echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
00.5
Wokół stołów zielonych tajemnicze larwy,
Twarze bez ust, a usta bez krwi i bez barwy,
I palce, które żądza skurczyła szalona,
Czepiające się chciwie kiesy albo łona

Adalbert Werner, mężczyzna stanowczy w biznesie i domu, cechował się pociągłą posturą i silnym zapachem wody kolońskiej, który unosił się za nim, gdziekolwiek się nie przemieścił. Wszystkie sprawy związane z działalnością swojej firmy - nieważne czy chodziło o dobicie targu, czy o zamówienie nowych kapsułek do ekspresu - traktował śmiertelnie poważnie i podobnie też było z wszelkimi rodzaju wydarzeniami pseudotowarzyskimi, skoncentrowanymi na tym, aby podobni jemu wielcy przedsiębiorcy mogli połechtać nawzajem swoje ego, pomizdrzyć się trochę do siebie, a na końcu pokłócić o jakiś niedotrzymany kontrakt. Klaus znał ten schemat na pamięć. Zawsze, gdy wchodzili do środka, jego ojciec promieniował energią, ale wcale nie podobną do tej, którą nosił w sobie jego jedyny syn - jego moc wyrażała się w krótkich uśmiechach i stanowczych ściśnięciach dłoni, w uważnym spojrzeniu, i szczerym rozbawieniu naprawdę słabymi żartami, które to mieli w zwyczaju posyłać mu partnerzy biznesowi. Ubaw po pachy.
Kiedy zmierzali od rodziny w Lorne Bay, u której się zatrzymali, na takiej rangi właśnie wydarzenie do Cairns - efektownym samochodem z prywatnym kierowcą, o imieniu Ralph - starszy z Wernerów już notował sobie w głowie wszystkie osobistości, z którymi koniecznie musiał wypić po szklaneczce brandy, żeby po wstępie złożonym z sytuacji na giełdzie i wyników pary mniej lub bardziej frapujących meczy, przejść płynnie do tematów handlowych. Przez większość drogi milczał, czym wyrażał swoje dogłębne skupienie i w wyniku czego w samochodzie panowała cisza. Klaus miał na uszach słuchawki, przeglądał instagrama i starał się nie myśleć zbyt intensywnie o tych długich godzinach nudy, uśmiechania się i kiwania głową, których wizja rozciągała się przed nim niezbyt nęcąco.
Aż w końcu ojciec odwrócił się w jego stronę, a on na szczęście w porę dostrzegł to kątem oka i zdjął jedną słuchawkę z uszu.
- Bez żadnych cyrków, Klaus. Przychodzisz, przedstawiasz się i milczysz. Ewentualnie śmiejesz się z żartów - zakomunikował, jak zwykle dosadnie, na co jego syn z trudem powstrzymał przewrócenie oczami. Wciąż spojrzenie miał wbite w telefon i zdawał się niespecjalnie przejęty jego słowami; słyszał je już wielokrotnie.
- Yhm - mruknął tylko, a Adalbert milczał przez chwilę, wpatrując się w niego uważnie.
- I żadnego alkoholu. Ani papierosów, bo poczuję - ostrzegł surowo.
- Jasne - odparł Klaus, wciąż niezbyt zaaferowany całą tą powtarzalną rozmową. Zwłaszcza, że doskonale wiedział, że: po pierwsze - oczywiście, że będzie i alkohol, i papierosy oraz po drugie - oczywiście, że ojciec niczego nie poczuje, bo sam będzie raczył się brandy i dopalał cygara.
- Proszę cię, podejdź do tego poważnie. To bardzo ważne spotkanie i...
-... i nie możesz przynieść mi wstydu - dokończył równo z nim, wciąż scrollując instagrama, bo przecież znał ten schemat na pamięć (co nie przeszkadzało mu zupełnie w brylowaniu w towarzystwie na własnych zasadach). Ojciec zamilkł w końcu, podsumowując tę krótką wymianę zdań ciężkim westchnieniem. Dojeżdżali na miejsce.
Poinstruował krótko Ralpha, gdzie powinien ich wysadzić, a Klaus w końcu schował słuchawki i telefon. Kiedy zmierzali po schodach do drzwi, za którymi czekał już na nich gwar rozmów, stół sowicie zastawiony przystawkami oraz alkoholem i kilka nut pretensjonalnej muzyki, przygrywanej przez wynajętą pianistkę, Adalbert odezwał się znowu.
- I trzymasz się blisko mnie. Cały czas - położył silny akcent na słowo cały, wbijając spojrzenie wprost w jego oczy. Na to Klaus już nawet nie odpowiedział, a jedynie skinął głową. Nie wiedział, kogo jego ojciec próbował oszukać - jego czy siebie. Maksymalnie pół godziny i zapomni zaraz, że w ogóle przyszedł tu z synem, co jemu samemu doskonale będzie odpowiadało.
