lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
W Kolumbii panowało wieczne lato. Szkwał lejący się z nieba powodował, że podróżowanie po Kolumbii było jeszcze trudniejsze niż gdziekolwiek indziej, choć wspomnieniami często wracała do rejonów okołorównikowych gdzie jej wytrzymałość temperaturowa dogorywała. Powietrze nad ulicami falowało uporczywie jakby samo mając dość letniego gorąca, a cień znikał równie szybko jak się pojawiał. Ubrana w najkrótsze spodenki jakie znalazła w szafie, luźną koszulkę ulubionego zespołu i buty trekkingowe przemierzała ulice Bogoty. Od jakiegoś już czasu mieszkała razem z Orchid w jej domu na obrzeżach stolicy Kolumbii, a to było dla niej jak najlepszy prezent od życia. W końcu odnalazła kogoś z kim rozumiała się bez słów, kogoś kto był tuż obok, kiedy tego najbardziej potrzebowała, kogoś kto rozumiał jej zapał do podróży, kogoś z kim mogła iść chociażby na festiwal muzyczny w Bogocie.
Plan był prosty: dojechać do Bogoty autostopem i pójść razem na festiwal. Jednak Orchid pochłonęła praca i mogła dojechać dopiero wieczorem, a Amalią trzęsła chęć pobycia w stolicy, zwiedzenia okolicznych pubów i zaćpania w przypadkowej melinie znalezionej po drodze. Dlatego pozwoliła ukochanej pracować samodzielnie udając się w podróż do serca Bogoty. Rozmawiała z kierowcą głównie o muzyce, sam mówił, że jedzie na festiwal, więc licząc, że jeszcze się na nim spotkają wymienili się numerem telefonu, choć Amalia tutaj bardziej liczyła na trójkąt z nim i Orchid. Wysiadła z auta, pomachała na pożegnanie i przemierzała kolejne ulice czując jak pot zalewa jej czoło. Nie potrafiła się przyzwyczaić do tych temperatur, mimo że spędzała w Ameryce Południowej już pięć lat. Wzięła drinka na wynos z okolicznego baru i zaczęła włóczyć się w coraz bardziej obskurnych uliczkach szukając odpowiedniego miejsca na spędzenie strategicznej chwili czasu. Potrzebowała samotni na zaćpanie tak by potem z pełnią energii iść na festiwal.
Zakręciła się w okolicy opuszczonego budynku, który wydawał się jak idealne miejsce na jej dzisiejszą samotnię. Wyciągnęła z kieszeni spodni woreczek kokainy wchodząc do budynku. Przemierzała kolejne korytarze szukając miejsca blisko wybitych okien tak by oglądać zewnętrze. W pewnym momencie trafiła na mężczyznę, a bardziej chłopaka, leżącego na środku.
-Puta- mruknęła do siebie przekonana, że to kolejny bezdomny rozbijający się akurat tam gdzie ona tego chciała. Jednak zanim się odwróciła dostrzegła rany na jego ciele. Był pobity, dosyć dotkliwie, a gdzieniegdzie zauważyła krew. Nie widziała twarzy chłopaka. Westchnęła, schowała do kieszeni woreczek kokainy trzymany do tej pory w ręku i postawiła na człowieczeństwo ponad ćpaniem: - ¿Estás bien? ¿Necesitas ayuda?- zapytała krótko podchodząc coraz bliżej do nieznajomego. Zwróciła uwagę na jego unoszącą się klatkę piersiową co oznaczało, że żył. Chociaż tyle dobrze. Kucnęła przy nim i szybkim ruchem odgarnęła mu włosy z twarzy tak by ocenić jego stan lepiej. W momencie, w którym to zrobiła cały jej świat na chwilę stanął. Przed oczami pojawiły się mroczki, a nogi zrobiły się na tyle miękkie, że z kucek upadła do pozycji siedzącej. -Isaac? To ty?- musiała dopytać bo obrażenia twarzy znacznie uniemożliwiały jej rozpoznanie go, ale była praktycznie pewna, że leży przed nią jej brat. Jej półżywy brat. Nie rozumiała co by miał tutaj robić, zwłaszcza w stanie wskazującym na poważne pobicie, ale to wszystko nie miało teraz znaczenia. Potrzebowała usłyszeć jego głos, potrzebowała mieć pewność, potrzebowała powstrzymać te cholerne łzy napływające do oczu. To przecież nie mógł być on. Jej młodszy, kochany braciszek nie mógł tu leżeć po to by umrzeć. Jej brat n i e mógł umrzeć.

Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Ostatnich kilka dni ciężko było nazwać udanymi wakacjami, chociaż z pewnością były to dni, które na zawsze zapiszą się na kartach jego młodzieńczej pamięci. Cieszył się na tę podróż, jego serce unoszone na skrzydłach wolności, leciało metr przed nim, gdy przypadkowo udało mu się namierzyć miejsce pobytu najukochańszej nie dlatego, że jedynej! siostry jaką miał.
