olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Chyba nigdy nie przyznała się do tego nikomu głośno, ale miała do Carnelian Land pewną niewytłumaczalną słabość, nabytą jeszcze w pierwszych dniach po przeprowadzce tutaj. Do tej pory w końcu znała co najwyżej sielskie obrazki ze szkockiej wsi bądź delikatnie zachodzący mgłą Edynburg. Tutaj wszystko było tak inne, trochę jak z tych oldskulowych westernów, które regularnie powracały w telewizji. Preria, posiadłości po horyzont, bielone domy koniecznie z huśtawką na ganku. Wśród wszystkich z nich perełką był dom Brownów, okoliczna perełka ściągnięta chyba rodem z amerykańskiego, klasycznego malarstwa, znajdująca się przy skrzyżowaniu, blisko poczty - w idealnym miejscu, by każdego jednego dnia każdy z mieszkańców mógł akurat jego podziwiać. Mieli z Dickiem nie więcej niż naście lat, kiedy obiecał jej, że nie dość że kiedyś zostanie jej mężem, to kupi jej właśnie taki dom.
Remington okazywał się cholernie słownym człowiekiem.
Ale tak, jak i mężem został w dość... nieoczekiwany sposób, tak i w ich życiu pojawił się d o m. Owszem, temat pojawiał się między nimi dosyć regularnie właściwie od samego początku kiedy tylko do siebie wrócili, ale okazywali się być na tyle zajęci (głównie sobą wzajemnie), że przez długi czas pozostawał jedynie w sferze pomysłów do realizacji kiedyś. Między Bogiem a prawdą nie rozglądali się nawet jakoś specjalnie po lokalnym rynku nieruchomości. Tego jednego, przed którym właśnie Dick parkował samochód również ani sobie nie wybrali, ani nie kupili. Pojawienie się akurat tego domu w ich życiu to jedna z tych skomplikowanych historii, które angażują w siebie jednego ojca, drugiego ojca, opowieść która niespecjalnie trzyma się kupy, akt notarialny i komplet papierów do których nie można się przyczepić i przeświadczenie, że będą z tego problemy.
- Tak zaczynają się kiepskawe horrory - zaczęła, wysiadając z samochodu i wciskając na nos ray-bany podprowadzone ledwo chwilę temu swojemu małżonkowi gdzieś z wnętrza auta. Przez dosłownie chwilę zawiesiła wzrok na największym budynku - czyli domu - jaki znajdował się na tej olbrzymiej działce, ale wtedy złapała też dość pytające spojrzenie swojego męża. Zaśmiała się więc krótko, stwierdzając: - No co? - machnęła niedbale ręką w stronę, z której dopiero co przyjechali. - Tej drogi nawet nie ma na mapie. Mówi ci to coś? - wzruszyła mocno, teatralnie ramionami, zupełnie tak jakby cała ta sytuacja miałaby być jej obojętna. Przecież to wcale nie było tak, że w tych wszystkich durnych horrorach klasy B zwykle pierwszą ofiarą jest jakąś głupia blondynka. Mało brakowało a rozejrzałaby się wokół siebie w poszukiwaniu lepszej ewentualnej ofiary, ale raczej zdążyła się już pogodzić ze swoim losem.
Sam dom był całkiem okazały. W dużo lepszym stanie niż do tej pory zakładali, w ogóle - wyglądał na taki wybudowany i pozostawiony do wykończenia z braku środków, na pewno nie jeden z tych w których przez lata toczyły się losy jakieś innej rodziny i miał w tej sposób dożywotnio nieść historię także tamtych ludzi. Co najbardziej ujęło samą Ainsley, działka odsunięta była od głównej drogi (jak i najwyraźniej reszty świata) na tyle daleko, że panowały tu wręcz niedorzecznie przyjemne spokój i cisza. Aż chciało się zostać.
Podeszła do męża i lekko wtuliła się w jego bok, minimalnie unosząc głowę w górę by sobie na niego spojrzeć.
- I jak? - choć złapała się właśnie na tym, że może nie powinni kreować sobie jeszcze jakiegokolwiek zdania tylko na podstawie tego jak rzeczony dom wygląda z zewnątrz. - Chodź - zarządziła więc, delikatnie łapiąc go za rękę i z wyczuciem pociągając go za nią w stronę ganku. - Zostaniesz najwyżej moim prywatnym psychopatą - zaśmiała się z tego całkiem perliście - był i dom rodem z dreszczowca, była ofiara, musiał znaleźć się i ten zły.
Nie mogła wiedzieć w jak zły sposób miało się okazać to prorocze.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Gdyby ktoś powiedział mu rok temu, że skończy w taki sposób, pewnie nie pożyłby za długo. Owszem, w jego marzeniach zawsze znajdowała się Ainsley i nawet jej śmieszne zaręczyny nie zmieniły jego przekonania, że ich historia jest urwana, a nie zakończona. Mimo tego jednak uważał dość pesymistycznie, że pewnie zejdą się dopiero na starość, gdy ciasne spodenki jej chłopczyka od piłkarzyków doprowadzą do problemów z erekcją i dziewczyna stwierdzi, że dłużej już tak nie może. On też naiwnie zakładał, że jeśli dociągnie do emerytury to pewnie kokaina mu się znudzi na tyle, że będzie od niej wolny. Ewentualnie odpadnie mu nos i nie będzie miał czym jej wciągać.
To też był zdecydowanie jakiś plan.
Najwyraźniej jednak pewne marzenia miały to do siebie, że spełniały się całkiem nieproszone i choć od wesela upłynęło już dużo wody, a niedługo mieli obchodzić swoją pierwszą rocznicę morskiego ślubu, Dick nadal czasami szczypał się w ramię, co świadczyło zdecydowanie o tym, że był człowiekiem szczęśliwym, niezależnie od tego jak bardzo ostatnio był bliski upadku podczas jej nieobecności.
Wytrwał jednak i to, że jakimś cudem po nieznanej dotąd ciotce odziedziczyli dom wydawało się mu wręcz boskim zarządzeniem. Dobrze pamiętał te ich buńczuczne plany, że uciekną tutaj przed wszystkimi i założą typową rodzinę z marzeń nastolatków. Pewnie wówczas nawet dzieci widzieli w tym planie, bo przecież te wyobrażone rzadko miewają kolki czy płaczą dłużej niż kilka minut. Obecnie nieco im (mu?) się pozmieniało i bał się, że jak w tej miejskiej legendzie upiecze niemowlę w piekarniku, ale dom wydawał mu się całkiem dobrą opcją jak na nowy start.
Z tego też powodu ignorując jej docinki o braku drogi na normalnym GPS-ie zaopatrzył się w ten ze straży, który pewnie znał współrzędne samego piekła. Czasami go korciło, żeby wpisać ten adres, ale zamiast tego postanowił zabawić się w bohatera rodem z Pamiętnika i przywiózł świeżo upieczoną żonę do rudery, która miała stać się ich domem z prawdziwego zdarzenia. W końcu jak przystało na bananowe dzieciaki, nie wystarczyło im ogromne mieszkanie i musieli jeszcze postarać się o rezydencję, którą docenią ich rodzice. Z tego też powodu modlił się bardzo żarliwie o to, by okazało się znośnie i najwyraźniej musieli przystopować z małżeńskim seksem, bo jego prośby ani trochę nie zostały wysłuchane.
Dopiero, gdy wysiedli z samochodu postanowił pokusić się o jakiś komentarz, choć po jej minie wnioskował, że tak, zostaną tutaj, bo już urzekły ją te pola, przypominające szkockie wrzosowiska, a skoro ona była tym zauroczona, to co on jeszcze miał do gadania?
- Widzę ten wzrok, Ley - z ulgą powrócił do skracania jej imienia. - I wiem, że cokolwiek powiem, zostaniemy na tym końcu świata, więc po co w ogóle pytasz? - pokręcił głową rozbawiony i choć faktycznie, gdy przyjrzało się temu budynkowi bliżej, nie było aż tak źle, to jednak domyślał się, że całe to wykończenie będzie wymagało od nich sporo pracy i czasu, a tym żadne z nich nie dysponowano. Można było rzec, że sprowadzili sobie właśnie dodatkowy kłopot na głowę, a te i tak bez tego piętrzyły się jak szalone.
Wzruszył jednak ramionami i roześmiał się z jej sugestii o psychopacie.
- Niech zgadnę. Moja żona myśli sobie o tym, że jak przystało na blondynkę, zginie pierwsza - spojrzał na nią cwanie, ale zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, wziął ją na ręce i postanowił po dżentelmeńsku przenieść ją przez próg, bo skoro już doszli do wniosku, że umowa została przyklepana, to najwyższa pora by dopełnić wszystkich rytuałów.
- Ale patrz, nie jestem chyba taki zły, bo byłem w stanie przekroczyć próg tego domu, a zwykle wampiry zatrzymują się przed drzwiami - zauważył cwanie, ale na razie ani nie myślał jej położyć. Obrócił się z nią skanując wzrokiem wnętrze i nagle poczuł się tak jakby ktoś ich dosłownie przeniósł do przeszłości, gdzie faktycznie gdybali o takim domu tylko dla siebie. - Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia - zaczął, bo musiał przy tym wszystkim powiedzieć jej o czymś absolutnie ważnym.
