szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Dobrze pamiętał te międzykontynentalne rozmowy z Grace. To, jak opowiadał jej o pracy, jak przedstawił jej swoją dziewczynę na wideorozmowie, zanim siostra przyleciała ich odwiedzić. Pamiętał też, jak przyznał się, wcale nie z własnej woli, a właściwie naprowadzony jej pytaniami do tego, że ćpał. Ciężko było nie zauważyć - na przestrzeni zaledwie kilku miesięcy schudł tak, jakby się co najmniej głodził. I niekoniecznie chętnie opowiadał o tym, co robił poza pracą. Przyznał się, bo jej ufał. Bo mieli przecież tę niepisaną, bratnio-siostrzaną zasadę, że pewnych rzeczy się rodzicom nie mówi. Miał to przecież pod kontrolą, bo brał tylko w pracy, co nie? Szkoda tylko, że coraz więcej i więcej czasu tej pracy poświęcał, ignorując wszelkie własne obietnice i umówione rozmowy z siostrą, matką, ojcem. Nie wspominając już o własnej narzeczonej, której oświadczył się niekoniecznie z potrzeby serca, a bardziej w akcie przypieczętowania swoich słów - bo miała być najważniejsza, prawda? Szkoda tylko, że już następnego dnia zniknął na kolejne szesnaście godzin w pracy.

Pamiętał też ten dzień, kiedy ojciec pojawił się nieproszony u progu apartamentu Jethro. Apartamentu, w którym od krótkiego czasu mieszkał sam, bo narzeczona postanowiła zostawić mu pierścionek i krótki list, wyjaśniający jej decyzję. Apartamentu, który był jednym wielkim chaosem, z kokainą rozsypaną na ciemnej, marmurowej powierzchni kuchennej wyspy. Zgodził się na powrótndo Australii, bo innego co miał zrobić? Nie do końca w tamtym momencie była to jego decyzja. Tak samo jak odwyk. Powiedzieć, że poczuł się zdradzony przez Grace to mało. Wtedy, zaślepiony białą mgiełką narkotyzacji i kokainowego głodu zarazem - nie omieszkał powiedzieć jej, co o tym wszystkim myśli. Był zraniony. Zdradzony. Nie ufał jej, bo przecież radził sobie świetnie, a siostra zniszczyła mu życie i pozbawiła go kariery. I przez nią, wcale nie przez własne wybory - bo każdy narkoman musiał mieć winnego - wylądował na odwyku. Na tym wypizdowiu, gdzie nie było nic, ale podobno to taki dobry ośrodek. Tak przynajmniej mówiła ulotka. Detoks był koszmarem. Wyrzygał i wypocił z siebie chyba więcej, niż przez całe życie, gdzieś tam w środku mając jedynie nadzieję, że skończy się to wszystko albo dobrze i po prostu samo przejdzie, albo zejdzie z tego świata. Było mu wszystko jedno, byle się skończyło. Jego ciało było przyzwyczajone do codziennej kreski, do bycia napędzanym przez narkotyk, napoje energetyczne, kawę i jakieś małe, wybiórcze porcje jedzenia, które często i tak lądowały w toalecie. Potem była terapia, której szczerze nienawidził. Całe to gadanie o dwunastu krokach, o zawierzaniu się jakiejś sile wyższej, o naprawianiu błędów. Te wszystkie dramatyczne historie innych ćpunów, którzy tracili wszystko. A nawet więcej niż Jethro. Co on stracił? Posadę w dobrej restauracji? Narzeczoną? Nie stracił rodziny. Nie kradł pieniędzy z torebki matki czy babci. Nie musiał posuwać się do desperackich czynów, by zdobyć kolejną działkę. Nie. On ćpał z własnym przełożonym. Najlepszy towar w mieście. I nigdy nie brakowało mu pieniędzy, czasami miewał wrażenie, że tam zwyczajnie nie pasował. Jakby jego nałóg nie był na tyle dramatyczny, by trafić do tego miejsca.

