echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus Amadeus Werner, który nie tracił zupełnie wiary w ludzi, niezależnie od tego, jak wiele razy go zawiedli, nie musiał wymyślać sobie przyjaciół, a jedynie ukochanych. Czasem kolorował swoimi własnymi marzeniami rysy znajomych twarzy i wyobrażał sobie, że kiedyś mogliby wzajemnie do siebie przynależeć. Od momentu bolesnego pożegnania z Mauricem, te zabiegi wydawały mu się jeszcze bardziej fantazyjne niż wcześniej - coraz mniej zawierzał ich potencjalnej realności, coraz bardziej uważał je za dziecinne marzenia, bo przecież dowiedział się, w sposób bezpośredni i niepozostawiający żadnych wątpliwości, że zwyczajnie nie dało się go kochać. Nie pozostawało mu więc wiele więcej niż tylko smętne paplanie się we własnych wyobrażeniach, pieszczotliwe przyzywanie najmilszych snów i modlenie się, aby trzymały się jego jaźni jak najdłużej.
Najczęściej projektował marzenia na te wszystkie osoby, z którymi był na jedną noc; wymyślał scenariusze, płodne i czułe, które rozszerzały kontekst sytuacyjny tego, co razem robili: ich ustami zapraszał siebie samego na długie, wieczorne spacery po mieście, ze splecionymi dłońmi, ich palcami mierzwił własne włosy w pełnym troski i wdzięczności geście, ich ramionami oplatywał się mocno i znikał w bezpiecznym uścisku, który sprawiał, że wszystko to, co na zewnątrz nie było ani trochę istotne ani groźne. Do cna przekonany, że to najwięcej, na ile kiedykolwiek będzie go stać, że to najbliżej miłości, jak będzie dane mu się znaleźć, traktował te iluzje z istnym namaszczeniem, oddając im się całkowicie, jakby były wszystkim, co miał.
To samo robił, niemal automatycznie, z nieznajomym chłopakiem, który leżał teraz u jego boku na tym równo przyciętym trawniku. Choć nie znał nawet jego imienia, wyobrażał sobie, że wie o nim wszystko: że leżeli tutaj każdego dnia australijskiego lata, oglądali niebo, trzymali się za ręce, że witali się zawsze delikatnymi pocałunkami, składanymi na policzkach i przytulali, zasypiając razem w swoich ramionach. Te intymne wizje z pewnością były czymś nie na miejscu, ale Klaus pozwalał im kolonizować swój umysł, przeżywając same wyobrażenia o tym, jak ta sytuacja mogłaby wyglądać w innym świecie, w sposób tak namiętny, jakby rozgrywały się na jawie. To było wstydliwe, oczywiście. Wstydliwe i zwyczajnie nie przystawało, ale przecież dopóki otulało jedynie jego wnętrze, dopóki żywiło się myślami i czuwało zamknięte w wernerowym umyśle, zawsze mógł się tego wyprzeć.
Ale jeszcze nie chciał. Teraz wciąż łowił iskierki ekscytacji i radości, które wywoływała w nim sielskość tego obrazka, teraz rozmyślał o tym, jak to ten nieznajomy chłopak został mu rzucony w ramach chwilowego pocieszenia, więc Klaus teraz mógł natrzeć na niego swoim rozumem i rozebrać, delikatnie i zupełnie niewinnie, z tej obcości. Tak mu się wydawało, kiedy oddawał się całkowicie tej błogości, która owiała go zupełnie nagle ciepłem letniego popołudnia, ale jak każda ułuda, ta także musiała dobiec wreszcie końca - gwałtownie, może nawet z hukiem, kiedy chłopak poderwał się z ziemi jak oparzony, usłyszawszy jego propozycję. Klaus ani drgnął - leżał wciąż na tej trawie, wpatrując się w niego wielkimi, szczenięcymi oczami i uśmiechając łagodnie, zupełnie tak, jakby przed chwilą jego sen o relacji, która nie miała prawa się wydarzyć, nie runął wcale w gruzach.
- Dlaczego tak się boisz? - spytał po prostu, układając sobie dłonie na brzuchu. - Co to za różnica: czy będę znał twoje imię? - dodał jeszcze gładko, bo faktycznie nie widział w tym sensu - ale może to tylko dla tego, że poznanie imienia tego młodzieńca wykrzywiłoby tę wizję, w której jego osobę budował sam Werner. - Jeśli ty potrzebujesz znać moje, to jestem Klaus - zdradził w końcu, ale ani nie dźwignął się na nogi, ani nie wykonał żadnego innego gestu, który z pewnością należałoby podjąć - rodzice wtłukli mu to do głowy odpowiednie mocno - przedstawiając się komuś. Z tej pozycji wygodnie obserwowało mu się tę panikę, która zawładnęła nieoczekiwanie jego towarzyszem, dlatego ani myślał się podnosić - leżał, marszczył brwi i starał się swoim własnym wyciszeniem przesłać mu może jakąś informację, że wszystko było dobrze i mógł być spokojny.
Przecież Klaus nie chciał zrobić mu krzywdy. Klaus chciał poczuć się przez chwilę kochany - choćby to uczucie było tylko jedną wielką iluzją.

Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Wydawało mu się, że jest jednym z tych chłopców, którzy mają wszystko. Mógł przecież odhaczyć całkiem porządne, brytyjskie wychowanie, które zawierało się w szkole z internatem o nienagannych zasadach i w poszanowaniu starszych ludzi. Wszak nie było dla Buxtona kogoś droższego niż własny dziadek, choć niemal giął się w pokłonie na jego widok. Równocześnie pomimo wszystko miał też kochających rodziców, którzy dbali o niego wręcz za bardzo usuwając mu spod nóg wszelkie ciernie. Jego młodsza siostra może była urwisem nie z tej ziemi, ale dogadywali się i z wiekiem stanowili wspólny front przeciwko rodzicom. Gdy czytał o zagranicznych wojażach, odnajdywał historie wielkiego głodu i ubóstwa, podczas gdy u nich w domu o suto zastawiony stół dbała odpowiednia służba.
Nie trzeba było wspominać nawet o rozwoju zainteresowań, bo przecież był jednym z tych, którzy szlifowali języki na równi z księgami o literaturze. Będąc na studiach był już człowiekiem obytym z anatomią, choć jak się okazało praktyka rządziła się jednak swoimi prawami. Chodziło jednak o świadomość tego, że wszyscy dbali o to, by zapewnić mu to co najlepsze i przez lata wręcz czuł się hołdowany jako dziedzic lorda.
Nie rozumiał więc skąd wzięła się ta przejmująca samotność, która najpierw skłoniła go do wymyślania sobie przyjaciół (może, gdyby się postarał, odnalazłby ich w realnym świecie), a teraz do przyjmowania tego chłopca w swoim ogrodzie, choć przecież to nie tak, że cokolwiek o nim wiedział. Nie podejrzewał go o jakieś niecne zamiary, nie sądził, że szuka wytrychu do wejścia do rezydencji, a mimo wszystko powinien być bardziej ostrożny w dobieraniu sobie znajomych.
