uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
trigger warning
przemoc
Spoiler
To był wieczór, w którym słońce stawało się płomienną kulą, malejącą na horyzoncie. Promienie światła, złocące się w ostatnich chwilach dnia, malowały nadchodzący zmierzch odcieniami pomarańczy i czerwieni. Horyzont wydawał się płonąć, a w powietrzu unosiła się atmosfera spokoju i zadumy. Isaac przemierzał leśną ścieżkę, pod pachą trzymając starą, wytartą już piłkę, która była jak stary towarzysz jego przygód.
Ta piłka widziała wiele - godziny treningów, uliczne mecze, chwilowe triumfy i porażki. Jej powierzchnia była usłana śladami czasu i upadków, a wytarcia na skórze ukazywały, że przeszła wiele ulicznych bitew. To była wierna towarzyszka Isaaca, przywołująca wspomnienia z dzieciństwa i niewinnych czasów spędzonych na podwórku. Pod pachą trzymał ją z czułością, jakby chronił ją przed kolejnymi zmaganiami na twardych ulicznych nawierzchniach. Każde wgniecenie, każda nierówność na powierzchni piłki była jak zapisana historia, którą Isaac miał zaszczyt czytać jednym dotknięciem. Gładził ją palcami, czując każdą plamę i wgłębienie, a jego usta układały niewidzialne opowieści na podstawie tych odcisków.
W powietrzu unoszącym się wokół Isaaca, czuć było zapach lata - ciepłego, pełnego obietnic i swobody.
Tego dnia, Isaac wrócił do domu z boiska później niż zazwyczaj. Był to dzień, który miał wszystko, by wydawać się zwyczajny - chłodny wiatr muskał jego skórę, a uliczne dźwięki wracały do życia po całym dniu spokoju. Gdy wreszcie wrócił do domu, powitanie było dalekie od ciepła i przyjemności, jakich się spodziewał. Ojciec, z twarzą sczerniałą gniewem, siedział w kuchni, a wzrok jego był surowy jak kamienny mur, na którym odbijało się światło wieczornej lampy. Dłonie Isaaca były zimne, a jego serce nagle stało się ciężkie jak ołów, gdy zdał sobie sprawę, że ten wieczór nie będzie taki, jak wszystkie pozostałe lub wręcz przeciwnie, będzie właśnie taki jak zwykle.
Podał ojcu butelkę piwa, a jego dłonie trzęsły się nieznacznie, co było echem emocji związanych z meczem. Jednak w miarę jak minuty upływały, jego oczekiwania na spokojny wieczór znikły w chmurze napięcia, które unosiło się w powietrzu. To piwo, które miał nadzieję podać z uśmiechem, stało się katalizatorem tragedii. Ojciec spojrzał na nie wystarczająco schłodzoną butelkę, a w jego oczach widniał gniew, jak wyładowująca się burza. Bez słów wyciągnął rękę i chwycił Isaac za kołnierz, wciągając go w wir przemocy. Wtedy rozpoczęła się kolejna szarańcza brutalności, której był już tak często świadkiem. Zanim zdążył się zorientować, cios spadł na niego jak grom z jasnego nieba. Ból przeszył jego ciało, a umysł próbował zrozumieć, co właśnie się stało. Ojciec nie wybaczał…
Isaac stał tam, niemal jak posąg, gdy niewidzialne mocarstwo przemocy i agresji przetaczało się nad nim w postaci pięści ojca. Bez słowa zająknięcia, bez jęku bólu, przyjmował każdy cios, jak nieuchronny los, który musiał znosić. Jego oczy były otwarte, ale patrzyły w dal, jakby wyrwały się z rzeczywistości, chociaż jego ciało było tu i teraz - poddane skrupulatnie wykonywanej rzezi, na twarzy gościł ten sam spokojny uśmiech, który tak bardzo drażnił ojca.
Każda pięść była jak młot, który tłukł go na kawałki, a Isaac trzymał się pionowo, jakby tylko w ten sposób próbował przeciwstawić się tej sile. Nie było słyszalnych okrzyków ani płaczu, tylko cisza zakłócana jedynie odgłosami uderzeń, które przeszywały powietrze i napotykały opór młodego ciała.
Jego ciało drżało pod naporem ciosów, ale Isaac nie poddał się. Jego mięśnie napinały się i rozluźniały, próbując przetrwać to zaklęcie przemocy, które nie chciało się skończyć. Nie chciał dać ojcu satysfakcji, nie chciał mu dać tego przyjemności, że kontroluje jego reakcje. Wewnętrzny ból, który już tkwił w nim od lat, zdawał się łączyć z każdym ciosem, tworząc symfonię męki. Ale Isaac stał tam, oddając się tej piekielnej tańczącej muzyce, jak ofiara rytualnego rytuału.
