echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus Amadeus Werner był przyzwyczajony do życia w ostrym odgrodzeniu ciała od duszy. Całkiem możliwe, że gdyby nie wykształcił w sobie tej tendencji do postrzegania swoich części składowych w dwóch oddzielnych kategoriach, zagubiłby się całkiem, zgnił lub zwyczajnie zdechł - bo śmiercią nie można byłoby tego nazwać. W tym rozłamie wypatrywał jakiegoś mitycznego rozgrzeszenia, bo owszem, jego organizm mógł być brudny, zniszczony i zbezczeszczony po stokroć, ale w środku miał jeszcze choćby niewielką cząstkę swojej esencji, do której mógł się odwoływać. Zdążył też nauczyć się już, że dla ludzi wokół miał do zaoferowania to, co zewnętrzne, a to, co w środku, pozostawało jego prywatną własnością. Podobało mu się to. Podobało mu się, że był taki aspekt jego osoby, nad którym mógł mieć wyłączną kontrolę, którego nikt nie mógł mu siłą wydrzeć, który mógł dawkować według własnego uznania, modyfikować, przeinaczać, przejaskrawiać - i tym samym w każdej opowieści, przy każdej interakcji, budować trochę mocniej nową wersję siebie, zupełnie oddzielną i niezależną od tamtej brudnej i biernej, na którą nie miał ochoty nawet spoglądać, choćby kątem oka.
Nic dziwnego, że dbał o nią tak wytrwale. Nic dziwnego, że zrobiło mu się strasznie głupio, kiedy Saul musiał wyłożyć mu jak ostatniemu durniowi, że to był przecież żart. Oczywiście, że to był żart. Każdy by się domyślił, że to był żart. Każdy, a jednak on nie potrafił i choć pragnął serdecznie, z przyjemnością oraz ulgą, zrzucić ten ciężar na barki podanego sobie przez Olivera środka, coś w środku nie pozwalało mu tego zrobić. Poczuł się głupi, a on przecież nienawidził czuć się głupi. Tym bardziej zestresowało go, że świadkiem tego wygłupienia był Monroe, który przecież miał go za człowieka inteligentnego. Klaus odniósł wrażenie - nagle, gwałtownie i dobitnie - że ta jedna noc, przechodząca powoli w ciepły, wiosenny poranek, nijak nie oddający stanu jego umysłu, mogła przesądzić całkowicie o tym, w jaki sposób Saul go postrzegał. I to było bolesne.
Tym bardziej nic dziwnego, że przeżywał tak bardzo fakt, że w tym momencie stapiały się ze sobą te dwie jego części składowe, które tak uparcie od siebie separował. Bo przecież Monroe’a starał się trzymać zawsze daleko od wszystkich obrzydlistw swojego ciała, ukazując mu je tylko w najdoskonalszej zawsze postaci (zaburzonej tylko tą siatką blizn na udach) i udając, że cały ten brud nie istniał wcale; że nierozsądnym byłoby go o niego posądzić. Ale teraz przecież Saul go już widział doskonale - i Klaus czuł wyraźnie, jak siła jego duszy, tak wyzwolonej i lekkiej, kiedy nie była przykuta do mięsnej klatki, w którą ją obito, mizernieje gwałtownie pod wpływem tych nowych informacji. I Monroe już wiedział, że można było z nim zrobić wszystko, i Monroe już uważał, że nie nadaje się do innych rzeczy, i Monroe już z pewnością nie będzie chciał więcej rozmawiać z nim o swoich przeżyciach i problemach, bo po co to robić z kimś, kto w istocie był jedynie marną wywłoką - bez własnego zdania, bez celu, bez odrobiny choćby zapobiegliwości czy instynktu samozachowawczego, za to z całym arsenałem proszenia się o najgorsze rzeczy, jakie tylko mogły ją spotkać?
- Przepraszam, nie chciałem tak... nie o to mi chodziło, wiem, że nie jesteś. - I znowu zrobiło mu się głupio, że Saul mógł pomyśleć, że uważa na jego temat takie rzeczy. Przecież nie pomyślałby o nim tak nigdy. Że był zwyrolem. Nie po tym wszystkim, co dla niego zrobił. Ale jednocześnie wiedział też dobrze, że nie pomyślałby tak o nim też niezależnie od tego, co jeszcze by zrobił. To była niebezpieczna myśl, ale Klaus nie miał już siły się przez nią bronić. Może tak po prostu działał jego zdegenerowany mózg. Może musiał nauczyć się z tym żyć. - Po prostu... jesteś dla mnie taki miły - to nie było dobre słowo - i ja... i nie rozumiem dlaczego, bo nie zasłużyłem na to wcale. Znaczy - zreflektował zaraz - r-rozumiem dlaczego - bo jesteś dobrą osobą, ale... ale nie rozumiem, czemu dla mnie akurat. Nie zasługuję na dobre osoby - ostatnie słowa dodał ciszej, jakby ze wstydem, nie wiedząc czy bardziej obawiał się tego, że Saul mógł mu teraz przytaknąć, czy jednak może tego, że postanowi się o to kłócić. Bo przecież wiedział dobrze, że żadne zapewnienia nie będą w stanie zmienić tego, co o sobie myślał. Bo natknął się w życiu już na zbyt wiele dowodów wspierających tę tezę, żeby świadectwo jednej osoby mogło w jego oczach w pełni ją zanegować.