W tym wszystkim był też Mitch. Rudowłosy chłopak, który dzielił z nim mały, dwuosobowy pokój. Z początku Vermont się do niego nie odzywał, racząc go jedynie zdawkowymi burknięciami raczej, niż odpowiedziami. Nie odzywał się też na terapii, ale gdzieś po drodze, z jakiegoś powodu - może z braku innej możliwości, bo ileż można było milczeć i obrażać się na cały świat - zaczął z nim rozmawiać. Otworzył się najpierw przed nim, trochę w jakiejś próbie generalnie przed opowiedzeniem swojej historii na tej cholernej terapii grupowej. Zaprzyjaźnili się. Wymykali się razem na papierosa, wspierali się w swojej nałogowej niedoli i Jethro nawet obiecał mu, że będzie regularnie dzwonić, kiedy jego pobyt dobiegł końca. Od wyjścia z odwyku myślał o rudzielcu zdecydowanie częsciej, niż by tego chciał. Za często wręcz.

O Grace też myślał. W myśl naprawiania swoich błędów i relacji z bliskimi - nadal był jej winien spotkanie i ogromne przeprosiny za obarczenie jej winą o całe zło tego świata. Teraz był świadomy faktu, że siostra go ratowała, a nie niszczyła mu karierę. Wtedy - nie do końca to wiedział. Zadzwonił więc do niej i zaproponował spotkanie. W kawiarni, na neutralnym gruncie, gdyby palnął znów jakąś głupotę i zrobił z siebie jeszcze większego idiotę, niż dotychczas. Urwał się wcześniej z pracy i skierował się w stronę umówionego miejsca. Stresował się, owszem. Po drodze wypalił jednego papierosa i zatrzymał się jeszcze przed kawiarnią na kolejnego, uprzednio sprawnie go zwijając. Zawsze musiał czymś zajmować ręce. Jeśli nie była to praca, to właśnie zwijał fajki, bądź bawił się żetonem z odwyku w palcach. Wypalił tego papierosa nieco trzęsącymi się dłońmi, starając się mentalnie przygotować na to spotkanie. Do cholery, to przecież tylko jego siostra. Z którą spędził prawie całe życie. Zależało mu, w tym momencie bardziej na czymkolwiek lub kimkolwiek innym. Rzucił peta na chodnik, dogaszając go butem i wszedł do środka kawiarni, rozglądając się za dziewczyną.
Grace. — kiedy tylko ją zobaczył, rzucił się jej na szyję. W tym momencie uderzyło go, jak bardzo za nią tęsknił i jak głupi był, nie odzywając się przez te wszystkie miesiące. Wypuścił ją ze swojego uścisku dopiero po kilkunastu sekundach i usiadł na krześle naprzeciwko. Westchnął ciężko, a jeden z kącików ust powędrował lekko, nieśmiało do góry w krzywym uśmiechu. — Jestem Ci chyba winien ogromne przeprosiny, co? — zaczął, co by się pozbyć z serca tego, co mu najbardziej ciążyło i doskwierało.

