kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Kiedyś sądził, że kłębiące się pod jego skórą smoliste, czarne wici wystarczy obłożyć uśmiechem i szczęściem, że cudza radość uleczy zabarwione rozpaczą ciało; był taki czas i taki mężczyzna, były takie chwile. Czasem wbrew woli o nim myślał, chociaż było to niesprawiedliwe względem Juliena i uczuć, które ośmielił się mu podarować; nie wtedy, kiedy ze sobą byli (bo w Julienie nie było nic, co mogło należeć także do Terry’ego), ale zawsze wtedy, kiedy się rozstawali. Ciepło tęsknoty i skóra pamiętająca każdy pocałunek dopisywały najpierw to wszystko do Burkharta — być może dlatego, że to on jako pierwszy nauczył Vincenta czym może być szczęście.
I kiedy myślał o tym, że znowu mogłoby być dobrze, przypominało się mu, dlaczego zrezygnował z tego za pierwszym razem. Najpierw też bał się dni, które mogły nadejść, a potem strach ten przemienił w pewność, że nie poradzi sobie z tym, nad czym nie mógł mieć kontroli. I choć o śmierci rozmyślał od dawna, to właśnie wtedy zapragnął jej tak rozpaczliwie; obawiając się przyszłości, postanowił z niej zrezygnować. Zdawało się mu, że tym razem wszystko przebiega w inny sposób, że ta jedna miłość zdoła go ocalić, ale nie dostrzegał, że popełnia te same błędy, że historia się powtórzy, a śmierć znów upomni o życie, które kiedyś jej zadedykował.
Może było to nam potrzebne — bo chociaż ciężko było mu w to wierzyć, wiedział, że tak było lepiej. Czekać. Upewnić się co do czystości uczuć, przekonać się, że obaj na pewno tego chcą, że miało znaczyć to więcej niż zwykły romans o nieszczególnej sile blasku. — Przestałem sypiać z innymi. Dawno temu — odpowiedział cieniem uśmiechu i pewnością, że postąpił słusznie; kiedy postanowili z a c z e k a ć, kiedy jasnym stało się, że w przyjaźń wkradły się inne uczucia, Vincent nie potrafił powrócić do dawnych przyzwyczajeń. — A Yvette jest moją żoną tylko na papierze — nie kochając jej od tak dawna zapominał o niejasnościach łączącej ich relacji; o tym, że nie tylko dla innych stanowiło to temat rozmów, ale że i ona sama nie wiedziała, krzywdzona przez jego niemą obojętność. Kuriozalnym było jednak wypowiedzenie tego w ten sposób; jeśli w rzeczywistości była dla niego nikim, dlaczego pozwalał na to, by dzielili ze sobą życie? — Nie wspominałeś mi o tym — zabrakło w tym wyrzutu bądź pretensji posłanej ku skrywanej dotąd tajemnicy; w jego oczach zamigotało pytanie, bo nie wiedział, nie pamiętał — czy może jednak Julien mówił mu, że się nad tym zastanawia, a on, tak jak o wielu innych sprawach, zapomniał o wypowiedzianych słowach.
Ale czy mogło i czy powinno mieć to znaczenie? Cała ta zmiana, wynikająca ze znudzenia, kaprysu, obojętności, a raczej: z m ę c z e n i a. Gdyby uwierzył Julienowi, mógłby po prostu skinąć głową i zatonąć pośród pocałunków składanych z uśmiechem; nie potrafił jednak udać, że rozumie błahość jego decyzji.
Przestał rozumieć cokolwiek.
