wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
005.
Jej zapał do nauki gry na gitarze zniknął jeszcze szybciej, niż się pojawił, jednak szczególnie nie zamierzała się tym zamartwiać. Nie było to jej wielkie marzenie i nie widziała w tym swojej przepustki do kariery, czy coś takiego, więc jakoś bez tego przeżyje. Albo po prostu nauczy się z tutorialem na youtube czy jakąś głupią apką na telefon, jeśli uzna, że bardzo jej na tym zależy Do Freda, siłą rzeczy, nie wybierała się ponownie, bo okazało się, że był bardzo irytującym czynnikiem ludzkim, z którym nie dało się porozmawiać. Oczywiście miała sobie sporo do zarzucenia w tej sytuacji, ale i tak nie uważała, że było to wystarczające usprawiedliwienie na to, jak on się zachowywał. Był paskudny, a ona przecież okej, zjebała sprawę, ale próbowała ją tylko wyjaśnić, aby nie było żadnych nieporozumień. Powinna zapewne wziąć pod uwagę, jak bardzo mogło urazić to jego dumę, jednakże trudno było jej być w tym wszystkim obiektywną — patrzyła na całość ze swojej perspektywy i nie bardzo chciała stawiać się na jego miejscu, aby spróbować go zrozumieć.
Teraz starała się o nim nie myśleć, chociaż musiała przyznać, że nieco spędzało jej to sen z powiek. Może nie dosłownie, ale odrobinę gryzły ją wyrzuty sumienia, co jej się nie podobało za bardzo. Dzisiaj jednak postanowiła to wszystko olać i dobrze się bawić na urodzinach swojej przyjaciółki, które pomogła jej nawet zorganizować w jakiejś stodole na obrzeżach, którą można było wynająć na takie wydarzenia. Wygodnie zignorowała obawę, że być może i Freddie tutaj się pojawi, skoro obydwoje znali jubilatkę. Na miejscu nie rzucił jej się w oczy, więc uznała, że nie musi być już przesadnie czujna i go unikać, chociaż nie była pewna, czy za dwa drinki w ogóle miałaby w planach to robić. Straciła ogląd sytuacji i proszę bardzo, właśnie ktoś wychylał się nad jej ramieniem po butelkę alkoholu, z której przed chwilą nalała sobie ginu i odstawiła na blat, i oczywiście okazał się być to nikt inny, jak właśnie on.
Mógłbyś się na przykład na mnie nie pchać? — zapytała urażona, co było nieco naciągane, bo może lekko ją trącił, ale nie zrobił jej żadnej krzywdy. — Brak kultury nie godzi w Twoją męską dumę? Bo odniosłam wrażenie, że jest przesadnie delikatna… — mruknęła jeszcze, trochę do niego trochę bardziej do siebie, odwracając się tak, że stała do niego twarzą. Jej buty nie były całkowicie płaskie, ale i tak musiała mocno zadzierać głowę do góry, aby spojrzeć na jego twarz, mrużąc przy tym oczy.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
003.
thea mało wie i nie rozumie, jakie szczęście jej z nieba spadło (freddie)
{outfit}


Minęło kilka dni, ale nie zmieniło to faktu, że niepamięć Thei była co najmniej oburzająca.
Freddie znalazłby przynajmniej kilkanaście określeń na to, jak bardzo go to oburzało. Może i nie spędzało z jego powiek snu i nie wytrącało mu przypadkowo rzeczy z rąk, gdy myśli niebezpiecznie uciekały w stronę tych wspomnień, ale raz na jakiś czas — szczególnie gdy zerkał na Giselle — przypominał sobie o jej bezczelności. Było to o tyle oburzające i straszne, że jego gitara przecież jego uwagę ściągała stosunkowo często. Nie tylko wtedy, gdy z jej pomocą zarabiał, czy podrywał panie (chociaż i to nagle wydawało się splugawione), ale też w momencie, kiedy po prostu chciał się zrelaksować.
Freddie wiedział przecież, że nie zostanie sławnym muzykiem, jeśli na widok ukochanej Giselle będzie się krzywił, mając przed oczami nadąsaną (jakby to ona miała prawo być nadąsana!) minę Thei. Postanowił jednak, że na cały wieczór wyrzuci ją z głowy. Kiedy kompletował outfit, próbując zapamiętać, że musiał wziąć ze sobą urodzinowy prezent — bo głupio byłoby go zapomnieć, uznał, że to dobry moment na zresetowanie się po męczącym tygodniu. I jakoś w tej przypływie dziecięcej nadziei, wymieszanej z twardym postanowieniem, by nawalić się jak rzeczony smarkacz, umknęło mu, że było to zaproszenie od nikogo innego, jak przyjaciółki, która ostatnim razem ich drogi powtórnie skrzyżowała.
