pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Zatrzymał się przy swoim starym, zdezelowanym Chevrolecie zaparkowanym tuż przy bramie farmy. Nie powinien był dzisiaj rano brać samochodu, nie powinien był prowadzić z trawiącym go jeszcze o 6 rano zjazdem. A może to kokaina dopiero powoli opuszczała jego organizm, ustępując temu zmęczeniu, bólu głowy i szeroko pojętej drażliwości, nie wspominając już o kołaczącym sercu, które starało się utrzymać ten narkotykowy rytm. Zawsze zarzekał się, że nie wsiądzie za kółko pod wpływem, ale jak widać i takie zasady można było nieco nagiąć. Nie miał przecież stuprocentowej pewności, że jeszcze był naćpany, zresztą przed szóstą było jeszcze pusto, a szutrowe drogi Carnelian przeważnie były puste. Nie mniej, niż dziesięć minut jazdy, a i zaparkował wręcz idealnie. Nic się nie stało, więc po co drążyć temat?

Oparł się biodrami o bagażnik auta i wyciągnął z kieszeni świeżą, horrendalnie drogą paczkę papierosów, podbijając dno nasadą dłoni tak, by jeden z nich ładnie wyskoczył. Objął filtr ustami, wyciągając papierosa z paczki jednym, sprawnym ruchem, a pudełko wylądowało na powrót w kieszeni brudnych, przetartych jeansów i zostało zamienione na tanią, plastikową zapalniczkę. Odpalił swojego celebracyjnego papierosa z okazji zakończonego dnia pracy i odetchnął, dając sobie tę chwilę odpoczynku i kontemplacji. Nie zastanawiał się jednak nad żadnymi poważnymi sprawami życia i śmierci, własnych uczuć czy samego sensu istnienia. Nie, on się w tym momencie zastanawiał czy po krótkiej przerwie na prysznic w swojej przyczepie powinien pojechać do Shadow i tam spędzić resztę nocy - kto wie, może zakończyć ją w mieszkaniu jakiegoś mniej-lub-bardziej przypadkowego mężczyzny. Czy może jednak podjechać tam na chwilę, załatwić sobie trochę zioła albo ketaminy i odlecieć w zaciszu własnej przyczepy. To wcale nie był zapychacz świadomości, wcale przecież nie uciekał przed trzeźwością i własnymi myślami, które pojawiały się podczas samotnych wieczorów. Nie chciał, a nawet nie był w stanie wracać wspomnieniami do tego, co było kiedyś, te trzy, pięć, siedem lat temu. Do wszystkich swoich cierpień, błędów, a co gorsza - do momentów, kiedy był s z c z ę ś l i w y. Wiedział, że to szczęście prędko do niego nie zawita. Nie po tym, jak zniszczył kolejną relację z przyjacielem - bo tak chciałby nazywać Miloud. Lizał rany w jedyny sposób, jaki umiał - a więc zagłuszając ten psychiczny ból.