Przez pierwsze chwile był jednak wyjątkowo posłuszny. Wszedł na salę wyprostowany i uśmiechnięty - w sposób, który bardzo próbował nie był jednocześnie kokieteryjny, choć naturalnie już od wejścia poszukiwał kogoś, na kim mógłby skupić swoją uwagę tego wieczoru, podczas gdy ojciec będzie omawiał te wszystkie okrutnie ważne dla rozwoju firmy kwestie. Śladem Adalberta, podchodził kolejno do różnych ludzi, witając się uściskiem dłoni i przedstawiając dwojgiem imion, wysłuchując pokrótce, jak ojciec opowiada o tym, że któregoś dnia odziedziczy po nim firmę, a potem kłamstw, jakoby bardzo interesował się rynkiem międzynarodowym i był wyjątkowo podekscytowany, aby zbliżyć się do tego półświatka. Tak, mógł być podekscytowany i tak - możliwością zbliżenia, ale zdecydowanie nie takiego, o jakim myślał Werner senior.
- Othello! - podekscytował się ojciec, na widok kolejnej znajomej twarzy, więc Klaus od razu poszedł za nim w kierunku dwóch mężczyzn, którzy jawić mu się musieli jako ojciec i syn, z których ten drugi od razy skupił na sobie jego uwagę. Pozwolił Adalbertowi pobrylować chwilę w swoim rytmie, ale on sam już wpatrywał się w młodszego z towarzystwa z przechyloną głową, pozwalając swojemu uśmiechowi przyjąć bardziej flirciarską naturę. Zdawać by się mogło, że robił to automatycznie i średnio świadomie, choć w jego głowie już zatańczyła iskierka, co do rozwoju wydarzeń tego wieczoru. Odczekał cierpliwie aż ojciec rzuci wreszcie swoim:
- A to jest mój syn, Klaus.
Żeby móc wyciągnąć zaraz dłoń najpierw do starszego - przy czym skupił się na stanowczym uścisku i typowo biznesowym spojrzeniu w oczy - a potem do młodszego - przy czym pozwolił sobie na więcej finezji, wyrażanej zarówno mimiką jak i mową ciała, rzucając jednocześnie wyćwiczonym przez lata:
- Klaus Amadeus Werner.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Zawsze się zastanawiał jak to możliwe, że ze wszystkich ludzi na świecie to jego ojciec zrobił karierę. Oczywiście, że był urodzony w całkiem niezłej jak na standardy brytyjskie rodzinie, ale nie doczekali się nigdy tytułu ani ziemi. Jego dziadek za życia coś tam mamrotał o uprzedzeniach ze strony królowej, ale Dick nigdy w to nie wnikał głębiej uznając, że tak naprawdę tytuł panicza ziemskiego jest mu niepotrzebny. Owszem, pewnie byłby to rozkoszny wabik na laski (i nie tylko), ale akurat i bez tego nosił w sobie brytyjski sznyt, dziedziczony przez ojca. Tego samego, który postanowił wżenić się w dobrą rodzinę i tym samym zapewnić sobie pieniądze na rozruch swojej kariery. Wybierał długo, miotał się wśród panien różnego sortu, przebierał w nich jak w ulęgałkach, by wreszcie złowić jedną z tych australijskich panien na wydaniu.
Pewnie wyhaczył ją na jakimś niedorzecznym balu dla debiutantek w Paryżu, gdzie dziewczyny prezentowano jak bydło na targu. Kto da więcej, chciałoby się zakrzyknąć, choć przecież wszyscy jak jeden mąż sugerowali, że chodzi w tym tylko o przedstawieniu je towarzystwu. Gówno prawda, sutenerstwo było sutenerstwem, nawet jeśli ubrano je w jedwabie i w Armaniego, który jak nikt pasował do tych klasycznych bieli, które miały podkreślić jak bardzo niewinne było to towarzystwo.
Nie dziwił się Othello, że i on uwierzył w tę wizję zdobycia ideału i zakotwiczył w jego matce, która na pierwszy rzut oka zdawała się być perfekcyjna. Była- perfekcyjnie sypała kreskę, przemycała prochy w swoich malutkich torebeczkach i grała rolę córki na medal, podczas gdy jej papa dziękował Bogu, że znalazł się frajer, który ją przygarnie do siebie na wieczne nieoddanie. Dorzucił nawet odpowiedni posag, dzięki któremu mężczyźnie zaświeciły się oczy i tym sposobem zdobył swoją złotą rybkę.
Przez kolejne lata nieudolnie próbował spuścić ją w toalecie, razem z tajemniczą zawartością jej szuflad, ale kobieta broniła się zawzięcie. To ona powinna jednak rozbłysnąć na firmamencie gwiazd, a nie ten nuworysz, który na jej plecach wspiął się na wyżyny, by potem kapryśnie zrzucić ją na samo dno. Mówił, że to narkotyki, że żona się zagubiła, ale Dick dobrze wiedział, że o żadnym zagubieniu nie byłoby mowy, gdyby mąż okazał się bardziej wspierający i swoją żonę traktował lepiej niż swój nowy, sygnowany jego inicjałami rondelek.
Remingtona juniora przerażał fakt, że wiedział, co to słowo w ogóle oznacza, choć po spędzeniu czasu z ojcem rzygał już tymi kuchennymi wyrażeniami oraz jego towarzystwem, które zdawało się być niepomne tego jak małym człowiekiem jest Othello. Metaforycznie rzecz jasna, bo i teraz górował nad mężczyznami, których musieli pilnie poznać.
