żałobniczka / instruktorka boksu — The Last Goodbye / LB Gym
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
you are too nostalgic, you want memory to secure you, console you
006.
Keep the ones that heard you when you never said a word.
{outfit}
Oczywiście nie miała na sobie płaszcza i butów, bo to jednak Australia i szanowała podłogi Cece. Muszę jednak utrzymać fakt, że jest posiadaczką tylko jednego stroju.
Powoli zaczynała się przyzwyczajać do tego, że miała dach nad głową. Cece była bardzo wyrozumiała i nie wyganiała jej przy każdej nadarzającej się okazji. Morgan starała się być przy tym idealną współlokatorką. A właściwie to idealnym dodatkowym ciężarem. Albo po prostu drugą świnią, z którą Cece mieszkała. Okazało się, że pierwszą świnią była rzeczywista świnia. Morgan nadal nie mogła tego pojąć, ale jak już jej adoptowany, nadal bezimienny pies przyzwyczaił się do świni to i Morgan przestała widzieć w tym coś szokującego.
Nie chciała się jednak za bardzo wczuwać w mieszkanie tutaj, bo wiedziała, że jak się wczuje to nie będzie miała motywacji do tego, żeby szukać czegoś swojego. Jasne, było jej tutaj super i wygodnie i nawet na nowo się połączyła z przyjaciółką, ale no nie chciała być ciężarem. Nawet takiego Toma nie chciała sobą obarczać. Chociaż on to w ogóle nawet nie interesował się tym, że ta rzeczywiście była bezdomna. Może gdyby tylko raz na jakiś czas pozwolił się jej odezwać to byłoby inaczej. Zamiast tego rzucał jej głupimi tekstami, że ładniej jej jak się nie odzywa. Żadna dziewczyna nie chciała słyszeć czegoś takiego. Tym bardziej, że Morgan wbrew pozorom była bardzo inteligentną osobą. To jak wyglądało jej życie nie było jej winą.
Siedziała sobie właśnie na kanapie, nogi miała wyciągnięte przed siebie i wyłożone na stoliku, po lewej stronie miała bezimiennego psa, którego głaskała po głowie, a w drugiej ręce miała książkę, którą sobie właśnie czytała. To, że wzięła rok przerwy od studiów nie oznaczało, że porzucała naukę. Nadal, każdą wolną chwilę planowała wykorzystywać na to, żeby się dokształcać. I nawet jej to wychodziło. Co prawda powinna też szukać stałej pracy, ale na chwilę obecną była tym zmęczona. Dwa pokazy striptizerskie, jeden dzień rozwożenia pizzy i kilka pogrzebów pozwoliło jej troszkę zaoszczędzić. Zaczęła nieco przysypiać na tej kanapie. Powaliły ją leki przeciwbólowe, które wzięła na obolałe ciało. Miała małą kraksę na rowerze i teraz wyglądała jakby przeszła przez tarkę. Rozbudził ją dzwonek do drzwi. Zerwała się razem z bezimiennym psem i nie wiedziała co robić. Pies zaczął szczekać, a ona stała. Czy powinna otwierać drzwi w cudzym domu? Czy wypadało? Powoli skierowała się w stronę drzwi i uznała, że otworzy, bo może Cece zapomniała jak się otwiera drzwi, albo to kurier z karmą dla świni, albo ktoś nowy do mieszkania tutaj. Nie wiedziała po co ludzie mogą przychodzić na farmy, a Cece nie wyglądała na kogoś kto sprzedaje kukurydzę czy zboże.