Sypiać na zewnątrz. To znaczy gdzie? — powtórzył za nim cicho, jakby niepewny, czy w prawidłowy sposób zrozumiał wypowiedziane przez Juliena słowa. Dłonie, które do tej pory błądziły gdzieś po jego ciele, cofnęły się, opadły wzdłuż bioder, ugodzone brutalnością padających wyznań. Nie potrafił się uśmiechnąć, nawet jeśli pokrzepienie było tym, czego chłopak mógł potrzebować. — Fra… Julien — spojrzał na leżącą na ziemi torbę, a potem znów na Juliena; poszukiwał sensu, łaknął zrozumienia, ale nie potrafił tego wszystkiego poukładać. — Od jak dawna nie masz mieszkania? — bał się odpowiedzi, bał się prawdy, która być może wędrowała za nimi od dawna, a on odmawiał, jak zwykle — egoistycznie — dostrzeżenia czegoś poza swoim własnym życiem. — Nie jestem zły, że tutaj… mieszkałeś, boże, oczywiście, że lepiej, że byłeś tutaj, a nie tam, gdziekolwiek, ale Julien, dlaczego mi nie powiedziałeś? — wiedział dlaczego. Ludzie przywykli do zatajania przed nim wszelkich problemów, tak jak i on przywykł do ignorowania cudzego cierpienia. Tak było łatwiej; czasem miał wrażenie, że brakowało mu jednego cudzego dramatu, by załamał się w sposób nieodwracalny, by zniszczył wszystko to, nad czym sądził, że pracuje od lat. — Chciałbym, żebyś mi mówił. O wszystkim. I nie chcę, żebyś prosił o pomoc przyjaciół — znów się zbliżył, ujmując dłońmi julienową twarz; nad chaosem panującym w jego myślach panował strach, jak zwykle wykraczający poza to, co się stało. Bo przecież mogło być gorzej, mogło dojść do t r a g e d i i. — Jak możesz mówić mi, żebym się nie przejmował? — szepnął z wyrzutem, a palce prawej dłoni powędrowały w spirale jego włosów. — Coś wymyślę — obiecał, nienawidząc znów Yvette, choć nie była winna tej sprawie. Ale Julien tu był. W tym domu. Każdej nocy, każdego poranka; żyjący jak cień, choć Vincent nie byłby przeciw jego obecności.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Nie śmiał prosić go o wyłączność. Nie kiedy ich niesprecyzowana relacja lawirowała z głębokości przyjaźni do uczelnianej znajomości, z płomiennego romansu do platonicznej troski, z przesytu słów w przeciągające się długimi woalami milczenie. Nie kiedy jego unikatowe miejsce na australijskiej ziemi było niepewne i zagrożone, a małżeństwo Vincenta zdawało się udane i nieudane zarazem, nie pozwalając na przesądzenie jego końca. Julien uśmiechał się czule i nagle poważniał, pragnął go i obawiał się wagi ich zbliżeń jednocześnie; nie śmiał pytać go o swoje wątpliwości i nie odważył się przekroić swoich trosk na pół, w prezencie swojej lojalności i zakochania wręczając mu — choćby tylko do potrzymania — garść swoich problemów; nie, kiedy mężczyźnie wysypywały się spomiędzy palców własne, otrzymane w nadmiarze i nadzwyczaj miałkie. Dopiero teraz przekręcił nieruchomość swojej ogorzałej słońcem twarzy do boku, w nieco zabawnym i poniekąd zwierzęco niezrozumiałym geście, jakby Vincent wydobył z swoich wąskich ust nigdy niesłyszany dźwięk albo mieszankę słów, których wcześniej ani razu nie smakował. — I zostaniesz za to należycie nagrodzony — obiecał mu z miękką, roześmianą formalnością, jakby próbował właśnie odcisnąć podpis swojego nazwiska pod nader wiążącym zobowiązaniem wydrukowanym najczarniejszym, najdroższym tuszem. Bo Chenneviere podstemplował ich znajomość swoim czułym, przechowywanym w sercu zaufaniem: wierzył, i to od dłuższego czasu w i e r z y ł, że początkowo zasiana komitywa zakwitnie w pieczołowicie pielęgnowane uczucie; takie trwałe i pnące się nieustannie do góry, zamiast więdnące, ścięte z obojętnością i pewnego dnia po prostu zapomniane.
Przepisany na nowo, skrócony i poodwracany ciąg liter składających się na jego imię utracił w splendorze cichych wyznań i ciepłych uśmiechów całe znaczenie; wyblakł i skurczył się na tle ważniejszych, jaskrawszych słów i planów. — Ach, tak, wiesz, chciałem zrobić coś tylko dla siebie. W końcu; bez czyjejś opinii, czyichś pieniędzy, przekonywania mnie albo próby powstrzymania — oznajmił niedbale i prędko, chcąc jak najszybciej odgonić od nich ten mało istotny, mało przejmujący temat.