Nie wiedział jeszcze ile jego tatusia będzie kosztować ten cyrk dla małp, który teraz tak zawzięcie uprawiał, ale już przeliczał to na nowy samochód dając tym zacnym ludziom rozmawiać ze sobą jakby byli najbliższymi przyjaciółmi. Tak wyglądało obracanie się w tym towarzystwie- zawsze szukało się okazji do zbytu, a Dick ponoć był jednym z tym najbardziej pożądanych kawalerów, więc już czuł przymus zjawienia się na jednej z tych imprez z debiutantkami w tle i doboru sobie odpowiedniej żony.
Wielka szkoda, że ojciec zapomniał jak swatali go swojego czasu z Ainsley i jak to się zakończyło. Spoiler: ktoś komuś połamał serce, ktoś komuś obcasy, a przecież Dick na szpilkach nie chodził. Nie zamierzał jednak wyjątkowo pomstować na to nowe towarzystwo, bo okazało się, że ten cały Werner nie ma uroczej, acz tępej córki do oddania i przemierza świat ze swoim prywatnym akcesorium w postaci młodego chłopca. Tak, zdawał sobie sprawę, że to raczej jego syn, ale nie oparł się pokusie, by wyobrażać sobie tych dwóch w łóżku. Albo jego ojca z nim, bo przecież wieści o krachu jego drugiego małżeństwa były już legendarne. Może Dick się przeliczył i Othello szukał dla siebie kolejnej nowinki, a on tylko miał być jego skrzydłowym? Chyba takie potraktowanie jego osoby byłoby bardziej akceptowalne niż zmuszanie go do podania ręki chłopakowi, który przedstawiał się dwojgiem imion.
Gówniarzu, mamy dwudziesty pierwszy wiek i rewolucja miała miejsce. Kto teraz tak robi?
- Richard Othello Remington - ścisnął jego dłoń i mało brakowało, a połamałby jego palce.
- Dick, może weźmiesz młodego do ogrodu? My jesteśmy pewnie kiepskim towarzystwem - zagadnął go ojciec, co spotkało się jedynie z mało eleganckim przewróceniem oczami.
Teraz będzie na takich przyjęciach pełnić rolę niani? Czy on gdzieś przeoczył moment, w którym stał się starą panną, tą, której oddaje się swoje dziatki na przetrzymanie? Najwyraźniej, ale odmówił szybką modlitwę do jaguara, koniecznie ze skórzanymi siedzeniami i wskazał młodemu drogę do oranżerii, która w innych okolicznościach mogłaby być całkiem romantycznym miejscem dla kochanków. Poprawka, dla tych zalotnych spojrzeń, choć on raczej wolałby jak już kogoś porządnie zerżnąć.
Przecież powtarzał ojcu, że nie nadaje się do tego miejsca ani do tego towarzystwa, więc nie jego wina, że jedyne o czym mógł myśleć to ulżenie sobie w tej wściekłości i byciu niedopasowanym właśnie tutaj.
Witajcie w bajce Dicka Remingtona.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus, który w tym świecie wykluł się i odchował - pomiędzy eleganckimi do przesady i napuchniętymi snobizmem bankietami ojca a spuścizną po matce: pijanymi wernisażami, nietrzeźwymi pocałunkami i chwiejnym evviva l'arte na ustach - znał już doskonale rządzące nim reguły. Wiedział, że w obu tych wcieleniach, obu wersjach swojej osoby, jego głównym zadaniem było chłonąć, okazywać zainteresowanie i mienić się niczym zalaminowana wizytówka rodzinnej fortuny. Choć każde podobne wydarzenie krępowało go i więziło w swoich ramach, obracał się w tych ekstremalnych warunkach na tyle długo, żeby nauczyć się, że z każdej sytuacji można było coś dla siebie urwać - choćby wisiało nad nim, tak jak teraz, widmo ojcowskiego nadzoru, z pozoru surowego i nieuniknionego. Prawda jednak była taka, że Adalbertowi Wernerowi na niczym nie zależało bardziej niż na stworzeniu iluzji o tym, że jego relacja z synem była pełna zażyłości i zaufania - dlatego trzymał się sztywno samodzielnie przez siebie ustalonych reguł tylko przez określony czas, po którym pozwalał towarzystwu, wśród którego brylował, na naginanie ich albo całkowite im zaprzeczanie, tak jak to miało miejsce teraz.
Cóż z tego, że sam jeszcze chwilę wcześniej zabronił stanowczo Klausowi się oddalać; cóż z tego, że przed momentem miał w głowie usnuty idealny plan na wyciągnięcie z syna na wierzch tylko i wyłącznie jego pozytywnych cech - takich, które wzbudzały u innych obecnych na sali ojców istną zazdrość o to, że oni swoich pociech nie potrafili wychować w tak iście nienaganny sposób? Te wszystkie instrukcje, zarządzenia i polecenia okazały się w ułamku sekundy nie znaczyć zupełnie nic, bo kiedy tylko Othello Remington zasugerował, żeby dać m ł o d z i e ż y trochę luzu, Adalbert zaśmiał się serdecznie, poklepując syna polubownie po ramieniu.
- Klaus z przyjemnością zobaczy ogród! - zadecydował, najwyraźniej niewiele robiąc sobie z faktu, że Klaus z równą przyjemnością wypowiedziałby się sam za siebie.