-Jay! - Przywitała ją zaskoczona, ale przecież nie powinna być. Przecież Cece i Jayanti się przyjaźniły. Szybko zaczęły ją gryźć wyrzuty sumienia, że nie poinformowała przyjaciółki o tym, że teraz pomieszkuje u byłej przyjaciółki, z którą tyle nie rozmawiała. -Co za spotkanie... - Nic innego nie przyszło jej do głowy. Pociągnęła za obrożę psa, który już zaczynał obwąchiwać Wyland. -Chodź, chodź. Cece akurat nie ma. - Wpuściła ją do środka, bo tak wypadało. Nawet jeśli to nie był jej dom. -Miałam zamiar ci powiedzieć, że teraz tutaj jestem. Chwilowo. Ale jakoś... przegapiłam. - Nie mogła powiedzieć, że nie miała czasu, bo dosłownie teraz siedziała i przysypiała co sugerowało, że miała czas. Złapała się za obrączkę Leo, którą nosiła na łańcuszku. Czy powiedziała przyjaciółce, że została wdową? Tak dawno nie miały okazji dłużej porozmawiać, tak wiele się u niej działo, że teraz czuła jaką chujową osobą była przez ostatnie kilka miesięcy. -Jeśli cię to pocieszy to wyglądasz naprawdę zajebiście! - Szczerym komplementem chciała zakryć wszystkie poprzednie fuck upy jakie popełniła.
cukierniczka & właścicielka firmy — sugar bakeshop & hopeless.pl
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Everything is hopeless, but we manage anyway.
#numer

W sumie wiosna też bywała chłodna, więc kobiety musiały się czasem poratować jakimś płaszczem, co nie. Niemniej dzisiaj i Jayanti takowego na sobie nie miała. Bo założyła wygodne, szerokie dresy bez ściągaczy na kostkach i prosty top, który dobrze się z nimi zgrywał. Dzisiaj nie potrzebowała się stroić niczym diva, dzisiaj szła po robocie do przyjaciółki. I nie szła sama, bo miała ze sobą jeden z tortów, których dzisiaj nie udało się odebrać, i za czym stała historia którą oczywiście zamierzała opowiedzieć Cece ze wszystkimi szczegółami. Jej praca była bardzo zabawna, dziwna i nietypowa. Z jednej strony robiła różowe, banalne torty na chrzest w jednej pracy, z drugiej takiej jak dzisiaj w drugiej, czyli “ty zdziro”. No od początku obawiała się, że ten tort nie do końca wypali i pewnie prędzej wyląduje na twarzy osoby kupującej, niż uszczęśliwi kobietę w trakcie zaręczym, ale co ona może? A no właśnie, nic. I właśnie dlatego wprowadziła zaliczki, żeby nie być stratna. Nie może się tylko jarać jedzeniem swoich wypieków, bo jak będzie tak jadła wszystko, to urośnie do rozmiarów sumo, a wtedy nie będzie się mogła schylać do swoich wypieków, utknie w piekarniku i kto wie co jeszcze może się stać w tak delikatnym środowisku jakim jest artystyczne cukiernictwo. A do tego miała wybitną rękę.
No więc kiedy znalazła się pod drzwiami Cece, oczywiście zadzwoniła i zaczęła mówić zanim się drzwi otworzyły - nie uwierzysz… - zaczęła, ale okazało się, że to jednak nie ona nie będzie mogła uwierzyć… bo Cece w ogóle za tymi drzwiami nie zobaczyła. Mogłaby się spodziewać zobaczyć tam jakiegoś półrozebranego faceta, klauna, czy nawet domowego skrzata, ale nie Morgan, z którą o ile dobrze pamiętała, rozdzielał Cece lodowy most. A jednak ta byla tu, a do tego wesoła! I nie wyglądająca na to, że była szczęśliwa, bo akurat zamordowała Callaway… w przynajmniej nie w jakiś krwawy sposób. I tak, szok był tak duży, że nawet nie ogarnęła, że szczekanie dochodziło z chaty Cece, a nie sąsiada, a sprawca zamieszania stoi obok Morgs.
- Morgi… - rzuciła w odpowiedzi i uniosła brwi wyżej - chwila, to nie jest świnia Cec, która przekształciła się w psa, a ty naprawdę tu stoisz - no zaskoczona była, więc najpierw palcem tknęła Morgan w ramię, a potem chciała tyknąć psa, ale wolała nie ryzykować. - Już się bałam, że mi się mózg przegrzał od piekarnika. Ostrzegali nas przed mikrofalówką, a tu zagrożenie czaiłoby się jeszcze bliżej,... - palnęła głupio, ale hej no, w takich sytuacjach człowiek nigdy do końca nie wie jak ma reagować i się zachować. Nie będą przecież gadać o polityce bliskiego wschodu, czy widokach na kolejny kryzys giełdowy…
- Okej, co przegapiłam i czy Cece jest jeszcze żywa.. i no w całości? -zapytała niby podejrzliwie, ale brunetka mogła zobaczyć w jej oczach rozbawione ogniki, bo no co tu mówić dużo, oczywiście że cieszył ją taki rozwój wydarzeń, bo ostatnie lata były.. skomplikowane i ciężkie.