Jego oczy były pełne tajemniczego spokoju, jakby znalazł schronienie w innej rzeczywistości, gdzie ból był tylko cieniem. Bezbronne ręce chłopaka opadały wzdłuż jego ciała, jak w zrzuceniu broni, ale to nie był akt kapitulacji. Każdy cios wciąż przeszywał jego ciało, a każdy uderzenie zdawało się wnikać głębiej i głębiej, tak jakby ojciec chciał dosięgnąć jego samej istoty. Ból wywołany każdym ciosem był jak fala uderzająca w brzeg, a Isaac stał na tym brzegu, oddając się temu niszczącemu impetowi. Jego wewnętrzna moc zdawała się wyczerpywać z każdym uderzeniem, a jednak niezłomna determinacja trzymała go na nogach. Bez ruchów obronnych, bez prób odsunięcia się, był jak uwięziony w klatce przemocy, której nie potrafił przerwać.
Krew zaczęła powoli spływać z rozciętego łuku brwiowego, malując na jego twarzy kolejny abstrakcyjny wzór cierpienia. Był jak istota w transie, oddana chwilowej bezsilności, ale też gotowa znosić to, co przynosi los. Każdy kolejny cios był jak odbicie tego samego, ale wciąż innego bólu, który miał wymazać cokolwiek pozostało z nadziei czy odwagi.
Jego oddech stawał się nieregularny, w takt pulsującego bólu. Jego ciało pokrywało się nowymi siniakami, chociaż te wcześniejsze nie zdążyły się jeszcze wygoić, a każdy z nich zdawał się krzyczeć o przemocy, jakiej doświadczył.
Kiedy wreszcie, jakby wyzionąwszy ducha, zdyszany i zmęczony, bezcelowymi ciosami, ojciec pchnął chłopaka ostatni raz, cofnął się, jakby znudzony brakiem oczekiwanego rezultatu. Nastolatek upadł z hukiem na ziemię, próbując zamortyzować upadek ręką, która w tym momencie wygięła się w nienaturalny sposób. Nawet na ułamek sekundy z jego twarzy nie zniknął ten lekko prowokacyjny uśmiech. Podniósł się z ziemi, nim ojciec zdążył zająć swe miejsce przed telewizorem. Złapał tylko piłkę i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami, jakby sam się prosił o drugą rundę… która tym razem nie spotka jego, a któregoś z bliźniaków…
To dlatego teraz szedł powoli, kulejąc lekko, ale starając się zachować jak największą godność, mimo bólu, który tłoczył się przez jego ciało. Jego kroki były nieco niepewne, a ręce opuszczone wzdłuż ciała, jakby próbował ukryć swoje rany przed światem. Jego zwykle pewna postawa była teraz niewidzialnie zmiażdżona, a uśmiech, którym często się otaczał, wydawał się być z dala.
Jego twarz była blada, a pod oczami zarysowały się cienie zmęczenia. Na jego policzku widoczny był siniak, a usta były lekko spuchnięte - to były zewnętrzne ślady tego, co przeżył w swoim własnym domu…
Jego postawa była nieco pochylona, jakby próbował ukryć swoją bolesną egzystencję przed światem. Zatrzymywał się co jakiś czas, łapiąc oddech i dając sobie chwilę na zmierzenie się z falą bólu, która wypełniała każdy skrawek jego istnienia.
Kolorowana przez zachód słońca ścieżka była opuszczona, jakby świat wycofał się, aby dać Isaacowi przestrzeń na zmagania się z własnym losem. Kapturem na głowie starał się ukryć swoje zranione oblicze. Materiał bluzy miał tendencję do przesuwania się, ale nastolatek starał się trzymać go nisko, niech jego rany pozostaną tajemnicą, choć krew zalewała mu oko, utrudniając widzenie. Od czasu do czasu musiał delikatnie podciągnąć kaptur, by zakryć łuk brwiowy, skąd krew ciekła w dół jego twarzy, tworząc ponury rysunek na bladym tle skóry.
Wokół niego unosiła się cisza, jedynie przerywana odgłosami natury - szeptem wiatru i odległym szczekaniem psa. Isaac zdawał się być zanurzony w swoich myślach, w swoim wewnętrznym świecie, który był teraz zdawał się mniej gwałtowny niż zwykle. Próbował ignorować ból, choć krew wciąż płynęła po jego twarzy, drażniąc go i utrudniając widzenie.
W końcu dotarł do celu swej wyprawy, która zdawała się być bez celu. Niepewnie nacisnął dzwonek.
- Pogramy? – spytał, gdy tylko drzwi się otworzyły, bez żadnego „cześć”, bez słowa wyjaśnień. Tylko on, jego drżące ciało i piłka.
Orchid Castellar
niesamowity odkrywca
ajzak
sprzedaje jaszczurki — petbarn cairns
25 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Muszę wyjechać gdzieś, w końcu naprawić sen

