — pech, zrządzenie losu, tak się po prostu stało).
Przykro mi i przejście dalej.
Przykro mi, ale nic nie poradzę.
Hercules nie chciał być takim człowiekiem. To dlatego (między innymi) zakochał się w Oliverze. Oliver troszczył się o innych; obiecywał Herculesowi, że nigdy nie utrudnia zgłaszającym się do ambasady życia, a nawet idzie im na rękę. Hercules z całych sił próbował w to wierzyć.
Może Oliver pomógłby i teraz.
Zamierzał to sprawdzić — później, kiedy dowiódłby własnej umiejętności racjonalnego i rozwiązującego problemy myślenia (nie był jeszcze pewien, czy taką posiadał).
Czy to źle, że przez moment chciał mieć ten wypadek, tę deszczową, ale upalną noc i tego nieznajomego mężczyznę tylko dla siebie? Pewnie tak.


Można by powiedzieć, że się mijali. Językowo — jeśli w ogóle można było mijać się w ten sposób. Brunet opuszczając licealne lekcje włoskiego, Hercules nie przykładając się do greki (w jego dzienniku i tak pojawiały się same dobre oceny, niezależnie od gryzmołów malowanych na kartce od egzaminu, więc — jaki był sens?). I teraz, dopiero po tylu latach, obaj zrozumieli, dlaczego jednak było warto zajrzeć czasem do podręcznika i powtórzyć kilka zwrotów na głos.
Zazdroszczę. Mi nigdy nie pozwolono opuścić ani jednego dnia — wyznał, jakby mieli po piętnaście lat, albo jakby — skończona przecież wiele lat temu — szkoła nie była wcale tak daleką perspektywą. A potem pociągnął usta w uśmiechu. — Już czterech korepetytorów próbowało — ale żaden z nich nie proponował mu nauki w tak zuchwały sposób. Nie był pewien, czy w tej ofercie skrywało się cokolwiek nieodpowiedniego — poza faktem, że znali się raptem kilka minut, a za początek ich relacji posłużył wypadek samochodowy; że ciemnowłosy przez Herculesa ucierpiał, a teraz sugerował przedłużenie ich rozmów, spotkań, wspólnych uśmiechów. Może dopisywał temu zbyt wiele. Może zupełnie nie potrafił czytać ludzi.
Ale chyba nie specjalnie? — niepodrobiona obawa, wyraźna sugestia, delikatna zaczepka i — w zależności od odpowiedzi — ewentualność rozbawienia rozbrzmiała wraz z tonem głosu. Oznajmił, że biegł pod samochód, a Hesille nie wiedział, jak bardzo jest to przemyślaną odpowiedzią, a jak improwizowanym w ubogi język wyrażeniem.

Przeprosił za swój brawurowy, ale przecież napędzany dobrodusznością gest — syk bólu wydostający się z piersi nieznajomego mężczyzny nie tylko poraził go jak prąd — przerażeniem, ale i zakłopotaniem. Żałował, że nie był lekarzem. Albo że nigdy nie wybrał się na żadne poważne kursy medyczne, traktując je jak rozwój prywatnych zainteresowań, albo referencje do książki (znajomość anatomii przydawała się przecież jak nic innego).
I pewnie pielęgnowałby swój niepokój dalej — pozwoliłby urosnąć mu do rangi “jednak jedziemy do szpitala, przecież możesz umrzeć” (od uderzenia w łokieć), aż do nieskładnego, powtarzalnego maniakalnie “przepraszamprzepraszamnaprawdęprzepraszamjestempotworem”. Gdyby nie ten gest.
Dotyk opuszek pośród pasm włosów — jakby prześlizgiwał się przez nie wiatr.
Zupełnie nie wiedział co zrobić.
Strząsnąć je? Dlaczego?
Podziękować? Za wskazanie faktu, że są jasne?