Freddie miał za sobą trzy drinki i dwie miłe rozmowy z pięknymi koleżankami, które śmiały się z jego żartów. Przeprosił je jednak na chwilę, nie chcąc być natrętem, przyklejającym się do kogoś na całą imprezę. Miał za to plan odszukać jedną z nich później — blondynkę z zadziwiająco dużymi, błękitnymi oczami, o których mógłby kiedyś napisać piosenkę. I nawet uznał, że na miejscu byłoby jej o tym wspomnieć.
Nawet jej nie zauważył. Wchodziła mu przecież pod łokieć, była ubrana na ciemno i stała nieco w cieniu, zlewając się z tłem na tyle, że dopiero, gdy się odezwała, Freddie przeniósł na nią wzrok. Na miejscu byłoby krzyknąć — ze szczerego przerażenia niezwiązanego z tym, jak wyglądała (bo wyglądała zajebiście dobrze), ale dlatego, że lada chwila przeistoczy się w prześladującą Freddiego zjawę.
— Uznałaś, że zrekompensujesz sobie niski wzrost bardzo brzydkim charakterem? Coś jak chihuahua? — zapytał, mrużąc oczy, gdy przyglądał się jej uroczej twarzyczce. Sam posłał jej uśmiech, który w innych okolicznościach ktoś mógłby uznać za sympatyczny. Byłby, gdyby nie postanowiła go zaatakować, jednocześnie depcząc tymi swoimi śmiesznymi butami jego męskie ego. Na co wcale nie zasługiwał, bo naprawdę dobry z niego chłopak. — Jeśli się odpowiednio odsuniesz, to nawet rozwiążesz ten problem — podpowiedział zaraz potem, serdecznym i luźnym tonem, jakby dobrej przyjaciółce, doradzał w co najmniej życiowych kwestiach.
wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Jej winy były najwyraźniej zdecydowanie większe niż sobie w ogóle wyobrażała, bo przecież przez myśl jej nie przeszło, że popsuła nieco jego relację z ukochaną. Nie miała tego w planach. Tego, żeby się z nim kłócić też nie, ale jak widać — życie jest pełne niespodzianek i trzeba było jakoś z tym handlować. Ona bardzo chciała handlować z tym z godnością, ale miała wrażenie, że Fred w tym momencie jej to bardzo utrudniał. Niby nic takiego nie robił, a jednak jak tylko otworzył gębę (a może i wcześniej), to jej poziom irytacji dość mocno wzrósł. Być może fakt, że dopiero nalewała sobie drugiego drinka był tutaj problemem. Zazwyczaj jak już była trochę pijana (a nie zamierzała być bardziej, bo rano, gdy już wszyscy prawie się stąd zwiną, planowała prowadzić), to jej tolerancja na dupków była zdecydowanie wyższa.
Stała nieco w cieniu, bo był to cień, który podążał za nią wszędzie, aby zaćmić słońce w jego życiu (wiem, poniosło mnie, ale jak pojawiło się to w mojej głowie, to nie mogłam się powstrzymać). Zasługiwał na to bardzo mocno, skoro chwilę później nazwał ją chihuahua. Gorszy mógł być tylko jork, bo one nie dość że były małe, niezbyt urodziwe i rozszczekane, to jeszcze nosiły takie obrzydliwe kokardki, żeby im grzywka na oczy nie spadała.
Nabrała głęboko powietrza z oburzenia, nawet się nie kryjąc z tym, że jego komentarz został przez nią odebrany, jako obraźliwy i oburzający. Nie wiedziała w sumie, co bardziej ją zirytowało. To, że czepia się jej niskiego wzrostu, czy może jednak nazywanie jej małym, rozwrzeszczanym pieskiem.
Skoro to tak działa, to może porozmawiajmy o tym, co Ty musisz sobie rekompensować, skoro najniższy nie jesteś — czy był to cios wymierzony poniżej pasa i to dosłownie? Owszem. Co prawda luki w jej pamięci odrobinę się wypełniły, chociaż nadal nie do końca, ale była dość mocno pewna, że sprawdzała, czy miał powody do tego, aby próbować nadrobić gadką. I raczej nie narzekała. Nie zamierzała się jednak do tego przyznawać, bo wtedy dałaby mu do ręki naładowaną broń. A tak liczyła, że nawet o tym nie wspomni, skoro nie miał chyba najmniejszego zamiaru mówić jej, jak przebiegało ich pierwsze spotkanie. Być może dlatego czuła, że ta rudna wcale nie została przez nią aż tak dobitnie przegrana.