Może dlatego zapobiegawczo trzymał ją mocno w swoich ramionach.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Choć wrodzona brytyjska powściągliwość nie pozwalała jej się z tym uzewnętrznić, przekonanie (prawie) wszystkich o tym jak mocno niedobraną parę tworzą z Dickiem, śmieszyło ją zwykle wręcz do żywego. W końcu powiedzieć, że znają się na wylot to nawet było mało, ale nie zamierzała tego nikomu w jakikolwiek sposób udowadniać. Bo pewnie było to okropną kliszą, ale i w tym temacie okazywało się, że mieli całkiem podobny pogląd na sprawę - gdyby jej ktoś jesienią (wersja Ainsley) / wiosną (wersja Dicka) tamtego roku powiedział, że za rok będą świętować swoją pierwszą rocznicę ślubu we wspólnym, nowym domu, pewnie udusiłaby się ze śmiechu. W końcu czy w jej poukładanym i zaplanowanym na minimum cztery lata w przód życiu, było miejsce na jakiekolwiek rewolucje?
Okazało się, że owszem. Zdążyła zmienić narzeczonego (na Dicka, który najpierw został jej mężem, a potem po drodze jej się oświadczył, ale któż by wnikał), nazwisko, kontynent zamieszkania, a finalnie nawet jego dokładne miejsce - choć nie potrzeba wcale było oka eksperta, by ocenić, że ich nowy dom wymagał tyle pracy, że prędko się tutaj wcale nie wprowadzą. Najwyraźniej zmieni(a)ła jeszcze też własnego męża, bo tak szybkiego przyklepania się nie spodziewała i o mało nie zapowietrzyła się z wrażenia, bo przecież zdążyła już przygotować odpowiednio dużo argumentów na tak.
- Hmm - mruknęła odrobinę podejrzliwie i przesunęła się z jego boku do przodu, wtulając się jeszcze mocniej. Bez butów na obcasie była od niego sporo niższa, więc taka interakcja wymagała całkiem porządnego zadzierania głowy do góry, ale w pewien pokręcony sposób wręcz uwielbiała to, że przy Dicku była taka mała-malutka, bo wtedy bezkarnie mogła nadużywać pozycji delikatnej, bezbronnej istotki którą musiał się opiekować. Z sukcesem robił to od jakiś plus minus trzydziestu lat, pies drapał tą całą ich przerwę kiedy to się pogubili (jak zwykł to tłumaczyć Richard), kto by tam liczył. - Gdybym wiedziała, że mój mąż stał się takim ugodowym człowiekiem, zamiast tego końca świata forsowałabym jakąś wieś w Szkocji, koniecznie w górach - luźny obserwator z boku pewnie już zdążyłby się solidnie żachnąć na to ich nadużywanie mojej żony i mojego męża, ale była to chyba najbardziej zauważalna forma ekspresji tego, jak długo na ten moment (ten stan?) czekali i jak po prostu się nim teraz cieszyli. Choć po dosłownie kilku sekundach zaśmiała się z tego szczerze, bo wizja Dicka zmuszonego do znoszenia angielskiej pogody przez resztę swojego życia była tak abstrakcyjna, że zdawała sobie sprawę, że koło wykonalnych nawet nie leży.
Chwilę później w prawie identyczny sposób co jej mąż wzruszała ramionami - wcale a wcale go nie przedrzeźniając (między nami - taki właśnie był cel, ale sic!) i z teatralnie obojętną miną odpowiedziała mu:
- No cóż, statystyki są nieubłagane - i ledwo zaczęła się w rozbrajający sposób uśmiechać, a całkiem z zaskoczenia została wmanewrowana w to, że jak gdyby nigdy nic wziął ją sobie od tak na ręce. Tradycji musiało stać się zadość, więc pisnęła przy tym jak zakochana nastolatka, i zarzuciła mu ręce na szyję, chichocząc w najlepsze, gdzieś w jego ramię. Kto by pomyślał, że na stare lata zaczną im się podobać takie sentymentalne bzdety?
- Nieprawda - rzuciła gdzieś pośród swojego śmiechu, ale za chwilę znaleźli się w środku i urwała w tym miejscu swoją wypowiedź, w zamian za to rozglądając się po wnętrzu jak dziecko. Okna były solidnie zakurzone, przez co światło które przepuszczały było rozproszone w tak cudny sposób, że wszystko mogło przypominać poprawione jakimś fancy filtrem z Instagrama. W środku było naprawdę zgrabnie, dom choć z zewnątrz wydawał się naprawdę duży, w środku zaplanowany był raczej pod jeden z tych wymarzonych, rodzinnych i przytulnych. Było w piękny sposób jasno i tak, że w momencie poczuła że to może śmiało być jej ich miejsce na ziemi. - To twój dom, nie potrzebowałeś zaproszenia żeby przekroczyć próg. Wampirze - zaśmiała się, dokańczając co zaczęła. Na końcu języka miała już, żeby przypadkiem nie szarżował z gryzieniem jej w szyję, bo jak ona wytłumaczy te ślady, ale wtedy Dick powiedział jej o propozycji nie do odrzucenia i najpierw tylko mruknęła coś, co miało być krótkim tak?, ale postanowiła skomentować to szerzej, mówiąc: - Nie wiem czy bardziej bać się psychopaty, wampira czy tej twojej propozycji nie do odrzucenia - choć jak znała swojego męża, chyba mogła powoli podejrzewać o co może mu chodzić. Choć, przy dzisiejszym nadmiarze wrażeń, kto go tam wie?
Nie mogła przecież wiedzieć, że niebawem zupełnie przedefiniuje sobie ten pieprzony nadmiar wrażeń.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Dobrze wiedział, że ludzie mieli nieznośny zwyczaj wpychania nosa w niekoniecznie swoje sprawy. Kwestia gustu- on wolał w tym czasie wciągać kokainę, ale najwyraźniej niektórzy wręcz orgazmicznie podchodzili do komentowania czyjegoś życia, które znali jedynie ze słyszenia. Mógłby próbować z tym walczyć, ale Dick Remington nigdy nie był człowiekiem, który traci swoją energię na podobne głupotki. Poza tym musiał wtedy sam uderzyć się w pierś, bo pierwszy sezon rozpadu małżeństwa znajomego malarza okazał się takim sukcesem, że na gwałt szukał kolejnej pary, choć życie podsuwało mu już całkiem zacne przykłady, o czym oczywiście poinformowała go kiedyś żona wracając podekscytowana ze spotkania z Julią.
Nic więc dziwnego, że ludzie interesowali się nimi, skoro nawet on sam był w stanie poświęcić swoją uwagę tak mało wybitnym osobowościom jak panna Crane, by dowiedzieć się czegoś więcej o erotycznym życiu własnego przyjaciela. Jak widać, to wszystko było tak żałośnie poplątane, że nawet ich zaręczyny po ślubie nie mogły konkurować z tego rodzaju zamieszaniem. O całej reszcie (o jakiż cudowny eufemizm do jego grzechów) przyszło mu naturalnie zapomnieć w toku powodzenia swojego odwyku i wychodzenia na prostą.
Nawet ojciec mu ostatnio pogratulował i choć nie ustrzegł się przed ironią z jego strony- i zawisło między nimi pytanie o obrażenia jego żony- poczuł, że jest z niego umiarkowanie dumny i obiecał wyłożyć całkiem sporo na remont tego przybytku, który już niebawem miał nazwać domem. Nie sądził, że kiedykolwiek określi tak jakiś wiejski przybytek, ale najwyraźniej małżeństwo uczyło go specyficznego rodzaju kompromisu, który polegał na zaspokajaniu potrzeb swojej żony, by ona potem pamiętała o niego i odwdzięczała mu się na kolanach.
Z tego też powodu zaśmiał się z jej słów i cmoknął ją w skroń.
- Nie ma mowy, znaj swoje limity. Szkocja, kilty i ten pieprzony gaelicki odpadają - stwierdził kategorycznie, bo choć wizja gonienia Ainsley (najlepiej w przezroczystej koszulce nocnej) po wrzosowiskach była całkiem kusząca, to jednak nie wyobrażał sobie siebie w kraju, gdzie trzeba otulać się w wełnę i drelichy, bo inaczej można zamarznąć. Poza tym nie chciał nawet myśleć na jakim poziomie znajduje się tam straż pożarna i jakimi tumanami musiałby kierować. Niezależnie od tego jak ciepło myślał o kraju swojej żony to jednak zawsze był #teamAnglia i czasami nawet żartował sobie z tego jak podbił (dosłownie) i zniewolił Szkocję w osobie pani Remington.
Inna sprawa, że miał wrażenie, że prędzej czy później skończy jako ofiara horroru po tych tekstach, ale był równie nieustraszony jak teraz, gdy łapał ją na ręce i eksplorował teren.
- Jak ktoś po ciebie przyjdzie, to powiem, że jako fan matematyki ufam statystykom i cię oddaję - zauważył więc rozbawiony, ale to oddanie byłoby dość skomplikowaną rzeczą, gdy wręcz mocniej przycisnął ją do siebie będąc ostrożnym. Cóż, nowe budownictwo, ale równie dobrze mogły wyleźć z pokoju obok szczury albo jacyś bezdomni. Nie, żeby dla Richarda to była jakaś różnica, ale skoro jeszcze nie zabrał pistoleta to musiał opierać się jedynie na sile swoich mięśni oraz doświadczeniu z dawnych walk w klatce. Teraz miał wrażenie, że Ainsley na samo wspomnienie jego młodzieńczych zabaw pozbawiłaby go głowy, więc kulturalnie milczał, a gdy zwróciła mu wyjątek na wampiryczny wyjątek od reguły, jedynie się uśmiechnął.
Jego dom. Dobre sobie, na razie to były mury i przestrzeń, które wprawdzie mu nie wadziła, ale wymagała sporo pracy, a on zamierzał mocno zakasać do niej rękawy.
To właśnie (głównie) chciał jej przekazać, więc odstawił ją delikatnie na podłogę, która była wykonana z paneli, co niemal przyprawiło go o zawał serca. Za takie numery właściciele powinni smażyć się już dawno w piekle.