I w którymś momencie coś poszło nie tak, cholernie nie tak. Przez te wszystkie lata szkoleń młodego podróżnika prowadzonych przez Eve; w czasie tych wszystkich wyjazdów z nią, czy już potem bez niej; nigdy tak naprawdę nie był świadomy zagrożenia, jakie może z tego wyniknąć; jakie niebezpieczeństwa czyhają tuż za rogiem, gdy jako młody chłopak, wsiadasz z obcymi ludźmi, do obcego samochodu, w obcym kraju…
Podobno głupi to ma szczęście; i Isaac z tym powiedzonkiem wymalowanym na twarzy, szedł przez życie, radośnie wyśpiewując piosenki o czarnych jagódkach. I zważywszy na to, co spotkało go w ostatnim czasie, można by jasno stwierdzić, że nawet taki idiotyczny fart, musiał się kiedyś skończyć. Ale czy na pewno?
Po raz pierwszy, od dłuższego już czasu, usłyszał swoje imię. Z trudem otworzył podpuchnięte oczy, a światło dzienne wdarło się do jego zmysłów, jak niespotykana w tych rejonach, śnieżna lawina. Przez chwilę próbował złapać jakąkolwiek ostrość widzenia, ale to okazało się zadaniem trudniejszym niż myślał. Widok był mglisty, a kontury przedmiotów rozmazywały się jak farby na mokrej paletce artysty. Jazgot w uszach był tak głośny, że przyprawiał go o mdłości. Szum, trzaski, piszczenie - wszystko to mieszało się w jedną niespójną symfonię dźwięków, która sprawiała, że trudno było myśleć, a tym bardziej koncentrować się na otaczającym świecie.
Isaac jeszcze żył; chociaż, nie dało się ukryć, że w ostatnim czasie, myśl o śmierci, raz po raz, wracała do niego niczym bumerang.
Dopiero po chwili, gdy przełknął ciężką gulę goryczy o metalicznym posmaku krwi, rozchylił przesuszone z odwodnienia i wszechobecnego upału, usta; próbując coś powiedzieć. Nagle jakby zbystrzał, orientując się, że nie jest sam; momentalnie jego źrenice powiększyły się do rozmiarów pięciozłotówki i szybkim ruchem, całkowicie niezależnym od niego samego, odepchnął się nogami; uciekając tym samym od potencjalnego oprawcy.
Serce mu łomotało, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Oddech był nieregularny i płytki, przestawiając cały organizm w tryb ucieczki. Drżał mimowolnie i ewidentnie wyglądał na przerażonego.
- Eve? – odpowiedział dopiero po chwili, gdy mózg połączył odpowiednie neurony. Jego głos był zachrypły, przesuszony zarówno od kurzu tego miejsca, jak i od wielogodzinnego snu na niewygodnej posadzce opuszczonego budynku.
- Znalazłem cię… – na jego posiniaczonej i zakrwawionej, twarzy, pojawił się cień (zaledwie cień!) uśmiechu, a spojrzenie, na krótki moment, stało się jakby spokojniejsze, złagodniało; zupełnie zapominając o tym, gdzie jest i co się stało. I dosłownie w tym momencie, poczuł jak skurczony do granic możliwości, żołądek, podchodzi niebezpiecznie blisko gardła. Nawet nie próbował tego powstrzymywać, odkąd uciekł rzygał jak kot, przy każdym nagłym ruchu; tak jak i teraz. Zdołał tylko obrócić się w drugą stronę i podpierając się na łokciu, starając się nie ubrudzić bardziej, niż już ubrudził, skradzione wcześniej ubrania, dał upust swemu ciału, z którego wydobyła się mieszanka żółci i śluzu; czemu towarzyszyła piękna symfonia dźwięków, niczym zwracającego kłębek swej sierści, czworonoga.

Amalia e. Monroe
niesamowity odkrywca
ajzak
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Jej serce biło zatrważająco szybko. Nie rozumiała co się dzieje. Przez chwilę zaczęła się zastanawiać czy aby na pewno jest dalej w Bogocie, czy przypadkiem nie została przetransportowana do Montany w środku nocy, a cała podróż stopem do serca stolicy była tylko snem, ale nawet jeśli, nawet jeśli cała podróż była wymysłem a ona cały ten czas tkwiła w Lorne Bay to jej brat nie powinien być w takim stanie. Nigdy. Widziała siniaki na większości jego odkrytego ciała i na twarzy, która wyglądała na okrutnie zmęczoną i pełną bólu, który nie wynikał z uszkodzeń fizycznych. To był ból zaszyty dużo głębiej i dobitniej, dużo mocniej oddziaływał na człowieka niż ten cielesny, to był ból psychiki.
