komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Praca zdawała się być wymówką idealną. Od czasu zejścia Desiree do krainy cienia- jakim on się zrobił romantykiem, by określać tak warzywa- pracy miał zdecydowanie za dużo jakby ten kretyn James rozwiązał worek z różnorodnymi psychopatami i musiał jeździć do wypadków cały czas. Wcześnie zdawało się mu to nieznośną wręcz rutyną, ale obecnie okazało się taśmową pracą, podczas której zmieniał jedynie swoją załogę. Zabawne, że komendant pełniący funkcje kierownicze i reprezentacyjne jednocześnie był człowiekiem, najbardziej szarpiącym się z tego typu utrudnieniami, bo przecież wszyscy chcieli tego co najlepsze. Takie określenia zawsze niesamowicie go bawiły, bo przecież on wiedział stając przed lustrem z kim ma do czynienia. Pewnie, gdyby to była jakaś rzewna historyjka to nie mógłby nawet na siebie patrzeć w lustrze. Taki był ohydny.
W rzeczywistości zaś nie miał z tym najmniejszego problemu oprócz właśnie tych histerycznych epizodów śmiechu, gdy wzywano za wszelką cenę komendanta, który oczywiście, że poradzi sobie ze wszystkim. Łącznie ze swoimi trzęsącymi się łapami i pragnieniem, którego nie dało się zbić nadgodzinami. Wręcz przeciwnie, narastało ono cyklicznie odkąd był z dala od domu, zupełnie jakby ten wielki potwór w jego trzewiach rejestrował dokładnie kiedy uderzyć. Cwany był, uczył się na dawnych błędach i przez to był groźniejszy. Przecież Dick Remington nie może pozwolić sobie na byle odkrycie przez podejrzewającą najgorsze żonę. Brzmiało to zupełnie niedorzecznie, choć wiedział, że tylko zgrywa tego panującego nad sytuacją.
To nad nim panowała- kokaina powoli wycierała z jego myśli wszystko inne. Oglądał czasami durne reklamy magicznej gąbki, która usuwała zabrudzenia i był przekonany, że to właśnie dzieje się z nim. Tyle, że zamiast zabrudzeń miał jakąś skazę na sumieniu. Musiało mu się zepsuć od tych wszystkich uczuć i teraz nie chciało powrócić do stanu idealnego, czyli zupełnie nieużywanego. Zamiast tego czuł się jak w matni i pewnie dlatego woreczek w kieszeni zaczął mu ciążyć jak nic innego. W końcu kiedyś zdecyduje się go rozsypać, ale na razie uspokajała go jego obecność. Odwlekał, oczywiście, że odwlekał moment, w którym sam stanie się równie rozsypany jak ta kokaina, ale przecież nieodmiennie igrał z ogniem i naprawdę wiedział jak się nie poparzyć. Tylko ta Ainsley zaczęła go nagle niepokoić i uwierać, bo był świadom, że tylko w jej oczach wyczyta za wiele. Każdego mógł zwodzić, poniżać, doprowadzać do obłędu, ale jego żona faktycznie była święta i zrobiłby absolutnie wszystko, by jej oszczędzić prawdy na swój temat.
Wiedział jednak, że prędzej czy później ona jak ten ostatni karaluch wylezie i zniszczy im absolutnie wszystko. To dlatego- jak przystało na nałogowca- tylko zaciskał palce na tekturowym kartoniku wizytówki sponsora, naprzemiennie z woreczkiem strunowym jakby miał jeszcze jakikolwiek wybór. Nie miał, już nie, należałoby się cofnąć do lat młodzieńczych i powstrzymać ciekawość, z jaką Dick Remington pochylał się nad kreską. Teraz mógł tylko odwlekać moment zapaści i udawać, że do późna pracuje. Tak jak dziś, gdy praktycznie wybiła pierwsza w nocy, gdy przyczołgał się do małżeńskiego łóżka podejrzewając, że jego żona śpi.
Chciał, żeby spała i przez myśl przeszło mu niedorzeczne wręcz pragnienie, by się nigdy nie obudziła. To było wręcz okrutne, ale na samą myśl o tym, że dowiaduje się o Saskii (pierwszy raz od dawna pomyślał o jej imieniu) zrobiło mu się znowu duszno i nieprzyjaźnie. Jeśli miał żyć bez niej (a wiedział, że to niemożliwe) to zdecydowanie wolał, by zasnęła w spokoju, a nie cierpiała z powodu prawdy.
To odkrycie jednak było tak bolesne i nieprzewidywalne, że chwycił leżącą na stoliku nocnym karafkę i nalał sobie od razu podwójną porcję whisky, zupełnie jakby mógł jeden nałóg wyciszyć drugim. Nie trzeba było mówić, że na niewiele się to zdało, ale przynajmniej odsunął od siebie te najgorsze myśli. Och, gdyby wiedział, że to dopiero początek.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Niepamięć Ainsley Remington do dat wszelakich wcale nie wynikała, jak można byłoby zakładać, z jej nieznośnego wręcz zblazowania, a była raczej częścią jej natury - jej głowę bowiem mogły zaśmiecać dziesiątki znanych na pamięć numerów telefonów, pinów, kodów do domofonu, numerów dokumentów i innych rzeczy, których na codzień właściwie nie używa. Od tego, by pamiętać o jednym czy drugim wydarzeniu, jednej lub drugiej rocznicy, miała Milesa, który w tym temacie nie zawiódł ani razu, inaczej więc nie było więc dziś rano, gdy dostała wiadomość z przypomnieniem o tym, czy pamięta o tym, że rocznica jej ślubu to dziś.
I pewnie gdyby tylko wiedziała, że to będzie kolejny wieczór, który przyjdzie jej spędzić samej, nawet nie zajmowałaby sobie tym tematem głowy, zastępując go innym - choćby tym, że równie dobrze mogła być teraz na zawodach w Pradze, gdzie byłaby non stop w centrum uwagi. Nienawidziła tego zamieszania wokół własnej osoby do żywego, do tego stopnia że była pewna że przez stres z tym związany pewnego pięknego dnia nabawi się wrzodów, ale w tym momencie nawet to wydawało się jej lepsze niż snucie się bez celu i nabijanie sobie głowy myślami, które rezonowały później w jej uszach nieznośnie, jakby jeszcze było jej mało wrażeń, nie pozwalając nawet zasnąć. Nie rozumiała tak właściwie skąd te wszystkie myśli się w ostatnim czasie wzięły - przecież do tej pory uważała się za kobietę niedorzecznie wręcz szczęśliwą - ale coraz śmielej stawała oko w oko z myślą, że w każdym z gości, w każdym jak jeden mąż (nomen omen) c o ś zepsuło się po tej urodzinowej kolacji Julii, która nawet nie miała możliwości tak właściwie dojść do skutku, przez wydarzenia związane z pobiciem Desi. Zupełnie tak jakby odpowiednio do ilości swoich win, w ramach pokuty każde z nich miało teraz mierzyć się z czymś, co rozsadza głowę niczym najdoskonalsza migrena. Nie, migrena przy tym wydawała się być co najwyżej dość pokraczną amatorką.
I tak oto, Ainsley Remington obrywała rykoszetem w postaci samotności, uczucia do którego przez trzydzieści kilka lat swojego życia zdążyła przywyknąć właściwie jak do żadnego innego, tego samego które zwykło toczyć ją jak jedna z tych najgorszych chorób, fundując w gratisie zestaw pracoholizmu, bezsenności i dochodzenia na skraj fajerwerków związanych z zaburzeniami odżywiania. I nadal mogła udawać, że wcale nie jest tak źle, że to przejściowe, że wcale w jej głowie nie pojawiają się myśli o tym, że jednak do tego swojego poprzedniego życia tęskni, że tęskni za ich normalną codziennością z Dickiem, mogła próbować udawać że jest okej, wysilając się nawet na tyle by przygotować rocznicową kolację a ze starego (choć nadal nie do końca) mieszkania przywieźć jedną ze swoich najbardziej wystrzałowych sukienek.
Mogła, ale kiedy nie doczekała się towarzystwa do północy, po raz pierwszy zrobiło jej się w tym wszystkim tak przykro, tak po prostu, zwyczajnie po ludzku źle, że przebierając się o mało się nie popłakała. A może to kwestia tego, że w tym momencie zadzwonił telefon? U Magdy w końcu było dopiero południe, dzieciaki jeszcze nie zdążyły wrócić ze szkoły a jej, samej w domu przykrzyło się na tyle, by wybrać w końcu namiar do swojej szwagierki. Porozmawiały chwilę, co samą Ainsley zmęczyło (choć pewnie raczej dobiło) na tyle, że postanowiła się położyć. Złorzecząc na to, że pomysł mieszkania w domu, który był jednym wielkim, żyjącym remontem był może maksymalnie romantyczny, aczkolwiek w praktyce zupełnie poroniony.