- Skoro ma to być nasz dom, to nie chcę tego zrobić tak, że wynajmiemy ludzi i nam to ogarną. Chcę, byśmy zrobili to sami i przez to bardziej to docenili. Dobra, żebym głównie zrobił to ja - poprawił się przewracając oczami, bo przecież ona była olimpijką i pewnie zaraz gdzieś będzie musiała wyjechać, a on jeszcze nie umiał korzystać dobrze z tej rozłąki. - Mam trochę wolnego między dyżurami. Zazwyczaj… Sama wiesz, co zazwyczaj robiłem, więc jeśli chcę to zmienić, muszę znaleźć zajęcie. Co ty na to? - zapytał raczej pro forma, ale chyba wyboru nie miała.
Przynajmniej tak jej to nakreślił, żeby wiedziała, że równie dobrze może ćpać w mieście albo heblować na wsi.
Mój ty Boże, czy tak wygląda upadek Richarda Remingtona?
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Chyba roześmiałaby się w najlepsze, gdyby dowiedziała się, że ich małżeństwo stało się tematem jakichkolwiek gratulacji, szczególnie kiedy miały być one autorstwa takiej osobistości, jaką bezsprzecznie był jej teść. Człowiek, który na ślubach i rozwodach (a raczej całym festiwalu wydarzeń, który do owych prowadzi) zjadł zęby. Szczęśliwie jej prywatny ojciec temat zamążpójścia swojej jedynej córki traktował dosyć chłodno. Dobre sobie, nie licząc zaangażowania (chwilowego i głównie finansowego) w organizację (tego kolejnego) wystawnego ślubu wraz z weselem, starał się udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Nie miał więc najmniejszego zamiaru używać jej nowego nazwiska, nie przekroczył nadal progu ich mieszkania a takie cuda jak liczba mnoga wy czy tytułowanie Dicka per twój mąż po prostu nie przeszłyby mu przez gardło. Atwood chyba starał się być po prostu mocno w temacie ostrożny - córka w końcu pokazała w trakcie ostatniego roku jak bardzo może dać czadu z nowościami w swoim życiu, ale o ile rozstanie z Cavendishami spłynęło po nim jak po kaczce, go już raz musiał szyć z czego mógł by ratować swoją relację z Remingtonami po tym jak młodym zachciało się rozstać, a młodej wywalić do Edynburga jeszcze w tym samym tygodniu, zostawiając go z całym tym syfem samego. Bo przecież zupełnie nieliczącym było, że dla dzieciaków był to ich prywatny, mały koniec świata. Czas jednak minął, a ghostowanie jej małżeństwa bawiło Ainsley do żywego, jej nowym hobby stało się więc takie podpuszczanie swojego ukochanego staruszka, by w końcu się przełamał i ten fakt zaakceptował. Atwood jednak nie był człowiekiem tak ugodowym jak jej drogi małżonek i efekty były póki co mierne.
Zaśmiała się więc ze słów Dicka, żeby zaraz się teatralnie żachnąć:
- Och, już nie przesadzaj - i nawet w przerysowany sposób westchnęła, machając przy tym dłonią jak na zblazowaną damę przystało. - Kilt cię nie czeka nawet na pogrzebie mojego ojca. Znaczy nie, żebym chłopu źle życzyła czy coś - zaśmiała się dość nerwowo. - A i nie marudź, bo szkocki i tak przynajmniej w większości rozumiesz - co przecież wcale nie było takie trudne, biorąc pod uwagę że w jakiś pokręcony sposób trochę się z jej rodziną wychowywał. Albo ile razy Grace odsądzała go od czci i wiary właśnie przy użyciu gaelickiego. Urwała tu jednak i zamyśliła się na chwilę, po czym na jej twarzy zagościł przebiegły uśmieszek. - Zresztą... powiedz ziemniaki. Łapiesz akcent, to już znak od niebios - i zaśmiała się perliście, tym razem wtulając w niego tak bardzo, jakby mogła się w ten sposób schować.
Miał jednak szczęście, że zgarnął ją sobie na ręce i nie miała zbyt dużego pola do popisu, kiedy przychodziło do oburzenia:
- Wyjdź za mąż, mówili... nic ci nie da większego poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji, mówili. Dobre sobie - i mało brakowało, a fuknęłaby z wrażenia do kompletu, ale jednak wygrała z tym potrzeba roześmiania się. Cmoknęła swojego szanownego małżonka trochę tam gdzie trafiła, czyli gdzieś w okolice ucha, po czym została odstawiona z całą możliwą gracją na podłogę. Jej uwagę również zwróciły te nieszczęsne panele, po których zaczęła tupać niczym zniecierpliwione dziecko. Obrzuciła całą podłogę spojrzeniem, zawieszając się na jednej z desek (można tak nazwać ten, pożal się Boże, panel?), która wyraźnie odstawała, jakby zaczepiona kiedyś przez coś i aż korciło, żeby ją po prostu zerwać, jak jakiś brzydki plaster. Z zamyślenia wyrwały ją jednak jego słowa. I szczerze mówiąc była nimi mocno zdziwiona. Ale nie, że w jakimś złym sensie, że od samego początku chciała w to niedowierzać. Raczej zrobiło to na niej wrażenie, bo uśmiechała się właśnie ciepło, ale przecież nie może być zbyt łatwo, prawda?
Zrobiła więc teatralnie zszokowaną wręcz minę, stawiając oczy w słup.
- Oho - zaczęła, każde słowo podkreślając potaknięciem głową. - Zaczęło się - zrobiła dramatyczną przerwę. - Jak stąd blisko do gadki o zasadzeniu drzewa i dziedzicu? - skończyła, robiąc wyraźnie zainteresowaną minę i nawet wytrzymała z tą podejrzliwością wypisaną na twarzy porządne parę sekund, dopiero później się roześmiała i jeszcze raz rozejrzała po wnętrzu. Aż cisnęło się na usta, czy on się w ogóle liczy z tym ile tak naprawdę jest tutaj z tym wszystkim roboty, ale kiedy odwróciła głowę i spojrzała na swojego męża wręcz uderzyło ją, że ta propozycja była zupełnie na serio. Żarty się skończyły, zaczęło się zakładanie rodziny na poważnie.
- Hej, mam do wiosny tyle czasu, że jeszcze będziesz miał mnie dosyć - oburzyła się niczym jakieś urażone dziecko, któremu ktoś wytknął że jest niegrzeczne. Mało brakowało a jak przystało na kobietę dorosłą i dojrzałą nie wytknęła mu języka. Zamiast tego jednak spoważniała, w końcu tego wymagał temat, wcisnęła dłonie w kieszenie swoich spodni i robiąc idealny obrót wokół własnej osi - taki wypasiony, jakby w zwolnionym tempie (pół życia trenowania baletu okazywało się przy takich numerach zaskakująco przydatne) - postanowiła się jednak upewnić: - Wiesz, że to jest roboty w cholerę i ciut ciut? - a znała swojego męża na tyle, by po prostu widzieć, że wie, niespecjalnie więc czekała na werbalne potwierdzenie i tylko dodała: - Okej. Zróbmy to. Ale - znowu urwała, tym razem by podejść do ściany i zaryzykować przestawienie jakiegoś przełącznika. W normalnych okolicznościach pewnie obliczony był na to, by włączać w tym pomieszczeniu (przedsionku? salonie?) światło, nic się jednak takiego nie stało więc przełączyła go z powrotem do poprzedniego położenia. - Instalacje są do wymiany. I dach. Dach wygląda nieciekawie. To zostawiamy ludziom, którzy mają do tego uprawnienia i papiery - odwróciła się lekko i przejechała ręką po drewnianym wykończeniu framugi drzwi. W ogóle w środku wszystko pachniało cudownie wręcz drewnem - co dziwnie wręcz nie przystawało do tego, że przez całe lata nikogo tu nie było i wszystko zdawało się wręcz obrosnąć kurzem, który właśnie ścierała ze swoich palców. Przypomniała sobie o irytującym, zadartym panelu , który zwrócił jej uwagę wcześniej, odbiła się więc zgrabnie na jednej nodze i ruszyła w jego kierunku. Kucnęła sobie przy nim i nawet nie musząc w to angażować specjalnie dużo siły, oderwała go do końca. Zadanie nie mogło być trudne, kiedy właściwie rozpadł się w jej rękach, przy czym oczywiście - jak na miss gracji, jaką była Ainsley Atwood Remington przystało, musiała się oczywiście podrapać i pokłuć. Nawet nie zwróciła na to specjalnej uwagi, otarła jedynie dłoń o nogawkę spodni, bardziej bowiem skupiała się nad tym co pod tymi panelami jest. Parkiet. Drewniany, zupełnie surowy, ułożony w gustowną jodełkę. Ludzie to muszą mieć jednak dziwaczne gusta. Wyprostowała się i jakby odruchowo otrzepała ubranie z kurzu - było go w tym wnętrzu tyle, że człowiek miał wrażenie ze osiada na nim w tempie iście olimpijskim.
- Będą z tego ludzie - określiła tonem jednej z tych ekspertek,co to w jakiś HGTV odpowiadają za programy w typie "Metamorfoza w dziesięć dni". Ich dom będzie potrzebował zdecydowanie więcej niż to dziesięć dni.