- Okej, czyli jesteście współlokatorkami? Jak do tego doszło? - zapytała, a potem objęła dziewczynę na przywitanie, bo naprawdę cieszyła się że ją widzi i że ta nie chowa się już w mieście. - Jakimś cudem wszystkie skończyliśmy na farmach, gdyby to był film, to miałybyśmy dzieci z dawnymi graczami szkolnego futbolu.. albo rozwód z nimi za sobą - uniosła brwi, chociaż no, zauważyła obrączkę, więc trochę uznała, że głupio palnęła.
- Dzięki, ty też! I co to za pies? - zapytała, bo przecież ważna sprawa, wiedziałaby chyba że Cece ma psa. Chociaż Cece też jej nie powiedziała o nowej lokatorce, może jednak jest więcej tajemnic do odkrycia?
ur my type (of blood)
nick autora
cami, nico, remi
żałobniczka / instruktorka boksu — The Last Goodbye / LB Gym
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
you are too nostalgic, you want memory to secure you, console you
Spojrzała na psa, który może rzeczywiście czasami zachowywał się jak świnia, ale w tym samym momencie pies spojrzał na Morgan, bo pies wiedział, że w tym przypadku to Morgan jest większą świnią niż on. Cece zdecydowanie to potwierdzi, bo pewnie ma już dosyć bałaganiarstwa Adler, a ta mieszka tutaj dopiero raptem parę dni. –Wiesz… czasami mu się zdarza rozchlapać wodę wokół miski, ale żeby go tak zaraz nazywać świnią… – Żartowała sobie oczywiście, ale pies nie odebrał tego jako żartu, bo szczeknął na Morgan. Trochę ją to przeraziło więc uspokoiła go gestem ręki. Może i go przygarnęła, ale nadal się nieco poznawali. Nie chciała mu podpaść. Był na razie jej najlepszym przyjacielem. Chociaż to nie on dał jej dach nad głową.
-To niestety albo stety tylko ja! – Rozłożyła bezradnie ramiona i nawet się zaśmiała jak Jaya zaczęła ją dźgać upewniając się, że ta jest człowiekiem. Miała trochę łaskotki, a poza tym było to nieco zabawne, ale też dawno jej nikt nie dotykał, bo jednak była bezdomna, a Tom nie zaliczał się do ludzi, o których Morgan w ogóle myślała. Było więc jak było. –Na tym etapie, to wszystko jest groźne. Nawet te frytkownice beztłuszczowe teraz są największym złem, a jeszcze niedawno wszyscy się nimi zachwycali. – Pewnie kwestia czasu jak jakiś płaskoziemiec rzuci plotę, że frytkownice są przejęte przez sztuczną inteligencję, a thermomixy zapanują nad światem. Strach się bać i strach robić cokolwiek i strach w ogóle po prostu żyć.
-Jeśli jest martwa to nie z mojej winy. A przynajmniej nie przyczyniłam się do tego bezpośrednio. – Bo jeżeli Cece miała zostać dziś w domu, ale nie mogła, bo nie chciała widzieć Morgan i przez to wylądowała pod kołami jakiegoś samochodu to tak, byłaby to wina Morgan, ale jednocześnie nic co byłoby celowe, okej? –Wszystko z nią w porządku, nie? – Zapytała zmartwiona, bo jednak może to Jaya przychodziła z jakimiś tragicznymi wiadomościami. Morgan starała się nie układać w głowie scenariusza, w którym zostaje spadkobiercą tej pięknej farmy.
