echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Klaus też czuł się winny - za każdym razem i teraz nie było inaczej. Niepotrzebnie za nim szedł, powinien był się wycofać, kiedy poczuł pierwsze sekundy zawahania albo jeszcze lepiej - nie powinien nawet do niego podchodzić, nie powinien zagadywać, nie powinien uśmiechać się ani poruszać w taki sposób. Miał sobie dużo do zarzucenia - ta spirala poczucia winy toczyła się w nim od wielu lat, za każdym razem coraz intensywniej, a on miał wrażenie, że nie potrafił wyciągać z jej obecności żadnych wniosków. Otaczał się wyparciem - było bezpieczniejsze niż konfrontacja, było milsze dla psychiki niż bezpośrednie zmierzenie się z tym, co się wydarzyło. Zamykał się - on, zazwyczaj otwarty na snucie opowieści, mniej lub bardziej prawdziwych, ze swojego życia, które otaczał woalem mistycyzmu, te doświadczenia zwykle całkiem pomijał, przeinaczał albo zmieniał ich osadzenie w kontekście. Bał się oceny. Bał się opinii. Bał się, że ci, którym mógłby to opowiedzieć, zaczną patrzeć na niego tak, jak on patrzył na siebie; że ilekroć go zobaczą, w ich głowach będą wyświetlać się tylko te wszystkie niewybredne epitety, którymi oklejał się zawsze, kiedy stawał przed lustrem. Nie chciał tego. Chciał być wciąż fascynujący, wciąż atrakcyjny, wciąż pełen życia - a teraz chyba niewiele było w nim życia; tylko jego najbardziej parszywe okruchy.
Co jakiś czas, podczas odpinania tych guzików, próbował znowu spojrzeć Saulowi w oczy, jakby uznał, że należało mu się chociaż tyle - ale nie wytrzymywał samodzielnie nałożonej na siebie presji i w ostatniej chwili ciągle odwracał wzrok. Wstyd, który zawładnął nim już wcześniej, ani trochę się nie zmniejszał, a wręcz można było odnieść wrażenie, że z każdą mijającą chwilą tylko przybierał na sile. Próbował wtłuc sobie do głowy, że jeśli Monroe miał wyrobić sobie o nim jakąś opinię, to już z pewnością zdążył to zrobić i nic już nie mógł na to poradzić. Nie mogło być gorzej. Mogło. Saul mógł nie spodziewać się, jak bardzo było źle; mógł teraz, widząc jak Klaus odsłania przed nim swoje zwykle zadbane i gładkie, a teraz strudzone i sine ciało, nie dowierzać temu, że Werner dał się doprowadzić do takiego stanu. Może myślał, że mu się to podobało? Może myślał, że chłopak tak naprawdę sam zachęcić tego typa, żeby zlał go tak mocno, a teraz użalał się nad sobą i odwracał kota ogonem?
Może zachęciłem? Nie wiedział. Nie miał pojęcia, ale przyzwyczaił się już, że sygnały, które on sam uważał za pozbawione podtekstów, były odbierane zupełnie inaczej. Jeszcze za dzieciaka, kiedy niezbyt myślał o tym, że oblizanie palców z czekolady mogło być dla kogokolwiek uznane za sugestywne, a potem przekonywał się gorzko, że w istocie było całkiem inaczej, zrozumiał, że w istocie nic, co robił, nie było w stu procentach bezpieczne. Teraz czasem korzystał z tej wiedzy, a czasem starał się o niej zapomnieć - ale wtedy zawsze splot wydarzeń przypominał mu dobitnie o tym, jaka była jego natura. Tak jak teraz. Czuł, że jego powierzchowność, do pary z otwartością i charyzmą, były jednocześnie jego największym błogosławieństwem i najcięższym przekleństwem. Chciałby czasem nie musieć zastanawiać się nad tym czy nie zostanie odebrany dwuznacznie. Bardzo by chciał.
Cieszę się, że akurat do mnie. Próbował uwierzyć w te słowa, ale nie za bardzo potrafił wyobrazić sobie, dlaczego ktoś miałby się cieszyć z tego, że postanowił zwalić mu się na głowę ze swoimi problemami. Zapominał przy tym dotrzeć do refleksji, że gdyby sprawa się odwróciła, też chciałby, żeby Saul przyszedł właśnie do niego. Na razie był zbyt zaaferowany taplaniem się we własnym poczuciu winy i wyrzutach sumienia, żeby spróbować swój tok myślenia jakkolwiek skorygować. Słysząc pytanie o to czy chce, żeby Monroe mu pomógł, zawahał się.
- M-mogę górę s-sam, ale... móg-głbyś moż-że... jeśl-li to n-nie jest-t nic-c... z d-dołem mi p-pomóc? - odważył się w końcu zapytać, spojrzenie nadal wbijając w stopy Saula i jednocześnie użerając się nadal z tymi guzikami koszuli. Kiedy w końcu udało mu się rozpiąć wszystkie i - z trudem, krzywiąc się nieco z bólu, bo każdy szerszy manewr ramionami przypominał mu dobitnie o istnieniu wszystkich tych siniaków - zsunąć z siebie całkowicie materiał (pozwolił mu opaść na podłogę; nie dbał o to - i tak miał zamiar wyrzucić te rzeczy, bo zawsze to robił, kiedy działo mu się coś podobnego). Starał się zachowywać, jakby zupełnie nie krępowało go to, co właśnie robił, ale w istocie wciąż drżał na całym ciele, a ramiona trzymał kurczowo blisko skóry, powstrzymując się przed lękowym odruchem szarpania paznokciami o jej fakturę. Zamiast tego, dygoczącymi rękoma zaczął odpinać pasek spodni, ale w tym momencie Saul odezwał się znowu i Klaus znieruchomiał zupełnie.
Policja? Lekarz? Nienienienienie. Monroe nie skończył jeszcze mówić, a on już kręcił głową. Nie wierzył, że policja cokolwiek zrobi. Spodziewał się tam raczej oceny, raczej oznajmienia, że to wszystko było jego winą (jakby już tego nie wiedział), raczej kpin i docinek, a - zważając na małomiasteczkowość Lorne Bay - na domiar złego jeszcze pewnie, że ta informacja poniesie się gdzieś dalej, docierając do jego wujostwa. A stamtąd do ojca. Nie wiedział jeszcze, co Adalbert Werner mógłby z nią zrobić, ale z pewnością nie byłoby to nic, co dla Klausa zaskutkowałoby jakimikolwiek korzyściami. Może nawet chciałby zabrać go z powrotem do Monachium? Jeszcze niedawno o tym marzył, ale teraz miał naprawdę solidny powód, żeby zostać. Ten powód stał teraz przed nim i otaczał go troską oraz opieką, choć on sam przecież zupełnie na to nie zasługiwał.
- P-proszę, n-nie, ja... n-nie wiem n-nawet, j-jak miał n-na imię - przyznał, natychmiast żałując tych słów, bo poczuł, że znowu płonie wstydem, a jego oczy po raz kolejny napełniają się łzami. Jak to o nim świadczyło? Co powiedziała o nim Saulowi taka informacji - że chodził się ruchać z ludźmi, których nie pytał nawet, jak się nazywają? Do niego samego dopiero teraz dotarło, jak to wszystko wyglądało i to sprawiło, że objął się znowu ramionami, jakby chcąc pocieszyć jakoś samego siebie w tej swojej nieznośnej żałości. Mdłości przypomniały o sobie gwałtownie i ledwie zdążył zorientować się, że nie będzie w stanie ich dłużej powstrzymywać - szybkim szarpnięciem odwrócił się do toalety i zgiął boleśnie w pół, żeby zwymiotować. Nie wszystko trafiło prosto do muszli i kiedy się o tym zorientował, znowu wstrząsnął nim płacz.
- P-przepraszam-m, S-saul, nie chciał-ł... jes-stem obrzydl-liwy, przep-praszam... - zaskomlał cicho, chowając twarz w dłoniach i starając się zatamować nimi łzy, oddech i wszystko to, co wylewało się teraz z niego, przytłaczając go i osaczając znowu, i sprawiając, że jeszcze bardziej miał ochotę zapaść się pod ziemię.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Pokiwał głową w odpowiedzi na jego prośbę o pomoc z dołem. Serce mu się krajało, gdy widział te wszystkie siniaki na jego ciele i to jak chłopak nie mógł się ruszać, bo wszystko go bolało. To było straszne - nie dlatego, żeby Saul się nim jakkolwiek brzydził (był od tego jak najdalszy i nawet nie przyszło mu to do głowy), tylko dlatego, że to było dla Saula bolesne tak, jakby sam to teraz przeżywał. Z jednej strony dlatego, że bywał w takich sytuacjach a z drugiej dlatego, że to była osoba którą on kochał - i teraz już wiedział o tym niemal na pewno Kochał tego faceta, niezależnie od dzielących ich różnic (większość ludzi zapewne przyczepiłaby się do różnicy wieku, ale jego to mało obchodziło) i chciał dla niego jak najlepiej. Chciał też, żeby Klaus nie sypiał z innymi, ale jeszcze nie miał odwagi mu tego powiedzieć, a ten moment na pewno nie był na to odpowiedni.