I choć już prawie zasypiała, przebudził ją pewien rodzaj szumu, tak charakterystycznego dla jej męża, który stara się jak może by swoim nocnym powrotem do domu nie obudzić połowy osiedla. Przekręciła się lekko i lekko jakby zaspana mruknęła:
- Jeszcze trochę a zaczęłabym podejrzewać, ze mnie unikasz - choć powiedziała to bez choćby cienia (jeszcze) złośliwości, raczej z pewną troską słyszalną w jej głosie. Podciągnęła się lekko, jedną dłonią zaczesując włosy w tył, by wyglądać trochę bardziej akceptowanie społecznie, po czym rzuciła, chyba bez większego zastanowienia: - Wszystko w porządku? - bo jasne, że mogła swoje pytanie doprecyzować, zapytać o cokolwiek konkretnego, ale przecież sama błądziła w tym momencie niczym dziecko we mgle. Przysunęła się bliżej niego, blisko tak że siedzieli w tej chwili właściwie udo w udo i lekko przekręciła głowę w jego stronę by dodać jeszcze:
- Zrobiłam kolację, jest w lodówce. Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy - odwróciła jednak spojrzenie, by wgapiać się gdzieś przed siebie. - Czy jak tam fachowo powinny takie życzenia wyglądać, nie mam doświadczenia - i nawet uśmiechnęła się przy tym lekko.
Choć do śmiechu jej nie było ni trochę.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Tak naprawdę niezależnie od tego czy byłoby z nim źle czy może byłby w szczytowej formie i głód dokuczałby mu mniej- nie pamiętałby o czymś takim jak rocznica ślubu. Po pierwsze, nie do końca wiedział którą właściwie oni powinni obchodzić, skoro były dwie uroczystości, a po drugie, na Boga nigdy nie byli jedną z tych par, która przykłada szczególnie uwagę do czegoś takiego jak celebrowanie świąt wszelakich. Związki i bez tego bywały trudne, więc po co sobie dokładać zmartwień w postaci pamięci. Tej samej, która od nadużywania kokainy była dość dziurawa. Miał jednak nadzieję- a raczej pogląd- że i jego żona podziela jego zdanie i nie oczekuje wielkiej fiesty, na którą zupełnie nie miał ochoty.
Nie mógł nic na to poradzić, że od czasu napaści na tę lekarkę wspomnienia zaczęły mu drążyć dziurę w przełyku. Tak wielką, że nie mógł przełknąć rodzącego się poczucia winy. I choć wiedział, że nagle nie znajdzie się Saskia i go nie oskarży (prawnicy jego teścia o to zadbali odpowiednio), to i tak sam ze sobą nie mógł sobie poradzić. Dostojewski coś na ten temat wiedział, ale przecież Remington oglądał tylko marne ekranizacje. Całe jego życie ostatnio zamieniło się w jedną wielką adaptację, która zawierała jedną z tych smutnych kukiełek, przemykających przez ekran w miejscu głównego bohatera.
Tymczasem życie nie pozwalało mu przecież na złapanie oddechu, bo w międzyczasie okazało się, że zostanie wujkiem, a Dillon został zawieszony za nieregulaminowe czynności przy własnej siostrze. Najchętniej zapytałby tych kretynów co one oznaczają, ale przecież wiedział. Doktor miał pozwolić na wykrwawienie się jej, by protokoły się zgadzały. Zabawne, że dotąd żadne z nich nie miało problemów z formalnościami, ale gdy do głosu dochodziły emocje, okazało się, że najlepiej wszystkie zasady rzucić w kąt.
Zabawne, że akurat stwierdzał to ktoś, kto był raczej chłodny i z dystansem zazwyczaj patrzył na podobne historie. Przez to chyba był jeszcze bardziej wściekły, że akurat ta opowieść postanowiła go tak w nieoczywisty sposób poruszyć. Pewnie trzeba było dodać do tego mityczną pokutę bądź karę za grzechy, ale przecież Bóg nie działał w ten sposób i tego typu atrakcje miały czekać go w piekle, do którego już powoli się wybierał.
To było coś innego- ta wściekłość, to pomieszanie, kilka epizodów agresji. Jego organizm może fizycznie oduczył się kokainy i jej nie potrzebował, ale psychika domagała się jej jak żeru obiecując mu całkiem nieuczciwie, że wtedy zapomni o wszystkim. To nie było tak, że tej kurwie wierzył. Wręcz przeciwnie, zmagał się jak nigdy, by nie poniosło go to pragnienie i przez to był nieobecny zarówno w sferze typowo materialnej, jak i duchowej. Może i powinien zaufać raz jeszcze Ainsley i jej chłodnemu podejściu, ale nie potrafił.
Nie, gdy jego życie naraz zaczęło przypominać pieprzone domino i gdy pierwszy klocek ruszył, wszystko serią zwalało się z głośnym hukiem. Czy mógł w tych okolicznościach pamiętać o czymś tak niedorzecznym jak ich rocznica? Czy będąc w najlepszej formie swojego życia pamiętałby?
Poczuł, że nie śpi, zanim odezwała się do niego i to było przykre, ale miał przemożną chęć udawania, że jemu zdarzyło się od razu zasnąć, by uniknąć tej konwersacji. Tej, w której okazywał się złym człowiekiem, bo tak, rozgryzła go w moment i unikał ją. To było jednak lepsze- w jego mniemaniu- niż rzucanie nią o ścianę, prawda?
Najwyraźniej nie do końca, bo poczuł się jak na cenzurowanym.
- Unikam? - żachnął się. - Ainsley, siostra Dillona jest w stanie krytycznym. Jego zawiesili, mamy roboty po pachy w straży, ale masz rację, pewnie cię unikam - nie był w stanie darować sobie tego tonu ani też gwałtowności, z jaką podniósł się, gdy poczuł ją obok siebie tak blisko. Ciekawe czy kleiłaby się do niego, gdyby wiedziała co ma na sumieniu.
Ta myśl sprawiała, że czuł się jeszcze bardziej obrzydzony samym sobą.
Westchnął jednak na jej pytanie czy wszystko w porządku i od razu przeszedł do świętowania rocznicy. - Więc nagle po tylu latach jesteśmy akurat taką parą? - zauważył i pokręcił głową z niesmakiem. Może i był bliski zwariowania, ale na końcu języka zawisły mu jedne z najcięższych obelg- zmieniłaś się po ślubie.
Na razie jednak był ćpunem, a nie samobójcą, więc zamilkł i zacisnął palce w pięści. To będą ciężkie miesiące, może lata, a może nigdy już nie będzie szczęśliwy.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Miewała wrażenie, że ludzie nie są w stanie zrozumieć jej przywiązania do stałości, utartych schematów, zwyczajów i zwyczaików. Nawet Grace - która dla Ainsley była jak rodzona matka - zdawała się nie wiedzieć, jak to ugryźć. Od pierwszych tygodni po jej ponownej przeprowadzce do Australii, zaczęła suszyć głowę mądrościami z pogranicza wyjdź do ludzi czy znajdź sobie jakieś zajęcie. Dobre sobie, serwować takie banały komuś, komu doby nie wystarcza, by ogarnąć swoje zobowiązania, a co dopiero żyć, ale jak mawia prawda uniwersalna - pewne rzeczy wyjątkowo łatwo się mówi.
Ainsley zatem równie łatwo machało się na to ręką. Grace nigdy nie była w wynurzeniach nachalna, więc blondynka nie zamierzała wychodzić ze swojej strefy komfortu, całą możliwą przestrzeń na życie towarzyskie wypełniając Dickiem i Julią. Tak skutecznie, że kiedy przestawało grać nie rozumiała czy problem zlokalizowała przez wolnego czasu nadmiar, czy że zarówno relacja z mężem, jak i z najlepszą przyjaciółką zaczęły się rozjeżdżać. Nie, one zdawały się wręcz uciekać, pozostawiając ją na polu boju kompletnie samą. Skołowaną. Zagubioną. A finalnie tym stanem rzeczy realnie wkurwioną, choć takie określenia nie przechodziły jej przez gardło.
