lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Orchid nie ma. Orchid nie ma i nie będzie. Już nigdy.
Orchid przepadła.
Zakończyła się wielka miłość. Zakończyła się historia mająca skończyć się ślubem. Zakończyła się, a nawet nie miała głupiego pierścionka na pamiątkę. Nie miała po niej nic poza uzależnieniem, paroma listami i przyczepą, na którą nie było jej dłużej stać. Miała resztkę oszczędności, które miały iść na ślub i podróż poślubną. Na ich nowe, wspaniałe, wspólne życie. Życie, które się nigdy nie wydarzy. Życie, które nigdy nie miało prawa się wydarzyć. Było zbyt piękne by mogło być prawdziwe. Amalia powinna przywyknąć do tego, że w jej życiu nie miały prawa dziać się piękne rzeczy.
Pochłaniała ją ciemność. Zasunięte rolety, głowa zakryta kołdrą. Zaschnięte od płaczu gardło i mokre policzki. Zasmarkany nos wycierany w kołdrę bo brakowało sił by wstać po chusteczki. Jej ciało wstrząsał dreszcz za każdym razem, gdy w głowie malował się obraz utraconej ukochanej. Narzeczonej, która na zawsze pozostanie jedynie niedoszłą żoną.
Myśli błądziły między nożami spoczywającymi w kuchni, a foliowymi woreczkami z kokainą, których już nie miała. Woreczkami, których od tak dawna już nie przechowywała. Nie miała nawet nic na awaryjną godzinę zbyt mocno przekonana, że już wyszła z tego na zawsze. W tym momencie, w chwili, w której zawalił się cały świat niczego nie pragnęła tak mocno jak tej cholernej kokainy.
Wysunęła głowę spod kołdry, wystawiła nogi na zimne powietrze bo nawet nie miała siły włączyć ogrzewania. Czując każdy swój mięsień, dobitnie ciężar całego swojego ciała, podniosła się z łóżka, zarzuciła na ramiona skórzaną kurtkę i otworzyła drzwi przyczepy. Uderzyło ją światło słoneczne zbyt mocne na jej zmęczone i zapłakane oczy, które momentalnie zmrużyła. Schowała klucz do kieszeni kurtki i ruszyła w dobrze znanym kierunku. Wiedziała co musi zrobić.
Potrzebowała szybkiego ukojenia, potrzebowała drogi do realizacji planów, o których jeszcze nie tak dawno opowiadała Saulowi. Ten wypuścił ją z mieszkania nawet nie wiedząc, że niedługo miały stać się prawdą. Sprawdzała na telefonie bilety lotnicze z Australii do Indonezji wiedząc, że przyszedł ten moment, o którym wspominała starszemu Monroe.
Dotarła do domu Adama, z początku zapukała wymyślając jakąś śpiewkę, którą powie jeśli ten otworzy. Jednak nikogo nie było w mieszkaniu. Wyciągnęła z kieszeni kurtki sprzęt, którego nie używała już od dawna, ale, który przydawał jej się stanowczo zbyt często w życiu. Przykucnęła przy drzwiach wejściowych i wsunęła w zamek napinacz i drobne narzędzie do rozsuwania. Wyszła z wprawy. Zajęło jej to dłużej niż sądziła, że zajmie, ale po pewnym czasie zamek odskoczył otwierając przed nią mieszkanie Adama. Zamknęła drzwi za sobą i zaczęła przeszukiwać cały dom. Wiedziała, że Adam miał sejf, w którym trzymał utarg, wiedziała, że mogło być tam dostatecznie dużo pieniędzy by zapłaciła za bilety do Indonezji i za solidną dawkę kokainy. Sprawdzała wszystkie szafki, szuflady, rozrzucała rzeczy nie dbając o to co i gdzie odkłada. Aż w końcu jej oczom ukazał się czarny sejf. Nie miała pojęcia jak go otworzyć. Sprzęt do otwierania zamków w drzwiach na niewiele mógł jej się teraz zdać. Usiadła na kanapie kładąc sejf przed sobą.
-Jakie mogłeś wymyślić hasło, bracie?