Docisnąć jego dłoń własną i wykorzystać fakt, że ich oddechy stykały się w wąskiej przestrzeni zaledwie kilku centymetrów, oddzielających ich wargi? Odległości tak kruchej, uformowanej przez dwie niezwiązane ze sobą sytuacje: kiedy Hesille nachylał się, by dotknąć ramienia nieznajomego (czy raczej — lewitował koniuszkami nad nasączonym krwią materiale kurtki, nie chcąc powtórzyć już błędu sprzed kilkudziesięciu sekund i sprawić mu bólu), a karmelowooki przysunął się, by wpleść palce w jego czuprynę. Nie. Po pierwsze — Hesille nie całował nikogo, kto nie był Oliverem. Po drugie — niezależnie od tego, jak nieznajomy mężczyzna kumulował w sobie wszystkie dodatnie wartości (idealne rysy twarzy, których można było tylko pozazdrościć, intrygujący, wibrujący w niektórych głoskach egzotyczny akcent, a także tę swoją prawdomówność, niewinność, jakieś niemal dziecięco-czyste usposobienie), Beinfield wcale nie chciał wymieniać z nim pocałunków. Nie chciał, a jednak teraz — kiedy tylko postanowił, że nie chce — wyobrażenie ich dokonania nie potrafiło wyplątać się z jego myśli. Zupełnie jak palce mężczyzny z jego włosów.
Ale potem nieznajomy cofnął swoją dłoń, a Hercules niedorzeczną wyobraźnię.
To pewnie przez to światło — usprawiedliwił się tak, jakby należało wytłumaczyć się z każdego otrzymanego komplementu. Jakby wcale nie mógł mieć jasnych włosów. Jakby nieznajomego oszukiwał. Choć i tak — w zetknięciu z deszczem, zlepione w grube i mokre pasma, były znacznie ciemniejsze od tych, które Hercules miał naturalnie.
I nie wiedział, co zdumiewało go bardziej. Czy raczej — co dotkliwiej wydarło mu z krtani słowa.
Fakt, że znajoma mężczyzny polegała w opatrywaniu ran na nierzeczywistych serialach medycznych, czy to, że ciemnowłosy nikogo nie miał. N i k o g o.
Jak można było nie mieć nikogo?

Obrócił wzrok — spojrzenie ciągnęło twarz jak czasem łapało się kogoś za podbródek — na tylną szybę. Oczywiście nie było ku temu potrzeby — światła dostrzegł już w odbiciu lusterka zwisającego z sufitu, a także w przestrzeni ciemnej ulicy wyrastającej przed pojazdem. Ale reakcja nieznajomego mężczyzny — teraz kojarzącego się mu z nieznajomym włamywaczem, zbrodniarzem albo mordercą — nakazała mu na wykonanie nieco gwałtowniejszego ruchu, niż wymagała sytuacja.
Nie czekając dłużej, ruszył. Ich sylwetkami szarpnęło. Nie wiedział tylko, gdzie zmierza. Raczej nie na dworzec. I z całą pewnością nie do schroniska.
Nie obrabowałeś dzisiaj przypadkiem banku, co? — zapytał, tym razem wyprostowany w samochodowym fotelu, skupiony na drodze i niewpatrzony w smagłą karnację i misternie rozdysponowane rysy twarzy nieznajomego. — Słuchaj… Nie zamierzam w to wnikać, ale obawiasz się policji przez brak pozwolenia na przebywanie w Australii, czy przez coś jeszcze? — nie był pewien, czy chce poznać odpowiedź. Tak, ale jednocześnie też bardzo nie.