Chłopak uśmiechnął się więc - nieco sztucznie - przy odsuwaniu spod zasięgu ojcowskiej dłoni i zignorował zupełnie to szybkie, ostrzegawcze spojrzenie, którym Werner senior starał się przypomnieć mu dyskretnie o tym, że ma się zachowywać. Skinął jeszcze głową w kierunku starszego Remingtona, żeby zaraz ruszyć w ślad za jego synem. Ledwie umknął ojcowskiemu spojrzeniu (choć nie tonowi jego głosu, który teraz wykładał z zaangażowaniem coś o dwustu tysiącach w piach), a już zdejmował z kelnerskiej tacy dwa kieliszki jakże zakazanego szampana. Z jednego z nich upijał wesoło trunek, kiedy przekraczał próg oranżerii, kołysząc się lekko na boki, jakby wyrwany nagle z konieczności ciągłego prostowania się jak struna i ograniczania wszelkich podrygów ciała do absolutnego minimum.
W pomieszczeniu, zastawionym suto wszelkiej maści roślinnością - mniej lub bardziej ekstrawagancką - dochodzący z bankietu szmer rozmów był wyraźnie przytłumiony, przez co wszystkie, wymieniane w rozmaitych językach, słowa zlewały się ze sobą w niewyraźną breję, do tego stopnia statyczną, że ktoś mógłby określić ją, mimo wszystko, mianem ciszy. Klaus bez słowa wręczył jeden z kieliszków swojemu towarzyszowi, a potem przeszedł się dwa razy, dość leniwym krokiem, pomiędzy tymi wszystkimi donicami, odgrywając - jak w teatrze - istne zafascynowanie zgromadzoną na tym niewielkim metrażu florą.
- Wiesz, skąd się wziął skrót Dick? - zagadnął, jak gdyby nigdy nic, wpatrując się w muśnięte kolorem liście jakiegoś okazałego kwiatu (w takich momentach żałował, że nie znał się zupełnie na botanice). Zerknął szybko na mężczyznę, skazanego na jego towarzystwo. - Z rymowanek. Tak jak Bill albo Bob. William - Will - Bill. Robert - Rob - Bob. Richard - Rich - Rick - Dick - wyrecytował, wspierając się biodrami o kawowy stolik, który, w towarzystwie wyłożonych poduchami, plecionych krzesełek, zachęcał do rozgoszczenia się w oranżerii na dłużej. Klaus nie miałby nic przeciwko temu. Opatrzność zdawała się wysłuchać jego błagania o uwolnienie spod czujnego, ojcowskiego spojrzenia i jeśli oznaczało to, że resztę wieczora miał spędzić w otoczeniu wybujałej roślinności, rozbierając syna-kolegi-swojego ojca nieskrępowanym spojrzeniem, to on nie miał względem tego żadnych roszczeń.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dick właśnie złapał całkiem absurdalną myśl, że powinien być dla tego dziecięcia- które oceniał fachowym okiem na jakieś osiemnaście z hakiem- jedną z tych baśni ku przestrodze. Najwyraźniej nie dało się uciec od ojcowskiego jarzma nawet będąc osobą dorosłą i niezależną. Zapewne większość ludzi sobie tę niezależność wyszarpywało i wygryzało zdobywając własne zaszczyty, ale podejrzewał, że bananowe dzieciaki to specjalny gatunek, pod ścisłą ochroną. Ich przecież nikt nigdy nie uczył radzenia sobie na własnych warunkach. Wciskali im do głowy niepotrzebne informacje, zapisywali na lekcje baletu (do dziś miał traumę na myśl o rajstopach), wyposażali w lekcje gry na instrumentach, ale żadna z tych umiejętności nie imała się realnego życia.
Dopiero z czasem zrozumiał, że to celowe działanie. Ich ojcowie nauczeni byli kontroli totalnej, a ta przecież wymagała ofiary z półgłówków, którzy jedynie ładnie wyglądają i milczą niepytani. Wprawdzie najlepszy przykład tego miał w lustrze, ale z niego akurat wolał wciągać, więc skupił swoje spojrzenie na nowej ofierze wychowania na korpo- ludka, który oczywiście, że usłuchał tatusia i podążył za nim do tej całej oranżerii, która zdawała się być egzotyczną fanaberią gospodarza.
Należało mu to jednak wybaczyć, skoro za jednym zamachem pozbył się nie dość, że swojego tatusia, to jeszcze tatusia tego młodego dwojga imion (mógł go zabić, nie pamiętał jak brzmiały) oraz kurateli zgromadzonych gości, którzy szeptali w kuluarach, że syn Remingtona jest taki lekko niepokorny. Co za piękne określenie ćpuna, powinni to sobie zapisać w jakichś annałach, bo jak na dwudziesty pierwszy wiek wyrażali się nader kwieciście.
Zauważył, że coraz bardziej się gotuje. Uznawał to za zemstę jego ulubionej kokainy, bo w końcu ten proszek należało kiedyś ugotować, więc potem on bez zawartości jej w swoim krwiobiegu dostawał wręcz chronicznej gorączki, której zdecydowanie nie mógł uciszyć ani szampan, który dzierżył w dłoni ten młodzieniec ani jego opowieści o dziecięcych rymowankach.