- Dobrze - uniósł ręce, gdy zaraz po prośbie o pomoc z dołem Klaus zaczął się bronić przed wezwaniem policji - Nic nie zrobię, spokojnie, tylko zapytałem. Nie zrobię nic, czego nie chcesz. Rozumiesz? Nic, czego nie chcesz. Jestem tu dla ciebie, ze mną jesteś bezpieczny. Chwyć mnie za ręce.
Wyciągnął do niego dłonie, chcąc dodać mu tym otuchy. Prawdę mówiąc miał ochotę go przytulić i ukołysać, ale z drugiej strony bał się go dotknąć żeby nie zrobię mu krzywdy - nie fizycznej, bo dotykałby go tak, żeby jak najmniej bolało, ale bał się go wystraszyć straumatyzować jeszcze bardziej. Dlatego powstrzymywał się przed czułymi gestami i o każdy dotyk teraz go pytał lub prosił, chcąc go oswoić ze sobą. Chciał mu z całej siły pokazać, że z nim Klaus naprawdę jest bezpieczny i nie ma się czego bać.
Nie zdążył jednak dostać jego dłoni, bo Werner zwymiotował. W tym Saul też nie widział nic dziwnego. Gardło mu się znów ścisnęło na ten widok, znów poczuł, że łzy chcą napłynąć mu do oczu, ale powstrzymał je jakoś. Nie mógł teraz sobie na to pozwolić. Nie teraz. Jak już ułoży go spać, jak go uspokoi i uśpi, to może sobie robić, co chce, ale nie teraz. Teraz był tu dla niego.
Urwał kilka listków papieru toaletowego, nabrał wody w kubek i ukucnął przy nim, podając mu wodę.
- Jesteś zdenerwowany, a nie taki, jaki mówisz - powiedział, starając się nie używać tych samych określeń, co Klaus, żeby nie wbić mu ich w pamięć - Proszę, przepłucz usta. Nic się nie stało. Nie ma problemu.
Nie zamierzał tego sprzątać przy nim - uznał, że to by go jeszcze bardziej upokorzyło we własnych oczach. Później się tym zajmie, teraz trzeba było ogarnąć samego Klausa.
- Otrzyj sobie usta - podał mu też papier, mając ochotę go pogłaskać. Nie zrobił tego jednak, ale pomyślał że być może chłopak tego potrzebuje, więc zaraz dodał - Powiedz, jeśli mogę... Albo jeśli zechcesz, żebym cię dotknął. Jeśli chcesz, żebym cię pogłaskał albo przytulił. Bo ja bardzo chcę, tylko nie chcę zrobić nic, czego ty nie chcesz. Ale jesteś... jesteś dla mnie cholernie ważny i wcale nie jest tak, jak o sobie myślisz. Nadal jesteś dla mnie tym samym człowiekiem, Klaus. Nadal tak samo ważnym.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Upadał coraz niżej. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc i teraz - z sekundy na sekundę. Zatracając się w bezbrzeżnym poczuciu samonienawiści, błądząc po spirali skierowanego wewnętrznie obrzydzenia, łapał tylko okazje do udowodnienia samemu sobie, jak bardzo już był już upodlony. Ile oślizgłych spojrzeń czuł już na swoim ciele, w ilu chciwych dłoniach układał już swoje kończyny, jak wiele odpychających członków oglądał, dotykał i lizał - to wszystko było tylko kolejnym argumentem za tym, jak bardzo był już stracony. Czasem jeszcze śnił - czasem szedł chodnikami, upijał się winem, pisał na maszynie; czasem wierzył w to, że był tak ulotny i mistyczny jak sprzedawał samego siebie światu, czasem ufał w swoje sumienie, swój rozum i swoje serce - ale częściej nie. Częściej pozwalał sobie coś przeżywać i czegoś doświadczać, a potem wyrzucał sobie długo własną głupotę. Częściej oskarżał się o fałsz, oszustwo i gwałt na samym sobie, niż doceniał to, co było w nim wartościowe. A tych wartościowych rzeczy było coraz mniej. Zostawało tylko ciało i pieniądze - dwie rzeczy, którymi przekupił Saula do tego, żeby mu teraz pomagał. Nie potrafił odtrącić tej myśli, nie potrafił wyobrazić sobie, że mogło być inaczej. Jednocześnie forsował ten pogląd w swojej głowie i tłumił go rozpaczliwie, dostrzegając, że jego własna potrzeba bycia wystarczającym bez tych wszystkich rzeczy była gdzieś po środku.
Teraz trwał jeden z tych momentów, których bał się najbardziej. Chwila, w której na wierzch wychodziło jak bardzo brudny, zniszczony i - co za tym szło - bezużyteczny tak naprawdę był. Nie nadawał się teraz do niczego - ani do rozmowy, ani do przytulenia, ani do przelecenia. To był ten czas, kiedy nie mógł od siebie dać zupełnie niczego - bo czuł się, jakby w istocie nie miał ze sobą nic wartościowego. To poczucie nachodziło go jednocześnie z przeświadczeniem o własnej niewdzięczności, bo przecież taki - złamany, zepsuty, wykończony - wciąż posiadał więcej niż niektórzy w jego otoczenia. Nie każdy miał ojca, którego obchodziło, co się z nim działo - Saul nie miał. Nie każdy miał kieszonkowe, które, choć uszczuplone, z łatwością zaspokajało wszystkie potrzeby - Saul nie miał. Nie każdy miał duży dom, a w nim wszystkie rzeczy, o których tylko mógł zamarzyć - Saul nie miał. A mimo to, to właśnie Saul pocieszał go teraz i próbował zebrać w kupę, a on, zamiast okazać wdzięczność, zapierał się przed tą pomocą rękami i nogami, bo zwyczajnie nie był do niej przyzwyczajony. Bo zwyczajnie nie chciał dopuścić do świadomości, że Monroe teraz mógł doświadczyć poznania brutalnej i obrzydliwej prawdy o nim samym - wizualnie, werbalnie, empirycznie.
Trawiły go wyrzuty sumienia. Właściwie przez cały ten czas, ale teraz, gdy tkwił zgięty boleśnie nad deską klozetową, niepewny czy to już wszystko, co miał do wyrzucenia z żołądka, czuł je jeszcze wyraźniej i dobitniej. Saul niczym nie zasłużył sobie na to, żeby być wrzuconym w tę sytuację. Saul nie został zapytany o zdanie. Klaus po prostu uznał, że może do niego przyjść, że może zarzucić go swoim szlochem, przytłoczyć wyglądem, zarzygać mu kibel. A teraz - drżąc nad muszlą klozetową i kątem oka widząc, jak Monroe kuca przy nim, żeby podać mu wodę - miał wrażenie, że nic między nimi nie będzie już takie jak wcześniej, ale wyłącznie w negatywnym sensie. Bał się, że Saul od tej pory będzie w nim widział tylko złamanego dzieciaka, jako który jawił się w tym momencie niewątpliwie, półnagiego i dygoczącego nad jego klopem, zapłakanego, zarzyganego oraz tak dogłębnie skrzywdzonego, że nie było już opcji, żeby w jakikolwiek to zamazać. Gdyby nie przyszedł... pewnie tak. Podnosił się już z takich sytuacji. Ogrywał je. Gdyby nie przyszedł, na drugi dzień opowiedziałby Saulowi o tym intensywnym seksie, o przekraczaniu barier, o tym, jak wyjątkowo i specjalnie potraktowany się czuł, i nie wspomniałby ani słowa o bólu ani upokorzeniu. Dzisiaj... dzisiaj nie był w stanie. Dzisiaj umiał tylko płakać i załamywać ręce nad własnym losem. I cholernie się tego wstydził.