Zdecydowanie powinien zacząć od przedstawienia się i innych, konwencjonalnych tradycji, które przecież zostały stworzone po coś. Najwyraźniej jednak drzemała w nim pewna natura buntownika, bo wcale nie przeszkadzało mu po raz pierwszy w życiu, że brudzi swoje beżowe spodnie trawą i że rodzice mogą go nakryć na wypalaniu tego papierosa.
Pewnie nie mogliby mu tego zabronić- wszak był już dorosłym mężczyzną- ale już pewnie pokusiliby się o jeden z tych wykładów, dotyczących reprezentacji zawodu lekarza. Z tego powodu unikał ich jak mógł i unikał również tego, czym ten młody chłopiec szarżował.
Było coś nieodgadnionego w jego pragnieniu przyciągnięcia go do siebie i złożenia na jego ustach pocałunku. Alfie, którego wychowano w kochającym domu, nie rozumiał do końca tej potrzeby, choć musiał przyznać, że po raz pierwszy od dawna korciło go niesamowicie, by nagle przesunąć kilka kartek do przodu i dowiedzieć się, co będzie dalej i co będzie kryło się za to, gdy mu wreszcie ulegnie.
Nie mógł się nie zastanawiać i gdybać, choć przecież powinien odpowiedzieć na zadane przez Klausa (tak się nazywał ten młodzieniec) pytanie.
- Nie boję się - zaprzeczył natychmiast. - Po prostu nigdy nie całowałem się z mężczyzną i nie wiem czy potrafię - westchnął z równie nieśmiałym uśmiechem przesuwając dłoń po wargach, zupełnie jakby rozważał tę opcję, choć przecież wiedział, że to nie jest dobre miejsce i czas.
Nikt nie chciał zostać nakrytym przez swoich rodziców na podobnym bezeceństwie, w samo południe tego dusznego i absolutnie leniwego dnia, który skłaniał do przechadzek po ogrodzie. To było gorsze niż te kradzione papierosy, więc pewnie dlatego nachylił się, by sprzedać mu jeden z tych mało angażujących buziaków, ten bez języka i ten na przekór wszystkiemu, co Alfie Buxton mówił i sądził o sobie samym.
Ten dla amatorów, którzy chcieli eksplorować więcej.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Samotność była dla niego czymś przyrodzonym. Może inaczej byłoby, gdyby jego rodzice nie zaprzestali płodzenia potomków na nim; może miałby wtedy kogoś, kto w tym dziecięcym wyizolowaniu wykazałby się wobec niego jakimś zrozumieniem, bo przecież znałby je z autopsji. A jednak - wyglądało na to, że osamotnienie od zawsze było mu pisane, bo narodził się w pojedynkę, wychował w pojedynkę i umrzeć, najwyraźniej, również miał bez nikogo u swojego boku. To wydawało się kuriozalne, biorąc pod uwagę, jak często oddawał się innym ludziom i z jakim namaszczeniem dbał o to, żeby otaczać się nimi nieustannie - być może w próbie odczarowania klątwy dziecięcej samotności, która wrosła się w jego duszę, gdy między licznymi zajęciami dodatkowymi, odbijał się od ściany do ściany rodzinnej rezydencji. Może naprawdę próbował wciąż wierzyć, że poczucie opuszczenia dało się zaleczyć jak bolący ząb czy gorączkę - że mógł wyzbyć się go, jeśli tylko postarałby się wystarczająco mocno. A jednak - nawet w tłumie czuł się zupełnie sam, jak obcy z innej planety, próbujący zasymilować się z tłumem.
Teraz było podobnie - nawet jeśli w kwestii pochodzenia i wychowania z tym nieznajomym młodzieńcem łączyło go dużo więcej niż z jakąś inną, przypadkowo spotkaną osobą, czuł od niego pewne wycofanie, które nie zgrywało się z klausową wizją. Być może powinno go to zirytować, ale zawsze był osobą dość ugodową - mógł wpuścić go do swojego świata właśnie takiego: spłoszonego i niepewnego, i mógł zrobić to naprawdę, a nie tylko w swoich wyobrażeniach, ale przecież gdyby się na to zdecydował, istniałaby cholernie duża szansa na to, że ten chłopak, który nawet leżąc na ziemi i wpatrując się w niebo wydawał się spięty, zagubiłby w tym nieznanym sobie uniwersum całe swoje uporządkowanie i wstrzemięźliwość, które wydawały się Klausowi tyleż egzotyczne, co zwyczajnie osobliwe.
Werner słuchał go jednak uważnie, kiedy tłumaczył mu, że wcale się nie bał i miał ochotę powiedzieć mu, że mógł przy nim przyznać się do swoich obaw - ale to przecież byłoby z pewnością zbytnim spoufaleniem, bo nie wypadało od obcego człowieka oczekiwać podobnej otwartości. Skinął więc tylko płytko głową, próbując oszukać i jego i siebie, że wierzył temu zapewnieniu. Nie znał go przecież na tyle, żeby mieć prawo to negować. Cały czas uśmiechał się łagodnie, chcąc w jakiś sposób oswoić go do siebie, trochę jak dzikie zwierzę, które uczyło się dopiero rozpoznawania człowieka.
- Więc pocałuj mnie jak dziewczynę - zaproponował po prostu, lekko i w taki sposób, że zabrzmiało to jak oczywiste rozwiązanie. Klaus nie uważał, że istniała w tej kwestii jakaś większa różnica; przyszło mu w życiu całować także kobiety: średnio chętnie i średnio przytomnie, zazwyczaj takie w wieku swojej zmarłej już matki, zazwyczaj w stanie odurzenia tak wielkiego, że nie był w stanie nawet zasygnalizować, że wcale nie chce - gdyby, oczywiście, ktoś kiedyś powiedział mu wprost, że niechcenie było w istocie taką rzeczą, o której powinno się mówić, a nie tylko przełykać ją gorzko, w obawie, że jeśli się tego nie zrobi, ona wymknie się spomiędzy warg na wolność, gdzie nie było dla niej miejsca.
A potem ich usta spotkały się wreszcie i to był chyba najbardziej niewinny pocałunek, jakiego Klaus doświadczył kiedykolwiek w swoim życiu - do tego stopnia, że nie wiedział przez moment jak powinien na niego odpowiedzieć, a zanim zdążył się namyślić, ten się skończył, tak po prostu, pozostawiając go z poczuciem rozbicia i nienasycenia.
- Tak całujesz dziewczyny? - spytał z cieniem rozbawienia, które nie miało na celu w żaden sposób go urazić, ale raczej rozładować tę pełną napięcia atmosferę. Po wypowiedzeniu tych słów, Werner zdecydował, że to jego kolej i teraz on nachylił się do nieznajomego, żeby po raz kolejny zasmakować jego ust - tym razem pełniej i z większym zaangażowaniem, z dłonią układającą się na jego policzku, z przymrużonymi oczami i ciężkim oddechem uciekającym przez nos: czyli dokładnie tak jak, jego zdaniem, powinno się właśnie całować.


Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nigdy nie patrzył na chłopców w ten sposób. W jego domu nie było to zakazane. Jego matka szczyciła się, że są jedną z tych nowoczesnych rodzin i żadne z jego rodziców nie miało problemu z kuzynem, który pewnego dnia przyprowadził swojego wieloletniego partnera. Uznali, że ważniejsze jest pochodzenie, a trzeba było przyznać, że tamten miał je świetne, więc można było rzec, że wszystko toczyło się w tych samych uprzywilejowanych kołach. Póki nie startował z fanaberiami, które dotyczyłyby biednej studentki Alfie mógł zostać uznany jedynie za ekscentryka przy wyborze męża zamiast żony.
Tyle, że sam Buxton nigdy nie zastanawiał się nad tą ewentualnością uznając, że oczywistym jest, że to kobiety wiodą prym w jego życiu, a skoro właśnie tak było, nie szukał żadnej dodatkowej iskry, która mogłaby doprowadzić go do miejsca, w którym znalazł się teraz. Przecież to nie tak, że temu paniczowi dawał jakieś określone sygnały bądź wabił go swoim spojrzeniem. Wręcz przeciwnie, wszystko wydawało mu się pośpieszne właśnie dlatego, że nie było tego przejścia od całkiem radosnego flirtu po zbliżenie, zupełnie jakby nieznajomy wyłuskał z ich znajomości to co najlepsze i skupiał się na samym preparacie, jakim był pocałunek. Nie rozumiał dlaczego, czuł się tym zdezorientowany i bliski był do zadania najbardziej żałosnego pytania czy aby tak jest zawsze i czy aby tak to wygląda wśród mężczyzn, bo jeśli tak to Alfie rezygnuje i odtąd będzie bił pokłony tylko kobietom.
Nie było to najbardziej dojrzałe ani pewne tożsame z emocjami, które powinien przeżywać, gdy przystojny młodzieniec prowokuje go do złego, ale przecież Buxton był jak jeden z tych dobrych chłopców, szalenie gotowych zaryzykować, choć nie wiedział jak.
Te emocje kłębiące się w jego głowie zdawały się z wolna eksplodować aż doprowadziły do jednego z bardzo niewygodnych i kłopotliwych dialogów, który wręcz kipiał jego niedojrzałością i brakiem doświadczenia, co w przyszłości miało skutkować tym, że schowa się przed wypełzającymi na jego policzek rumieńcami.
- Tak naprawdę ostatnio nie całuję nikogo, a jeśli już to nie kogoś, kogo nie znam. Lubię najpierw kogoś poznać i polubić, potem mam wrażenie, że jakoś łatwiej jest nie popełnić gafy, bo przy całowaniu można popełnić tyle niedelikatności, że aż mnie to przeraża i skłania do głębszych przemyśleń i wiesz… - i pewnie mówiłby, mówiłby, formułowałby całkiem niedorzeczne zdania, które już dawno straciły sens, gdyby nie fakt, że po prośbie Klausa nastąpiło coś jeszcze i to jeszcze opierało się na całkiem mocnym pocałunku, którego zdecydowanie nie dzielił z żadną dotąd dziewczyną. Miał wrażenie, że wreszcie z dotknięciem jego warg zrozumiał po co właściwie istnieją pocałunki, bo wcześniej wydawały mu się brudne i pełne bakterii, a ten całkowicie zawojował jego światem i doprowadził do tego, że aż cały się w nim pogrążył. Wolno, delikatnie, a wreszcie zachłannie i do zderzenia zębów, które zdawały się wcale nie przeszkadzać.
Jak i płeć jego wybranka, bo nagle igraszką okazało się stwierdzenie, że mogłaby mieć jakiekolwiek znaczenie.
Nie miała, całował go zachłannie czując miękkość jego warg, bliskość skóry i własne emocje, które buzowały coraz bardziej i które sprawiały, że nie mógł być to jeden z tych niewinnych pocałunków, choć sama sceneria była niewinna bardzo i taka pierwsza, wyrwana z ograniczeń, które jeszcze nie zdążyły w nich uderzyć z impetem.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus otaczał się akceptacją jedynie w pewnych kręgach. Od śmierci matki w końcu dość otwarcie dzielił swoje życie na dwoje: pozwalał sobie czerpać wszystkie dobre i złe rzeczy w podnajmowanych na prywatne wydarzenia, kolorowych lokalach ukochanych sobie przez monachijską bohemę, aby potem wracał do zimnego domu, w którym czekał na niego daleki od jakiejkolwiek wyrozumiałości ojciec. O ile w tym pierwszym towarzystwie, które dużo chętniej traktował jak rodzinę niż Adalberta Wernera, ślepy zupełnie na wszystkie wyrządzane sobie krzywdy, nie tylko wymieniał się pocałunkami z mężczyznami, ale wręcz był do tego zachęcany, o tyle w rodzinnej posiadłości o podobnych ekscesach nie wypadało nawet wspominać. Choć jego ojciec, idąc z duchem czasu, przyklepywał wszystkie decyzje o zmianach logo na tęczowe w czerwcu i oficjalnie prowadził biznes w duchu otwartości, zgadzając się nawet na szkolenia sprzeciwiające się dyskryminacji, w czterech ścianach własnego domu najwyraźniej liczył na to, że będzie mógł od podobnych modnych bzdur odpocząć.
Syn natomiast nie dawał mu specjalnie takiej możliwości, bo w końcu wychodził przed nim z szafy tyle razy, że fakt, że Adalbert nadal łudził się, że uda mu się opchnąć go ambitnej córce kolegi z branży, wydawał się czystym wyparciem. Jedna z takich kandydatek już w pierwszej chwili spotkania (jakże niesubtelnie zaaranżowanego w przydomowym ogrodzie, podczas jednego z popołudniowych przyjęć u jej rodziców) zapytała go czy jest gejem, na co on odparł, że tak, a ona wtedy oznajmiła, że to całe szczęście, bo ona jest lesbijką. W gruncie rzeczy, wyszła z tego całkiem miła rozmowa, choć w trakcie wyznała mu, że przechodzi teraz kryzys po tym jak nijaka Emma złamała jej serce - pamiętał dobrze, że powiedział jej wtedy, że po dziewczynie o imieniu Emma można było spodziewać się tylko złamanego serca. Jedyna szkoda w tym wszystkim była taka, że nie spotkali się nigdy więcej, bo Adalbert pokłócił się na śmierć z tym swoim - do wówczas - serdecznym znajomym, a o całej ustawionej randce zapomniano szybciej niż Klaus mógłby się tego spodziewać.
Dlatego właśnie, kiedy odnalazł się w ogrodzie z chłopakiem, którego imienia dotychczas nie poznał, wystarczająco blisko, żeby móc udawać, że nie myślał wcale o swoim własnym, złamanym sercu, wiedział już bardzo dokładnie, kogo wolał całować i jak właściwie powinno się to robić. Co prawda, nie miał dotychczas zbyt wielu okazji do całowania osób w zbliżonym do siebie wieku i zazwyczaj to jednak on był w takim układzie tym mniej doświadczonym, ale przecież trafiły mu się też już parokrotnie takie zaplątane gaduły, które trzeba było nieco ośmielić. W pewnym sensie uważał ten potok słów, który wydobył się z ust młodzieńca, za całkiem uroczy i nawet chwilę wahał się przed zainicjowaniem kolejnego pocałunku, ciekawy, dokąd by ich ta plątanina słów zaprowadziła, w końcu jednak musiał ulec pokusie jego warg, bo na rozmowy będą mieli jeszcze z pewnością czas, a na całusy ten zdawał się być precyzyjnie odmierzony.