I nie, Klaus nie brał pieniędzy - nawet jeśli wciskano mu je usilnie, chyba że już naprawdę nie było innego wyjścia. Klaus, nawet gdy był z Amo i którymś z jego klientów, nie brał nigdy niczego dla siebie. Ale to przecież było jeszcze gorsze - w jego opinii, surowej i, jak zwykle, samobiczującej. Bo upadlał się za darmo. Nie zawsze, jasne, czasem to był zwykły seks - ani specjalnie satysfakcjonujący, ani przesadnie głęboki, ale zdarzało się; zdarzało się, że był tak jak dzisiaj, zdarzało się, że kończył rozbity i poraniony, i - dotychczas - zupełnie sam. A teraz miał obok Saula, który z niewyjaśnionych powodów nie kazał mu wyjść, który przytulał go teraz do siebie i który prosił go właśnie o to, żeby już nie sypiał z innymi.
- Dlaczego? - spytał po prostu, beznamiętnie, jak gdyby sens tego pytania zupełnie do niego nie dotarł. Ale docierał. Powoli, mozolnie. Przebijał się do świadomości.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul nie miał pojęcia, że Klaus myślał o sobie tak źle - chociaż zapewne powinien się domyślać, bo byli do siebie niezwykle podobni. Monroe jednak nie wiedział jeszcze, jak bardzo pasowali do siebie i jak bardzo podobni byli. Jeden idealizował drugiego, Saul dodatkowo idealizował życie Klausa sądząc, że było wspaniałe, pomijając incydent (lub incydenty) z przemocowcami, którzy wykorzystywali chłopaka tak, jak chcieli. Ale przecież w jego dzieciństwie na pewno było pięknie i bajkowo, miał wszystko, czego potrzebował i co mógł sobie zamarzyć. Nie podejrzewał, że Klaus też przeżywał wtedy piekło.
- Nie wiem, jak się [/i]zasługuje[/i] na kogoś czy na coś, na jakieś ludzkie odruchy - powiedział po chwili milczenia, patrząc mu w oczy - ale nie lubię tego określenia: że się na coś zasługuje lub nie. Niby czym? A ja jestem dla ciebie dobry, bo... bo cię bardzo lubię. Bo jesteś mi bliski. Bo chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie chcę, żebyś jakkolwiek cierpiał, żeby coś złego ci się działo. Pomogę ci zawsze na miarę moich możliwości, pamiętaj o tym; i nie zrobię tego żeby cokolwiek dostać w zamian, tylko dlatego, że chcę dla ciebie dobrze. Nie musisz mi się niczym odwdzięczać, a już zwłaszcza seksem: to nie powinno być zapłatą za cokolwiek, tylko czymś, czego chcą wszystkie zainteresowane strony, w takim zakresie, w jakim tego chcą. Seks nie powinien być nigdy u nikogo środkiem płatniczym. Nie chcę go z tobą uprawiać wtedy, kiedy ty tego nie chcesz, a wyłącznie wtedy, kiedy obaj tego chcemy.
Westchnął i przyciągnął go bliżej siebie, otulając ramionami i gładząc po głowie. Przytulił policzek do jego włosów, mając ochotę zacząć się bujać tak, żeby go ululać jak małe dziecko. Powstrzymał się jednak przed tym uznając, że może to by było głupie, może Klaus by uznał, że Saul jest dziecinny albo jego traktuje jak dziecko - a wcale tak nie było. Po prostu chciałby, żeby Werner zasnął i odespał ten koszmar, który przeżył kilka godzin temu. Żeby wyzdrowiał, żeby było z nim lepiej.
Na chwilę jednak zapomniał, jak się oddycha, gdy usłyszał jego kolejne pytanie. Zastanowił się, jak na nie odpowiedzieć. Bo cię kocham. Nie, nie mógł tego wymówić, to by Klausa wystraszyło, odrzuciłby go, na pewno. Nie mógł.
- Bo boję się o ciebie - powiedział cicho - Bo nie chcę, żeby to się znowu wydarzyło. I... bo chciałbym być dla ciebie jedyny...