Obecnie znajdowała się w zupełnie innym świecie, niż ten, który na ogół wydawał się zwyczajny, który był w pewnym sensie rutyną. Przywykła do życia chaotycznego. Tym razem widziała szansę na zmianę. Często myślała, że nie jest wystarczająco dobra, by spotkało ją coś wyjątkowego. Przemoc była niegdyś codziennością, w czasach, w których nie znajdowała siły na przeciwstawienie się, na powiedzenie “dosyć”. Musiała sięgnąć dna, paść na kolana przed obliczem trudnego życia, wśród fal bólu, nie tylko fizycznego. Ból istnienia był czymś wyjątkowym, chociaż dotykał zdecydowanie zbyt dużej liczby istnień na całym świecie. Czy w świadomości, że problem dotyka tak wielu, czuła ulgę? Nie. Ani trochę. Kiedy dochodziło do momentów załamań była sam w obliczu cierpienia i nic nie uśmierzało tego bólu.

I ten ból, ostry, przesłaniający wszystko całunem mroku, wcale nie zmniejszył się po tym, jak wyrwała się w końcu z domu rodzinnego - jedynie zmienił się odrobinę jego charakter.

Dzisiaj skupiła się na czymś, co zakiełkowało niedawno i zmierzało w kierunku, o którym marzył od lat. Mogła z czystym sumieniem odsunąć wszystko co złe, co przykre, haniebne i wstydliwe, skupiając się na pięknie, którego doświadczyła odkąd poznała Amalie. Błądziła po sklepie, wyszukując produkty, które umilą jej i Amalii wieczór, a może i całą noc. Nie spodziewała się niczego, co mogłoby pójść nie tak i nie miała pojęcia.

Zachodzące słońce obserwowała przez małe okienko w mieszkaniu, delektując się barwami i melodią płynącą z gramofonu, na którym obracała się płyta jednego z jej ulubionych zespołów. Przygotowywała lekką kolację, której aromat powoli błądził wśród ścian. W międzyczasie wzięła prysznic i przebrała się w ciemne, luźne bawełniane spodnie i granatową koszulkę z dekoltem, na krótki rękaw.

Podśpiewywała, co nie zdarzało się często, więc humor wyraźnie jej dopisywał. Nie czuła nadchodzącego rozczarowania nawet w momencie, w którym usłyszała dzwonek do drzwi o tak późnej porze, teoretycznie nikogo więcej się nie spodziewając. Pomyślała, że być może czekała ją krótka wizyta sąsiada, więc jedyne czego chciała to to, żeby jak najszybciej go zbyć.

Zderzenie z rzeczywistością było bolesne.

Co się stało? 一 szepnęła, podczas gdy krew odpływała z jej twarzy, kiedy błądziła wzrokiem po zmaltretowanym obliczu młodszego brata Amalii. Zmarszczyła brwi w smutku i gniewie, ruszając szybkim krokiem w stronę chłopaka, ściskającego piłkę.

Pogramy 一 zapewniła go, układając dłonie na jego ramionach, na których zacisnął palce. 一 Ale najpierw wejdź, doprowadzę cię do porządku 一 mruknęła na wydechu, po czym zacisnęła zęby. Najbardziej miała w tym momencie ochotę wypaść z domu, wsiąść za kierownicę, nie zważając na wypity alkohol i pojechać do rodzinnego domu Monroe, by wymierzyć sprawiedliwość, która należała się Isaakowi. Z każdym kolejnym dniem, z każdym silnikiem na ciele, który nie powinien się tam pojawiać, czuła coraz większą wściekłość i poczucie niesprawiedliwości.