Przede wszystkim w parkach, czasem przekradałem się do cudzych ogrodów; wiesz, w nocy zazwyczaj ich nie sprawdzają, tylko gorzej jest ze zraszaczami. W Australii jest cieplej niż we Francji, tutaj nocowanie na zewnątrz nie jest żadnym problemem. Skąd ta poważna mina? Przecież nie ma w tym nic strasznego, nic mi się nie stało — zakłopotał się własną wylewnością i beztroską wybrzmiewającą z głosu; sądził, że Vincent chciał usłyszeć prawdę, a więc specjalnie dla niego się na nią zdobył — teraz jednak zastanawiał się, czy lepiej nie byłoby skłamać. Zwątpił w to w chwili, w której ciepło i bezpieczeństwo męskich dłoni ześlizgnęło się z jego sylwetki, pozostawiwszy jedynie stygnące ślady swojej dawnej obecności.
Wolałbym nie mówić. Czuję, że nie powinienem — odrzekł półgłosem, przewracając dotychczas stabilne, pewne siebie spojrzenie limonkowych tęczówek na podłogę; po której toczyło się opieszale w przypadkowych, niedbałych ścieżkach. Pragnął pochwycić jego bezwładne dłonie i na nowo ułożyć je na miejscach, z których zdążyły opaść. — Vincent, robisz z tego… Niepotrzebnie opisałem to w ten sposób, chodziło mi tylko o takie naiwne, niedorzeczne wrażenie, wiesz? Jakby świat miał się zaraz skończyć, albo wszyscy bez słowa postanowili zostawić cię w środku nocy. Przecież to oczywiste, że jedno i drugie jest mało prawdopodobne. To tylko wrażenie. I poza tym wrażeniem nie ma już nic złego; nie mówiłem ci, bo po prostu nie było o czym. Gdybym miał mieszkanie, i tak rzadko bym do niego zaglądał — przekonywał go z płomiennym zapałem, z uśmiechem i pocieszeniem, z kłamstwem mającym oszukać nawet własne myśli; żałował, że przyczołgał przed vincentowe oczy torbę z całym swoim, mikroskopijnym życiem — mógł wrócić po nią później, w samotności nadciągającego popołudnia, kiedy po domu błąkały się jedynie nieuporządkowane, zagubione wspomnienia ojca Vincenta i puste myśli znużonych pielęgniarek. Chciał sprzeciwić mu się po raz kolejny — odepchnąć ostrożnie, ale z uporem jego przekonanie, że powinien zdradzać mu każdy skrywany szczegół swojej codzienności i być może przeszłości, że od teraz miał polegać już tylko na nim, porzucając ewentualne wsparcie swoich przyjaciół. Ale Chenneviere znów uniósł ramiona, znów oplótł jego skórę swoimi miękkimi koniuszkami palców i sprawił, że julienowe kolana drgnęły w krótkim i fałszywym ostrzeżeniu przed całkowitą utratą stabilności, a oddech na moment się zatrzymał. — W porządku; powiem ci — zgodził się, wodząc dłońmi po jego plecach. — Nie musisz o tym myśleć, naprawdę nie potrzebuję pomocy — mamrotał już ledwo przytomnie, ledwo przekonująco, delikatnie podważając opuszkami zasłonę materiału jego koszuli i zahaczając o ciepło ukrytej za tkaniną skóry; aż w końcu w pozorną nagość ciała wsunęła się cała powierzchnia opieszałych, ostrożnych dłoni, jakby zaledwie kilkanaście minut wcześniej nie doświadczały już podobnej bliskości, którą — zdawałoby się — mogłyby nasycić się przynajmniej do momentu przeniesienia się do zacisza i prywatności pokoju hotelowego.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Być może zapomniał, jak bywa się w związku. A może nigdy nie poznał zasad należących do relacji, bo kiedy pojawiła się Yvette, pozwolił się jej poprowadzić w sam środek zaplanowanego przez nią świata, którego kruchość drażnił potem z Terry’m; oba układy zdawały się w pewien sposób wybrakowane, splątane niewiedzą i brakiem jasności. Łudził się niekiedy, że z Julienem będzie inaczej, że uda się im wydobyć z sideł zastawianych przez życie, ale zdołał popełnić już przesadną ilość