Ostatnie zdanie wymówił szeptem czując, jak robi mu się nieprzyjemnie gorąco ze zdenerwowania, pociemniało mu przed oczami i bał się tego, co teraz usłyszy. Czy Klaus go wyśmieje? Zapewne.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus został wychowany w przekonaniu, że na wszystko należało sobie zasłużyć. Jego życiem rządziły ustalone z góry, surowe reguły, za których nieprzestrzeganie groziła surowa kara - co prawda głównie teoretyczna, bo przecież dopiero w latach nastoletnich odkrył, że ojcowskie zakazy i nakazy przyjemnie się nadwyrężało i można to było robić w taki sposób, aby Adalbert o niczym się nie dowiedział. Wcześniej był złotym dzieckiem. Idealnym. Samo widmo kary wystarczająco odrzucało go od sprzeciwiania się rodzicom - na których miłość też przecież należało sobie zapracować. Tymi postępami w nauce, tym nienagannym wyglądem, otwartością towarzyską, posłuszeństwem - spełniając wszystkie matczyne życzenia i pajacując jak szmaciana lalka, czasem udawało mu się zasłużyć na odrobinę bliskości: zamknięcie w objęciach, pogładzenie po włosach, wspólne śpiewanie. Zawsze było mu tęskno do tych momentów, bo wtedy właśnie mógł być po prostu dzieckiem - nie przyszłym dziedzicem wielkiej fortuny, nie maskotką, którą można było pochwalić się przed znajomymi, nie żadnym młodym mężczyzną (jak zwykł nazywać go ojciec, zwykle wtedy, kiedy udzielał mu jakiejś „życiowej” lekcji albo za coś go karcił). To nie było za darmo. A skoro nie było za darmo nawet u rodziców, dlaczego miałoby być u kogokolwiek innego? Dlaczego u kogoś, z kim spotykał się (regularnie, to prawda, ale to niczego nie zmieniało) na seks, który rozmową okraszony mógł być równie dobrze wcale nie dlatego, że Saula jakkolwiek interesował Klaus jako człowiek, ale w ramach cywilizowanego przejścia do meritum?
Przed tamtym dniem, w którym zaopiekował się Monroem, odebrawszy go ze szpitala, nigdy wcześniej chyba nie zdarzyło mu się leżeć z kimś łóżku w sposób tak skrajnie pozbawiony erotyzmu. Ale wtedy było inaczej. Wtedy Saul miał problem, a Saul - ze wszystkich ludzi na ziemi (w którym to przekonaniu Klaus utwierdzał się właśnie) - zasługiwał na tyle bliskości, ile tylko sobie zamarzył. Bo był dobry - a to wcale nie było łatwe w tym świecie, w którym przyszło im żyć. I Werner naprawdę szczerze to doceniał, ale jednocześnie nie dowierzał w to, że tacy ludzie naprawdę jeszcze znajdowali sobie miejsce na tej planecie - i tym bardziej nie dowierzał, że było to w jego zasięgu, tak blisko, tak namacalnie. Przecież nie winiłby wcale Saula, gdyby ten uznał jednak, że chciał od niego dostać to, po co spotykali się zawsze, z jednym szlachetnym wyjątkiem. Chyba uznałby to za naturalne. To teraz - to było dla niego dziwne. Być może nawet podejrzane. Gdyby zdążył już wytrzeźwieć spod wpływu leku, z pewnością trąciłyby go natychmiast wyrzuty sumienia za to, że był taki zupełnie do niczego nie przydatny. Morfina na razie go przed tym chroniła. W tym momencie potrafił tylko się dziwić.
I zachwycać. Bo kiedy Saul mówił to wszystko, poczuł, że znowu wilgotnieją mu oczy, choć nie rozumiał zupełnie czemu. Może to dlatego, że nikt nigdy wcześniej tak do niego nie mówił. A on naprawdę chciał wierzyć w szczerość tych słów. A nawet, jeśli były kłamstwem, to... to mógł przez chwilę poudawać, prawda? Taki fałsz także go wzruszał, bo to przecież było piękne kłamstwo. Takie, któremu Klaus z chęcią oddałby się w całości, bo to było naprawdę przyjemne - ufać w to, że miało się kogoś takiego, kto szczerze i bez żadnych oczekiwań po prostu chciał, żeby było mu lepiej. Jasne, miał przecież Amo, ale swoją relację z Di Fiore postrzegał w jakiejś zupełnie oddzielnej kategorii. A Saula... nie był pewien, w jaki sposób spoglądał na Saula, ale wiedział jedno - mężczyzna coraz mocniej rósł w jego oczach, coraz bardziej mu imponował i zbierał sobie coraz więcej jego zaufania. W tym momencie uważał to za miłe.
I te słowa, które Monroe powiedział później pewnie też były miłe, ale Klaus zdawał się bardziej nimi rozbity niż zachwycony. A może nie rozbity - może raczej skonfundowany, bo jego umysł był teraz otwarty jedynie na proste komunikaty. Co to znaczyło, że chciałby być jedyny? Werner miał swoje przypuszczenia, ale zdawały mu się zbyt śmiałe, żeby wypowiedzieć je na głos.