Odebrał od niego szklankę - drżącą ręką, niepewnie, rozlewając odrobinę wokół siebie - i, zgodnie z jego poleceniem, przepłukał usta, wypluwając wodę do sedesu. Nie czuł się w żaden sposób oczyszczony, ale chyba ciężko byłoby go teraz dopuścić do tego stanu. Zaraz potem odebrał od niego kawałek papieru, znowu śledząc jego instrukcje. Pewnie zrobiłby teraz wszystko, co Saul by mu kazał - z poczucia winy, z potrzeby śledzenia jakichś wskazówek, z zaufania (nie wiedział, ale nie potrzebował wiedzieć - potrzebował tylko poczuć się lepiej, więc chwytał się wszystkiego, co mogłoby go do takiego poczucia doprowadzić). Wyrzucał akurat powzięty chwilę wcześniej od mężczyzny świstek w nieskończoną otchłań sedesu, kiedy Monroe zaczął mówić dalej; równocześnie Werner poczuł, jak jego serce drga znowu niespokojniej i mocniej, oddech na chwilę barykaduje się w płucach, a wola jest rozdarta między tym, czego naprawdę pragnął a tym, na co uważał, że zasługuje.
- M-może... - zaczął, ale zawahał się wyraźniej, z trudem prostując w międzyczasie nad toaletą, czując, jak jego kolana po raz kolejny drżą niespokojnie - ... m-może po k-kąpieli...? - Wciąż na niego nie patrzył, ale i tak nie śmiał przyznać, jak bardzo tego potrzebował: tego nieinwazyjnego, ciepłego dotyku, który objąłby go i utulił, który przeczesałby jego włosy i zapewnił w tym, że faktycznie - tak jak mówił Saul - wciąż był tak samo ważny. Bo nie czuł się ważny w ogóle. Czuł się, jak przeciwieństwo ważnego. Czuł się, jak żałosna mała larwa, wyżerająca atencję. Nie chciał, żeby Monroe go tak postrzegał. Nie chciał, żeby w ten sposób o nim myślał.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Nie był pewien, czy Klaus rzeczywiście chciał jego dotyku, czy tylko tak mówił, żeby go nie zawieść - nie potrafił tego wyczytać teraz w jego udręczonej i zmęczonej twarzy.
- Nie zrobię nic, czego nie chcesz - powtórzył.
Odczekał jeszcze jakiś czas, w razie, gdyby Klaus nie wyrzucił z siebie jeszcze wszystkiego, co potrzebował, ale w końcu wstał, zakręcił wodę (i tak dużo się jej nalało), odstawił szklankę na umywalkę i wyciągnął znów do niego ręce, żeby chłopak chwycił go za dłonie.
- Podnosimy się? Dasz radę? Czy potrzebujesz jeszcze chwili? - zapytał łagodnie. Jeśli Werner stwierdził, że jeszcze, to Saul zaczekał tyle, ile było trzeba. Jeśli znów wymiotował, Monroe zrobił to samo, co poprzednio: szklanka, papier. Wykonywał teraz te czynności niemal mechanicznie, w pełni skupiony na Klausie, starając się nie rozważać teraz niczego, nie dopuszczać do siebie myśli o sobie, o własnych przeżyciach, nie zastanawiać się nad niczym poza tym, żeby nie skrzywdzić chłopaka jeszcze bardziej - jego myśli zaprzątało teraz głównie to, żeby zachowywać się wobec niego z odpowiednią delikatnością i ostrożnością.
Gdy Klaus dał mu znak, że mogą się podnieść z podłogi, Saul pomógł mu się wyprostować i spojrzał mu w oczy.
- Pozwolisz mi teraz zdjąć spodnie?
Gdy uzyskał zgodę, zabrał się za rozpinanie rozporka, czując się przy tym paskudnie - jakby robił coś złego. Jakby się do niego dobierał, kiedy Klaus jest w takim stanie. Oczywiście, że nie miał takiego zamiaru i jego myśli były jak najdalsze od seksu, ale i tak czuł się z tym źle, bo podejrzewał, co się teraz może dziać w głowie chłopaka. Sam starał się zachować twarz bez wyrazu, żeby przynajmniej nie pokazywać, jak cholernie boli go ta cała sytuacja, żeby jeszcze nie robić mu wyrzutów sumienia, że w ogóle przyszedł - pewnie i tak je miał, sądząc po jego wcześniejszych przeprosinach i stwierdzeniach, że nie powinien był tu przychodzić. Spodnie Saul starał się zdejmować możliwie najbardziej delikatnie, wrażliwy na każde skrzywienie czy oznakę strachu - wtedy przestawał i czekał, aż Werner się uspokoi i oswoi z sytuacją. Trochę jakby zdzierał powoli i delikatnie plaster z ropiejącej rany. Wreszcie ukucnął, pomógł mu wyjąc nogi z nogawek, zdjął mu przy tym skarpety i ponownie wyciągnął do niego dłonie.
- Chodź do wanny - powiedział ciepło - i jeśli chcesz, to obejmij mnie, jak będziesz wchodził, będzie ci łatwiej.
Pomógł mu usiąść w ciepłej wodzie, ukucnął obok niego i wziął gąbkę.
- Pozwolisz mi cię umyć, czy wolisz sam? - zapytał.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wulgarność (?)
Nie zrobi nic, czego nie chcę.
Czuł się tego niegodny. W pewnym sensie - masochistycznym, okropnym, poniżającym - poczułby ulgę, gdyby Saul jednak zrobił inaczej. Gdyby jednak uznał, że kiedy widzi go takim: złamanym, obdartym z resztek przyzwoitości, słabym i cherlawym, nic go już nie zatrzymywało, nic go przy nim nie trzymało. Gdyby zdecydował się jednak wziąć go tak jak klęczał, stał, chwiał się między jednym a drugim - jak najtańszą dziwkę, która nie chciała nawet egzekwować zapłaty. Gdyby nie przejmował się wcale jego stanem, a jedynie tym czy dało się w niego coś wsadzić; gdyby nie myślał o nim jak o czymkolwiek innym niż tylko o otworze. Czasem specjalnie sprowadzał się do tej roli. Czasem tak było mu łatwiej, bo taki otwór nie musiał niczego czuć ani przeżywać. Taki otwór nie musiał nawet wyczekiwać na znak cudzego spełnienia - jego robota była zakończona, kiedy ktoś wysuwał się z niego i odchodził. Taki otwór nie miał serca ani duszy, tylko rolę, którą musiał spełniać aż nie stanie się niepotrzebny. Klaus długo czuł się niepotrzebny po tym, jak już przestawał być otworem. Nie potrafił nijak zasklepić swojego bólu i poczucia wykorzystania - dlatego kiepski był z niego otwór. Otwór przecież miał nie odczuwać.
Teraz, kiedy Saul trząsł się nad nim jak nad jajkiem, kiedy upewniał po stokroć, zanim wykonał jakikolwiek gest, kiedy dopytywał czy Werner chce i może już wstać z chłodu łazienkowych kafelek (zbiorczo kiwnął na wszystko głową - tak, podnosimy się, tak, dam radę, t a k, potrzebuję jeszcze chwili), kiedy robił każdą z tych rzeczy, o których on sam nie pomyślał kiedykolwiek, że będzie dla niego robiona, Klaus czuł, że naprzemiennie zamyka się przed nim i otwiera. Zamyka - bo to było uwłaczające, trudne, żenujące i wstydliwe, i otwiera - bo jednocześnie budziło w nim cień nadziei na to, że być może Saul robił to wszystko szczerze, nie tylko z dobroci swojego serca, ale z realnego poczucia więzi, która zdążyła wytworzyć się między ich dwojgiem.
Wciąż bał się nazywać to miłością. Wciąż bał się przyznać, że być może faktycznie k o c h a ł . Miłość kojarzyła mu się z zawodem, upokorzeniem i bólem, a wszystkich tych rzeczy w tym momencie przecież miał ponad miarę. Miłość kojarzyła mu się z pocałunkami, które nigdy nie były odwzajemniane z takim samym zaangażowaniem, z oddaniem, które nie znajdowało swojego ekwiwalentu w drugiej osobie, z obsesją, która wyłączała ostatnie resztki jakiejkolwiek racjonalności. Pragnął miłości - pragnął jej bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Ale jednocześnie, nauczony doświadczeniem, nie uważał się za kogoś, kto jakkolwiek by się do niej nadawał. Przepadał zbyt łatwo, topił się i tracił oddech. Gubił poczucie czasu. Gubił resztki niezależności. Zatracał się.