Przez chwilę poczuł się jak ten starszy członek rodziny, któremu podsyła się dzieciaki, by zechciał się z nimi bawić, a on- rzecz jasna- marudzi w najlepsze, bo młody nie ogarnia i trzeba mu wszystko tłumaczyć. Myśl ta zdawała się tak zabawna, że wreszcie przysiadł się na tej ławce, która tylko wydawała się wygodna. Zapewne dlatego, że wszystko na głodzie było zaledwie wystarczające. Nie zamierzał jednak wykopać sobie grobu i dać się przyłapać ojcu akurat na tym, więc pozostawało mu urocze towarzystwo chłopca i szampan, który właśnie porwał do ręki i wypił duszkiem.
- Jesteś strasznie egzaltowany - zauważył przyglądając się jego anemicznej posturze, stroju i całej reszcie, która tworzyła syna Wernera. Jeszcze nie zdecydował, co ma o tym myśleć, ale miał wrażenie, że gówniarz bardzo chciał być jednym z tym, którzy wzbudzają podziw. Przypominał mu rozkosznego yorka, który wystawał z torebki prezentując się towarzystwu. Podejrzewał, że z psem pewnie miałby mniej problemu niż z tym księciem z elity, którego postanowił trochę zepsuć. Cóż, Dick Remington może i nie do końca umiał bywać w towarzystwie ani urwać się ze smyczy ojcowskiego nadzoru, ale zdecydowanie potrafił rujnować takich ludzi jak ten.
Musiał nagle jednak zadać jedno kluczowe pytanie.
- Ile masz lat, że jeszcze interesują cię dziecięce rymowanki? - bo to wcale nie tak, że nie pytał, by dowiedzieć się czy jest legalny.
Może i nie był aż tak zaintrygowany jego ewentualną odpowiedzią, by zapomnieć o kokainie, ale ból nieco zelżał, choć nie był pewien czy to zasługa jego towarzysza czy może bąbelków, które przyjemnie łaskotały jego mózg. Ach, jak on z przyjemnością powróciłby do czasów, w których to była jego jedyna używka, przemycana z trudem przed ojcem. Pewnie za dziesięć lat ten człowiek będzie siedzieć na jego miejscu i czuć się tak zblazowany jak Richard w tej chwili, nazywałby to kołem życia albo jego harmonią, ale przecież do cholery, nie przyszli tu rozmawiać, więc jedynie wyczekiwał potwierdzenia, by zabrać się do rzeczy.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Taki był plan idealny: spłodzić dziedzica (płci męskiej, naturalnie), wtłoczyć mu do głowy własne zajawki, zadbać o to, żeby od małego był w towarzystwie obyty i dobrze prosperujący, upewnić się, że wiedział, kiedy należało milczeć, a kiedy dyskutować (ty nie dyskutujesz, jak zaczniesz pracować w firmie, to będziesz mógł dyskutować - zbywane przewróceniem oczami, bo przecież Klaus w żadnej firmie nie miał najmniejszego zamiaru pracować), położyć nacisk na języki obce, na nauki ekonomiczne, ciągać ze sobą po tych zebraniach, coby obejmując stanowisko to dziecko nepotyzmu miało jakiekolwiek pojęcie o tym, co trzeba było robić. Werner - dość gorzko i z przekąsem - uważał, że dla ludzi pokroju jego ojca powinny być zniżki na kondomy i roboty, które wyuczyłyby się tych wszystkich rzeczy, odzywały, kiedy wcisnęło się odpowiedni guzik na pilocie, a przy okazji nie miały żadnych swoich potrzeb, może oprócz naładowania akumulatora raz na jakiś czas. Albo lepiej - powinni je dorzucać w gratisie do prezerwatyw i wszystkim zdecydowanie żyłoby się wtedy lepiej.
Klaus Amadeus Werner - racja - wprawdzie by wtedy nie istniał, ale z typowym jeszcze dla wieku nastoletniego marazmem, nie mógł przestać myśleć o tym, że nie musiałby przynajmniej słuchać tych biznesowych bzdur, które miał w szczerym poważaniu, kisić się w nudnym, jednolitym garniturze i stawać na rzęsach po to tylko, żeby k t o k o l w i e k zwracał na niego uwagę, którą od ojca dostawał jedynie wtedy, kiedy akurat był potrzebny, żeby można było się nim pochwalić albo za coś go skarcić. Nie można chyba było go winić, że poza zasięgiem wzroku Adalberta, pozwalał sobie na łamanie wszystkich postawionych przez niego zasad - jedna po drugiej, tylko po to, żeby sprawdzić, co wtedy się stanie. Firma upadnie? Świat spłonie? Skoro do tej pory żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła, wyzbył się już nawet całkowicie wyrzutów sumienia za sprzeciwianie ojcowskiej woli. Ci wszyscy ludzie mogli gadać, co chcieli - ale i tak Werner wiedział doskonale, że nie pisną przecież ani słowa, bo mieli żony, dzieci i równie cudownie prosperujące biznesy na głowie, a to okazywało się wystarczającym powodem dla nierozpowiadania na prawo i lewo o nieobyczajności syna jednego ze swoich partnerów w interesach, z której to spontanicznie skorzystali.