I możesz odmówić, oczywiście, że możesz odmówić. Ale jeśli chcesz, mogę zabrać cię do domu mojej siostry. Jest niedaleko, właściwie za najbliższym zakrętem, bo nawigacja lekko oszalała i wprowadziła mnie w nie tę drogę, co miała. Mogę tam spojrzeć na twój łokieć, na pewno nie będę gorszy od tej twojej fanki medycznych seriali i… Jeśli jesteś głodny, Tammy na pewno zostawiła coś w lodówce. No i mógłbyś się umyć. Jeśli byś chciał — z nieznanych sobie powodów (to pewnie rozsądek karcił go niedostatecznie głośno i wyraźnie, by mógł go usłyszeć i zrozumieć) czuł się, jakby proponował coś wyjątkowo niewłaściwego. A przecież bynajmniej nic niewłaściwego nie miał na myśli. Nic, zupełnie nic. Naprawdę.

fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
może być każdym i wszystkim — jeśli mu za to zapłacisz
33 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
Ον γαρ οι Θεοί φιλούσιν, αποθνήσκει νέος.
Byli w ich domu czterokrotnie; kobieta ubrana w białą sukienkę, na której odciśnięto kształty dzikich łąk, i podążający za nią w ciszy mężczyzna w tanim brązowym garniturze — taki sam posiadał ich ojciec i kiedyś, Cinto doskonale pamiętał tamte dni, ubierał go kiedy chodzili do kościoła a potem na lody sprzedawane w plastikowych pucharkach; przestali po prostu, bez powodu. Matkę bolała głowa, ojciec miał za dużo pracy, a garnitur wylądował w ciemnej, pachnącej mokrym drzewem szafie, w której Cinto czasem się chował.
Czerwone lakierki kobiety wystukiwały melodię, za którą podążał cichy mężczyzna. Zaglądali im do garnków i krzywili się, kiedy w którymś odnajdywali resztki sprzed tygodnia; otwierali drzwi lodówki i notowali coś w ciszy, kiedy mama nerwowo owijała zaplamioną szmatkę między dłońmi. Mężczyzna palcem ścierał kurze, które Cinto zapominał czyścić, a kobieta tłumaczyła w tym czasie matce, że tak nie można, nie wypada, wszystko ma swoje granice. Potem kazała mu i Atticusowi się wyprostować, stanąć pośrodku pokoju; oglądała ich jak rzadkie gatunki zwierząt w zoo, zadając zawsze te same pytania. Czy są głodni? Czy lubią szkołę? Czy nie chcieliby zamieszkać w innym miejscu? Kiedy wychodziła, mama płakała; kiedy wracał ojciec, krzykami oddzielali dzień od nocy. Attie i Cinto nauczyli się dbać o to, by w domu było czysto, i chociaż z kozami było dużo pracy, a oliwki gniły niezebrane pod drzewami, chodzili do szkoły po to tylko, by nikt nie zadawał im już pytań.
Mnogość uprzedzeń do ludzi im podobnych sprawiła, że Hyacinthus nie poszukiwał pomocy pośród trudów podróży, życia na ulicy, nieistotności własnego istnienia. Nie ufał uśmiechniętym twarzom, dostrzegając w nich odblaski bogactwa, uprzywilejowania, pogardy, litości. Kiedy ktoś twierdził, że przejmuje się jego losem, myślał wyłącznie o sobie; Cinto był tego pewien. — Straszne co? — chociaż przecież wiedział, prowokując ciąg wyjaśnień i kłopotliwego odwracania wzroku na bok; wszyscy reagowali tak samo na to jego pełne barw życie, pochylali się nad nim, dawali rady, martwili, że nikt o niego nie dba, że on sam nie dba o siebie. A potem znikali, zawsze, wcisnąwszy mu w dłoń jeden banknot tak, jakby mógł on cokolwiek zmienić.