adam monroe
amalia
lachmaniara
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross

Śmierć Orchid nie dotknęła jedynie Amalii, bowiem od pewnego czasu sam Adam traktował dziewczynę jak prawowitą członkinię rodziny. Widział w niej potencjał, przyszłość usłaną przynajmniej paroma gramami małych sukcesów, które pozwoliłyby na godne życie pozbawione narkotyków oraz brudu. Choć nie znali się długo, mężczyzna uznawał Kolumbijkę za młodszą siostrę, której pomagał finansowo i wspierał mentalnie, gdy tego potrzebowała. Zdążył poznać jej lęki, szanował potrzebę przestrzeni czy ograniczonych interakcji z płcią przeciwną, nawet jeżeli czasami wydawał się być najgorszym dupkiem. Przejmował klientów, gdy zauważał pierwsze drżenie rąk albo wysyłał Castellar na kasę, aby odetchnęła. Utworzyła się między nimi więź raczkująca, choć niezwykle silna, obnażająca skrytą wewnątrz starego Monroe empatię. Taką relację powinien mieć z Evą, jak stróż pilnując dobra młodszej siostry, jednak ta wolała nieograniczoną wolność daleką od przestrzegania jakichkolwiek zasad czy ustalania ograniczeń.

Przeżywał żałobę w ciszy. Nie rozmawiał o wypadku. Nie odpowiadał na pytania klientów, którzy przestali widywać ekspedientkę co dzień witającą ich szerokim, choć nieśmiałym wyszczerzem. Wiedząc, że nie miała w Australii nikogo, zorganizował pogrzeb i zapłacił wszelkie koszty pochówku. Razem z Orchid umarła nadzieja na dobro wstępujące między ich patologiczną, niemożliwą do odratowania rodzinę. Los - może nawet ten znienawidzony przez wszystkich Bóg - chciał inaczej. Znęcał się nad ich kruchymi umysłami kolejny raz, pchając w najmroczniejsze tereny pochopnych, impulsywnych decyzji.

Tego dnia wracał z pracy szybciej, niż zazwyczaj. Mając pod opieką dwa szczeniaki, ciężko było o spokój w sklepie. Musiał zająć się wszystkim sam, a ich energiczne pobrykiwanie nie pomagało. Postanowił się zamknąć przybytek godzinę wcześniej, chcąc przeznaczyć resztę dnia na poszukiwania nowego pracownika. Dojeżdżając pickupem na podjazd zauważył, że psy zaczynają kręcić się bardziej chaotycznie niż zazwyczaj, dlatego nie zaparkował tak blisko, jak zawsze. Po wyskoczeniu z przyczepy usłyszał parę szczeknięć skierowanych ku drzwiom, co podwójnie wyostrzyło jego czujność. Zaalarmowany sięgnął do bagażnika, wyjmując zeń rewolwer wypadkowy i powoli - jak najciszej potrafił - zagonił zwierzaki do kojca na tyłach domu. Bezszelestnie otworzył tylne drzwi, stawiając uważne kroki na drewnianych deskach podłogowych i wszedł w głąb mieszkania, rozglądając się za śladami włamania. Dotarł do salonu, gdzie zauważył sylwetkę osoby siedzącej do niego tyłem. Początkowo nie rozpoznał siostry, bo adrenalina wrząca w żyłach byłego wojskowego nastawiała jego myśli na najgorsze, gotowa pociągnąć za spust bez zadawania pytań. Na wdechu przyłożył chłodną lufę do potylicy włamywacza, dopiero wtedy puszczając nerwowy haust powietrza.

