lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Ostatnie dni życia Evy wydawały się jakby wyrwane z kontekstu rzeczywistości. Działała na autopilocie próbując nadal połączyć w głowie wszystkie fakty, które na nią spłynęły. Była chora, Saul i Oliver i Orchid prawdopodobnie też, Viper i Isaac byli w szpitalu, ojciec był w areszcie, a matka modliła się do nieistniejącego Boga. Co jeszcze w tym miesiącu mogło pójść źle? Co jeszcze mogło spaść na jej barki z całą swoją siłą i agresją? Jak wiele mogła jeszcze udźwignąć? Gdzie były granice wytrzymałości? I jak, do cholery, miała pozostać w tym wszystkim trzeźwa?
Nie potrafiła poskładać swojego życia do kupy, miała wrażenie, że rozpadało jej się w rękach, że wszystko się rozsypywało na drobny pył, a ona nie wiedziała czym i jak to posklejać. Dlatego zaprogramowała się na konkretne działania: pobudka, całus w czoło Orchid, czarna kawa, może śniadanie jeśli żołądek pozwoli, praca, powrót. I tak w kółko i w kółko, aż wszystko nabierze jakichkolwiek rozsądnych barw, aż odnajdzie sens tych szarych czynności, aż nabierze chęci do kontynuowania tego życia, które ostatnimi czasy tylko ją utwierdzało w przekonaniu, że powinna je zakończyć.
Nie była w stanie pozwolić sobie na to z prostego powodu. Porzuciła rodzinę na pięć lat i widziała jak wiele cierpienia to spowodowało. Nie mogła pozwolić sobie na porzucenie tej samej rodziny tym razem na wieczność. Wiedziała, że Isaac źle by to zniósł, być może na zawsze by się zamknął w sobie, że Saul i Ollie mogliby się zaćpać, że Viper każdego dnia przeklinałaby ją za ten czyn, że Samuel by rozpaczał, choć starałby się tego nie okazać by wesprzeć młodszych od siebie. Nie wiedziała za to jakby zareagował Adam, do którego właśnie zmierzała, choć wcale nie miała na to ochoty. Od kiedy w szpitalu nazwał ją nieużyteczną ćpunką odcięła się dość mocno od niego, nie widziała ani sensu ani swojej własnej ochoty na oglądanie go teraz. Jednak Orchid poprosiła ją o odebranie jej wypłaty, a po tym wszystkim co w przeciągu ostatnich dni Eva zrzuciła na ukochaną... Nie mogła jej odmówić.
Zapukała, ale nie czekała na zaproszenie. Gdy tylko drzwi się uchyliły Amalia przekroczyła próg mijając brata. Spojrzała na niego wzrokiem, w jej mniemaniu, twardym i surowym, w rzeczywistości pustym i smutnym.
-Wyskakuj z kasy, Adam. Chcę wypłatę Orchid. Teksty na mój temat możesz sobie darować. Uszczypliwości mi teraz serio nie są potrzebne.- skwitowała i ostentacyjnie wysunęła rękę w jego kierunku pokazując, że przyszła tylko i wyłącznie po pieniądze.

adam monroe
amalia
lachmaniara
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross
Dear sister, please don't blame me
I only did what I thought was truly right



Choć sąsiedzi przez lata uważali Adama za wzorowego syna oraz jedyną nadzieję rodziny Monroe na powrót do bożych łask, okrutna rzeczywistość oblizywała lubieżne wargi w oczekiwaniu na potknięcia mężczyzny i zerwanie fasady przykładnego katolika. Gawiedź nie widziała obojętności, z jaką weteran wielokrotnie podchodził do rodzeństwa. Jego wybór kariery wojskowej niezwykle ceniono, choć tak naprawdę była jedynie ucieczką od problemów rodzinnych, formą zakończenia własnej historii pełnej cierpień fizycznych i egoistycznym, samotnym poszukiwaniem lepszego życia poza granicami ukochanego kraju. Fakt, dzięki treningom militarnym i walce na froncie zmężniał, nabrał doświadczenia, a przewartościowanie dawnych przyzwyczajeń otworzyło Adamowi oczy na szerszą perspektywę nienawiści wobec życia czy lepsze zrozumienie sensu pielęgnowania religii w sercach zlęknionych wiernych. Choć potrzebował rozmowy z niewidzialnym, nienamacalnym bytem, nie traktował jego idei jako rozwiązania.

