Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
W tej chwili to nawet przez myśl mu nie przeszło, by razem zamieszkać. Bo niby czemu? Miał przecież dom, z którego nikt go nie wyganiał. Jeszcze. Ale gdyby tylko wydarzyło się coś, co zmusiłoby Thompsona do opuszczenia farmy ojca, to oczywistym było, że w pierwszej kolejności pomocy szukałby właśnie u Jethro. Po pierwsze był jego najlepszym przyjacielem. Jedynym, tak właściwie. Mieszkał sam, to po drugie. No a teraz wyklarował się nowy argument przemawiający za wyborem Vermonta na współlokatora, a mianowicie, mogliby dzielić razem łóżko, więc nie musiałby spać na niewygodnej kanapie, czy dmuchanym materacu. No ale jedna wspólna noc spowodowana upojeniem alkoholowym nie była jeszcze powodem, by pakować walizki. Zdecydowanie obaj nie byli na to gotowi.

Owszem, Julia miała rację, ale Jet zapamiętał zły fragment. Nie stało się nic złego. Nie walnął w niego grom z jasnego nieba. Nikt nie spali go na stosie. Świat się nie zawalił. Było miło i przyjemnie, tak jak być powinno. Obaj byli kontent, tego nie dało się ukryć, choć jeden z dowodów Jet wytarł chwilę temu papierowym ręcznikiem. Więc czym tu się przejmować? Opinią innych? Jakich innych, skoro o dzisiejszej nocy wiedzieli tylko oni sami? No i Julia, ale o tym Mitch nie miał przecież pojęcia. Nie był plociuchem ani chwalipiętą, więc jeśli Jethro nie będzie chciał, to nikt się nie dowie. Z drugiej strony miał ochotę wykrzyczeć całemu światu, jak bardzo był szczęśliwy, że obaj czuli do siebie to samo. To było bardzo frustrujące, czuć coś do kumpla i mieć świadomość, że nic z tego nie będzie, bo był hetero. Nie był. Alleluja, chwalmy Pana! Nie żeby Mitch był jakoś specjalnie wierzący (choć wczoraj kilka razy zwracał się głośno do Stwórcy), ale dziś chętnie odmówiłby jakąś modlitwę dziękczynną, a może i błagalną o to, by takie urodziny obchodzić częściej niż raz w roku.
Nie miałby nic przeciwko.

Mitch pewnie też po wszystkim założyłby grzecznie gacie na tyłek, gdyby tylko chwile wcześniej nie uznali, że potrzebują więcej swobody, więc to dlatego spodnie rudzielca walały się teraz gdzieś po podłodze. Nie było sensu ich zbierać, bo przecież któryś rzucił hasło, że za chwilę druga runda w sypialni. Czy kogoś dziwi, że drugiej rundy nie było, bo zasnęli gdy tylko przyłożyli głowy do poduszek? Mogliby nadrobić to teraz.
Nie miałby nic przeciwko.

Lubił tę zmarszczkę. Była taka Vermontowa. Gdyby miał dyktować komuś portret pamięciowy Jeta, byłaby chyba pierwszą rzeczą, którą by opisał zaraz po smutnych oczach spaniela i nieokiełznanych włosach, które tak często nerwowo przeczesywał palcami. I te wąskie usta, które miał teraz ochotę znowu pocałować, gdy tylko palce Vermonta dotknęły jego włosów.
- Za krótko. Ale też nie narzekam - odpowiedział z uśmiechem. Och jak dobrze, że nie widział wiadomości od Julii (nie, nie był chujkiem zaglądającym komuś chamsko w telefon). Jeszcze lepiej, że nie wiedział o tym, że ta Julia spotykała się z jego ojcem, bo połączenie obu tych informacji wywróciłoby żołądek Mitcha na drugą stronę.

- Alka-Seltzer - odpowiedział żartobliwie na pytanie o preferencje śniadaniowe. Przecież wiadomo, że zje ze smakiem wszystko, co wyjdzie spod rąk Vermonta. Nawet teraz, gdy nie miał ochoty wrzucać niczego do żołądka. - I prysznic, bo wciąż czuję się jak frytka - dodał z uśmiechem przygryzając dolną wargę. Oczywiście, że był to przytyk do oliwy, którą go nasmarował. Nawet włosy miał wytłuszczone. choć to nie one były celem.
- To było bardzo… - zarzucił ręce na szyje mężczyzny szukając odpowiedniego słowa. - To były najlepsze urodziny, i najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem. Seks też był niczego sobie - zażartował uśmiechając się szeroko. No dobra, książka była fajna, ale za nic nie przebije tego sam na sam w kuchni. - A jeśli powiesz, że to też pomysł dziewczyn, to… - urwał, bo telefon w kieszeni jego spodni zapiszczał żałośnie oznajmiając, że za chwilę się wyłączy, bo rozładowała się bateria. Przeczuwając najgorsze odsunął sie od mężczyzny, odnalazł więc swoje jeansy i wyciągnął z nich sfatygowany życiem telefon całkowicie nieświadomie wypinając się kusząco w stronę Vermonta.

Kurwa.