- Myślę, że to zdarzy się i tak - odparł więc ze smutnym uśmiechem, płasko, jakby głucho akceptował taką ewentualność i faktycznie wierzył w to, że niezależnie od jego decyzji dotyczących stylu życia, podobne rzeczy po prostu musiały mu się przytrafiać. Bo przyciągał je do siebie. Bo miał w sobie coś takiego, co po prostu kazało ludziom brać bez zastanowienia. Bo skoro to już wydarzyło się tyle razy, to musiało pokryć jego ciało jakąś warstwą, która uderzała w instynkty i pobudzała bliższe oraz dalsze mu osoby do robienia tych wszystkich rzeczy, przez które potem płakał. I bo tak naprawdę winić mógł tylko siebie. - Tak jak w związku? - spytał jednak po chwili, nie odważając się na niego spojrzeć. Gdyby był zupełnie trzeźwy, z pewnością nie zadałby tego pytania, ale teraz wszystko wydawało mu się jakby bardziej obojętne. Choćby Saul miał się teraz roześmiać i odepchnąć go od siebie.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Zacisnął zęby słysząc, że to się i tak wydarzy. Dlaczego, do diabła? Dlaczego miałoby? Wystarczyłoby po prostu nie pieprzyc się, z kim popadnie - bo dla Saula to było proste: nie robić tego. Co prawda tu również można by było oskarżyć go o hipokryzję, bo przecież to było w jego oczach proste dla kogoś innego podczas, gdy on sam to robił nadal z obcymi ludźmi. Ale u niego to co innego, bo on przecież na tym zarabiał, a z czegoś musiał żyć, mając jedynie skończoną szkołę średnią i tak naprawdę zero legalnego zawodu w rękach. No, może umiał robić biżuterię, ale co z tego? Zanim w swoim interesie wyjdzie na prostą, to jeszcze trochę czasu minie - o ile w ogóle uda mu się to kiedykolwiek osiągnąć, bo nie był przecież biznesmenem. Musiał zarabiać. A to zupełnie co innego, niż sypianie z innymi dla samego sypiania, dla swojej przyjemności... Chociaż czy to, co robił Klaus, można było nazwać przyjemnością? Chyba niekoniecznie. Nie zawsze. Dziś to zdarzenie z pewnością nie należało do przyjemnych. Dlaczego więc w ogóle Klaus to robił...?
- Tak, tak, jak w związku - powiedział cicho, również bojąc się na niego spojrzeć i gapiąc się w sufit - Dlaczego mówisz, że to się i tak wydarzy? Jeśli nie będziesz tego robił, to się nie wydarzy. Jeśli nie będziesz podrywał każdego, kto ci wpadnie w oko. Przecież mógłbyś, prawda...?
Nie widział powodu, dla którego Werner miałby nie móc przestać się puszczać. On sam nawet nie miał na to ochoty i rzeczywiście przestał robić to bez pieniędzy (jeszcze nie był gotów przestać robić tego za pieniądze, ale takie myśli też zaczynały mu chodzić po głowie).

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie pedofilii
Przez te wszystkie lata, Klaus zdążył już nauczyć się paru rzeczy. Takich jak to, że choćby próbował odczarować to konkretne wyobrażenie o sobie samym, świat zawsze udowadniał mu, że nie było to możliwe. Mógł iść do klubu z żelaznym postanowieniem, że będzie tylko tańczył, ale potem ktoś go całował, a on ani nie potrafił oprzeć się tej bliskości, ani zareagować w sposób, który mógłby przekazać, że coś mu nie odpowiadało. Bo nauczył się też, że kiedy się opierał, było tylko gorzej - bo prędzej czy później zawsze znajdował się ktoś, kto brał siłą to, czego on nie chciał oddać, sprawiając, że czuł się potem podle i żałował, że nie okazał z początku wyraźnego entuzjazmu, choćby udawanego.
Jeszcze kiedy był mały, przez dłuższy czas i na przekór wszystkim znakom, naiwnie wierzył w to, że gdy ktoś proponuje mu, żeby się przytulił, to ma na myśli faktycznie tylko przytulenie. A że Klaus bardzo potrzebował przytulania, bo od śmierci matki, zupełnie nie mógł liczyć na ten akt bliskości od nikogo pozostałego w rodzinnym domu, zawsze przychodził, zawsze się wtulał i wyobrażał sobie, że obejmuje go własny ojciec - a potem przestawał sobie to wyobrażać, bo te obce dłonie sięgały w miejsca, w których nie chciałby nigdy poczuć dotyku Adalberta ani w zasadzie nikogo innego. Tłumaczyli mu, że tak przytulają się mężczyźni i pamiętał dobrze, że to wszystko było do zniesienia, dopóki nie powiedział któregoś razu, że nie lubi wcale tego męskiego przytulania, i próbował się odsuwać - ale wtedy tylko trzymali go mocniej, aż do bólu i żałował potem, że w ogóle próbował temu umknąć. To nie było warte siniaków na przedramionach. Potem pary razy jeszcze się wycofywał, za każdym razem, kiedy chcieli robić coś nowego, co napawało go lękiem i za każdym razem utwierdzał się tylko w przekonaniu, że lepiej było siedzieć cicho. Potem nauczył się doceniać to wszystko - bo jeśli tylko przez chwilę mógł poczuć się ważny i zaopiekowany, to przecież nie było tak źle.