Przecinały jednak myśli. Coraz częściej i dotkliwiej. Gdyby nie to wszystko, nie pozwoliłaby sobie na takie wynurzenia w kierunku Dicka. Między nimi na przestrzeni lat bywało różnie, ale nigdy żadne nie pozwalało sobie na takie wredne zaczepki, jak ta pokazówka, którą odstawiała dzisiaj. Omal sama się z tego nie zaśmiała, dochodząc pewnie do wniosku, że zachowuje się jak obrażony dzieciak. Zamiast tego jednak czuła, że zalicza dość spektakularną powtórkę z tego, co całymi miesiącami przeżywała jeszcze nie tak dawno temu w Londynie i była bardziej niż pewna, że akurat za to podziękuje.
Może więc powinna choć trochę zejść z tonu?
- Och - prawie aż cmoknęła w uznaniu dla jego doskonałej wymówki. - Jeśli sądzisz, że jestem w stanie kupić bajeczkę o sentymentalnym Dicku Remingtonie to bardzo mi przykro, ale to nie ten adres - zauważyła poważnie i surowo, kiwając przecząco głową. Mógł próbować nawijać jej na uszy najdoskonalszy makaron, ale musiał pamiętać o tym, że ta dziewczyna znała go tak dobrze jak nikt i choć zwykła uznawać to za ogromny plus ich relacji, nagle wyrastało to na jej największą wadę. Cholernie trudno oszukać kogoś, kto zna cię na wylot, prawda? Pewnie nawet pozwoliłaby sobie rozkręcić się na tyle, by i to mu powiedzieć wprost - przecież nigdy nie było tak, żeby jakiekolwiek rzeczy zostawiali niedopowiedziane - jednak złapała się na tym, że tak właściwie to są siebie warci. W końcu, do jasnej cholery, czy i ona nie chciała oszukiwać jego, dając się porwać roli żony, którą nie jest? Przecież oboje doskonale wiedzieli, że świętowanie jakichkolwiek rocznic nie było i nie będzie ich mocną stroną, co więc ją naszło, by nagle udawać, że tak jest? W pewien sposób poczuła się zdegustowana samą sobą. Do tego stopnia, że omal nie prychnęła głośno. Zamiast tego jednak bardziej neutralnie krótko parsknęła śmiechem i z obojętnym wzruszeniem ramionami oznajmiła: - Cóż, raczej nie nastawiałabym się na fajerwerki, kiedy nadal o takich rzeczach musi przypominać mi ktoś obcy - bo przecież bardziej niż oczywiste powinno być to, że fakt przypomnienia jej o tym fakcie musi być sprężyną Milesa albo Garego. Choć im, w przeciwieństwie do Ainsley, za pamiętanie o datach wszelkich po prostu płacono.
Musiała jednak przyznać, że nie spodziewała się, że to wszystko wyprowadzi go z równowagi do tego stopnia. I chyba dopiero ten widok sprowadził ją na ziemię na tyle, by naprawdę zejść z tonu i spróbować porozmawiać, jak na dwójkę dorosłych, podobno dojrzałych ludzi przystało.
- Przepraszam, nie powinnam była z tym wyskoczyć. Zachowuję się pewnie jak czepliwy bachor - choć z drugiej strony kto jak kto, ale akurat Dick powinien być do tego stanu przyzwyczajony do tego stopnia, by uważać to za pewnego rodzaju normę. - Ale hej - dodała, robiąc dosyć dramatyczną pauzę, jedną z tych, które zwyczajowo aż nadmiernie zwracały jego uwagę. - Czarować to my a nie nas. Przecież widzę, że coś się dzieje. Co jest? - i musiał jej wybaczyć, ale taka już była jej natura. Ainsley, choć nawet czasem tego wymagały okoliczności, nie umiała w nieśmiałe podchody czy półsłówka, wszystko raczej wywalając od razu i to prosto z mostu. Choć może w tym szaleństwie była metoda?
Na razie największym przejawem szaleństwa było zapewne wyciągnięcie w jego stronę rąk, w uniwersalnym, zapraszającym (ponownie!) go geście. I jeszcze jakby tego było za mało, przysunęła się do przodu na tyle, by bardzo delikatnie zacząć wsuwać swoje drobne palce w jego zaciskającą się dłoń, a kiedy się jej to nawet udało, już czulej, i w bardziej codziennym tonie rzuciła:
- Chodź - leciutko go w swoją stronę próbując przyciągnąć. - I mów o co chodzi. Spróbuję jakoś pomóc, choćby miało chodzić nawet o największy koniec świata - zwykle mógł być przecież bardziej niż pewien tego, że jego żona będzie stała za nim zawsze murem, że będzie go wspierać we wszystkim.
Szkoda, że nawet w najczarniejszych snach nie podejrzewałaby jaki koniec właśnie wywoływała do tablicy.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Chwilę po pobiciu tamtej dziewczyny w ciąży (to zabawne jak działa trauma, bo zapomniał już jej imienia) miał chwilę zwątpienia, choć wtedy łączył ją z fazą delirium i ostrym detoksem. Wiadomo, że odstawienie rządziło się swoimi prawami, a te nakazywały mu dokonać rewizji swoich poczynań. Takie były wymogi fizycznego upodlenia, a zaraz jeszcze doszła do tego terapia, podczas której musiał powracać do momentu, w którym wszystko przybrało tak zły obrót. Wprawdzie daleki był od opowiadania przy innych o tym, że tatuś go nie kochał i to stanowiło sedno jego problemów z narkotykami, ale musiał przyznać, że zastanawiał się wtedy nad sensem relacji w jego życiu.
Nie trzeba było być ekspertem w dziedzinie, by uznać, że stanowi zagrożenie dla ludzi i powinien unikać zobowiązań. Nie była to wprawdzie jakaś trudna kwestia dla człowieka, który pół życia spędził będąc zakochany w jednej dziewczynie, ale najwyraźniej złość na nią i chęć zemsty spowodowała skrzywdzenie drugiej, więc jasnym było, że do życia w stadzie się nie nadaje. Kto, zresztą, miałby rozgrzeszyć czynnego ćpuna, któremu akurat ten odwyk niewiele dał? Miał ich całkiem sporo i dopiero ten ostatni doprowadził do momentu całkowitego zerwania z nałogiem i jeszcze silniejszego przekonania, że nawet w swoich najlepszych momentach nie jest w stanie poświęcić się drugiemu człowiekowi.
Nie tak, by nie stanowić dla niego zagrożenia.
Ta myśl właśnie prześladowała go teraz, gdy musiał zmierzyć się ze swoją żoną. Coś musiało srogo pójść nie tak, skoro zapomniał o własnych ustaleniach i dotarł do ściany, przy której zamiast tej pobitej dziewczyny mogła znaleźć się jego Ainsley. Kobieta, człowiek, jedyna osoba, na której Dickowi tak naprawdę zależało i dla której był w stanie nawet walczyć ze strunowym woreczkiem, który trzymał w kieszeni spodni.
Dość nierozważnie, ale chyba po części miał nadzieję, że uda jej się go odnaleźć i dzięki temu przynajmniej ona doprowadzi go do stanu używalności. Na próżno, najwyraźniej okazywał się złym charakterem, bo przegapił rocznicę ślubu. Mieli je dwie, więc mógł zagubić się w tej specyficznej arytmetyce, zwłaszcza że raczej spodziewał, że będzie gdzieś na jakichś zawodach. Nawet te ostatnio przegapił zajmując się głównie tym, by nie zwariować z tego pieprzonego głodu. Jak na razie nie odnosił spektakularnych sukcesów w tej dziedzinie, więc zdecydowanie nie był gotowy na jeszcze jedną rozmowę, pełną wymówek i półprawd.
Mało brakowało, a gniewnie (jak przystało na małżonka) zatrzasnąłby drzwi od łazienki, by skończyć tę wymianę zdań cichymi dniami.
Chyba ich po części nawet potrzebował.
Nie był jednak aż takim dzieckiem- a przynajmniej nie z nią- więc spojrzał na nią uważnie.
- Ley, zejdź ze mnie, bardzo cię proszę - rzucił więc całkiem ostrzegawczo, bo nie wiedział, ile jeszcze przyjdzie mu znieść i ile wytrzyma, zanim zupełnie poniesie go coś, co stary Remington zwykł zwać ułańską fantazją. Akurat Dick na te jego dolegliwości, związane z traceniem kontroli miał zupełnie inne określenie, ale wolał teraz go nie przywoływać. Nie w kontekście swojej ukochanej żony, która faktycznie znała go najlepiej i której nie szło oszukać jakąś wymówką retoryczną rodem z przedszkola.
Nie próbował więc nawet się oburzać w kwestii robienia z niego ostatniego socjopaty, bo przecież właściwie miała rację i niewiele go to w teorii powinno obejść. W praktyce przywołało jednak kwestie, które najchętniej pogrzebałby na dobre. Najwyraźniej jednak jakieś powoli budzące się sumienie było dla niego specyficznym przekleństwem, bo jak inaczej wytłumaczyć to wszystko.
