pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
Nie spodziewał się, że kiedyś w jego życiu pojawi się dziecko. Wprawdzie w swojej egzystencji, którą pozorował na Bukowskiego wiele było momentów, gdy zabezpieczenie stało się nieprzydatnym gadżetem i spodziewał się, że kiedyś wyskoczy jakaś kobieta i powie, że ma z nim dziecko. To wprawdzie brzmiało jak słaba telenowela, bo baby raczej nie unosiły się honorem i nie trzymały ciąży w tajemnicy, ale liczył się z taką możliwością. Pewnie gdzieś na świecie istniał jakiś jego potomek i był nieziemsko przystojny. Tak bardzo, że wszystkie bezzębne laski w przedszkolu jego. Na razie jednak nikt się taki nie objawiał, więc wnioskował, że może spokojnie pożyć do osiemnastki tego berbecia. Wówczas pewnie zamarzy mu się poznanie dawcy spermy i będzie musiał stać przed wyborem czy pójść z nim w relację kumpelską czy zabawić się w ojca.
Do tego czasu jednak był bezpieczny i przekonany, że wcale nie grozi mu na razie ojcostwo. Tak było jednak do momentu, gdy w jego życiu jak tornado nie pojawił się jego bratanek. Wprawdzie mógł wyrzucić go ze swojego mieszkania i udawać, że ta cała historia nie miała miejsca, ale jakimś cudem wmieszał się z nim w jedną z tych niezręcznych opowieści, które pewnie przekaże swoim wnukom na łożu śmierci. O ile rzecz jasna, się ich doczeka. Do tego czasu był przekonany, że zabierze tę tajemnicę do grobu i na dodatek zobowiąże Pertha do tego, by powstrzymał swój młodzieńczy nawyk tweetowania o wszystkim swoim przyjaciołom (czy jak to się diabelstwo nazywało) i nie rozpamiętywał tego wydarzenia dostatecznie. Z tego też powodu postanowił zająć to dziecię lat dwadzieścia parę i oddał mu do rąk własnych swojego psa, a sam zdecydował się skupić na sprawach najważniejszych.
Na osobie najważniejszej, choć jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział jednak, że coś ostatnio poszło nie tak (cudowny eufemizm, wszystko poszło nie tak) i musiał to jakoś naprawić, choć nie bardzo wiedział jak.
Z tego powodu zaopatrzył się w butelkę wina i kwiaty (sprzedawczyni doradzała mu gumki, ale nie był aż tak dosłowny) i wylądował przez znajomymi drzwiami czując się dosłownie jak kretyn. Skoro jej wmawiał, że dla jej dobra mają się tylko przyjaźnić to te słoneczniki nie były zbyt dobrym pomysłem. Potrzebował jednak ją czymś przeprosić, a swoje pokłady kreatywności wyczerpał na regulaminowych, trzydziestu stronach swojej nowej książki. Z tego też powodu czuł się w obowiązku, by kupić jej kwiaty, ale zdecydowanie nie zamierzał jej sprzedać jakiegoś beztroskiego tekstu, że są piękniejsze jak ona.
Były, bo choć otworzyła mu w swoim stałym zestawie flanelowej koszuli i jeansów to on nadal pamiętał jej piękne ciało, które miało pójść w zapomnienie jak każde słowo jego nowego kryminału. Uśmiechnął się więc i z trudem powrócił do rzeczywistości, w której byli zaledwie przyjaciółmi.
- Cześć. Nie uprzedzałem, ale muszę z kimś pogadać o moim ojcostwie - metody na podryw (sic! przyjaciele, Chris) miał dość ciekawe, trzeba było przyznać. Nie potrafił jednak się na niej skupić dostatecznie, a potrzebował kogoś, kto zrozumie całą tę pokręconą sytuację. Podejrzewał jednak, że oszczędzi jej szczegółów w stylu zamawiałem płatny seks, by zapomnieć o tobie. Tak, zdecydowanie tego powinien jej oszczędzić.

constance callaghan
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Kiedy przychodziło do jej życia, nie było chyba większej wartości, którą Constance Callaghan ceniłaby bardziej niż święty spokój. Uwielbiała każdy aspekt swojej idealnie uporządkowanej codzienności, stałość pracy zarobkowej, niezmienne grono przyjaciół i bliskich, jej małe zwyczaje i zwyczaiki a finalnie i wszystkie pewne, które zostały wypracowane przez poprzednie miesiące czy lata. Biorąc więc pod uwagę, jak ostatnio wiele rzeczy tymi pewnymi być przestawało, całkiem zrozumiałe stawało się jej pewne wewnętrzne rozedrganie, które może i nie było specjalnie widoczne na pierwszy rzut oka, ale odrobinę utrudniało jej codzienne funkcjonowanie. Najpierw przez jej codzienność przeszedł huragan w osobie Chrisa Haynesa (i radośnie sobie nad nim zawisł, niczym takie małe tornado, które będzie upierdliwie przeszkadzać w poukładaniu niektórych spraw) a teraz jeszcze jej współlokatorka postanowiła się wyprowadzić. Nie, żeby była osobą specjalnie w życiu, czy mieszkaniu Constance obecną - pani doktor zdawała się bowiem mieszkać w szpitalu, z mieszkania korzystając trochę jak z okazyjnego hotelu, i może szafy - jednak pozostawiła po sobie drugą połowę rachunku, jak i szafek do zapełnienia. Cudnie.
Trzeci dzień, klasycznie między jednym wyjściem do pracy a drugim, walczyła z tą przeprowadzką samej siebie na pełen metraż tej i tak niedorzecznie małej kawalerki. I musiała chyba przyznać, że na ten moment przegrywa z kretesem z ilością własnych rzeczy i wszystkich innych pierdół, które chyba jak na złość postanowiły się na tą okoliczność sklonować, zajmując większą część przestrzeni. I jeszcze jakby tego właśnie brakowało jej do szczęścia, usłyszała dzwonek do drzwi. Cudnie razy dwa.
I tak jak zawsze pasjami wręcz uwielbiała swoich wszystkich przyjaciół, tak akurat teraz niespecjalnie była w nastroju na jakiekolwiek widzenia. Chociaż wróć - w nastroju nie było, owszem, ale całe jej mieszkanie, bowiem na dobrą sprawę nie było nawet gdzie usadzić porządnie tyłka. A i - w głosie słyszała już głos swojej babci - nawet pół ciastka nie miała na stanie, by poczęstować gości, więc nie dość że czuła się kompletnie nieprzygotowana to jeszcze jako gospodyni tego miejsca, odsadzona od czci i wiary. Cudnie razy trzy.