Grace Vermont
sumienny żółwik
mvximov
elijah
lorne bay — lorne bay
25 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Grace od samego rana była nieco zajęta. Najpierw ogarniała pacjentów i ich karty, których przyjmowała prywatnie. Teraz dzięki internetowi to tak na prawdę mógłaby ich mieć z całej Australii, a nawet i innych zakątków świata. Później pojechała do stadniny, żeby ogarnąć wszystkie papierkowe roboty, nie mówiąc już o tym, że musiała sprawdzić wszystkie konie i czy niczego im nie brakuje, bo jeżeli tak jest. No to wtedy pracownicy mają lekkie upomnienia od niej. W końcu jest managerem i za to wszystko odpowiada. Po tym jak wróciła z pracy zaczęła napuszczać sobie wody do wanny żeby móc się trochę odprężyć. Kiedy nagle dostała telefon od niego. Lekko zdziwiona odebrała. Nie spodziewała się żadnego telefonu, szczególnie, że nawet nie wiedziała, że on już ma wyjść z ośrodka. Co prawda co trochę pytała się rodziców co u niego, ale nie zamierzała się do niego odezwać. Przynajmniej do tego momentu. Wahała się co do tego czy powinna się spotkać z nim. W końcu jego ostatnie słowa były takie, że nie chce jej widzieć. Więc postanowiła uszanować jego zdanie. Zresztą po tym co jej powiedział dlaczego miałaby się w ogóle do niego odzywać. Jednak sumienie nie dałoby jej spokoju gdyby tego nie zrobiła. Nie była taką osobą żeby go totalnie zignorować. Zresztą w głębi duszy tak na prawdę zależało jej na nim, zresztą kochała go. W końcu był jej bratem. Nie będąc do końca tego pewna, ale zgodziła się na to, po tym jak się wykąpała uszykowała się do końca i ubrała. Po czym wsiadła w samochód i ruszyła do restauracji. Kiedy znalazła się na miejscu, wyszła z auta zamykając za sobą drzwi na klucz, po czym ruszyła do środka. Wzięła głęboki wdech siadając przy stoliku. Odpisała jeszcze na kilka wiadomości biznesowych po czym zamówiła sobie latte z lodem. Siedziała tak przez chwilę gdy nagle ktoś do niej podszedł, z automatu wstała, gdy ten nagle ją przytulił i dopiero po kilku sekundah zdała sobie sprawę, że to on. Nie wiedziała w sumie co ma teraz zrobić, więc nawet go nie przytuliła. Stała dosłownie jak zamurowana przez chwilę po czym siadła z powrotem na miejscu z kamienną twarzą. Czego w sumie oczekiwał, że rzuci mu się na szyję po tym wszystkim co do niej powiedział? Spojrzała na niego dość lodowatym spojrzeniem. W sumie nigdy nie widział pewnie jej takiej. Bo zazwyczaj wobec jego osoby była uśmiechnięta i pogodna, ale jak to się mówi zawsze musi być ten pierwszy raz.
- Jethro...Nie myślałam, że tak szybko cię wypuszczą. - Spojrzała na niego krótko upijając łyk kawy. Po czym dodała słysząc jego kolejne słowa.
- To już wszystko zależy od ciebie...Nie będę ci mówiła, co masz robić...Nie na tym polega dwanaście kroków, podczas terapii, ale dobra...już przestaję, bo nie jestem twoją terapeutką. - Powiedziała po czym szybko dodała.
- Ale nie ukrywam, że wypadałoby. Szczególnie po ostatniej wiadomości, której mi nagrałeś. - Mówiąc to nacisnęła przycisk w telefonie, a z głośnika wybrzmiał jego głos z wiadomością głosową, w jej stronę, po czym marszcząc brwi dodała.
- To tak w ramach przypomnienia. - Nie powiedziała tego, ale trochę cieszyła ją ta chwila. Należało mu się to, w końcu musi wiedzieć, że to co zrobił nie było niczym przyjemnym, a nie zamierzała mu tego wcale ułatwiać.

jethro vermont
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Nie wiedział, czego się spodziewać po tym spotkaniu. Nie rozmawiali ze sobą odkąd nagrał jej tę wiadomość. Może gdyby wtedy odebrała telefon - nie miałby odwagi wyrzucić z siebie tych wszystkich krzywdzących słów ze świadomością, że jego własna siostra ich słucha w czasie rzeczywistym. I może na nie odpowiedzieć, przerwać mu, zrobić c o k o l w i e k, jeśli tylko by zechciała. Nagranie się na pocztę głosową było wygodne. Nic nie zostało wypowiedziane w twarz (w ucho?), nie było nawet gwarancji, że Grace odsłucha tę wiadomość - mogła być przecież zajęta, mogła zapomnieć. Mogła tego nigdy nie usłyszeć przez własne, chwilowe roztargnienie, a jemu upiekłby się jeden z większych błędów życia. Niestety jednak to odsłuchała i potraktowała jego życzenie całkowicie poważnie, nie odzywając się. Nie sądził, że w ogóle odbierze, a jednak - może zbyt zszokowana faktem, że to Jethro do niej dzwonił.