Tak jego dywagacje ze sobą samym przerwała trochę-znajoma sylwetka i krótkie Szczęść Boże rzucone w jego stronę. Zmarszczył brwi, odpowiadając mimochodem, a bardziej powtarzając te słowa jak echo, skonsternowany całą tą sytuacją. Jakie, cholera szczęść Boże? Zlustrował twarz młodego mężczyzny, a może nawet chłopaka, przebranego za księdza. Chociaż to chyba rzeczywiście był ksiądz, acz twarz była mu znajoma i to z miejsca, gdzie Boża stopa nigdy nie postanie. Zaśmiał się pod nosem, strzepując popiół z papierosa i skrzyżował przedramiona na piersi.
My się chyba znamy, co? – zagadnął go i jeszcze dla pewności przyjrzał się mu, kiedy ten się zatrzymał. Zwykle nie zapamiętywał klientów klubu, z którymi przelotnie flirtował, albo i dla nich tańczył. Zwykle był zbyt naćpany i zwyczajnie nie pamiętał połowy wieczoru, a fakt, że ci mężczyźni często wyglądali bardzo podobnie; klasycznie przystojni, poubierani w dobrze skrojone garnitury, bądź dopasowane koszule i jeansy. Z jakiegoś powodu kojarzył go, chociaż chłopak niekoniecznie mógł pamiętać Coopera. Tańczył przecież w masce i tej masce spędzał też resztę nocy. W Shadow pojawiał się bez niej tylko poza pracą, a jedynie wprawne oko i pewna znajomość jego ciała, to jest tatuaży, pokrywających ramiona i klatkę piersiową, pomagała go zidentyfikować.
Nie mówiłeś, że jesteś człowiekiem wiary. – parsknął pod nosem. Nie zamierzał tu wszem i wobec ogłaszać, gdzie go spotkał. To byłoby wbrew jego własnemu pragnieniu pozostania incognito, a takiemu klerykowi, księdzu (kto by to rozróżniał, bo na pewno nie Elijah) - zupełnie nie na rękę. Dodajmy do tego małomiasteczkowość, jeśli nie wiejskość Carnelian, plotki rozchodzące się w ekspresowym tempie i mamy gotowy lincz na obu tych panach. Niezbyt idealny scenariusz.

Shane Zeimer
death by overthinking
mvximov.
Kleryk — Saint Mary's Church
20 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
„Jeśli życie jest moją klątwą, to przeżycie go jest lekarstwem.”
001.
Forgive me father, for i have sinned
Wiara jest dla mnie jednym z najważniejszych aspektów życia. Jest ona fundamentem, na którym opieram swoje przekonania, wartości oraz sposób myślenia. Ponadto jest ona źródłem siły i inspiracji, które nie raz pomogły mi radzić sobie z życiowymi wyzwaniami. W wierze odnajduję poczucie sensu życiu, a także odpowiedzi na trudne pytania. Wpływa ona także na relacje z innymi ludźmi. Dzięki niej szanuję i pielęgnuję otaczające mnie osoby, co umożliwia mi budowanie głębokich i autentycznych więzi.

Jednym z ważnych obowiązków kleryka jest odwiedzanie domów mieszkańców i głoszenie Słowa Bożego. To zdanie, także ma dla mnie ogromne znaczenie w życiu duchowym i społecznym. Odwiedzanie mieszkańców pozwala nawiązywać mi bezpośrednią i osobistą relację z wiernymi. Jest to okazja do poznawania potrzeb, trosk i radości ludzi z mojej parafii. Mogę być obecny w codziennym życiu ludzi, wysłuchiwać ich historii, modlitw oraz problemów, co umożliwia mi lepsze zrozumienie ich potrzeb duchowych. Głoszenie Słowa Bożego podczas tych wizyt ma na celu przekazywanie nauk religijnych, moralnych przekonań i duchowych wartości. Wyjaśniam interpretacje Pisma Świętego oraz odpowiadam na pytania dotyczące wiary.

Spełniając dziś swoją duszpasterską posługę, ubrałem się w tradycyjny strój duchowny, a także wziąłem Biblię i wybrałem się w odwiedziny do mieszkańców parafii.

- Szczęść Boże! – wypowiedziałem do mężczyzny pewnego stojącego przed jednym z domów – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

Przekroczywszy furtkę podwórka zacząłem rozglądać się po okolicy, a następnie przypatrywać napotkanemu mężczyźnie. Jego twarz wydawała się być bardzo znajoma, chociaż początkowo miałem problem ze zidentyfikowaniem owego mężczyzny. Chwila zastanowienia i już wiedziałem. Był to chłopak, który tańczył w klubie jako striptizer. Co prawda podczas występu miał założoną maskę, jednakże ten lekko zarośnięty, odznaczający się wyraźnym konturem podbródek oraz przepiękne oczy głęboko zapadły mi w pamięć. Przez moment się zawahałem, nie wiedziałem co robić. Do głowy przyszła mi myśl, aby po prostu wyjść, ale jakby to wyglądało. Zdecydowałem więc zachować kamienną twarz i udawać nieznajomego. Nie mogłem pozwolić na to, aby wyszło na jaw, że odwiedzam takie miejsca jak klub ze striptizem. Źle by to wpłynęło na moją reputację, zwłaszcza w duchowym towarzystwie.