-To długa i jednocześnie krótka historia. – Zaskoczyło ją to objęcie, ale jednocześnie nie protestowała. Wręcz przeciwnie. Poddała się całkowicie i wtuliła się w przyjaciółkę i znowu poczuła uczucie ulgi, które prawie doprowadziło ją do płaczu. Przez ostatnie tygodnie żyjąc na ulicy myślała, że jest sama, a jednak Jaya i Cece przyjęły ją zajebiście. Jakby nigdy się od nich nie odsunęła. –Może uda mi się namówić Cece na jakiś lesbijski związek, gdzie we trójkę jesteśmy po prostu szczęśliwe. Albo Netflix zrobi o nas jakiś film Halloweenowy. Albo Disney+. Nie wiem co jest teraz bardziej na topie. – Słyszała, że Netflix to teraz porażka, ale też nie mogła się sugerować opinią ludzi bezdomnych. –Pewnie słyszałaś o moim ojcu. Więc w skrócie… próbował wynajmować sobie najlepszych prawników, żeby go wybronili. Sprzedawała i brał wszystko pod zastaw, żeby mieć pieniądze. Aż nie zostało nic. Dosłownie. Więc… mieszkałam sobie na ulicy i w różnych tam miejscach. – Machnęła ręką, żeby niby od niechcenia zbyć najtragiczniejszy okres jej życia. Chociaż nie. Jak Leo zmarł było jeszcze gorzej. Wtedy to straciła jedyny dom jaki miała. Leo. Żaden fizyczny dom nie był tym czym był dla niej ukochany. –Muszę to zanieść do Mordoru. – Palnęła głupotę jak tylko zobaczyła, że Jaya patrzy na obrączkę. Nie wiedziała czy jest gotowa rozmawiać o Leo chociaż fakt, że nie mogła mieszkać z nim, albo u niego, raczej zdradzał to co się naprawdę wydarzyło.
-Jest mną, ale w zwierzęcej wersji. Był bezdomny. Znaleźliśmy się. I teraz jest ze mną. Tyle o nim wiem. Nie ma jeszcze imienia. – Nie chciała go nazywać jakoś chamsko. Wiedziała, że zasługuje na coś zajebistego, ale niewymuszonego.
-Co masz w pudełku? – Zapytała, ale wiedziała, że takie pytania źle się kończą. O to pytał Brad Pitt w Seven i o to pytała Pandora zanim otworzyła pudełko.
cukierniczka & właścicielka firmy — sugar bakeshop & hopeless.pl
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Everything is hopeless, but we manage anyway.
Pieski, świnki, no najważniejsze, że jest towarzystwo, lepsze takie niż żadne, co nie? Chyba najgorsze co może być, to właśnie samotność. A kiedy rozpada się twoja przyjaźń, zwłaszcza kiedy dotyczy takiego trio, które razem tworzyły.. no to trochę tak jakby stracić część siebie. I bardzo trudno ją odzyskać, bardzo ciężko znów wskoczyć w te bezpieczne miejsce, w którym chowa się bliskość. Dlatego Jayanti trochę nie dowierzała, że naprawdę Morgan tu była. U Cece. To wyglądało tak bezpiecznie, tak zwyczajnie, tak.. ich, znowu ich po prostu klimat. Ale w jej życiu niewiele było happy endów, w bajki i szczęśliwe zakończenia nie wierzyła, bo wszyscy zawsze byli zbyt zajęci żeby jej je regularnie czytać.. więc musiała się upewnić.
- No dobrze, nie jesteś świnką, tylko pierwszoklasowym, rasowym ogierem. Może być? - no skoro już się zwracały do psa, to Jaya też się do niego odwróciła i mu to powiedziała, z lekkim uśmiechem.
- Świetnie cię widzieć - wyznała od razu, bo oczywiście że cholernie tęskniła za jej obecnością. - Ale chwila, jesteś tu tylko na chwilę, w odwiedziny czy wróciłaś do Lorne? - no dodała z nadzieją, bo cóż.. no chciała zapewnień, nie? To chyba nie jest takie dziwne, wszyscy ludzie potrzebują właśnie tego, bezpieczeństwa i zapewnień. I pominę celowo kwestię beztłuszczowej frytkownicy, bo mam sama i chyba nie chce wiedzieć :lol:
- Okej ale ona wie że tu jesteście? - zapytała, ale już rozbawiona, bo przecież nie posądzałaby jej tak naprawdę o zabicie Cece, to po prostu był szok i taki mroczny humor. Kiedy jesteś człowiekiem z częściami zastępczymi od urodzenia, to cóż, trzeba go sobie wykształcić! - mam nadzieję że tak - odpowiedziała nieco zmartwiona. - O nie, jak teraz coś ją rozjedzie to będzie na nas. Na mnie znaczy się. Trzeba zrobić jakieś szybkie odczynianie uroku chyba - pokiwała głową, pewnie coś tam nawet wiedziała na ten temat od swojej babci! I cóż, to babcia nauczyła ją tworzyć coś na kształt bliskich więzi.. więc oczywiście, że Morgan zawsze miała miejsce obok niej. I gdyby tylko zadzwoniła i poprosiła o pomoc, Dżaja znalazłaby jej kanapę u siebie.