Było za dużo pracy w domu, nie było czasu. W końcu musiałem przestać chodzić… krańcowo?— uśmiechnął się w sposób przepraszający, jakby nieznajomość wszystkich słów miała im teraz zaszkodzić w tej śmiałej, niespodziewanej próbie poznania się. Cinto zaczynał czuć coś dziwnego, niejasnego; podczas gdy jasnowłosy żałował niesprawiedliwych praw dwóch, oddzielonych od siebie światów, on sam odnajdywał w sobie nie zazdrość, a delikatność, z którą zechciał go traktować. — Ah, a żaden z nich nie urodził się w Grecji! — zaśmiał się, przekonany o swojej nieomylności; czy jednak, kierowany tą myślą, nie powinien posługiwać się już angielskim jeśli nie sprawnie, to chociaż — poprawnie? — Czasem tak robię, kiedy chcę wymusić od kogoś jedzenie — zaśmiał się, ale pokręcił jednocześnie głową; nie zajaśniało w jego oczach wraz z przeprosinami, nie zrobiłbym tego specjalnie.
Nie ryzykowałby — dla byle uśmiechu, zakłopotania, pieniędzy wciśniętych w dłoń w ramach niemej obietnicy ciszy. Dla tego całego bólu, który nadchodził niepostrzeżenie i wstrząsał jego zmęczonym ciałem; nawet gdyby Alec powiedziałby mu, że wpadając pod czyjś samochód zagwarantuje sobie niebyle jaką kwotę, wydartą z ubezpieczalni kierowcy, nie odważyłby umyślnie narazić swojego ciała na tak dogłębne cierpienie. Mimo to pożałował szczerości w przeżywanej katuszy; zmartwił się, że jasnowłosy zapragnie zawieźć go do szpitala wbrew jego woli. Oznaczałoby to konieczność ucieczki, a Cinto coraz bardziej się przed nią wzbraniał; podobał się mu samochód, podobała rozmowa i nieznajomy też — podobał się mu, ale wyłącznie tak po męsku.
To one świecą — prychnąwszy zmierzwił tę nienaganną, słoneczną fryzurę, żałując, że nie będzie mógł jej potem oglądać, zamknąć w słoiku i wyciągać każdej ciemnej nocy.
Żałował, w zasadzie, wszystkiego, co było między nimi nieuniknione.

Siła odrzutu wstrząsnęła jego ciałem. Przez tych kilka chwil — kiedy było jeszcze miło, jasnowłosy uśmiechał się, Cinto śmiał, a pośród wzajemnej winy usiłowali dojść do jakiegoś porozumienia — wierzył naiwnie nie tylko w możliwość zawarcia przyjaźni, choćby jednodniowej, ale i jakieś powodzenie w tym labiryncie zagubienia. Policyjne światła stały się omenem przegranej, ale nim Hyacinthus zdążył wyobrazić sobie stal kajdanek zaciskanych na nadgarstkach, przepraszające spojrzenie mężczyzny i policjanta mówiącego mu o tak, ten tutaj jest naprawdę niebezpieczny, dobrze że pana nie skrzywdził, samochód wystrzelił do przodu, a on musiał przytrzymać się nerwowo (nieco ociężale) siedzenia. — Dzisiaj nie — wydukał gdzieś pomiędzy szokiem; miasto udręki się oddalało, policyjne światła niknęły w cieniach nocy, a on pojął, że nikt go raczej nie szukał, że dał się nabrać i omamić sile własnego strachu. — Wiele rzeczy — jeśli był z nim szczery wcześniej, mógł tę prawdomówność w sobie zachować. Usiadł tak, by wpatrywać się w niego bez przerwy — wyprostowane plecy, nagłą surowość wciśniętą w delikatną strukturę twarzy. — Nie ma papierów, nie ma pracy. Rozumiesz? Jedzenie, nocleg, wszystko kosztuje — zapragnął się bronić, wykazać mu wszystkie popełnione zbrodnie, uzasadniając jednocześnie dlaczego, ale jaki miałoby to sens? Wiedział, że w tamtej krótkiej chwili jasnowłosy zmienił o nim zdanie, nie spoglądając na niego już w ten nieco czuły i uzależniający sposób; przez chwilę czuł się przy nim nieskazitelny, ale wróciło już wszystko inne, wrócił brud, nędza, wykluczenie.