On sam nie potrafił.
- Mówiłem ci też jak bardzo mnie to wkurwia, że ktoś zna intymne szczegóły naszego życia - zauważył jednak spokojnie próbując odbić piłeczkę, ale wreszcie westchnął, bo musiał przyznać, że ujęła go tym, że szybko się zreflektowała. Spojrzał na nią przez dłuższą chwilę.
- To chyba ja powinienem zapytać w takim razie, co się dzieje, skoro przejmujesz się czymś takim - westchnął i jego opór stracił na sile, gdy ona taka cwana i zupełnie malutka próbowała przyciągnąć go do siebie. Nie umiał jej odtrącić, więc wreszcie wyciągnął ramię, by zamknąć ją w swoich objęciach i spróbować odetchnąć spokojniej, by w ten sposób zapewnić ją, że hej, faktycznie nic takiego się nie dzieje i to tylko zbiór ogólnych nerwów, związanych z tym ostatnim końcem świata. To zdecydowanie byłaby lepsza wymówka niż to, że myślał o powrocie do kokainy, bo czuł dziwne reminiscencje w związku z napaścią na dziewczynę.
- Może to zabrzmi źle, ale wiesz, ja… Poczułem się dziwnie w związku z Desiree. Nie chodzi o to, że cokolwiek mam z nią wspólnego, ale pamiętasz tę dziewczynę, którą kiedyś powiesiłem? Tak mi się to właśnie skojarzyło - wyznał i dało się zauważyć, że wybrnął z tego po mistrzowsku, bo właściwie jej nie okłamał. Owszem, mógł mieć i takie skojarzenie i to mogło spędzać mu sen z powiek, choć nie było jedynym, które mógł mieć na myśli.
O reszcie (a to była długa lista) nie mógł jednak jej wspomnieć, bo zwyczajnie był tchórzem. Tym tchórzem, który szalenie obawiał się tego, że prędzej czy później przyjdzie mu ją stracić.
Dlatego dość zaborczo przycisnął ją do siebie i delikatnie musnął wargami jej włosy.
- Przepraszam, powinienem pamiętać o tej rocznicy - jak przystało na dobrze ułożonego psychopatę, rzecz jasna.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Większość ludzi, którzy mieli kiedykolwiek mniejszą lub większą przyjemność obcowania z kimkolwiek z Atwoodów zwykła zachwycać się tym, jak doskonałymi ci - niezależnie od tematu czy okoliczności - okazywali się być rozmówcami. Świat był jednak tak urządzony, że istniała w nim pewna przykra prawidłowość, mówiąca o tym że od każdej reguły jest wyjątek i w tym akurat przypadku była nim Ainsley. I wcale nie chodziło o to, że jej umiejętności w tym aspekcie były mniejsze. Wszak obyciem wcale nie ustępowała pozostałym członkom swojej rodziny, była naprawdę doskonale wykształcona, a wszelkie życiowe doświadczenia zdążyły już pokazać jej, że równie dobrze odnajdzie się w rozmowie z piłkarzem (na dłuższą metę nie poleca), jak i przedstawicielem rodziny królewskiej (również, dwie gwiazdki). Problem pojawiał się dopiero na innej płaszczyźnie - Ainsley bowiem z całą swoją raczej nieprzysiadalną osobowością wcale takich spotkań nie łaknęła, a gdy już nie miała wyboru, rozmawiała krótko, konkretnie i raczej mocno grzecznościowo.
Szkoda tylko, że w taki sposób nie dało się prowadzić rozmów z kategorii m u s i m y p o r o z m a w i a ć, na dodatek poziomu trudności dodając faktem, że drugą stroną miała być prawdopodobnie jedyna osoba na świcie, na której jej kiedykolwiek do tego stopnia zależało. Czytaj - jej mąż. I choć wiedziała, że przecież nie będzie łatwo, bo i Dick nie należał do specjalnie wylewnych i ciepłych misiów, lubiących się uzewnętrzniać przed kimkolwiek, tej nocy poczuła że to jest ten moment, że musi się odezwać, bo inaczej ją skręci. Owszem, musiało wyleźć z niej trochę takie wścibskie (i zapewne zazdrosne) babsko, co to po ślubie nie daje żyć chłopu po swojemu, cały kłopot jednak polegał na tym, że tego swojego chłopa znała jak nikogo i w ciemno mogła strzelać, że nie dzieje się najlepiej. A wtedy już spirala się nakręcała, ona zaczynała się martwić i nakręcać, co w okolicznościach jej drobnego (dobre sobie) kryzysu egzystenckonalnego, nawarstwiało takie ilości wkurwienia, że jej małe ciałko nie było w stanie tego samodzielnie przerobić.
Halo, pomocy!
Na sugestię więc by z niego zeszła jedynie delikatnie wywróciła oczami, bo przecież oboje wiedzieli że tam po prawdzie to jeszcze nawet nie zdążyła porządnie wejść. To, w jaki sposób zaczynała toczyć się ta rozmowa może i nie do końca rozwijało się tak, jak sobie do tej pory zakładała, ale z drugiej strony nie było jeszcze tak źle by robić z niej ostatnią złośliwą wiedźmę, której jedynym orężem będzie kręcenie awantury zupełnie bez powodu. Owszem, tak, wewnętrznie była wszystkim tak wkurwiona, że aż rozedrgana, ale nie zamierzała pozwolić by to wszystko przelało się akurat na jej męża.
Taką dobrą miał żonę. No, może gdyby nie to, że faktycznie byli potencjalnie tak mocno narażeni na wystawienie na świecznik, że sam Dick chyba nie do końca miał świadomość jak wiele tych ktosiów znałoby intymne szczegóły ich życia.
- Witam w moim świecie - odpowiedziała równie spokojnie i wzruszyła, pozornie obojętnie, ramionami. Obojętna wcale nie była ale nie uważała, że jest to dobry moment by tłumaczyć mu jak wiele energii razem z Milesem muszą pakować w to, by ich prywatne życie było nadal tylko i wyłącznie ich prywatnym życiem. Albo a to, że gdzieś tam sobie na świecie faktycznie był ktoś, kto cierpiał na taki nadmiar wolnego czasu, by stalkować media społecznościowe tak szczegółowo, by przewijająca się na Instagramie zarówno jej ojca, jak i chefa Remingtona kuchnia spowodowała skojarzenie (w rzeczy samej w końcu trafne), że Ainsley musi być synową rzeczonego chefa. Może i działała trochę na zasadzie, że im mniej Richard wie, tym lepiej śpi, ale póki dawało to efekty, nie mogło być w tym nic złego. Prawda?
- A musi się dziać koniecznie coś z ł e g o, żebym próbowała zachowywać się jak nie wiem, przeciętny człowiek? - durna, jakby nie znała samej siebie. W temacie jakiejkolwiek przeciętności miała tyle do powiedzenia co niemy na konwencie mówców, ale zadała to pytanie licząc na to, że w natłoku tematów okaże się być retorycznym i zostanie pominięte. Naiwna, na moment chyba zapomniała że owszem, ona może i zna najlepiej Dicka Remingtona, ale to ustrojstwo działa w dwie strony i to Dick Remington zna najlepiej ją. I kiedy dotarło do niej, że mimo że nie widywali się ostatnio praktycznie wcale, on i tak w i e d z i a ł, że dzieje się coś złego, to po prostu działo się coś złego. Zresztą, kogo ona próbowała oszukać? Powinna się cieszyć, że domykanie ośrodka w Dubaju zajmowało jej całe noce, inaczej nowa koleżanka w postaci świeżo nabytej bezsenności sugerowałaby jej walanie się po łóżku bez celu aż do samego rana. Zresztą, wszystko co w ostatnim czasie toczyło jej myśli składało się na tak uroczy kryzysik, że dziw brał, że jeszcze nie wzięła nóg za pas. Coraz śmielej chyba stawała z myślą o tym, że ten mijający rok był zbyt dużą szarżą jeśli chodzi o zmiany w jej życiu, ale nadal nie było jeszcze tak do końca by mogła to przyznać.
I jakby jeszcze tego było mało, Dick wyciągnął temat swojego przewinienia (Ainsley, naprawdę?) z przeszłości i musiała przyznać, że na samo wspomnienie odrobinę ją zmroziło. Cały temat próby powieszenia Diviny był dla niej nie do przerobienia, trochę tak jakby na nim zacinał się jej system operacyjny i w żaden sposób nie potrafił go przerobić, więc jedynie bezpiecznie go ominąć, przynajmniej do momentu w którym algorytm nie wyrzuci go następny raz. Czyli do teraz.