W gronie znajomych zmarłej matki było zgoła inaczej. Wśród artystycznego półświatka miał bardzo konkretną opinię, wymienianą niby za swoimi plecami, tak żeby nie słyszał, choć przecież nie potrzebował bezpośrednich konfrontacji, aby wiedzieć, co o nim wszyscy myśleli. W gruncie rzeczy, nie mylili się przecież wcale, a on wyrósł już jakiś czas temu z dziecięcego poczucia wstydu - nauczył się wszystkie gorzkie słowa przyjmować jak komplementy, czasem wprost stwierdzając, że mu to schlebia. To nie było wcale trudne, kiedy całe życie zdawało się być jedynie złotą klatką, po której można było jedynie kręcić się tam i z powrotem, biernie wyczekując, aż pojawi się albo ktoś, kto przyniesie kluczyk, albo coś, co wyrwie z niej kraty.
Słysząc jego komentarz, przechylił tylko lekko głowę, wciąż się w niego wpatrując.
- Podoba ci się to? - spytał, jak gdyby nigdy nic, żeby zaraz wychylić z kieliszka ostatniego łyka szampana i odstawić szkło na blat, gestem tak niedbałym i obojętnym, że musiał mieć naprawdę dużo szczęście, że ten kieliszek nie tłukł się w drobny mak, spadając z hukiem na podłogę. Skrępowanie - tego też zdążył się wyzbyć, czy też raczej przekuć je w pewność siebie: czasem przesadną, czasem przerysowaną, czasem być może nawet odrobinę niezręczną dla osób, którym przyszło z nim obcować. W zasadzie, wiedział dobrze, że właściwie to nie musiał robić zbyt wiele. Wyglądać, czasem uśmiechnąć się znacząco, może posłać jakiś dwuznaczny komentarz; wyglądać, to przede wszystkim. A w wyglądaniu przecież był całkiem niezły - od małego chowany jak pudel na wystawy, z tym że nikt nie przypuszczał z pewnością, że te wystawy będą miał taki właśnie charakter. Choć mogli. Choć powinni.
Kiedy do jego uszu dotarło to pytanie, uśmiechnął się lekko i odrobinę zaczepnie - znalazło się tam też miejsce na cień satysfakcji, zupełnie jakby wiedział już doskonale, do czego to wszystko zmierzało. Nie miał zamiaru tkwić tak biernie i tylko się domyślać. Powoli ruszył w jego kierunku, a po pokonaniu tej nieznacznej odległości, która ich od siebie dzieliła, rozsunął własnym kolanem jego nogi, żeby stanąć między nimi i pochylić się nieznacznie.
- Osiemnaście - odparł lekko, w istocie naginając prawdę jedynie odrobinę, o mało kogokolwiek interesujące, niespełna dwa miesiące. Siedzący przed nim Richard, chociaż znali się niespełna parę minut, niespecjalnie wydawał mu się osobą, która zwróciłaby uwagę na tak drobną nieścisłości. Pozwolił jednej ze swoich dłoni prześlizgnąć się po jego ramieniu, zatrzymując się w końcu na krawacie, który zaczął owijać sobie wokół palca. W żaden sposób zdawał się nie przejmować faktem, że na dobrą sprawę do oranżerii w każdej chwili mógł wejść ktoś nieproszony - od przypadkowego, zbłąkanego gościa imprezy, aż po Adalberta Wernera, którego serce stanęłoby natychmiast, gdyby miał szansę zobaczyć choć ułamek tej sceny.

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie darowałby światu braku swojego istnienia. Pewnie to byłaby jedna z tych pomyłek ludzkości, którą również należałoby zanotować w odpowiednich księgach przy klęskach żywiołowych. Richard Othello Remington uważał się bowiem za człowieka lepszego od swojego ojca, choć obiektywnie rzecz biorąc dokonania miał w porównaniu do niego marne. Tamten przynajmniej potrafił przyrządzić omleta na tysiąc sposobów i to był zarzut, jaki podniosła jedna z dziewcząt, z którą przelotnie się widywał. Nietrafiony, zyskała wtedy jego łaskę i zwyczajnie ją porzucił zamiast zafundować jej coś niezapomnianego tak bardzo jak wizyta w knajpie jego ojca. Nadal jednak nie mógł się zgodzić z tym, że ten maluczki kucharz, który umiał w sztuczki kuchni fusion jest taki niezastąpiony.
Trawiła go typowo męska zazdrość i zawiść, która teraz sprawiała, że najchętniej odrzuciłby konwenanse i platynową kartę tatusia, by móc całkiem po angielsku zakończyć tę szopkę, w której przesuwały się jak na sprężynie całkiem zacne postacie. Jeśli uwielbiało się teatr karykatur, bo przecież to wszystko tak wionęło tekturą, że dziwił się, że ktoś nie podłożył ognia. Swoją drogą za często Dick bawił się zapalniczką, którą przemycił łącznie z papierosami, białym proszkiem i pragnieniem obrócenia w pył tej zacnej okoliczności na cześć kogoś, kogo nawet nie znał.
Ale pewnego dnia będziesz musiał, powtarzał jego ojciec i wówczas czuł się jak ten pieprzony Simba, tyle, że jego wujek wcale nie miał ambicji, by zepchnąć brata ze skały. Może to i lepiej, bo nie potrafił gotować, więc przejmowanie władzy w tym imperium musiałoby być zabawne. Tak jak i próby integracji z młodzieżą, ale przecież postępował zgodnie z wolą ojca, więc co złego mogłoby się stać?