Drgnął w obliczu kolejnych słów.
Przez chwilę, krótką i niepewną, chciał wyskoczyć z rozpędzonego samochodu.
Był taki naiwny.
I co byś chciał? — zapytał z wyraźnym naburmuszeniem; niedawna wesołość skryła się pod wrogością, kiedy Cinto gniewnie wydął wargi, gotów jednak zaśmiać się tak głośno i z pogardą dla własnej głupoty: przez chwilę naprawdę sądził, że jasnowłosy nie jest taki, jak wszyscy inni. — Robię dużo, ale nie wszystko. Nie kręci mnie to, musisz to wiedzieć — choć dla niego i tak zmieniał te swoje zasady, stanowcze nie powtarzane z maniakalnym uporem. Nie bał się go tak, jak mógłby obawiać się jakiegokolwiek innego mężczyzny: wierzył przynajmniej, że jasnowłosy by go nie skrzywdził, że uszanowałby wszelką formę odmowy. Której, nadejście, oczywiście było w pewnym sensie nieuniknione; wystarczyłoby powiedzieć nie chcę, tu się zatrzymaj, do widzenia i wysiąść, zniknąć w gąszczu miasta, ale Cinto wiedział, że noc w obcym domu będzie lepsza niż jakakolwiek inna, że ciepła woda wynagrodzi mu wstyd, i że może nawet, choć myśl ta była abstrakcyjna, byłoby mu dobrze, bo przecież mężczyzna był przystojny, uprzejmy i spokojny, więc może tak, może słusznie nie sprzeciwiał się tej propozycji, a cała uprzednia zniewaga i niechęć rozmywały się szybciej, niż niknące na szybach krople deszczu.
you had me at ho ho ho
belzebub
benjamin | jude | othello | pericles | vincent | dante | cassius | leonidas | rome
i’m a writer — i dream while awake
30 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
rozsławiony autor książek fantasy osadzonych w świecie mitologii greckiej, eks archeolog, być może niedługo także eks neurotyk
Kącik ust — prawy, nad którym zawsze formowała się maleńka rysa wszystkich trosk i animozji, gwałtownie drgnął. W oczach, promienności twarzy i zwykle pogodnym usposobieniu coś jakby nagle zgasło; zachmurzył się, jakby skrywające się w nim niebo zakryło się nadciągającym deszczem, choć tak uporczywie czekał na słońce.
Wszystko, wszystko jest straszne. Nie było, ale teraz już jest — wyznał. Powinien był wiedzieć — a więc dlaczego nie wiedział? Pomyślał, że może to by nic nie zmieniło; domy bez ludzi i ludzie bez domów byliby nadal, tak samo jak poranne ściąganie śpiących z ławek (bo wtedy było zaskoczyć ich najłatwiej, najskuteczniej; jakże brutalna niespodzianka) i przymusowe odsyłanie ich do krajów, w których nikt na nich już, a może nigdy, nie czekał.
Och, nie ukończyłeś szkoły?to tak się da? zdawały się pytać jego oczy. W jego świecie (jakie to niedorzeczne, że do dzisiaj sądził, że wszyscy żyją na tym samym) co najwyżej można było nie ukończyć jej z takim stopniem, jaki posłużyłby za ekwiwalent klucza do bramy renomowanej — wymarzonej raczej przez rodziców, niżeli siebie samych — uczelni. Można było zostać także zawieszonym — jeśli kamery zarejestrowały w twoich dłoniach woreczek z białym proszkiem albo trawką, albo jeśli swoją pięść schowało się nie do kieszeni, a między zwoje cudzej skóry na twarzy. W najskrajniejszych przypadkach, jeśli na dyrektorskim biurku wprawiło się w ekstazę szkolną sekretarkę o nadzwyczaj silnym głosie (naturalnie, nigdy to nie zdarzyło się Herculesowi), zwyczajnie należało zmienić szkołę — ale żeby zrezygnować z niej całkowicie?