Potem zaczął przenosić to na innych ludzi. Bo mógł buntować się od samego początku, ale istniało ryzyko, że wtedy staną się agresywni - a jeśli tylko przemógł się odrobinę, to wszystko przebiegało sprawniej i mógł w swojej głowie nadawać tych chwilom całkowicie inną narrację: pełną czułości i miłości. A jeszcze później zatracił się w tym tak bardzo, że nie potrafił już rozróżnić, kiedy ktoś naprawdę mu się podobał i chciał pójść z nim o krok dalej, a kiedy wstępowało w niego zwykłe przyzwyczajenie i ta niezaspokojna nigdy potrzeba bycia dla kogoś ważnym i bliskim. I może dlatego tak dziwnie było mu teraz - kiedy Saul przytulał go po prostu, nie robiąc żadnych dwuznacznych gestów, podczas gdy on sam był przecież w idealnym stanie, żeby jakoś to wykorzystać. Bo do tej pory wszyscy zawsze to robili. Dlatego przecież dawali mu alkohol, dlatego dawali mu narkotyki - wtedy było łatwiej. A teraz, kiedy powoli dopiero działanie morfiny słabło i wracały do niego stopniowo wszystkie nachalne myśli, znowu - pomyślał - znowu było tak blisko, żeby stało się coś złego. Z jego winy, bo zgodził się na podanie tamtego leku. Tak jak zgodził się, żeby iść za tamtym facetem. Tak jak zgadzał się zawsze, nawet jeśli coś mu się nie podobało.
Bo jeśli nauczył się czegoś jeszcze, to tego, że to zawsze była jego wina. I Saul chyba właśnie dał mu sygnał, że uważał podobnie. I dlatego oczy zaraz znowu zaszły mu łzami, choć celowo nie patrzył teraz na Monroe’a, tylko gdzieś w dół, bo to nie było w porządku - żeby znowu płakać. Saul nie musiał tego oglądać. Nie powinien być do tego zmuszany.
- Tak, pewnie masz rację - powiedział po prostu cicho i teraz zupełnie już nie miał pojęcia, jak rozumieć jego słowa o wyłączności i o związku. Niemożliwym było, żeby naprawdę myślał o tym, aby z nim być, skoro miał już doskonały ogląd na to, jaki tak naprawdę był Klaus. - Nie musisz mi mówić takich rzeczy tylko dlatego, że czuję się źle. O związku. B-bo jest mi wtedy lepiej, ale na chwilę tylko, bo myślę, że ty tak naprawdę byś chciał, ale potem... po prostu nie mów tego, jeśli nie czujesz tak naprawdę, bo mi wtedy gorzej - wydusił w końcu, nieco żałośnie, wciąż na niego nie patrząc i walcząc uparcie z tymi łzami, które cisnęły się na zewnątrz.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Nie miał pojęcia, że Klaus odebrał jego słowa jako stwierdzenie, że to, co się działo, to jego wina - nie przyszło mu to do głowy i jego słowa zupełnie nie to znaczyły, przynajmniej w jego świadomości. Być może gdyby się zastanowił nad tym, co gada i czuje, to faktycznie gdzieś tam odnalazłby jakąś iskierkę znaku, że tak, w jakimś sensie to, co się wydarzyło, było może z inicjatywy Wernera. Saul w żadnym wypadku nie nazwałby tego winą, bo zdecydowanie daleko mu było do obwiniania ofiary - ale miał na myśli wyłącznie to, że wiele rzeczy mogłoby się nie wydarzyć, gdyby Klaus nie lgnął tak do obcych ludzi. Nikt z nich nie miał prawa go krzywdzić i wszystko, co się złego działo, było wyłącznie ich winą - chodziło jedynie o to, że Klaus mógł się bronić przed nimi, nie chodząc do łóżka z każdym. Bronić, a nie: robić rzeczy, których konsekwencje byłyby jego winą.
Nie wiedział jednak, co się dzieje w głowie chłopaka, dlatego nie miał jak mu tego wytłumaczyć.
- Nie mówię tego dlatego, że czujesz się źle - powiedział łagodnie, gładząc kciukiem jego ramię - mówię to dlatego, że tego bym własnie chciał: żebyś był mój, a ja twój. Żeby nie było sypiania z innymi, również dlatego, że byłoby to bezpieczniejsze.