błędów, wśród których najgorsza była odwlekana, uciszana precyzyjność. Czasem bał się go o to pytać — Julien był przecież młodszy i nie potrzebował żadnych gwarantów, Vince zaś, nawet jeśli myślał o zakończeniu swego małżeństwa, nie był zainteresowany krótką, nietrwałą relacją. Miewał przecież te swoje puste romanse; nie tylko sobie, ale i Julienowi pragnął więc udowodnić, że potrafi, że chce — być z kimś szczerze. — Dla siebie? — powtórzył za nim mglistym głosem, usiłując wyobrazić sobie, że naprawdę mogłoby to być wyborem, sprawą zarówno nieistotną, jak i szczególną dla prywatności duszy. — Wiesz, co robi się dla siebie? Tatuaż. Kolczyki. Jakieś…(wrzynanie w ciało ostrzy, psucie struktury skóry, przemywanie krwi)... prywatne, czasem dziwne, ale nieszkodliwe rzeczy. Z tego, co mi wiadomo, kiedy ludzie decydują się na bezdomność, jest to wybór w pełni kontrolowany. Przemyślany. Ludzie wtedy podróżują, zwiedzają świat i, mimo wszystko, nie sypiają w miejscach, w których mogliby umrzeć — zaczęła rozbudzać się w nim złość, choć była niechciana; Vincent nie wybaczyłby sobie, gdyby rozstali się w gniewie, gdyby w końcu coś poróżniło ich w tak dotkliwy sposób. — Przepraszam, ale nie potrafię tego zrozumieć — próbował. Dostrzec podobną lekkość, atrakcyjność tak wielkiej śmiałości; powtórzył znowu jego słowa, zrobił to dla s i e b i e, ale wciąż pozostawało to namiastką koszmaru.
A potem ugodziła go wylewność jedynego stwierdzenia, którego słyszeć nie chciał nigdy;
wolałbym nie mówić
nie powinienem
zmuszając go do ciszy, pożałowania wszelkich słów, a także swojej odmienności. Jakim miałby być wsparciem, jeśli nie potrafił uporządkować własnego życia? Jak mógł wymagać od niego czegokolwiek, skoro nie odwdzięczał się niczym szczególnym? Zgasł na moment dłuższy, niż powinien, poszukując w sobie dalszej siły do rozbudzającego się dopiero nie tylko dnia, ale przede wszystkim ich z w i ą z k u. — Po prostu się boję — wyjaśnił w ciszy, kiedy mimo ciężkości rozmowy znów znaleźli się blisko; Vince ułożył w końcu twarz na julienowym ramieniu i nie potrafił się wycofać. — Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało — wyszeptał niemal błagalnie: było to swoistą prośbą, by nie ryzykował już w ten sposób, by zrezygnował z tej swojej niedorzecznej potrzeby wolności. — Nocuj tutaj. Chociaż dopóki czegoś nie wymyślisz, skoro nie chcesz, żebym… Jakoś ci to ułatwię. Żebyś mógł sypiać t u t a j — nie wiedział jeszcze jak, ale mieli czas, by przemyśleć to razem. By powrócić do tego w każdej chwili, sprzeczając się o możliwą szkodliwość takiego układu. Vincent wiedział, że stała obecność Juliena okradać go będzie z niezdrowych nawyków, ale naiwnie wierzył w to, że uda się mu pogodzić obie te sprawy. — Pokaż mi, gdzie sypiałeś — wyszeptał, i muskał ustami płatek jego ucha, kiedy pod materiał jego koszulki wkradła się chłodna dłoń. Wiedział, że wystarczyło poczekać niecałe trzydzieści minut — jeśli porzuciliby plan wspólnego śniadania, w połowie przygotowanego — i od razu udali się do jednego z hoteli, ale mogli przecież spróbować już teraz, otoczeni gęstwiną prywatności. Vincentowa dłoń potoczyła się więc prostą linią w dół klatki piersiowej Juliena, obrysowała kształt jego biodra, opadła niżej, aż w końcu odnalazła miejsce między jego udami.