Odkąd wrócił do Lorne Bay, próbował jakkolwiek utrzymać na powierzchni relacje rodzinne, choć samo istnienie nici relacyjnych męczyło jego głowę obciążoną nieleczonymi zaburzeniami. Wspomnienia z afgańskiego frontu nawiedzały go we snach, a nieprzerwana makabra napędzana przez starego Monroe gnębiła zmęczone serce za dnia. Odwiedzał rodziców dla poklasku. Widząc ich obłudne mordy wyobrażał sobie morderstwa na tysiące bezwzględnych sposobów, a nóż wbijany w przygotowane przez matkę mięso drgał niebezpiecznie, gdy podczas posiłku otwierała oślizgłe usta. Przychodził, aby ukradkiem obserwować stan młodszego rodzeństwa. Każdy siniak zbywał milczeniem, nie potrafiąc znaleźć rozwiązania. Nie nadawał się na opiekuna, dobrze o tym wiedział. Nie był bratem, którego potrzebowali. Ba, którego chcieli, ale przeciągał wizyty o parę godzin, byleby ojciec zajmował się jego towarzystwem, a nie kolejnymi ciosami wymierzanymi niewinnym istotom.

Kiedy Victor [ bo Adam nijak znał się na sprawach tożsamości płciowej ] i Issac trafili do szpitala, nie chciał przyjeżdżać. Odmawiał, słysząc przez słuchawkę rosnący gniew Samuela. Wzbraniał się przed przyjazdem, bo znał procedury. Wiedział, że bezmyślne wyczekiwanie na przebudzenie marnowało czas, który należało wykorzystać na zmianę. Terapia szokowa działała, nawet jeśli fasadowa obojętność mężczyzny niemiłosiernie irytowała resztę, silnie odbiegając od płaczu czy odgrażania się personelowi medycznemu. Emocje nie zmieniały niczego. Nie były dłońmi, które mogłyby udusić ojca. Nie były palcami przesuwającymi się po klawiaturze, w celu wyszukania odpowiednich aktów prawnych. Łzy nie leczyły złamań. Lament oraz pilnowanie bezpiecznej sali pooperacyjnej były tylko ckliwymi, chwilowymi gestami, których w tej rodzinie brakowało od lat.

Za każdym razem, gdy widział siostrę, wzbierała w nim nagła fala gniewu. Czystego, nakrapianego zawodem. Ich relacja miała wiele niedopowiedzeń i dopóki trzymali się na dystans, Adam nie uznawał szczerej rozmowy za konieczną. Pasowało mu miano wyrzutka pośród dzikiej gromady, opryskliwego katola, beznadziejnego przypadku starszego rodzeństwa. Mimo to, zgodził się przyjąć Orchid pod swoje skrzydła. Nie potrzebował dodatkowego pracownika, ale znalazł dla niej zajęcie i płacił więcej, aby razem z Evą mogły zacząć żyć na jakimś poziomie. Przyzwyczaił się do obecności młodej, roztrzepanej pracownicy, dającej choć urywek nadziei na polepszenie sytuacji siostry. Wypłatę przekazywał w kopercie, tego samego dnia miesiąca i nie akceptował opóźnień, dlatego bez sprawdzania otworzył drzwi po chwili pukania. Co zaskoczyło mężczyznę, to huragan bez słowa przedzierający się przez próg, nijak podobny do panny Castellar.

— Jesteś nieproszonym gościem, zachowuj się — zaznaczył na wstępie, bowiem jedną z cech Evy, których nienawidził był brak instynktu przetrwania pogłębiany impulsywnością i butnością. Obejrzał ją dokładnie, mierząc wzrokiem od stóp aż po czubek głowy, nie zauważając oznak hardego ćpania. To dobry znak, przynajmniej chwilowo. Oparł się plecami o ścianę, ręce krzyżując na klatce piersiowej.

— Napisz do Orchid. Chcę mieć jej zgodę i świadomość odbioru na papierze, bo nie pozwolę przepierdolić jej ciężko zarobionej wypłaty na twoje piguły — rzucił poważnie, choć dłuższa obecność Evy nie była mu na rękę.