— Ani. Drgnij. — warknął przez zaciśnięte zęby, czując jak chłód świadczący o wzmożonym stresie spowija jego dłonie. Zrobił parę kroków wprzód, okrążając sofę i dopiero stając naprzeciw osoby rozpoznał młodą Monroe, następnie rejestrując wzrokiem mały sejf. Pudło nie zawierało wyłącznie utargu sklepowego, a cały najemniczy dobytek Adama, który uzbierał podczas turnusów po Afryce oraz Ameryce Południowej, gdy skończył oficjalną służbę ojczyźnie. Tak wiele pieniędzy wystarczyłoby na przynajmniej pięć wycieczek do Indonezji trwających po parę miesięcy, o dodatkowych luksusach nie wspominając.

— Eva? — rzucił zszokowany, opuszczając lufę. Wytarł wierzchem dłoni spocone czoło, momentalnie odwracając wzrok. Nie wierzył własnym oczom. Kolejny raz próbowała wyciągnąć od niego pieniądze, tym razem nie siląc się na prośby. Brzydził się jej decyzjami, jednak najbardziej denerwowała go bezsilność wobec akcji dziewczyny. Załamany pokręcił głową, nie potrafiąc spojrzeć jej w oczy.

— Mogłabyś mieć odrobinę honoru i jakiejkolwiek godności zaraz po... — urwał, czując jak jego głos zaczyna drżeć. Wziął głęboki wdech, następnie wydech. Nie rozmawiali o Orchid, ponieważ ich kontakt nie należał do szczególnie pielęgnowanych. Nie dzwonili do siebie, nie odwiedzali się, a rodzinna grupa była prawdopodobnie głównym źródłem informacji o ciągłości ich egzystencji.

Adam wręcz buzował ze złości. Jego gniew wzrastał z sekundy na sekundę, aż nie złapał za czarny sejf i nie rzucił nim na drugi koniec salonu. — Co ty tu, kurwa, robisz! — krzyknął w końcu, napinając całe ciało. Żyły widoczne na jego szyi pulsowały chaotycznie, a czerwona twarz wyrażała - co najmniej - wkuwienie godne erupcji Wezuwiusza zalewającego lawą włoskie Pompeje.