Kiedy Isaac otworzył oczy była już pewna. Nie potrzebowała nawet usłyszeć jego głosu. Wiedziała, że patrzyła na jej ukochanego brata. Najmłodszego w rodzinie, najbliższego sercu, tego, którego sobie w jakiś dziwny sposób uwielbiła. Choć różnili się okrutnie to znajdowali wspólny język raz za razem, potrafili rozśmieszyć się nawzajem, ale też wysłuchać i wesprzeć w swoich problemach, choć z racji na wiek różniły się one od siebie diametralnie.
Isaac nie powinien cierpieć. Isaac nie powinien cierpieć. Isaac nie powinien cierpieć. Powtarzała to jedno zdanie w głowie w zapętleniu jakby to cokolwiek miało teraz zmienić. Jakby miało przynieść mu ulgę w bólu. Zaczęła zastanawiać się uporczywie nad tym co się stało. To w jaki sposób Isaac znalazł się w Bogocie akurat wtedy kiedy ona najmniej ją interesowało. Nie miało znaczenia jakim cudem był właśnie w Kolumbii. Jedyne co miało znaczenie to to co mu się, do cholery, stało. Czy to ojciec go tak pobił? Ale czy jeśli byłaby to wina ojca to wsiadłby w takim stanie w samolot i leżał w jakimś przypadkowym pustostanie? Nie, na pewno nie. To nie miało żadnego sensu. To ktoś w jego trasie musiał doprowadzić go do takiego stanu.
Wtem padło imię, którego nie słyszała już bardzo dawno. Ostatni raz, kiedy ktokolwiek tak ją nazwał to był to Saul ponad cztery lata temu, kiedy to dopiero zaczynała swoją przygodę z podróżowaniem na pełny etat. To był moment, w którym była pewna, że widzi kogoś z rodzeństwa po raz ostatni. Minęły cztery długie lata by przekonała się na własnej skórze jak bardzo się myliła. Słowa, które padły chwilę później jeszcze dobitniej rozdarły jej pokiereszowane serce.
-Jak to znalazłeś? Isaac, czy ty mnie szukałeś?- w jej głowie piętrzyły się myśli, których nie potrafiła uszeregować. Szukał jej? Od kiedy? Jak długo jeździ już po Kolumbii w poszukiwaniu właśnie jej? Jak długo tkwił z oprawcami? Kim oni są? Jak do tego wszystkiego doszło? Nie mogła pozbyć się przemożnego przeświadczenia, że to w jakim stanie teraz był było jej winą. Gdyby tylko nie wyjechała, gdyby została w tej zapyziałej dziurze z przemocowym ojcem to jedyne siniaki jakie miałby jej brat pochodziłyby właśnie od rodziciela. Zanim zdążyła na dłużej zawiesić się na którejkolwiek z tych myśli Isaac podniósł się i zaczął wymiotować. Eve w pierwszym odruchu zdjęła plecak, który ze sobą nosiła i wyciągnęła z niego butelkę wody. Poczekała aż torsje brata chociaż trochę się uspokoją i podała mu bidon.
-Napij się. Wyglądasz na odwodnionego. I wygłodzonego. I... kurwa, nawet nie wiem na co jeszcze. Pij.- ponagliła go potrząsając ręką. Poczekała, aż Isaac się napije i przestanie wymiotować by zapytać o to co siedziało jej w głowie. Podkuliła kolana pod brodę wchodząc w pozycję sierocą i z bólem w oczach przyglądała się najmłodszemu z Monroe. -Powinnam mieć też coś do jedzenia...- przeszukała pośpiesznie plecak. Sama nie potrzebowała jedzenia bo kokaina, którą ostatnimi czasy spożywała w ilościach ponadprzeciętnych sprawnie zabijała jej apetyt, ale Orchid naciskała, że przygotuje jej coś do zjedzenia. Wyciągnęła przygotowane przez ukochaną arepas, kolumbijskie placki z nadzieniem i podała je Isaacowi. -Jak twój żołądek się uspokoi to spróbuj zjeść chociaż trochę. - dodała szybko tak by brat nie rzucił się na jedzenie i nie zwrócił go równie szybko. Dopiero, kiedy zapewniła mu wszystko co w tym momencie mogła spojrzała mu głęboko w oczy, zebrała się w sobie, wzięła głęboki oddech i zapytała:
-Isaac, cariño, co się stało? -Co ty tu robisz? Kto ci to zrobił? Jak do tego doszło? Dlaczego do tego doszło? D l a c z e g o?

Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Drżącą dłonią, która zdawała się niemalże żyć własnym życiem, przyjął wodę od siostry. Butelka miała chłodną fakturę, która przyjemnie chłodziła jego poranione palce. Trzymał ją delikatnie, ale pewnie, unikając nawet najmniejszego przypadkowego dotknięcia skóry dziewczyny. Dotyk drugiego człowieka, chociażby nieumyślny, mógłby wywołać lawinę uczuć, wspomnień i bólu, które Isaac próbował ukryć głęboko w swoim wnętrzu. Jego ręce, nogi, a w zasadzie to całe ciało, trzęsło się tak, jakby miało za zadanie dźgać struny emocji, a każdy nerw w jego ciele wydawał się być na granicy wybuchu.
Wewnętrznie czuł, jak serce bije mu gwałtownie, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Każdy oddech wydawał się być walką o kontrolę nad własnym ciałem. To była walka z samym sobą, z demonami przeszłości, które wciąż próbowały go ogarnąć.
Isaac był świadomy swoich słabości, swojego wewnętrznego chaosu. Wiedział, że musi zachować dystans, żeby nie zranić tych, których kochał. Dlatego utrzymywał dystans, choć wewnętrznie tęsknił za bliskością i zrozumieniem. Tak naprawdę, to teraz pragnął tylko przytulić Eve. Rzucić jej się w ramiona i przeturlać po całym pomieszczeniu. Zamiast tego, podkulił nogi pod brodę i oparł czoło o kolana.
- Nie chcę… – wycedził chrapliwie. Ostatnie na co miało ochotę jego ściśnięty żołądek, to płyny i jedzenie. Butelkę też odstawił gdzieś obok siebie.
Co się stało?
Wstrzymał oddech, a świat zdawał się na chwilę zamarzać; wszystko wokół wydawało się na moment być w bezruchu. Jego oczy były szeroko otwarte, ciało napięte, a emocje wewnętrzne zostały na chwilę przytłumione. Klatka piersiowa Isaaca stała się nieruchoma, jakby była zamknięta w pancerzu oczekiwania. Wszystkie normalne ruchy towarzyszące oddychaniu zostały wstrzymane. Nie wydawał dźwięków oddychania, nie było ruchu powietrza, była tylko cisza i bezruch.
To był moment, kiedy wszystkie zmysły Isaaca skupiły się na jednym punkcie, na jednym wydarzeniu, na jednej myśli. Wszystko inne znikało w tle, a jedynym celem było przetrwanie, zrozumienie, oczekiwanie.
Isaac wiedział, że nie może trzymać oddechu na zawsze; chociaż pewnie wtedy cała ta sytuacja stałaby się prostsza. Jego usta delikatnie otworzyły się, a powietrze wydostało się z jego płuc w cichym, równomiernym strumieniu.
- Nic się nie stało… – odparł, nie podnosząc głowy, bo wiedział, że każde wypowiadane przez niego kłamstwo, zawsze malowało się na jego twarzy, jaskrawymi barwami.
- Wszystko w porządku… bo tu jesteś… – dodał po chwili wymownego milczenia i dopiero teraz spojrzał kobiecie w oczy, a w kąciku jego własnych, zbierały się łzy, które nie miały pozwolenia by swobodnie popłynąć.
- Teraz możemy razem wrócić do domu… – uśmiechnął się delikatnie, usilnie próbując wierzyć, że teraz już WSZYSTKO będzie W PORZĄDKU.

Amalia e. Monroe
niesamowity odkrywca
ajzak
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie rozumiała. Znalazła się w położeniu, w którym nigdy nie chciała się znaleźć. Została znowu odnaleziona (może wcale tak dobrze się nie ukrywała?), choć wcale nie chciała, znowu widziała przed sobą swojego ukochanego brata z tymże tym razem to spotkanie miało się skończyć zupełnie inaczej. Z całą pewnością nie wspólną podróżą. Nie, kiedy widziała w jakim stanie znajdował się Isaac. Poznałaby go zawsze, choćby miał napuchniętą całą twarz, jednak teraz był jak cień własnej osoby. Zniknęła z niego cała radość życia, z której go znała, zniknął uśmiech. Pojawiły się drgawki, wymioty, ściśnięty żołądek. Zarówno ten Isaaca jak i jej własny. Nie potrafiła znieść widoku kogoś tak jej bliskiego w tak okropnym stanie. Nie była pewna czy nawet chciała wiedzieć co się wydarzyło. Jeśli dowiedziałaby się prawdy mogłaby roznieść pół świata by znaleźć osoby, które to zrobiły Isaacowi, które tak skrzywdziły jej młodszego braciszka.
Podkuliła kolana pod brodę jeszcze mocniej, objęła się ramionami i przyglądała się bratu. Oceniała jak bardzo został skrzywdzony, starała się dojść do tego jak trzyma się jego psychika, a wydawało się, że została pogrzebana równie głęboko jak jej plan zaćpania w tej dziurze, w której się właśnie znajdowali.
