Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
#7

Molly naprawdę starała się być dobrą mamą. Matką zastępczą. Ciocią. Opiekunem prawnym? Sama nie wiedziała jak się nazywać. Matką się nie czuła, z resztą miała wyrzuty sumienia, nawet myśląc, że może być zastępstwem za Monicę. Zdecydowanie ciocia było lepszym określeniem, choć tak naprawdę, będą musieli wkrótce z Grahamem porozmawiać, jak będą chcieli aby Sally ich nazywała. Przegadali wspólnie już wiele godzin, wiele tematów, ale nawet nie zbliżyli się do jakiejś 1/10.
Wróćmy do starania się. Molly się starała i jak tylko nie pracowała, nie miała do zrobienia czegoś w domu, przez co i Sally musiała być z nią w domu, to starała się zabierać ją na różne spacerki i tym podobne. Do parku, nad ocean, na plac zabaw, na huśtawki... ZOO nie mieli w pobliżu, dopiero w Cairns, ale w Lorne Bay, całkiem niedaleko od nich było przecież sanktuarium dzikich zwierząt, gdzie te dochodziły do siebie po ciężkich przejściach, lecz wciąż można było je obserwować. Więc... prawie to jak zoo, prawda? Zwłaszcza dla takich maluchów, które siedzą w wózku. Oglądają zwierzątka, które normalnie widziałyby w książce albo w baji. Sally powinna się doskonale bawić, prawda? Taki był zamysł. Jednak tu się okazało, jak mało Adams wie o dzieciach. Minęło ledwo piętnaście minut spacerowania po ścieżkach, kiedy dziewczynka zmęczona przyglądaniem się zwierzaków i słuchaniem tego, co Molly wyczytała na tabliczkach, zasnęła. Brunetka była trochę skołowana, co zrobić. Wracać do domu? Przejść cały teren, licząc, że dziecko się obudzi i wróci do obserwowania zwierzaczków?
Molly zdecydowała, ze spędzi już dzień w sanktuarium, może czegoś się dowie o zwierzętach, może ją to zainteresuje. Nie wiedziała, czy była tutaj po tym, jak na początku podstawówki byli tutaj na wycieczce szkolnej. Jakoś w młodości nie miała wielkiej ambicji tu bawić się w wolontariat, czy coś takiego. Wolała swoje książki. Zatrzymała się przy jeziorku wykonanym dla zwierząt wodnych, oparła łokieć na rączce od wózka i spojrzała w wodę. Wózek nie był nawet skierowany w tą samą stronę, ale to nic, bo przecież Molly sądziła, że jej mała podopieczna słodko sobie drzemała i śniła o postaciach z bajek. Albo o świeżym mango, które dostała na deser poprzedniego dnia.
-Nie chciałabym takiej bestii spotkać luzem na jakiejś wycieczce-mruknęła pod nosem, ale dość głośno. Nie trzeba mieć takich sąsiadów, aby woleć mieszkać w mieście. Molly była totalnym mieszczuchem, gdyby nie sytuacja, to nie przeprowadziłaby się do Lorne Bay, a już na pewno nie do Tingaree.

megara w. beveridge
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
006.

Potrzebowała odetchnąć. W związku z tym, jak wiele działo się obecnie w jej życiu prywatnym, musiała znaleźć sposób na odcięcie się od myśli natrętnie nawiedzających jej głowę. Uspokoić się, znaleźć odskocznię od obowiązków oraz problemów. Gdy więc dowiedziała się o przeprowadzanej przez sanktuarium wirtualnej adopcji, prędko uznała, że to coś idealnego dla niej. Zawsze lubiła zwierzęta oraz bliskość przyrody – jej rodzina wywodziła się z Tingaree, ale Megara nigdy tam nie mieszkała. Za życia dziadków, chętnie odwiedzała ich w rezerwacie, ale nigdy nie odkryła sekretów, które w sobie skrywał. Wracając do tematu, chętnie skorzystała z możliwości adopcji dzikiego zwierzęcia. I choć do wyboru było wiele uroczych maluchów, zdecydowała się finansowo wspomóc k r o k o d y l a. Megara miała słabość do n i e g r z e c z n y c h typów; a tak naprawdę chciała pomóc zwierzęciu, od którego większość ludzi się odsuwała. Oczywiście nie bez powodu! Krokodyle były niebezpieczne, ale mimo to zasługiwały na wsparcie. Wyszła z założenia, że jeśli ona nie wstawi się za nimi, nikt inny tego nie zrobi.
Tego dnia wpadła do sanktuarium, by pomóc jako wolontariuszka. Przez większość czasu słuchała mądrzejszych od siebie i wykonywała banalnie proste zadania, a mimo to odczuwała satysfakcję, gdy po wykonanej pracy mogła przyjrzeć się efektom pracy własnych rąk. Rąk, które w ostatnim czasie sprawiały jej niemało problemów.
W trakcie przerwy poszła do sekcji, w której trzymano krokodyle. Oparła się o barierkę i rozmarzonymi oczami przyglądała się swojej podopiecznej.