Amalia e. Monroe
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie rozmawiała z nikim o tym co się stało, nikt nie wiedział, nikomu nie powiedziała. Nawet sama przed sobą nie potrafiła przyznać jaka była prawda. Nie przeszłoby jej to przez gardło. Wracając do domu witała się z nią, a spotykała ją jedynie wymowna cisza. Wychodząc powtarzała "do zobaczenia, kochanie" bo nie akceptowała, że już jej nigdy nie zobaczy. Nie potrafiła pogodzić się z rzeczywistością, spojrzeć w lustro i powiedzieć: Orchid nie żyje.
Orchid nie żyje.
Orchid nie żyje.
To nie mogła być prawda. Może tylko wyjechała na dłużej, może znowu zniknęła gdzieś w poszukiwaniu dodatkowego zarobku i powróci za kilka miesięcy jak ostatnio? Może tylko ją testuje, żeby wybadać czy Amalia naprawdę oddała jej całe swoje serce? Może to wszystko to był tylko powtarzający się koszmar, z którego niedługo się wybudzi i poczuje ulgę przytulając się do tej, której potrzebowała najbardziej? Byłaby w stanie w każdą z tych historii uwierzyć, gdyby nie to, że widziała ciało. Zimne, pozbawione życia, piękne jak zawsze choć pokiereszowane do granic możliwości. Widok, którego nigdy nie pozbędzie się sprzed oczu.
Starała się o tym wszystkim nie myśleć. Działała zadaniowo. Wstać, założyć ubrania, wyjść, okraść Adama, wrócić, kupić bilety, wylecieć, znaleźć dealera, kupić kokainę, zaćpać się. Plan był prosty i realizowalny. Wiedziała, że jeśli będzie się go trzymała to uda jej się go doprowadzić do końca. Musiała jedynie przechodzić z jednej czynności do kolejnej, nie myśleć o niczym konkretnym, skupić się na tym co akurat musiała wykonać. Pełna koncentracja pozwalała jej nie dopuszczać do siebie niechcianych myśli, które już i tak stanowczo zbyt mocno i gwałtownie ją atakowały, kompletnie nieproszone.
Siłowa się z sejfem całkowicie nieudolnie, każde wymyślone przez nią hasło okazywało się niepoprawne, robiła się coraz bardziej poddenerwowana nie mając pojęcia co mogłaby jeszcze zrobić by go otworzyć. A potrzebowała by się otworzył. Bardziej niż czegokolwiek innego.
Nie usłyszała Adama. Być może przez swoje całkowite skupienie na zadaniu, a być może przez umiejętności wywodzące się z wojska. Jedynie nagle poczuła na potylicy chłód i ciężkość metalu.
Broń.
Całe jej ciało zastygło, ręce przestały nerwowo wstukiwać kolejne liczby na sejfie. Zamknęła oczy licząc, że brat jej nie rozpozna. W tej jednej sekundzie modliła się do Boga, w którego przecież nigdy nie wierzyła, o to, że ubrała się dostatecznie nietypowo na samą siebie, że zmieniła się dostatecznie mocno, że Adam się nie zorientuje, a jeśli zorientuje to będzie już za późno, że zobaczy jej twarz dopiero gdy będzie zbierał jej martwe ciało z podłogi. Jednak ten chwilę później wypowiedział jej imię opuszczając broń, a napięcie z ciała Evy powoli zaczęło znikać.
-Przestań pierdolić o godności. Straciłam ją lata temu.- podniosła wzrok znad sejfu i wbiła go uparcie i odważnie w oczy starszego brata. Ten pierwszy raz okazywała, że nie boi się jego gniewu, ten pierwszy raz było jej już wszystko jedno. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować mały, czarny sejf z jej dłoni powędrował gdzieś na podłogę, a pokój przeszył donośny głos Adama.
Przypomniały jej się wszystkie te razy, kiedy Bart Monroe podnosił na nią głos, kiedy krzyczał tak głośno, że słyszeli go prawdopodobnie miasto dalej. Poczuła się jak mała dziewczynka, która znowu zrobiła coś nie tak. Tylko że tym razem była dorosłą kobietą, która robiła wszystko nie tak. Każda decyzja, którą podejmowała była zła, każda prowadziła do jej własnej zguby.
-Próbuje cię okraść, nie widzisz, kurwa?-nie krzyczała, nawet nie była w stanie podnieść głosu. Jej gardło było zaciśnięte, a oczy zaszklone. Nie potrafiła zdobyć się na złość, nie potrafiła się kłócić, chciała jedynie zniknąć.-Chce wylecieć. Potrzebuje pieniędzy na bilety bo nie wiem gdzie Orchid schowała swoje. Z resztą... nie zabiorę jej pieniędzy.-zupełnie tak jakby miały jej się jeszcze do czegokolwiek przydać.

adam monroe
amalia
lachmaniara
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross
Wyżył się emocjonalnie, teraz mógł lepiej wsłuchać się w słowa siostry. Nie było ich wiele, jednak desperacja wymalowana na twarzy oraz pustka w zazwyczaj lśniących oczach mówiła jedno. Adam bardzo dobrze znał to uczucie, doznając podobnych stanów częściej, niż powinien. Pierwszy raz po wojnie w Syrii, licząc trupy pozostawione na pustyni. Jeszcze wtedy uważał, że Bóg zdoła wybaczyć przewinienia i złamanie jednego z ważniejszych przykazań. Teraz rozumiał jak działały potęgi militarne, które chcąc osiągnąć cel pluły na ideały oraz moralność, o religijności nie wspominając. Jego bogobojność zastąpiło rozczarowanie napędzane lękami oraz stanami depresyjnymi, teraz leczonymi głównie za pomocą sporadycznie łykanych tabletek. Męczył się. Coraz gorzej znosił otaczające go problemy, nie potrafiąc sprostać im w pojedynkę.
— Ucieczka to nie jest rozwiązanie, dobrze o tym wiesz — pokręcił głową, odkładając pistolet w bezpieczne miejsce, z daleka od ich obojga. Praktykował ucieczkę od młodzieńczych czasów, w liceum nie pojawiając się w domu przez parę nocy. Później poszedł do wojska, bo tak miało być łatwiej. Teraz zaszywał się w czterech ścianach, rzadko wychodząc do ludzi i gdyby nie Charlie, prawdopodobnie nie widziałby sensu w utrzymywaniu relacji z kimkolwiek. Nie chciał, aby siostra przeżywała to samo. Widział w niej ogromny potencjał, marnowany przez zaburzenia spowodowane dojrzewaniem w patologii.