- Zdefiniuj dziwnie - poprosiła więc jedynie, bo tak między Bogiem a prawdą nie wiedziała co miałaby mu mądrego powiedzieć. Że nie powinien tego porównywać bo jemu Divina wybaczyła? Albo, nie wiem, że jest inaczej bo jest jej mężem a nie jakimś niebezpiecznym psychopatą który teraz na dodatek radośnie chodził sobie po okolicy samopas bo lokalna policja nie była w stanie go ująć? Nie chciała tego przyznać, ale wystarczyło ledwo nabąknięcie na ten jeden, niewygodny temat a zderzała się z jeszcze jedną niepokojącą myślą. Że tego Dicka powinna się realnie bać, i było to na tyle przerażające, że zapewne gdy tak ją do siebie przyciskał, mógł poczuć jak pojawia się jej wszędzie gęsia skórka.
- Nie oczekiwałam przeprosin - zauważyła łagodnie, kiedy udało się jej zebrać myśli. - Po prostu się martwię - i gdyby tylko zaczęła mu wymieniać o co, pewnie nie zmrużyliby oka do samego rana.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Pewnie powinien być przynajmniej z nią szczery i opowiedzieć jej wszystko od początku do końca. Miał wrażenie, że od tego powinni zacząć swój powrót do siebie i że Divina miała rację sugerując spowiedź jako metodę na wszystko. Wprawdzie ta jego zajęłaby mu pewnie całą noc i nad ranem Ainsley by go przeklęła na dobre, ale przynajmniej nie pociągnąłby za sobą tego całego kłamstwa, które obecnie go pożerało. Na zmianę z chęcią powrotu do kokainy, bo przecież nie mogło być tak, że toczyła go jedna choroba. O nie, Dick Remington jak zawsze miał przed sobą cały pakiet i nie zanosiło się, by to cholerstwo odpuściło nawet na minutę.
Pewnie ktoś złośliwy stwierdziłby, że sam na to sobie zasłużył tą spiralą kłamstw, które nakręcał lepiej niż karuzelę, ale przecież gorsi ludzie wychodzili bez szwanku z podobnych tarapatów, więc dlaczego to on miał obrywać rykoszetem? Tak, nadal nie wyhodował sobie w międzyczasie wyrzutów sumienia i jedynie obawiał się rozpoznania. Gdzieś czytał, że to jeden z tych żali niedoskonałych- ten, który polega na obawie przed piekłem i dlatego żałuje się popełnionego grzechu. Nie z powodu tego, że sam grzech okazał się być haniebny, ale właśnie z powodu tego, jakie konsekwencje za sobą niósł.
Mógł przysiąc, że właśnie to odczuwał, bo jego szeolem (i był tego w stu procentach pewny) było opuszczenie przez Ainsley, więc obawiał się tego jak niczego innego. Niezależnie od tego, co nawyprawiał i jakie to konsekwencje niosło (słusznie skrywane przez jego teścia), nie było nic gorszego od obawy, że dziewczyna wreszcie dokopie się prawdy i postanowi go porzucić. Ba, miał wrażenie, że wtedy nie weszłoby w grę tak zwyczajne porzucenie, a dosłowne rozszarpanie go na kawałki, więc chyba słusznie kojarzył tę wizję z czystym piekłem.
Pewnie dlatego odczuwał mocny niepokój i głód, który próbował uciszyć za wszelką cenę. Sponsor pomógłby, ale wizja całkowitej szczerości z nim wywracała mu żołądek do góry nogami i sprawiała, że nadal się wahał czując się na siłach, by samemu zwalczyć tę pokusę. Może i powinien zainwestować w bardziej częste meetingi dla ubogich, ale na samą myśl, że mógłby znowu tam spotkać tego lizodupa (i to dosłownie!) ojca, robiło mu się niedobrze i postanawiał tym razem leczyć się sam.
Najwyraźniej bezskutecznie, skoro teraz zaczęła mu przeszkadzać nawet jej sława, która wymieszana z jego nazwiskiem całkiem słusznie robiła srogi rozpierdol w socjalach i nie tylko doprowadzając Dicka do stanu wrzenia. Im mniej o nim wiedzieli, tym lepiej, ale chyba ta metoda nie miała racji bytu, gdy ożenił się z olimpijką i na dodatek w tak skandalicznym tonie rujnując jej poprzednie zaręczyny. Najwyraźniej ten jeden publiczny (bo cała reszta była dość prywatna) skandal mógł kiedyś pogrążyć go na dobre, więc nic dziwnego, że szukał zaczepki akurat tam.
A może zwyczajnie szukał on pretekstu do rozpętania swojej awantury, skoro tak wszystko obecnie było nie tak i wdzierał się w niego z impetem czysty wkurw, który promieniował tak bardzo, że w innych okolicznościach… Boże, bał się nawet pomyśleć co mogłoby się stać i dlatego zaciskał palce aż do bólu przyglądając się jej.
- Myślałem, że to NASZ świat, a nie twój, ale przecież… - i pewnie dlatego używał takich słów, a nie innych, choć to nie ona była tą winną. Ona zaledwie próbowała sprawić mu niespodziankę z okazji rocznicy, ale on z łatwością teraz obracał kota ogonem.
Na krótko, bo przecież i ona była w to dobra- Ainsley Remington znała swojego męża jak mało kto i nie wahała się ani trochę, by wreszcie użyć tej broni obosiecznej.
Westchnął jednak, gdy sama zapomniała, że właśnie działa to w dwie strony i on wie, że średnio normalnym zachowaniem jest dla niej fetowanie kolejnych rocznic.
- Właśnie nie zachowujesz się jak ty. Pokłóciłaś się z Julią? - właściwie czekał aż skinie głową i zakończy tę pożal się, Boże, przyjaźń, ale nie sądził, że to będzie łatwe.
Tak samo jak nie było łatwe ostrożne przyznanie się jej do tego, że czuł się ostatnio nieswojo. Jeszcze nie dorósł, by te spostrzeżenia ubogacić o głód kokainowy, ale i tak wychylał się znacznie powracając do tematu, który już dawno zagrzebali.
- Nie umiem tego wyjaśnić, ale poczułem się ustawiony w jednym szeregu z tym człowiekiem i nie było to dobre uczucie - przyznał cicho i jeszcze mocniej zacisnął ręce na jej ramionach zupełnie jakby faktycznie mógł poznać myśli Ainsley i dowiedzieć się, że realnie się go boi.
Przecież nie miała czego, on dla niej spaliłby cały świat i pewnie w tym tkwił problem Richarda Remingtona, że poświęciłby absolutnie wszystko dla tej dziewczyny i poszedłby za nią aż po trupach do celu.
- Czym się martwisz? Jesteśmy małżeństwem, wszystko jest w porządku. Po prostu czasami się będziemy mijać - za to kłamać zupełnie nie umiał, więc schował głowę w jej ramieniu mając nadzieję, że już na dobre przestanie drążyć.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Pogodziła się z tym, że przylgnęła do niej łatka specyficznej i już nawet nie próbowała z tym walczyć. Jej mocno nieprzysiadalna natura zdążyła klasyfikować ją jako nadętą, zadzierającą nosa czy dziwaczkę, a jej niewyparzony język nie pomagał. Co gorsza, zdawała się nie mieć nad tym żadnej kontroli. Chyba że miała czas na szycie z tego, z czego mogła - jak w przypadku najbliższych jej osób. Bo akurat swojego męża znała na tyle, by wiedzieć że poprawi ją w kwestii tego, że nie ma już żadnego jej świata, a co najwyżej ten ich i gdy faktycznie to zrobił, omal nie wywróciła teatralnie swoimi ślicznymi oczętami. Zamiast tego jedynie cichutko westchnęła, po czym uśmiechnęła się lekko i odrobinę nakombinowała, by w końcu ująć całkiem czule w dłonie jego twarz i na dodatek wymanewrować ją tak, by spojrzał jej w oczy.