Tak jak teraz zatracał się zupełnie w tej chwili, ale w żadnym z możliwych pozytywnych znaczeń. Zatracał się w cierpieniu, zatracał się we wstydzie, zatracał się w zaufaniu, którego nie powinien pewnie nigdy nikomu ofiarować. Kiwał znowu głową, kiedy na chwilę pochwycił spojrzenie Saula, idące w parze z tym pytaniem. Zgodził się bardziej ze świadomości, że sam nie będzie w stanie tego zrobić i tak otwarcie, z własnej intencji, się przed nim obnażyć, kiedy był w takim stanie, niż z ufności. Gdy Monroe faktycznie sięgnął do jego rozporka, spiął się widocznie, choć przecież tak bardzo starał się tego nie okazywać. On nie zrobi ci krzywdy. Przecież wiedział o tym dobrze - ale pomimo tej wiedzy, wciąż przyłapywał się na oddychaniu zbyt płytko, jakby do ostatniej sekundy nie dowierzał, że Saul naprawdę nie miał teraz żadnych złych zamiarów. Doceniał każdą przerwę, doceniał każdy moment, kiedy mężczyzna zatrzymywał się i czekał na niego, aż przestanie się trząść, a płonąca wstydliwym rumieńcem twarz okaże w jakimkolwiek stopniu opanowanie.
Nagle zrozumiał, jak trudne to wszystko musiało być dla Saula - wtedy, po tym jak odebrał go ze szpitala. Tylko, że Saul nie puścił się wcześniej z jakimś szemranym typem, nie złapał na własne życzenie wpierdolu, nie musiał wkładać wysiłków w to, żeby ignorować świadomość obecności własnej krwi na skórze między udami; ostałej pośród wyraźnych śladów ostrza, tnącego skórę parę lat wstecz. To sprawiało, że w swoim zakłopotaniu nie byli równi - Monroe cierpiał z cudzej winy. Klaus cierpiał przez swoją własną głupotę.
Pozwolił mu pomóc w wysuwaniu nóg z nogawek i skarpetek, wspierając się chwiejnie na jego ramieniu i czując wyraźnie, że to było zbyt dużo. Prosił go o zbyt dużo. Wymagał od niego zbyt dużo. Oczekiwał od niego zbyt dużo. Przecież oficjalnie nie byli dla siebie nikim ważnym. Przyjaciółmi? Kochankami? Nikim, kogo można było zmuszać do takich rzeczy - a Klaus czuł, że właśnie to robi, że go zmusza. Gdy tylko ostatki ubrań zsunęły się z jego ciała, zgarbił się nieco i skrzyżował dłonie poniżej pasa, zupełnie jakby naprawdę wierzył w to, że to mogło go jakkolwiek ochronić. Nie wiedział czy serce biło mu teraz zbyt szybko, czy raczej wcale; czy to, co czuł w klatce piersiowej, nie było tylko echem niezaczerpniętych oddechów.
Pomimo to, po krótkim zawahaniu, na dźwięk jego słów znowu pokiwał głową i ostrożnie - nieśmiało jakby - wsparł się na jego ramieniu, godząc się jednocześnie ze zburzeniem tej lichej osłony, która miała chronić go przed jego wzrokiem. Podnosząc najpierw jedną, a potem drugą nogę, skrzywił się nieco, a z jego gardła wydobyło się krótkie stękniecie, choć z całych sił próbował je powstrzymać; naprawdę nie chciał pokazywać, jak bardzo go bolało. Ciepło wody przyjemne połaskotało go w stopy, ale ciężko było mu skoncentrować się na tym miłym uczuciu, bo przecież musiał jeszcze usiąść. To okazało się nieco trudniejsze; drżał przy tym mocno, zaciskając palce na saulowym ramieniu, a z jego oczu znowu spłynęło kilka łez. Ale poza tym było przecież dobrze - już nie zanosił się szlochem. Panika powoli ustępowała, ale zostawiała za sobą wszystkie inne emocje - strach, wstyd i poczucie winy.
Usadowiwszy się wreszcie w wannie - z kilkoma ciężkimi westchnieniami - potrzebował chwili, zanim zadane przez Monroe’a pytanie w pełni do niego dotarło. W końcu znowu skinął głową, ale zaraz zorientował się, że to w gruncie rzeczy nie precyzowało jego odpowiedzi. Odetchnął znowu głęboko, podkurczając mocno nogi niemal pod samą klatkę piersiową.
- M-możesz mi pomóc - odparł w końcu, gdzieś między tymi słowami przełykając głośno ślinę. Potrzebował tego. Potrzebował uwierzyć w to, że Saul potrafił do ostatniej chwili być taki czuły i delikatny; że naprawdę nie chciał go skrzywdzić, że naprawdę chciał się nim zaopiekować, że naprawdę mu zależało. Z tymi pragnieniami czuł się fałszywie, jakby chciał kogoś oszukać, jakby żądał czegoś, co zupełnie mu się nie należało. - Proszę - dodał więc cicho i wciąż niepewnie, wciąż zupełnie nie w swoim stylu, wciąż ryzykownie. Nabrawszy kilku kolejnych, głębokich wdechów, wysilił się na uśmiech, ale ten był ewidentnie wymuszony, bo zbyt szeroki i trwający raptem kilka sekund. - T-to teraz będziemy robić? K-kąpać się nawzajem?

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Bardzo dobrze rozumiał to, że chłopak się przed nim teraz zakrywał, chociaż przecież nie raz obaj widzieli siebie nawzajem nago - aż za dobrze to rozumiał. I owszem, wtedy, gdy Klaus kąpał jego, on też był skrępowany i miał ochotę się przed nim zakrywać, ale tamta sytuacja nie była dla niego nawet w połowie tak wstydliwa, jak obecna dla Klausa. O tym też doskonale wiedział - z tego powodu sam nigdy do nikogo nie poszedł z podobnym problemem, tylko próbował sobie radzić sam na miarę swoich sił, których zwykle nie miał. Dlatego naprawdę bardzo doceniał to, że Werner zdecydował się poprosić go o pomoc, że do niego przyszedł - to dla Saula było niemal jak wyznanie miłości. Bo z czymś takim można przyjść tylko do kogoś naprawdę bardzo bliskiego, komu się ufa.
Serce go zabolało, kiedy zobaczył łzy na twarzy Klausa sadzając go w wannie. Pomógł mu odchylić się i oprzeć plecami o krawędź wanny i czekał na jego odpowiedź, co ma robić. Starał się za nic nie pokazywać po sobie, jak wielkie wrażenie to wszystko na nim robi, ale tak, jak jeszcze przed chwila działał tylko zadaniowo i myślał o tym, żeby podać mu szklankę, podnieść z podłogi, pomóc mu się rozebrać i wejść do wanny, tak teraz emocje uderzyły w niego ze zdwojoną siłą i ściskały jego klatkę piersiową.
Zaśmiał się nerwowo słysząc jego żart - naprawdę go trochę rozśmieszył, ale w ten niezdrowy sposób, sprawiający, że śmiech brzmiał trochę jak dławienie się. Poczuł nagłą ulgę, że w ogóle jakiś żart padł ze strony Klausa, w dodatku zaraz po prośbie o pomoc w umyciu się: Saul odebrał to jako bardzo dobry znak, świadczący o tym, że Klaus zaczyna się rozluźniać. Ta ulga z kolei zburzyła jakieś tamy zatrzymujące część jego emocji w tym momencie.
Tylko się tu, kurwa, nie rozrycz, Saul - skarcił się w myślach czując, że ściska mu się gardło.
- Dobra, to zaczniemy od rąk, co? - zaproponował, wyciskając żel do kąpieli na gąbkę. Podejrzewał, że Klaus najchętniej najpierw zmyłby to, co kleiło się do jego ud, ale jednocześnie Saul chciał zacząć od możliwie najmniej "bolesnego" miejsca i stopniowo przejść tam, gdzie Werner będzie się bał najbardziej: może przez ten czas przyzwyczai się do dotyku na tyle, że łatwiej będzie mu to znieść - Gotowy?
Kiedy dostał pozwolenie, ujął jego dłoń wolną ręką, a drugą położył gąbkę na wierzchu tej dłoni i powoli, delikatnie mył go, przede wszystkim chcąc przyzwyczaić do siebie. Wodził gąbką po jego przedramieniu, za jakiś czas po ramieniu, docierając w końcu do obojczyka - wciąż uważając na reakcje chłopaka i patrząc, czy może sobie pozwolić na więcej. Kiedy tylko widział najmniejsze oznaki strachu, wycofywał się i nie przesuwał gąbki wyżej, póki nie zauważył, że może. Cały czas również trzymał go za rękę, jeśli Werner tego chciał. W ten sposób umył mu obie ręce. Ani razu przy tym nie spojrzał bezpośrednio na siniaki na jego torsie - wodził wzrokiem za gąbką albo zerkał na twarz Klausa i od czasu do czasu starał się ciepło do niego uśmiechać, chcąc mu tym przekazać, że nie dzieje się nic złego i naprawdę jest bezpieczny.