Nie przechodziły mu przez gardło ponowne słowa o związku, nie śmiał o to prosić i pytać wprost, więc próbował wszystko owinąć w papierek troski o Klausa, jakby to ona była jedynym powodem jego prośby. Była, ale nie jedynym. Był o niego coraz bardziej zazdrosny i za każdym razem kiedy myślał o tym, że Werner uprawiał seks z kimś innym, niż on, trafiał go szlag. Bywało, że musiał się przez to napić żeby ukoić nerwy, bo kiedy już zaczynał myśleć o tych wszystkich innych, nie zawsze potrafił odpędzić od siebie wizje jakichś obcych, obrzydliwych (ponieważ nie saulowych) rąk obmacujących tego chłopaka, do którego Monroe czuł coraz więcej.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus, zdecydowanie częściej niż by tego chciał, czuł się bardziej jak porcelanowa laleczka, a mniej jak człowiek. Przez lata wystawiany jak eksponat, byle tylko pochwalić się zgromadzonym gościom tak wyuzdaną ozdóbką, przekazywany z jednej do drugiej pary ciekawskich rąk, celem odbycia ekspertyzy, dotyczącej własnej wartości, czuł, że materiał, z którego był zrobiony, stawał się coraz bardziej sponiewierany. Miał wrażenie, że jego skórę zdobi tylko siateczka wąskich pęknięć, która pewnego dnia nie wytrzyma zwyczajnie podróży z półki do kolejnych rąk i roztrzaska się na kawałki, przekreślając jednoznacznie ten jego krótki żywot, skoncentrowany na tym, aby zachwycać jak najbardziej powierzchownymi sposobami. Kiedyś wierzył jeszcze, że te wszystkie uszczerbki można było wypełnić złotem, jak w kintsugi, ale potem okazało się, że europejska waluta nie spełnia wcale jego oczekiwań i choćby nałykał się banknotów jak świnka skarbonka, z zewnątrz wciąż pozostawałby brzydko popękany. I dlatego starał się po prostu ignorować te ułomności; po prostu wypierać je z pamięci, po prostu przekształcać pod własną narrację, po prostu traktować jak karmę, wymierzoną sprawiedliwym werdyktem i liczyć na to, że to już był ostatni raz, i od tej pory obracać go w palcach będą tylko dłonie delikatne oraz uważne - takie, które nie pozwolą mu wyślizgnąć się na podłogę.
Do tej pory jednak to wszystko okazywało się złudnymi nadziejami. Może skoro dostrzegali, że i tak był już nadpsuty, nie zawracali sobie głowy żadną ostrożnością? Może powinien maskować się lepiej i ten słaby klej, który trzymał go w ryzach, nie był mimo wszystko tak niezauważalny, jak się łudził? Najpewniej nie był nawet świadomy, jak wiele jego uwagi pochłaniało tylko i wyłącznie to, żeby nie rozlecieć się zupełnie i definitywnie, ale pozostawać jakkolwiek użytecznym, i utrzymać się na tej półce z eksponatami, najlepiej w pierwszym rzędzie, na wyciągnięcie ramienia. Upadlał się więc raz po raz, szukając pocieszenia w tej cudzej uwadze, jakby nie dostrzegał zupełnie, że to ona właśnie była źródłem jego nieszczęścia. Składał się w ofierze na ołtarzach nieswoich oczekiwań i czekał tak - w przekonaniu o braku własnej sprawczości - aż ktoś w końcu wyrwie go z tego ciągu, który przypominał narkotykowy dużo bardziej niż Werner by sobie tego życzył. Czekał jednak już tak długo, że powoli tracił nadzieję na to, że było w nim jeszcze cokolwiek, co byłoby warte ocalenia.
Wątpił też w to, że ktokolwiek inny mógł jeszcze uważać, że była dla niego jakaś nadzieja na ucieczkę od tej doli, wielokrotnie przypieczętowanej i uznanej za jedyną właściwą dla niego drogę. Wątpił, że ktokolwiek kiedykolwiek spojrzy jeszcze na niego i pomyśli, że był kimś wartościowym na tyle, że można by mu było poświęcić więcej uwagi. Wątpił, że ktokolwiek okaże się tak zdeterminowany albo głupi, żeby próbować wytrącić go z tej wizji samego siebie, którą przyjął już i zaakceptował, pomimo wiążącej się z nią samonienawiści. I wątpił, że tym kimś będzie chciał być Saul.
Przez chwilę po prostu kontemplował jego słowa w ciszy, z policzkiem dociśniętym do jego klatki piersiowej, spojrzeniem sięgającym przeciwnego skraju łóżka i łzami, które na powrót zaczynały wypływać z oczu, i próbował rozstrzygnąć czy nadal działała na niego morfina, sprawiając teraz, że te rzeczy, które mówił Monroe wydawały mu się takie jednoznaczne, kiedy powinny być odczytane w zupełnie inny sposób. Powoli na nowo zaczynał docierać do niego fizyczny ból, więc całkiem możliwe, że wcale tak nie było - ale co w takim razie było prawdą? Czy to desperacja? Czy znowu próbował nagiąć coś pod siebie, żeby tylko móc przez chwilę jeszcze czuć się bezpiecznie? Żebyś był mój, a ja twój. To wydawało się surrealistyczne i Klaus nie wiedział już czy płakał z radości, że słyszy te słowa, z lęku przed ich fałszywością czy z żalu, że na pewno nie były szczere.