Amalia e. Monroe
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie chciała tutaj być. Ponad wszystkie miejsca w Lorne Bay najbardziej nie chciała być w domu rodzinnym i w mieszkaniu Adama. W obu tych miejscach czuła się aż nadto niekomfortowo. Nie miała nastroju wysłuchiwać kolejnych uwag w jej stronę, zwłaszcza teraz, kiedy całe jej życie waliło się w posadach. Zbyt wiele rzeczy poszło nie tak by miała siłę na typowe dla siebie uszczypliwości.
Eva była znana w rodzinie w buńczuczności, butności, wulgarności i szczerości. Po niegdysiejszej pewności siebie teraz jednak nie było śladu. Zatruwała ją wizja powrotu do przyczepy, w której czekała Orchid wciąż zastanawiająca się czy przyszło jej zachorować na coś, co było nieuleczalne. Za każdym razem, gdy ją widziała wzbierała w niej troska i poczucie winy, wiedziała, że jeśli tylko Castellar była chora to właśnie przez nią. Pierwsze co zrobiła po jej powrocie to zarażenie jej. Tak właśnie zaczynało się ich wspólne, nowe, lepsze życie: od choroby.
Saul i Ollie nie byli na nią źli, a to w pewien sposób ją budowało. Wiedziała jednak, że to wszystko mogły być słowa rzucane na wiatr. Zbyt zatroskani i zmartwieni dobrobytem siostry mogli mówić to co ona chciała usłyszeć, wewnętrznie wciąż martwiąc się o swój własny stan. Eva wiedziała, że nie zazna spokoju, dopóki nie usłyszy, że mają negatywne wyniki. Mimo że stres zjadał ją doszczętnie to nie przyjmowała do siebie informacji o pozytywnym teście.
Jeśli tylko okazałoby się, że ktokolwiek inny niż ona jest chory oczywistym stawał się wyjazd, o którym opowiadała Saulowi. Wyjazd, który tym razem miał być ostatnim. Podróż na niekończącej się drodze... prawdopodobnie do bram piekielnych. Myśli samobójcze, które osnuwały umysł Amalii z każdym dniem przybierały na sile, pokonywały stan, w którym znajdowała się w okresie trzeźwienia, kiedy to myślała, że już gorzej być nie może. Chciała wierzyć, że jeśli zmierzyła się z depresją związaną z odstawieniem to i teraz prześcignie własne demony. One jednak zuchwale pędziły coraz częściej kładąc na niej swoje obślizgłe łapska.
Miała zaplanowaną trasę. Od zawsze marzyła o Indonezji. Bilety tam były co prawda drogie, ale jeśli miała to być jej ostatnia podróż to była gotowa nakraść, gdzie tylko mogła, po to by znaleźć się jak najdalej ukochanych, w miejscu, w którym nie dowiedzą się o jej śmierci. Wolała opcję, w której będą żyli przekonaniem, że po raz kolejny uciekła zostawiając wszystkich za sobą. Jedynie Orchid zamierzała przekazać list. Kolumbijka zasłużyła na poznanie prawdy.
-Teraz zebrało ci się na ojcowanie, Adam? Gdzie byłeś przez te wszystkie lata, kiedy potrzebowaliśmy starszego brata, co?- odpowiedziała, ale w jej głosie na próżno było szukać typowej dla niej pewności siebie. Jej słowa były okute w obwolutę smutku. Zupełnie jakby były wypowiadane bardziej z przyzwyczajenia niż realnej chęci dogryzienia Adamowi.
Przewróciła ostentacyjnie oczami na słowa starszego brata. Wyciągnęła telefon z kieszeni by pokazać mu wcześniejszą rozmowę z Orchid, gdzie to ukochana prosiła ją o odbiór gotówki.
-Zadowolony? Teraz wyskakuj z kasy.- schowała telefon nie mając zamiaru pokazywać zbyt długo swojej konwersacji z ukochaną bratu.-Jaki ty masz do mnie problem, co? Co ja ci zrobiłam? Jakoś przed moim wyjazdem potrafiłeś zachowywać się jak brat, a od kiedy wróciłam przypominasz bardziej skurwiela.- nie miała zamiaru owijać w bawełnę, już stanowczo zbyt długo się na to siliła, a w tym momencie nie grzeszyła już żadną siłą.

adam monroe
amalia
lachmaniara
weteran / właściciel sklepu — petbarn cairns
42 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
You go down just like Holy Mary
Mary on a, Mary on a cross
Not just another Bloody Mary
Mary on a, Mary on a cross