- Teraz klata? - zapytał - Czy chwila przerwy?

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Domyślał się, jak Monroe musiał się czuć. Domyślał się po tym, jak on sam czułby się, gdyby coś podobnego przytrafiło się jemu - gdyby jego Saul cierpiał zupełnie bezzasadnie, trząsł się i płakał, a on nie mógłby zrobić zupełnie n i c , żeby jakoś temu zaradzić. Czuł wyrzuty sumienia przez to, że pomimo wysiłków mężczyzny nie był w stanie zebrać się w sobie i wziąć w garść; że nie potrafił po prostu przestać dygotać, przestać się jąkać, przestać wyglądać tak zmarnowanie i okropnie, uśmiechnąć się znowu szczerze, podziękować i powiedzieć, że teraz już wszystko jest w porządku, że mogli znowu normalnie się dotykać i rozmawiać, i przytulać, i całować, i zapomnieć o tym wszystkim, bo to była tylko niefortunność losu, nad którą łatwo można było zrobić duży krok i nie myśleć o niej więcej. Czuł, że nie miał prawa tak się zapętlać i wyrzucać z siebie tych wszystkich rzeczy; było mu głupio. Czuł, że nie powinien zrzucać swojego ciężaru na barki Saula; miał wrażenie, że to zbyt dużo. I wreszcie - czuł, że to wszystko nie mogło być za darmo, że będzie musiał jakoś za to zapłacić, a nigdy wcześniej nie czuł się równie ubogi jak właśnie teraz.
Skoro już, po długich bojach, zasiadł w tej wannie, starał się rozpaczliwie odsunąć od siebie wszystkie negatywne myśli i skupić na tym, co było dobre - na cieple wody, która, choć piekła go w niektóre miejsce, niosła ze sobą ukojenie i coś, czego teraz potrzebował nadrzędnie, czyli oczyszczenie, na troskliwym dotyku Monroe’a, który upewniał się, że wszystko było w porządku, przed każdym doprowadzeniem do zetknięcia się ze sobą ich ciał, na ciszy, która była teraz jak zbawienie dla jego rozdartej bólem od histerycznego szlochu głowy i - wreszcie - na świadomości, że najgorsze było już za nim. Dotarł w próg domu Saula, przedarwszy się przez śródnocny chłód początków wiosny, pozwolił się rozebrać, pozwolił dotknąć i wprowadzić do wanny, gdzie miał zamiar pozbyć się wszystkich tych dowodów na to, co się wydarzyło, które tylko mogła zabrać ze sobą woda i mydło.
Docenił to, że mężczyzna spróbował się zaśmiać; sam też się zaśmiał - krótko, gardłowo, dwoma urwanymi dźwiękami. To nie był prawdziwy śmiech, ale na nic innego nie był w stanie się zdobyć; to już i tak było dużo. Próbował wmówić samemu sobie, że to jakkolwiek rozluźniło napiętą atmosferę, która wytworzyła się między nimi. Dotarło do niego, że nie przeszkadzałoby mu wcale, gdyby faktycznie tak miało to teraz wyglądać - że będą przychodzić do siebie i urządzać sobie kąpiele. Czemu nie? Pomijając wszystkie te paskudne okoliczności, które zawsze doprowadzały ich do tego momentu, w innym kontekście to na pewno mogłoby być całkiem miłe. Gdy zorientował się, jakim torem idą jego myśli, poczuł kolejne ukłucie wstydu. Zbyt śmiało pozwolić sobie się zagalopować - zbyt śmiało, biorąc pod uwagę, że wciąż nie wiedział czy Saul będzie chciał jeszcze kiedykolwiek się do niego odezwać.
- T-tak - odparł tylko, kiedy Monroe zaproponował, żeby zacząć od rąk. Choć spiął się nieco i nadal pociągał regularnie nosem, uspokoił już szloch i drżał aż tak bardzo, jak jeszcze chwilę wcześniej; leki najwyraźniej zaczynały działać. Zaciskał palce na jego dłoni trochę za mocno, jakby w panice, że Saul jednak mógłby zdecydować się ją puścić. Nie chciał tego. Odkąd ostatnio pierwszy raz złapali się za ręce, Klaus odkrył w sobie trudną do opanowania potrzebę, żeby robić to jak najczęściej - nawet, a może zwłaszcza teraz. Śledził wzrokiem ruchy gąbki, co jakiś czas tylko przymykając powieki, żeby wyobrazić sobie, że z każdym jej posunięciem odpada z niego kolejna warstwa brudu, kolejne odciski palców, kolejne ślady zbyt ciasno przytrzymywanej skóry. Co jakiś czas odważał się nawet pochwycić jego spojrzenie - krótko i spłoszenie - i zauważyć ten uśmiech: pierwszy, drugi, kolejny, i choć on sam nie był w stanie go odwzajemnić, wiedział, że to mu pomagało.
- T-tak, możemy... - zgodził się, kiedy Monroe zaproponował, żeby przejść dalej. Nie chciał tego przeciągać. Nie chciał nadużywać jeszcze bardziej jego dobroci. Już i tak było mu wystarczająco głupio, że poprosił go o pomoc przy umyciu; miał wrażenie, że Saul robił to wszystko milion razy delikatniej niż zrobiłby to sam, trąc skórę do czerwoności albo nawet krwi, obłąkany gniewem na własny los, na niesprawiedliwość świata i na swoje ciało. - M-masz... naprawdę mił-ły dom. Uroczy - odezwał się po chwili, próbując jakoś odwrócić zarówno swoją, jak i jego uwagę od całej tej sytuacji. Odetchnął głęboko, zanim kontynuował. - M-myślisz, że mógłbym dzisiaj... że mógłbym, na przyk-kład, spać tutaj? - ledwie te słowa opuściły jego usta i znowu poczuł, że prosi o zbyt dużo, znowu zrobiło mu się głupio. - M-mogę spać na kanap-pie, jeśli nie chcesz, ż-żebym... - urwał, bo znowu zabrakło mu słów, a ból głowy przelewający się przez zatoki utrudniał zebranie myśli. Mówił szczerze. Potrzebował tylko móc znajdować się gdzieś w jego pobliżu; uspokojony samą myślą, że Saul był niedaleko.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Nie przeszkadzało mu to, jak mocno Klaus ściskał jego dłoń - praktycznie tego nie zauważał, skupiając się na tym, żeby go nie skrzywdzić. Całkowicie też rozumiał to zaciskanie palców - sam na pewno też by tak ściskał w podobnej sytuacji, z jednej strony dlatego, że nie kontrolowałby siebie do końca, a z drugiej dlatego, że cholernie by potrzebował oparcia i bliskości, zapewnienia, że wszystko jest i będzie dobrze - w takim ściskaniu dłoni by to znalazł.
- Dobrze, to jedziemy - odpowiedział, siląc się na beztroski ton, choć sam nie wiedział, jak mu to wyszło. Przesunął gąbkę na klatkę piersiową chłopaka, zaczynając od mostka. Zastanawiał się, czy lepiej najpierw przejść do brzucha, czy do szyi - wyobrażał sobie, że oba te rejony były mocno wrażliwe w tym momencie i Klaus mógł się wystraszyć dotyku w obu miejscach.
Zaśmiał się w odpowiedzi na stwierdzenie, że ma uroczy dom. On tak nie uważał, ale był jego własny i wśród natury, a to mu bardzo odpowiadało. Nad samą rzeką, na której zbudował kiedyś niewielki pomost, przy którym miał łódź. Musi to Klausowi kiedyś wszystko pokazać, zabrać go na wycieczkę, na rejs tą łodzią... Musi mu pokazać swój świat, którego chłopak na pewno nie znał. Pokazałby mu piękną australijską przyrodę i dzikość rzeki...
Zatrzymał się na chwilę w myciu go i marzeniach o wspólnie spędzanych w przyszłości chwilach, słysząc jego pytania i patrząc zaskoczony - dla niego to było oczywiste, że Werner tu zostaje, dopóki nie wydobrzeje.
- Nie zamierzałem cię stąd wypuszczać, póki nie staniesz na nogi - powiedział szczerze - I nie będziesz spał na kanapie. Jeśli nie chcesz spać ze mną, co bym totalnie zrozumiał w tej sytuacji, to ja się kimnę na kanapie przez parę dni, a ty będziesz w łóżku. Nie biorę pod uwagę, że miałbyś iść do siebie.