- Nie przypominam sobie, abym miał przyjemność z panem wcześniej rozmawiać. – odpowiedziałem na słowa mężczyzny. – Prawdopodobnie kojarzy mnie pan z kościoła, chociaż przyznam, że ja nie widziałem pana w trakcie nabożeństw. - Przyjrzałem się mu dokładniej i już miałem stu procentową pewność. Ponadto przypomniało mi się jak bosko wywijał na parkiecie, te jego ruchy i piękne ciało. Przez chwilę tylko ten widok miałem przed swoimi oczami. Spróbowałem się szybko otrząsnąć i kontynuować spełnianie duchowego obowiązku. – Pokój mieszkańcom i temu domowi. Jeśli nie ma pan nic przeciwko to udam się do środka.

Posłałem mężczyźnie pewne siebie spojrzenie i lekko uśmiechnąłem. Był on naprawdę przystojny i ciężko było mi oderwać od niego wzrok. Nie zamierzałem jednak dać po sobie poznać, że go znam. Poza tym on też wydawał się nie być do końca pewien mojej osoby. Wolałem, żeby tak zostało. Przynajmniej na razie.

- Skoro już mowa na temat wiary. To jak to jest z tym u pana? Czy Bóg zajmuje wyjątkowe miejsce w pańskim sercu?

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Elijah Cooper wierzył w rzeczy przyziemne. Będąc jeszcze dzieckiem - wciąż i wciąż dawał wiarę kłamstwom swojego ojca, który powtarzał mu, że jeśli będzie się zachowywać - nie dostanie znowu w skórę. Zdanie powtarzane w domu Cooperów jak mantra, tracąca swoją siłę w momencie, kiedy ojciec otwierał kolejną puszkę piwa lub rozpieczętowywał butelkę wódki czy innego, taniego alkoholu. W tym późniejszym, późno-nastoletnim okresie swojego życia zawierzył zieleni oczu Ralpha Hawkinsa. Zieleni, przełamywanej złotem australijskiego słońca, którego promienie zdawały się tańczyć w tęczówkach w te upalne, letnie dni. W tych oczach znajdywał spokój i ukojenie fizycznego bólu. Przed tymi oczami nie musiał uciekać, nie musiał się chować ani szukać wymówek dla spojrzenia pełnego współczucia. Te oczy były dla niego bezpieczeństwem. W te oczy mógłby wpatrywać się godzinami, tę zieleń mógłby wyznawać - niczym bożka lub idola, stawiając jej ołtarzyki lub przydrożne kapliczki. Zawierzył też jego dłoniom, tak delikanie, acz stanowczo podciągającym Cooperową koszulkę w poszukiwaniu nowych obrażeń spod ojcowskiej ręki, w tym niemym wyrazie troski. Nie potrzebował słów, które Ralph i tak zwykle oszczędzał, znacznie lepiej, prawdziwiej komunikując się bez nich. Teraz jednak te dłonie już nie dotykały go jak kiedyś, a właściwie unikały wręcz kontaktu bez potrzeby. Oczy były pełne żalu - za zabranie mu pięciu lat wolności, pięciu lat życia - a jednak, gdyby mógł, utonąłby w nich. Albo dałby się tym dłoniom zabić, poddając się jak skazaniec pogodzony z własnym losem.