— Ja również. Są bardzo niebezpieczne i agresywne, szczególnie w czasie składania jaj — powiedziała, zerkając w stronę stojącej obok kobiety. Spojrzała również na wózek oraz kryjącą się w nim dziewczynkę, na widok której mimowolnie się uśmiechnęła. Uwielbiała dzieci. Wszystkie, nawet te, które nazywała łobuzami. — To jest Poppy. Młoda samica. Uratowano ją kilka tygodni temu przed grupą polującą na skóry. Z całego miotu przeżyła tylko ona. Będzie bardzo silna — wspomniała, czując niewymowną potrzebę podzielenia się historią samicy, którą wzięła pod opiekę. Wprawdzie jedynie finansową, ale to lepsze niż nic.
Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
Większość ludzi pragnie spokoju w życiu. Nie nudy, nie stagnacji, ale spokoju, wyważonych atrakcji i aby dobrze się żyło. Fajerwerki, nawet te pozytywne nie zawsze były chętnie widziane - bo łączyły się z wieloma emocjami, a takie okazywanie uczuć bywało męczące. A może to było tylko podejście Molly? Ta przekroczyła ją tą magiczną trzydziestu lat, przez co mogła się stać nieco marudna. Los jej nie oszczędzał w ostatnim czasie i choć efekt tych zawirowań był dla niej dość pozytywny (a przynajmniej mówiła sobie, że zawsze mogło być gorzej), to miała dość atrakcji na dłuższy czas. Serio, może to starość, może to rodzący się w niej introwertyzm, ale marzyła o tym, aby wpaść rutynę małomiasteczkowego życia. Brzmi zabawnie i trudne do uwierzenia, prawda? A jednak było to prawdziwe.
Molly mieszkała w Tingaree od niedawna i choć wiedziała mniej więcej co się działo w dzielnicy, bo na przykład trudno było przeoczyć rozkładające się stragany przed domami mieszkańców, w których płynęła nuta talentu rękodzielniczego, jednak kobieta totalnie nie była zaadaptowana w stu procentach. Nie miała też pojęcia o możliwej adopcji zwierzątka, bo pewnie byłaby to pewna rozrywka dla małej, gdyby mogła z Grahamem, albo Molly regularnie chodzić odwiedzać je w Sanktuarium. Chyba, że każda wizyta kończyłaby się tak jak tym razem... Z dziećmi to nigdy nie wiadomo. Adams nie wiedziała, uczyła się w biegu, co chwila potykając się o jakaś rozrzuconą po podłodze zabawkę. W przenośni, ale także dosłownie. Na całe szczęście dziewczynka jeszcze nie była na etapie lego, a duplo jakoś łatwiej było ominąć.
-To chyba uniwersalne prawo, że każda matka chroni swoje młode... A Quoka jest wyjątkiem, potwierdzającym regułę.-uśmiechnęła się. Co prawda wzięła Megarę za pracownika Sanktuarium, który ma na pewno olbrzymią wiedzę nie tylko o krokodylach, ale ogólnie o zwierzętach. Choć w Australii to chyba każdy wiedział, że quoki może wyglądają pięknie i uroczo, ale bronią się za pomocą swoich dzieci, rzucając je predatorom na pożarcie, aby samej móc uciec.
-Eh, nie zrozumiem nigdy ludzi jeżdżących na safari by polować na zwierzęta, czy kłusować ogólnie-powiedziała. Nie to, że była jakąś szaloną ekolożką, która nie uznaje żadnych produktów skórzanych, nie je mięsa, brzydzi się produktami zwierzęcymi. Nie, tak nie było. Niestety? Możliwe. Jednak było to coś znacznie innego niż celowe i świadome skupowanie czy zdobywanie rzeczy, które są nielegalne i chwalenie się tym. Z taką skórą krokodyla, czy innego aligatora było chyba podobnie jak z jedzeniem mięsa. Takie ze sklepu było okej dla większości ludzi, lecz inne gatunki to już było coś zupełnie innego, wręcz zdrożnego. Choć w Australii wybór chyba był i tak większy, niż kurczak, wołowina i wieprzowina, ale wciąż nie wszystko się jadło.
-Coś się jej stało, że się tutaj znajduje?-zapytała, niczym ciekawskie dziecko. W końcu jeśli Poppy przeżyła i wyglądała na zdrową, to może mogła zostać na wolności, prawda?

megara w. beveridge
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
Nic dziwnego, że została wzięła za pracownika; przewieszony przez szyję identyfikator wskazywał na powiązanie z sanktuarium, a niewielki dopisek „wolontariusz” był łatwy do przeoczenia. W rzeczywistości doświadczenie, jakie miała w pracy przy zwierzętach, bliskie było z e r u. Pierwszy raz zgłosiła się do pomocy i choć nie było dokładnie tak, jak to sobie wyobrażała, znalazła satysfakcję w obcowaniu z przyrodą, nawet z niebezpieczną jej częścią. Mimo wszystko wolała d z i e c i, o czym przypomniała sobie, zerkając na ukrytą w wózku dziewczynkę, słodko drzemiącą z lekko uchylonymi ustami.