- O czemu nie, u mnie i tak nic ciekawego się akurat nie dzieje. No a jak już się zajmuje związkiem, to raczej czyimś - zauważyła, oczywiście mając na myśli swoją stronę wyprzedającą ciuchy i akcesoria rozwodników. Ale lepsze to niż wywalanie tego do lasu, palenie lub trzymanie w głębi szafy, jak zapomnianego ducha.
- Tak, słyszałam. Próbowałam dzwonić… - westchnęła cicho, chociaż nie musiała jej tego mówić, bo sama nie pozwoliła jej pomóc. - Na ulicy? A teraz? Znajdę dla ciebie kanapę - no halo, oczywiście, że znajdzie Zbuduje jej jedną, jak będzie trzeba. Pewnie będzie z ciasta, słodka i pachnąca, a do tego bardzo miękka i wygodna, heh. Tylko trochę klejąca i niepraktyczna na dłuższą metę..
- To żart czy naprawdę masz z nim jakąś misję? - spojrzała zdezorientowana. Nie pamiętam czy wie o jego śmierci, ale ten post jest w chuj długi, więc będę się zwijać!
- Może Hercules? Będziecie do ciebie jeszcze bardziej pasować - odpowiedziała, starając się zabrzmieć jakby rzucała żarcik, ale trochę ją ściskało w środku i do końca żartować nie umiała. I dopiero po chwili się zorientowała, że tak, coś w nim ma - a tak, to tort, który zamówił facet i planował oświadczyć się swojej lasce. I przyszedł z nią go odebrać, no i… nie spodobała jej się wersja oświadczyn - podsumowała i pokazała jej tort z napisem ‘say yes you stupid bitch’
ur my type (of blood)
nick autora
cami, nico, remi
żałobniczka / instruktorka boksu — The Last Goodbye / LB Gym
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
you are too nostalgic, you want memory to secure you, console you
-To już na pewno mu podpasuje. – Parsknęła śmiechem patrząc na psa. Daleko mu było do rasowego ogiera. Był raczej głupiutkim pieskiem, ale przynajmniej wiernym i zabawnym i grzał Morgan w te upalne, australijskie noce. Nawet jej przez głowę nie przeszło, że kiedykolwiek będzie miała psa. A teraz? Nie wyobrażała sobie życia bez tego, który ją ocalił podczas bycia bezdomną. Dobra, może przesadzała z tym ocaleniem, ale było jej łatwiej.
-Ciebie też. Poważnie. Jestem tak bliska płaczu z tego powodu, że nawet sobie tego nie wyobrażasz. – Nawet nie żartowała. Naprawdę miała ochotę się rozpłakać, bo powracało uczucie ciepła i bezpieczeństwa, którego tak jej ostatnimi czasy brakowało. –Zdecydowanie wróciłam. A przynajmniej tak myślę. – Wzruszyła ramionami. To nie tak, że miała jakieś inne opcje, żeby sobie gdzieś wyjechać. Pewnie chciałaby pojechać za matką, żeby zapytać dlaczego od niej uciekła, ale nawet nie wiedziałaby od czego zacząć. Poza tym… chyba nie chciała wiedzieć. Skoro własna matka jej nie chciała to jaki był sens uganiania się za jej zainteresowaniem? –Na razie zostanę u Cece, ale muszę ogarnąć coś swojego. – Pewnie nic tak wielkiego i fajnego, ale zawsze coś.
-Oczywiście, że tak! – Zaśmiała się. –Myślę, że jakbym mieszkała tu ukradkiem to raczej nie otwierałabym drzwi. – Jest mała szansa, że Cece pukałaby do własnych drzwi, ale po co kusić los?