Jej burzliwość wydawała się inna, jednak denerwowała identycznie. Nawet jeśli wzrok dziewczyny przygasał [ z nieznanego Adamowi powodu ], słowa wypełzające spomiędzy warg wbijały się w potylicę starszego brata niczym ostre, metalowe szpile. Obarczany niebotyczną odpowiedzialnością za każdą patologiczną duszę rodziny Monroe, wielokrotnie znoszący ataki katów oraz ofiar, zmęczony ciągłym poczuciem bycia niewystarczającym dla jakiejkolwiek ze stron zacisnął dłonie w pięści, będąc sekundy przed wybuchem. Właśnie dlatego odcinał się, kiedy miał okazję. Żyjąc poza pogłębiającym się problemem, jego egzystencja wydawała się lżejsza dla spiętych barków.

— Gdybym ojcował, już dawno przypierdoliłbym ci za pyskowanie — skwitował zgryźliwie jej komentarz, mając serdecznie dość używania przez lata tej samej formułki, jakby tylko on nosił miano starszego brata. Nikt nie komentował obojętności Samuela, który nie wyściubiał nosa poza Lorne Bay. Nikt nie wspomniał o nieznanych wyprawach Saula, który pojawiał się i znikał jak królik z kapelusza podrzędnego czarodzieja. Rodzeństwo widziało problem w Adamie, który odciął się na paręnaście ładnych lat, konsekwentnie oraz stanowczo ograniczając jakikolwiek kontakt [ również dla ich bezpieczeństwa, bo praca najemnika wiązała się z wieloma konsekwencjami na tle zagrożenia życia ]. Adam spojrzał na siostrę z widocznym zdegustowaniem, a bijąca od niej aura smutku zdawała się zwykłą obłudą, kłamstwem wzbudzającym poczucie winy. Nic dziwnego, bo miała doświadczenie w manipulacji emocjami.

— Dobrze wiesz, gdzie byłem. Wyjechałem, tak jak ty. Różnica polega na tym, że ja wróciłem z medalami, a ty uwielbieniem dla tanich narkotyków, jak ostatni śmieć — odpowiedział dziewczynie przez zaciśnięte zęby, a po obejrzeniu wiadomości od Orchid przeszedł w głąb domu, wyciągając na stół czarne, metalowe pudełko zabezpieczone kłódką z kodem. Suma znajdująca się w środku była utargiem tygodniowym, ten długofalowy trzymał w bezpieczniejszym miejscu, tak jak oszczędności zebrane za zagraniczne turnusy najemnicze. Żadnemu z rodzeństwa nie pokazałby sejfu, a tym bardziej technik odbezpieczania zamka. Nie zasługiwali na jego zaufanie, bowiem za bardzo kusiło ich brnięcie w świat tanich, otumaniających używek.

Po otworzeniu skrytki sięgnął po białą, nieoznakowaną kopertę. Licząc plik australijskich banknotów obserwował kątem oka Evę, gdyby próbowała ukraść nawet najdrobniejszy przedmiot stojący na półce. Przy pannie Castellar nie musiał być aż tak ostrożny, bo zdążyła wyrobić sobie u Monroe nienaganną opinię. W niej widział potencjał i zaangażowanie, kogoś wystarczająco silnego do wyciągnięcia młodszej siostry Adama z bagna, w którym bezwiednie taplała się każdego dnia.

— Myślisz, że twoje wyzwiska coś zmieniają? Słyszałem od ciebie gorsze, wiele gorsze — kontynuował temat, kiedy ślina zakleiła wypchaną dolarami kopertę. Jeśli mieli zakończyć spotkanie kłótnią, mężczyzna nie widział powodu do hamowania się. Amalia budziła w nim najgorszą, najbardziej cyniczną stronę prostymi oszczerstwami i nieświadomością swoich czynów. — I nie dziwi mnie, że nie pamiętasz swojej tyrady, bo byłaś naćpana w cztery dupy — dodał, podchodząc bliżej. Obejrzał ją jeszcze raz. Zmarnowaną, słabą, jakby miała za sobą przynajmniej jedną misję pośród afgańskich wiosek.

Wyciągnął do niej pieniądze, w ostatnim momencie przekazania cofając rękę. Zamiast tego, pochylił się nad drobną dziewczyną, patrząc prosto w jej chłodne, przygaszone tęczówki.

— Jestem tobą zawiedziony, to mój problem.