Być może zegarkiem na nadgarstku matki nieznajomego, być może znienawidzoną porą obiadu - na którym nie będzie nic bez mięsa - w domu jego wujostwa, a może jedynie lękiem tego chłopaka albo zwykłą klausową niecierpliwością: tak czy inaczej, Werner nie miał zamiaru pozwolić żadnemu z tych czynników przeszkodzić im teraz, kiedy wreszcie sięgnął do jego ust, z fascynacją uczestnicząc w tym, jak z każdą sekundą ten skrępowany młodzieniec stawał się coraz bardziej ośmielony.
Pozwolił więc sobie na odpłynięcie w to zbliżenie, udając uparcie, że wcale nie wyobrażał sobie, że całował teraz Maurice’a, który do tego obcego człowieka nie był przecież ani trochę podobny - ani wizualnie, ani w kwestii obycia, ani stylem odwzajemnianych pocałunków. Przesunął kościste palce z policzka chłopaka na jego kark, drugą dłoń lokując gdzieś na jego ramieniu, które gładziła z odpowiednią dozą intensywności, hacząc o materiał przywdzianej na siebie koszuli. Nie chciał teraz przestawać. Pragnął więcej - jakby nie bacząc specjalnie na to, że i tak dostał już bardzo dużo. Wychowanie nauczyło go jednak zachłanności, typowej dla bogatych dzieciaków, które tylko udawały, że z zepsuciem nie miały nic wspólnego.

Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Powinien być bardziej zdecydowany. U Alfiego przecież wszystko toczyło na zasadzie prostych komunikatów- tak lub nie. Nie było miejsca na żadne wahania, odcienie szarości czy też strefy, których do końca nie rozumiał. Sądził, że wynika to z jego żołnierskiego wychowania. Może i rodzice dawali mu całkiem swobodne pole do odkrywania siebie (w ramach normy, rzecz jasna), ale już dziadek, którego niesamowicie podziwiał, skupiał się bardziej na tym, by zapewnić mu musztrę i odpowiednie przeszkolenie. Nie wiedział czemu akurat o nim przyszło mu myśleć, gdy ten nieznajomy (choć się przedstawił) chłopak wymusił na nim pewien rodzaj bliskości. Nie wydawało mu się to naganne, choć musiał przyznać, że pomyślał o wszystkich zarazkach, jakie to za sobą niosło. Chodziło raczej o pewne rozczarowanie, jakie musiałby czuć jego przodek, gdyby okazał się jednym z tych, którzy nie będą mieli dziedzica.
W końcu w rodzinach jego typu to nadal był wyznacznik pewnego statusu i choć wszyscy wokół mogli się zarzekać, że są bardzo cool z tą jego orientacją, on sam wiedziałby, że byliby nim rozczarowani. Na domiar złego on sam był sobą rozczarowany, bo to wcale nie było tak, że z tym pocałunkiem otworzyły się przed nim drzwi do tęczowego świata i poczuł się do niego wciągnięty. Wręcz przeciwnie, lubił miękkość jego warg, jego szczupłą sylwetkę, ale nadal nie było to dla niego kategoryczne zaprzeczenie tego, że lubił dziewczyny. O jednej z nich, zresztą, myślał, gdy te pocałunki stawały się coraz bardziej intensywne, a on skupiał się już nie na tym, jaką płeć przyszło mu całować, ale na samym fakcie oddawania się tej przyjemności.
Nie trwało to długo, ot, zaledwie kilka chwil i łapanych naprędce oddechów, ale musiał stwierdzić, że nawet nagle przypadła mu do gustu ta australijska, parna pogoda, która odbierała zdolność logicznego myślenia. Wszak potem właśnie tak mógł sobie tłumaczyć to, że całkiem stracił głowę i dał się porwać temu bezczelnemu złodziejowi, który nie pytał zanadto o to czy koniecznie wyraża zgodę na tak zachłanne traktowanie. Wszystko nagle stało się nieistotne i nawet zasady, którymi zazwyczaj kierował się Alfie Buxton uległy przedawnieniu i stały się jedynie echem dawnych rozmyślań.
Niepotrzebnych najwyraźniej, bo przecież ten cały Klaus miał rację. Zdecydowanie lepiej było doświadczać niż próbować jakoś to analizować. Cały głos rozsądku został zastąpiony zdecydowanym instynktem z jakim i jego dłoń zaczęła przesuwać się zachłannie po ramionach tego chłopaka, który najwyraźniej skutecznie zawrócił mu w głowie. Tak bardzo, że aż cały drżał na myśl o tym do czego to mogłoby to doprowadzić i choć nie dbał o żadne etykietki, chciał jeszcze bardziej eksplorować to uczucie w dole brzucha, które przecież nie przytrafiało mu się nigdy w towarzystwie mężczyzny. Najwyraźniej jednak trzeba było poznać kogoś, kto całkiem bezczelnie go do siebie zagarnie i zrobi z nim co będzie chciał.
To znaczy i tak nie wyszli ponad pocałunki, bo wreszcie oderwał się od jego ciepłych warg i zapalił kolejnego papierosa uznając, że pewne kwestie mają już całkiem ustalone.
Lubił go po prostu całować i nie widział w tym żadnego problemu, więc chyba wszystko było w porządku, jeśli chodzi o to lato?
- Zawsze tak robisz? Całujesz nieznajomych, by ich lepiej poznać?- sprecyzował, bo nie wiedział jak ma określać to skracanie dystansu. Może w Europie był to najnowszy krzyk mody i wyjdzie na cholernego parweniusza z tym swoim brytyjskim (bo nawet nie szkockim) dystansem, ale musiał wiedzieć i musiał się do tego odnieść, zanim znowu nabierze ochoty, by wtopić się znowu w te same kuszące wargi.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienia samookaleczania
W pamięci mając parne, bogotańskie popołudnie, w które jego serce roztrzaskano o posadzkę na milion drobnych kawałków, Klaus Amadeus Werner uczył się na nowo doceniać życie. Małymi krokami, bo najpierw rozchodziło się wyłącznie o to, żeby nie płakać tak często, potem dopiero, żeby oddychać równą miarą, a jeszcze później, aby odzwyczaić się od dotyku ostrza - bolesnej pamiątki po Maurice’u - na wewnętrznej stronie ud. Czasem myślał o spaleniu tych wszystkich listów, ale zawsze, kiedy wydobywał je z pudełka z zamiarem zrobienia tego, kończył czytając je po raz kolejny, łkając i rozdrapując na nowo do krwi rany (fizyczne i psychiczne), którym tym samym uparcie nie pozwalał się zagoić. Wracał do niego tamten dzień - wracało zatłoczone lotnisko, wynajęty apartament, do którego wstąpił po przylocie tylko na chwilę, żeby się odświeżyć, droga w taksówce do mieszkania DeVilliersa. Wracały pocałunki, podczas których wierzył jeszcze, że wszystko będzie dobrze, ale trzy kroki za nimi wracał też piekący ból, poczucie upokorzenia i wspomnienie histerycznego szlochu, w którym miotał się na tym pieprzonym materacu, nie potrafiąc zaakceptować prawdy, która była mu przedstawiana.