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Nie uwidocznił ukrytej dla vincentowej uwagi pomyłki, nie zaświecił na nią teatralnym reflektorem ani nie rozmiękczył za jej sposobem zgęstniałego, nieświeżego powietrza narastającej kłótni. Nie wskazał: miałem na myśli własne imię, nie bezdomność, bo zabroniło mu to osobliwe wrażenie tego, że Vincent potrzebował tej kłótni, że potrzebował swojego wzburzenia i troski, której nie ofiarował nikomu od dłuższego, zbyt długiego czasu. — W porządku — zmitygował się, ale przede wszystkim to go pragnął uspokoić; ukoić jego wzburzenie i narastającą panikę, tę nagromadzoną w dużych ilościach troskę, którą skwapliwie i bez wątpliwości zapragnął od Vincenta po prostu przyjąć; nawet jeśli nie chciał pomocy, jeśli nie chciał, by Chenneviere spróbował zaradzić problematycznej sytuacji mieszkaniowej i nie chciał dłużej narażać go na nieprzyjemności związane z wymuszonym w tym domu pobytem. Uśmiechnął się delikatnie i tkliwie, kiedy między vincentowymi żebrami układał swoją wyprostowaną dłoń: w kolejnym, tym razem namacalnym geście ukojenia i oczekiwanego pojednania. To w końcu nadeszło; wraz z miękkością vincentowych warg i ciepłem pocałunków, z zaczepną prośbą: pokaż mi, gdzie nocowałeś, na którą Julien roześmiał się srebrzyście i ujmująco, cofając się opieszale i ciągnąc za sobą wciąż obejmowaną, wciąż misternie obcałowywaną sylwetkę ciemnowłosego mężczyzny. — Oprowadzę cię — jakby: po swoim domu, po obcym dla Chenneviere’a miejscu, w jakie nie zaglądał nigdy wcześniej. Spiął się i drgnął lekko, połykając oddech i wszystkie możliwe słowa, kiedy cudze palce splątały się między jego nogami; pomyślał, że nigdy nie pragnął nikogo tak bardzo, choć może nie było w tym prawdy, może w nastoletnich porywach odkrywania obcego ciała i łączenia go z własnym nawiedzała go podobna gorączka, podobna niecierpliwość i wzrastające podekscytowanie; może. Wszystkie te ewentualne, odległe w przeszłości razy smużyły się jednak, okrywały mgłą i wreszcie całkiem znikały w vincentowej obecności — dochodząc do zajmowanej przez niego od kilkudziesięciu nocy sypialni, już zdążył pozbawić mężczyznę koszuli rzuconej niedbale na komodę i spodni skopanych jeszcze przed drzwiami; liczył, że nie będą przesadnie głośni, że opiekunka ojca Vincenta nie naruszy ich prywatności i nie wtargnie do pokoju, który ułożony został niedaleko od jej potencjalnej obecności, że Yvette nie wróci i nie dowie się o utraconej małżeńskiej miłości w tak dosadny, brutalny sposób.
cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Mijała już pewnie dziesiąta minuta, odkąd przepadli w ukojeniu ciszy; gonitwa oddechów wyrywała się już tylko czasem, niespodziewanie, z klatki piersiowej któregoś z nich, wyraźna tym bardziej, że dom był jakby skąpany szczodrym milczeniem. Vincent z uśmiechem wodził palcem po mapie julienowego ciała, czując się tak, jakby od poranka minęła już cała wieczność, jakby spędzili w tym porzuconym przez jego r o d z i n ę pokoju niezliczoną ilość lat i godzin. Faktycznie zapomniał o tym miejscu (jak i wielu innych obłożonych kurzem pomieszczeniach); dom był zbyt wielki, a przynajmniej: za duży, by mieszkać w nim we dwójkę. Kiedy otrzymywał go od ojca wiedział, że będzie się od nich spodziewać wynagrodzenia, liczonego pojawiającymi się na świecie dziećmi, a chociaż już wtedy z Vincentem nie było dobrze, przynajmniej tej jednej zasady potrafił się kurczowo trzymać: nie chciał mieć dziecka. Nigdy. Wędrówka do tych wspomnień nakazała mu przypomnieć sobie o Yvette — o jej możliwym powrocie i stałości wpisanej w ten dom, wobec czego spochmurniał, odsunął od Juliena i przez chwilę, w ciszy dotkliwszej od tej, która towarzyszyła im do tej pory, wpatrywał się w sufit. Musieli wyjść, spędzić ten dzień w innym miejscu, tylko dlatego, że Yvette żyła w świecie urojeń.