No powiedz 一 poprosiła, chociaż mogła się przecież tego domyślić. Gdyby to był jedynie wypadek, to Isaac nie zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Jakby nie był ranny. Nie proponowałby gry. Orchid była pewna, że to sprawka jego ojca. Chciała tylko wiedzieć czy obrażenia nie są na tyle poważne, żeby wezwać karetkę. Przyglądała się oczom chłopaka, wypatrując jakichkolwiek zmian, tak samo jak w jego gestach czy tonie głosu. Potem ruszyła po apteczkę.


uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Zrobił pół kroku w tył, broniąc się od dotyku, którego umysł spodziewał się, nim ten nastąpił. Jego ciało zdawało się reagować na dotyk jak na bodziec nieznanej siły, której pragnęło uniknąć. To była reakcja przypominająca skurcz, nieświadomą próbę ucieczki od czegoś, co mogło zranić.
Chociaż najmłodszy Monroe w domu siostry zazwyczaj odczuwał bezpieczeństwo, takie prawdziwe i pełne, to tego dnia było to bezpieczeństwo zaczadzone lękiem. Choć ściany tego miejsca wydawały się go chronić, to jednak wewnętrzny wir uczuć zdawał się dzisiaj przerosnąć nawet tę ochronę. Wyraz twarzy Isaaca stał się ekspresją nie tylko jego wewnętrznego chaosu, ale także przypomnieniem o przeszłości, która zwykła w niego tkwić. Drżał mimowolnie, jak ranne zwierzę, które instynktownie reaguje na zbliżające się zagrożenie. Jego ciało zdawało się być w pełnej gotowości do ucieczki, jak dzikie stworzenie, które czuje, że otoczenie może być niebezpieczne. Spłoszony, niemal jak zając przycupnąwszy w krzakach, wydawał się obserwować świat wokoło ze skrajnym zaniepokojeniem. W jego oczach, które zwykle emanowały pewnością, dzisiaj tkwił cień niepokoju, tak intensywny, że mógłby nim zostać otoczony.
Posłusznie i niemal automatycznie Isaac usiadł na kanapie, tak jak oczekiwała tego Orchid. Kiedy usiadł, piłka, którą trzymał w dłoniach, znalazła się na jego kolanach. Mimowolnie, bezwiednie, zacisnął palce wokół niej, dociskając ją do swojego ciała. W tym momencie, nie była już tylko przedmiotem do gry, lecz stała się swoistym symbolem - symbolem ochrony, której teraz tak bardzo potrzebował.
- Gdzie Amalia? Zagrajmy teraz… – wymamrotał, zupełnie nieświadomy sytuacji. Wydawało się, że w każdej chwili mógłby zacząć płakać, jakby zasoby wewnętrznej kontroli były niewystarczające do powstrzymania fali nieświadomych i głęboko skrywanych, uczuć, która zalewała jego wnętrze. Było to tak, jakby w każdej chwili mógł wypłakać całe morze łez, które zalegały w jego sercu. Ale płacz był luksusem, na który sobie nie mógł pozwolić. Płacz oznaczałby kolejne lanie, kolejny okrutny gest ojca, który zawsze powtarzał, że łzy to przejaw słabości, znak poddania się. Każda najmniejsza kropla była równoznaczna z pokazaniem, że jest podatny na ból, że można go złamać. To była nauka, która głęboko się w nim zakorzeniła, ucząc go powstrzymywania uczuć do granic wytrzymałości.
- Ja nie… Nic mi nie jest… – skłamał, przyodziewając twarz w najbardziej przekonujący uśmiech, jaki zdołał – Przyszedłem tylko z wami pograć… – powtórzył kolejny raz i poderwał się na równe nogi; choć zrobił to odrobinę za szybko i po chwili grawitacja oraz zawroty głowy, zmusiły go do ponownego zajęcia tego samego miejsca.
Bycie Isaacem, który zawsze miał trudności z kłamstwem, stawiającym prawdę na pierwszym miejscu, wydawało się teraz niewyobrażalne. W szkole, kiedy pytali go o przyczyny siniaków, kłamał z zaciśniętymi zębami, ale teraz, w obecności wujka i brata, oszukiwanie wydawało się być jak próba powstrzymania fali tsunami jedną ręką. Pytania, których unikał, słowa, które tłumił, cały bagaż ukrytych emocji, teraz stawał się widoczny jak nigdy wcześniej. Czuł, jak każde zdanie, które nie wypowiedział, każdy ból, który tłumił, wraca teraz, przypominając mu o swoim istnieniu.
Dzisiejsze pobicie, choć fizycznie różniło się od tamtych wydarzeń w Kolumbii, przywodziło mu na myśl te same uczucia bezsilności, strachu i upokorzenia. Ból, który choć w innych okolicznościach, miał w sobie tę samą gorycz, tę samą niezrozumiałą krzywdę. W jego oczach można było dostrzec to zmieszanie, to zagubienie. Był to wzrok chłopca, który nie wiedział, co ma robić z tym, co teraz wydawało się go przewyższać.
Pękał, tak jak stalowa konstrukcja pod naciskiem nieodparcie rosnącego ciężaru. Jego wewnętrzny spokój, który był jak filar oparcia w niespokojnym oceanie, zdawał się ulegać erozji, jak brzeg skalisty szarpany przez fale.
Isaac głęboko wiedział, że tutaj może otworzyć się na rozmowę. Wiedział, że to osoby, które nie tylko go kochają, ale również znają mroczną prawdę o patologii, która panuje w ich domu. To byli ludzie, którzy rozumieli to, co przeżywał, bez konieczności opowiadania każdego szczegółu. Jednak mimo tej pewności, mimo tego zaufania, słowa skargi na ojca zdawały się utknąć gdzieś w jego gardle.
- Wiewiórki mnie zaatakowały… – wydusił w końcu, sycząc cicho, gdy Orchid zaopatrywał jego rany na twarzy – Okazuje się, że nie lubią gdy zabiera się im żołędzie…
niesamowity odkrywca
ajzak
sprzedaje jaszczurki — petbarn cairns
25 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Muszę wyjechać gdzieś, w końcu naprawić sen