To prawda, nie urodził się — przytaknął, choć aż dwóch z nich mogło poszczycić się greckim obywatelstwem.

Nie umiem poruszać się na manualnej. Właściwie wcale nie lubię prowadzić — poskarżył się, nie z nadąsaniem i wydętymi z naburmuszenia ustami, a raczej w celu wytłumaczenia szarpnięcia, które wstrząsnęło nie tylko nazbyt kosztownym, nazbyt delikatnym pojazdem, ale i ich sylwetkami. Jedną z nich — i tak już przecież wystarczająco uszkodzoną.
A kiedy jego włosy zaczęły świecić roześmiał się perliście, a potem urwał tak nagle, że następująca cisza zdawała się echem jego śmiechu. — Świecą. Same. Jak słońce? — być może tak świeciłyby włosy Heliosa — gdyby tylko był rzeczywisty, ubrany w postać ludzką, z tak błyszczącym światłem obliczem, że nikt nie zdołał patrzeć na niego dłużej, niż kilka chwil; ot sekundę. Hellios lub Apollo, ewentualnie Sol, jeśli przenieść się na mitologię rzymską.

Och, okej — ciche przytaknięcie, może pomruk albo westchnienie, niema akceptacja wszystkiego, czym tylko mógłby się okazać — wysunęła się spomiędzy jego warg. Nie dodał nic więcej; brudna rzeczywistość obległa jego ciało, wdarła się do gardła i pożarła każdą głoskę. Hercules nie wiedział, jak to było — walczyć o przetrwanie: o jedzenie, nocleg, codzienne życie, jak wyliczył to ciemnowłosy mężczyzna. Nie wiedział, a jednak naiwność podpowiadała mu, że nieznajomy nie traktował innych tak, jak traktowano jego, że nie dokładał swoich cegieł do tej wadliwej, plugawej konstrukcji świata, w którym Herculesowi nie żyło się za dobrze. A teraz całe wyobrażenie jego osoby — wybielone do najczystszego odcienia, nieskazitelne i błyszczące jak po oszlifowaniu, nabierało rys, a rysy przeistaczały się w pęknięcia; karminowe, pociągłe, jak strużki krwi ściekające po czymś, co jako jedyne miało napawać go nadzieją.
Hercules nie chciał myśleć w ten sposób. Nie chciał, by nieznajomy w tej jednej chwili stracił całą magię, którą zdawał się wokół siebie roztaczać. Bał się jednak zbrodni, których mógł się dopuścić, a które istniały teraz tylko w herculesowej głowie, niewyraźne i nieuchwytne jak kominowy dym. Gdyby o nie zapytał, gdyby się potwierdziły — nie wiedział, czy wówczas dalej byłby sobą.

Co bym chciał? — spytał wyrwany z letargu; wpatrywania się w głąb hebanowej nocy, przecinanej dwoma snopami światła. Z początku powiązał ów słowa z zawartością lodówki, o której wspomniał — z posiłkiem, na który mogli, ale nie musieli udać się wspólnie. Późniejsze zastrzeżenia temu zaprzeczyły — Hesille spuścił wzrok z jezdni, a samochodem znów zarzuciło.
Proponujesz mi… — nie potrafił tego wypowiedzieć. Słyszał o tym w filmach, czytał w książkach, czasem nawet ktoś mu opowiadał (kolega kolegi, może wuj od strony matki, nieważne), nigdy jednak perspektywa seksu wycenianego w dolarach nie zamajaczyła tak rzeczywiście, tak blisko niego. — Nie, nie chcę z tobą… Dziękuję, jesteś naprawdę bardzo przystojny, ale nie chcę, naprawdę nic od ciebie nie chcę. W szczególności nic takiego — zaręczył z powagą, uciekając spłoszonym — jak dzikie zwierzę wywabione z lasu — spojrzeniem na ulicę. Odchrząknął. — Jesteś ranny. Potrzebujesz pomocy. A przecież trzeba sobie pomagać. Każdy by to zrobił na moim miejscu — wiedział, że to nieprawda; nie każdy. Nieznajomi nie troszczyli się o siebie nawzajem, a zdesperowane w obliczu braku pieniędzy i dachu nad głową osoby dopuszczały się odrażających uczynków — a jednak nie potrafił jeszcze tego zaakceptować.