Nic się nie stało.
Okłamywał ją. Prosto w oczy, bezceremonialnie ją okłamywał. Byłaby zła, gdyby sama przez tyle lat go nie okłamywała, że będzie przy nim zawsze. A teraz, kiedy była najbardziej potrzebna, kiedy jej brat z niewiadomych przyczyn postanowił polecieć do Bogoty, i Bóg jeden wiedział co się z nim w niej działo, była daleko, bez jakiejkolwiek możliwości kontaktu z nią. Myśl o tym, że jakby go nie znalazła tym dziwnym zrządzeniem losu to mógłby tu umrzeć w samotności sprawiała, że jej samej chciało się wymiotować.
-Isaac, słońce, nie okłamuj mnie.- powiedziała cicho i delikatnie po czym bez dłuższego zastanowienia dodała:-Chyba, że nie jesteś gotów o tym rozmawiać.
Podejrzewała, a raczej wiedziała, że w Bogocie doszło do czegoś okropnego, więc była pewna, że młody mógł nie czuć się komfortowo z mówieniem o tym co się wydarzyło. Wiedziała, że któregoś dnia otworzy się na tyle by powiedzieć jej prawdę.
Uśmiechnęła się przez łzy na kolejne słowa brata. Nadal nie dowierzała, że poświęcił tak wiele by znaleźć się w tym samym kraju co ona, nie wiedziała jakim cudem ją odnalazł. Zanim jednak zdążyła cokolwiek odpowiedzieć kolejne jego słowa ją złamały. Do domu... Do jakiego domu? Eve nie miała domu, to co zostawiła w Lorne Bay już dawno przestała nazywać domem, a jedynie dziwnym i niezbyt przyjemnym epizodem jej życia. Nie wyobrażała sobie powrotu do Pałacu, nie wyobrażała sobie kolejnych pobić, ran i złamanych serc. A zwłaszcza złamanego serca Orchid, z którą przecież za kilka godzin miała się spotkać.
-Ale, Isaac, o czym ty mówisz? Jak to wrócić?-pytała jakby nie rozumiała, jakby była idiotką, której trzeba wszystko wyłożyć jak krowie na rowie. Ale w głowie zaczynała rozumieć, że brat pojawił się w Bogocie tylko po to by ściągnąć ją z powrotem do najgorszego miejsca na tym świecie. Miejsca, którego bezpowrotnie miała się wyrzec.

Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Isaac chciał desperacko wierzyć, że ta chwila byłaby jak nowy początek, że teraz, po tym dziwnym i przerażającym zdarzeniu, Eve wróci z nim do domu, i że wszystko wróci do normy. Chciał uwierzyć, że mogą to jakoś naprawić, choć każda komórka jego ciała wydawała się krzyczeć, że coś jest strasznie nie tak. To było tak, jakby jakiś fragment Isaaca nadal tkwił w ciemności, w tej krótkiej chwili, która pozostanie z nim już na zawsze.
Jego ciało wydawało się być w stanie permanentnego napięcia, jakby czekało na kolejny szok, który może się wydarzyć w każdej chwili. To nie była tylko sprawa jednego incydentu; to był dłuższy proces, który zdawał się prowadzić do jakiejś głębszej tragedii, której jeszcze nie dojrzał, ale którą odczuwał w swojej duszy. Nie chciał o tym mówić… Nigdy… Nikomu… Pragnął jedynie zapomnieć, chociaż siniaki na całym ciele będą mu przypominały o wszystkim przez kilkanaście kolejnych dni, podobnie jak ból w okolicach krocza.
Przemilczał więc zarzut o kłamstwie, wlepiając puste spojrzenie w dal, ręce zaciskając ciaśniej wokół kolan.
- No wrócić… Do domu… Do Australii… Musisz ze mną wrócić… – pomiędzy kolejnymi frazami, zawieszał się lekko, jakby próbował zmusić umysł oraz ciało, do tak ogromnego wysiłku jakim było mówienie.
Isaac nie zdawał sobie sprawy, że Eve przez całe swoje życie uciekała od miejsca, do którego teraz, niemal na siłę, próbował ją ściągnąć. Nie rozumiał, jak wiele to kosztowało ją, by oderwać się od tego koszmaru, który on, przy każdej możliwej okazji, zostawiał za sobą. Był to koszmar, który tylko na krótki okres czasu udawało mu się odłożyć na bok, tylko na krótko go zostawiając w tyle; koszmar, który nie pozwalał mu na normalność, na stabilność, na spokój.