Mimo wszystko nie zamierzała zgrywać niedostępnej księżnej, udając że jej nie ma, zrobiła kilka kroków i otworzyła drzwi, jednym ruchem na oścież. Chris. Wyczucie czasu opanowane do perfekcji. Już nawet otwierała usta aby się przywitać i poinformować go, że cóż, to nie jest może najlepszy moment na odwiedziny, kiedy ten jednak wszedł jak do siebie. A ona biedna stała jak wryta, z ustami otwartymi jak rybka potrzebująca złapać powietrza. Ogarnij się, Callaghan. Potrząsnęła głową i zanim jeszcze zdążył się rozbić o kawałek jakiegoś krzesła, które cudownie zmieniło lokalizację, zakrzyknęła:
- Uwaga, wszystko jest wszędzie! - i trzeba przyznać, było to wyjątkowo obrazowe określenie. Grzecznie ruszyła w ślad za nim, wałkując w głowie co najlepszego powiedział - jakie ojcostwo?! I dopiero kiedy wyrównała do jego skromnej osoby, zgarnęła wino i kwiaty, nie pytając już nawet czy są dla niej (nawet jeśli nie, już były), przytuliła go na dzień dobry i odsuwając się, z całą możliwą powagą odrzekła:
- Co, adoptowałeś jakąś całkiem wyględną młodą Azjatkę, tylko ta całkiem wyględna młoda Azjatka wcale nie aspiruje do roli córki, a raczej... - tu nastąpiła wyjątkowo skomplikowaną pantomima, sugerująca zupełnie inny rodzaj zależności. - ... no wiesz, jak Allen? - trzeba bowiem Chrisowi przyznać, że ze swoim problemem udał się do prawdziwego autorytetu w dziedzinie jakiegokolwiek rodzicielstwa. Constance Callaghan bowiem byłaby w stanie wykończyć kwiat doniczkowy, a co dopiero żywą, kompletnie zależną od niej istotę, ale takich faktów o sobie raczej wolała mu nigdy nie zdradzać.
pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
Naiwnie zakładał, że życie jakimś cudem stanie się uporządkowane, gdy zacznie magicznie zbliżać się do czterdziestki. Przypuszczał, że wówczas znajdą się chóry anielskie, które mu oświadczą, że koniec psot i ma się ogarnąć. Wprawdzie do samej granicy zostało mu jeszcze kilka lat, więc był w stanie przypuszczać, że może mu się objawić i Jezus, ale nie spodziewał się, że coś się zmieni w tym jego chaosie, zwanym życiem Chrisa Haynesa.
Po części obwiniał za to własną sławę, która omamiła go tak bardzo, że nie umiał z niej zrezygnować, a po części swojego bohatera, z którym utożsamiał się tak bardzo, że zmieniał kobiety (żeby tylko!) jak rękawiczki i przypuszczał, że dużo mu brakuje do tej magicznej granicy ustatkowania się. Może i przypominał nieco psa spuszczonego z łańcucha, ale ostatnia relacja dusiła go tak bardzo, że czuł się zniechęcony w stosunku do wszystkich poważniejszych związków. Nie chciał na nikogo zwalać winy (wcale!), choć zdawał sobie sprawę, że po tym wszystkim to i tak cud, że rozmawia z kobietami. Dobrze, większości nawet nie słuchał, więc ewentualnie mógł im pozwolić na swobodny monolog w drodze do sypialni. Cała reszta zaś była umowna. To znaczy, że ona mówiła, gestykulowała, a on udawał, że bardzo go to wzrusza i zastanawia, choć przecież chodziło o to, by dobrać się jej do cycków i doskonale o tym oboje wiedzieli. To one były dalej tymi płytkimi istotami, które traktowały go jak żywy wibrator.
Pewnie, gdyby był większym hipokrytą (da się bardziej?) to pewnie dopytywałby co z jego uczuciami i z faktem, że je ma. Nie każdy facet jest przecież stuprocentowym ogierem, a on od czasu wyprowadzki Ever czuł się dziwnie samotny. Wprawdzie miał Salmę obok (i korzystał z tego faktu ile wlezie), ale nadal miał wrażenie, że czegoś mu brakuje.
Najwyraźniej kogoś, skoro dobił się do tych drzwi i był w stanie wydusić z siebie najbardziej podłe przeprosiny i uznanie siebie za debila roku. Za wiele z tą etykietką by się nie pomylił i to też powinno mu dać do myślenia. Na razie jednak nawet przeprosiny straciły datę ważności, bo stanął jak wryty czując, że nagle zrobiła się tu ogromna przestrzeń.
Poprawka, jeszcze nic się nie zrobiło, bo wszystko było zawalone najbardziej różnorodnymi gratami, zupełnie jakby ktoś zabrał go na ten obrzydliwy targ staroci. Nienawidził noszonych ubrań, zużytych naczyń czy mebli, a przed lustrami wzdrygał się pamiętając, że noszą w sobie dusze innych. I akurat jego musiała spotkać ta kara w postaci tego burdelu, od którego przecież nie ucieknie. Nie zostawi jej bez pomocy, prawda?
- Dlaczego przeszedł tu tajfun? - zapytał jednak na początek próbując sobie zwizualizować Constance, która w gniewie rozrzucała wszystkie swoje rzeczy, ale wcale mu się to nie składało w całość, więc jedynie pokręcił głową. Najwyraźniej miał słabszą wyobraźnię niż przypuszczał, co pewnie groziło w przyszłości kolejnym kryzysem weny. Cudnie, powinien już te kryzysy sobie zapisywać, skoro są świętem cyklicznym. I pewnie dla świętego spokoju zacząłby składać jej ubrania nie spuszczając z niej swojego wzroku, ale jej komentarz sprawił, że odłożył wszystko i przewrócił oczami.
- Nie wiedziałem, że jesteś taka zazdrosna - a co? Myślała może, że nie odbije się to na niej rykoszetem? Sama dzierżyła miecz Damoklesa i teraz opadał na nią z głośnym hukiem. - Ale przestrzeliłaś, bo to chłopiec - i pewnie w innych okolicznościach opowiadałby jej o tym całym zajściu i zabawnej pomyłce, ale teraz jakoś język zawiązał mu się ściśle w słup i mógł tylko udawać, że faktycznie to jego dziecko.
Niech ma za swoje za porównanie go z tym wstrętnym człowiekiem, a co!
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Constance należała zdecydowanie do grona tych kobiet, które w swoim własnym zakresie mogą sobie umniejszać dowolnie i na wszelkie znane ludzkości sposoby, kiedy jednak próbował to robić ktokolwiek inny - nawet w tym wypadku człowiek, który dzierżył dumne miano jej przyjaciela - jeżyła się tak, jakby ktoś właśnie obrażał jej własną matkę, a to nie zwiastowało niczego przyjemnego. Znaczy - Connie była całkowicie nieszkodliwa, bo poza zrobieniem groźnej miny i odsądzeniem absztyfikanta od czci i wiary, nie mogła zrobić absolutnie nic. Ale co się nawygrażała we własnej głowie, to jej.
Dlaczego przeszedł tu tajfun? Hola, hola, do kogo z tymi obelgami, mój panie?!
- Przeszło, przepraszam, co? - zaczęło się, pojawił się już lekko zmarszczony nos a i sapnęła sobie trochę, jakby w ten sposób mogła powstrzymać dalszy rozwój swojego monologu. - To tylko k i l k a moich rzeczy, nic takiego, piętnaście minut roboty. No, może pół godziny. Margo się wyprowadziła, trochę z dnia na dzień i teraz jestem jedyną królową tego przybytku, reorganizuję się zatem - rozłożyła ręce jakby w geście voila i nawet dygnęła jak na grzeczną dziewczynkę przystało. Mimo wszystko w niewerbalny sposób przyznała mu rację, zgarniając wszystko co w tym momencie znajdowało się na kanapie, na podłogę obok niej (wyszukana lokalizacja), przy okazji również jedną z tych małych ozdobnych poduszek, której akurat nie porzuciła, a wykorzystała do tego by uderzyć nią go lekko w ramię. Kiwnęła tą samą poduszką na oczyszczoną przed chwilą z gratów kanapę, sugerując mu że to jest dzisiaj miejsce, które może zająć.