I c h d o m. Jak to cudownie brzmiało.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Złapał się na tym, że nawet w kwestii ich małżeństwa był człowiekiem nieznośnie zblazowanym i nie potrafił nawet zbytnio przejmować się brakiem entuzjazmu ludzi na ten ich szaleńczy ślub. Być może wynikało to z tego, że już był zaprawionym w boju małżonkiem, a być może Dick Remington tak naprawdę nie miał duszy. Kiedyś nawet konsultował się w tej sprawie z jakimś aborygeńskim szamanem, ale jak zaczął przy nim odprawiać rytuały, podobne do katolickich egzorcyzmów to postanowił sobie darować. Niezależnie od wszystkiego wychodził z założenia, że ludzie w większości przypadków to banda kretynów, którzy zazwyczaj nie potrafią czytać ze zrozumieniem- wnioskował po przyczynach pożarów- więc prawdziwa miłość była dla nich nieosiągalnym sacrum.
Tak sobie radośnie wnioskował i do tego worka ludzkich idiotów wrzucał sobie radośnie nawet swojego teścia, który z nim miał więcej do czynienia niż myślała Ainsley. W końcu gdzieś w jego sekretarzyku istniała całkiem potężna teczka odnośnie jego grzechów i choć starego dziada (niech mu kiedyś ziemia lekką będzie!) obowiązywała tajemnica adwokacka, to Richard drżał na myśl o tym, że wymsknie się mu coś przy córeczce. Niezależnie od tej wiary w ich miłość nie mógł być stuprocentowo przekonany, że wówczas stanie się smutnym rozwodnikiem.
Wróć, wtedy zapewne palnąłby sobie w łeb bez żadnych skrupułów, choć nie gwarantował, że najpierw nie pociągnąłby za sobą kochanego papy. Jak na razie jednak żadne trąby jerychońskie nie zwiastowały początku końca, więc mógł stać sobie w ICH (co za zaimek!) domu i debatować nawet o kiltach, które budziły w nim jasny sprzeciw. Głównie dlatego, że jakoś nie wyobrażał sobie, by pasowały do jego białych najek, które tego dnia również miał na nogach i już pomstował z powodu tego biednego wyboru, bo kurz osiadał na nich jak szalony, a poddasze wyglądało na jedno z tych, które kryją w sobie kościotrupa.
Przynajmniej zaoszczędzą na dekoracjach na Halloween, a żywa tkanka to zawsze bardziej organicznie niż plastik, prawda?
- To mówisz, że staruszkowi się pogorszyło czy co? - zaśmiał się z jej gdybania, ale zamierzał właśnie całkiem serio się obrazić za te insynuacje, że łapie ten trzeszczący akcent, który w każdym wypadku doprowadzał go do białej gorączki, ale wówczas (cwaniara) wtuliła się w niego i mógł jej nawet przyznać rację, choć nie mówił tego głośno i nawet jakby go kołem łamali to nie zamierzał się przyznać.
Za to uśmiechał się całkiem wyrozumiale, zupełnie jakby chciał podkreślić, że jego żona już z tej tęsknoty postradała rozum i wmawia mu rzeczy, które nie istnieją. Z tego też powodu prośba o te konkretne umiejętności oralne została zignorowana i to na dodatek wymownym w swej istocie milczeniem.
Nie mógł jednak roześmiać się, gdy stwierdziła, że małżeństwo gwarantuje jakieś poczucie bezpieczeństwa i to był moment, w którym z Dicka wychodził ten brytyjski dżentelmen, bo nie zająknął się ani razu o tym, jakie on małżeńskie historie poznawał od swoich podwładnych na komendzie, którzy po ich ślubie rozzuchwalili się do tego stopnia, że profesja Ainsley stała się wiodącym tematem żartów o tak niewybrednej tematyce, że kilka razy mało brakowało, a Dillon dostałby w zęby.
- Ja myślę, że ty akurat wyszłaś za mąż dla dobrego seksu, ale co kto lubi - skomentował w swoim stylu łapiąc się jednak na tym, że jej słowa nieco zbiły go z tropu, bo to nie tak, że nie myślał o dziecku. Ba, on już jedno dziecko mógł mieć i to była dziewczynka, jeśli miało to jakiekolwiek znaczenie. Nigdy jednak nie był w stanie opowiedzieć o tym swojej żonie i nagle poczuł się z tego powodu sobą rozczarowany, bo miłość miłością, a on dość świadomie przemilczał pewne zagadnienie, które sprawiało, że było mu wstyd. Z tego powodu milczał przez dłuższą chwilę, ale wreszcie dom i jego ściany dość namolnie domagały się odpowiedzi, więc wzruszył ramionami (jak na niego przystało).
- Nie będziemy sadzić żadnych drzew. Wiesz, że mi kwiatki padają w doniczkach - i mało brakowałoby, a wypomniałby jej, że to jej kuzynka jest florystką, więc może iść do niej po radę, ale wiedział, że ostatnio ich relacje nie są zbyt ciepłe, więc ugryzł się w język i spojrzał na nią z zawahaniem. - A i o dziecku wypadałoby kiedyś porozmawiać - bo dla niego oczywistością było, że pewne sprawy podlegają w małżeństwie dyskusji, nawet jeśli na razie było to suche teoretyzowanie, bo żadne z nich nie było gotowe na powiększenie rodziny.
Najpierw musieli się przecież skupić na domu, który faktycznie wymagał żmudnej i ciężkiej pracy, jeśli chcieli doprowadzić go do stanu używalności. Nie musiała tego podkreślać mu Ainsley i przez chwilę jego męska duma nakazywała mu się jej postawić, ale oburzenie przyszło dopiero, gdy stwierdziła, że zatrudnią do tego fachowców.
- Nie wiem czy zauważyłaś, ale ja podpisuję protokoły odbioru domu pod względem bezpiecznych instalacji - wyjaśnił chłodno, bo wchodzenie w jego kompetencje zawsze kończyło się tego typu tonem, choć nie znaczyło to ani trochę, że jest na nią zły. Nie potrafił i gdy obserwował jak jego kobieta łapie za panel i odrywa go zawzięcie, stwierdził, że na nowo się w niej zakochuje, choć (jak przypuszczał) polała się krew i musiał wreszcie pokręcić głową z rozbawieniem, które miało wskazywać na to, że trochę się już znali i wiedział, że tak to właśnie się skończy.
- Ainsley Remington, czy ty przynajmniej raz umiesz się o coś nie skaleczyć? - i złapał jej dłoń w swoją mocno przyciskając do swojej jasnej koszuli, która miała zamienić się w koszmarnie banalną czerwień. - I dobra, fachowcy, bo w tym tempie przy pierwszym remoncie wyzioniesz ducha - przewrócił oczami i pocałował ją delikatnie w skroń czując, że miała rację i faktycznie z tego domu coś powstanie, o ile zaraz nie wyskoczy facet z siekierą i ich nie zamorduje. - Tylko nie każ mi kupować owiec - zastrzegł ze śmiechem i tym sposobem przyklepał to całe zakurzone środowisko, które budziło w nim alergika.
Czego się jednak nie robi dla żony, prawda?
Czasami sam siebie nie poznawał.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Musiał jej na moment wybaczyć, ale kiedy tak wtulała się w niego całą sobą, zupełnie przepadała i na moment - krótszy lub dłuższy, w zależności od potrzeb - była jakby poza zasięgiem. Pewnie trochę tak, jakby w ten sposób nadrabiała sobie te ich nieszczęsne lata rozłąki, temat ten jednak powracał już do niej (do nich?) coraz rzadziej, więc wolała z całą możliwą pewnością argumentować to po prostu uwielbieniem. Uwielbiała bowiem te momenty, kiedy tak zupełnie bezkarnie mogla być taką bezbronną dziewczynką, wymagającą tylko odrobinę (czytaj: dużo i często) atencji i miłości, a że jej fizjonomia - była w końcu od męża dużo drobniejsza i niższa - jedynie dodawała wszystkiemu odpowiednio do efektu, więc ostatnio pozwalała sobie na to coraz częściej. Oczywiście, mogła całą sympatię zrzucać też na pozorne głupoty w stylu poczucia bezpieczeństwa, tego jak Dick genialnie pachnie czy nagłej potrzeby bliskości, ale to zdecydowanie był plan B. Najwyraźniej jak i dochodzenie się o stan zdrowia jej ojca, przez co zadarła głowę do góry i z mocno pytającą miną rzuciła dosyć chłodno:
- A to kiedykolwiek było lepiej? - i nawet lekko zmrużyła oczy, jakby to miało ułatwić jej przypomnienie sobie choćby jednej z takich chwil. W normalnych, bardziej przeciętnych okolicznościach nie szafowałaby tak werbalnymi komentarzami na temat członków swojej rodziny czy jakichś skomplikowanych wewnętrznych układów i układzików, ale tutaj pojawiał się w końcu jeden z aspektów tłumaczących bliskość w jej relacji z mężem - Dick wiedział wiele rzeczy, o których nie wiedział nikt inny. Wszak dla społeczeństwa sir Alistair Atwood był pełnym klasy, hiperinteligentnym i obytym człowiekiem, ciężko pracującym na swój sukces, oddanym ojcem rodziny. A że realnie był jedynie wiecznie przemęczonym furiatem z zamiłowaniem do hobbystycznego wręcz niszczenia i dręczenia ludzi? Doceniała jednak mocno, że Richard nigdy do tej pory nie pozwolił sobie choćby na mocno zawoalowany komentarz, choć była bardziej niż pewna że wie to od zawsze, i że sytuacja dość gwałtownie by się zmieniła gdyby Atwood w jakikolwiek sposób skrzywdził ją samą. Na tą myśl uśmiechnęła się tylko lekko i mocno doceniała błyskotliwą zmianę tematu, którą początkowo skomentowała jedynie cichym zaśmianiem się:
- Schlebiacie sobie Remington, schlebiacie - pokiwała mu groźnie palcem, niczym jakaś surowa belferka, ale to by było tyle, kiedy przychodziło do bycia poważną. Musiałaby w końcu podle skłamać, żeby stwierdzić w tym momencie że ich seks nie był dobry - ba, znalazłaby z pewnością wiele bardziej trafnych przymiotników - albo, że nie był choć jednym z aspektów, które miały wpływ na jej cholernie pewne, i jeszcze szybsze kilkukrotne tak, które zdążył usłyszeć w trakcie mijającego roku.