Na nikogo nigdy nie wpadłeś? Nikt cię nie widział? — było to zastanawiające w sposób niegroźny: Vincent pytał z powodu ciekawości, nie możliwego wzburzenia. Nie miał pewności, czy ktokolwiek ze służby ośmieliłby się podjąć temat młodego mężczyzny wędrującego po domu; pewnie wszyscy zakładaliby, że jego obecność jest proszona, że może sama Yvette doskonale wie, kto snuje się korytarzami rezydencji.
Nie pomyślał o tym, że może wypadałoby coś powiedzieć, sięgnąć po całą tę radość, która wypełniła jego ciało i ubrać ją w słowa — nawet jeśli sam, do pewnego momentu, tego potrzebował. Wtedy, kiedy po raz pierwszy spał z Terencem, albo wtedy, gdy dopiero zaczynał sypiać z innymi — czekał, aż powiedzą mu coś, co nada głębi łączącej ich relacji, co utwierdzi w nim jakąś wartość, doda im intymności. Być może bywał w przesadnej ilości zbliżeń z ludźmi, którzy przestawali znaczyć dla niego cokolwiek; nie wpadł teraz na to, by choćby jednym słowem przypieczętować to, że w końcu ze sobą byli, że przekroczyli te wszystkie granice, które zdawały się im jeszcze wczoraj ważne, a kilka miesięcy temu zakazane. — Może najlepiej będzie, jeśli wynajmę mieszkanie — zdumiewającym było dla niego odkrycie, że nigdy wcześniej tego nawet nie rozpatrywał, że nie brał pod uwagę tak prostej możliwości. Może brakowało mu powodu. Albo chodziło o to, że nie potrafił porzucić ojca. — Bylibyśmy tam sami, nie musielibyśmy niczego przed nikim udawać. Nie musiałbyś się skradać; miałbyś swój komplet kluczy — uśmiechając się spojrzał na niego pytająco. Czy mieszkanie miało bardziej pomóc mu, czy Julienowi? W euforycznym poblasku nadciągającego popołudnia myślał, że po prostu im, że chodzi o ich dwójkę, że potrzebują tego razem.
and suddenly — all the songs were about you
24 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
je suis
pianist / french / swimmer / hobo / lil psycho / rainbow kitten surprise
Powieki zmrużyły się senną opieszałością, a jednak nie pogrążył się w choćby chwilowej drzemce; czuł, jak delikatny uśmiech tężeje pomiędzy kącikami jego ust, a ciało drży za każdym razem, kiedy koniuszki vincentowych palców decydują się drażnić jego skórę kilkoma przyjemnymi, rozmyślnymi pociągnięciami; jakby najdelikatniejszym pędzlem odtwarzał na płótnie znany jedynie swojej pamięci obraz. Aż w końcu dotyk ustał; wcześniejsze ciepło zaczęło stygnąć.