— Dlaczego ani razu nie przyszłaś ze mną porozmawiać? Dlaczego nawet teraz, kiedy Orchid nie żyje, wolisz mnie okraść zamiast poprosić o pieniądze? — zapytał wreszcie. Nie był najmilszy, ale nie odmawiał pomocy. Jakieś chrystusowe nauki zostały z nim na dłużej i nawet jeśli wychodził na gbura o ciętym pysku, gotowy był poświęcić majątek dla dzieciaków. Przetarł twarz dłonią, a następnie podrapał zarośnięty policzek, zdając sobie sprawę z beznadziejności własnych umiejętności konwersacji.

— Jesteś za głupia na samodzielne otwarcie tego sejfu, ale mogę ci pomóc — westchnął ciężko, masując przy tym prawą skroń. Brał pod uwagę ewentualność kradzieży, dlatego zabezpieczał to czarne pudło podwójnie. Nie sądził, że będzie musiał bronić pieniędzy przed własnym rodzeństwem, co psuło jego humor jeszcze bardziej. Co, jeśli zdążyłby wyszkolić psy na tyle, że pogryzłyby Amalię? Albo nie zorientowałby się w porę, że to ona, pakując w tył dziewczyńskiej głowy kulę? Jej impulsywność przechodziła wszelkie granice. — Nie dostaniesz pieniędzy na wylot, ale mogę pomagać ci finansowo, dopóki nie staniesz samodzielnie na nogi. Jedyne czego chcę, to usłyszeć z twoich ust całą historię, o której opowiedziała mi twoja świętej pamięci narzeczona, a którą ukrywasz razem z naszymi dwoma braćmi, Evo — zaproponował, siadając spokojnie w ciemnym, skórzanym fotelu umieszczonym naprzeciwko siostry. Temat niestosownych, obrzydliwych dla Adama aktywności seksualnych wśród rodzeństwa był jak stąpanie po cienkim lodzie z obu stron. Jednocześnie chciał wiedzieć więcej, choć ciśnienie wzrastało z każdą kolejną, bardziej rozbudowaną myślą dotyczącą kazirodztwa. W tym stanie połączonym z żałobą po Orchid, widząc Saula albo Olivera prawdopodobnie nie pohamowałby przemocy, być może lądując w więzieniu na długie lata za czyn, którego dopuściłby się w akcie agresji. Wciąż nie dochodziło do niego, że podczas nieobecności w Lorne omijał czyste zło, o którym pisała nawet Biblia.