Szybko jednak swoją uwagę skierowała na eksplorowanie tego zakurzonego miejsca, które pewnego pięknego dnia zacznie przypominać swoim kształtem coś konkretnego, i które nazywać będą domem. Słuchała go więc trochę jednym uchem, szybko wypuszczając treść drugim, szczególnie kiedy wylądowała w swoich wyprawach przy jakimś oknie i bardzo delikatnie - zupełnie tak jakby nie urazić - przesuwała palcami po jego ramie, sprawdzając chyba czy naprawdę mogło być drewniane. Jej brak uwagi był najwyraźniej jednak co najwyżej pozorny, bo słysząc o rozmawianiu o dziecku odrobinę zamarła. Nie, żeby temat był specjalnie nowy, w końcu te swoje ponad dziesięć lat temu zdążyli i ten przewałkować na każdy możliwy sposób, ale musiała przyznać że znajdowali się tak daleko od tamtych chwil, że naiwne założenia z wtedy - że będą mieli dwójkę - chyba zdążyły się zdewaluować, jak zapewne przekonanie o tym, że dzieci są wiecznie grzeczne, nie mają kolek i płaczą krótko. Teraz jednak zrobiło się jej realnie zimno, bo wręcz uderzyła ją pewna myśl - co jeśli po całej tej swojej nieszczęsnej karierze posiadanie dzieci okaże się niewykonalne? Nawet po wypadku przecież miała tyle roboty z dosłownym wstaniem na nogi czy rehabilitacją, żeby nadawać się do czegokolwiek, że sprawdzanie tak odległych spraw jak szanse na macierzyństwo odeszły w siną dal. Niespecjalnie zresztą też chciała mieć dziecko akurat wtedy, i akurat ze swoim eks. Sprawa wydawała się zupełnie inna, kiedy przychodziło do jej męża - teraz wręcz czuła pod skórą, że jak tylko wszystko im odrobinę bardziej siądzie, okaże się że są gotowi. Aż przeszedł ją dreszcz. Cholera jedna wie czy strachu, czy ekscytacji.
Jej mózg zdawał się pracować na wielu płaszczyznach, bo szybko wyszczerzyła się głupkowato pod nosem i widząc za oknem kawałek jakiegoś całkiem solidnego drzewa, postanowiła skomentować.
- Jest jakiś ładny grab - choć równie dobrze mógł być to dąb albo inna skomplikowana australijska akacja. Nieważne, Ainsley znała się na biznesie, nie botanice. - Na moje oko niedużo młodszy od ciebie, ale trudno, i tak możesz wciskać kit jak to posadziłeś go sam - mówiąc to musiała się naprawdę mocno starać, żeby za wcześnie nie wybuchnąć śmiechem, a na koniec jeszcze ściskała usta mocno w kreskę, by nie odpalić się z chichotaniem na całego. Liczyła się z tym, że pewnie przyjdzie jej za tak niewymownie żarty odpokutować, ale zwykle było to cholernie przyjemne odpokutowywanie, więc śmiało można było uznać, że wręcz tego wygląda.
Oczywiście, że wiedziała że to Richard odpowiedzialny jest za takie bajery jak dokumentacja przeciwpożarowa miejscowych budynków. Ba, mogła nawet pewnie wyrecytować jakąś zupełnie randomową formułkę z tych nieszczęsnych przepisów ppoż.
- Kochanie - jęknęła trochę, kiedy została niezrozumiana. - Ja wiem, że masz kompetencje jak mało kto, i cholernie jestem z tego dumna, ale akurat tutaj miałam na myśl raczej aspekt praktyczny, niż teoretyczny - choć wiedziała również bardzo dobrze, że Dick był jednym z tych upartych mężczyzn, że gdyby zaszła potrzeba to by dzień i noc studiował odpowiednie podręczniki w komplecie z tutorialami z youtube'a i ogarnąłby np. tą elektrykę sam. Nie zamierzała mu jednak tego podpowiadać. Szczególnie nie, kiedy zdążył odkryć jej przewinienie, a dokładnie fakt tego, że - po raz kolejny już - rozwaliła sobie dłoń. Udawała jednak, że to jej nie rusza, więc początkowo jedynie lekko wzruszyła ramionami, fundując do kompletu zupełnie rozbrajającą minę.
- Czasami się zdarzaaaaa.... aaaał, co ty rrrr.... - urwała, kiedy ujął jej dłoń w swoją, na jej aktualny standard odrobinę za mocno, i na dodatek przycisnął mocno do swojej - również standard - jasnej koszuli. Jakby same okoliczności kojarzyły się za mało z horrorem klasy b, jej mąż postanowił wyglądać jakby kogoś we wnętrzu tego domu przed chwilą zamordował z zimną krwią. Idealnie. - Do wesela się zagoi. Nie odpadła - oceniła okiem eksperta, zabierając rękę z powrotem do siebie. Dla tych bardzie w temacie w tym akurat komentarzy mogło wydawać się wręcz za dużo czarnego humoru - wszak po tym jej nieszczęsnym wypadku prawa ręka wisiała luźno na tak uszkodzonym barku, że mogło to wywoływać takie skojarzenia. Jak widać jednak, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, prawda? - Prędzej ty wyzioniesz ducha ze mną - poprawiła go kąśliwie i po tym zrobiła kolejny cudny obrót i ruszyła dalej, w świat, po drodze wycierając tą swoją uszkodzoną dłoń - przypadkowo! - we własną bluzkę. Nie, wcale nie urealnia historii z horrorem.
I dopiero dobre kilka kroków dalej odwróciła się, by z najbardziej zadziornym z zadziornych uśmieszków oświadczyć:
- Masz konie, starczy ci - wszak w imię zasady co moje to i twoje od kiedy zostali małżeństwem, Dick został również współwłaścicielem każdego jednego konia, który w jakimkolwiek stopniu należy do niej. Do tej pory jednak nie widziała nadmiernego entuzjazmu w temacie pojawiania się w ośrodku czy doglądania swojego inwentarza. Zupełnie inaczej niż w przypadku ich domu - oczy zaczynały mu błyszczeć w ten jeden, specyficzny sposób i już wiedziała, że w pełni zaakceptował ten pomysł.
Że w pełni zaakceptował i c h d o m.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
O pewnych rodzinnych kwestiach nie rozmawiali za często, bo oboje dobrze wiedzieli jak bardzo grząski jest to grunt i jak łatwo postawić jeden fałszywy krok. Być może za kilka lat sam miał stoczyć ze swoim przyrodnim rodzeństwem walkę o majątek, rodem z Sukcesji, ale jak na razie uznawał, że z własnym ojcem wygląda dobrze jedynie na zdjęciach i tego się trzymał. O matce, która przechodziła kolejne odrodzenie duchowe po odwyku wolał nie wspominać. Podejrzewał, że w prezencie od niej znajdą jakieś kryształki i kadzidełka, które miały zapewnić im pomyślność małżeństwa. Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślała i nie chroniła swojego życia przed normalizacją prochów różnego rodzaju w ich domu.
Jeśli dorzucić do tego zaś cyniczno- agresywny charakter starego Remingtona to mieli bingo osób o karykaturalnej wręcz osobowości. Szkoda tylko, że jednocześnie ludzi hołubionych, uwielbianych i na tyle bogatych, że należało się z nimi liczyć. Od wczesnych lat oboje mieli świadomość, że charakter i zachowanie to nie wszystko i liczą się bardziej koneksje czy fortuny rodzinne. Można było rzec, że w spadku po tych idiotach odziedziczyli niesamowite pokłady cynizmu, które zazwyczaj wychodziły z niego wręcz uszami. Przy Ainsley nieco je tonował, zupełnie jakby chciał dać jej namiastkę normalności, ale oboje dobrze wiedzieli, że to jedynie pozory.
Nie mieli być nigdy normalni i nawet domek na farmie miał tego nie zmienić, więc uśmiechnął się ze zrozumieniem, gdy odpowiedziała, że u starego Ala nic się nie zmieni. Po części miał ochotę znowu coś wywinąć, by wreszcie staruszek mógł spotkać się na żywo ze świętym Piotrem, ale coś mu mówiło, że wówczas jego żona nie byłaby taka ukontentowana, więc musiał cierpliwie czekać aż Bozia sobie sama przypomni o istnieniu tej zarazy. Pewnie zwlekała z tym, bo sądziła, że zdąży się jeszcze poprawić, ale najwyraźniej nadal były na to marne szanse. Jak i na fakt, że kiedyś zaakceptuje swojego nowego zięcia, ale akurat to wcale nie dziwiło Dicka i mając świadomość tego, co nawyprawiał (a o czym doskonale wiedział ojciec jego żony), podejrzewał, że nie jest najlepszym materiałem na męża dla jej małej córeczki.
Która jednak teraz wtulała się w niego tak ufnie, że na moment całkiem zapomniał o tej gałęzi jej rodziny czując, że póki jest z nim to ma gdzieś to, co oni wszyscy o nim myślą. Nie sądził, zresztą, że kiedykolwiek się tym zbytnio przejmował, bo jak znał wyszukane gusta Atwoodów, to przypuszczał, że nawet w księciu Williamie znaleźliby kilka wad. W końcu nawet ten cały pożal się, Boże, malarz ze świetną, amerykańską familią okazał się niewystarczający, więc tym bardziej Dick, który zawodowo babrał się w oparach, pyle i popiele. Całe szczęście, że przy tym ratował jeszcze ludzi, co umiejętnie zamykało im wszystkie jadaczki.