Mógł trafić na jedno z tych rozkosznie zepsutych młodzieńców, którzy pewnie przechodzili z rąk do rąk. Zazwyczaj tylko łowił wzrokiem takie osobniki, od których trzymał się z daleka. Być może dlatego, że od wczesnych lat był w związku i nie potrzebował atrakcji, a być może jednak na przekór wszystkiemu był człowiekiem terytorialnym i nie lubił się dzielić. Teraz został postawiony przed faktem dokonanym i obserwował zupełnie obojętnie jak chłopak usiłuje wzbudzić jego zainteresowanie, zapewne by zdenerwować swojego ojca.
Głupiec, Dick zdawał już sprawę, że tego typu wyskoki oczywiście martwią rodziców, którzy drą szaty i wyrzucą sobie błędy wychowawcze, ale nie trwa to długo. To jak hossa na giełdzie- mija za szybko, by zwrócić na nią większą uwagę. Nadal to żaden krach bądź załamanie, po prostu chwilowy stan, nad którym trzeba zapanować, by potem w razie czego przymykać oczy.
Othello Remington był w tym ekspertem i pewnie nowego znajomego również będzie uczył nowych sztuczek pozostając ich samych w oranżerii, która przecież była publicznym miejscem. Najwyraźniej jednak na tyle odosobnionym, że nikt nie zapuszczał się w te tereny, co Dick potraktował jako oczywiste pozwolenie.
- Czy podoba mi się to, że zachowujesz się jak pieprzona królewna? - uściślił, bo o to chyba pytał młodzieniec pokroju jednego z tych greckich chłopców, którymi zabawiali się do woli filozofowie. Dobrze, niewolnikiem nie był, ale już samo poddańcze spojrzenie jasno określało w jakim celu zadaje tak niedorzeczne pytania. Roześmiał się krótko i rozsypał na szklanym stole swoją ulubioną przystawkę, a potem wziął do ręki kartę, by ją ładnie uporządkować. - Chcesz? - to było pytanie pro forma, bo sam najpierw wciągnął swoje, a potem dopiero się podniósł. W sam raz, by poczuć, że mężczyzna (osiemnaście, więc legalny) delikatnym ruchem zaczął dotykać jego ramienia. Cały był taki niewinny i spragniony jakiejś nieznanej bliskości, która nikogo by normalnie nie podniecała. To było zbyt chore i zbyt mocno przypominało mu opowieści, których nasłuchał się całkiem sporo i które upewniały go do tego jak bardzo złe jest to towarzystwo.
Tyle, że Remington sam w sobie nigdy do świętych nie należał i ta myśl była po części jak grom z jasnego nieba, bo powoli skupił uwagę na jego delikatnych rysach i na pewności z jaką zawijał mu krawat.
- Kłamiesz z tą osiemnastką - odrzekł wolno, ale czy kiedykolwiek go to obchodziło? Zdecydowanie nie teraz, gdy jego dłoń spoczęła na jego udzie, a on pocałował go gwałtownie, do krwi, która pewnie wzięła się z ugryzionej wargi, ale przecież nie mieli czasu do stracenia, bo gdzieś za zamkniętymi drzwiami trwały wymiany handlowe i błahe konwersacje, więc nie mógł stracić ani minuty z tej pasji, która powoli pożerała jego ciało i docierała aż do lędźwi, tak kapryśnie skupionych na tym, by wreszcie mieć tego chłopaka.
Na pewno matka mu powtarzała, by nie igrał z ogniem, bo może się diabelsko sparzyć.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
W tym świecie spisanym na ojcowskich warunkach (bo przecież nie własnych), nauczył się odnajdywać choćby skrawki obszarów, które bezpośrednio go zadowalały. Bo jasne, mógł cierpieć niemożliwie na samą myśl o ściskaniu kolejnych dłoni (tak mocno, że potem bolały go chude palce), wyćwiczonym (ale nie kokieteryjnym, Klaus! tym drugim) uśmiechaniu się i udawaniu, że słucha o kolejnych inwestycjach ojca (a potem ktoś pytał go o opinię - szczerze tego nie znosił, bo musiał wtedy blefować i przytakiwać tylko, że owszem, to iście wspaniałe pomysły, co z tego, że zupełnie nie rozumiał, o czym była mowa), ale przecież nie byłby sobą, gdyby nie potrafił z tej całej błazenady wyciągnąć czegoś dla siebie - szybkiego wymienienia spojrzeń z jakimś bankierem, któremu potem będzie robił dobrze w jednej z tych przesadnie zdobionych toalet, w których brakowało tylko złotego sedesu, sugestywnych gestów, czarowanych przez całą długość suto zastawionego stołu do któregoś z wyjątkowo rozchwytywanych prawników, mocnych pocałunków wymienianych skrycie za filarem z mężczyzną, który oprócz bycia dyrektorem jakiejś korporacji, z pewnością mógłby być też ojcem jego ojca. Klaus nauczył się cieszyć fizycznością - tymi ochłapami bliskości, na które rzucał się jak wygłodniała zwierzyna, bo dawały mu poczucie, że być może wcale nie był taki mierny i odpychający, jak myślał czasem spoglądając w lustro, na bakier (często wulgarnym) komentarzom, które docierały do niego z zewnątrz.