Dla Isaaca te ucieczki od rzeczywistości były chwilowym ukojeniem, krótką przerwą od tego, co go otaczało. Były jak chwilowy wypoczynek od trudów życia w jego domu rodzinnym, od ciągłego napięcia i niepewności; próbą zapomnienia na chwilę o tym, co go dręczyło; ale zawsze wiedział, że te chwile ulgi były krótkotrwałe. Gdy kończył się weekend, wakacje, czy przerwa od szkoły, wracał potulnie jak baranek idący na rzeź; byleby nikt z zewnątrz nie zauważył, że dziecko unika edukacji, bo wtedy ktoś mógłby się ich rodziną, w końcu, zainteresować; a to oznaczałoby tylko i wyłącznie, więcej kłopotów.
Eve natomiast potrafiła uciec na dłużej. Potrafiła oderwać się od tego miejsca, od tych ludzi, od tego toksycznego otoczenia. Dla niej ucieczki były nie tylko krótkim oddechem, ale szansą na życie poza tą straszną rzeczywistością. Nie zdawał sobie sprawy, jak wiele to kosztowało ją każdego dnia, by utrzymać się z dala od tego, co znali jako dom.
Dla niego, ucieczki były krótkim wakacjami od problemów. Dla niej, ucieczki były życiem.
A on chciał jej te życie odebrać.
- Jeśli zostaniesz… to umrzesz… – niemal wyszeptał ostatnie słowa. Niepewnie i delikatnie, przesunął swoją dłoń po twardym betonie, aż wreszcie zetknął ją z dłonią swojej siostry. Jego ręka była ciepła, choć wciąż lekko drżała. Przesunął palcami po skórze siostry, jakby chciał przekazać jej całe swoje uczucia. W tym jednym kontakcie było mnóstwo niewypowiedzianych słów, wszystkie te myśli, które krążyły w jego głowie, nie musiały być teraz wyrażone słowami. Chociaż wciąż czuł się zdezorientowany i oszołomiony, to teraz, trzymając rękę siostry, poczuł, że jest silniejszy.

Amalia e. Monroe
niesamowity odkrywca
ajzak
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Nie rozumiała. Nie rozumiała jakim cudem ledwo szesnastoletni chłopak przeleciał dystans z Australii do Kolumbii, nie rozumiała który z braci na to przystał i dlaczego. Nie dopuszczała do siebie ewentualności, że mogła to być całkowita samowolka Isaaca. Jakim cudem zdecydowałby się na taki krok? Czy naprawdę mogło mu do tego stopnia na niej zależeć? I co właściwie się z nim stało od momentu przylotu? Jakim cudem wyglądał jak siedem nieszczęść, cały pobity, zmaltretowany? Wyglądał jakby to był ostatni dzień jego życia, a wszelką siłę życiową przekierowywał na słowa, które do niej kierował. Nie chciała go oglądać w takim stanie. Jedyne o czym myślała to zaopiekowanie się najmłodszym z Monroe, podarowanie mu schronienia, w którym będzie czuł się bezpiecznie, miejsca, w którym nikt już mu nie zrobi krzywdy.
-Jak ty mnie odnalazłeś?- zapytała, choć przecież była to najmniej istotna kwestia do poruszenia. W tym momencie dużo bardziej liczyło się dlaczego wyglądał jak wyglądał i kto właściwie mu to zrobił. Była gotowa zrównać tę osobę z ziemią, zagwarantować jej podróż do piekła, dużo gorszego niż to, które sprawił jej bratu.
Kochała Isaaca, być może bardziej niż innych braci. Od zawsze był jej ostoją. Zabierała go na biwaki od najmłodszych lat, uczyła go wszystkiego co wiedziała i czerpała radość z każdej spędzonej z nim chwili. Wiedziała, że zaboli go jej zniknięcie, ale nie potrafiła zrobić tego inaczej, nie potrafiła zostać w Lorne, przerastało ją życie u boku przemocowca i nawet nie podejrzewała, że jej ucieczka od przemocy będzie zaczątkiem skierowania jej w stronę Isaaca. Gdyby tylko wiedziała przemyślałaby cały plan jeszcze pięć razy. Ale Eva rzadko myślała o konsekwencjach swoich działań. Stanowczo zbyt często kierowała się tym czego sama chciała, tym co miało sprawić jej przyjemność i szczęście, choćby miało odebrać to samo komu jej bliskiemu. Niszczyła zamiast budować. Od zawsze i na zawsze.
Otworzyła szerzej oczy na kolejne słowa Isaaca. Miała umrzeć? Tak, prawdopodobnie jakby została dłużej w Kolumbii to w końcu czekałaby ją śmierć z przedawkowania, ale skąd Isaac mógł o tym wiedzieć? To nie było możliwe by wiedział o tym, że w wolnych chwilach się narkotyzuje. A może... skoro był w stanie znaleźć jej miejsce pobytu to może i o tym wiedział? Tylko skąd?