— Quoki porzucają swoje młode? — spytała, zbita z tropu i całkowicie zaskoczona tą informacją, machinalnie spoglądając na kobitę, która ją przekazała. — Bezduszne. A wydają się takie słodkie na wszystkich zdjęciach umieszczanych w Internecie — mruknęła wyraźnie rozczarowana. Przyroda udowadniała, że zewnętrzne piękno nijak nie definiowało tego, co działo się wewnątrz żywego organizmu. Na obecną chwilę był zbyt zmęczona, by przejmować się taką niesprawiedliwością.
— Prawda! To bestialstwo. A wszystko po to, by zapewnić sobie portfel z krokodylej skóry lub świecznik wyciosany z kości słoniowej — żachnęła się, wracając spojrzeniem do swojej podopiecznej. Krokodyl wylegiwał się w płytkiej wodzie, wystawiając grubą skórę na ciepło, jakie dawały olbrzymie lampy powieszone ponad legowiskiem. Sanktuarium starało się zapewnić wszystkim mieszkańcom jak najlepsze warunki.
— Opowiadali mi, że była bardzo młoda, kiedy ją znaleźli, właściwie nadal jest d z i e c k i e m, choć na to nie wygląda. Spójrz, ma problem z tylną nogą. Kiedyś zostanie wypuszczona, ale jeszcze przez jakiś czas mogę cieszyć się jej obecnością. Ma na imię Poppy, a ja jestem jej wirtualnym opiekunem. Megara — powiedziała, kończąc przydługawy wywód podaniem własnego imienia i wyciągnięciem dłoni w kierunku kobiety.
— Masz śliczną córeczkę — dodała, ponownie spoglądając w kierunku wózka.
Przez większość życia była pewna, że będzie miała własne dzieci, rodzinę. Teraz gdy otrzymała diagnozę, jakiej się nie spodziewała, zaczęła w to wątpić. Może więc dobrze, że w tym momencie życia była samotna? Gdyby miała partnera i musiała przedstawić mu wszystkie konsekwencje bycia z nią, kiedy choroba zacznie się rozwijać, prawdopodobnie u m a r ł a b y ze strachu. Tak, przynajmniej nie musiała nikogo ranić.
Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
Lepiej, że została wzięta za pracownika, a była związana z miejscem, tylko nie figurowała na liście płac, niż ktoś miałby ją wziąć za jakiegoś szaleńca i chcąc za fraki, dla jej własnego bezpieczeństwa, wyciągnąć z zagrody, albo zawołałby jakiegoś ochroniarza, czy pracownika, co powodowałoby więcej problemów, niedopowiedzeń i ogólnie zamieszania, które na pewno nie byłoby warte. A i mogłoby spowodować, że nie tylko Megara, ale i inni wolontariusze woleliby się jednak trzymać z daleka. Nie byłaby to dobra reklama.
-Nie jestem już pewna, czy je porzucają, żeby intruz się nimi zajął i zostawił dorosłą kuokę, czy wręcz używa jako amunicji, jednak na pewno nie jest matką roku-wyjaśniła. Nie była biologiem, nie była nawet świadkiem takiego zdarzenia, więc nie mogła mówić na sto procent, ale coś takiego obiło się jej o uszy. Nie były to jednak informacje, które można było znaleźć w książeczkach dla maluchów - Molly posiadała kilka takch w domu, ale ich cała fabuła opierała się raczej na "krówka robi muuu" "owca robi beee". Kto wie, może to była tylko urban legend, chcąca zniszczyć reputację tych słodkich ssaków? -Takie są najbardziej niebezpieczne, huh? Biorą z zaskoczenia! A te groźnie wyglądające, jak krokodyle, widać nie są wcale takie... złe-zauważyła. Nie ma co umniejszać niebezpieczeństwom mogącym wynikać z obecności tych gadów, ale jednak coś w tym było, że miło wyglądające, ładne kobiety potrafią być bezduszne i niesamowicie złośliwe i zawistne, a wielcy, napakowani panowie, wyglądający jakby uciekli z więzienia, być misiakami, do rany przyłóż. Chyba, że się wkurzyli.
-Dokładnie. Wydaje mi się, że tacy ludzie muszą leczyć w ten sposób swoje inne kompleksy. Albo to, albo głupota - innego wyjścia nie widzę-Można było założyć, że przedmioty z naturalnej skóry były bardziej wytrzymałe niż te ze sztucznej, że zamiast kupować coś co rok, można kupić rzecz raz na pięć lat, ale wciąż, nie musiała to być skóra zagrożonych wyginięciem zwierząt! A Kość słoniowa, to już w ogóle. Przecież gdyby było to zrobione z jakiegoś innego tworzywa, to spełniałoby swoje zadania dokładnie tak samo, wyglądałby też tak samo. Może Molly była jednak zbyt małym snobem (chyba nie była nim wcale), aby rozumieć problemy ludzi naprawdę bogatych.