Popatrzył mu w oczy z ciepłym, pełnym czułości uśmiechem, mając ochotę go pogłaskać po głowie. Nie zrobił tego jednak pamiętając, że w tym momencie takie gesty mogłyby zostać źle przyjęte nawet nie tyle przez samego Klausa, ile przez jego rozstrojony organizm.
- Wolisz teraz mycie szyi, czy brzucha? - zapytał, gładząc kciukiem wierzch trzymanej przez siebie dłoni. W zależności od tego, na co chłopak zdecydował się teraz, poprowadził tam gąbkę, starając się możliwie jak najdelikatniej dotykać poranionych i posiniaczonych miejsc. Wyglądało to miejscami strasznie i Saul z całej siły starał się nie odwracać wzroku od miejsc, które akurat mył - domyślał się, że wtedy Klausowi byłoby jeszcze bardziej wstyd mimo, że to przecież nie chodziło o odrazę do jego ciała czy tego, w wyniku czego powstały te rany i siniaki. Chodziło o sam ból, niemal fizyczny, wywołany widokiem tak potraktowanej osoby, którą Saul kochał. Starał się więc zachować wciąż ten sam wyraz twarzy - jakby wszystko było w porządku.
Nie było i mimo jego wysiłków można było dostrzec, że kiedy Monroe mył tors chłopaka, to w większym skupieniu, a na jego twarzy mimo wszystko malował się ból. Nieświadomie zmarszczył trochę brwi, mięśnie na jego szyi i szczęce były napięte, a nozdrza lekko rozszerzone. Przez cały czas też zwracał uwagę na wszelkie reakcje Klausa, na każde skrzywienie czy spięcie mięśni i dawał mu czas na przyzwyczajenie się, kiedy coś dostrzegł.
Miał ogromną ochotę go mocno przytulić, ukołysać i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że już jest bezpieczny. Że to się już więcej nie zdarzy... chociaż ostatniej rzeczy nie mógł być pewny. Miał tylko taką nadzieję.
- Okej, teraz nogi - poinformował - Zaczniemy od stóp i pójdziemy w górę, okej? Patrz na mnie i mów, jeśli coś będzie nie tak. Jesteś ze mną bezpieczny.
Kiedy uzyskał zgodę, dokładnie tak zrobił, wciąż w ten sam sposób, co resztę ciała. Starał się nie zwracać uwagi na czerwień wody, rozpływającą się powoli - miał też nadzieję, że Klaus tam nie patrzy - ale miał wrażenie, że jest tego coraz więcej. Czy tylko dlatego, że rozpuszczało się to, co do tej pory przyschło do skóry chłopaka, czy on nadal krwawił...?
- Mogę...? - zapytał w końcu, gdy obie stopy i łydki były już wyszorowane. Zatrzymał gąbkę na kolanie Klausa, zamierzając umyć teraz jego uda i najbardziej wrażliwe okolice.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
trigger warning
wspomnienie przemocy seksualnej
Podziwiał go. Szczerze i z głębi serca. Nie wiedział czy sam potrafiłby w podobnej sytuacji (której miał nadzieje nigdy nie doświadczyć) zachować na jego miejscu spokój czy silić się na jakkolwiek beztroski ton. Oddychał ciężko, ale przynajmniej już się nie hiperwentylował się w panice; powoli odzyskiwał kontrolę nad odruchami swoich mięśni, choć miał wrażenie, że te wciąż były nienaturalnie skurczone i napięte. Kilka razy skrzywił się nieznacznie, kiedy gąbka zahaczała o miejsca, w których jego skóra przybrała ekstrawaganckie barwy, chociaż Saul prowadził przecież swoją dłoń z niezwykłą delikatnością. Sam nie wiedział już, co powinien zrobić z wolną ręką, ale wciąż miał w sobie potrzebę, żeby trzymać ją jak najbliżej ciała, zatem pozwolił dłoni wsunąć się pod jedno z ud i zaczepić paznokciami o skórę. Chwilę wcześniej zmusił się do stopniowego rozprostowywania nóg, żeby umożliwić Monroe’owi dotarcie także do tych fragmentów ciała, które do tej pory były osłonięte przez podkurczone blisko torsu kolana. Oczywiście, że mu ufał, ale wciąż musiał przypominać sobie, że mężczyzna nie zrobi mu nic złego.
Słysząc jego słowa, na moment zapomniał wypuścić z płuc zaczerpniętego akurat oddechu. Dni...? Nie planował siedzieć mu na głowie tak długo. Nie przypuszczał nawet, że Saul mógł rozważać taką opcję - wciąż tkwił w lęku, że Monroe nagle zmieni zdanie i wyrzuci go na ulicę, oznajmi, że nie powinni się więcej kontaktować albo zrobi inną z tysiąca rzeczy, które teraz błądziły po klausowej głowie. Chyba do końca nie potrafił uwierzyć w szczerość jego słów; szukał fałszywej furtki i uzasadnień, dla których Saul w ogóle miałby chcieć taką budować. Szukał sposobu, żeby się dobić. Szukał możliwych opcji dalszego zranienia, zupełnie, jakby wcale nie chciał, żeby było lepiej. Zupełnie, jakby przyzwyczaił się już dobitnie do bycia ofiarą. Nie podobało mu się to, ale nic nie potrafił na to poradzić.
- W-wolę z tobą - odparł krótko, bo nie czuł się na siłach, żeby wyrzucać z siebie więcej słów. Wszystkie i tak byłyby podobnie drżące i żenujące; Monroe na pewno już miał serdecznie dość słuchania tego skomlenia. Sam Klaus miał tego dość. Chciał móc teraz przejść się po jego domu, podnieść każdą rzecz, która go zainteresuje, poszukać regału z książkami, obrócić się parę razy wokół własnej osi, zapytać o każdy intrygujący eksponat, pochwalić zaaranżowanie tak małej - jak na jego standardy - i skromnej przestrzeni. Chciał móc powtórzyć, że to było urocze i nie przyznawać się wcale, że uroczym zwykł określać wszystko, co odbiegało od przyjętych w jego głowie domyślności, i udawać, że od przekroczenia progu nie zastanawiał się wcale czy do środka nie wpełzły wcześniej jakieś węże (teraz faktycznie o tym nie myślał, ale w tym innym świecie, w innych okolicznościach, w innym stanie umysłu - z pewnością myślałby). Chciał znowu móc być sobą - lekko, niezobowiązująco, trochę przesadnie manierycznie i elegancko, z uśmiechem, naturalnym sobie skupieniem myśli i czujnością, ale wcale nie na wyłapanie jakiegoś zagrażającego ruchu. To wszystko wydawało się teraz cholernie odległe.
Przytaknął - najpierw na szyję, potem na brzuch. Przy przejściu do tego drugiego, odważył się już całkiem wyprostować nogi i bardzo skupiał się na tym, żeby jego głęboko nabierany oddech nie wybijał się tak mocno na linii klatki piersiowej i poniżej; po pierwsze - to bolało, a po drugie - nie chciał dodatkowo stresować Saula. Coraz częściej zerkał na jego twarz - skupioną i napiętą - jakby uparcie próbował dostrzec w niej choćby krótki sygnał obrzydzenia, zniechęcenia czy pożałowania dla tego, że w ogóle zaoferował się mu pomóc. Bał się, że Monroe nie będzie czuł, że może się wycofać w każdej chwili, jeśli uzna, że to dla niego za dużo. Kurwa, tak bardzo nie chciał, żeby to tak wyglądało! Z tą czerwieniejącą wodą, z niemrawym smrodem wymiocin, wkradającym się w nozdrza, z nim całym - tak roztrzęsionym i parszywym, jak nigdy wcześniej.
Jesteś ze mną bezpieczny. Przytaknął na to bezgłośnie, odrobinę mocniej zaciskając palce na jego dłoni. Była w nim taka część, która miała ochotę powiedzieć mu, żeby przestać, że Klaus poradzi sobie sam, że dziękuje bardzo, ale jest w stanie dokończyć tę niewdzięczną robotę samodzielnie - ale był też część, która chłonęła każdą cząstkę tej nienachalnej bliskości i troski; czegoś, czego przez tyle lat brakowało mu tak rozpaczliwie, że teraz nie mógł uwierzyć w to, że nagle to dostaje. Pozwolił mu obmyć swoje łydki; udawał uparcie, że nie widział wcale, jak szybko ta woda staje się brudna. Nie wiedział czy wciąż krwawił - wolał udawać, że ani przez chwilę go to nie dotknęło. Choć był przyzwyczajony do widoku własnej krwi, dzięki wątpliwej hojności licznych krwawień z nosa, zdecydowanie nie przywykł do tego, żeby wydobywała się z tak newralgicznego miejsca, w dodatku w czyjejś obecności. To było okropne. Obrzydliwe. Wstydliwe.