Teraz, w ciężkich od zapachu roślinności czterech ścianach oranżerii, znowu tego szukał - czegoś, co mogłoby być dla niego, nie dla ojca, złudnego poczucia wyjątkowości, upragnionej od zawsze uwagi i uniesień, w których odnajdywał zawsze lichy prototyp poczucia bycia jakkolwiek ważnym i pożądanym. Tak naprawdę, niewiele interesowało go czy miał do tego wykorzystać Richarda Remingtona, czy kogokolwiek innego - ale skoro już opatrzność, pod postacią Othello, rzuciła ich razem w mury tego zimowego ogrodu, to nieskorzystanie z takiej okazji byłoby zwykłą głupotą i marnotrawstwem.
- Chyba znamy różne definicje egzaltowania - odparł z uśmiechem, wcale nie czując się w żaden sposób ubodnięty tym stwierdzeniem o zachowywaniu się jak księżniczka. Jakby nie patrzeć, wychowano go na panicza, matka skutecznie o to zadbała. - To pewnie bariera językowa - podsunął zaraz, po to tylko, żeby nie pozostawiać tej kwestii takiej rozczochranej i rozgrzebanej, a potem porzuconej. Pomyślał zaraz, odrobinę niekontrolowanie, że ta bezczelność dawała mu ułudę zwiększenia ilości tlenu w pomieszczeniu - zwłaszcza po przejściu do niej prosto z tamtej dusznej sali, pełnej smutnych mężczyzn, z których każdy wiódł życie jak z bajki, a i tak systematycznie na nie narzekał, w zaciszu własnego domu. Jeśli miał wybierać między rozmową tego typu, a dalszym tępym przytakiwaniem na niezwykłe, rewolucyjne pomysły marketingowe swojego ojca, to tak naprawdę wybór zdawał się być oczywisty.
Zaraz też zzezował na ten stolik, na którym jego towarzysz usypywał już sobie cienkie kreski i uśmiechnął się kącikiem ust. Oczywiście. Żadna biznesowa impreza nie mogła obyć się bez tego - zawsze odbywającego się w jakimś ustronnym miejscu, niby w dyskretny sposób, choć tak naprawdę wszyscy dobrze wiedzieli, że podobny proceder gdzieś się dzieje; trzeba tylko było znaleźć gdzie. Klaus, który zwykle szukać nie musiał, bo narkotyki same przypływały mu pod nos i tym razem okazał się pozbawiony konieczności wyszukiwania czegoś na własną rękę.
- Jasne - odparł tylko, bo przecież nie dość, że nie zwykł przejawiać wątpliwości, dotyczących tego, co właściwie mu serwowano, a tym bardziej odmawiać czegokolwiek, to jeśli chodziło o mniej legalne substancje, kierowanie podobnych pytań w jego kierunku zdawało się zupełnie zbędne. Odczekał, aż mężczyzna odsunie się znad blatu, żeby samemu zaraz pochylić się nad nim, bo dawno już doszedł do wniosku, że im mniej myśli buszowało mu po głowie podczas podobnych eventów, tym łatwiej było mu dotrwać do ich końca. A potem, kiedy narkotyk kręcił sobie jeszcze dojście między nozdrzem a śluzówką, podszedł do niego faktycznie, gotowy już całkowicie na zrobienie każdej głupoty, którą umysł był gotowy teraz podłożyć mu jako najlepszy plan - i, choć to było nieodpowiedzialne, Klaus Amadeus Werner przecież uwielbiał ten stan.
Skoncentrowany teraz zupełnie na swojej jedynej i czołowej jednocześnie rozrywce tego wieczoru, którą był syn Remingtona usadowiony na krześle, uśmiechnął się tylko na ten komentarz o kłamstwie. Kłóciłby się, gdyby czuł, że to miało jakiekolwiek znaczenie, ale w tej sytuacji postrzegał tę kwestię jako zupełnie nieistotną - i w swoich oczach, i w oczach Dicka, który zdecydował się pocałować go mocno i nagle, tak że Klaus mógłby udawać, że zupełnie się tego nie spodziewał, ale przecież do tego właśnie dążył przez cały ten czas. Z cichym westchnieniem, które opuściło jego wargi, żeby odbić się od ust mężczyzny, w reakcji na tę drobną iskierkę bólu, odwzajemnił tę wątpliwą czułość, z dłonią sunącą wciąż gdzieś po jego klatce piersiowej. W tym momencie czuł już wyraźnie działanie narkotyku, który przebić się musiał do bijącego szybciej serca i pędzącego do przodu umysłu, jeszcze bardziej niecierpliwego niż na co dzień, bo przecież nie potrzebował nawet cienia zachęty, żeby osunąć się na kolana między jego nogami, porzucając niechętnie ten pocałunek, który rozgrzał mu policzki, i spłynąć już palcami do paska i guzika od spodni, które blokowały mu dostęp do najwrażliwszych zakątków ciała Dicka Remingtona, Rollingtona albo Rellingtona, kogo to w gruncie rzeczy teraz obchodziło?

Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
post może zawierać sceny erotyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
treści erotyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
treści erotyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
treści erotyczne
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Dick Remington
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
trigger warning
treści erotyczne, opis przemocy seksualnej
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