-Nie wygląda, jakby była dzieckiem. Jest olbrzymia-zauważyła. Może to tylko takie wrażenie, bo nie było w jej okolicy żadnego dorosłego okazu, aby zauważyć tą różnicę. -A no tak. Teraz rozumiem, dlaczego jest właśnie tutaj.-powiedziała, lekko bujając wózkiem, choć chyba tak naprawdę nie musiała, bo Sally spała i nie wydawało się, że miało się to skończyć i to płaczem.
-Hej, Molly. A to Sally, ale ona nie wydaje się być zainteresowana tematem-powiedziała, również podając kobiecie dłoń. W każdym miejscu można poznać nowe osoby, co jak najbardziej Adams pasowało, bo jednak była wciąż dość nowa w miasteczku, a wiele jej dawnych znajomych już tu nie mieszkało. -Nawet nie wiedziałam, że można być opiekunem jakiegokolwiek zwierzaka, może byłaby to jakaś atrakcja dla dzieci, aby oglądać jak podopieczny rośnie, rozwija się czy zdrowieje-powiedziała. Ta akcja nie była wcale mocno rozpropagowana, ale kto wie, widać to starczało, by zdobyć darczyńców.
-To nie...-już miała powiedzieć, że to nie jej córka. Czuła się ciocią, chrzestną, a nie prawdziwą matką, ale to też nie było coś, co warto było każdemu tłumaczyć. Molly powinna się nauczyć przyjmować takie komplementy.-Dziękuje, jest do schrupania-uśmiechnęła się. Może w tym przypadku powinna jednak przyznać się, że to nie jest jej biologiczne dziecko, bo sama takich mieć nie będzie? Doskonale wiedziała, że to wciąż to był temat tabu, bo sama nie lubiła o tym mówić. Wiedziała o tym już jakiś czas, jej poprzedni partner to zaakceptował, ale to nie było coś, z czym można przejść do porządku dziennego. Nie chciała się wymądrzać, ani uznawać za specjalistkę, ale dobrze jest mieć kogoś, z kim można porozmawiać na trudny temat. Może Megara tego by potrzebowała, przynajmniej aby usłyszeć, że nie jest jedyną osobą, która ma podobne problemy

megara w. beveridge
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
— Tak czy inaczej, brzmi jak totalne szaleństwo. Tylko Australia mogła wychować t a k i e zwierzęta — zażartowała, choć niewątpliwie było w tym ziarno prawdy. Na kontynencie znajdowało bowiem dom wiele gatunków niewystępujących w innych częściach świata. Czy było to zrządzenie losu, czy może natura zadrwiła z ich rodzinnego kraju, to jednak szczycili się fauną wyróżniającą się na tle innych. Ocenę, czy było to pozytywne, czy negatywne wyróżnianie się powinna zostawić specjalistom.
— Chciałabym, żeby tak było, ale nic nie zmieni tego, że krokodyle są niebezpieczne — odparła z bezradnym wzruszeniem ramion. — Nie wydaje mi się, żeby dało się je wychować na przyjazne stworzonka, ale może nie mam racji. Pewnie byli szaleńcy, którzy tego próbowali, ale ja bym się nie odważyła. Lubię swoje palce — dodała, mimowolnie poruszając palcami u dłoni, jakby chciała się przekonać, czy wszystkie wciąż były na swoim miejscu – jedynym właściwym miejscu!
To nie tak, że Megara była całkowitą przeciwniczką kupowanie skórzanych rzeczy; choćby w kwestii butów były one znacznie wytrzymalsze, ale też wygodniejsze przez wzgląd na miękkość oraz elastyczność skóry, która dopasowywała się do kształtu stopy. Nie popierała jednak kłusowania, czyli niekontrolowanego, brutalnego zabijania, szczególnie tych gatunków zwierząt, którym groziło wyginięcie. Starała się w swoich pooglądać znajdować złoty środek. Bo wcale nie uważała, że kochając zwierzęta, nie można było jadać mięsa; za bardzo uzależniła się od pizzy z pepperoni, by z niego rezygnować!
Z uśmiechem uścisnęła dłoń kobiecie. Kusiło ją, by przywitać się również z dziewczyną, ale nie chciała jej budzić. Lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, że zbyt wczesne budzenie dziecka może skończyć się głośną t r a g e d i ą. — Nie wygląda na znudzoną, na pewno dopadło ją zmęczenie — zaśmiała się, choć rzeczywiście mogła znudzić się oglądaniem zwierząt, które w wielu wypadkach chowały się przed widownią, nawet tak uroczą jak Sally. Megara nie miała trudności w nawiązywaniu znajomości za to problem sprawiało jej utrzymywanie relacji. Składało się na to wiele różnych kwestii, ale zwykle chodziło o brak czasu lub przeboźcowanie, które zawdzięczała pracy z dziećmi.