- Czy to znaczy, że... - zaczął, nieco drżąco, ale musiał przerwać na chwilę, bo przecież w równym stopniu, co Saul, bał się zapytać o to wprost. Krążyli wokół tematu na palcach, co tylko robiło im obu sieczkę z mózgu, a Werner prowadził w głowie zażartą dyskusję z sobą samym na temat taki czy na pewno chciał teraz dopytywać i się utwierdzać w swoich przekonaniach; czy nie lepiej byłoby po prostu pozostać przy najbardziej korzystnej narracji i potrzymać się jej jeszcze przez trochę, aż znowu będzie względnie stabilnie. W końcu jednak pociągnął nosem, zdając sobie sprawę z tego, że teraz już na pewno zdradził się z tym, że płakał, więc zaraz też zadarł głowę do góry, żeby poszukać jego spojrzenia. - To znaczy, ż-że chcesz być moim chłopakiem?

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Jakiś czas nie odpowiadał na to pytanie, zastanawiając się nad odpowiedzią. Tak, chciałby być chłopakiem Klausa, chciałby móc myśleć o nim jako o swoim partnerze (i tak zaczynał w ten sposób na niego patrzeć, ale wciąż jeszcze tłumacząc sobie, że przecież tak nie jest i być może nie będzie, bo przecież Klaus jest młodszy, bardzie inteligentny, z dobrego domu, z pieniędzmi, dobrym życiem - nie ma możliwości, żeby spojrzał na Saula jak na potencjalnego partnera, bo to przecież nie ma prawa się udać), ale jednocześnie cholernie się tego bał. Nie bardzo wiedział, co ma teraz na to odpowiedzieć: czy jeśli powie mu, że chce być jego chłopakiem, to Klaus się na to zgodzi? A może go wyśmieje? Może zaraz powie mu, że to głupie, że oni się przecież tylko pieprzą i tyle? Albo może powie chociażby tylko tyle, że nie chce nazywać tej relacji i że ma wszystko zostać tak, jak jest teraz, bez wchodzenia w szczegóły: ot - byli sobie i tyle, spotykali się, spędzali ze sobą czas, uprawiali seks, ale nie ma potrzeby definiowania tego, co się między nimi dzieje?
Z drugiej strony jeśli teraz mu nie odpowie albo stwierdzi, że nie, nie chce, że tak mu się tylko powiedziało, to być może zrani Klausa. Poza tym okłamie go, a tego nie chciał. Być może teraz właśnie była szansa na to, żeby dogadać się z nim w kwestii tego, co się między nimi działo; jeśli Saul teraz stchórzy, to być może zaprzepaści wszystko.
- Tak - odpowiedział w końcu - chciałbym być twoim chłopakiem, jeśli kiedyś ty też będziesz tego chciał. Ale przede wszystkim chodzi mi o twoje bezpieczeństwo.
Czy rzeczywiście chodziło w pierwszej kolejności o to? Tak, właściwie tak, ale Monroe sam nie był pewien, co było tutaj silniejsze: obawa o zdrowie i życie chłopaka, czy rosnąca zazdrość o to, że bywał w łóżku z innymi.
Teraz leżał z szybko bijącym sercem i bał się, że zaraz zostanie wyśmiany.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Klaus nie był do końca pewien czy zwyczajnie nie śni albo nie porusza się nadal mentalnie po terytorium osiągniętego chwilę wcześniej haju. Przeczyć temu mógł fakt, że coraz silniej znowu docierały do niego stłumione do tej pory emocje i wyciszony dotychczas ból. Wyglądało na to, że jego ciało i umysł przypominały sobie stopniowo i coraz dosadniej o tym, jakie okoliczności doprowadziły go do tej sytuacji - w której leżał zamknięty w ramionach Saula, w jego łóżku, w jego ubraniach i otoczony jego zapachem. Jednocześnie nie podobało mu się to i mimo wszystko przynosiło ze sobą jakiś spokój, bo w końcu odzyskiwał pełną świadomość oraz choćby pozorną kontrolę nad swoimi myślami i słowami. A jednak - razem ze świadomością powracały do niego także wstyd, żal i poczucie winy, że w ogóle tu przyszedł, że zawracał Monroe’owi głowę bzdurnymi skutkami swoich własnych decyzji, że doprowadził do ściągania tutaj jego brata (i to jeszcze nie przypadkowego, ale akurat Olivera - w obecności którego od tej pory z pewnością będzie odczuwał pewien dyskomfort), że zarzygał mu kibel i w ogólnym rozrachunku był po prostu wybitnie nieznośny, mentalnie wycofawszy się jakby na powrót do tych czasów, kiedy był tylko bezbronnym dzieckiem, które niczego nie potrafiło samodzielnie ogarnąć.