Mam kogoś. I wierzę w monogamię. Wierzę w to, że jedna osoba może zaspakajać większość twoich potrzeb. I nie wierzę w zdrady, to znaczy, nie wierzę w to, że w przypadkowym seksie z przypadkową osobą znajduje się cokolwiek wartościowego, że warto byłoby narazić udany związek. Jeśli miałbym kogoś zdradzić, to tylko z osobą, którą kocham. Ale nie chciałbym, żeby to była jednorazowa zdrada. Jeśli bym kogoś kochał, to zrobiłbym wszystko, żeby z tym kimś być, wiesz? — kaskada ulatujących po sobie prędko słów; jak w wodospadzie (dzikim, nie do powstrzymania, odmawiającym oddania kontroli w cudze ręce), poczęła pokrywać sobą całe wnętrze samochodu.
Brzmię niedorzecznie, prawda? Myślę po prostu, że trzeba mieć coś, co cię uszczęśliwia. Oliver ma swoją pracę, ona naprawdę mu wystarcza, jest w niej dobry, zawsze wiedział, że będzie w niej dobry. Ale ja… Nie przekonuje mnie żadna religia, nie mam niczego, czemu chciałbym długoterminowo poświęcić swój czas i w czym bym się sprawdzał. Wierzę w to, że miłość może być czymś takim. Że jeśli potrafisz i jeśli się starasz, jeśli o nią dbasz, może być naprawdę wszystkim — dopowiedział. Mówił dlatego, że zjadały go nerwy; mówił, bo tak bardzo nie chciał, by nieznajomy miał go za takiego człowieka i mówił, bo paraliżowała go świadomość tego, że mężczyzna ten poszukiwał pieniędzy w ten sposób, że musiało w przeszłości zdarzać się tak często, że teraz pierwsze nasuwało się na myśl.
Mam dopiero 27 lat, mogę w to wierzyć — wytłumaczył się z nerwowym cieniem śmiechu, a policzki zapiekły go wykwitającym na nich szkarłatem. — Przepraszam, wcale nie pytałeś. Chciałem po prostu… Chciałem, żebyś wiedział, że ja… Jeśli mi nie ufasz, możemy pójść do jakiegoś miejsca, w którym są inni ludzie, gdzie czułbyś się bezpieczniej. Jeśli nie masz gdzie spać, mogę wynająć ci pokój w hotelu. Pomyślałem po prostu, że wygodniej będzie najpierw opatrzyć ranę w domu mojej siostry, to wszystko — na nic zdawały się jego tłumaczenia — Hesille już płonął z zażenowania, przerażenia, niewiedzy. Był pewien, że nikomu innemu, kogo znał, podobna sytuacja po prostu nie mogła się przytrafić. Że Randall nigdy nie otrzymał oferty spędzenia z kimś nocy za odpowiednią opłatą, że nikt nie wziął go za takiego godnego pożałowania desperata, a każdy — z uwagi na wygląd zewnętrzny, ale też usposobienie — pragnął sypiać z nim tak po prostu, jakby to było wystarczającą nagrodą.
Jeśli pozwoliłbym ci teraz tak po prostu zniknąć, zamartwiałbym się całą noc, a pewnie i jeszcze dłużej.
fluffy, snuggly, kind
hercules
achilles, bruce, danny, finn, jules, orpheus, terence, tillius, walter
ODPOWIEDZ