— Akcja adopcyjna w tym roku okazała się sukcesem, więc może powtórzą ją w następnym sezonie? Starają się zbierać fundusze w różny sposób, jeśli nie przez adopcję, na pewno można wesprzeć sanktuarium w inny sposób. Ale nie potraktuj tego, jakbym cię namawiała na wydawanie pieniędzy! Widomo, że to dobrowolna decyzja — powiedziała, bo skąd miała wiedzieć, czy nowo poznana Molly miała na tyle wysokie zarobki, by móc się nimi dzielić z innymi.
Megara chciała mieć własne dzieci, ale do tego potrzebowałaby o d p o w i e d n i e g o partnera, a znalezienie go było nie lada wyczynem! Z drugiej strony, teraz musiała odsunąć takie myśli na boczny tor i posłać w kierunku zachodzącego za plecami słońca, żeby w pełni skupić się na własnym zdrowiu.
Życie nigdy nie daje tego, czego od niego oczekujemy.
— Przeurocza — przyznała z uśmiechem.
Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
Australia zdecydowanie była swoim własnym światem, w jednym kraju, właściwie kontynencie (kto by się przejmował czymś tak małym jak Nowa Zelandia), można było znaleźć niemal wszystko. Lasy, pustynie, wielkie miasta, wsie, tereny rolne, ocean, jeziora, (nawet śnieg bywał) no po prostu wszystko, a w takiej Europie trzeba by przejeżdżać z kraju do kraju.-No coś w tym jest, nie da się ukryć. Nie wiem o co chodzi, że wszystkie takie przyjemności nas spotkały. I to dosłownie nas, bo przecież w Tingaree pełno tego-no, to akurat było oczywiste, że w bardziej dzikich terenach, zielonych więcej było tego tałatajstwa, niż w bardziej zurbanizowanych częściach miasteczka. Choć i w Opal Moonlane można było spotkać pająki, czy nawet węże! Molly dlatego też wolała miasto, swoje przeżyła za dziecka i zamiast być przyzwyczajona, to dalej tego nie znosiła...
-Na pewno są niebezpieczne, choć wydają się być takie leniwe i niezbyt zręczne. Na przykład hipopotamy. One też potrafią zabić człowieka, zwłaszcza jak mają młode w pobliżu-cóż, matki to do siebie mają, że zrobią wszystko, aby ochronić swoje potomstwo, poza tymi wspomnianymi quokami. Adams zdecydowanie będzie musiała poprawić swoją wiedzę o zwierzątkach, na wypadek, jakby Sally się w końcu zainteresowała książeczkami, które mieli w domu. -Słyszałam o ludziach, którzy trzymają tygrysy i inne kociska w domach, ale to chyba już coś normalnego patrząc na Króla Tygrysów...-zauważyła, w końcu ten serial był bardzo popularny, że nikogo to nie dziwiło, nawet w Polsce, gdy okazało się że jakiś jaguar był zamieszany w tajemnicze zaginięcie dorosłego mężczyzny. -Jednak nigdy nie słyszałam, aby ktoś trzymał krokodyla w ogródku, nawet jeśli klimat w Australii zdecydowanie temu sprzyjał-zaśmiała się. No ale czy przypadkiem tak nie było? Może Megara coś na ten temat słyszała?
-Życie roczniaka jest bardzo ciężkie, mogła być zmęczona-uśmiechnęła się. Megara dobrze zakładała, że budzenie śpiącego dziecka to jak niemal posuwanie zranionej ręki pod paszczę krokodyla. Tego się po prostu nie robiło, dla własnego bezpieczeństwa. -Być może, jeśli Sally nie będzie zasypiać na każdej wizycie w Sanktuarium, to może będziemy pojawiać się częściej. A może jeśli będzie zasypiać, to będziemy pojawiać się jeszcze częściej?-zażartowała. Był to jakiś pomysł na chwilę dla siebie, Molly mogła wtedy chwycić książkę i poczytać, w domu zawsze było milion innych spraw do zrobionych. -Coś oprócz wsparcia finansowego musisz robić wokół Polly, czy ta wizyta to totalnie Twoja inwencja?-zapytała. Jeśli chodzi o wsparcie finansowe, to żaden problem, jednak jeśli wiązałoby się z poświęcaniem czasu, to już gorzej... Choć taki udział Sanktuarium na pewno by się przydał, pod warunkiem, że wolontariusze byliby odpowiedzialni i chętni do pomocy.
-Przekażę jej, jak tylko się obudzi. A ty masz dzieci? Nie powiem, chętnie bym poznała jakieś mamy z okolicy, aby mieć kogo się poradzić, porozmawiać... Znasz może kogoś takiego?-zapytała z zaciekawieniem. Wiedziała, że pytanie o jej potomstwo jest totalnie nie na miejscu, sama przez to przechodziła, miała nadzieję, że to pytanie nie urazi nowo poznanej opiekunki krokodyla.