- ... ale przecież wcale nie musisz mnie łapać za słówka, bo dobrze wiesz co miałam na myśli - skinęła potakująco głową, jakby mogła dodatkowo potwierdzić, że hej, nie powiedziała niczego złego. Ich świat był tutaj, między nimi, tak prywatny i tak bardzo na wyłączność, że nawet ich najbliżsi niespecjalnie mieli do niego dostęp. Tym bardziej nie zamierzała pozwolić, by cały ten syf, który póki co zostawiała na Wyspach, mógł tego ich świata choćby dotknąć. Bo mogła naiwnie zakładać, że trzyma Richarda możliwie najdalej od tego wszystkiego, ale przecież, cóż, on wiedział. Wszystko. Od tego jak wiele wysiłku wymagało ogarnięcie skandalu, kiedy postawili wszystko na jedną kartę biorąc ślub, tym samym raczej mało elegancko zrywając jej poprzednie zaręczyny. Przez to jak dbała o to, by nikt z Remingtonów nie oberwał za to rykoszetem, kończąc na tym, by ich wspólne życie nie stało się pożywką dla wiecznie głodnych plotek Anglików.
Zdążyła go delikatnie cmoknąć w czoło, kiedy zapytał o Julię. Skubany, naprawdę miał jakieś zaawansowane umiejętności w rozgryzaniu swojej szanownej małżonki.
- Nawet nie wiem czy mogę nazwać to kłótnią - zauważyła smutno, mimo to wzruszyła obojętnie ramionkami, trochę tak jakby wcale miało jej to nie ruszać. Dobre sobie. - Po ostatnim spotkaniu z prawnikami umówiłyśmy się na obiad. No i chlapnęłam co myślę o tym jej nowym doktorku, i w ten oto sposób od słowa do słowa zrobiło się, cóż, mało przyjemnie - ścisnęła usta w mocną kreskę. Z jednej strony nie mogła winić Julii za to, że stanęła po stronie Aidena, w końcu ona sama za swojego męża również gotowa była wydrapać komuś oczy. W jakiś sposób jednak było jej przykro, że wszystko między nimi potoczyło się w ten sposób. Tym razem westchnęła ciężko i głośno. - Nie wiem, czepiam się ostatnio wszystkiego. Przez ten upał jest mi cały czas niedobrze, Gary wiecznie się na mnie wydziera, a Dubaj... nie spałam już z pięć nocy. Chyba po prostu jestem tym wszystkim zmęczona - skończyła cicho, bo był to chyba pierwszy moment w historii jej zawodowej kariery, kiedy głośno mówiła o swojej własnej niemocy. W pewien sposób liczyła, że dzięki temu może będzie jej łatwiej zrozumieć jego dziwnie. Nie było jednak tak prosto.
- Ja tak nie pomyślałam - choć musiała przyznać, że może i dobrze, bo faktycznie dobrym uczuciem nie nazwałaby tego, że jakiś niemrawy głos w jej podświadomości nakazywał jej zacząć bać się własnego męża. A może to był instynkt samozachowawczy? - I pewnie jestem najgorszym psychologiem świata, ale rzucę banałem w stylu - to już za tobą i tylko tam powinno zostać - w końcu wszyscy wiedzieli, że z rozgrzebywania przeszłości nigdy nie ma niczego dobrego, prawda?
Chyba, że chodziło o ich relację. Uśmiechnęła się szeroko, kiedy po raz niezliczony już padło, że są małżeństwem. Byli ze sobą (znowu!) już rok a ona nadal w pewien sposób nie mogła uwierzyć, że wszystko poukładało się tak, że Richard Remington został jej mężem. To zupełnie jak główna nagroda na loterii marzeń nastolatki. I faktycznie, nie miała już siły, by drążyć temat ich mijania się. Robili to od miesięcy, w systemie dopracowanym wręcz do perfekcji, a mimo to nigdy wcześniej nie czuła się tak samotna jak w przeciągu ostatnich dni. Kiedy schował głowę w jej ramieniu, ona przytuliła się do niego jeszcze mocniej i dłuższą chwilę po prostu napawała się tą bliskością. Dopiero później, przypomniała sobie o co pytał, więc właściwie szeptem odpowiedziała:
- O ciebie się martwię - i przekręciła głowę tak, by cmoknąć go delikatnie w skroń. - Powiedziałbyś mi, gdyby było coś więcej, prawda? - to pytanie zdawało się opuścić jej usta w sposób zupełnie niekontrolowany.
Miała przy tym wrażenie, że to chyba najtrudniejsze, jakie do tej pory między nimi zawisło.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Szkopuł w tym, że właśnie musiał łapać ją za słówka i wynikało to głównie z faktu, że był człowiekiem mocno obojętnym na wszystko poza właśnie nią. Jeśli chodziło o Ainsley Remington każdy szczegół był zanotowany w jego osobnej szufladzie w mózgu i nawet wyrwany ze snu o trzeciej piętnaście mógłby odpowiedzieć na pytanie czego bała się jako pięcioletnia dziewczynka. Po części uważał to za urocze, że znali się niemal od maleńkości i przez to byli tak sobie bardzo oddani, a po części miał wrażenie, że ktoś ich zwyczajnie zaprogramował i potem nie byli w stanie znaleźć sobie nikogo innego.
Dosłownie ktoś ich wyuczył tej relacji i rozwinął w nich coś, co zdawało się być odruchem warunkowym. Ten zaś polegał na tym, że miał ciągle wrażenie, że skubana jest w stanie czytać z niego jak z otwartej księgi. Przez to unikanie jej przez ostatnie tygodnie stało się koniecznością, bo mógłby oszukać z łatwością rodzoną matkę, ale zdecydowanie nie kobietę, która właściwie była z nim jednym organizmem. To przy niej jego nałóg się wyciszał i mógł skupić się całkowicie na relacji, której trzymał się kurczowo nie dostrzegając nawet jak bardzo jej to wyniszczający dla obu stron układ.
Póki ona go kochała, był w stanie przetrwać absolutnie wszystko i dla zachowania tego stanu rzeczy gotów był na każde poświęcenie. Wróć, Dick każdego by poświęcił, by nic nie zmieniło się między nimi i jego sumienie pozwalałoby mu spać z tym spokojnie. W końcu chodziło o przetrwanie, bo przecież nie wyobrażał sobie życia bez Ainsley.
Próbował wcześniej i dokąd go to zaprowadziło?
- Ktoś cię musi łapać za słówka, bo lubisz się z nimi rozpędzać - mruknął rozbawiony, gdy manewrowała nim tak, że wreszcie musiał spojrzeć w jej jasne oczy. Ktoś na pierwszy rzut mógłby pomylić ją z anielicą, ale on znał te jej numery i wiedział, że bliżej jej raczej do jednej z tych diabłów, które ściągają cię na samo dno. Dlatego zaśmiał się cicho, gdy okazywało się, że bingo, pokłóciła się z jedyną osobą, która miała na nią jakikolwiek wpływ poza jej mężem. Mógłby jednak stawiać bardziej na ich związek niż na znajomość Julii z panem doktorem, którego właściwie sam nawet nie znał poza krótką wymianą uprzejmości.
Musiał jednak się do tego odnieść, więc uśmiechnął się lekko.
- Ley, czy ty na głowę upadłaś? W tym momencie on może być seryjnym bigamistą, ale jej wszystko jedno. Widziałaś sama na kolacji, pewnie ostro ją rucha, więc wszelkie takie tematy należy przeczekać. A tak właściwie to czym zawinił, wysoki sądzie? - dopytał i to było coś specyficznego w tym, że nagle tak Dick zainteresował się całą tą sprawą. W innym wypadku machnąłby ręką i stwierdził, że wszystko mu jedno, ale skoro w ten sposób oddalił wszystkie zarzuty od siebie to mógł nawet poświęcić godziny na ten wielce poważny temat.
Sam jednak spoważniał, gdy usłyszał co siedzi w jej głowie.
- Kochanie - musiało być poważnie, skoro użył takiego słowa. - Mówiłem ci już kilka razy, że bierzesz za dużo na głowę. Stadnina, zawody i całe to zamieszanie z domem tutaj. Tak się nie da na dłuższą metę, więc jesteś padnięta - westchnął i spojrzał na nią dłużej.- Może wyjedziesz na trochę do Londynu? Skończę pierwszy etap remontu i przyjadę do ciebie, obiecuję - i to wcale nie było tak, że chciał się jej za wszelką cenę stąd pozbyć. Zwyczajnie zdawał sobie sprawę, że im dłużej trwa ten stan, tym dłużej przeklina ich małżeństwo, a tego by nie chciał. Jak i faktu, że nareszcie poruszali temat pokrewny z całym ścierwem, którego obecnie plątało mu się po głowie i sprawiało, że sam Dick czuł się sobą rozczarowany.
Najwyraźniej nawet jego sumienie nie było aż tak odporne na wyrzuty sumienia jak mogło mu się wydawać i atakowało go znienacka.