- Ja zazdrosna to dopiero mogę zacząć być - oburzyła się teatralnie, po czym jednak roześmiała w najlepsze. Rzuciła poduchę z powrotem na jej miejsce i sama zakręciła się, by otworzyć przyniesione przez niego wino. - Wiesz, są tacy co by nie wybrzydzali czy chłopiec, czy dziewczynka - zaśmiała się cicho, po czym skrzywiła się szybko. - Ale nie, o Jezu, fuj, ja mówię o d z i e c k u - aż ją lekko otrząsnęli, po czym jednak trochę się zaśmiała, żeby nie było, że tak zupełnie ostatecznie potraktowała sprawę poważnie, czy coś. Chwilę pomęczyła się z butelką, ale w końcu - jak przystało na doprawdy solidną gospodynię - nalała każdemu po równo i klapnęła sobie obok niego. - Ale żeby nie było, że umiem się jedynie z ciebie nabijać, opowiadaj, choć nie wiem czy jestem mentalnie gotowa na zostanie ciocią - wszystko było fajnie, wszystko było naprawdę w porządku, nie rozumiała jedynie pewnego ukłucia zazdrości (?) które właśnie pojawiło się jej gdzieś w środku, w odpowiedzi na jeszcze niewypowiedziane nawet rewelacje. Bo co jeśli miałby jej zaraz powiedzieć o tym, że faktycznie w jakiś skomplikowany (mniej lub bardziej) sposób miał zostać ojcem? Albo już nim był? Takie rzeczy się zdarzały, kobiety objawiały się w życiu swoich byłych partnerów pokazując mu już mocno kilkuletnie dzieci. Wstrzymała się jednak od dalszego komentarza, choć gwoli ścisłości to wstrzymały ją wibracje telefonu, zdradzające jego obecność na kawałku stolika znajdującego się gdzieś za Chrisem. Przechyliła się przez niego trochę - przez Chrisa, nie przez stolik - na tyle, by zobaczyć że dobija się do niej jakiś nieznany numer i stwierdziła odrobinę nonszalancko:
- Nie wiem kto to, jak dostaniesz ręką to możesz go wyciszyć - wzruszyła ramionami i upiła odrobinę ze swojego kieliszka.
To przecież w końcu nie mogło być tak, by w jej uniwersum działo się cokolwiek złego, prawda?
pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
Nie pamiętał już czasów, gdy tak beztrosko spędzał czas z inną kobietą. Owszem, była Salma i chwała jej za to, ale ją znał praktycznie od zawsze i inaczej to między nimi wyglądało. Nie umiał określić gdzie przebiegała ta granica. Inaczej, dobrze zdawał sobie z tego sprawę, ale nie zamierzał tutaj wchodzić w te dywagacje. W końcu zamierzał za radą swojej aseksualnej (ale pięknej!) przyjaciółki porozmawiać z tą drugą, bardziej seksualną i ustalić z nią pewien zakres ich relacji. Taki miał plan i być może najpierw położył go powiadomieniem jej o swoim (cudzym, ale swoim) dzieciaku, ale do reszty doprawiła ten stan sama Constance opowiadając mu o wyprowadzce swojej mitycznej współlokatorki.
- Powiem ci, że ja jej tu nigdy nie widziałem i zacząłem myśleć, że sobie ją wyobraziłaś, bo zawsze chciałaś mieć przyjaciółkę - wyszczerzył się i był z siebie szalenie dumny. Jak i z faktu, że wreszcie znalazł wolną połać, na której mógł klepnąć sobie, by obserwować królową tego miejsca.
- Zdecydowanie masz za dużo gratów - wydał swoją fachową opinię, choć jego półki uginały się od książek, na podłodze miał komiksy i pod łóżkiem walały się czasopisma, które pewnie kiedyś spali, gdy rzuci na nie niedopałek papierosów. Mimo wszystko nie miał tylu rzeczy, więc mógł stwierdzić, że poczuł się absolutnie tym rozkojarzony i z trudem wrócił do tematu dnia, jakim było pomylenie własnego bratanka z męską dziwką. - Właśnie! Jak ci nie wstyd, Constance?! Mówisz o dziecku - oburzył się, ale lekko parsknął. Nic nie mógł poradzić na to, że jego ideałem kobiety była jedna z tych, która nie ma kija głęboko w tyłku i potrafi się zaśmiać z kilku niewygodnych kwestii. Niezależnie od tego aż przeszedł go dreszcz na myśl o tym, że Woody dalej świecił triumfy i był dla Nowojorczyków kimś w rodzaju guru. Czy jemu za kilka lat nie wyciągną historii z Perthem i nie przerobią na cancel culture? Zdecydowanie powinien zwiększyć temu chłopakowi kieszonkowe i pozwolić mu na późniejsze powroty do domu.
- Widzisz, pewnego pięknego dnia zjawił się u mnie bratanek i oświadczył, że odtąd mieszkamy razem - zaczął jej opowiadać, ale coś w tej historii musiało zgrzytać, bo przecież ktokolwiek znał Haynesa to wiedział, że nie zgodziłby się ot tak na wspólne mieszkanie, nawet jeśli ten ktoś był jego krewnym. Po pierwsze, miał psa, a Werter nienawidził tłoku, a po drugie- i bodaj najważniejsze- on też nie lubił zbędnego towarzystwa, a z rodziną nawet za dobrze nie wychodził na zdjęciach, więc chłopak musiał znaleźć solidny argument, by stać się domownikiem w tym kawalerskim apartamencie, który był uboższy w takie kurzołapy. Do takiego doszedł wniosku, gdy musiał gwałtownie sięgnąć ręką po kieliszek i przy okazji po telefon, który zaczął niebezpiecznie wibrować.
Tak, że jeszcze chwila, a cwany by się roztrzaskał o podłogę.
- Pewnie jakiś ankieter, czekaj - uwielbiał się bawić z tego typu ludźmi, zwykle wymyślał najbardziej niedorzeczne historie i rozłączali się w popłochu, ale teraz, gdy zaczął od krótkiego halo, zamilkł na dobre i po raz pierwszy od dawna widać było, że pobladł, choć kompletnie nie rozumiał, co ta kobieta do niego mówi i dlaczego nagle jest to takie istotne.
Planował jeszcze dać jej Constance (która zapewne zrozumiałaby więcej), ale rozłączyła, więc spojrzał na nią dłużej.
- Desiree Riseborough, mówi ci to coś? - i tym razem bardzo chciał, by pokręciła głową i by wrócili do tych beztroskich rozmów, ale widział po jej wyrazie twarzy, że ten telefon nie był przypadkowy. - Dzwonił jej brat. Leży w stanie krytycznym po napaści - przekazał jej słowo w słowo tę informację, a potem podszedł blisko i złapał ją delikatnie za ramię, gotów na absolutnie wszystko.
Nie znał tej dziewczyny ani ich relacji, ale zamierzał okazać jej tyle wsparcia, ile tylko potrzebowała.
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Zaczęła się śmiać, tak szczerze i w głos. Faktycznie, gdyby nie te kilka kupek rzeczy, które wiązały się z pobytem Margo tutaj, sama miałaby problem by uwierzyć w jej istnienie - wszak ich drogi przecięły się tu może dosłownie z pięć razy? Częściej chyba widuje sąsiadkę spod dwadzieścia pięć, która wiecznie wpada w celu pożyczenia, a to cukru, a to soli. Najwyraźniej mieszkanie, w którym zdaje się nie mieszkać żaden mężczyzna, jest najlepszą rekomendacją do tego, by uznać że jego lokatorka (lokatorki?) cierpią na nadmiar jednego, albo drugiego.