Widziała w zachowaniu Isaaka doskonale znajomy wzór. Znała wszystkie objawy, a mimo to żal brał górę nad rozsądkiem i próbowała jakoś mu w tym ulżyć, co nie wychodziło najlepiej. Przyglądała się młodszemu bratu Amalii uważnie, zastanawiając się co tym razem powinna zrobić. Miała serdecznie dosyć przemocy, jaką obdarzał dzieci ich ojciec. Nie wiedział jakim cudem nic się jeszcze nie wydało. Rodzice Amalii i Isaaka na zewnątrz grali wspaniałych opiekunów, a dzieci nie zgłaszały incydentów do odpowiednich instytucji. Bardzo trudno było bez dowodów uzyskać przychylność sądu, a w sprawach rodzinnych było to jeszcze trudniejsze, niż przy wielu innych. Pozbawienie kogoś praw rodzicielskich było niezwykle trudną decyzją. Idealnym przykładem na to jak trudne byłoby udowodnienie czegokolwiek było zachowanie Isaaka w tej sytuacji. Nie potrafił przyznać się nawet przed rodziną własną do tego, że winę za jego stan ponosił ojciec.

Przyniosła apteczkę i otworzyła torbę, wyciągnęła środek do przemywania ran, gaziki jałowe i kilka małych plastrów. Zamoczyła materiał w płynie i zajęła się przemywanie ran na twarzy chłopaka. Potrafiła zachować zimną krew w takich sytuacjach, bo miała już dosyć bogate doświadczenie. Nie mogła rozpaść się na milion kawałków, załamując po prostu ręce nad tym nieszczęściem. Najpierw należało opatrzyć rany i upewnić się, że Isaakowi nie stało się nic zagrażającemu życiu. Wydawał się co prawda skołowany, więc Orchid obserwowała go również pod kątem objawów wstrząsu mózgu.

Może lekko szczypać, ale dasz radę. Dzielni pacjenci dostają na koniec coś słodkiego 一 mruknęła łagodnie, chociaż bez uśmiechu, skupiona na swojej czynności.

Amalia niedługo wróci, to zagramy. A ja może zrobię ci kakao, co? 一 zapytała, kiedy już skończyła go opatrywać. Słysząc odpowiedź Isaaka, zmarszczyła ze zdziwieniem brwi.