-Co masz na myśli? Jesteś terapeutką? Czy po prostu lubisz plotkowanie i interesowanie się cudzymi związkami? – No różne były osoby. Może taka Jaya nie lubiła być w związku, ale nie miała problemu z tym, że by doradzać i pomagać, albo rujnować związki innych. Różni ludzie. Każdy znajduje rozrywkę na swój sposób.
Skinieniem głowy potwierdziła, że ostatnio żyła na ulicy. Jaya miała to szczęście, że widziała Morgan już ogarniętą, umytą i w czystych ciuchach. Cece musiała dilować z człowiekiem, który dosłownie zszedł z ulicy i wszedł do niej do domu. –Dzięki. Na razie jest okej. Zostaję przez jakiś czas tutaj. Jak zacznę nadużywać gościny Claudii, to się odezwę. – Obiecała, bo czuła w kościach, że Cece za długo z nią nie wytrzyma. Głównie dlatego, że Morgan bałaganiła. Chociaż nie była tego świadoma. Myślała, że jest uroczym geniuszem, który panuje nad swoim syfem, ale nie było w tym ani nic uroczego, ani nad niczym nie panowała. Była tylko geniuszem, który nie widział prostych rzeczy.
-Żart. – Nie było sensu w to brnąć. Jeżeli nie mogła o tym pogadać z przyjaciółką to z kim mogła? –Leo zmarł. Jakoś ponad rok temu. – Pamiętała dokładnie, ale nie chciała wyjść na taką co odlicza dni, godziny i minuty od kiedy została wdową. –Nie mów tylko Cece, okej? Nie miałam okazji jej powiedzieć, a wolałabym to zrobić sama. – Mogła się domyślać, że Cece się domyśla. Nie była przecież głupia.
-Wygląda na przystojnego siłacza? – Spojrzała na psa, który po obwąchaniu Jayi wrócił do leżenia i przyglądania się wszystkiemu co się dzieje.
-Nie chciała oświadczyn na torcie? – Zdziwiła się, ale nachyliła się nad tortem i już widziała co jest nie tak. –No cóż… brzmi jak jej starta. Kto by nie chciał faceta z poczuciem humoru, nie? – Ona to by tam przyjęła takie oświadczyny. –Chodź do kuchni. Zrobię nam coś do picia. Margaritę czy coś. – Nie ma opcji, żeby siedziały tu na trzeźwo, a już widziała, że Cece ma dobrze zaopatrzoną lodówkę i barek.
cukierniczka & właścicielka firmy — sugar bakeshop & hopeless.pl
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Everything is hopeless, but we manage anyway.
- A sobie możesz płakać, opuchnięta wciąż będziesz piękna! - podsumowała krótko, no i oczywiście że ją bardzo mocno uściskała, bo te emocje… no u niej też się pojawiły. Bo to tak jakby teraz wszystko ładnie wróciło na swoje miejsce, w końcu!
- A ona nie szuka współspaczki? Ma sporo miejsca, a jej kanapa wygląda jak idealne psie łóżko - uniosła brwi, bo jak dla niej to przecież brzmiało jak całkiem super plan, który powinny razem rozważyć i wprowadzić go w życie! No a może po prostu sie bała tego, że znowu ją straci? Nie miała w swoich życiu aż tak wielu ludzi każda utrata bolała przez to jeszcze mocniej.
- Terapeutką? Zdecydowanie nie, ale w hopeless wystarczająco się nasłucham o ludzkich problemach i dramach. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo depresyjne są to wnioski… - uniosła brwi, ale cóż, no pewnie gdyby zamiast tego wybrała branżę ślubną, to miałaby inne zdanie. Ale pewnie nie, bo wywodzenie się z takiej rodziny jak ta jej, raczej nie nastawia człowieka do wiary w ‘i żyli długo i szczęśliwie i było im zielono’. A życie póki co no nie za bardzo jej pokazywało, że może być inaczej.
- Strasznie mi przykro… - powiedziała zszokowana, bo nawet jeśli nie do końca widziała sensu w tym małżeństwie właśnie dlatego, że zawsze miało się skończyć zranioną Morgan, to… no kiedy to już się stało, chciała jakoś zabrać chociaż część bólu przyjaciółki na siebie. Ale mogła tylko ją przytulić. I pokiwała głową, obiecując, że dotrzyma jej tajemnicy.