Nim telefon wyzionął ducha dostrzegł tylko liczbę nieodebranych połączeń i aż dreszcz przeszedł go po plecach, bo nigdy tylu nie widział. Nic dziwnego, że telefon się rozładował, skoro ojciec wydzwaniał do niego całą noc. Pewnie obdzwonił już szpital, kostnicę i posterunki policji, a teraz szuka go w okolicznych rowach i zaułkach.
- Kurwa… Ojciec mnie zabije - jęknął podnosząc spodnie z podłogi i zaczął się ubierać w pośpiechu.


jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Dopiero ze sobą spali, nie do końca jeszcze wiedząc jak ta relacja miała wyglądać. Czy miała być jedynie zaspokojeniem wzajemnego pożądania, bez poważnych zobowiązań, jakimś pretekstem do spotkań, mniej lub bardziej skrywanych przed resztą świata. Może to miał być tylko raz, a może wręcz przeciwnie - obierając drogę ku związkowi. Nie miał pojęcia i nie bardzo chciał się nad tym zastanawiać, wspominając jeszcze tę minioną noc. Życie byłoby znacznie prostsze, gdyby tak nie rozmyślał i nie przejmował się własną orientacją. Ostatnie parę lat spędzone w kuchni okraszone było homofobią, przemycaną w żartach i obelgach. Kuchnia - paradoksalnie, w przestrzeni domowej, postrzegana stereotypowo, była miejscem dla kobiet, zaś w ujęciu profesjonalnym, zwłaszcza gdy w grę wchodziły niemałe pieniądze, odznaczenia i znane nazwiska na liście rezerwacji - należała do mężczyzn. Tych, którzy w biało-stalowych pomieszczeniach, szorowanych przez stażystów na błysk (nie raz przecież na kolanach, przy użyciu szczoteczki do zębów), tonęli w toksycznej męskości. Przekazywali sobie nawzajem te zasłyszane od innych Head Chefów obelgi, bo w kuchni przecież nie było miejsca dla żadnej pizdy, cipy, ani innego p e d a ł a. Być tą pizdą znaczyło być słabym, a Vermont bardzo nie chciał być tym najsłabszym ogniwem.

I tak odpadł, lądując tysiące kilometrów od swojej kariery. Na odwyku, który uświadomił mu jego słabość. W dodatku z chłopakiem, z którym w końcu nie tylko się całował, ale i przespał się z nim, stając się tym pedałem. Ta mocno zinternalizowana homofobia, nabyta w trakcie jego jakże szybko rozwijającej się kariery, zaprzeczała całkowicie jego wychowaniu. Dorastał przecież z transpłciową siostrą, w restauracji rodziców miał do czynienia z różnymi ludźmi i nie raz słyszał, że to naprawdę nie ma znaczenia kogo przyprowadzi do domu, byle był szczęśliwy. Teraz, patrząc na Mitcha, zmęczonego poprzednią nocą, mógł z czystym sumieniem stwierdzić, że był szczęśliwy. Skołowany kacem i tą emocjonalną konsternacją, nałożoną na siebie pod jakimś podświadomym przymusem, jednak z drugiej strony miał wrażenie, jakby wszystko było na miejscu. Żaden z nich nie zbierał w pośpiechu swoich rzeczy, chłopak nie uciekał czym prędzej, bez słowa zatrzaskując drzwi. Nie było żadnych pomrukiwań o tym, by to zdarzenie zostało między nimi (chociaż jak na razie wolałby, żeby tak było). Był za to Mitch, zupełnie komfortowo paradujący po mieszkaniu kucharza bez ubrań, czy chociażby bielizny.

Wywrócił oczami, trochę na wybór śniadania, a trochę z racji tego porównania do frytki.
Oliwy do frytownicy nie wlejesz, bo ma za niską temperaturę spalania. Prędzej spaliłbyś kuchnię, niż porządnie usmażył na tym frytki. — rzucił, trochę z przekąsem, trochę, jak zawsze, w edukacyjnym tonie i otworzył lodówkę, zbierając kolejno produkty na jajecznicę.

Masło, jajka, pancetta - bo nie był zbyt wielkim fanem bekonu. Do tego bochenek chleba, napoczęty poprzedniego poranka, nadal chrupki z zewnątrz i miękki w środku.

Całe te przygotowania przerwał mu Mitch, zarzucając mu ręce na szyję.
Niczego sobie? — parsknął, a zaraz zmarszczył nos, na samą sugestię, że było to planowane tak samo, jak ta impreza-niespodzianka. — Okej, pomogłem im w tej całej niespodziance, ale bez przesady. — trochę był ciekawy tego, co by było gdyby jednak to był pomysł kelnerek. Nie dane było mu się jednak dowiedzieć, bo zaraz chłopak zaczął szukać swoich spodni, a kolejno telefonu, żałośnie upominającego się o ładowanie. I najwyraźniej pełnego wiadomości od ojca, co mógł wywnioskować po tym spanikowanym jęknięciu.
Wiem, że pewnie się martwi, ale jesteś przecież dorosły. I to, że teraz pobiegniesz do domu nic nie zmieni, lepiej mu napisz, że żyjesz i daj mu ochłonąć. — wzruszył lekko ramionami. Rozumiał go, bo przecież też miał te ledwie dwadzieścia, dwadzieścia dwa lata. Nie bywał na imprezach, ale nie raz i nie dwa zdarzyło mu się zostać na tym piwie po pracy trochę za długo, wypić o kilka za dużo w rezultacie zmarwić i zdenerwować rodziców. — Zjedz chociaż to śniadanie. — zaproponował i już nie czekał na jakąś odpowiedź, tylko złapał za patelnię i zabrał się do dzieła.

koniec.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
ODPOWIEDZ