Amalia e. Monroe
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie chciała kazań. Nie miała na nie siły i nie wpisywały się w ramy jej aktualnego planu, który nie zakładał żadnej konfrontacji z Adamem. Wiedziała, że postępowała niemoralnie, że mogła po prostu zapytać o pieniądze, ale wiedziała też, że taki gest wiązałby się z pytaniami, na które nie chciała odpowiadać. Gdyby tylko Adam wiedział na co dokładnie chciała przeznaczyć jego okupione krwią monety to nigdy by się nie zgodził na oddanie ich Evie. Nie miał pojęcia o jej zamiarach samobójczych, a ona chciała by pozostało tak jak najdłużej. Miał się dowiedzieć dopiero po fakcie, miał stanąć twarzą w twarz ze świadomością, że nie ma już siostry. O ile kiedykolwiek zyskała to miano w jego oczach, tego nie była pewna.
Może i dla Adama ucieczka nie była rozwiązaniem. Może myślał, że to tylko kolejna kilkuletnia podróż, że to tylko eksces podróżniczej części osobowości Amalii. Z całą pewnością nie domyślał się prawdy. Inaczej nie nazwałby tego ucieczką.
-To nie ucieczka, Adam. To pożegnanie.- skwitowała krótko, być może mówiąc zbyt wiele i zbyt dosadnie. Jednak co takiego starszy brat mógł zrobić? Siłą jej nie odciągnie od lotniska. Nie miał jak jej ubezwłasnowolnić, nie mógł zmusić jej do pozostania w Lorne Bay, w tej cholernej przyczepie, w której nadal było czuć jej obecność.
-Nie mów tego głośno-nie określiła o czym dokładnie mówiła, ale Adam mógł się domyślić, że nie chciała słyszeć o śmierci Orchid. Chciała nadal tkwić w przekonaniu, że to wszystko było tylko koszmarem, z którego nie potrafiła się wybudzić, który ciągnął się stanowczo zbyt długo.-Wolę cię okraść bo jakbyś wiedział co chce zrobić z tymi pieniędzmi to nigdy byś mi ich nie oddał- stąpała po cienkim lodzie. Pomiędzy trzymaniem w sekrecie zamiarów samobójczych, a wygadaniem zbyt wielu szczegółów było bardzo niewiele. Adam nie był głupi, mógł się domyślić, ale liczyła, że prędzej uzna, że chce spożytkować pieniądze na kokainę niż na swoją ostatnią podróż, na swoją drogę do Niej.
Kolejne słowa brata sprawiły, że Eva zamarła. Spuściła wzrok na swoje kolana niedowierzając, że Orchid przed śmiercią zdążyła spuścić bombę, która miała być sekretem, na kogokolwiek z jej rodziny. Stąd była już krótka droga by informacja doszła do reszty braci, krótka droga do tego by każdy w tej rodzinie się od niej odwrócił. Straciła już narzeczoną, nie była gotowa by stracić również rodzeństwo.
-Adam, ja nie chce pomocy finansowej. Ja chce bilet do Indonezji. Ja już nie stanę na nogi, rozumiesz? Dla mnie wszystko się skończyło i opłacenie przyczepy czy jedzenia, którego i tak nie ruszę, w niczym nie pomoże. Jeśli chcesz mi pomóc to kup mi bilet do Indonezji. W jedną stronę.- strategicznie zbyła pytanie o skrywaną historię licząc, że Adam na tyle przejmie się jej słowami, że sam pominie tę kwestię. Nie była w nastroju na zwierzanie się, zwłaszcza jemu, nie wiedząc jakie ma zamiary względem informacji, które mógł posiąść. Mogłaby powiedzieć, że Orchid to zmyśliła, ale nikt o zdrowych zmysłach by w to nie uwierzył. Była zbyt dobrą osobą by wymyślać tak irracjonalne oskarżenia względem kogoś kogo kochała. Eva musiała teraz tak okrążyć temat by ominąć tę kwestię. Nie było innego rozwiązania tej sytuacji.
-Ja i tak polecę. Jeśli nie dostanę pieniędzy od ciebie to znajdę inny sposób. Zawsze jakiś znajdowałam jak potrzebowałam kokainy, więc na bilet też ustukam.- wzruszyła ramionami nadal wpatrując się w swoje kolana. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, gdy w jej głowie znowu zarezonowały słowa twoja świętej pamięci narzeczona. Tak nie powinno być, tak nie powinno się stać. Los nie powinien ich rozdzielić, a z całą pewnością nie w tak okrutny i barbarzyński sposób.

adam monroe
amalia
lachmaniara
ODPOWIEDZ