Amalia e. Monroe
ambitny krab
Lumberjack
brak multikont
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie miała siły na Adama i jego problemy do niej. Nie teraz, kiedy absolutnie wszystko legło w gruzach, nie w momencie, w którym przestała wierzyć w dalszy sens swojego istnienia. Wcześniej żegnała się z Saulem, mówiła mu wprost, że to ostatni raz kiedy się widzą nie ukrywając przy tym, że nie miała w zamiarze po prostu wyjechać. Jej zamiarem był wyjazd zakończony śmiercią w najpiękniejszym możliwym otoczeniu jakie będzie mogła znaleźć. Godnie i na własnych zasadach. Zanim choroba zdąży ją zmieść z powierzchni ziemi.
Od zawsze wszystko robiła na swoich zasadach, spotkania z ludźmi, z którymi chciała, niezobowiązujące randki, wyjazdy, podróże, prace, zatrzymane auta, nawet powrót do tej dziury. Każda z tych rzeczy była jej własną decyzją, której była pewna równie mocno jak teraz była pewna konieczności swojego zniknięcia. Nie chciała pozwolić by bracia i Orchid patrzeli jak odchodzi w męczarniach. Wolała, żeby zapamiętali ją jako ćpunkę włóczęgę darząc ją resztką pozytywnych emocji, którą mieli w sobie, niż jako zmarnowaną chorobą, zniszczoną i ledwo funkcjonującą. Nie miała zamiaru pozwolić się doprowadzić do takiego stanu. Nigdy więcej.
-Co ci stoi na przeszkodzie?- przewróciła oczami gotowa przyjąć cios bo było jej już wszystko jedno. Czy to od ojca czy od brata, nie obchodziło ją to. Równie dobrze mogła się nawet wdać w uliczną bójkę. Nie miała już zahamowań, nie obchodziło ją co się z nią stanie, tak długo jak nie była to śmierć spowodowana wirusem grasującym w jej krwiobiegu.
-Oczekujesz gratulacji za zabijanie ludzi w imię jakichś głupich, bezsensownych wojen o sztucznie ustalone granice? Branie udziału w wojnach to szczyt braku szacunku do ludzi. O co ty walczyłeś? O sztuczny podział? O s w ó j naród? On nie jest twój. Jest niczyi. Cały koncept narodowości jest durny i stworzony na potrzeby poczucia przynależności do grupy.-wyrzuciła z siebie bez zastanowienia. Nie obchodziło ją co pomyśli o niej Adam. Miała dość całej idei walki o granice, które przecież nie powinny były istnieć. Od zawsze utożsamiała się jako kosmopolitka i pacyfistka, i nie miała zamiaru ukrywać swojego zgorszenia karierą w wojskowości.-Ja zniszczyłam tylko siebie. Ty zniszczyłeś życia rodzin ludzi, których pozabijałeś. I się tym szczycisz. To jest dopiero upadek moralności.
Przestępowała z nogi na nogę czekając, aż w końcu dostanie wypłatę Orchid i będzie mogła stąd zniknąć. Z domu Adama, z Lorne Bay, z Australii, ze świata. Nie miała ani siły ani ochoty trwać w tym stanie ani chwili dłużej. Kiedy jej brat wrócił z pieniędzmi wyciągnęła rękę w jego kierunku chcąc już wziąć tę przeklętą kopertę i wyjść. Jednak ten nie miał zamiaru jej dać upragnionych pieniędzy.
-Nie ty pierwszy i nie ostatni.-odpowiedziała udając, że słowa Adama wcale jej nie ugodziły, choć było kompletnie inaczej. Nienawidziła tego słowa. Słyszała je stanowczo zbyt często od ojca. Zawiodłem się na tobie. Zawodziła wszystkich po kolei, nie potrafiąc zatrzymać przy sobie nikogo, nie potrafiąc nikomu udowodnić, że ma jakąkolwiek wartość. -Jeśli tak bardzo ci przeszkadza, że ćpałam, to ciesz się, że nie znasz całej prawdy, że nie wierz co się ze mną dzieje teraz. Dowiesz się prawdopodobnie kiedy będzie już za późno. Dasz mi te pieniądze czy nie?- nie miała zamiaru zbytnio się rozwodzić bo wiedziała, że Adama i tak nie interesowało co miała na myśli. Poruszyła wyciągniętą ręką w geście pogonienia.

adam monroe
amalia
lachmaniara
ODPOWIEDZ