Dlaczego ja mam rozwiązywać problem, skoro to Ty nie potrafisz powiedzieć przepraszam, tylko pchasz się na ludzi, a potem ich obrażasz? — zapytała bardzo słodko, krzyżując ręce na piersi po tym, jak napiła się ze swojego drinka dość sporo. Uśmiechnęła się do niego też, bardzo podobnie jak on do niej: tak, że ktoś inny mógł uznać to nawet za urocze i sympatyczne, ale oni obydwoje wiedzieli, że wcale takie nie było.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
Freddie nie zamierzał jej się na pewno z tego spowiadać, wplatając informacje o jej największym grzechu. Niewiele ją wprawdzie znał, ale pozwolił sobie założyć, że i tak nie przyniosłoby to oczekiwanego rezultatu i wcale nie przeprosiłaby go pięknymi słowami, dając szansę na to, by łaskawie jej, z głębi serduszka przebaczył. Nie mógł też powiedzieć wprost, że była to dla niej starta co najmniej ogromna — chociaż tak powinna to traktować, bo przecież Freddie w normalnych okolicznościach był zawsze fajnym facetem. A skoro Thea miała poznać tę drugą stronę osobowości Hemmingsa, to oznaczało to nie mniej, nie więcej, jak tylko tyle, że na to zasłużyła.
Jeśli nie wyszłaby z atakiem i nie sformułowałaby pierwszej złośliwości, Freddie nie tylko by jej nie zauważył, ale prawdopodobnie wcale nie zaczepił. A nawet jeśli by to zrobił, to w sposób delikatniejszy, nie mając podstaw jeszcze ku temu, by porównywać ją do piesków, które tak często przewijały mu się na TikToku. Nie szukał sposobu na najbardziej brutalne obrażenie jej, chcąc jedynie zobrazować to, jak się teraz w jej głowie malowała — z tym swoim wojowniczym tonem i krzywą miną, która wcale z jej ładną buzią nie współgrała. A przynajmniej nie tak, jak miły uśmiech, którego Freddie, co zaskakujące, był przecież kiedyś świadkiem.
— Wiedziałabyś nawet, że nie potrzebuję sobie nic rekompensować, gdybyś nie wyrzucała z pamięci dobrych rzeczy. Może wczesna faza Alzheimera? — podsunął niewinnie. Inną odpowiedzią był oczywiście alkohol, bo przecież mógł stanowić dość poważny problem w tej sytuacji, ale nie zamierzał jej z ilości, którą w siebie wlewała, rozliczać. Tamtego wieczora i on nie należał przecież do najtrzeźwiejszych. Na szczęście jednak mniej miał sobie do zarzucenia, skoro umiałby nawet w odmętach pamięci wygrzebać jej imię. Nawet gdyby tego dnia, gdy pojawiła się na lekcje, go nie powtórzyła.
— Ja nie potrafię powiedzieć przepraszam? — powtórzył, nie kryjąc oburzenia w swoim tonie, gdy chwytał się jedną dłonią za serce dla lepszego efektu. Prychnął głośno, chociaż niewystarczająco, by przebić się przez muzykę, a potem nalał sobie alkoholu do kubka, z zamiarem chwilowego zignorowania paskudy, stojącej tuż obok. — Przepraszam. A gdybyś nie była taka nadąsana i paskudna, to byłabyś całkiem fajna — taką złotą myślą podzielił się, sięgając do babcinych mądrości. Jeśli będziesz się uśmiechać to ludzie będą cię lubić — albo cokolwiek podobnego. Nie widział jednak jej reakcji, bo zajęty był rozlewaniem wódki i przez chwilę nawet ręka mu zawisła w powietrzu, zanim się w jej stronę odwrócił. — Chcesz? — zapytał, bo był dobrze wychowany.


amalthea m. henderson
wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Zdziwiłby się zapewne, ale Thea wcale nie była na co dzień paskudą. Bywała nieco natrętna i irytująca, bo strasznie ciekawiło ją dużo rzeczy i jak coś chciała osiągnąć, to potrafiła być jak wkurwiające dziecko, które zadaje za dużo pytań i męczy tak długo, aż ktoś w końcu uzna, że ma już dość i da jej to, czego oczekuje. Ale poza tym całkiem miła i uczynna z niej dziewczyna, która znała sporo magicznych słów, takich jak przepraszam, dziękuję i poproszę. Najwyraźniej jednak, skoro Fred poznawał ją od drugiej strony, to cytując klasyka: oznaczało to nie mniej, nie więcej, tylko tyle, że na to zasłużył. Być może nie do końca akurat na tę reakcję, gdy sięgał po alkohol, ale Amalthea była odrobinę drażliwa na punkcie swojego wzrostu i tego, że ludzie jej nie zauważali, traktując, jakby wcale jej nie było, bo mogli sięgnąć sobie nad nią bez problemu po to, co chcieli. Była niska i miała dość uroczą buzię, na której widniał drobne piegi, które też nie pomagały w budowaniu jej wizerunku silnej, samodzielnej i niezależnej młodej kobiety, która jest pełnoprawną jednostką osobową. Także danie jej do zrozumienia, że nawet jej nie zauważył i zignorował to, że tu stoi zabolał ją bynajmniej nie dlatego, że uważała się za największą piękność na tej imprezie, na którą każdy powinien zwracać uwagę.