- Dobrze, że jednak nie jesteś psychologiem - zaśmiał się cicho i wtulił się w nią mocno, bo właściwie miała rację, to wszystko powinno tam zostać, a wypełzło znienacka i doprowadziło do momentu, w którym szukał w Shadow swojej dawnej ofiary, co pewnie doprowadziłoby jego teścia i innych prawników do apopleksji. Przecież nie przyznawał się do winy, prawda?
Ta jednak ciążyła na nim tak bardzo, że gdy wreszcie Ainsley przytuliła się mocno, zrozumiał, że tego mu było trzeba. J e j. Wrażenie to jednak rozwiała sama, gdy wreszcie zadała jedno z tych ostatecznych i trudnych, ba, niemal niemożliwych pytań.
Zamilkł na dłuższą chwilę odmierzając w myślach absolutnie każdą z odpowiedzi, ale żadna nie zadowoliła go na tyle, by zabrać głos.
- Oczywiście, że powiedziałabym - ale nie patrzył w jej oczy, delikatnie przesuwał dłońmi po jej włosach. Niech przynajmniej ona zaśnie tej nocy, bo jemu nie uda się ta sztuka.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Cwany, musiała przyznać że wybrnął skutecznie - kąciki jej ust uniosły się w czymś stanowiącym pewien cień uśmiechu - wszak do śmiechu ostatnio nie było jej w ogóle. W normalnych okolicznościach pewnie nawet pozwoliłaby sobie parsknąć. Zamiast tego posłała mu pytające spojrzenie:
- Mówisz... - zrobiła dosyć dramatyczną pauzę, głównie w celu skupienia jego uwagi. - ... że postanowiłeś zostać moim prywatnym cenzorem? - i, na litość boską, jeden przydałby się jej jak nie wiem co. Dick jak nikt inny przekonał się na własnej skórze o tym, że ona nie wiedziała kiedy ugryźć się w język. Nieważne czy miała sześć lat i łamanym angielsko-szkockim wygrażała się rodzicom (głównie nieswoim), czy dwadzieścia kilka i dosyć bezpośrednio komentowała obecność jeszcze młodszej dziewczyny u boku akurat starego Remingtona. Jak to mawia ten banał z reklamy - może to jej urok?
I nawet byłaby się w stanie pogodzić z tym, że jej nieodżałowany mąż pewnie przez te jej mądrości osiwieje, ale wtedy on odpalił się ze swoimi, i na Boga, nigdy wcześniej nie była tak wdzięczna losowi za farbowanie włosów, bo podejrzewała, że jednak osiwieje pierwsza.
- Jezu, Remington - rzuciła jakby z wyrzutem, teatralnie wywracając oczami, i gdyby tylko stała dalej od niego, zostałby karcąco pacnięty dłonią. Ainsley żadną świętoszką nie była, i jej mąż wiedział o tym jak nikt, ale medialna poprawność weszła jej w krew tak mocno, że z reguły starała się unikać tematu. Tym bardziej, kiedy dotyczył intymnego pożycia jej najbliższej przyjaciółki. Trzy razy nie. No dobra, dwa razy, bo jednak przy swoim szanownym małżonku umiała się przełamać i jednak odpowiedzieć: - To już nie ogólniak, żeby związki zaczynały się od pierwszego włożenia. I nie interesuje mnie intensywność pożycia seksualnego innych ludzi, dziękuję, postoję, mam własne - stop, miała wrażenie, że słowa które opuszczają jej usta diametralnie odbiegają poziomem od języka, jakiego zwykła używać na codzień - czyli bardziej wyszukanego - a to oznaczało, że zaraz zacznie wyłazić jej śmieszny szkocki akcent, a tego cholerstwa strasznie ciężko się pozbyć. Zupełnie tak jakby to miało być największym z jej zmartwień. - I czemu zawinił? Powiedziałam tylko, że nie zaufałabym facetowi ze świty naszych drogich tatusiów - jasne, tylko. - Julia się zaczęła zapierać, bo doktorek wielce bezinteresownie został z nią po tej feralnej kolacji a potem równie bezinteresownie zabrał ją gdzieś na weekend - i kiedy wypowiedziała to na głos zrozumiała, że powtórzyła słowa swojego męża, ubierając je co najwyżej w odrobinę tylko bardziej elegancki garnitur. I już miała przyznawać mu rację, kiedy jednak obrzuciła go mocno pytającym spojrzeniem i ze sporym zdziwieniem w głosie zapytała: - I hej, kiedy ty zostałeś takim specjalistą od związków? - bo do tej pory byłaby bardziej niż pewna, że kogo jak kogo ale jej męża takie niuanse nie interesują nic a nic, a tutaj taka niespodzianka.
Czemu wtedy nie załapała, jak doskonała była to jedynie zasłona dymna?
Pewnie dlatego, że słysząc kochanie wiedziała, że zrobiło się poważnie. Doceniała jego troskę, ale była swoim przemęczeniem tak zirytowana, że omal nie poprawiła go że stadniny na chwilę będą już trzy, ostatnie zawody sobie odpuściła by on jej unikał a cały ten remont to jedna, wielka, niekończąca się porażka, ale miała wrażenie że wtedy rozbeczałaby się jak dziecko, więc wzięła na wstrzymanie. Tylko ten Londyn ukłuł ją tak, że omal nie ominęła tematu.
- Nie chcę lecieć do Londynu - ani gdziekolwiek indziej, powinna dopowiedzieć, ale poczuła się jeszcze bardziej tym wszystkim zirytowana. Jakby za mało do tej pory tęskniła za tym przeklętym miastem, nienawidząc go przy tym w tym samym momencie do żywego, teraz miała tam lecieć jak gdyby nigdy nic. Może za pewien czas, kiedy w końcu uda się jej od tego wszystkiego zdystansować, ale teraz? Zresztą, nie pochwaliła się przecież mężowi że od roku buja się że sprzedażą domu, bo eks robi jej tym na złość, a ich przebywanie w jednym mieście mogłoby się skończyć morderstwem że szczególną okrucieństwem. Nie, to nie był dobry plan.
Szczęśliwie Richard dobrze wiedział jak z nią postępować i wystarczyło, że ją przytulił a w jednej chwili poczuła jak cały ten stres, wszystkie te nerwy, cała irytacja poszły gdzieś precz. Potrzebowała tej ich bliskości już chyba tak samo mocno jak tlenu i sama jedynie wtulała się w niego bardziej, porzucając wszelkie rozmowy, zupełnie tak jakby wszystko na chwilę miało stać się mniej ważne tylko dlatego, że oni mieli siebie. I pewnie pożałowałaby swojego pytania, gdyby nie wyczuła w jego odpowiedzi pewnego... wahania? Niepewności? Pewnej pozy?
- Coś cię trapi - oznajmiła więc w końcu, bardziej niż zapytała, znowu tak się ustawiając że mogła patrzeć mu w oczy.
Jak bardzo by chciała, by nie była to prawda.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
- Dopisz to do listy innych prywatnych fuch, które już wykonuję od dłuższego czasu- i dopiero teraz zdał sobie sprawę, że może jednak powinni świętować tę rocznicę, bo przecież w życiu nie przypuszczałby, że przetrwa w małżeństwie dłużej niż obowiązywałaby umowa o kwestiach finansowego wsparcia po rozwodzie z jego winy. Związek to była inna para kaloszy- tworzyli jakiś czas rozkoszną parę gówniarzy i wtedy ślubowali sobie, że nigdy się nie rozstaną, co było właściwie ponurą i samospełniającą się przepowiednią. W końcu Dickowi nie przeszkadzał zbytnio jej przyszły mąż oraz poukładane życie, które prowadziła w Londynie.
Jak gówniarz i bananowy chłopiec zapragnął jej i musiał ją dostać, więc spełniała rolę kaprysu. Niesamowite więc, że mając świadomość tego faktu beztrosko rozprawiali sobie o związku jej przyjaciółki, którą nie darzył zbytnią sympatią. Musiał przyznać, że nawet jak na pretekst do zmiany tematu traktował to wszystko zbyt poważnie. Przynajmniej jednak częściowo odwrócił uwagę Ainsley i roześmiał się, gdy wreszcie stwierdziła, że nie są w ogólniaku.
Czyżby?
Właśnie debatowali o życiu seksualnym dwójki dorosłych ludzi.