Oddania wobec ich księżnniczki też nikt nie mógł mu zarzucić, choć tak, z grubsza i dla postronnych ludzi ich związek wyglądał jak jedna z tych seksualnych fascynacji, choć przecież nawet z tym nie afiszowali się zbytnio zostawiając takie chwile tylko dla siebie. Tak jak teraz, gdy złapał ją delikatnie za podbródek i wcale nie tak delikatnie musnął jej wargi pokazując jej, że w jego schlebaniu sobie nie ma ani grama przesady, więc nie zgadza się z jej podłymi insynuuacjami. Wszelkie pokazy praktyczne należało jednak odłożyć, bo wołało ich to domostwo, a w Dicku włączał się facet, którego wprawdzie stary nie nauczył prac remontowych (nawet podstawowych), ale coś tam o technice i sztuce budowania wiedział, choć zdawał sobie sprawę, że będzie musiał zaufać ekspertom, choćby w dziedzinie posadzenia jakiegolwiek drzewa, bo znając jego zdolności wszystko by uschło, a z tego już tylko krok do przepowiedni o zakończeniu ich małżeństwa.
Nic dziwnego, że nie palił się więc do rozmów o dzieciach, skoro najpierw musiał ogarnąć dom i faktycznie zasadzić jakieś drzewa, bo:
- Nie, graby się zupełnie nie liczą - poinformował ją całkiem serio piorunując ją wzrokiem, gdy zaczęła wymieniać niby te aspekty praktyczne, z którymi sobie nie poradzi. Można było powiedzieć dość uczciwie, że jako kobieta podjęła bardzo niebezpieczną drogę, skoro postanowiła przy swoim mężu uznać, że jest on mało kompetentny. Nie, żeby miał się nagle obrazić i zgrywać królewnę. Wręcz przeciwnie, zamierzał jej pokazać, że się myli i niech się modli, by znalazł odpowiedni tutorial, bo inaczej energetyka pewnego pięknego dnia ich zabije.
Może i byłby z tego powodu zasmucony, ale i tak chciał umrzeć przy niej, więc wszystko było mu jedno.
Jedyne, czego nie chciał i na co się nie zgadzał to fakt, by jego żona umarła sobie wcześniej, więc prychnął, gdy zabrała jego dłoń.
- Czy ty zawsze musisz zgrywać taką silną i niezależną kobietę? Pokaż to, trzeba to przemyć. Mam apteczkę w aucie - ruszył za nią obserwując jak jej skądinąd ładna (bo szybka do zdjęcia) bluzka zamienia się w krwawą plamę. Nie wyobrażał sobie, ile z tą deską drobinek kurzu znalazło się pod jej skórą i atakowało ją możliwym zakażeniem. - Poza tym chciałem ci przypomnieć, że wesele już miałaś, a ja nie jestem facetem, który godzi się na jakieś powtórne przysięgi - ba, on był jednym z tych, którzy już raz informowali ją o swoim uczuciu i podejrzewał, że powie jej dopiero, gdy cokolwiek się w tej materii zmieni, a na to się nie zanosiło zupełnie, choć przewrócił oczami, gdy odwróciła się i nadała mu prawa do zwierząt, których nie darzył sympatią.
- Na co mi te przerośnięte kozy, co? - dopytał i skoro nie pozwoliła mu sobą się zająć, zapalił w międzyczasie papierosa kierując się w stronę schodów, które trzeszczały złowieszczo.
Czas na poszukiwanie trupa.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
Normalność. O, jakże słodkie słowo. Po prawdzie, jeśli istniało w życiu Ainsley Remington cokolwiek co mogła wskazać jako to, czego pragnie i do czego dąży - normalność zdobiła szczyt podium, zupełnie jak niedościgniony odpowiednik wszelkich tych jej, nawet olimpijskich medali. Gorzkim wyznacznikiem jej braku była w końcu cała ta jej, pożal się Boże, kariera - bo o ile jeszcze była w stanie się jeszcze pisać na każde jedno poświęcenie, którego ona wymagała; to już idąca za nią rozpoznawalność, a w ostatnich latach do kompletu status celebryty (o fuj, jak jakaś Kardashianka) to w ogóle nie było jej w smak i zapierała się przed tymi rękami i nogami. Z efektem co prawda miernym, ale nikt nie mógł jej zarzucić, że nie próbowała. Nie można się jednak było jej dziwić, że tak doszczętnie przepadła w swoim nowym, australijskim życiu. W końcu - umówmy się - jeździectwo było tu sportem mocno niszowym, i nawet bycie championem nad championami nie było w stanie wygenerować nadmiernego zainteresowania miejscowych, dla większości mieszkańców była więc co najwyżej żoną swojego męża, co uważała za odrobinę irytujące, acz urocze. Ludzie zdawali się tutaj mieć jakiś tajemny sposób informowania się wzajemnie o wszystkim - ostatnio w urzędzie wystarczyło jej nazwisko na dokumentach, by przemiła pani, na oko w wieku jej matki, od razu określiła ją mianem nowej komendantowej. Zupełnie jakby była jakaś stara, ale tym akurat nie zajmowała sobie głowy.
Nie mogła, kiedy on tak skutecznie zajmował jej usta, choć kiedy zrobił to jedynie tak przelotnie, poczuła się dosłownie okradziona z czegoś co jej się cholernie należało. Albo jakby wiecznie było jej mało, ale to akurat dla Dicka nie powinno być przecież żadną nowością. Kiedy więc próbował się od niej odsunąć, ona jeszcze, całkiem zachłannie przeciągnęła ten ich pocałunek, na sam koniec bardzo delikatnie przygryzając jego wargę. Odsunęła się dosłownie na milimetry, żeby właściwie prosto w usta wyszeptać mi:
- Sowicie mi za to zapłacisz - bo popisywanie się to jedno, a niewerbalne składanie jej takich obietnic, że z miejsca robiło się jej gorąco to drugie. Zupełnie nieważne przecież stało się to, że ledwo chwilę temu sama go do tego podpuszczała. I że pewnie nie powinna sobie zajmować głowy skomplikowaną matematyką z kategorii - czy samochód mojego męża będzie wystarczająco wygodny na szybki numerek (zresztą, przez ten już prawie rok pewnie i tak zdążyli to już sprawdzić).
Nie zajmowała sobie głowy i tym, czy wskazane przez nią drzewo było faktycznie grabem. Zamiast tego, im dłużej się nieszczęśnikowi przyglądała, tym bardziej miała wrażenie, że cały ten dom, jak i otaczająca go działka, z całą tą raczej nienachalną fauną, jakimś stawem i widokiem po horyzont, była tak bajkowa, jak tylko mogła. Zupełnie jakby ktoś ją wyrwał z jakieś Ani z Zielonego Wzgórza, i było to tak kontrastujące z raczej chłodną i szorstką naturą Remingtonów, że o mało właśnie się nie zaśmiała z tego, jak ktoś gdzieś tam na górze (czy na dole) to wszystko poukładał. Brakowało jeszcze, żeby na tym grabie/dębie/dziwacznej australijskiej akacji/niepotrzebne skreślić wyrósł typowy domek na drzewie. Rzeczone pasowało do tego jak ulał, i prawie sobie to już wizualizowała, kiedy kątem oka dostrzegła c o ś.
C o ś co wynikało z tego, że znali się z Dickiem całe życie - cwany, zwykle nie należący do grupy bezpiecznych, plan, który właśnie rodził się w jego głowie. Słowo honoru, jeszcze trochę a będzie w stanie nawet podać temat, jaki owego dotyczy. Tym razem była bardzo blisko, bo szybko dodała dwa do dwóch i złapała się z tym, że urażona męska duma właśnie próbuje obliczyć, czy będzie w stanie samodzielnie położyć dach. Albo doszczętnie nie rozpruć hydrauliki.