Nie przytuliła go, a jej spojrzenie mogłoby zmrozić tę kawę w jej szklance jeszcze bardziej, mroziło też Jethro. Nigdy taka nie była, nie wobec niego. Nawet, jeśli kiedyś się na niego złościła - co przecież przy starszym bracie nie było wcale rzadkością - przechodziło jej po kilku godzinach, po kilku dniach w najgorszym przypadku. Nigdy nie było to tak lodowate, nie sprawiało, że Jet czuł się, jakby był jedynie gówniarzem, który sobie porządnie przeskrobał. Prychnął pod nosem, słysząc ten komentarz o długości jego pobytu na odwyku.
Szybko? To miał być miesiąc, góra półtora. Skończyło się na trzech, bo jestem idiotą. – odparł, kręcąc głową. Siedział tam na własne życzenie, gdyby współpracował - byłoby znacznie krócej. Ale fakt, że zwyczajnie się nie odzywał, tkwiąc w przekonaniu, że jego historia nie była wystarczająco dramatyczna jak na te wszystkie sesje terapeutyczne, wcale mu nie pomagał.

Skrzywił się, słysząc wiadomość. Zapisała ją i trzymała w pamięci telefonu przez te wszystkie miesiące, po co? Żeby mieć na niego jakiegoś haka? Nie, żeby mu się nie należało, nigdy nie słyszał tego, co wypowiedział wtedy w afekcie, trawiony kokainowym głodem, na własne uszy. Bolało. I trochę wydawało mu się, że to przecież nie był on, tylko jakiś facet z bardzo podobnym, a wręcz identycznym głosem. Przecież musiałby oszaleć, żeby takie rzeczy mówić do własnej siostry. Tej samej, za którą nie raz się wstawiał, czy to przy rodzicach, czy w szkole. Nie był bratem idealnym, ale kochał ją. Tylko uzależnienie - od pracy i narkotyków - przesłoniło mu to uczucie i jakiekolwiek myślenie. Powinna to wiedzieć, samemu będąc terapeutką.
Nie mam na to wytłumaczenia. Nie powinienem tego nigdy powiedzieć, ale… Wtedy liczyła się dla mnie tylko praca i kokaina. Teraz jest inaczej, nie biorę i nawet staram się nie przepracowywać. – uśmiechnął się krzywo, bo w jego wypadku zdrowa relacja z pracą była przekreślona od zawsze. Na to potrzebowałby chyba osobnej terapii. – Przepraszam. Wiem, że to nie wystarczy i nie wymaże tego, co powiedziałem. Jesteś cudowną osobą i kocham Cię, tylko- wtedy nie umiałem Cię kochać tak, jak powinienem. – dodał, skubiąc serwetkę, leżącą na stoliku, w swojej typowej, nerwowej potrzebie zajęcia dłoni czymkolwiek. Zwykle było to zwijanie papierosów, jednak tutaj nie wypadało. Albo obracanie tego żetonu z NA, który co miesiąc grzecznie wymieniał na kolejny, z coraz to wyższym numerkiem. Okupione to było tymi okropnymi (według niego) spotkaniami i niezliczonymi pokładami silnej woli. Ileż razy myślał, całkowicie poważnie, nad tą jedną kreską. Przecież nic by się nie stało, nic takiego. Oprócz prostej drogi z powrotem do polegania na kokainie jako środku do życia i własnej, zniszczonej dumy. Bo przecież nie był kłamcą. Po tej j e d n e j kresce na pewno pojawiłby się na spotkaniu tylko po to, by oddać swoje wszystkie żetony. Prawo do posiadania ich mieli tylko ci, którzy z uzależnieniem cały czas walczyli, a nie poddawali się przy pierwszej lepszej okazji. Patrząc na to, że na jego żetonie widniał już numer 6 - sygnując pół roku bez narkotyków - walczył dzielnie.