- Oczywiście że tak, najprzystojniejszego - pokiwała głową, chociaż wciąż czuła, że chciałaby wrócić do tematu sprzed chwili. A zamiast tego musiała chwilowo mówić o cieście. - Najpierw zobacz ten napis. Wątpię że jakakolwiek kobieta chciałaby napis, no dobra, wyjdź za mnie ty brudna zdziro - uniosła brwi. - A zamawiając mówił, że truje mu dupę o ślub od siedmiu lat, bo są razem w związku już dziesięć, więc serio, to dziewczyna jest tutaj wygraną. I jeszcze przyszedł z nią odebrać ten tort. Jestem naprawdę w szoku że nie wcisnęła do niego jego twarzy…. albo nie podniosła go i nie posadziła na jego łbie - uniosła brwi, No przykro jej było. A potem skinęła lekko głową - margarita i ciasto, dwa razy - pokiwała głową, bo to zdecydowanie był dobry plan, który warto wprowadzić w życie! O ile Cece ma oczywiście wszystkie składniki… do drinków, znaczy się.
ur my type (of blood)
nick autora
cami, nico, remi
żałobniczka / instruktorka boksu — The Last Goodbye / LB Gym
24 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
you are too nostalgic, you want memory to secure you, console you
-Szczerze wątpię. Zapominasz o tym, że ciekłoby mi z nosa. – Zażartowała, ale pewnie by tak było. Mimo wszystko szybko otarła łzy z oczu. Nie mogła pozwolić sobie na to, żeby się rozpłakać. Jakby się rozpłakała to by pewnie nie mogła się uspokoić przez kilka godzin, a nie potrzebowała w ten sposób przywitać się z Jayą.
-Nie no. Przyjęła mnie super. Dała mi nawet pokój z tarasem, więc ciężko myśleć o tym, że mogłabym to stracić. Ale wiesz jak jest… nie chcę się za bardzo narzucać. – Nie było w sumie jakoś niezręcznie między nią, a Cece. Rozmawiały ze sobą tak jakby się pokłóciły dwa dni temu, a nie prawie półtora roku temu. No i Morgan odnosiła wrażenie, że wszystko zostało przebaczone. Chociaż też nie do końca wiedziała co przebaczała, albo co jej przebaczono. Nie pamiętała o co się pokłóciły, a nie chciała pytać o to Claudii, żeby nie było, że Morgan jest ignorantką.
-Takie, że ostatecznie nie warto się angażować w żadne związki, bo ludzie prędzej czy później sprawią ci zawód, albo po prostu umrą? – Zapytała unosząc brwi. Morgan już szczerze wątpiła czy jest rzeczywiście coś fajnego w byciu w związku. Na razie chyba najlepiej być samotnym. Albo spotykać się z takim Tomem, który nie wymaga wiecznego tkwienia u jego boku, ale od czasu do czasu zabierze cię w fajne miejsca, do których sama nie pójdziesz, bo po prostu cię nie stać.
-Mi też. – Wiedziała, że to małżeństwo z Leo nigdy nie miało prawa bytu, ale jednocześnie nie zakładała, że utrata go tak ją zaboli. Była na to gotowa, ale nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie była w stanie pojąć bólu, z którym będzie musiała żyć. Wtuliła się w przyjaciółkę i tym razem pozwoliła sobie na rozpłakanie się. Głównie dlatego, że to pierwszy raz kiedy ktoś ze współczuciem przytulił ją po utracie męża. Jej rodzice pewnie nadal nie wierzyli w to, że ona w ogóle jakiegoś męża miała. A jak wierzyli to naturalnie mieli to w dupie.
Otarła oczy, pociągnęła nosem i spojrzała na ciasto. –Może była brudną zdzirą. – Zasugerowała. –Może miała problemy z higieną i chciał jej to zasugerować, a nie chciał z nią zrywać. – Dla Morgan takie oświadczyny były fajne. Może były jakimś wewnętrznym żartem. Wiadomo jednak, że kobiety często miały kije w dupach jeśli chodziło o śluby i zaręczyny. Wszystko musiało być idealne, ale nie daj boże, żeby gdzieś się wkradł jakiś żarcik.