- Przejrzałeś mnie, wymyśliłam ją w momencie w którym pod moimi drzwiami pojawił się jeden typ, który wystalkował moje dane przy wątpliwej pomocy jakiegoś kiziora z bramy. Temat wydaje ci się znajomy? - sapnęła lekko, kryjąc pod tym swoje ewidentne rozbawienie. - Ewentualny wcześniejszy powrót współlokatorki miał być skutecznym straszakiem na to, bym nie skończyła zamordowana okrutnie i nie poćwiartowana jak porcja rosołowa - wzruszyła ramionkami, siląc się na mocno przerysowaną obojętność, ale potem zaśmiała się głośno i postanowiła sprostować: - A tak całkiem serio to wiem tylko, że wyprowadziła się do Cairns. Potrzebowała mieszkania bliżej szpitala, choć jak na moje oko to i to mieszkanie wcale jej takie potrzebne nie było, skoro ona z tego szpitala tak właściwie nie wychodzi - wiadomo, przemówił ekspert w temacie nabywania bądź wynajmowania nieruchomości. Aż zastanowiła się chwilę nad tym, czy kiedykolwiek opowiadała mu wcześniej w jak specyficznych okolicznościach wylądowała z zupełnie obcą sobie kobietą w jednym mieszkaniu o powierzchni, jaką miał pewnie chrisowy prysznic, ale skoro sprawa była już zamknięta, nie zamierzała chyba rozdrapywać tego na nowo.
Temat się jednak zmienił:
- Cicho już! Opowiadaj - zbeształa go lekko, choć nadal mocno wszystkim rozbawiona. A potem już tylko słuchała, i słuchała. A potem próbowała przełożyć pojawienie się bratanka na posiadanie dziecka, dochodząc jednak do wniosku, że tak skomplikowane koneksje rodzinne to chyba nie na jej głowę, a już z pewnością nie na trzeźwą głowę i tylko pokiwała głową twierdząco, uściślając jedynie:
- To jestem tą ciocią czy nie? Muszę wiedzieć - trzeba było mieć w życiu jakieś priorytety, prawda?
I zapewne drążyłaby ten temat jeszcze mocniej, ale wtedy Chris wziął dosłownie jej słowa i jak gdyby nigdy nic odebrał telefon. Przyglądała mu się mocno pytająco, widząc, że najprawdopodobniej to wcale nie był ankieter. Albo Chrisowi zrobiło się niedobrze, jedno z dwóch.
Szkoda tylko, że niedobrze to zrobiło się zaraz jej. Wystarczył prosty komunikat: Desiree - jej najlepsza i jedyna pod całym słońcem przyjaciółka, leży w jakimś szpitalu, w stanie k r y t y c z n y m. Wyobraźnia Constance od razu wyrzuciła obrazki olbrzymiego wypadku samochodowego, karambolu wręcz, wszędzie latało wszystko, wszędzie był jeden wielki ogień i szczęście mieli ci, którym udało się to przeżyć. N a p a ś ć jednak zaczęła kołatać się po jej głowie szalenie, na tyle, że wręcz spanikowana poderwała się do Chrisa, przez moment jakby pakując mu się na kolana, zamiast tego jednak zabrała z jego rąk swój telefon, mrucząć krótkie: daj mi to, po czym jak poparzona wystartowała w stronę kuchni vel aneksu kuchennego by oddzwonić. I oddzwoniła, a z każdym jednym słowem Dillona, brata Desi, miała wrażenie że wręcz boleśnie czuje, jak krew odchodzi jej z każdego możliwego miejsca, a gorące łzy cieknąc ciurkiem po jej policzkach, jedynie rozgrzewają te pozbawione jakiegokolwiek ciepła miejsca. Rozłączyła się. Powinna, jak na kulturalnego człowieka przystało, wytłumaczyć pewnie Chrisowi kim w ogóle Desiree Riseborough jest, zamiast tego przetarła dłońmi twarz, by nie rzucało się w oczy, że płakała (spojler: było widać jeszcze bardziej) i jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, zapytała:
- Nie przyjechałeś przypadkiem samochodem? Potrzebuję dostać się do szpitala, a sprawa jest dość nagląca - tak właściwie nawet nie wiedziała do końca po co ona się tak tam teraz pcha, przecież w żaden sposób samej Desi by tym nie pomogła, ale wiedziała jedno: musi być teraz blisko.
Desi dla niej zrobiłaby to samo.
pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
Tak naprawdę interesowanie się czyjąś współlokatorką było pierwszym krokiem do tak zwanego zauroczenia i Chris zdawał sobie z tego sprawę. W końcu rozmowa z Salmą na wiele spraw otworzyła mu oczy i choć zarzekał się jak mógł, że wcale tak nie jest, stał się człowiekiem, któremu podobała się jego przyjaciółka. To było tak niewłaściwe na wielu polach, że chętnie już by przeszedł do fazy, gdzie na nowo stają się tymi nienawistnymi znajomymi, ale wówczas musiałby ją stracić. To wszystko było jak wybór mniejszego i większego zła, a każde okazywało się być tak samo toksyczne. z tego też powodu jak na razie porzucił myśl, żeby faktycznie zacząć z nią rozmawiać o tym co ich łączy czy też dzieli i skupić się głównie na byciu z nią podczas tego ekstremalnego remontu.
- Gdybym chciał cię zamordować, to pewnie bym cię zaprosił do siebie i tam poćwiartował. Mam perfekcyjnie wyciszone mieszkanie - zastanowił się głośno, a gdy zerknął na jej minę, roześmiał się głośno. - Daj spokój, tylko sobie żartuję. Pewnie byś nie pojechała nigdzie z nieznajomym, prawda? - upewnił się, a potem znowu zaśmiał, bo jak znał Constance (a podejrzewał, że całkiem nieźle jak na krótki staż ich znajomości) to dostrzegał, że nie bała się absolutnie nikogo i niczego, a ta nieśmiała powłoka była jedynie zasłoną dymną. Uroczą, acz też irytującą na dłuższy czas, bo przecież z powietrza nie brały się te ich ciągłe sprzeczki. Przekrzywił głowę próbując się zastanowić w spokoju jaką była współlokatorką, ale tak naprawdę nigdy nie miał okazji tej mitycznej pani doktor, więc wypadałoby jedynie dziewczynie pogratulować wolnej chaty… choć w tym celu musiałaby wyrzucić wszystkie szpargały, które pewnie gromadziła od czasów, gdy była malutką dziewczynką. Niemożliwe, że dorosła kobieta posiadała tyle rzeczy.
- Brawo dla niej. Takich specjalistów potrzebujemy. Nienawidzę szpitali tak swoją drogą i nigdy do nich nie chodzę - wyjaśnił, żeby wiedziała, że w razie wypadku z odrąbaniem mu nogi, nie siliła się na żadne pogotowie, bo i tak nie będzie w stanie pokuśtykać do tego przerażającego miejsca. Nie mógł nic poradzić na to, że jego wspomnienia otwierały w nim pewną specyficzną szufladkę.