Może wspomnienia wróciły i mam nieco odmienne zdanie na ten temat? — rzuciłą nieco buntowniczo, bardzo bezczelnie, chociaż absolutnie nie było to do końca zgodne z prawdą, bo nie przypomniała sobie (he he, to nic nie znaczy…), aby mogła na coś wtedy narzekać. Chyba dotarło do niej, że nieco przesadziła, bo aż wyzerowała swojego drinka na raz. Chyba jej plan prowadzenia rano będzie odsuwał się nieco w czasie na południe. — Raczej połączenie antydepresantów z wódką — mruknęła pod nosem, przewracając oczami na jego wspomnienie o Alzheimera, nie patrząc jednak na niego, tylko szukając czegoś, czym uzupełni swój kubek. Była spora szansa, że tego nie usłyszał i w sumie wolała, aby tak było, ale nie odwracała głowy, aby się upewnić.
A potrafisz? — uniosła brew, wracając do niego wzrokiem już teraz, jakby co najmniej mocno ją ta informacja zaintrygowała. Miała co do tego spore wątpliwości. — Tak, tak. Uśmiechaj się więcej, nie noś takich krótkich spódniczek, załóż coś kolorowego i pamiętaj, że damy nie chodzą pijane — wymieniła jeszcze kilka rzeczy do jego listy, które mogłyby sprawić, że byłaby całkiem fajna. Słuchała tego sporo w swoim życiu, aktualnie głównie od jednej swojej sąsiadki, chociaż jej matka też zdawała się już wracać do dawnego gadania, jakby co najmniej był jakiś czas, który należy odczekać po prawie podjętej próbie samobójczej córki, zanim ponownie zacznie się ją próbować zmienić z żaby w księżniczkę. Wzruszyła ramionami tylko, bo co miała zrobić, płakać? Planowała wręcz przeciwnie, dobrze się bawić.
Bo po alkoholu jestem bardziej fajna? — zapytałą ze słodkim i jednocześnie nieco złośliwym uśmiechem, ale kubek w jego stronę i tak wyciągnęła.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
Freddie nie zyskał okazji, by poznać ją z tej strony. Po tym, jak przedstawiła się całkiem pozytywnie, zatarła to wszystko nie tylko słabą pamięcią, ale i późniejszą bezczelnością, która dowodziła jedynie, że raczej nie należała do najprzyjemniejszych kobiet, jakie na jego drodze stanęły. Zanim przyszło im się pokłócić nad biedną Giselle, może i wydawała się miła, czy sympatyczna (Freddie nie uważał, by to słowo znaczyło nic), ale wszystko to szybko się jednak zatarło. Na tyle, że aktualnie pozostawało mu nic innego, jak mrużyć oczy, gdy mierzył ją skupionym, odrobinę nawet niechętnym spojrzeniem. Gdyby zdecydowała się potraktować go ładniej — przepraszając nawet za tę zdeptaną boleśnie dumę, to istniała szansa, że by się wspaniale dogadali. W końcu Freddie był zabawny, uroczy i nie dało się nie lubić, a i ona podobno miała jakieś miłe cechy.
— Właśnie trafiasz do jednego worka z dziwnymi ludźmi z internetu, którzy oceniają kobiece cycki — zapowiedział bardzo poważnie, krzywiąc się wystarczająco poważnie, by wiedziała, że Freddie taki nie był i czuł głęboką pogardę dla ludzi, którzy rozliczali kogoś i oceniali pod takim kątem. W końcu uważał siebie za feministycznego, całkiem postępowego faceta. Najwidoczniej jednak samej Thei brakowało trochę ogłady, skoro chciała jego serduszko już całkowicie połamać, sugerując mu (co absolutnie nie mogło być prawdą), że mógłby nie być tak wspaniały, jak to sobie sam założył.
Skrzywił się na jej słowa lekko, bo nie chciał dostawać powodów, które ją usprawiedliwiały. Skoro był paskudą, to miał pełne prawo się na nią dąsać, a takie logiczne argumenty, odrobinę sprowadzały człowieka na ziemię.
— To już twoje wnioski. Ja ci zarzucałem jedynie bycie nadąsaną i obrażoną — przypomniał jej, bo nie musiała mu w usta wciskać słów, których Freddie nie wypowiedział. Tym bardziej że nie istniał żaden powód — w tym także i kiełkująca stale niechęć — by krzywił się z powodu krótkiej spódnicy, którą na siebie miała. Nie patrzył może nachalnie na jej nogi, odszukując w sobie wystarczająco dużo szacunku do siebie, ale nadal je doceniał. Westchnął na jej słowa głośno, dając do zrozumienia, że frustrowały go te głupotki, które wypowiadała pod nosem.
— Bo jestem miły i nalewam sobie — poprawił. Nie potrafiłby określić, czy była fajniejsza — na pewno nieco mniej marudząca, bardziej zajęta nim i miłą rozmową, ale na to składały się nie tylko wypite procenty, ale i brak niechęci, która aktualnie ich łączyła.


wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Być może zyska, chociaż na razie miała w tej kwestii dość spore wątpliwości. Na początku co prawda sądziła, że taka właśnie dla niego będzie: miła i sympatyczna, bo zapowiadało się całkiem przyjemnie i sądziła, że mają potencjał się dogadać. Potem jednak wszystko diabli wzięli i najwyraźniej ślizgali się dość szybko po równi pochyłej w dół, irytując się wzajemnie każdą pierdołą. Thea nawet do końca nie potrafiła wskazać dlaczego, ale jednak nie potrafiła też opanować się do końca, jeśli chodzi o rzucane w jego kierunku złośliwości. Fakt, że nie pozostawał jej dłużny i nazywał ją paskudą (słyszałam, że od tego do ślubu przez tort nie taka daleka droga) też nie pomagało jej trzymać swojej irytacji na jego osobę na wodzy.
Bardzo dużo etykiet mi przypinasz jak na kogoś, kto sugeruje, że brzydzi się kategoryzowaniem i ocenianiem — stwierdziła cierpko, mierząc go wzrokiem, w którym czaiło się sporo złośliwość i kto wie, może nawet odrobina pogardy do jego podejścia? W końcu to całkiem brzydko wytykać innym coś, co samemu się robi. A i tak była wspaniałomyślna, bo pominęła wytknięcie, że to on zaczął przypisywać jej złośliwy charakter do wzrostu, jakby co najmniej wrócili do czasów dzieciństwa i mówienia na wszystkie wredne dziewczyny o niskim wzroście Małą Mi, co w niej — jak można się łatwo domyślić — budziło odrazę.
Nie skomentowała jego kolejnych słów, ale gdyby wzrok mógł zabijać, to jej na pewno stanowiłby w tym momencie jakąś śmiertelną truciznę. No dobra, może nie aż tak, ale Amalthea lubiła się łudzić, że wyglądała groźniej, niż wyglądała w rzeczywistości przez całą swoją budowę i aparycję. Nogi jednak rzeczywiście miała nie najgorsze, chociaż chyba widok lepszy miał na wspomniane wcześniej cycki, skoro i dekolt miała nie najmniejszy, a on był od niej sporo wyższy. Trudno stwierdzić na ile oceniliby ją kolesie z internetu, bo nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale nie miała klatki piersiowej nastoletniego chłopca.
Naciągnie uprzejmy to maks, co można o tym powiedzieć — stwierdziła, przyglądając się jak jej leje alkoholu. — Dziękuję — dodała, tym samym dając mu znać, że już wystarczy, bo zamierzała dolać tam jeszcze jakiegoś soku, aby zrobić z tego drinka, który pewnie i tak wyjdzie za mocny. Może jej to zrobi całkiem dobrze jednak, bo zdecydowanie podniósł jej ciśnienie i zdenerwował ją nieco. — Miłej zabawy z dala od nadąsanych i obrażonych ludzi, Fred — czyli od niej, skoro tak ją określał. Stwierdziła, że może jak wyjdzie na chwilę na zewnątrz, to może trochę lepiej jej się zrobi i zejdzie z niej ta irytacja. Na pewno patrzenie na niego, nawet jeśli był to widok całkiem przyjemny dla oka, nie pomagało, dlatego postanowiła w końcu go tu zostawić.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
Postanowił wykazać się tak wysoką dojrzałością, że w żaden sposób nie skomentował jej słów. Jedynie zerknął na nią pobłażliwie, sugerując, że nie traktował jej tak całkowicie poważnie. Nie sądził, by cokolwiek, co z jego ust padło, nie znalazło uzasadnienia w jej złośliwościach — w końcu prokowała go bardzo skutecznie i zupełnie niepotrzebnie. Oczywiście sam też pomiędzy słowami ukrywał trochę jadu i nie było wątpliwości co do tego, że dostałby po uszach od babci, za to, w jaki sposób kobietę traktował. Niemniej nie zamierzał się z tego w żaden sposób rozliczać — usprawiedliwiając się w głowie wygodnie.
Kiedy ona mordowała go wzrokiem, Freddie uśmiechnął się w sposób, który w innych okolicznościach można było uznać za uroczy. Podobnie też, gdyby tylko zdążył wlać w siebie więcej alkoholu, mógł przyznać (nawet, jeśli tylko przed samym sobą), że całkiem sporo uroku było się w samej Amalthei. Kiedy doszedł nawet do prostego wniosku, że te nakrapiające nos i policzki piegi, dodawały jej uroku, to z przerażeniem zerknął na swój kubek — analizując pospiesznie w głowie, czy porzucenie alkoholu nie byłoby rozsądniejszym pomysłem.