- Ja tylko stwierdzam, że wy kobiety macie jakąś paskudną skłonność do idealizowania mężczyzn, którzy robią wam dobrze w łóżku. To jakaś magia, bo taki facet może być największym skurwysynem, a wy i tak będziecie się skupiać jedynie na tym, że robi wam dobrze- parsknął lekko, bardzo szczęśliwy z tego całego rozumowania, choć tak, poziom ich rozmowy odbiegał znacznie od tego, co wręcz siłą wtłaczali im ich rodzice. Tyle, że to właśnie oni nauczyli ich tego jakże zblazowanego podejścia do miłości, które zawierało się w niedowierzaniu, że jakikolwiek człowiek z ich stref ma dobre intencje. Jasne, zdarzały się wyjątki, ale nikt nie przetrwałby w otoczeniu szanownego tatusia i teścia będąc człowiekiem porządnym. To brzmiało jak kompletna abstrakcja.
- Żaden facet nie robi niczego bezinteresownie- zgodził się z nią wreszcie, choć myślami nadal pozostawał przy kwestii tego czy dałoby się być kimś dobrym mając takie otoczenie wokół siebie. Za dużo ostatnio deliberował nad tym czy byłaby dla niego jakakolwiek szansa, jeśli zostałby już na dobre z matką. Z tą samą, która wreszcie by mogła się ogarnąć z nałogu i spróbować go wychować. Brzmiało to niemalże jak jakaś popieprzona utopia, więc powrócił do niej i spojrzał uważnie. - Wiadomo, że chciał ją przelecieć, tak czy siak, ale hej, to coś złego? Też tak robiłem- przyznał i miał tylko nadzieję, że tym sposobem nie otworzył jakiejś puszki Pandory i nie zaczną się wypominki na temat jego byłych wątpliwej jakości. Cóż, w zestawieniu z jego żoną każda kobieta wypadała marnie. - A ta twoja Julia ma ponad trzydzieści lat, rozwód na koncie i potrafi sobie poradzić, więc o co chodziło z tą całą szopką?- dopytał i dopiero poczuł się przyłapany na gorącym uczynku, gdy spostrzegła, że interesuje się za bardzo.
Brawo, chyba powinni wręczyć jej nagrodę za spostrzegawczość, ale pokręcił swobodnie głową. - Jesteś nieznośna. Ciągle mówisz, że za mało się interesuję, ale jak już zacząłem to dostaję po mordzie- i nawet równie cwanie się uśmiechnął, choć szybko przyszło mu spoważnieć, gdy na scenę wkroczyło to nieszczęsne miasto.
To samo, które tak przeklinał za każdym razem, gdy była daleko i to samo, do którego teraz ją wpychał ufając, że to jedyne słuszne rozwiązanie.
- Przecież widzę jak się tu męczysz, Ley. Świat ani nasze małżeństwo się nie zawalą. Obiecuję, że nie pójdę w ślady ukochanego tatusia i nie znajdę sobie jakiejś kochanki- i mógłby tak dalej- śmiać się, dokazywać i udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, a on nie trzyma gdzieś zakopanego woreczka z kokainą, ale wiedział, że koniec końców ona wie. Inaczej by tak nie dopytywała.
- Obiecasz mi coś? Proszę- od tego rozpoczął, bo musiał wiedzieć, że gdy wszyscy go zostawią, ona tego nie zrobi.
I może to nie było zbyt normalne, że aż tak chciał ją przywiązać do siebie.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Może i w ostatnim czasie niespecjalnie jej było do śmiechu, ale w tym momencie cicho nim parsknęła, po czym potrząsnęła głową i przez chwilę udawała śmiertelną powagę.
- Ja muszę w końcu przemyśleć czy oby mnie na te usługi stać - wszak jakby się nie uprzeć to na przestrzeni ostatniego roku Dick zdążył tych swoich prywatnych i dodatkowych fuch zyskać, a zdecydowana większość z nich wynikała jedynie z tego, że został mężem. J e j mężem szczęśliwie na dodatek, ale nikt przecież nie mówił że funkcjonowanie w świecie Ainsley w świecie dzielonym z Ainsley będzie należało do łatwych, logistycznie prostych do ogarnięcia. Cóż, Dick najwyraźniej mógł się przekonać o tym na własnej skórze, ale albo wychodziło mu to naprawdę nieźle, albo dobrze się krył z tym, by na to nie narzekać.
Słysząc jednak życiowe mądrości swojego męża, obrzuciła go teatralnie karcącym spojrzeniem.
- Schlebiacie sobie Remington, schlebiacie - i już miała pokiwać mu groźnie palcem, jak jakaś surowa nauczycielka ale zamiast tego uśmiechnęła się szeroko, kompletnie tą obserwacją rozbrojona i pokiwała tylko głową z niedowierzaniem. - Nie mam zamiaru wnikać w to, kto komu robi dobrze, ale to zupełnie nie o to chodzi. Raczej o to, że kobiety są mocno... terytorialne? Nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. Mam na myśli to, że skoro kobieta a wybiera sobie faceta na partnera to ten partner ma być najcudowniejszy w całym uniwersum i żadna inna urwana z kosmosu kobieta b nie ma prawa jej mówić, że z tym partnerem cokolwiek jest nie tak - rozłożyła ręce z rozmachem, w teatralnym geście. - I wiem o czym mówię, bo dowiedziałam się tego ledwo dziś - najwyraźniej więc tyle by było w temacie dalszego dochodzenia się o to, czemu tak właściwie podkusiło ją jakieś zło, najwyraźniej piekielne by w ogóle w tym temacie przemawiać. - I ja może posłucham sobie o tej twojej bezinteresowności? W ramach, oczywiście, naukowego researchu. W razie czego powiem twojej trzeciej żonie na jakie numery nie powinna się nabierać - zacmokała w jego stronę z tym rodzajem złośliwości wypisanym na twarzy, z którym swoje docinki fundują kilkuletnie dziewczynki. Nie mogła jednak bardzo skupiać się nad efektami swoich żartów (?), bo przyszło się jej oburzyć. - Nie było żadnej szopki. Ja tylko powiedziałam j e d n o zdanie. I nawet nim doktorka nie obraziłam - patrzcie ją, łaskawa pani. - To Julia się oburzyła tak, jakbym obraziła jej męża i ojca dzieci. Czego tam nie było, doktorek, twój ojciec, mój ojciec, Clarence do pary z tobą a potem... Potem było tylko gorzej - i postanowiła ten temat jednogłośnie zakończyć, bo miała wrażenie że im dłużej go drąży, tym bardziej jest i tą sprawą coraz mocniej poirytowana. Między Bogiem a prawdą poczuła się przy okazji odrobinę odsunięta na mocno boczny tor, bo nagle okazywało się że łatwiej było Julii wybrać numer do doktorka, który ledwo przeciął jej orbitę, niż jej samej, grzejącej niezmienną na tej orbicie lokatę. Nie, żeby ledwo zimą (latem, jesteś w Australii, durna) nie wywinęła lepszego numeru, kompletnie zamykając się na temat powrotu do Dicka, pierwszego ślubu, rozstania z Adamem - wszystko w kolejności zupełnie randomowej, bo dziwacznie okaże się że w każdej ma to ręce i nogi. Pewnie gdyby ostatni czas jej wewnętrznie aż tak mocno nie przetyrał, nie poczułaby się tym odsunięciem tak bardzo dotknięta, teraz jednak nadal gdzieś głęboko w środku ją to gryzło. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów poczuła się tak bardzo niepotrzebna.
I jakby było tego jeszcze mało, gryzło ją również kilka innych spraw, o których najwyraźniej - jakol o w s z y a t k i m - wiedział już jej mąż, choć ona sama nie zdążyła się jeszcze na ten temat odezwać.
- To nie t... - zaczęła, ale szybko ucięła, bo przecież oboje doskonale wiedzieli że to jest właśnie dokładnie tak i nie zapowiada się w tym temacie na zmianę. - Bardzo śmieszne - zauważyła kąśliwie, w temacie kochanki. - Jestem tu dla ciebie. Kwestia wyboru, proste. A do Londynu miałabym lecieć po co? Żeby odbijać się tam od ścian w pustym mieszkaniu? - zupełnie jakby tutaj robiła coś bardziej inspirującego. A wtedy poprosił ją o obietnicę. I aż ją na moment wysztywniło. Czy potrzebowała lepszego potwierdzenia, że faktycznie, coś go trapi?
- No, i jak ja miałabym cię tu zostawić? - siliła się na żart, ale tutaj wracamy do podstaw: od pewnego czasu do śmiechu jej nie było. - O co chodzi? - obietnicy jeszcze nie obiecywała, choć pewnie i tak skubany dobrze wiedział, że byłaby w stanie obiecać mu wszystko. Jedni zaprzedali duszę diabłu, drudzy Dickowi Remingtonowi.
Gdyby tylko mogła wiedzieć jak blisko spokrewnione jest to towarzystwo.
ODPOWIEDZ