megara w. beveridge
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
— Akurat to nie jest dla mnie zaskoczeniem. Tinagree to tak naprawdę rezerwat. Nie ma tutaj nawet infrastruktury drogowej, bo mieszkańcy nie zezwalają na poruszanie się samochodami po całej dzielnicy. W ogóle to nie lubią, gdy nazywa się ich d z i e l n i c ą. Tak czy inaczej, w Tinagree przyroda ma się jak rozwijać, nie to co w centrum miasta — stwierdziła. Niejednokrotnie miała okazję przysłuchiwać się dyskusjom prowadzonym przez osoby ze starszych pokoleń, z których część w ogóle nie uznawała przynależności do miasteczka; stąd też wynikała tak duża różnica w nazwie – Tingaree nijak miało się do pozostałych nazw dzielnic wywodzących się od k a m i e n i.
— Zawsze trafią się szaleńcy, którzy dla zysku będą wykorzystywać zwierzęta — przyznała ze smutnym wzruszeniem ramion. — Pomaganie tutaj sprawia satysfakcję, ale jednocześnie ciężko przyglądać się krzywdzie nawet próbując jej przeciwdziałać — dodała, wiedząc, że nie znajdzie w sobie wystarczająco siły, żeby przychodzić do sanktuarium regularnie. Było jej przykro, gdy słuchała opowieści o znalezionych w złym stanie zwierzętach. Łatwiej było zapłacić za wirtualną adopcję niżeli przyłożyć rękę do zadbania o pokrzywdzone zwierzaki.
— Nieczęsto mam kontakt z takimi maluszkami — wspomniała, patrząc na Sally. — Pracuję w przedszkolu. Chciałabym powiedzieć, że w związku z tym dzieci między trzecim a szóstym rokiem życia niczym mnie nie zaskoczą, ale to nieprawda. Zawsze są w stanie wymyślić coś, co mi do głowy nie przyszłoby nigdy — zaśmiała się, lecz nie z drwiną a czułością, bo nawet jeśli podopieczni – dosłownie – wchodzili jej na głowę, uwielbiała wszystkie maluchy, którymi zajmowała się w pracy. Nie mogłaby z podobną radością pracować w innym zawodzie. — Im Sally będzie starsza, tym bardziej będzie doceniała takie wycieczki. Ale nie rezygnuj z pokazywania jej świata nawet teraz, bo dzięki temu rozbudzasz w niej ciekawość, ale też odwagę — podsunęła. Nie zamierzała wchodzić w kompetencje młodej mamy! Chciała jedynie zaznaczyć, że to, co robiła było dobrym wyborem, pomagającym we właściwy sposób rozwijać się dziewczynce. — Bo nie, swoim dzieci nie mam, ale znam wielu rodziców — odpowiedziała. Powstrzymała się przed dodaniem komentarza, że wielu z tych rodziców nie darzy sympatią.
Przecząco pokręciła głową. — Nie. Właściwie nie musiałam nawet przychodzić tutaj jako wolontariusz. Adopcja to w sumie tylko taka ładna nazwa. Poppy w żadnym stopniu nie jest moją hmm własnością — odparła z uśmiechem, bo gdyby miała na sobie większą odpowiedzialność za krokodyla, pewnie w ogóle nie podjęłaby się tej wirtualnej adopcji.
Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
Molly tylko pokiwała głową. Wychowała się w Lorne Bay, więc doskonale wiedziała o co chodzi z niechęcią rdzennych mieszkańców Tingaree do miasta, turystów, ludzi wprowadzających się do domów znajdujących się w tym miejscu. Molly również do nich należała, w końcu zamieszkała w domu przyjaciół, nie mając nic wspólnego z Aborygenami. Musiała nie raz, nie dwa zobaczyć jakieś krzywe spojrzenie ze strony sąsiadów. A może przez to, że większość osób jednak wiedziała coś na temat koszmarnego wypadku, to jednak się powstrzymywali przed tym? -Mieszkałam też w innych częściach miasta i jestem pewna w stu procentach, że tam też występują okropne rzeczy, pająki, gady i inne takie. -No, takie paskudztwa pojawiały się również w miastach i choć w mniejszym stopniu, w Australii nie dało się tego kompletnie wystrzec.
-Totalnie Cię rozumiem-przytaknęła. Aby pomagać potrzebującym, czy to ludziom, czy zwierzętom, trzeba mieć dobre serce, ale też mocne nerwy. Bo często spoglądanie na krzywdę innych może zaważyć na własnych odczuciach, zdrowiu psychicznym i tak dalej. Molly chyba by nie wytrzymała zbyt wiele czasu w takim miejscu. Choć gdyby chciała pomagać w schronisku, to pewnie, nawet nigdy nie chcąc mieć kotka czy pieska, chciałaby je wszystkie zaadoptować. A przecież nie w tym rzecz!