Nie było jednak co udawać — życie Freddiego Hemmingsa byłoby na swój sposób prostsze, gdyby krzywiąca się na niego Thea nie była piękna, bo wtedy (ale tylko może) nie czułby lekkiej irytacji, że to wszystko tak skutecznie psuła.
— Nie jesteś obiektywna — zapewnił ją, podając jej napełniony w połowie alkoholem kubek. Kiedy i w jego znalazł się alkohol, odszukał butelkę z najbliższym napojem gazowanym i dolał go, starając się zatuszować gorzki posmak alkoholu. — Nawzajem! — zawołał, nie odwracając się nawet w jej stronę, gdy się oddalała. Kiedy już się obrócił, Thei nigdzie nie było. Z lekką ulgą napił się nieco za mocnego drinka, zanim wtopił się w tłum na kolejne dwie godziny.
Tyle wystarczyło, by poczuł się już wstawiony i wystarczająco rozluźniony, by zapomnieć nieprzyjemną wymianę zdań, w której brał udział jakiś czas wcześniej. Odkąd Henderson życzyła mu dobrej zabawy, mignęła mu jedynie kilkakrotnie, gdy rozmawiała z ich wspólnymi znajomymi. Czując jednak już wystarczające zamroczenie, po tym, jak zrobił sobie najnowszego drinka, usiadł na czymś w rodzaju ławki — ułożonej ze specjalnie przygotowanych snopków siana, by pasowała do klimatu stodoły, w której się przecież znajdowali. Wyciągnął nogi przed siebie, oparł się o niestabilne oparcie i uniósł kubeczek, by — wbrew logice — pociągnąć kilka łyków paskudnej i dość mocnej mieszanki.
wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Nie uważała go za dojrzałego wcale, szczególnie biorąc pod uwagę jego minę i sposób, w jaki na nią patrzył. I jak się do niej odzywał. Znalazłaby pewnie jeszcze sto innych argumentów, którymi usprawiedliwiłaby to, że wkurzał ją stanowczo za mocno jak na to, że w sumie cała ta afera wynikała z jej błędu — czy jakkolwiek inaczej określi fakt, że jej pamięć zawiodła i nie potrafiła przez zbyt długą chwilę połączyć kropek. Pewnie było w tym wszystkim trochę klasycznej samoobrony poprzez atak. Wkurzała się i czepiała jego, żeby przypadkiem nie poczuć się za bardzo źle z tym, że nie do końca go pamiętała. A mimo to wcale nie było jej z tym lekko i najwyraźniej nie radziła sobie z tym najlepiej. Podobnie jak on, ale nadal — nie było to specjalnie usprawiedliwienie i niby o tym wiedziała, tylko jakoś tak całkiem wygodnie postanowiła z tej wiedzy nie korzystać.
Zmierzyła go złym spojrzeniem na odchodne i poszła się bawić, planując ignorować go już do końca tej imprezy. Liczyła, że nie będzie to specjalnie trudne, bo Margot zaprosiła chyba wszystkich ludzi w zbliżonym wieku do ich, którzy mieszkali w okolicy i nie wyjechali z Lorne Bay robić kariery. Wychodziło jej to przez dłuższy czas, zdążyła wypić zrobionego przez Freda drinka, a potem jeszcze następnego. Nie była może przesadnie pijana, ale na pewno wystarczyło jej to do tego, aby poczuć się lepiej i bardziej swobodnie. Tańczyła w środku dość długo z różnymi ludźmi i do różnych bardzo dziwnych piosenkę, bo miała wrażenie, że ktoś w pewnym momencie postanowił zrobić z tego imprezę country, korzystając z faktu, że są w stodole. Zdecydowanie nie były to jej muzyczne rytmy, dlatego po czwartej podobnie skocznej nutce postanowiła opuścić wnętrze i trochę się przewietrzyć. Życie przesadnie najwyraźniej jej nie lubiło, bo oczywiście że musiała wpaść tam na swojego nowego znajomego, którego wcale nie lubiła. Nie nazwie go swoim wrogiem, bo przecież był zupełnie niegroźny. Patrzyła na niego przez chwilę, popijając ze swojego kubka, w którym jednak nie miała już alkoholu tylko wodę z cytrynką, zanim podeszła bliżej, aby usiąść sobie obok niego.
Jesteś damą, czy jesteś pijany, Fred? — zapytała go, jak gdyby nigdy nic. Patrząc przez dłuższy czas przed siebie, gdzie w tle majaczyły budynki pewnie jakiejś sąsiedniej farmy. — Wiesz, gdybyś nie był takim przewrażliwionym dupkiem, to też mógłbyś być całkiem w porządku — dodała, przenosząc na niego wzrok, który o dziwo nie był wcale aż tak bardzo wkurzony. I nie musiała być do tego nawet jakaś bardzo pijana.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
Kiedy alkohol miło zamienił to, co zwykle miał w głowie (czyli niewiele) w przyjemną watę, to jakoś łatwiej było dostrzec mu, że ta afera przyjęła taki wielki rozmiar trochę niepotrzebnie. Złość była przesadzona, dramatyzm za bardzo wydumany i złośliwości niekoniecznie na miejscu. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał w którymś momencie zaczepić ją, by zaproponować rozejm — i to z jednego, całkiem logicznego powodu — miłe słowa powinny wyjść od niej. Dopiero po nich, Freddie mógłby rozważyć zawieszenie broni. Przynajmniej tak długo, jak działał na niego wypity alkohol.