-O czym mówisz? Jak to umrę?- pytała nadal niedowierzając. Wpatrywała się otwartymi oczami w brata widząc w nim jedynie ból i cierpienie. Widziała błaganie, to rozpaczliwe, dziecięce wręcz błaganie o powrót. A Eva nie potrafiła tak zwyczajnie wyzbyć się Ameryki Południowej. Nie wyobrażała sobie teraz powrotu do Australii, nie widziała w tym żadnego sensu, nie ciągnęło ją do domu, wręcz przeciwnie była zachwycona swoim nowym życiem. Tym, w którym nikt jej nie mówił co miała robić i dla kogo i kiedy. Aż do dzisiaj.

Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
uczeń — -
18 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
loading...
Isaacowi bardzo zależało na Eve, to uczucie towarzyszyło mu każdego dnia, kiedy siostra wyjechała. Tęsknił za nią bez przerwy, a to uczucie wypełniało go pustką i smutkiem. Długie dni i wieczory spędzone w ich rodzinnym domu, w którym teraz brakowało siostry, były trudne do zniesienia.
Najbardziej tęsknił za ich wspólnymi biwakami, kiedy to razem wędrowali w głąb lasu, zakładali namiot i spędzali noce przy ognisku. To były chwile, kiedy mogli być razem, opowiadać sobie głupie dowcipy, dzielić się planami na przyszłość i po prostu cieszyć się sobą nawzajem. Te wspólne chwile były dla Isaaca bezcenne, a teraz czuł ich brak, jakby coś w nim pękło.
Tęsknił za wspólnymi wycieczkami, gdy razem odkrywali nowe miejsca, eksplorowali góry, lasy i rzeki. Tęsknił za chwilami, kiedy stopem łapali jakąś podwózkę i razem przemierzali nieznane trasy. Te przygody były dla nich źródłem niezapomnianych wspomnień, które łączyły ich silniej niż cokolwiek.
Bolało go, że nie mógł być z nią w kontakcie, że nie odbierała jego telefonów ani nie odpisywała na wiadomości. To odcinanie się od niego było jak bolesne bicie serca, które nie miało końca.
Bolało go, że nie mógł wysłać jej pocztówki z głupim żartem napisanym kredką, jak zawsze robił, gdy się rozstawali. To była ich mała tradycja, która symbolizowała ich specjalną więź. Teraz nie mógł już kontynuować tej tradycji, a to sprawiało mu ból.
Isaac był gotów zrobić wiele, by znów być blisko siostry. Tęsknił za nią każdego dnia, i choć odległość dzieliła ich fizycznie, w jego sercu zawsze była obecna.
- Śniło mi się, że umrzesz… – przemilczał odpowiedź na pierwsze pytanie, bo nie był w stanie teraz opowiadać całego procesu, graniczącego z łamaniem prawa, zdobycia jej hasła do e-maila.
- A nie chcę żebyś umarła… – wciąż trzymał dłoń na jej, chociaż z każdą chwilą drżała coraz bardziej, zupełnie jakby dotyk jej skóry, sprawiał mu ból. Co faktycznie miało miejsce, nie ten fizyczny, lecz psychiczny.
- Obiecaj mi, że nie umrzesz… – po jego brudnym policzku spłynęła samotna łza, zostawiając po sobie widoczny ślad na zakurzonej powierzchni.
- Obiecaj mi… – przerwał nagle, dysząc ciężko –…że mnie stąd zabierzesz… – kontynuował, czując jak gorzki smak strachu spływał w dół jego gardła. To była prośba, która była jednocześnie błaganiem. Był gotów na cokolwiek, byle tylko opuścić to miejsce, w którym czuł się jak w pułapce, jak w koszmarze.
- Proszę… – szepnął, a jego słowa były ledwie słyszalne, jakby tonęły w morzu cierpienia. Wziął głęboki wdech, starając się uspokoić oddech, który robił się coraz bardziej nieregularny.
- Chodźmy stąd… – głos mu się łamał, a to jedno słowo przepełnione było bólem tak silnym, że łamało serce. To było prawdziwe wołanie o pomoc, krzyk zranionego serca. Dłużej już nie zdołał się wstrzymywać, z oczu popłynęły słone łzy, obmywając obolałą twarz chłopaka.
niesamowity odkrywca
ajzak
lorne bay — lorne bay
23 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Prześpię się i zapomnę; mam własne życie, własne smutne, łachmaniarskie życie już na zawsze.
Eva tęskniła każdego dnia za Isaaciem, choć nie każdego dnia o tym myślała. Była na tyle pochłonięta życiem wędrowca, że rzadko kiedy znajdowała czas na myślenie o czymkolwiek innym niż droga, transport i znalezienie miejsca na nocleg, ewentualnie złapanie się jakiejkolwiek dorywczej pracy by cokolwiek zarobić na dalsze wędrowanie. Wieczory jednak miały to do siebie, że wiązały się z powrotem myśli. Wracały do niej obrazy Lorne Bay, zarówno te pozytywne jak i negatywne.