Gdy Saul zatrzymał gąbkę na jego kolanie i zadał to krótkie pytanie, zawahał się przez chwilę, ale w końcu skinął głową. Ostrożnie, niespiesznie, rozsunął zatrzaśnięte dotychczas mocno uda, drżąc znowu trochę mocniej, choć przecież myślał, że już udało mu się to okiełznać. Próbował spojrzeć na siebie z perspektywy Saula i to go przybiło. Nagle stał się wszystkim tym, czym tak bardzo nie chciał być - wcale, a w jego postrzeganiu szczególnie. Poczuł, jak do oczu znowu cisną mu się łzy.
- P-przepraszam... - wydukał znowu, wbijając wzrok w jedno ze swoich kolan -... ż-że już nie jestem... ł-ładny.

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
On też miał nadzieję, że nie będą w odwrotnej sytuacji - ani że obecna się już nie powtórzy. Chciał w to wierzyć, chociaż prawdę mówiąc sądził, że to niestety może mieć jeszcze miejsce. Oby nie. W tym momencie jednak o tym nie myślał, skupiając się na tym, żeby tu i teraz pomóc chłopakowi.
- Dobrze, w takim razie będę spał z tobą w łóżku - zgodził się - I zostaniesz tu tak długo, jak zechcesz. Na pewno tak długo, jak będziesz potrzebował.
Pogładził znów jego dłoń kciukiem, uśmiechając się ciepło.
Zabolały go kolejne słowa chłopaka. Saul nie wytrzymał i pochylił głowę, przesuwając nerwowo językiem po wargach, by za chwilę jedną z nich przygryźć. Odetchnął i spojrzał na Klausa pełnymi bólu oczami.
- Klaus, jesteś piękny - powiedział z przekonaniem - To, co teraz masz na skórze, to minie, ale to nawet nie o to chodzi. Nie tylko twoje ciało mi się podoba - na nie zwróciłem uwagę w pierwszej kolejności, to prawda, ale potem zaczęliśmy rozmawiać. Nie jestem z tobą dla twojego ciała, dlatego, że jesteś ładny. Jestem z tobą, bo podobasz mi się jako człowiek, bo mnie pociągasz intelektem, empatią, tym, że mogę z tobą rozmawiać o naprawdę różnych sprawach. Przywiązałem się do ciebie jako do człowieka, nie jest tak, że spotykam się z tobą tylko dla seksu i dla twojego ciała. Ten etap już mi dawno minął, teraz ważny dla mnie jesteś ty. Możesz wyglądać jakkolwiek, a ja i tak chcę być blisko ciebie. A to wszystko zejdzie, minie.
Dobrze wiedział, że siniaki na duszy nie miną tak szybko - że one nie miną pewnie nigdy. Ale do nich wolał nie nawiązywać. Z nimi też sobie poradzą.
Dał mu chwilę na przyswojenie swoich słów i przygotowanie się psychiczne na mycie w newralgicznych punktach, po czym umył najpierw wewnętrzną stronę jego ud, patrząc wciąż na jego twarz i chcąc z nim nawiązywać kontakt wzrokowy. Jeśli wzrok Klausa wędrował za gąbką, Saul przypominał mu, żeby patrzył na jego twarz i powtarzał, że z nim jest bezpieczny, że teraz jest w porządku, tu mu się nic nie stanie. Teraz sam był tak spięty, jak już dawno nie był, chociaż miał nadzieję, że tego nie widać. Dosłownie czuł przerażenie Wernera, czuł tę pieprzoną gąbkę na własnej skórze i chciał, żeby to się już skończyło. Jednocześnie czuł odrazę do samego siebie, że mu to robił - ale musiał. Musiał go umyć, pomóc mu pozbyć się tego wszystkiego z jego ciała. Oddech Saula stał się znacznie cięższy, twarz mu stężała, lekko również drżał, próbując opanować mdłości wywołane stresem. Miał tylko cholerną nadzieję, że chłopak nie widzi nawet jednej trzeciej emocji, które w tym momencie targały Monroem.
Kiedy wreszcie skończył, puścił gąbkę i chwycił dłoń Klausa drugą ręką. Zakręciło mu się w głowie i pociemniało przed oczami.
- Już wszystko, chyba, że chcesz też mycie głowy i pleców - powiedział lekko drżącym głosem - Chcesz? To jeszcze to ogarniemy.

klaus amadeus werner
echo wielkiego dziedzictwa — w szemranych klubach i ciemnych uliczkach
21 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
nie mógł w to uwierzyć, tyle smutku. tyle melancholii, że aż mdli.
Czuł, że nie zasługuje na żadne z tych słów. To źle, że tak myślisz, Saul. Nie był wcale inteligentny - powtarzał z uporem wiedzę przyswojoną z przymusu przez lata. Nie był wcale empatyczny - wszystko, co robił, czynił, żeby uciszyć jakoś własne sumienie. Możesz wyglądać jakkolwiek... to nie prawda. Wiedział, że to nie była prawda. Miał ochotę wykrzyczeć mu to, że się mylił - że choć sam Monroe mógł w to teraz realnie szczerze wierzyć, to Klaus zdawał sobie sprawę z tego, że to były tylko piękne słowa. Słowa, które gładziły go jak balsam i cięły jak ostrze - bo wiedział, że Saul naprawdę miał je za prawdę i wiedział też, jak cholernie przyjdzie mu się jeszcze na nim zawieść. Bo Werner nie był wcale pięknym człowiekiem. Był zgniły - pod pięknym zapachem otaczających go perfum, pod piękną fasadą swojej twarzy, pod pięknymi słowami, które wymawiał zawsze z manierą i dokładności. I ta zgnilizna powoli wypływała na światło dzienne, a Monroe... Monroe musiał żyć w wyparciu. Klaus nie widział innego wytłumaczenia. Monroe borykał się z faktem, że jego wyobrażenie o nim - cudownie, miękkie, dokładnie takie, jakim Werner chciał je uczynić - słabło i pękało w ryzach coraz mocniej, z każdą sekundą tego jednego wielkiego c y r k u.
Bo Klaus czuł, że to cyrk. Że robił aferę z niczego. Że przeżywał zupełnie tak, jakby wcale się tego nie spodziewał; tak, jakby to nie wydarzyło się już całą masę razy; tak, jakby wierzył naprawdę, że nigdy więcej już go to nie czeka. Teraz zrozumiał, że tak nie będzie. Zrozumiał, że jego los był przypieczętowany tym brudem, tą nieczystością, tym przeżerającym się przez skórę kwasem. Zrozumiał, że nigdy nie będzie tak lekki i romantyczny, jak miał na to nadzieję. Zrozumiał, że nie dla niego pisali wielcy poeci, że to nie jego życie było zaklęte w ich rozbudowanych wersach, pełnych znaczących słów. Zrozumiał, że choć wychowany w bogactwie, pośród miękkich dywanów i drogich foteli, w gruncie rzeczy jego naturą był rynsztok - cuchnący, lepiący się do ciała. W tym smrodzie musiał jakoś nauczyć się żyć - bez dalszego oszukiwania samego siebie, bez chowania się w bezpiecznym świecie własnych fantazji. Wiedział, że musi. Wiedział, że to był najwyższy czas na pogodzenie się z tym i zaakceptowanie swojego losu. Ale bardzo się tego bał. Czuł, że jego bajka upada.
Nie powinien być dla niego ważny. Kurwa. Dlaczego poczuł się nagle tak ciepło, kiedy usłyszał te słowa? Nawet teraz - nawet, jeśli od razu zdegradował je w myślach i rzucił na pożarcie własnym wątpliwościom? Chciał mu powiedzieć, że on też był ważny dla niego. Że też chciał tylko móc być obok. Że też mu zależało. A jednak, żadne z tych słów nie opuściło jego ust, przyblokowane toczącym się przez wszystkie mięśnie i kości lękiem. Przyznając to - znowu, po raz kolejny, bo przecież raz już to zadeklarował - znowu wystawiłby się na zranienie. Nie wiedział, czy zniósłby teraz jeszcze więcej bólu.