I nawet jeśli przemknęły mu przez głowę wyobrażenia, pozwalające zwizualizować całkiem prosty ciąg przyczynowy: przyjście Amalthei, rozmowa i jakaś reakcja, to w rzeczywistości prędzej spodziewałby się spadającego meteorytu niż ponownej okazji do rozmowy. Wiedział o niej niewiele (była cholernie uparta), bo nie bardzo miał okazję ją poznać (odkrył, że była uparta jak koza), ale to wystarczyło, by wiedział, że to nierealne (bo była uparta jak całe stado upartych kóz).
Musiał zmrużyć oczy, by wyostrzyć obraz, upewniając się, że oto, ze wszystkich osób, pojawiła się obok akurat ona. Nie umiał jedynie określić, czy może dorównywała mu już stanem, czy jednak była trochę trzeźwiejsza od niego. Co nie było znowuż aż tak trudne, jeśli weźmie się pod uwagę, że gdy przyglądał jej się w skupieniu, to zastanawiał się, czy nie była jedynie jakąś pijacką marą, która nawiedzała go w ramach kary za wymieszanie wódki z resztką ginu, który znalazł na stole.
— Zdecydowanie damą — zapewnił ją. Pijany też był, ale nie było to tak istotne, jak szlachecki tytuł, który mógł sobie przypiąć — nawet jeśli w jego głowie prędzej zasługiwał na łatkę księcia, niż damy. Nie wiedział, czy nie wkracza w jakąś pułapkę. Lada chwila wyciągnie swoją broń i wygłosi, że nie jest damą, bo… i tutaj pojawią się argumenty, które prawdopodobnie i tak nie dotrą do pijanej głowy Freddiego. Nie tyle przez nadmiar alkoholu, ile przez silną potrzebę niewchodzenia już dzisiaj w dalsze przepychanki z nią. — Lubię być przewrażliwionym dupkiem. Uważam, że każdy powinien mieć chociaż jedną przesadnie wyeksponowaną cechę — wygłosił bardzo poważnie, a potem zmrużył oczy, przyglądając jej się z uwagą. — No dodaj coś jeszcze, coś miłego — zachęcił ją, bo uważał, że przyszła się pojednać. Mogli to zrobić, ale Freddie potrzebował miłych słów, które jego serduszko damy zmiękczą.


wolontariuszka — schronisko dla zwierząt
24 yo — 153 cm
Awatar użytkownika
about
koza, co całkiem lubi freda
Chyba nawet ona miała na tyle rozsądku i godności, aby zdawać sobie sprawę z faktu, że to ona powinna pierwsze się odezwać, jeśli mieliby tę awanturę trochę zażegnać i złagodzić. Co prawda nie sądziła, że nagle zostaną przyjaciółmi albo chociaż dobrymi ziomkami. Ale przecież też nie było też co sobie psuć krwi i humoru zawsze, gdy będą na siebie wpadać. A pewnie będzie się to zdarzać i kto wie, może kiedyś po prostu nie zwracali większej uwagi na siebie wzajemnie, ale teraz najwyraźniej nie potrafili odpuścić, skoro już się znali — chociaż oczywiście było to mocno naciągane określenie, bo ona wiedziała o nim tyle, że ma psa, gra na gitarze w Moonlight Bar i przyjaźni się z Margot (albo Margo, nie pamiętam jak ją kiedyś nazwałam). Znała też jego adres, ale nie było to coś, co jakoś dużo mówi o człowieku. Pewnie jakby się bardziej rozejrzała po jego pokoju, to może złapałaby jakieś szczegóły, ale tego nie zrobiła, bo uważała to za niegrzeczne trochę. I chyba dobrze, bo pewnie teraz by jakiś szczegół złośliwie wyciągnęła. To znaczy teraz wcześniej. W tym momencie chyba naprawdę przychodziła w pokoju.
Uśmiechnęła się nieco pobłażliwie na jego zapewnienie, że jest damą. Nie potrzebowała zbyt dużo czasu, aby odkryć, że jest zdecydowanie bardziej pijany niż ona w tym momencie, co mogłoby oznaczać, że jak będzie miła, to może tego do końca nie pamiętać. Albo pamiętać, ale uznać za tak absurdalne (ku czemu dała mu sporo powodów), że weźmie to za jakiś pijacki sen. Nie była pewna, czy jej to bardziej pasuje, czy jednak nie.