Wiewiórki? Trochę naciągana wymówka, ale niech ci będzie 一 mruknęła, odwracając się na pięcie i kierując do kuchni, żeby podgrzać mleko i wsypać do niego kakaowy proszek.

W pewnym momencie usłyszała, ze Amalia wróciła do domu, więc poszła po cichu do drzwi wejściowych i przytrzymała ją na przedpokoju, tuż po tym, jak ta zdjęła buty.

W salonie siedzi Isaac, twój ojciec znowu go uderzył, ale nie chce tego przyznać. Wydaje mi się, że jest w lekkim szoku一 powiedziała i odetchnął ciężko, wsuwając dłoń na przedramię narzeczonej i zaciskając na moment palce na jej ciele, co miało znaczyć że cieszyła się dziewczyna wróciła do domu, ale była też przejęta całą sytuacją z Isaakiem.


lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Wracała z połowy zmiany w Shadow zmęczona równie mocno jakby była to pełna nocka. Tego dnia zastępował ją Elijah bo chciała spędzić miły wieczór ze swoją ukochaną, która powróciła po tak długim czasie. O ile można było mówić tutaj o powrocie, a nie o odnalezieniu. W końcu Orchid była w Lorne Bay po raz pierwszy i, jak Amalia miała nadzieję, ostatni. Liczyła, że uzbierają trochę pieniędzy, zaoszczędzą, pokitrają po skarpetkach i wyruszą we wspólną podróż Los jeden wie gdzie. Może do Europy, może do Azji. Pragnęła pokazać Orchid świat, który tak bardzo kochała, świat, który był tak wielki, że prawdopodobnie nigdy nie przyjdzie jej go doświadczyć w pełni. Każdego dnia nad tym ubolewała.
Droga z klubu dłużyła jej się z każdą minutą coraz bardziej. Miała wrażenie, że te kilka kilometrów ciągnęło się w nieskończoność, zupełnie tak jakby ulica specjalnie się wydłużała by na dłużej rozdzielić ją z jej miłością. Od kiedy Castellar przybyła do Lorne Bay to każdy powrót do domu wiązał się z szybszym biciem serca Amalii. Z utęsknieniem myślała o łóżku w swoim mieszkaniu, o czarnej kawie parzonej przez Kolumbijkę, o słodyczy jej ust. Godziny pracy rozciągały się, a kilometry dłużyły.
Przekręciła kluczyk w drzwiach i zanim zdążyła się nawet rozebrać dopadła do niej Orchid. Na usta Evy wstąpił uśmiech, który równie szybko jak się pojawił tak zgasł, gdy tylko usłyszała to co druga miała do powiedzenia. W jej głowie malowały się najczarniejsze scenariusze na temat tego co się mogło stać Isaacowi, w jak okropnym stanie mógł się znajdować. Ojciec prawdopodobnie wpadł w furię, inaczej jej młodszy brat nie przyszedłby aż tutaj. Zamknąłby się w pokoju i przemilczał sytuację, przynajmniej tak Amalia podejrzewała. Jednak Isaac wyszedł i przybył do domu swojej siostry, jak się spodziewała pod byle pretekstem spędzenia razem czasu. Pokiwała nieznacznie głową na znak zrozumienia komunikatu i rozebrała się do końca po czym weszła do dalszej części mieszkania.
-Cześć, braciszku!- rzuciła z radością w głosie, choć w tym momencie była odrobinę odgrywana. Spojrzała na młodego oceniając jego stan. Nie wyglądał dobrze, w żadnym stopniu. Opuchnięte oko, ślady po ścieranej krwi, siniaki, które powoli wstępowały na jego ciało. Podeszła do niego i zmierzwiła mu włosy, tak jak to robiła kiedy byli dzieciakami. Usiadła na podłodze przed Isaaciem i wyrzuciła z siebie:-Wiesz, niedawno myślałam sobie, że zaczyna się robić ciepło. Może pojechalibyśmy do lasu? Na weekend? Kupiłam ostatnio taki świetny hamak z moskitierą, więc nawet komary by cię nie pogryzły.- standardowy wybieg Monroe. Ucieczka w miłe wspomnienia i miłe pragnienia by odciągnąć myśli od bólu rzeczywistości. Wizja spełniania drobnych marzeń zawsze była cieplejsza niż spojrzenie w lustro, kiedy miało się obserwować jedynie rany.

Orchid Castellar
Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
ODPOWIEDZ