Teraz, w te duszne godziny australijskiego lata, które spływało mu po skroni strużką potu, w zasięgu bliskości nieznanego sobie człowieka, Klaus wyobrażał sobie uparcie, że wcale nic go już nie bolało - ani duma, ani serce. Marzył otwarcie o tym, żeby chłopak, od którego ust odsuwał się właśnie niechętnie, okazał się być jego kolejną, wielką miłością - niekoniecznie nieskończoną, niekoniecznie idealną, ale przynajmniej mniej naznaczoną cierpieniem i poczuciem wykorzystania. Z łatwością mógłby się w nim zakochać - w tych zamglonych oczach, pełnych ustach, wydatnych policzkach. W tym jego lekkim skrępowaniu i opieszałości, w poddawaniu wszystkiego nieco zbyt skrupulatnej analizie, w tajemniczości, którą przeforsował sam Werner, nie pytając go o imię.
Wpatrywał się więc w niego uważnie - studiował jego ciało, jego mimikę, lekkie drgania mięśni - po przerwaniu tego pocałunku, wciąż znajdując się tak blisko, jak tylko mógł i choć zsunął już jedną z dłoni z jego karku, palcami drugiej wciąż sunął po jego ramieniu, nie będąc w stanie z własnej woli oprzeć się podobnej pokusie. Uśmiechnął się lekko, słysząc jego pytanie i przechylił głowę na bok, zanim zdecydował się odpowiedzieć.
- Nie. Jedynie często - odparł, w końcu niechętnie odsuwając rękę od materiału jego koszulki, w celu ułożenia się na plecach; dbał jednak o to, żeby choć w minimalnym stopniu utrzymać kontakt z jego ciałem, niegotowy zupełnie na odpuszczenie sobie całkowicie tej bliskości. - Ale równie często całuję właśnie po to, żeby nie poznawać. Niektórzy ludzie nie mają w sobie niczego ciekawego, tylko usta - oznajmił, przesuwając wreszcie wzrok z jego twarzy na błękit nieba. - Czasem boję się, że jestem jednym z nich - dodał nieco ciszej, bo przy nieznajomych łatwiej było pozwolić sobie na szczerość. Wszystkie zgromadzone przez niego do tej pory jak w koszyku zakupowym relacje wskazywałyby dokładnie na to - nawet te, które rozciągały się na więcej niż kilka nocy. Nawet jeśli pozornie słuchali, kiedy opowiadał o czymś, co go interesowało, zwykle nie zdążał nawet skończyć wątku, a już mógł poczuć czyjąś pazerną dłoń wciskającą się między uda. Z Mauricem było inaczej - czy raczej: tak mu się wydawało, zwłaszcza na początku.
Po chwili zawahania, zdecydował się odezwać znowu.
- Myślisz, że mógłbyś się we mnie zakochać?

Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Był tak bardzo inny od ludzi, których dotąd poznawał Alfie. Może to był stereotyp, ale zdawało mu się, że wszyscy medycy in spe rozkładają na czynniki pierwsze każdą relację. Analiza jest dla nich chlebem powszednim i nie ma miejsca w tym na jakiekolwiek uniesienia. Jest tylko wręcz laboratoryjna dokładność, gdzie człowiek jest jednym z najbardziej doskonałych preparatów. Może i budzi zachwyt jak każda żywa komórka, ale wciąż nadaje się jedynie do umieszczenia pod mikroskop i poddaniu go badaniom tak wnikliwym, że aż budzącym zgrozę.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio tak po prostu przeżywał, kiedy dał się omamić zmysłom i jak bardzo one przejęły nad nim kontrolę jak w tej chwili, gdy dotarł do warg tego nieznajomego, choć już z imieniem chłopaka. Nie musiał analizować tego pragnienia, które wyciskały na nim jego usta, ani tym bardziej nie musiał rozważać zasadności tych zachłannych pocałunków. Były tylko wręcz sterylne emocje, uwięzione gdzieś pomiędzy wspólnymi oddechami i tym nieznośnym wręcz upale, który nawet teraz plamił potem jego koszulkę.
A obiecywali producenci niesamowitą jakość i ochronę przed parnymi dniami. Szkoda, że nie dodali drobnym druczkiem, że wypadałoby jeszcze zabezpieczyć się przed chłopcami, którzy wpadają przez parkan i nagle stają się bliższymi znajomymi.
- Czyli wychodzi na to, że we mnie też nie odnajdujesz niczego ciekawego?- wysnuł konkluzję z jego słów i pewnie kilka lat temu śmiertelnie by się na tego przybysza obraził, bo przecież on był czymś więcej niż tylko idealnym wykrojem, ale najwyraźniej dojrzałość uczy też akceptacji stanu rzeczy. Alfie Buxton wiedział, że jest człowiekiem nudnym, człowiekiem uwięzionym w pewnych ramach konwencjonalnych zachowań i wreszcie człowiekiem, który kiedyś będzie równie znużonym lordem u boku jakiejś podłej lady.
Tej, którą wybiorą mu rodzice i która będzie spełniać podstawowe zadania- urodzi mu dzieci, będzie godnie reprezentować jego ród i nie narazi go na śmieszność. I on powinien temu dziewczęciu obiecać to samo, więc na jego pytanie zaśmiał się delikatnie. Gdzie on mógłby więc zakochać się w mężczyźnie, a już zwłaszcza po kilku minutach?
Brzmiało to tak niedorzecznie, zupełnie jakby ten nieznajomy Klaus był jakimś wampirem nowego gatunku, wysysającym do granic nie tyle krew co relację. A przecież taka miłosna powinna toczyć się wolno, swoim rytmem, nawet odrobinę znienacka. Nie tak, by padało takie pytanie po pierwszym pocałunku.
Uniósł się lekko na łokciach pozostawionych z tyłu i spojrzał przed siebie, a nie na chłopaka, który bombardował go naraz emocją zupełnie dla niego obcą.
- Nie. Na pewno nie od razu i nie tak jakbyś chciał- bo przecież widział w jego wargach pewną zachłanność, absolutność, a Alfie jeszcze nigdy tego nie czuł, ba, sądził, że nawet nie do końca potrafi to poczuć, więc musiał wytłumaczyć mu całkiem dokładnie, że nie jego szuka. - Kiedyś pewnie stracę głowę, może i dla chłopca takiego jak ty, ale gdy go poznam, a nie pocałuję- to była ta istotna różnica, bo dla Buxtona poznanie było wszystkim.
Dla Klausa zaś chodziło o zapomnienie, tyle że sam Alfie nie był na tyle niedyskretny, by dopytywać bezustannie o kim chce on zapomnieć.