Rozwarł powieki z brutalną zapalczywością, a zamglone spojrzenie ukąsiło go krótkotrwałym bólem głowy; wystraszył się, że jednak zasnął. Vincent zanikał jednak w bladej pościeli kilka chłodnych oddechów dalej; nie otulał go już miękkością swojego karmelowego spojrzenia, a wbijał je uporczywie w zawieszony wysoko nad ich sylwetkami sufit. — Właściwie… Całe to wkradanie się tutaj nie udałoby się, gdyby nie twój ojciec — odrzekł, jeszcze z tym samym beztroskim uśmiechem wspinającym się po wargach. Obrócił się na prawe ramię, starając się odepchnąć ciężar niepokoju odkładający się na piersi i powtórzył w myślach, cicho i z przekonaniem: wszystko jest porządku, Jules, dlaczego miałoby nie być? On… Raz wpadłem na niego w kuchni, w środku nocy. Wziął mnie za ciebie; właściwie cały czas od tamtego momentu bierze mnie za ciebie — wyznał z i tak zachodzącym ołowianymi chmurami samopoczuciem; w jego głos wkradło się podenerwowanie, namnożone nade wszystko echem posępnych, deprymujących opowieści snujących się spomiędzy ojcowskich ust, w których Vincent niezmiennie odgrywał pierwszoplanową rolę.
Podparłszy jeszcze zarumieniony, jeszcze rozpalony policzek na ugiętej ręce, przez objęty ciszą moment wpatrywał się w ciemniejącą na poduszce obok burzę ciemnych loków, w plączące się w nie wąskie, amarylisowe usta i w lekko niesymetrycznie łukowaty, a najbardziej upodobany sobie nos, w ciemne oczy okryte wachlarzem jeszcze ciemniejszych rzęs. Aż w końcu odnalazł w sobie odwagę. — Vincent, podobało ci się? — będące w rzeczywistości ostrożnym ekwiwalentem dla: żałujesz?
Ale i te słowa zaplątały się w pomiętej, wilgotnej pościeli; razem z jego obawami, vincentowym strapieniem i odnalezionymi w tej samej chwili słowami: może najlepiej będzie, jeśli wynajmę mieszkanie. I późniejszy ciąg ociężałych i rozpychających się po umyśle pytań. Dla nas czy tylko dla siebie? Dla stereotypowego zachowania w sekrecie długoterminowego romansu, czy dla czegoś więcej? Dlatego, że mieliby wspólnie zamieszkać, ledwie po jednym spięciu się ich ciał we wspólnej pościeli, czy dlatego, że potrzebował mieszkania dla siebie, a Juliena jedynie do niego zapraszał?
Dźwignął się z miękkości materaca, opuszczając znów odkryte z ubrań nogi na podłogowe deski. Jeszcze chwilę wcześniej nie był pewien, czy ciemnowłosy mężczyzna nie żałował wyrażonego w głodnych pocałunkach i kurczowych dociskach ciał zbliżenia; teraz nagle obejmował w dłoniach niewidzialny komplet kluczy do ich wspólnego(?) mieszkania, odosobnionego i ogołoconego z tajemnic mierzonych dzielonymi z niepokojem oddechami.
Och, jeśli chcesz wynająć mieszkanie, zdecydowanie powinieneś to zrobić — zgodził się z uśmiechem rzuconym przelotnie przez ramię. Obiecał mu wcześniej — że go nie zostawi, że zgodzi się na wszystkie objawy troski i rozwijającego się przywiązania; i rzeczywiście nie zamierzał odpychać tych rozpostartych ramion, ciepłych i bezpiecznych, tych, do których zawsze było mu tak niecierpliwie spieszno. A jednak dręczyły go obawy; jak zjawy nad upadłymi zgliszczami, których nie dało przepędzić się z ich dawnego życia.
Odpychając się dłońmi od sprężystości łóżka wyciągnął sylwetkę do nienagannego pionu i rozejrzał niestarannie po sypialni. Powinien wrócić w ramy prysznicowej kabiny, albo przynajmniej się wytrzeć. Powinni zjeść też śniadanie. Powinien się wytłumaczyć. — Wiesz, ja… Mam na myśli, że jeśli miałbyś to zrobić tylko przez wzgląd na naszą wcześniejszą rozmowę, to… To nie rób. Ale jeśli sam też chciałbyś, to przecież wiesz, że ja pójdę za tobą wszędzie — obiecał, teraz szukając jedynie ich łączących się uśmiechów.