-Dzieci, jak i dorośli chyba zawsze potrafią zaskoczyć, tak samo jak życie i jest to... poniekąd ciekawe?-nie należała do jakiś wielkich optymistek, które widzą szklankę wody do połowy pełną. Jednak potrafiła patrzeć na świat, na nadchodzącą przyszłość z nadzieją. Nie miała zielonego pojęcia, co ją spotka niedługo, bo przed paroma miesiącami sądziłaby, że z Sally pójdą na spacer tylko w sytuacji, kiedy ciocia Molly przyjedzie do miasta i będzie chciała spędzić trochę czasu z chrześnicą. A nie, że będzie jej prawnym opiekunem. -Być może masz rację... Jednak mimo wszystko poszukam czegoś, co ją zainteresuje choć w połowie tak jak jedzenie piasku z piaskownicy-roześmiała się. Cóż, dzieci w różnym wieku miały różne zainteresowania, takie maluszki lubią wsadzać do ust wszystko, co jest w zasięgu wzroku. A z takim uzębieniem skutecznie robiłyby za starodawne urządzenie to kasowania biletów, jak kiedyś były w tramwajach. -Obstawiam, że Twoi znajomi rodzice mają dzieci właśnie w wieku przedszkolnym...-powiedziała na głos. Nie chciała być wybredna, ale większym wsparciem dla niej byliby rodzice dzieci w wieku podobnym do Sally. No i też nie wypadało prosić, aby Megara na zebraniu wręczyła rodzicom numer Molly i zaproponowała, by się razem spotkali i porozmawiali o swoich dzieciach. Może więc jednak to pytanie było nie bardzo na miejscu.
-Rozumiem, oczywiste jest, że nie po to uratowali zwierzę z rąk ludzi, by teraz oddawać je komuś.-przytaknęła. To nie był pies, czy kot, którym większość ludzi mogła i potrafiła się zająć. Na pewno były osoby, które chętnie by zaadaptowały i przygarnęły także inne zwierzęta, ale trzeba było wiedzieć, co jest dzikim zwierzęciem i powinno żyć na wolności, a co było zwierzątkiem domowym i można oddać w ręce innego człowieka.
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
Kobiecie z pewnością nie było łatwo! Wprawdzie zdarzało się – szczególnie wśród młodszych pokoleń – że potomkowie aborygenów z coraz większą otwartością witali nie tylko mieszkańców pozostałej części Lorne Bay, ale również otaczali się nowoczesną technologią i pozwalali sobie na łączenie tradycji oraz współczesności, to jednak starszyzna wciąż pozostawała nieugięta i nieprzychylna wobec o b c y c h. Najważniejsze, by Molly nie została z tym sama i miała wsparcie. Wtedy nawet sprzeczki z tamtejszymi szamanami nie będą jej straszne!
— Więc jesteś stąd, nie miałam pojęcia. Czasami mam wrażenie, że Lorne jest na tyle małe, że kojarzy się większość twarzy, a później okazuje się, że to jednak tylko myślenie życzeniowe. Ale to dobrze, miło poznać kogoś nowego — wyjaśniła z nieniknącym uśmiechem.
Zgadzała się z tym w każdym calu; aby pomagać należało mieć nerwy ze stali. Megara była zbyt uczuciową i łagodną osobą, by każdego dnia mierzyć się z cierpieniem niewinnych zwierząt. Całe szczęście, że wsparcie można było okazywać na rożne sposoby.
— Tak, p o n i e k ą d — zgodziła się, lecz niechętnie, co było widoczne w niemrawo uniesionych kącikach ust i uśmiechu pozbawionym wesołości. A wszystko dlatego, że w ostatnim czasie życie boleśnie ją zaskoczyło. I choćby bardzo chciała, nie potrafiła odnaleźć w tym zaskoczeniu niczego pozytywnego ani ciekawego. Mówi się, że życie bez problemów byłoby nudne, ale Megara oddałaby nerkę, nogę, a może nawet lewe oko, byle tylko pozbyć się problemów i wieść całkowicie nudne i zwyczajne życie.
W przypadku Molly nadzieja była w pełni zrozumiała. Miała małą córeczkę i nic dziwnego, że pragnęła dla niej bezpieczeństwa oraz szczęścia. Musiała być silna choćby dla niej.
Zaśmiała się na wspomnienie o miłości Sally do piasku. Wszystko wskazuje na to, że dziewczynka była bardzo ciekawska. Naturalnie badała świat zmysłami, które znała najlepiej, czyli poprzez s m a k o w a n i e. Oby tylko Molly zabierała ją do piaskownic, do których zwierzęta nie mają dostępu!
— Tak, mają nieco starsze dzieci, ale dzięki temu możesz być pewna, że mają doświadczenie. Rozumiesz, ich dzieci p r z e ż y ł y — zażartowała, choć może nie powinna aż tak niesmacznie dowcipkować z tak poważnych kwestii. W każdym razie wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby kobieta szukała wsparcia u innych rodziców. Czy było w tym coś złego? Skądże. Molly wydawała się otwartą osobą, więc poznanie ludzi mających dzieci również nie powinno być dla niej kłopotliwe. Z drugiej strony, Megara wcale jej nie znała, może dlatego nie powinna zbytnio się wtrącać?
— W dodatku, wiesz, to krokodyl, co miałabym z nim zrobić? Wybudować dla niego klatkę w ogródku za domem? To trochę abstrakcyjne. I niebezpieczne — uśmiechnęła się, ponownie zerkając na Poppy wylegującą się w ciepłym świetle żarówek.