Szkoda, że nie mógł wiedzieć, że za chwilę jego trauma stanie się nieważna w obliczu tego wszystkiego co nastąpi. Na razie jedynie zaśmiał się lekko, gdy zapytała go czy jest ciocią, bo on sam na dobrą sprawę nie wiedział czy to już moment, w którym ma uważać się za wujka czy jeszcze nie. Podejrzewał, że długo będzie się oswajał z tym tematem jak i długo przyjdzie mu żałować tego, że jednak jej nie posłuchał i odebrał ten pieprzony telefon.
Wystarczyło przecież sobie darować i mogliby spokojnie zająć się jej bałaganem, który wygenerowała sama. Mogli udawać, że mają prawo do beztroski, a teraz ona została im gwałtownie zabrana i mógł tylko wysłuchiwać jej rozdygotanego tonu, który nie zwiastował niczego dobrego. Nie miał pojęcia kim jest ta dziewczyna i o co się tak naprawdę rozchodzi, ale wystarczyła sama reakcja Constance, a spiął cały i nie było już miejsca na żarty czy głupie docinki. Potem powróciła do niego, a wyraz jej twarzy powiedział mu znacznie więcej niż mógłby kiedykolwiek przypuszczać.
- Tak, jasne, zawiozę cię do szpitala - i choć jeszcze przed kilkoma minutami zdradzał jej, że nie jest to jego ulubione miejsce i czuje się dziwnie przebywając tam, teraz nie robił sobie z nic z tych słów. W końcu chciał zadbać jedynie o jej komfort. Złapał jednak najpierw jej dłoń i pociągnął w swoją stronę obejmując ją, bo miał wrażenie, że przy tym szaleństwie to właśnie tego potrzebowała, choć był przekonany, że nie zamierzała się z tym zdradzać.
- Przykro mi - i choć był hedonistą i rzadko przejmował się innymi, jej tragedia zdecydowanie łamała mu serce.

constance callaghan
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Słysząc jego odpowiedź, delikatnie zmarszczyła nos. Bowiem owszem, mogła być jedną z tych szalonych dziewczyn które nie robią sobie nic z tego, że stoi przed nimi ich stalker (jednorazowy a więc mocno okazjonalny, ale zawsze) i rozmawiać z nim jak gdyby jakaś wróżka chrzestna z góry zaprogramowała im zostanie od tej chwili przyjaciółmi, ale nie oznaczało to, że przejawiała ten rodzaj szaleństwa, w którym zdecydowanie zbyt szybko pozwala sobie na wizyty w jego królestwie. Za dużo filmów zdążyła się już naoglądać a Desi nawysyłała jej jeszcze więcej tych dziwacznych podcastów, w których miłym dla ucha głosem jakiś gość albo gościówa opowiadali o rzeczach tak niewyobrażalnych, że żałowała że do kompletu nie dorzucali jeszcze obrazków. Zatem jego plan B zdecydowanie spalił na panewce.
- Czemu mam wrażenie, że to ostatnie to już zdecydowanie nadmiar informacji? - spojrzała na niego w mocno teatralnie podejrzliwy sposób, choć dobrze wiedziała że w tym momencie odstawia sobie jedynie z niego niezobowiązujące żarty. I w ich temacie pozostając, kontynuowała: - Daj spokój, przypominam ci lojalnie, że jestem nieznośną nudziarą, więc pewnie niespecjalnie chętnie pojechałabym gdziekolwiek z kimś znajomym, po co mi więc taka wyprawa z obcym? - wzruszyła pozornie obojętnie ramionkami, choć jej mocno rozbawiony wyraz twarzy raczej bezpośrednio zdradzał wszystko. Zaśmiała się w końcu jakoś bardziej słyszalnie i do kompletu rozłożyła jeszcze ręce w uniwersalnym geście sorry not sorry. Wróciła jednak do dość angażujących obowiązków pani domu, zgarniając kilka kupek jej wszelkiej maści gratów, przenosząc je tym samym na jakieś mniej rzucające się w oczy kupki, przecież nie mogło być tak że Constance Callaghan była mistrzynią ogarniania swojego mieszkania (a co za tym idzie i życia w ogóle), żeby opanować taki huragan przy pierwszej próbie.
Wszystko jednak zmienił ten jeden nieszczęsny telefon i już wcale nie miała dalszej ochoty tłumaczyć Chrisowi, że z tą Margo i całym tym jej szpitalem to ona nawet nie ma gwarancji że cała historia nie była jakaś całkiem zgrabną i lotna bajeczką. Równie dobrze przecież ta dziewczyna mogła prowadzić po godzinach naprawdę ekstremalne życie towarzyskie, czyli rzecz tak abstrakcyjną dla samej Connie jak zastosowanie fizyki kwantowej we wszechświecie. Wszystko jednak w trakcie dosłownie kilkunastosekundowej rozmowy stało się nieważne. Dillon zawsze należał do tych upierdliwie konkretnych ludzi, nieowinających niczego w bawełnę ale to jaką ilością informacji zbombardował ją teraz, w trakcie monologu trwającego przecież mniej niż minutę, niczym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki sprawiło, że zaczęła boleć ją głową i zrobiło jej się okrutnie niedobrze. Pobladła pewnie też do kompletu, ale nagle zaczęła mieć wrażenie, że krew w jej organizmie wcale nie jest taka niezbędna do życia i w wyniku tego stresu spakowała swoje manatki i schowała się właśnie gdzieś głęboko, prawdopodobnie w wątrobie. Desi. Jej jedyna, jej najlepsza przyjaciółka ofiarą napaści tak okrutnej, że aż włos na głowie stawał. Jedna z najlepszych osób jakie przyszło samej Constance poznać w tym swoim trzydziestoletnim życiu, tak obrzydliwie skrzywdzona w imię czego .. ktoś chciał ją okraść? Zgwałcić? Czy to przez tą jej znajomość z tym milionerem? Głowa wyrzucała jej nagle dosłownie miliony (nomen omen) myśli i dopiero przykro mi wypowiedziane przez Chrisa odrobinę sprowadzało ją na ziemię. Zarejestrowała, że kiedy się tak mocno wyłączyła musiał ją objąć. Najpierw jednak, zamiast po prostu spróbować znaleźć w jego ramionach jakiś zalążek chociaż spokoju, zupełnie spanikowała i próbowała się odsunąć, bo naszła ją pewna myśl:
- Nie, w sumie nie, nie powinnam cię o to prosić i zmuszać do tego, żebyś ze mną tam siedział, wezmę taksówkę, poradzę sobie - i to ostatnie, to nieszczęsne poradzę sobie nagle uderzyło ją mocno, skutecznie dając do zrozumienia, że przykro mi, ale nie, Constance, nie wcale nie musisz radzić sobie z tym sama. Tylko i aż tyle starczyło, by rozleciała się zupełnie i niczym spanikowane dziecko dosłownie wczepiła w niego, wtulając mocno, a łzy które teraz już ciekły po jej policzkach dosłownie ciurkiem zaczynały pewnie zostawiać mokre ślady na jego koszuli. W jednej chwili znowu chciała się od niego oderwać i przepraszać za wszystko, na czele z chęcią do życia, a w drugiej żeby jej na to nie pozwolił i jeszcze obiecał, że wszystko będzie dobrze.