cute but psycho
give me a break
achilles, bruce, danny, finn, hesille, orphy, terence, tillius, walter
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Milczenie było łatwiejsze niż rozmowy; wystarczała mu przeważnie czyjaś obecność, świadomość cudzego istnienia, ciepło drugiego ciała. Nawet wtedy, gdy czasem dzielili z Yvette to samo łóżko, a żadne słowo nie wydawało się właściwe: było dobrze, a jakaś przyjemność zwalczała to kłujące zrozumienie, że potrafią odnajdywać się już tylko w tym milczeniu.
Kiedy nie mówił, nie czynił tego z powodów przesadnego smutku; może dopiero w rozmowach czuł marazm i niechęć, usilną potrzebę zrugania całego swojego życia.
To trochę dziwne — zaśmiał się po dłuższej chwili, kiedy w końcu ośmielił się na niego spojrzeć; nie wiedział w jaki sposób powinien zareagować, nie czując w zasadzie niczego. A powinien. Rozbawienie, zazdrość, złość; cokolwiek adekwatnego do nieoczekiwanego wyznania. — Wolałem, żebyś poznał go oficjalnie. Pewnego dnia; rzadko bywa przytomny, ale… Moi rodzice nie akceptowali takich wyborów, nie powiedziałem im nigdy, że jestem… Ale może teraz byłoby inaczej. Może by zrozumiał — nigdy tak naprawdę nie poznał zdania ojca na ten temat; wodził zawsze myślami za matką, jakimś cudem przytakiwał jej we wszystkim, chociaż wywodziła się z nizin i nie ukończyła nigdy szkoły. A ojciec od dzieciństwa posiadał wszystko. Wydawało się mu, że takim ludziom łatwiej jest akceptować odmienność, lecz mimo to ojciec wraz z matką krytykował pewnego wieczora kobiety, które wprowadziły się do domu znajdującego się o jeden pagórek dalej; one mają dziecko, mówiła z obrzydzeniem matka, kiedy ojciec jej przytakiwał. — Przepraszam za niego, Julien. Musiałeś czuć się z tym wszystkim źle; nie wiem dlaczego nikt nie dopilnował, żeby nie wałęsał się nocami po domu — pomyślał, że tak trzeba: przepraszać za to widmo, w które ktoś upchnął całą pamięć po ojcu. I że tylko to było w tym wszystkim najważniejsze: rozmowa o łamanych zasadach. Nieprzyjemnościach, jakie mogły napotkać Juliena.
Nie potrafił spoglądać na to, co właściwie.
Dlaczego o to pytasz? — zapytał ze zdumieniem, tak jak i on opierając ciężar ciała na wbitym w łóżko łokciu; nie dostrzegł nawet i tego, jeszcze nie teraz, zaabsorbowany ciężarem tego wszystkiego, co zdążyło się od rana wydarzyć. Wiedział, że nie był to dobry dzień, że takim miał pozostać, ale nie potrafił przyznać tego na głos. Co mieliby wówczas zrobić? Na złe dni nie istniało przecież lekarstwo. — Nie chodzi mi… Chcę je kupić dla n a s, żebyśmy nie musieli t a k, jak teraz, Julien; bo musimy stąd wyjść i pójść do hotelu, bo w każdej chwili może wrócić Yvette. To głupie; jeśli nie zamierzam z nią zostać, nie powinniśmy już razem mieszkać, prawda? — mówił z niepokojem, być może dostrzegając przesadę tej pierwszej, głupiej propozycji. Nie rozumiał jednak dlaczego mają czekać na cokolwiek; czy nie zdecydowali się być razem? — Nie musisz się do mnie wprowadzać, ale wolałbym, żebyś sypiał właśnie tam, a nie na ławkach — może Vincent pojmował tylko strach, może w nim skrywały się niezbędne mu receptory; nagle wszystko inne nabrało znaczeń, a to wszystko dlatego, że Julien się oddalił. Vincent wstał pospiesznie i podszedł do niego, otaczając znów ciepłem swoich dłoni; naznaczał jego skórę pocałunkami; skroń, policzek, szyja, tors. — Przepraszam, Jules, podobało mi się, oczywiście, że się mi podobało. Bardzo — zreflektował się, może kilka minut za późno.

ODPOWIEDZ