- O n-n-n-ie, nie, nie, stop, zatrzymaj to w tej chwili. Ja d o s k o n a l e wiem co rodzi się właśnie w tej twojej ślicznej główce, i nadal n i e. I proszę mnie nie szczuć tą swoją angielską urodą, bo i tak się na to nie zgodzę, choćbym miała cię zamknąć w domu do samego końca prac - mówiła zdecydowanie i poważnie, nawet po drodze pokiwała mu karcąco palcem, po czym jednak zaśmiała się szczerze. Między Bogiem a prawdą i tak wiedziała, że pewnie będzie musiała stawać na rzęsach, by owy pomysł mu z głowy wybić. Tym bardziej nie była w stanie skupić się na tym, że cokolwiek większego jej się stało, więc - to prawda, mocno w swoim stylu - założyła, że nic jej nie jest i że poradzi sobie sama. Chyba dopiero widząc plamę krwi na dickowej koszuli, załapała, że przy jej możliwościach to jednak wcale nie jest takie nic, ale na jego komentarz i tak wywróciła jedynie mocno oczami. Dobre sobie. Z g r y w a ć. Ona jest silną i niezależną kobietą, i tak, pewnie kiedy pójdą w końcu do samochodu będzie robić w jego stronę maślane oczka, żeby jednak się tym zajął, ale do tego momentu było jeszcze (jak zakładała) całkiem sporo czasu, więc postanowiła zostać w swojej roli kobiety niezłomnej, acz trochę niezdarnej. Szybko jednak zerknęła, że i jej bluzkę zdobi podobna plama i owszem, widziała że zwrócił na to uwagę i Dick, co pewnie właśnie zaczynało go doprowadzać do szewskiej pasji. - Idę o zakład, że jeśli przejdziemy dziś tak po korytarzu w naszym bloku, będziemy mieć pod drzwiami policję - co może i w teorii brzmiało całkiem zabawnie, ale w praktyce generowało zwykle sporo problemów, a te były ostatnim czego by sobie a ostatnim czasie życzyła. A tym bardziej im, kiedy jeszcze pozostawali trochę w trybie nowożeńców i szczerze mówiąc mało co było w stanie im to zepsuć. Zresztą, biorąc pod uwagę jej delikatną niezdarność i to jak mocno jest poobijana, jak dużo ma na ciele siniaków i innego typu urazów, taką wizyta mogłaby zrodzić dużo cholernie niedorzecznych i jeszcze bardziej cholernie niewygodnych pytań. Aż ją otrząsnęło na samą myśl. Albo na widok jednego z tych wyjątkowo przyjemnych australijskich pająków. Niby wygląda sympatycznie, cały taki kolorowy, puchaty, wręcz jakby pluszowy, ale dla Ainsley, posiadającej w całym dorobku przypadłości wszelkich również arachnofobię było to spotkanie przyjemne na tyle, co wcale. - Zawsze mogę potrzebować wyjść za mąż drugi raz. Albo jeszcze kolejny. Albo zrób coś z tym z łaski swojej i nie będę potrzebować - wskazała na rzeczonego osobnika odrobinę zeszywniałą dłonią, ale tak to nieszczęśliwie działało, że pająk nie musiał być specjalnie blisko niej, by strach wręcz ją paraliżował i nie pozwolił się specjalnie ruszyć. Jeśli więc Dick uważał, że ona wyszła za mąż dla dobrego seksu - owszem, to z pewnością znajdowało się wysoko w hierarchii, ale jeszcze wyżej było to że je mąż był strażakiem i bez mrugnięcia okiem ogarniał takie obrzydliwości jak węże i pająki, które ją osobiście przerażały do żywego, więc to również mocno sprawiało że kochała tego człowieka jak nikogo. I wcale a wcale nie była małym, interesownym gnojkiem. Skąd.
- Przerośnięte co? - zaśmiała się głośno, kiedy jej mały - duży problem w końcu zniknął z horyzontu, a oni zaczęli zwiedzać dalej, zatrzymując się przed schodami. - Może po to żebym mogła cię nadal budzić o czwartej trzydzieści? A z wiadomości optymistycznych, żebyś nadal wysłuchiwał komentarzy od chłopaków w remizie - może tych najbardziej bezpośrednie czy wymowne do niej nie dotarły, ale musiał się liczyć z tym, że mając za przyjaciela taką a nie inną gadułę, pewne rzeczy dotrą i bezpośrednio do zainteresowanej. Mimo wszystko, widziała to jego zdziwione spojrzenie. - Jestem twoją żoną, a to daje zestaw specjalnych super-umiejetności. Wiem w s z y s t k o - orzekła bardzo poważnie, po czym roześmiała się lekko. - A tak serio, Dillon strasznie dużo gada - wzruszyła lekko ramionami, bo przecież i to nie powinno być w końcu żadną nowością. Dick znał kumpla nie od dziś, nie powinien być nawet nadmiernie rozczarowany.
Jak i ona nie była ich domem, kiedy postanowiła zmienić temat na bardziej konkretny:
- Wiesz, coraz bardziej zaczynam zastanawiać się, jaki ten dom ma feler - jakiś musiał mieć, skoro przez tyle lat stał niezamieszkały. Nie było psychopatycznego mordercy, pająki były do przeżycia, co jeszcze mogło ich zaskoczyć?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Ciągle słyszał od ojca, że powinien być bardziej i zapewne, gdyby był jednym z tych smutnych chłopców to stwierdziłby, że właśnie takie słowa popchnęły go w szpony nałogu. Hej, miał wszelkie narzędzia do tego, by beztrosko zrzucić winę na rodziców. Matka oswoiła go przecież z samym posiadaniem narkotyków. Miał do nich ułatwiony dostęp, bo znajdowały się w komodzie, zawsze w trzeciej szufladzie, w pudełeczku z różnościami. Pewnie inne kobiety w takich szpargałach trzymały jakieś listy od pierwszego kochanka, może kieszonkowe i pierwsze zdjęcia dziecka, które przypominało kartofel, ale nie jego rodzicielka. Ta rozsypała tam tabletki różnej maści i umiała nawet z zamkniętymi oczami wybrać tę jedną, która zaprowadzi ją do nieba. Jakby tego było mało, potrafiła czasami posłać go prosto do tej szuflady i poprosić o leki dla mamy. Jak on miał być po tym normalny?
A tatuś? Ten pozował na ideał, gdy widział go raz na miesiąc. Dostawał od niego drogie zabawki, dawał się zabierać do lunaparków i miał złudzenie, że ojca obchodzi to, co się z nim dzieje. Dopiero w okresie dorastania poznał jak wielka to była fatamorgana, bo przecież jakby był dla niego taki drogi to do cholery, zabrałby go z domu, w którym królowały narkotyki.
Tyle, tylko tyle.
Zamiast tego był trochę jak to jedno z cygańskich dzieci, wychowany głównie przez Atwoodów i zasymilowany tak bardzo, że wydawał się po prostu kolejnym potomkiem tej rodziny. Trochę jak Heathcliff, ale ten przecież nie miał aż tak świetnego pochodzenia. Jemu, Dickowi wolno było marzyć o panience Ainsley, choć i tak to spieprzył. Miał wrażenie, że owszem, zaczęło się od presji wymierzonej od ojca. Tej związanej z jakimikolwiek osiągnięciami i hasłami, że on może wiele osiągnąć, bo ma do tego wszelkie narzędzia. Nie predyspozycje, ale zaplecze finansowe, znajomości i worek cudownych genów, odpowiadających za brytyjski sznyt. Jaka wielka szkoda, że staruszek nie wspomniał też o epizodach agresji, które ujawniły się z czasem i zdecydowanie mieściły się w tej puli dziedzictwa przodków.
Za to z łatwością wpędził go w poczucie winy i sprawił, że poczuł się dziwnie wybrakowany. W końcu po tak genialnym ojcu należało się spodziewać równie świetnego syna, a Dick wydawał się zupełnie nie doskakiwać poziomem. To, że odbił się w drugą stroną zdawało się być naturalną konsekwencją tej presji, ale nie zamierzał już obwiniać o to tatusia. To on sam był człowiekiem dorosłym i świadomie (widział przecież matkę) zatruwał się prochami. Do tego wniosku należało dojść już dawno, ale najwyraźniej potrzeba było kilku odwyków, spotkań w anonimowej grupie wsparcia i wreszcie tej realnej bliskości z żoną, by ciężar przewinień przechylić w swoją stronę, a potem zwyczajnie wymazać go z pamięci.
W końcu nigdy przecież nie miewał wyrzutów sumienia, więc łatwo było przejść do porządku dziennego nad wszystkim, co zrobił i oczyścić ręce z krwi swoich ofiar. Nie było w tym nic nagannego, prawda?
Jego ojciec robił tak zawsze, a przecież stanowił wzór do naśladowania. Dick więc najwyraźniej był jednym z tych, o których mówiono, że niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Jedynym wyjątkiem była Ainsley, która teraz całowała go tak, że przez moment poważnie zastanawiał się, co zrobił, że w tym uniwersum zasłużył na taką kobietę. Najwyraźniej była to jedna z tych zagadek wszechświata, która miała nigdy nie zostać odkryta.
- Nie mogę się doczekać aż zaczniesz mi wymierzać te kary - jeszcze kciukiem zaczepiał jej dolną wargę, zupełnie jakby sugerował jej ukaranie go w najprzyjemniejszy dla nich sposób, ale wiedział, że jeszcze moment, a zupełnie zapomniałby, że mają tutaj dom do wykończenia.
Cóż, i tak miał przeczucie, że prędzej to ich wykończy i wystarczył moment aż jego żona zalała się krwią jak w jakimś kiepskim horrorze klasy B. Dobrze, że do tego przywykł na tyle, by nie zacząć histerycznie wzywać pogotowia. Z jej pracą- dalej uważał, że ujeżdżanie koni to fanaberia bogatych- to nie był pierwszy raz, gdy śmiertelnie się o nią martwił, więc nic nie robił sobie z jej słów i z tego, że faktycznie sąsiedzi mogli uznać ich za jedną z tych makabrycznych parek.
- Zapomniałaś, że jestem komendantem? Z połową policjantów jestem na ty, druga się boi - wyszczerzył się do niej i jeszcze mocniej przyciskał jej dłoń. - Właśnie dlatego to ja będę robić remont, bo ty skończysz cała poobijana, pokaleczona, a przydasz mi się potem w stanie nienaruszonym - i jego żona była jedyną osobą, która mogła wymusić u niego tak nieśmiały i jednocześnie czuły uśmiech, z którym pocałował ją w czoło.
I pewnie dalej rozprawiałby nad tym jak dużym dzieckiem jest, gdy nie podążył wzrokiem za nią i spostrzegł maleństwa, które już uznało ten dom za swój własny. Gdy ona śmiertelnie się bała tego typu żyjątek, Dick z radością przygarniał je do siebie i wprawdzie może nie znał się najlepiej na ich odróżnianiu (każe miało osiem odnóży i to była jego jedyna wiedza na ten temat) to wiedział, że akurat ten jest niegroźny.
Poprawka, nic im nie zrobi, gdy go nie przerażą.
- Wiesz, że to dobry znak? Jeśli zaś go wypędzimy, to będziemy mieć pecha - ostrzegł ją, ale widział w jej oczach jedynie nakaz pacyfikacji tego okazu, więc westchnął i przystawił jakąś zapomnianą miskę, by pająk mógł do niej wejść, a potem dość lekkomyślnie wywalił ją razem z nim przez okno.