Rozmowę przerwał im chwilowo młody barista, zagadując czy nie chcieliby czegoś jeszcze zamówić. Jethro, nieco zbity z tropu (no kto by się spodziewał, że w kawiarni składa się zamówienia, prawda?) uśmiechnął się do chłopaka i zamówił czarną kawę przelewową, zerkając jeszcze wymownie na Grace, gdyby jednak chciała coś jeszcze, oprócz swojego latte z lodem. Wrócił do niej spojrzeniem, kiedy chłopak zniknął za barem.
Nie wiem czy mogę to jakoś naprawić. Ale chciałbym. – dokończył jeszcze, czując się jak skończony idiota. Nie pierwszy raz od wyjścia z ośrodka, niby naprawił swój problem i już nie brał, a jednak na każdym kroku potykał się o własne relacje z innymi ludźmi. Najwidoczniej nie mogło być zbyt kolorowo.

Grace Vermont
sumienny żółwik
mvximov
elijah
lorne bay — lorne bay
25 yo — 160 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Cóż ona też nie wiedziała czego ma się spodziewać po rozmowie z nim, szczególnie, że w ogóle nie planowała się z nim spotkać, ale skoro do niej zadzwonił to mu nie odmówiła. Nie myślała odsłuchać tej wiadomości, ale w końcu to zrobiła. Nie żeby ją te słowa nie zabolały, ale wiedziała, że to nie on mówi, przynajmniej nie do końca. Jako psycholog wiedziała, że ludzie pod wpływem substancji odużających, robią wiele głupot, które na trzeźwo tak na prawdę żałują. Chociaż mogłoby też tak być, że wcale tego nie żałował, no ale cóż to swoją drogą.

Cóż nie uśmiechało jej się go przytulać, bo po co miała to robić? Żeby pokazać mu, że wybaczyła mu wszystko i nic się nie stało? Po czym od tak mogą sobie przejść do normalnej rozmowy i żyć długo i szczęśliwie. Nie, takie rzeczy trzeba przepracować powoli, szczególnie, że to może mu pokazać, że to co robił nie było nic super, że nie warto więcej popełniać tego błędu.
- Tak, krótko...trzy miesiące to i tak szybko. Niektórzy spędzają na odwyku pół roku, a nawet rok. A ty wyszedłeś stamtąd po trzech, więc powinieneś się z tego cieszyć, a nie jeszcze na to narzekasz. - Westchnęła słuchając jego żalu wobec świata, że przytrzymali go tam tak długo, a tak na prawdę to zależało od niego.

Kiedy tak puszczała mu tę wiadomość, przyglądała się mu bez cienia żalu w oczach, to były jego słowa, więc dlaczego miałaby go niby żałować. Jemu może wydawać się, że to nie był on bo tak na prawdę dużo z tego nie pamiętał. Więc no mogłoby mu się wydawać, że to zupełnie ktoś inny, gdzie tak na prawdę to był on pochłonięty zupełnie innym światem, bo zapewne normalnie by tego nie powiedział.
- Tylko praca i kokaina, a nie pomyślałeś, że skoro narkotyki mają nad tobą taką kontrolę, to nie jest dobry znak? Bo widzisz gdybm nie zainterweniowała to w tym momencie prawdopodobnie mógłbyś już nie żyć. Szczególnie, że przepracowywałeś się, ale już zapewne na terapii cię uświadomili. - Mruknęła do niego przyglądając się mu po czym dodała słysząc jego kolejne słowa.
- Słowa a czyny co innego, zobaczymy z czasem czy się zmieniłeś, teraz nie jestem w stanie niczego stwierdzić. Na wszystko potrzeba czasu. - Upiła kilka łyków, przyglądając się mu, od razu zauważyła, że się dnerwuje, od dziecka potrafiła dobrze obserwować.

Po chwili podszedł do nich mężczyzna, spojrzała na niego kiwnęła odmownie, jako że jeszcze nie skończyła swojej kawy.
- Niestety, ale ja tego też nie wiem, jak wcześniej mówiłam wszystko z czasem, ale pamiętaj, że nasze relacje już nigdy nie będą takie same po czymś takim. - Stwierdziła całkiem poważnie pijąc w kawę. W końcu to nie jest coś, po czym przechodzi się obok.

jethro vermont
powitalny kokos
nick autora
brak multikont
ODPOWIEDZ