Kiedy Saul mył go dalej, starał się bardzo nie drżeć, nie histeryzować i nie wydawać z siebie żadnych dźwięków; bolesny skurcz zagnieździł mu się w łydce, ale mimo to nie był w stanie rozluźnić mięśni. Czasem faktycznie zjeżdżał wzrokiem za jego dłonią, ale słowa Saula przywracały go do rzeczywistości - wracał spojrzeniem do profilu jego twarzy, próbując skoncentrować się na miękkości jego spojrzenia, na linii jego nosa, na podkrążonych oczach i napiętej w skupieniu szczęce. Jednocześnie, odcinał się od własnego ciała i wyobrażał sobie, że wcale nie było go tutaj, w tej wannie, tylko albo kilka metrów nad nią, albo zamykając się w tym uścisku dłoni, wystarczająco małym i drobnym, żeby bez problemu wcisnąć się między palce Monroe’a i nie musieć wychylać poza ich krawędzie.
Oczywiście, że widział. Widział, że to nie było dla niego łatwe i jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że to był jedynie wierzchołek góry lodowej. Wyobrażał sobie, jak Saul blokuje pospiesznie wszystkie niewygodne myśli i emocje, pilnując, żeby nie wypłynęły na zewnątrz. Wyobrażał sobie, jaki cholerny rozpierdol urządzał mu teraz w głowie. I to nie pomagało. Znowu trochę płakał, ale dyskretnie i nie panicznie - to było ledwie parę pojedynczych łez, wypływających ze spuchniętych oczu chyba już z przyzwyczajenia; odkąd raz pozwolił im popłynąć, nie potrafił teraz zatamować tego potoku, a jedynie lekko go ograniczać.
Gdy Saul wreszcie wypuścił z dłoni tę gąbkę, odetchnął głośno i głęboko - bardziej niż planował. Kolejny dreszcze przebiegł wzdłuż jego ciała, kiedy uświadomił sobie, że siedział teraz w tym wszystkim, w tej stercie odpadów, wymieszanych z wodą. Słysząc jego pytanie, pokręcił stanowczo głową.
- N-nie, chcę j-już wyjść... z tego - odparł bez zawahania, zaciskając palce drugiej ręki wokół jego dłoni. Nie wiedział czy to był dobry pomysł, czy stabilny. Może powinien raczej podeprzeć się o wannę. Wziął kilka głębokich oddechów, bo wiedział, że to będzie bolało. Ostrożnie ustawił stopy na ceramicznym dnie i - na w myślach wygłoszone: trzy, czte-ry - podciągnął się ku górze, ale to znowu nie poszło tak gładko i sprawnie, jak miał nadzieję. Nogi drżały mu jak cholera, całym ciałem wstrząsł spazm bólu, który zmusił go do natychmiastowego pochylenia się w przód i obkurczenia, zanim jeszcze stanął stabilnie. Przechylił się niekontrolowanie w bok, w ostatniej chwili puszczając dłoń Saula, żeby wesprzeć się o ścianę i potrzebował dłuższego momentu, żeby jakoś ten ból okiełznać i nabrać sił, żeby działać dalej. W końcu przeniósł dłoń ze ściany na jego ramię, drugą wciąż kurczowo chwytając go za rękę, zdeterminowany, żeby jak najszybciej wydostać się z tej brudnej wody. Najpierw jedna noga, potem druga - tak jak wtedy, gdy do niech wchodził. Stęknął kilka razy, znowu parę łez spłynęło mu po policzkach, ale chyba już nauczył się je ignorować. Gdy stanął wreszcie na zimnej podłodze, odruchowo osunął się prosto w jego ramiona, wtulając twarz w jego obojczyk i czując, że zbliża się kolejna fala płaczu.
- M-możesz mnie teraz przyt-tulić? P-proszę?

Saul Monroe
właściciel sklepu jubilerskiego — Ruby Drops
37 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Niedojrzały emocjonalnie narwaniec, który chce cię ustatkować, ale jeszcze niedawno dealował, ćpał, był panem do towarzystwa, paserem i złodziejem. Born and raised in Lorne Bay. Trzeci syn wielodzietnej patologicznej rodziny, zapewne znanej w mieście z tej patologii.
Nie wiedział, co się kotłuje w głowie chłopaka, ale częściowo to sobie wyobrażał, bazując na własnych doświadczeniach. On w takich chwilach czuł obrzydzenie do samego siebie, uważał, że był niegodny czegokolwiek, niegodny chodzenia po ulicach, istnienia. Miewał też momenty, kiedy chciał ze sobą po czymś takim skończyć, ale ostatecznie tego nie robił. Również dlatego tak bardzo chciał przekazać Klausowi, jak wiele ten dla niego znaczy i że nic się nie zmieniło, że nadal chce go przy sobie, nadal jest tak samo istotny w życiu Saula. Miał wrażenie, że teraz mu się to nie udaje, ale miał nadzieję, że w końcu zdoła mu to udowodnić.
Gdy chłopak zarządził, że wychodzi z wanny, Saul wyciągnął korek i pomógł mu wstać na tyle, na ile dał radę, powstrzymując się przed odruchem obejmowania go - ograniczył się do trzymania za rękę i asekuracji, gdyby Klaus miał się przewrócić. Starał się też nie zwracać uwagi na te łzy, choć widział je i każda z nich spływała po jego sercu, drążąc w nim krwawiący korytarz.
Coś w nim pękło, kiedy Klaus wylądował w jego objęciach i poprosił o przytulenie. Gardło Saula się ścisnęło, a szczęka poruszyła się nerwowo. Udało mu się powstrzymać łzy, ale było blisko i nie udałoby mu się to. Objął chłopaka i przytulił jak najcenniejszy skarb, jakby chciał go schować przed światem. Nie ściskał mocno, żeby nie sprawić mu bólu, ale wplótł palce w jego włosy, wtulając twarz w jego szyję. Znów cisnęły mu się na usta de dwa cholerne słowa, których nie miał odwagi wypowiedzieć - bo bał się, że będą głupie, zabrzmią płytko, zostaną wyśmiane. Że zostaną zdeptane. Że Klaus się wystraszy, bo przecież gdzie takiemu staremu facetowi do niego? Mogli najwyżej uprawiać seks, ale nie - kochać się. To za dużo. Saul za dużo sobie wyobrażał, za dużo by chciał.
Odetchnął głęboko po jakimś czasie i - nie wypuszczając Wernera z objęć - sięgnął po ręcznik, który zarzucił na jego ramiona. Chciał go po prostu okryć, niekoniecznie od razu wycierać - wyobrażał sobie, że Klaus niekoniecznie chciał w tej sytuacji długo być nagi. Wreszcie jednak wytarł go - po długim tuleniu - i owinął ręcznikiem.
- Chodź do pokoju, poszukam ci jakiegoś ubrania, a potem się położymy - powiedział i poprowadził go do sypialni. Wygrzebał z szafy jakieś bokserki, luźne spodnie dresowe i podkoszulek. Pomógł mu się w to wszystko ubrać i położyć się na łóżku. Ułożył się obok niego i zaoferował swoje ramiona, jeśli Klaus chciał się przytulić.
Nie mógł wyrzucić z pamięci tego, co zobaczył - tych wszystkich siniaków, skaleczeń, pęknięć skóry, tej krwi... Bał się o Klausa. Bał się, że coś jest źle, że powinien go obejrzeć lekarz - a jednocześnie wiedział, że do żadnego szpitala nie pojadą i tego nawet nie ma co mu proponować. Ale był jeszcze przecież Ollie... Ollie onkolog, który jednak musiał znać się na tego typu obrażeniach, bo każdy lekarz zaczynał od ogółu, a dopiero potem robił specjalizację. Oliver by wiedział, czy wszystko gra.
Bał się jednak zaproponować Klausowi jego wizytę - a co, jeśli chłopak się wystraszy, straci do niego zaufanie...?
- Klaus... - zaczął cicho i niepewnie po dłuższym czasie leżenia i rozważania wszystkich za i przeciw - Boję się o ciebie. Nadal krwawisz, boję się, że coś jest nie tak. Nie wiem, czy nie masz jakichś złamań... Pozwól, żeby zbadał cię lekarz. Nie w żadnym szpitalu, tylko tutaj, u mnie. Ktoś, kogo znam i komu ufam. Mój brat. On nikomu nie powie, nie będzie oceniał, jest profesjonalistą... Nie chcę, żeby coś ci się stało. Proszę... Będę z tobą cały czas, jeśli tego chcesz, a jeśli wolisz, to wyjdę, ale pozwól mi go tu wezwać... Pozwól mu się obejrzeć.

klaus amadeus werner
ODPOWIEDZ