Nie był również nagrodą pocieszenia.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Tak, dla Klausa ten nieznajomy chłopak też był inny. Różny zupełnie od tych, którymi zwykł się otaczać - pewnych siebie, dynamicznych i często bojowo nastawionych, istnych dusz towarzystwa, którzy, tak jak sam Werner, potrafili spędzić całe kwadranse na opowiadaniu o jednym konkretnym obrazie, których ich urzekł (nawet jeśli tak naprawdę nie urzekł ich wcale tak mocno, a jedynie trochę - bo czasem trzeba było odrobinę pomóc otoczeniu w wypracowaniu na swój temat odpowiedniej opinii). Klaus w życiu nie przypuszczałby, że spodoba mu się ktoś taki - s t a t y c z n y, niemal surowy, ale nie była to taka surowość, która cechowała Maurice’a. Pragmatyzm - może to byłoby lepsze określenie? Ten człowiek wydawał mu się przede wszystkim niezwykle przenikliwy i może to to tak go do niego ciągnęło. Podobał mu się sposób, w jaki analityczny umysł nieznajomego konfrontuje jego wybujałą wyobraźnię - choć była w tym z pewnością odrobina masochistycznej zadziorności.
Dlatego, z tymi wszystkimi myślami w głowie, w samym środku tych rozważań dotyczących tego, jakimi słowami najlepiej byłoby nieznajomego młodzieńca określić, słysząc jego pytanie zaśmiał się krótko i cicho, jakby na wpół wdechu.
- Wręcz przeciwnie - odparł po prostu, nie widząc nic złego w podobnym łechtaniu jego ego. Nie kłamał przecież, choć nie dodał nic o swoich obawach dotyczących tego, że jeśli jednak zdecyduje się poznać go bliżej, to może się okazać, że pomylił się w tym osądzie. Może to dobra pora, aby jednak zapytać go o imię...? Harry. Harry by do niego pasowało. Albo Henry - ale na Henry’ego też można było mówić Harry. Zaraz pomyślał o tym, jaką satysfakcję czułby, gdyby zgadł - i jaki zawód, gdyby się pomylił. Nie, bezpieczniej było nie pytać. Gdyby nazywał się właśnie tak, z pewnością jednej z tych form szczerze by nienawidził i Klaus mógłby używać jej zawsze, kiedy chciałby się podroczyć, w ramach jakiejś głupiej zabawy w kotka i myszkę. Wtedy Henry/Harry udawałby tylko, że jest na to strasznie pogniewany, chociaż w istocie nie potrafiłby się na niego wściekać - bo nie byłby jakimś pierwszym lepszym człowiekiem, który za cel postawił sobie doprowadzenie go do szewskiej pasji, tylko jego jedyną miłością - a miłości przebaczało się przecież tak wiele.
Klaus przebaczał w i e l e i byłby gotowy przebaczyć jeszcze więcej - i dlatego tak bardzo nie rozumiał, czemu nie potrafił odnaleźć odwzajemnienia w uczuciu. Miał wyobrażenie, że ten chłopak mógłby pokochać go zupełnie inaczej niż Maurice - tak czysto, że niemal sterylnie i chyba nie było w tej myśli nic dziwnego zważywszy na to, że przed zgodzeniem się na dotyk musiał zapytać o to czy wcześniej umył ręce. A razem z tym wyobrażeniem szło przekonanie, że to być może faktycznie by go uzdrowiło: może to by była piękna, pełna miłość; może potrzebował właśnie takiego kogoś, kto przed podjęciem każdego kroku kazałby mu się na chwilę zatrzymać i zastanowić. Kogoś, kto ostudziłby jego nieskończony zapał, jednocześnie nie gasząc go całkowicie.
Może.
Ale, choć Klaus miał na to całą masę scenariuszy, nieznajomy uważał inaczej i wszystko, co mógł zrobić Werner, to tylko uśmiechnięcie się - nieszczere, płytkie i niesięgające oczu, jedno z tych, do których sięgał zawsze, kiedy bardzo nie chciał dać po sobie poznać, że coś go dotknęło. Bo przecież nie miał prawa czuć się teraz źle - nawet go nie znał; to przecież nie był żaden Harry.
- Rozumiem - odparł ostrożnie i jakby bezbarwnie, też zupełnie na niego nie patrząc, bo wygodniejsze okazywało się teraz spoglądanie między pojedyncze, nieśmiało tylko zaglądające na niebo chmury. I nagle uderzyło go, że najbardziej nierealne w tych wszystkich jego wizjach było właśnie to, że ulokował w nich nadzieję na doznanie takiej formy miłości, która w ogóle do niego nie lgnęła. Może powinien przestać marzyć o czymś pięknym i bezbolesnym; może to zwyczajnie nie było dla niego? Do niedawna nie wierzył w to, że miłość mogła istnieć bez bólu, ale teraz natknął się na myśl, że może tylko j e g o miłość wpisywała się w tę prawidłowość. Może te wszystkie drobne czułości, delikatności i urocze przezwiska były zarezerwowane dla zupełnie innego typu ludzi; może dla niego były tylko krwawe szramy na wewnętrznych stronach ud, palce ściskające za gardło i zasypianie na kanapie, z dala od ciepłych ramion?
To i tak nie byłoby tak bardzo źle. Rozkwitła w nim, po raz kolejny, iście desperacka myśl, że nie, nie potrzebował jednak tej czystości, tego piękna, tej subtelności. Chciał jakiegokolwiek uczucia - znowu - czegokolwiek, co chociaż mógłby - po cichu, w swojej głowie - nazywać miłością. Nie musiała być wcale piękna; mogła być równie ponura i krwawa jak ta poprzednia. W tym momencie było mu to już wybitnie wszystko jedno. Musiał się czegoś chwycić.
- Myślisz, że ktokolwiek mógłby się we mnie zakochać?
Najwyraźniej postawił sobie za cel bombardowanie nieznajomego pytaniami, na które tak naprawdę żaden z nich nie mógł znać odpowiedzi.

Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nie zdziwiłby się, gdyby Klaus przytaknął i stwierdził, że faktycznie Alfie Buxton jest młodzieńcem z natury nudnym. Tak określaliby go wszyscy, gdyby oddzielić go od pieniędzy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ma porywającej osobowości. Wśród studentów uchodził zazwyczaj za tego cichego i zawieszonego gdzieś głową wysoko w chmurach. Nie przystawał do ludzi, którzy błyszczeli w świetle reflektorów chwaląc się oszałamiającą karierą swoich rodziców. Nie miał zbyt wiele do zaoferowania medycznemu gremium poza swoją skromną osobą, a ta jeszcze miała pokazać na co go stać.
Gdy zaś tracił reputację bogacza i panicza z ziemią, stawał się niemal przezroczysty. Nie sądził, że ktokolwiek, kto znałby jego, nie jego pochodzenie uznałby, że jest wart wzmianki. Może i miał jakiś rodzaj porywającej urody, ale to nadal była kwestia genów po przodków. Nie miał nic własnego, czym mógłby zrobić wrażenie. Miał wrażenie, że nawet ta nieznośna inteligencja wynikała głównie z nakładów finansowych na jego edukację, a nie jego samego. Uderzał w niego fakt jak bardzo jest uprzywilejowany i trudno było o większą tragedię dla ambitnego chłopca, jakim przyszło mu być.