Teraz pora na siedem lat nieszczęścia, co?
- Za te teksty o wychodzeniu drugi raz za mąż, powinienem cię faktycznie skazać na towarzystwo Dillona. Wiesz, ile on gada? - aż pokręcił głową z rozbawieniem. - Poza tym zabujał się w tej twojej szurniętej koleżance - dodał mimochodem obserwując stropy domu, bo przecież nie Ainsley, która zapewne wywracała swoimi pięknymi oczami na to określenie Julii Crane.
Podszedł wreszcie do jednej z drewnianej belki i zawiesił się na niej rękami.
- Na moje to kogoś tu zamordowali. Stąd ten dom był do wzięcia - stwierdził tonem eksperta i już zaczął wyszukiwać krwawych śladów, świadczących o potwornej zbrodni, która się tutaj dokonała.
Jak na razie znalazł tylko mordercze ilości kurzu.
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.

Zwykła uważać to za całkiem zabawne - w końcu przez całe swoje dzieciństwo słyszeli dosłownie z każdej strony, że są sobie pisani, a gdy w końcu kilka lat później faktycznie postanowili sprawdzić czy przypadkiem pisani sobie nie są, dosłownie rozjuszyli tym każdego. Nagle stać ich było na więcej, powinni być z tym, czy z tamtą, wymówek było mnóstwo i zdawały się wcale nie ustawać z każdym rokiem, który oni jako para spędzili ze sobą. Może więcej, skoro mniej lub bardziej szczęśliwie się wtedy rozstali, powinni iść po rozum do głowy i dodać odpowiednio dwa do dwóch, dochodząc do wniosku że najwyraźniej nie są sobie pisani. Nie uczą się jednak na błędach, bo po wszystkich latach postanowili zrobić podejście numer dwa, a zachwyceni sobą byli tak samo jak wtedy, kiedy mieli po naście lat.
Nakręceni najwyraźniej też, bo wystarczył jeden taki pocałunek by zdawali się zapomnieć, że wpadli tu ogarnąć ich dom, a nie szukać nowego miejsca, w którym mogą się pieprzyć. Słysząc jego wypowiedź, uśmiechnęła się cwanie i przesunęła palcami, samymi opuszkami palców po jego szyi, ciągnąć w dół tak, że zaczepnie zahaczała nimi o materiał jego koszuli.
- A co jeśli karą będzie samo oczekiwanie? - znowu wyszeptała mu prosto w usta, co któreś słowo przelotnie je muskając, ale nie całując. I dobrze wiedziała, że musi się teraz wycofać, bo to ostatni moment żeby za kilka sekund nie wylądowali na pierwszym lepszym kawałku dowolnego mebla, zupełnie ignorując kilogramy znajdującego się na nim kurzu. Cofnęła się więc lekko, splatając palce swojej dłoni z jego, po czym obróciła się z całą możliwą sobie gracją, zagarniając sobie jego rękę tak, że wylądowała na jej w ramieniu i mogła lekko wtulić w nią głowę.
Słysząc resztę, zaśmiała się:
- Och, panie ważny - nie, nie zapomniała. Przypominał o tym średnio raz dziennie. - A do czego takiego ci się niby przydam, hm? - odwróciła głowę, tak by obrzucić go pytającym spojrzeniem, szczerząc się przy tym najpiękniej jak umiała. Klepnęła go drugą, swoją drogą tą rozciętą dłonią w to ramię, które sobie tą ochoczo od niego pożyczyła i zacmokała głośno w powietrzu. - I kiedy, i jak ominął mnie moment, w którym zostałeś przesądnym Szkotem? - cwany, zapierał się rękoma i nogami, że nie, nigdy w życiu a tu proszę, wystarczył jeden mały (wcale nie!!) pajączek i wychodziło szydło z worka. Będzie mu to wypominała jeszcze długo, oj długo.
Puściła za to jego rękę, aby mogli swobodnie wejść na górę.
- Do jego gadania idzie się przyzwyczaić. Zresztą, udzieliło ci się, też się ostatnio rozkręciłeś - i teraz trzy, dwa, jeden start - czekała na wypieranie się jak to wcale nie, że nie ma racji i czemu mu dokucza. I owszem, wywróciła mocno oczami na nazwanie Julki szurniętą, po czym jednak uśmiechnęła się, z góry całą sytuacją rozbawiona, po czym zostawiła go kombinującego z belkami stropowymi - całkiem gustownie zresztą wyglądającymi - a sama ruszyła zobaczyć pozostałe pokoje. Otworzyła pierwsze drzwi, a jej oczom ukazały się ściany wytapetowane na różowo. W pierwszej chwili ją trochę zmroziło, na głos jednak oceniła:
- Słodko - było w całym tym pomieszczeniu jednak coś, co dawało mu niepokojący vibe, nie chciała więc być tu sama. Cofnęła się i ruszyła dalej, wchodząc w końcu do głównej sypialni. Ogromnej, ustawnej i rozkosznie jasnej - co zawdzięczała olbrzymim drzwiom na balkon (?), taras (?). Pierwsze słowo, które przyszły jej na myśl? P i ę k n i e.
- Dick - zawołała, najwyraźniej bez większego skutku. - Skarbie - zawsze działało, chwilę później jej szanowny małżonek pojawił się obok niej. - Nawet jeśli kogoś tu zamordowali, mogę być tą która umrze tu kolejna - skinęła głową w stronę widoku zza okna, który rozciągał się aż po horyzont.
Czemu miała jakieś dziwne przeczucie, że będzie im tu dobrze?
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Po części miał wrażenie, że wszelkie ich dobre rady czy zakazy wyrażone otwarcie działają wręcz jak płachta na byka. Im bardziej bowiem starali się ich od siebie odciągać nie tylko egzorcyzmami, ale i szantażem, tym bardziej przywierali do siebie tworząc jednolitą masę, która nie była skłonna do słuchania kogokolwiek poza sobą. Przypuszczał, że pewnie w jakiś sposób było to nawet lekko patologiczne, ale nigdy nie zwracał na to wyjątkowej uwagi. Ktoś mu ją wszczepił w umysł, gdy był dzieckiem i pozostała w nim w nieco zmienionej wersji. To oni sami na swoim łonie wyhodowali sobie potwora, który w przyszłości miał zeżreć każdego, kto śmie podnieść na nich rękę.
- Oczekiwanie, oczekiwanie. Kto to w ogóle wymyślił? Pewnie jakaś silna i niezależna kobieta, która przecież nie rucha się dla przyjemności, ale po nową torebkę - już Ainsley wiedziała jak bardzo i do żywego Dicka denerwują takie pick me girl, potocznie zwane księżniczkami, które ledwo rozłożyły nogi i domagały się już orgazmu nie wkładając w to żadnego wysiłku. Zdecydowanie mógłby o tym z żoną debatować dłużej (w zasadzie nie było tematu, który by wspólnie nie ogarnęli), ale chętnie wolałby się z nią całować, więc mruknął niezadowolony, gdy jednak plany ochrzczenia tego domu odpowiednio spaliły na panewce i zajęli się bardziej prozaicznym ratowaniem Ainsley przed samą sobą.
Historia życia Dicka Remingtona. Za gówniarza doprowadzało go do szewskiej pasji, bo zawsze to on obrywał od jej rodziców i na dodatek od swojego ojca. Mógł ją lepiej pilnować. Teraz najwyraźniej też niezbyt umiał, skoro zalewała się krwią.
- A niby do czego może mi się przydać żona? Pewnie w końcu opierdoliłbym coś na ciepło w domu - zażartował, ale pokręcił przy tym głową i na jej sugestię o byciu Szkotem już się nie powstrzymał i klepnął ją w pośladek. - Jeszcze słowo, a będziesz ofiarą pierwszego morderstwa tutaj - ostrzegł ją i wreszcie zaśmiał się na całego, bo jeszcze wtedy łatwiej mu było z tego wszystkiego szczerzyć się jak nigdy.
Niezależnie jednak od tego jak kręcił go ten dom (a nie przyznałby się, że bardzo) to jednak swoje oczy gubił głównie za nią, choć musiał przewrócić oczami, gdy stwierdziła, że zamienia się w Dillona i zaczyna mówić.
- Nie porównuj mnie nawet z tym człowiekiem. On tak klepie jęzorem, że z każdą pielęgniarką jest na ty. Muszę mu ograniczyć wasze kontakty, bo to się źle skończy - na przykład, zacznie jej opowiadać o czasach, gdy bawiła w Londynie, a on tutaj próbował poskładać się do kupy. Wprawdzie Dillon może i był całkiem lojalny, ale i tak za wiele wiedział.
Zostawiła go z tymi myślami samego i przez chwilę nawet zastanawiał się czy rozsądnym nie byłoby zajrzenie do niej, bo przecież milcząca Ainsley to niebezpieczna Ainsley (zupełnie jak z dziećmi), ale dopiero jej słowa sprawiły, że postanowił zajrzeć na górę. Na to niebo, które wiodło przez czyściec cały w różu. Tak gustowny, że omal nie zwrócił kolacji.
Postanowił jednak być dzielny i dołączyć do niej, a raczej do tego zachwytu, który kierowała w stronę widoku.
- Wow, to dlatego chcesz umierać? Żebyś ty była taka zachwycona jak braliśmy ślub! - zauważył cwanie, ale stanął obok niej i sam się zapatrzył w tę przestrzeń, która rozciągała się za ich oknami. Tak, zdecydowanie tu im będzie dobrze, choć świeżo nabyta alergia na kurz zaczynała drażnić jego płuca na dobre, ale kim on był, żeby psuć tak romantyczny moment swojej żonie?
ODPOWIEDZ