Do B o g a było mu jednak nie po drodze. Bóg nie był dla niego wartością, nie układał mu życia. Cooper nie wierzył też w jego ingerencje, zwyczajnie nie rozumiejąc tych, którzy powierzali mu swoje całe życie, tłumacząc wszelkie swoje problemy czy trudności życiowe jakimiś próbami - siły, wiary, pokory? Czasem zazdrościł im tego, tej gorliwości w modlitwie - przez Marcusa Hawkinsa wypowiadanej prawie-monotonnie przed każdą kolacją, za to w ustach jego małżonki, Claire - była swego rodzaju jednostronną rozmową, z nieobecnym rozmówcą. Taką, która koi duszę i umysł. Jednak Elijah zwyczajnie nie potrafił uwierzyć w jakieś wszechwiedzące, wszechobecne bóstwo - podobno z założenia dobre i miłujące. Jeśli tak było, to dlaczego spotkało go tyle cierpienia? Czym zasłużył na taką rodzinę, czyżby on pokutował za grzechy rodziców? Jeśli obecnie wierzył w cokolwiek - to była to jedynie obietnica zapomnienia i tej błogiej narkotyzacji, przykrywającej umysł jak muślinowa zasłona. To był pewne i rzeczywiste, choć nienamacalne. To był w stanie poczuć - choć co niektórzy podobno czuli Boga, może dokładnie tak, jak on czuł kokainę, kursującą w jego organizmie?

Zlustrował mężczyznę spojrzeniem po raz kolejny, uparcie walcząc z dysonansem poznawczym. Na jednego księdza już wpadł, przemierzając aplikację randkową, ale jakie były szanse na to, by zupełnie przypadkowo spotkał kolejnego? Owszem, w nieco innych okolicznościach, ale duchowni to nie jest raczej grupa, której można było się spodziewać w miejscu tak zgniłym i zepsutym jak Shadow. Rozejrzał się, trochę zapobiegawczo, a trochę by sprawdzić czy żadne z Hawkinsów nie kręci się po okolicy, w zasięgu wzroku, a co gorsza - słuchu. Słowa, jakie docierały do niego z ust bruneta tym bardziej pogłębiały jego konsternację i przez chwilę pomyślał nawet, że może to jakiś ponury żart. Tylko kto zadałby sobie tyle trudu? Pokręcił głową, próbując powstrzymać nieco głupawy uśmiech, który cisnął mu się na twarz.
Nie, do kościoła mi nie po drodze. – odparł krótko i zaciągnął się papierosem. – Myślę, że dobrze wiesz, dlaczego. I daj spokój z tym panem, wystarczy Elijah. – powiedział nieco ciszej, chociaż w ich najbliższej okolicy nie było nikogo, kto mógłby ich usłyszeć. Chłopak i tak nie przyszedł tu przecież do niego, a do Claire, która wręcz uwielbiała te duszpasterskie wizy i rozmowy z duchownymi.

Im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że go zna. Chyba, że miał brata bliźniaka albo jakiegoś sobowtóra, Cooper już nie wykluczał niczego przez sam surrealizm tej sytuacji. Pomyślał nawet przez chwilę o Divinie i jej reakcji pełnej szoku na wiadomość o tym, że Elijah spał z księdzem. Kto wie, czy kolejna taka plotka nie wpędziłaby biednej dziewczyny do grobu.
Powiedzmy, że nikt mnie w tej wierze nie wychował, panie księdzu. – no bo jak miał się do niego zwracać? Cóż, niby od tamtego księdza-na-jedną-noc nauczył się, że mówi się ojcze... To wyrażenie jednak nabrało jednak nie tych konotacji, co trzeba i skutecznie przypominało mu o tej dosyć osobliwej nocy. W dodatku zupełnie niepasowało mu ani do chłopaka, ani do tego całego zajścia. — Zakładam, że ten cały Jezus ma dosyć szczególne miejsce w twoim sercu, skoro zdecydowałeś się na taki zawód. - trochę stwierdzał, trochę pytał.

Shane Zeimer
death by overthinking
mvximov.
ODPOWIEDZ