Widziała ojca wymierzającego cios za ciosem w jej drobne ciało. Widziała jak pił kolejne piwo zapominając już które to było z rzędu, jak krzyczał na matkę, która tylko nerwowo pocierała posrebrzany łańcuszek z wizerunkiem Jezusa Chrystusa. Widziała obrazy, które zmusiły ją do ucieczki.
Widziała braci, których porzuciła. Braci, którzy albo znaleźli swój, mniej lub bardziej toksyczny, sposób na życie, albo nadal tkwili w kurwidołku, z którego tak ciężko było się wyzwolić. Tych starszych, którzy już jakiś czas temu poznajdowali swoje własne drogi, którzy wyprowadzili się by uciec od chaosu życia rodzinnego, którzy mieli ukochanych i ukochane, sens i chęci. Tych młodszych, którzy choćby chcieli musieli tkwić pod jednym dachem z oprawcą bo byli zbyt młodzi by można było się wyprowadzić.
Zostawiła ich wszystkich. W odruchu euforii i chęci odcięcia się od australijskiego życia pocięła kartę sim. Zniknęła z dnia na dzień nie pozostawiając za sobą niczego poza opustoszałym pokojem. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nawet nie mógł podejrzewać. Poza Isaaciem, któremu od lat opowiadała o swoich marzeniach o zobaczeniu Ameryki Południowej, któremu w przypadkowych momentach dnia mówiła o temperaturze w Kolumbii czy ciekawym brazylijskim jedzeniu, które miała ochotę spróbować. Mimo że kochała go bardziej niż kogokolwiek innego to nawet jemu nie potrafiła zostawić do siebie kontaktu. Dzwoniła w gorszych momentach, ale zawsze rozłączała się po pierwszym sygnale. Zbytnio bała się reakcji, zbytnio bała się brania odpowiedzialności za swoje działania, które mogły a tę rodzinę znieść jedynie cierpienie.
Obserwowanie Isaaca w tym stanie łamało jej serce. Czuła jak coś w niej pęka. Nie była w stanie słuchać żadnego z jego słów, bo każde z nich było przesiąknięte cierpieniem i tęsknotą. Tak silną i niewymowną, tak mocną, że nie dało się jej opisać. Dopiero teraz, kiedy najmłodszy Monroe błagał ją o powrót do Lorne Bay, Eva zaczęła czuć wyrzuty sumienia. Dopiero teraz do niej dotarło, że przecież porzuciła wszystko i wszystkich, tylko dla własnego komfortu, dla własnej ucieczki, dla własnych marzeń. Realizowała się kosztem czyjegoś cierpienia.
-Nie umrę.-powiedziała cicho, ale stanowczo po czym podniosła wzrok by wbić go głęboko w oczy brata.-Isaac, słuchaj mnie, nie umrę. Ani tutaj ani nigdzie.- podkreśliła dobitnie.
Zauważyła łzę spływającą po jego policzku i nie mogąc się powstrzymać wyciągnęła rękę by wierzchem dłoni ją delikatnie zetrzeć.
-Tak, chodźmy stąd. Nie powinniśmy tutaj być. To nie jest miejsce dla ciebie.- nie wiedziała czy Isaac zrozumiał, że miała teraz na myśli jedynie squat, w którym się znajdowali, a nie całą Kolumbię. Nie chciała wracać do Lorne Bay, była pewna, że nie zniesie powrotu do domu, chciała jeszcze podróżować, chciała żyć u boku Orchid. Nie wyobrażała sobie teraz zostawienia jej, porzucenia dokładnie tak jak zrobiła to z rodziną. Nie chciała się jej wyrzekać. Nie potrafiła też odmawiać Isaacowi, nie potrafiła patrzeć na niego w tym stanie. Podniosła się powoli z ziemi i podała rękę młodszemu bratu by pomóc mu wstać. Zabrała bidon stojący gdzieś z boku.
-Chodź, znajdziemy jakieś lepsze miejsce, usiądziemy i pogadamy. Nie zostawajmy tutaj. Nie tak powinieneś oglądać Bogotę.- nie wiedziała o tym co się stało z Isaaciem w Bogocie, nie miała pojęcia, że nie ważne jakie zalety miasta by mu pokazała ten nigdy nie spojrzy na nie przychylnie. Nie była w stanie zrobić już nic by zapamiętał Kolumbię tak jak zapamięta ją ona. Bo nie było jej przy nim gdy potrzebował tego najbardziej.

Isaac Monroe
amalia
lachmaniara
ODPOWIEDZ