Jeśli zaś miał szukać u siebie jakichś cech charakterystycznych, odnajdywał je jedynie w bakteriofobii. Akurat to wyhodował sobie sam, a nie odziedziczył, więc brawa dla niego. Szkoda, że tego typu schorzenie nadal nie było powodem do dumy i nie mógł się nim chwalić.
Mimo wszystko jednak poczuł się lepiej, gdy Klaus zaprzeczył i okazało się, że nawet bez otoczenia pysznego dworku, służby i błękitnej krwi może być dla kogoś intrygujący. Na pewno jeszcze trochę i straciłby przy bliższym poznaniu, ale i tak na moment miło było myśleć, że jest wyjątkowy. To mimo wszystko łechtało jego ego i sprawiało, że czuł się zupełnie inaczej niż w towarzystwie dziewcząt, które należało adorować i które były dla niego nadal zakazanym owocem. Głównie przez swój rozsądek, bo przecież nie chciał skończyć swojej kariery lekarza w pieluchach. Nie pomagały mu jednak młodzieńcze hormony, ten instynkt, który sprawiał, że coraz śmielej sobie z nimi poczynał i chciał więcej.
Tak jak teraz, gdy jeden pocałunek był jak lawina i korciło go, ach jak bardzo go korciło, by pójść za śladami Klausa i spróbować go dotknąć na własnych zasadach. Powtarzał przecież sobie, że wszystko może odbywać się powoli i według własnych reguł, więc czemu jak ten głupek nieskończony panikował usiłując wpasować się w szufladkę, którą narzuciło mu społeczeństwo.
Nie umiał jednak nadal inaczej- kręgosłup miał spięty gorsetem zobowiązań i reputacji, a ta wykluczała nawet najbardziej niewinne, ale upojne randki z chłopcem. Przynajmniej nie takie, gdzie zakochanie miałoby odgrywać jakąkolwiek rolę. Sympatia, doznanie cielesne, owszem, ale miłość?
To słowo miało zbyt wielką wagę, by wzywać je nadaremnie podczas tego południa, które iskrzyło się od najmocniejszych promieni słonecznych. W końcu byli w Australii, prawda?
O tym powinien pamiętać i o powrocie do chłopca, któremu jakoś zbyt nonszalancko łamał serduszko.
- Pewnie!- zapewnił go i mało brakowało, a Alfie Buxton sięgnąłby po największą kliszę i zacząłby mu tłumaczyć, że problem jest w nim i że to jego wina, że jest taki bezuczuciowy.
W porę jednak spostrzegł się, że to byłoby jedno z tych kiepskich rozwiązań, więc wreszcie tylko westchnął i sięgnął po kolejną paczkę papierosów. - Dlaczego ci na tym tak zależy? Na tym całym koncepcie zakochania bądź miłości? Masz na to jeszcze całe życie- zauważył i wreszcie zaczął mu się przypatrywać, zupełnie jakby w oczach miał rentgen i mógł go prześwietlić.
Najchętniej jednak dobrałby mu się do mózgu- wyjął tę istotę szarą i poobracał na swoich palcach próbując się dowiedzieć co takiego kryje się za tym głodem relacji, ale było to niemożliwe, więc złapał go delikatnie za nadgarstek i zmusił, by spojrzał na niego.
To było nierozsądne, bo mógł zanurzyć się w jego oczach, ale Buxton najwyraźniej był ryzykantem i nie szanował nawet własnych deklaracji.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus natomiast zdążył nauczyć się już, że jego osobowość - jeśli w ogóle kiedykolwiek była na kogoś atrakcyjna - schodziła na dalszy plan dość szybko. Niektórzy mogli być zachwyceni jego charyzmą, oczarowani (pozorną) pewnością siebie, przekonani otwartością - ale tak naprawdę to wszystko już chwilę później okazywało się zupełnie niepotrzebne, bo na końcu miarą jego wartości ostatecznie było to, jaki był w łóżku. Mógłby się tego wypierać, trzymając sztywno myśli, że wszystkie cielesne uciechy - i przeciwieństwa uciech - którym się oddawał, były jedynie jakimś rozszerzeniem, dodatkiem, który można było wyciąć i i tak ci wszyscy ludzie wciąż by do niego lgnęli, ale nie był chyba jeszcze aż tak obłudny.
Przez lata nauczył się już, że w jego przypadku to fizyczność odgrywała główną rolę i kiedy po wymianie listów z Mauricem jeden z mężczyzn, który przychodził na poetyckie slamy tylko dlatego, że wiedział, że znajdzie tam Wernera, zobaczył blizny na jego udach, oznajmił natychmiast, że to bardzo niedobrze. Nie miał na myśli niczego związanego z jego kondycją psychiczną - n i e d o b r z e, bo to wygląda nieładnie, a przecież wyglądanie ładnie to całe zadanie, jakie Klaus miał na tą łóżkową znajomość.
To nie była jednorazowa sprawa - za każdym razem, kiedy ktoś dawał mu uwagę, chodziło tylko o tę jedną rzecz i Werner powoli przyzwyczajał się do myśli, że może tak będzie już zawsze. Nie podobało mu się to, próbował jakoś to odkręcić i odczarować, ale przecież za każdym razem, kiedy mówił komuś, że go bardzo lubi (bo miłość wyznał do tej pory jedynie Maurice’owi), słyszał zawsze tylko, że nie powinien, że to nie tak, że nie o to tu chodzi, że jest za młody, że przeszkodą jest małżeństwo, że tylko dobrze się bawili. Klaus nie był przekonany do całej tej zabawowości.
Był na etapie rozmarzania o tym, żeby ktoś zaprosił go na randkę. Taką niewinną, nastoletnią - taką, jakie odbywali regularnie jego rówieśnicy. Taką z buziakiem na pożegnanie i ekscytującą obietnicą kolejnego spotkania. Takie, które kończyły się pod drzwiami domu, a nie w łóżku, takie, na które kupowało się i dostawało kwiaty, posyłało pierwsze, nieśmiałe spojrzenia. Nigdy czegoś takiego nie miał i świadomość tego zdawała mu się doskwierać coraz bardziej każdego dnia. A najlepiej jeszcze, jakby te wszystkie randki były z tą samą osobą, a osoba - tą, z którą miał spędzić resztę życia.
Nie wiedział, czemu rówieśnicy nigdy nie byli nim zainteresowani. A może to on nie dostrzegał ich maślanych oczu, zbyt skoncentrowany na brylowaniu pośród grona znajomych swojej zmarłej matki? Czasem czuł się przez to wszystko naznaczony i napiętnowany. Może osoby z jego szkoły patrzyły na niego i wiedziały od razu, że tutaj nie było nic wartego starania się; że wszystko, co było warte jakiejkolwiek uwagi, zostało już zebrane i zbezczeszczone?