Jesteś pijany i pewnie jesz kanapki… — stwierdziła bardzo poważnie. — Nie wiem, czy to pozwala Ci na bycie damą — nawet to nie zabrzmiało o dziwo złośliwie. Może lekko, ale było to całkiem miłe złośliwe, takie w żartach, a nie po to, aby mu dowalić znowu mocniej.
A Ty masz ich ile i czy są wśród nich jakieś bardziej przyjemne dla otoczenia? — nie znali się za dobrze, więc może miał coś miłego w zanadrzu. Uniosła lekko brew w pytającym geście, bo czekała, czy postanowi ją czymś zaskoczyć.
Przepraszam, że byłam złośliwą, nadąsaną i upartą kozą — powiedziała po tym, jak dość teatralnie westchnęła na jego słowa, że ma powiedzieć coś miłego. — To przez imię, czasami trudno wyrzec się natury — na pewno tak było. Wcale nie była to tylko naciągana nieco wymówka. — Milsza nie będę, nie jestem nawet w połowie tak pijana, jak Ty — dodała od razu, aby jednak nie wymagał od niej za wiele.
opiekun kangurów — LORNE BAY WILDLIFE SANCTUARY
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
since I met you, all the gloomy days just seem to shine a little more brightly
Gdyby w momencie otwierania jej drzwi, wiedział, jaki przebieg przybierze nie tylko spotkanie, ale i cała znajomość, to wcale nie wprowadzałby jej do swojego pokoju — pełnego pamiątek z dzieciństwa (w tym na pewno zdjęć Freddiego, gdy był grubaskiem, no halo).
W tym miejscu należy przypomnieć, że z ich dwójki, toi zdecydowanie Amalthea lepiej radziła sobie z wyrzucaniem z pamięci rzeczy, gdy tylko nieco alkoholu jej w głowie zaszumi. Freddie na pewno jej miłe słowa w serduszku zachowa, wiedząc, że powtórka nie zdarzy się (o ile w ogóle) w najbliższym czasie. Chociaż do nich chyba było jeszcze stosunkowo daleko, bo gdy mówiła, to wcale nie brzmiała jeszcze tak, jakby na koniec słowa miały ułożyć się w przyznanie skruchy. Chwilowo były nadal zaczepką, którą pijany Freddie przyjmował — mrużąc oczy lekko, by utrzymać wzrok na jej twarzy.
— Oczywiście, że jem kanapki — oburzył się, nie rozumiejąc najwidoczniej podstawowych zasad, które regulują bycie — lub nie — damą. Ze skupioną miną, wzruszył nieznacznie ramionami, ukrywając nadal lekki uśmiech, który jakoś mimowolnie cisnął się na jego wargi. — Gdybyś wiedziała, jakie dobre robię, to też byś jadła — zapewnił. Zrobiłby jej, ale nie miał pod ręką chleba, ani niczego, co w ewentualny chleb mógłby wsadzić. Zaśmiał się na jej kolejne słowa, zanim pokręcił lekko głową, bo nie mógł zdradzać się tak łatwo, podsuwając jej ważne informacje pod sam nos.
— Możesz je odkryć — zaproponował łaskawie. Sama mogła poznać, że bywał niezwykle czarujący, niesprawiedliwie zabawny i aż obrzydliwie czarujący. Najwidoczniej, gdy ktoś rozdzielał te dobrze wyeksponowane cechy, to podarował ich trochę za dużo Freddiego, uważając, że sobie z nimi poradzi. I poradził, jak widać, bo nawet złej i upartej Thei trochę serduszko zaczynało topnieć, gdy powoli zmierzali w stronę wybaczenia.
Klasnął podekscytowany w dłonie, gdy usłyszał jej słowa, bo to wystarczyło, by Freddie poczuł się po trochu tak, jakby właśnie zgarnął z puli najwyższej wartości nagrodę.
— To jest bardzo niesamowite, co mówisz — zapewnił ją, żeby wiedziała, że doceniał. Przeprosiny, wyjaśnienie i fakt, że miała imię powiązane z kozą, chociaż jego umysł w tej chwili za dobrze nie potrafił zinterpretować. Tę część zostawił sobie więc na później. — I ja na przykład będę dziś milszy, bo jest mi tak wszystko jedno teraz — zdradził jej, przymykając oczy lekko. Uniósł nawet rękę i zbliżył do siebie palec wskazujący i kciuk, pozostawiając jedynie drobną szczelinę pomiędzy. — Tyle mam w sobie teraz dramatyzmu, bo jestem pijany — wyjaśnił. Jeszcze nie wiedział, czy jutro chciałby normalnie z nią rozmawiać, ale w tej chwili przez całe jego ciało przelatywał wygodny prąd, pomagający się zrelaksować do tego stopnia, że nawet jej zmarszczony nos, nie wzbudziłby w nim dawnego oburzenia.

amalthea m. henderson
ODPOWIEDZ