Cholernie bardzo chciała w to zaufać.
pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
- Piszę kryminały. Oczywiście, że znam się na detalach - zaśmiał się, choć przecież wcale nie zamierzał jakoś bardzo się jej tłumaczyć. Oczywistą kwestią było, że nie miał wobec niej złych intencji, bo gdyby tak było, nie rozmawiałaby z nim obecnie. Ta myśl jednak wydała mu się dziwnie niepokojąca, a raczej jego reakcja na ewentualną krzywdę dziewczyny. Poczuł zimny dreszcz gdzieś w okolicy karku i dziwny ścisk w gardle, który jedynie nasilał się przez jego wyobraźnię. Gotów był teraz w tej chwili uczulić ją na to, by zawsze przy sobie nosiła gwizdek, gaz pieprzowy, a najlepiej zamknęła się w tych czterech ścianach i nadal była tak nieznośną nudziarą, która wcale nie pragnie towarzystwa.
Dzięki temu przynajmniej byłaby żywa i całkowicie bezpieczna, a okazywało się, że dla Chrisa nie ma ważniejszej sprawy. Nie sądził jednak, że tym czarnowidztwem przywoła prawdziwy dramat i że ktoś inny zostanie skrzywdzony. Owszem, zdawał sobie sprawę, że to tylko niefortunny przypadek, ale i tak poczuł się nietypowo, gdy obserwował Constance, rejestrującą informacje.
Nie był nigdy w takiej sytuacji. To on w chwili pożaru był ofiarą, więc to jego ówczesna żona odbierała taki telefon i dowiadywała się jak bardzo jest źle. Nie miał pojęcia więc jak musi w tej chwili czuć się ta dziewczyna i jak jej wrażliwość i dobroć (którą już zdążył zauważyć) zostają zderzone ze złem tego świata. On czuł się nieco bardziej zaprawiony w boju, bo przecież research, jaki wykonywał, często zawierał bardziej brutalne obrazy, ale ona…
Patrzył na nią więc uważnie, gotów w każdej chwili zaproponować swoje wsparcie i zapewnić jej, że nie musi się o nic martwić, choć z każdą sekundą tej rozmowy bladła coraz bardziej i miał wrażenie, że za chwilę sama będzie potrzebować pomocy medycznej.
Najchętniej od razu przerwałby tę rozmowę albo cofnąłby się do czasu, gdy jej telefon oznajmił kolejne połączenie, by tym razem go nie odebrać. Było jednak zdecydowanie za późno, więc musiał czekać i jego niecierpliwa natura dawała mu się ostro we znaki.
Skończyła jednak wreszcie i mogła zapierać się, że nie powinna go o nic takiego prosić, ale nie brał tej opcji pod uwagę. Skoro potrzebowała pomocy z transportem, niezależnie od tego jak bardzo nie lubił szpitali, postanowił go jej zapewnić.
- Nie musisz sobie z niczym radzić. Jaka taksówka? To nonsens, zawiozę cię… Właściwie co się stało? - dopytał, ale chyba dlatego, że zgłupiał zupełnie, gdy odsunęła się od niego, a potem przywarła do niego bezradnie jak dziecko. Objął ją mocno swoim ramieniem i delikatnie głaskał włosy pozwalając się jej wypłakać. Niezależnie od tego, co się stało to jej widok łamał zupełnie Chrisowi serce i sprawiał, że sam był bliski obłędu. Głównie dlatego, że nie potrafił jej uspokoić, choć przesuwał palcami po jej ramionach.
- Cichutko, wszystko będzie z nią dobrze. Jest w szpitalu. Zajmują się nią lekarze, wszystko się ułoży - powtarzał, choć Haynes był realistą i zupełnie nie wierzył w szczęśliwe zakończenia ani w to, że zawsze musi się ułożyć.
Niekoniecznie, mogło być paskudnie, ale dla niej był w stanie nawet powtarzać do znudzenia, że wszystko się ułoży i ta dziewczyna wyjdzie ze szpitala. Wszystko po to, by Cons przestała tak histerycznie płakać, bo jej ból sprawiał mu niewyobrażalną przykrość i pewnie w innych okolicznościach zacząłby się głębiej nad tym zastanawiać, ale obecnie zupełnie nie miał do tego głowy i skupiał się tylko na jej rozpaczy.

constance callaghan
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Zmarszczyła nos.
- Dobra - zaczęła, niby niepewnie przyznając mu rację, szybko jednak postanowiła sprostować. - Ale to chyba nie znaczy, że należy je fundować obywatelom o zdecydowanie nazbyt rozwiniętej wyobraźni? - i mało brakowało, a wskazałaby ostentacyjnie na swoją skromną osobę, oburzając się przy tym teatralnie niczym jakaś Karen domagająca się pilnie rozmowy z kierownikiem. Zamiast tego dygnęła przed nim zamaszyście, trochę w stylu bohaterek Igrzysk Śmierci, jeśli już mieli w tych literacko powiązanych kręgach pozostać. Wyprostowała się z całą możliwą jej ciału gracją i jeszcze przejechała dłońmi po materiale swojego ubrania, tak jakby ten przejaw nadmiernej aktywności fizycznej (mocno chwilowy) miał od razu odpowiadać za podniecenie każdej jednej warstwy jej odzieży. Uśmiechnęła się jeszcze całkiem czarująco, aczkolwiek Chris swoim wprawnym okiem pewnie bezbłędnie mógł dostrzec, że jest w tym jej przeklętym uśmieszku coś prześmiewczego. Nie w złym sensie, ale odkrywała najwyraźniej swoją nową pasję - dokuczanie Chrisowi Haynesowi.
Pewnie nawet w najczarniejszych wizjach nie spodziewałaby się jak diametralnie zmienić się energia ich spotkania. Wróć - raczej, że zrobi to jeden telefon. Telefon, którego w innych okolicznościach przyrody by nawet nie odebrała (mogła bowiem umawiać się ze stalkerami, ale nie ufała nieznanym numerom). Ignorowałaby go tak długo, aż przestałby wydzwaniać. Albo poszedł po rozum do głowy i wysłał w końcu wiadomość, w której zdradziłby kim jest. Chyba również z tego powodu - jak bliska była życia w słodkiej niewiedzy - tak bardzo ja to wszystko uderzyło. Nie, wróć. Ją w tym momencie uderzało dosłownie wszystko. Zaczynając od informacji o stanie zdrowia (a raczej jego braku) Desiree przez to kto prawdopodobnie odpowiedzialny był za jej stan, dochodząc do tego że z miejsca poczuła się doszczętnie fatalną przyjaciółką, bo nie dość że w ostatnim czasie ich kontakt był bardzo zdawkowy, to ona sama nie okazała się być na tyle dobrym człowiekiem, by domyślić się jaka krzywda mogła dziać się tak bliskiej jej osobie. Jak, jak mogła pozwolić sobie się nie domyślić, nie dojrzeć, nie odczytać sygnałów, nie zainteresować się, nie zapytać? Mogłaby się tak pewnie obwiniać bez końca, dochodząc w końcu do ściany, przy której musiałaby z tej bezsilności rwać sobie włosy z głowy, kiedy jednak szczęśliwie z tego krótkiego acz zdecydowanie zbyt intensywnego marazmu wyrwał ją głos Chrisa.