-Naprawdę tak uważasz? – Spojrzała na przyjaciółkę. Morgan miała całkiem inne podejście do tej sprawy. –Jeżeli byli ze sobą od dziesięciu lat i byli szczęśliwi, to ślub nie był tak naprawdę potrzebny. – Znała ludzi, którzy się hajtali po kilku latach bycia w długich związkach i rozwodzili po roku. Jakby ostatecznie ślub zmieniał ludzi.
Zasalutowała przyjaciółce, wyjęła z szafki blender i zaczęła do niego wrzucać wszystkie składniki. Nie było sensu w rozdrabnianiu się i robieniu każdego drinka osobno. Potrzebowały całego dzbanka. A Morgan nawet całkiem sprytnie wyszło rozdzielenie proporcji używając metody „na oko”. Jak wszystko się blendowało, to Morgan wykorzystała okazję, żeby poprzytulać psa, który naturalnie podążył za nimi do kuchni. Teraz jak był umyty, to lepiej się go przytulało i całowało. –Spotykasz się z kimś?! – Krzyknęła, żeby zagłuszyć blender. Uznała, że to pytanie na poziomie, bo tak dawno się nie widziały. Może to teraz Jaya miała chłopaka albo męża. Albo dziewczynę!
cukierniczka & właścicielka firmy — sugar bakeshop & hopeless.pl
24 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Everything is hopeless, but we manage anyway.
- A tam narzucać, mieszkanie samemu nie jest wcale aż takie super. Jasne że masz swój bałagan, na który nikt nie narzeka, nikt ci nie zje ciasta z lodówki, ani nie skończy ciepłej wody tuż przed twoją kąpielą, ale są inne zalety - przyznała, bo sama mieszkała w nieco bardziej modern wersji akademika, jak by na to nie patrzeć. I w sumie bardzo lubiła swoje współlokatorki, wtedy jeszcze kompletnie nieświadoma, że Harper ją zaraz będzie posądzać o jakieś Breaking bad… czy raczej w jej wersji Baking bad… chociaż bycie baked to bardziej zioło, a ona jednak proszków szukała, no to na pewno się znajdzie jakiś odpowiedni wariant znanego serialu o… no od Narcos, ciastos, czy coś. Nie wiem, nieważne. Miałam kończyć sto lat temu, ale najwyraźniej przysypiam nie tylko na wspólnych seansach heh.
Z przyjaciółmi tak jest, że może minąć tyle czasu bez słowa, a tu nagle wszystko jest… no jakby nie minął nawet jeden dzień. Ten sam vibe, poczucie że to twój człowiek- to tak po prostu nie znika, nie rozpływa się. Prawdziwe połączenie dusz, czy coś innego, nieco mniej dramatycznego, Bo regularne wizyty to nie jest i nigdy nie będzie to samo, co te emocje i uczucia, które są głębiej, kiedy tą drugą osobę się widzi, doskonale rozumie jej żarty i przewiduje uśmiech na jej twarzy. Czy słowa na końcu zdania. To dlatego prawdziwa przyjaźń należy do takich rzadkości, ludzie skupiają się na bare minimum i boją się tego jak głęboko może sięgać taka prawdziwa przyjaźń.
- Niby tak, ale jak jedna osoba go nie chce, a druga akceptuje brak chęci ślubu… a potem próbuje taką osobę i tak do tego zmuszać i oczekuje dopasowania.,. nie świadczy to o tym, że związek jest naprawdę poważny, pełen szacunku.. i no z jakąś znajomością drugiej osoby - przyznała, bo no co tu dużo mówić. Wystarczy podstawić ślub na dzieci i przykład staje się o wiele jaśniejszy. Powinno się chcieć i kochać drugą osobę za to jaka jest, a nie jaki potencjał może wypchać ze swojej waginy.
No i tak, sobie pogadały o życiu, o zmianach w nim i w ogóle, i same super sprawy, no było fantastycznie, drinki też były fantastycznie, miłość, ok!

/zt x2 <3
ur my type (of blood)
nick autora
cami, nico, remi
ODPOWIEDZ