To na pewno nie było ani trochę pociągające. Ani fascynujące, ani wywołujące podziw. Był jedynie zbieraniną negatywnych emocji i doświadczeń, a dotarcie do niego teraz graniczyło z cudem. Nic dziwnego, że targało nim ostre przekonanie o tym, że z pewnością ani teraz, ani nigdy już nie będzie dla Saula atrakcyjny, bo po zobaczeniu go w takim stanie, z wiedzą, co do niego doprowadziło, miał wyobrażenie, że w głowie Monroe’a działo się naprawdę sporo rzeczy, ale żadna z nich nie była dla Klausa korzystna. Może dlatego też tak trudno było mu uwierzyć, że te wszystkie sugestie mężczyzny o wyłączności i związku były zupełnie szczere - bo on sam wcale nie chciałby być ze sobą w związku. Miał wrażenie, że w tym momencie wysłał mu jasny sygnał, że potrafi być znacznym obciążeniem, a przecież przez całe życie starał się być przeciwieństwem tego określenia; nie chciał, żeby Saul znał go od tej strony - i przez to wszystko było mu tylko jeszcze bardziej źle.
To jedno tak sprawiło, że na chwilę zapomniał o oddechu i wpatrywał się w niego - takiego rozmazanego łzami, odrobinę dwojącego się w oczach - z nieprzytomnym spojrzeniem, powtarzając sobie tylko w duchu, że to było naprawdę, to nie był żaden majak, żadne jego wyobrażenie. Ale zaraz Saul znowu wspomniał o bezpieczeństwie i Klaus nie rozumiał już czy to był jego sposób na obronienie się przed przyznaniem tego w głos, czy jednak może podkreślenie, że nie proponowałby tego, gdyby nie sytuacja z dzisiejszej nocy. Werner przełknął głośno ślinę, znowu odbiegając gdzieś spojrzeniem, bo wyobrażał sobie podobną rozmowę (z różnymi osobami w roli głównej) całe multum razy, ale w żadnej z jego myśli nie odbywała się ona w podobnych okolicznościach, nie brzmiała w ten sposób i nie była tak po brzegi wypchana samymi negatywnymi emocjami.
Powinien się chyba teraz cieszyć, ale nie potrafił przywołać do siebie tych uczuć. Być może wciąż kopał pod samym sobą dołki, w imię masochistycznego reductio ad absurdum - bo nie czuł, że zasługuje na to, aby to wszystko było prawdziwe i szczere.
- Ja też bym chciał... - wydusił w końcu, żeby zaraz zawiesić na chwilę głos i znowu powrócić do niego spojrzeniem. - Chciałbym być twoim chłopakiem - uzupełnił i poczuł, że teraz w jego oczach gromadzi się jeszcze więcej łez, zupełnie jakby to było jakieś prawdziwie trudne i wstydliwe wyznanie. Pociągnął znowu nosem, czując jak jego oddech ponownie zaczyna drżeć. - Naprawdę bym chciał - dodał żałośnie, trzęsąc się znowu i nie potrafił ani pojąć, ani wytłumaczyć swojej reakcji - niepewny zupełnie, co właściwie w tym momencie odczuwał: czy była to radość, wyrażona w jakiś patologiczny sposób, czy niedowierzanie, czy poczucie, że opuszcza właśnie jakiś obronny mur, narażając się na ciosy.
- Czy możemy... możesz mi to znowu powiedzieć jutro? B-bo się boję, że to tylko w mojej głowie na niby, a nie naprawdę - wymamrotał, ledwie zrozumiałe, bo łzy zlepiały mu gardło.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Saul widział, że z Klausem nie jest dobrze - zresztą trudno było się temu dziwić. Podejrzewał też, co może się kłębić w jego głowie, bo sam miał podobne myśli za każdym razem, kiedy przytrafiało mu się coś podobnego - nienawidził siebie i uważał się za najgorsze ścierwo. O Klausie jednak tak nie myślał; naprawdę był mu wdzięczny, że przyszedł z tym problemem do niego, że postanowił odkryć przed nim tę część siebie, że zwalczył wstyd i obrzydzenie. Że zdecydował się poprosić o pomoc i to właśnie Saula - to oznaczało, że mu ufał i czuł się przy nim bezpiecznie.
Serce podskoczyło w jego piersi i fiknęło kozła, gdy chłopak powiedział, że chce związku, a na twarz Saula wypełzł szeroki uśmiech. Miał wielką ochotę uściskać go teraz i wycałować, ale powstrzymał się przed tym, żeby przypadkiem nie zrobić mu takim zachowaniem jakiejś krzywdy.
- Dobrze - powiedział tylko - Powtórzę ci to. A teraz śpij, musisz odpocząć. Będę przy tobie.
Leżał z chłopakiem, póki ten nie zasnął, a gdy już upewnił się, że tak się stało, ostrożnie wstał i poszedł posprzątać w łazience. Wytarł podłogę, pozbierał ubrania Klausa i schował je do nieprzezroczystej reklamówki, którą położył za kanapą: nie był pewien, czy Werner zechce jeszcze kiedyś patrzyć na te ciuchy - jeśli tak, to Saul zamierzał mu je wyprać - ale póki go o to nie spyta, to nie chciał, żeby rzucały mu się w oczy. Później poszedł na taras i siedział tam dłuższy czas, paląc papierosa za papierosem i próbując się ogarnąć po tym, co właśnie przeżył: nie mógł przecież teraz być roztrzęsiony, musiał być silny dla Klausa.

klaus amadeus werner
/zt.
ODPOWIEDZ