- Przepraszam, że zawracam ci głowę - oj tak, w przepraszaniu za wszystko, na czele z chęcią do życia była naprawdę dobra. Głównie dlatego, że nigdy nie lubiła sprowadzać na siebie samą zamieszania, stawiać się w centrum uwagi, a szczególnie w momentach kiedy równie dobrze mogła w mniejszym czy większym stopniu zgrywać pogrążoną w żalu ofiarę. Chris przecież wcale nie musiał się pisać na uspokajanie jej w histerii czy ocieranie jej łez, bo nie umiała się opanować, prawda? Zdała sobie jednak sprawę, że chyba odrobinę za bardzo pozwoliła panice rozpanoszyć się po jej drobnym ciele, bo galopujący oddech i trzęsące się ręce do kompletu z wrażeniem, że świat się kończy nie zwiastowały nic dobrego. - Muszę usiąść, przepraszam - i gdzieś względnie po omacku udało się całkiem elegancko klapnąć na wolny kawałek kanapy. Jeszcze tego jej brakowało, żeby jej przyjaciel musiał ją zaraz ratować od ataku paniki. Szybko postanowiła więc zająć myśli, przekuwając je w słowa: - Desi to moja przyjaciółka. Znamy się, ojej, już kilka naprawdę dobrych lat. Jest onkologiem i najlepszym człowiekiem jakiego poznałam w życiu. Ostatnio ona też kogoś poznała - mówiła, nadal łkając, teraz jednak się między tymi łzami króciutko zaśmiała. - Facet to zapewne żywa reinkarnacja Greya, ale nie to jest ważne. Odeszła dla niego od swojego poprzedniego partnera, a ten telefon... Ten jej eks okazał się być jakimś... jakimś... - zaczęła się jąkać, szukając odpowiedniego słowa. Nie znalazła. - ... czubem, który nie chciał pozwolić jej odejść, więc ją pobił i porzucił w samochodzie na jakimś klifie, pewnie żeby umarła - ta wizja okazała się dla niej tak bolesna, że po długiej chwili milczenia, spędzonej na zaciskaniu ust w tak mocną kreskę że jej posiniały, nie wytrzymała i dosłownie rozbeczała się jak dziecko.
Do tego stopnia, że nie wiedziała czy trwało to pół minuty czy godzinę. Uspokoiła się dopiero, kiedy zabrakło jej sił na więcej łez, a i oddech z tego wszystkiego musiała uspokajać dłuższą chwilę. Przełknęła głośno ślinę, potrzebowała tego chyba by zebrać myśli. Nie przyniosły one jednak niczego dobrego.
- Podobno to nie był pierwszy raz. W sensie... w sensie... - nerwowo rozpłątała włosy, szybko związując je znowu. - On musiał się nad nią znęcać wcześniej, wiesz? A ja jestem na tyle beznadziejna, że niczego nie zauważyłam. Taka ze mnie przyjaciółka - z nerwów o mało nie zagryzła wargi mocno aż do krwi. - A teraz wydaje mi się, że powinnam do niej jechać, kiedy chyba nawet na to nie zasłużyłam - jeśli mogła posmutnieć jeszcze bardziej, zrobiła to w tym momencie.
- A jeśli mogłam coś dla niej zrobić, zareagować wcześniej? - to pytanie powinno być chyba retoryczne, ale najwyraźniej szukałam usilnie jakiegoś potwierdzenia w tym, że jest jakiś promyczek nadziei na to, że wcale nie była najgorszą przyjaciółką na świecie.
pisarz kryminałów — oraz scenarzysta
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
pisze kryminały, choć jego życie to ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym, pewnego dnia uświadomi sobie, że kocha Constance, ale na razie jego serce zdobył jego pies o cudownym imieniu Werter
Najwyraźniej większość kobiet, które szanował (bał się użyć większego słowa) miała to do siebie, że uwielbiała z niego drwić w najlepsze. Nie wiedział, skąd to się bierze i co więcej, skąd bierze się taka, a nie inna jego reakcja na te bezlitosne zaczepki, rodem z przedszkola. Aż musiał sobie wyobrazić dla podkreślenia efektu siebie z długimi warkoczami, za które mogłyby ciągnąć te niesforne dziewczynki. Wizja była tak niedorzeczna i absurdalna, że nawet po cichu się z niej zaśmiał. Na pewno bardziej z tego niż z tej skomplikowanej ekwilibrystyki Constance, która chyba pomyliła go z królową brytyjską i postanowiła przed nim dygać. Miał wrażenie, że owszem, ma w sobie tyle samo uroku co Katniss, więc nie ma absolutnie żadnej koordynacji ruchowej, a mimo to nie mógł oderwać od niej wzroku.
Oj, ciągnęło go do tej dziewczyny za bardzo i gdyby nie był takim sknerą, to już oświadczył Salmie, że wygrała ich zakład i może teraz wybrać sobie jakąś nagrodę. Na razie jednak te śmiałe myśli zostawiał dla siebie skupiając się raczej na tym, by jakoś nakierować ją do rozmowy na temat wszystkiego, co wydarzyło się między nimi.
Czytaj: rzucili się na siebie jak wygłodniałe zwierzęta kończąc seks nad ranem, a potem musiała wyprowadzić jego psa i sprawić, że zwariował, bo ktoś znowu chciał go usidlić. To właśnie chciał jej powiedzieć i nawet sobie robił plan ramowy jak na dorosłego i rzetelnego pisarza przystało, ale zanim zdołał wydusić z siebie jakiekolwiek odpowiednie słowo, okazało się, że są one zbędne.
Dobrze, może nie do końca zbędne, bo kiedyś należało je poukładać w zwartą konstrukcję i wygłosić jedną z tych wiążących opinii, ale obecnie sama Constance wydawała się nie rejestrować niczego poza wiadomościami z tajemniczego telefonu. Jednego z tych, po której włos się jeży na głowie. Zwykle opisywał dokładnie takie scenki w swoich kryminałach, ale nigdy nie sądził, że rzeczywistość jest znacznie gorsza i że człowiek obserwujący to z dystansu (bo dla niego to wciąż była obca dziewczyna) czuje w tym momencie taką bezsilność.
Totalną i wywracającą mu trzewia do góry nogami. Nie zamierzał i nie mógł jednak w tym momencie nawet o sobie myśleć, więc automatycznie i zupełnie nie jak Chris skupił się głównie na zapewnieniu jej poczucia bezpieczeństwa. Śladowego, bo co on mógł zrobić poza przytuleniem się do niej. Na chwilę, bo zaraz wyswobodziła się z jego objęć, a on mógł tylko obserwować ją z napięciem, godnym człowieka, który jest w stanie zareagować na wszystko.
Spodziewał się najgorszego, zwłaszcza po tym jak stwierdziła, że musi usiąść, a jej ból był tak namacalny, że nie musiał tak naprawdę bardzo dopytywać, co znaczyła dla niej ta dziewczyna i czemu ten telefon był dla niej tak szalenie ważny. Uznał jednak- nie wiedział do końca czy słusznie- że powinna mu o wszystkim opowiedzieć swoimi słowami. Nie dla niego, ale dla samej siebie, bo nazwanie pewnych emocji zazwyczaj pomagało. Przynajmniej tak mówił mu jeden z domorosłych psychologów, do których musiał uczęszczać przed i po transplantacji. Wtedy uważał, że to najbardziej straszna historia, jaką kiedyś usłyszy w swoim życiu, ale najwyraźniej życie miało to do siebie, że zaskakiwało ciągle i nie zawsze w tym pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Jak i teraz, gdy Constance wreszcie mówiła, a on jedynie kręcił głową z niedowierzaniem. Nie zamierzał jej przerywać i pewnie trwałby jeszcze długo w swoim postanowieniu, gdyby w pewnym momencie kobieta nie zaczęła biczować samej siebie, bo przeoczyła coś takiego jak przemoc domową. I choć Chrisowi daleko było do specjalisty w tym temacie- a nawet nie chciał za niego uchodzić, od razu złapał ją za ręce i spojrzał prosto w jej oczy.