Miał wrażenie, że z tym chłopakiem było tak samo. Że widział, że Werner nie nadawał się choćby do zaryzykowania, choćby do ofiarowania sobie nawet cienia nadziei na to, że faktycznie mógłby z nim być i się tym cieszyć. To pewnie wcale go nie przekonało, bo przecież, gdyby ktoś zadał takie pytanie jemu, też odpowiedziałby twierdząco, niezależnie od tego, co myślał sobie w swojej głowie. Choć teoretycznie uważał, że każdy zasługuje na miłość, w praktyce średnio odnosił to do siebie. Tracił nadzieję, tracił wiarę. Miał wrażenie, że zawsze będzie już tylko czymś, czym można sobie zrobić dobrze, a potem odstawić i wrócić za tydzień, miesiąc albo wcale.
Przesunął spojrzenie na palce chłopaka, które owijały się teraz wokół jego nadgarstka. To był ciepły dotyk, którego chyba potrzebował, nawet jeśli temperatura na zewnątrz i tak utrudniała normalne funkcjonowanie. Zastanawiał się przez chwilę w milczeniu nad jego pytaniem - czy odpowiadając szczerze nie wygłupi się tylko bardziej? Coś w twarzy tego człowieka - spokojnej i wyrozumiałej - pozwoliło mu jednak zdecydować, że chyba może mówić.
- Bo nikt mnie nigdy nie kochał. Może moja mama, ale ona... ale jej już długo nie ma. - Pomimo upływu lat wciąż nie potrafił wprost oznajmiać, że Louise nie żyła. Zawsze krążył jakoś wokół tego tematu, próbując dać do zrozumienia, o co mu chodzi i jednocześnie nie mówić tego bezpośrednio. - A dużo czytam o miłości i jestem już zmęczony. Chcę wiedzieć, jak to jest. Nie kiedyś, tylko teraz. - Nie dodał już, że do kiedyś może po prostu nie wytrzymać i nie dożyć, ale przyszło mu to do głowy niemal natychmiast. - Ty byś nie chciał? Mieć już tę osobę? - zapytał, patrząc mu prosto w oczy.

Alfie Buxton
rezydent chirurgii — Cairns Hospital
24 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
panicz, który marnuje swoją błękitną krew wypruwając żyły na rezydenturze z chirurgii urazowej, poza tym dumny chłopak pani architekt, choć nadal ma kłopoty rodzinne i mieszka na łodzi
Nie umiał patrzeć na jego fizyczność. Być może głównie dlatego, że nadal był mężczyzną dość staroświeckim i jeszcze nie przywykł do sprowadzania istot ludzkich do ich ciała interesując się przede wszystkim duszą. Czyż nie tak było w tych wszystkich romansach, w których zaczytywała się jego siostra (i Alfie potajemnie trochę też)? Najpierw należało zwrócić uwagę na przymioty charakteru, by rozbudzić w sobie namiętność i tę iskrę, która zaczynała prowokować ogień. Właśnie tak naiwnie na to patrzył wiedząc, że wśród kolegów z roku może zostać uznany za pariasa.
W końcu oni wszyscy byli już doświadczeni. Buxton nie potrafił jednak przebić się przez tę barierę przypadkowości i pewnej nonszalancji w relacjach, a widok ciała, nawet konwencjonalnie atrakcyjnego nie budził w nim aż takiego szoku. Zapewne było to związane z jego przyszłym zawodem i tym, że nagich ludzi przyszło mu oglądać w kostnicy. To skojarzenie dość prędko wyleczyło go z typowo seksualnego podejścia do człowieka, którego widział przed swoimi oczami. Poza tym Klaus nawet z tymi rozkosznymi ustami, wręcz stworzonymi do całowania nie stanowił dla niego (jeszcze) obiektu seksualnego.
Owszem, był go ciekawy, ale musiałby wcześniej przenicować jego osobowość, rozłożyć na części pierwsze pewnie sprawnie pracujący mózg, wbić się do myśli, które nawiedzały jego umysł i dopiero wówczas stwierdziłby czy jest wart zdjęcia koszuli.
Zdecydowanie pod tym względem był staroświecki i pewnie z tego wyrośnie, ale jak na razie nie zamierzał zbytnio z tym walczyć. Nie, gdy był całkiem pogodzony z tym, że niekoniecznie chciał wszystko przyśpieszać. Tak naprawdę przecież nie mieli nad głową wielkiego zegara, który odmierzałby im czas do tego pierwszego uczucia.
Alfie był poniekąd romantykiem, bo wierzył, że się pojawi i będzie zupełnie nieproszone. To mu wystarczyło, by nie zwariować i to trzymało go w ryzach, gdy widział, że chłopak traci pewność siebie poprzez jego odrzucenie. Nie umiał jednak postąpić inaczej i być z nim nieszczery. To nie leżało w zakresie jego dobrej woli, a przecież właśnie ją miał wykazywać. Może i kiedyś Klaus doceni, że nie wykorzystał okazji, choć to brzmiało raczej jak coś, czym jarałaby się dziewicza szesnastolatka, a nie mężczyzna, który sam się do niego dobierał.
Starał się jednak dostrzec w tym swoim planie jakieś plusy, choć musiał przyznać, że widok obolałej miny swojego nowego przyjaciela wcale nie upewniał go co do tego, że postąpił właściwie.
Cholera jednak wiedziała, co jest właściwe, a co [/i]dobre[/i].
Na pewno zaś nie wiedział tego Buxton, który nagle poczuł, że mimo cienia słońca jest za dużo i robi mu się podejrzanie gorąco. Wszystko dlatego, że chłopak postanowił mówić i nagle zrozumiał dramat bycia ograbionym doszczętnie z miłości. Zrozumiał, co warto podkreślić, bo nie było to tym samym, co poczuć. W końcu nigdy nie doświadczył takiego odrzucenia będąc wychowanym w tradycyjnej, ale dobrej i kochającej rodzinie. Mógł zarzekać się, że wie, co czuje, ale była to tylko fatamorgana, jedno z tych urojeń bogatych dzieciaków, które współczują biedakom w obdartych butach.
Póki coś takiego nie zostanie twoim bezpośrednim udziałem, jest to tylko kłamstwo.
- Nie wiem czy chciałbym się już zakochać- odpowiedział więc tylko na to jego pytanie pozostawiając całą resztę w strefie domysłów. - Widzisz, miłość jest cholernie skomplikowana i pewnie w gruncie rzeczy mogłaby okazać się nieszczęśliwa, więc kochałbym tylko ja. Nie potrzebuję czegoś takiego mając rodzinę i siostrę. Ty masz wspomnienie o matce, więc możesz zakochać się w tym, co ją napędzało i co stanowiło treść jej życia. Na chłopaków mojego pokroju przyjdzie jeszcze czas, a nie każdy będzie mną- ostrzegł go z rozbawieniem.
Och, gdyby wiedział jak bardzo ponury jest świat Klausa, to nie szukałby takich wytrychów próbując przebić się przez jego żal i rezygnację. Najwyraźniej jednak nadal pozostawał człowiekiem ślepym i głuchym.
Czy będzie mu to kiedyś wybaczone?

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