- Posłuchaj, bo to bardzo ważne. Twoje poczucie winy nie jest jej do niczego potrzebne w tym momencie. Przeoczyłaś to jak każdy jej najbliższy, nawet jak jej facet, z którym była najbliżej, bo zapewne starała się to ukryć. Nie wiesz jak to wyglądało z jej strony, ale gdyby dała ci chociaż maleńki sygnał to na pewno być zareagowała - westchnął, a potem dolał jej wina do swojego kieliszka. - Wypij to, bo cała zbladłaś
-
pewnie i jego psycholog oburzyłby się na tę swoistą terapię alkoholem, ale skoro mieli jechać do szpitala to musiał zadbać o to, by przynajmniej dziewczyna nie padła po drodze.
- Jedyny winny w tej sytuacji to człowiek, który do tego dopuścił. Nigdy ty, nigdy ona, musisz to sobie poukładać, jeśli faktycznie chcesz jej pomóc - za to on zamierzał ją wspierać we wszystkim, co zdecyduje i dlatego wreszcie usiadł obok niej i znowu objął ją ramieniem. Musiał postarać się ją uspokoić na tyle, by wyjazd do szpitala nie okazał się tym złym pomysłem.
- A z mojego doświadczenia jesteś niezłą przyjaciółką - dodał jeszcze próbując ją jakoś nieudolnie rozbawić, a przynajmniej poprawić jej humor na tyle, na ile sytuacja pozwalała.
Więcej nie mógł zrobić.
zdolny delfin
enchante #8234
oficer portowy w lorne bay — samozwańczy internetowy krytyk literacki
30 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
uważa, że głowę straciła już dawno. najpierw wyjeżdżając do sydney, gdzie jedynie została zdradzona. później, wracając do miasteczka by egzystować w lokalnym porcie, ciasnej kawalerce i zupełnie świeżym uwielbieniu do chrisa, ale tego ostatniego mu nie mówcie.

Czuła się zupełnie otępiała. Trochę tak, jakby cały świat wokół niej złośliwie zwolnił i przedłużał jeszcze dodatkowo trwanie każdej jednej sekundy, tylko i wyłącznie po to by trudniej było jej odnaleźć się w nowej sytuacji. Na samą tą myśl jednak o mało nie parsknęła śmiechem. Dobre sobie. To nie był czas na to aby stawiać siebie w centrum całej sytuacji, w końcu to nie ona tutaj była poszkodowaną. Musiała się wziąć w garść najlepiej jak potrafi, bo tym mazaniem się przyniesie zapewne więcej szkody niż pożytku. A i nie do końca taki zestaw zachowań był w ogóle w repertuarze Constance Callaghan (mogła sobie bez problemu zwizualizować własnego ojca wywracającego na wszystko w oczami i wzdychającego, że nie ma czasu na głupoty), więc westchnęła jeszcze tylko i pozwoliła Chrisowi mówić. I musiała przyznać, że było w całym tym krótkim monologu coś, co przez chwilę chociaż pozwoliło jej poczuć się lepiej i aż trochę, dosłownie troszeczkę kąciki jej ust podjechały do góry. Facet miał rację. A przynajmniej chciała wierzyć w to, że ją miał i że gdyby tylko cokolwiek było zauważalne, na pewno udało by się jej to zauważyć.
- Dziękuję - zauważyła krótko, nie chciała dodawać że chyba właśnie tego potrzebowała, bo i tak miała wrażenie że jej przyjaciel to po prostu wiedział. W końcu nie bez powodu mogła go tytułować takim a nie innym określeniem, prawda? Zdążyła się już też przekonać (na własnej skórze dodatkowo), że Chris miał swoisty dar mówienia ludziom tego, co chcieli/potrzebowali usłyszeć, nie powinna być więc nawet zdziwiona. Nie miała zresztą na to zdziwienie czasu, z rytmu wybił ją kieliszek wina pojawiający się w jej dłoniach i aż postawiła oczy w słup, że akurat to w tym momencie miało jej pomóc. Adrenalina trzymała ją bowiem na tyle, że nadal nie odczuła jeszcze tego, że faktycznie musiała aktualnie wyglądać co najwyżej jak idealny, ludzki odpowiednik śmierci. Wzięła więc jeden łyk, drugi, piąty i nagle zdała sobie z pewnej rzeczy sprawę, po czym dosłownie postawiła oczy w słup i odstawiła z impetem (prawie zresztą już pusty) kieliszek na jakiś wolny kawałek blatu.
- Podpuszczasz mnie, jak mam niby teraz pojechać do szpitala? Nie mogę tam przecież tak... tak zionąć nikomu winem, jakbym nie wiem skąd się urwała - najwyraźniej to wszystko jednak było tylko na moment, bo znowu zaczynała się nakręcać i panikować, i wszyscy święci mogliby jej tłumaczyć w tym momencie, żeby wzięła się w garść, ale to było silniejsze od niej i zupełnie nie potrafiła nad tym zapanować. Wdech i wydech. Wdech i wydech. - Powinnam się ogarnąć, przebrać, cokolwiek - zdążyła tyle powiedzieć i na tyle gwałtownie zerwała się z miejsca, że zrobiła później dosłownie pół kroku i z całą możliwą, jeszcze bardziej bladej niż do tej pory była, osobie gracją ponownie, w tym samym miejscu klapnęła na tyłek. I zamiast choć przez moment się tym przejąć, w końcu takie atrakcje nie oznaczały niczego dobrego, nagle poczuła się po prostu zła. Na siebie, na tego typa, który jej to zrobił, na wszystkich którzy na to pozwolili i na cały świat, że był tak chujowo urządzony, że to zawsze dobrzy ludzie musieli cierpieć. Mruknęła więc tylko w tej swojej złości.
- Na razie nawet nie jestem w stanie się porządnie ruszyć z miejsca, jak niby mam jej w tym pomóc? - jakaś ludowa mądrość mówiła, że jak pewne rzeczy zrzucisz sobie z wątroby, wszystko staje się prostsze i musiało być w tym sporo prawdy, bo wystarczyło dosłownie kilka sekund, a poczuła, że powinna była ugryźć się w język. - Przepraszam. Nie powinnam wściekać się właśnie na ciebie - Chris w końcu był w całej tej układance najmniej czemukolwiek winny, a ona - niewdzięcznica jedna - powinna okazywać mu więcej wdzięczności za to, że nadal tu jeszcze przy niej był, i tak cholernie się starał, żeby zrobiło jej się chociaż odrobinę lepiej.
Bo uśmiechnęła się ciepło, kiedy tak bezpośrednio nazwał ją dobrą przyjaciółką.
- Doceniam tą niewymuszoną niczym wazelinę - w bardziej normalnych okolicznościach przyrody pewnie właśnie śmiałaby się z tej wazeliny w najlepsze, teraz jednak potrzebowała się jakoś w przyspieszonym trybie pozbierać do kupy, a póki co brakowało jej pomysłu na to, jak to zrobić. Odrobinę pewnie niezgrabnie zebrała się z miejsca i znowu zbliżyła do Chrisa na tyle, by tym razem to ona się mogła w niego wtulić. Choć raczej dosłownie się wczepiała, zupełnie jak jakieś rozżalone dziecko, ale dziś wyjątkowo miała w głębokim poważaniu czy jej akcję z zewnątrz będą ładnie wyglądać.
ODPOWIEDZ