Projektantka Wnętrz — QUEENSLAND'S ARCH-DEVELOPMENT
34 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Wrócła do Lorne Bay po prawie 15 latach, aby zająć się dzieckiem swoich, nieżyjących już, przyjaciół
Ta cała kultura Aborygenów była w miarę nowa dla Molly, mimo że ta wychowywała się w Lorne Bay. W przeszłości miała co najwyżej koleżanki z klasy z tej dzielnicy, czy takiego pochodzenia. Teraz się tam wprowadziła i znając całą historię i ich problemy, nie chciała się tam panoszyć. Na razie nie było to problematyczne, ale i brunetka nie czuła się na tyle swobodnie, by się panoszyć, a dodatkowo miała siłę zwalniającą jakiekolwiek zmiany w postaci Grahama. Nie, nie. Nie miała mu tego za złe, bo totalnie rozumiała jego podejście. Do pewnego stopnia, oczywiście.
-Nie mieszkałam tutaj od ... phiee.... Końca liceum, nie wiem ile to już lat-uśmiechnęła się. Kto wie, może kiedyś się mijały na korytarzu liceum, kojarząc się z twarzy, czy nawet mając te same zajęcia, lecz siedziały na różnych końcach klasy. -Nie da się ukryć, że w młodości jest zawsze więcej okazji do spotkania się przypadkiem, a nie oszukujmy się, przez ostatnie naście lat każda z nas się zmieniła...-Od paru ładnych lat Molly nie wyglądała na taką, którą trzeba by poprosić o dowód przy kupowaniu wina, więc ewidentnie zmieniła się przez te wszystkie lata. Jakby z Megarą usiadły i zaczęły rozmawiać, jacy nauczyciele prowadzili ich lekcje, czy na jakie zajęcia dodatkowe chodziły, to znalazłyby jakiś wspólny temat. To było więcej niż pewne, nie było to wielkie miasto.
Molly jak nikt inny może powiedzieć, że fakt, że dzieje się w życiu wcale nie jest dobrze. Jej życie przewróciło się do góry nogami, wyczyniają przy tym fikołka, ale... Oczywiście, to wszystko było złe, te lata z nieszczęśliwym związku, zerwanie zaręczyn, śmierć jej przyjaciół, ale jednak miała Sally, która nie pozwalała jej się do końca załamać. -Osobiście nie wierzę, że ktokolwiek ma życie, gdzie jest zawsze cudownie i uroczo. Chyba za stara jestem, aby coś takiego łyknąć-powszechnie mówiło się, że ludzie, którzy w internecie, czy innych mediach tworzą wizję wspaniałego i idealnego życia, często są tak sfrustrowane, że nie potrafią się do tego przyznać, wiec kłamią i udają. W dzisiejszych czasach była to wiedza coraz bardziej powszechna, na szczęście.
-Czasem to jest totalnie zasługa dziecka, spokojnego, ale czasem dzieci bywają takimi kamikadze...-uśmiechnęła się. Tak, czasem dzieci miały wielką chęć przeżycia, a czasem rodzice obstawiali malucha poduszkami, aby przypadkiem nie upadło na dywan. I Molly w naturalny sposób było bliżej do tych drugich, choć starała się trochę wyluzować.
-No przecież byłabyś dokładnie taka sama jak Ci ludzie, od których ją zabrali-przewróciła oczami, choć nie na Megarę i jej słowa, lecz wspierając jej słowa! Zabranie krokodyla z jednego zamknięcia do drugiego zdecydowanie nie było mądre. Przecież tutaj, w lecznicy będzie Poppy lepiej. Niby była w zamknięciu, ale tylko na czas rekonwalescencji, a potem będą wiedzieli co z nią zrobić. -Tutaj ma na pewno lepiej. Choć jestem pewna, że byłabyś wspaniałą krokodylą mamą, oczywiście!-zapewniła, lekko się uśmiechając i wracając do bujania wózka, choć oczywiście, Sally wciąż nie przejawiała zainteresowania zwierzątkami.

megara w. beveridge
ulubiona c i o c i a — z miejscowego przedszkola
31 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Przykłada się do wychowywania dzieci z miasteczka, rekompensując sobie brak własnych. Często coś upuszcza, przez co przyjaciel okrzyknął ją gapą.
Okazało się, że żyje z nieuleczalną chorobą, co sprawiło, że przestała poczynać plany.
Absolutnie się temu nie dziwiła! Aborygeni, choć byli rdzennymi mieszkańcami kraju, z powodu licznych prześladowań stali się tematem niewygodnym, którego łatwiej było unikać niżeli się z nim zmierzyć. Nawet dla władz miasteczka pozostawali uwierającym cierniem, ponieważ nie zgadzali się na wprowadzanie zmian w rezerwacie, bojkotując wszelkie proponowanie im usprawnienia. Megara to rozumiała, bo wychowała się w szacunku do tradycji tej ludności, ale dla kogoś, kto nie miał z nimi kontaktu mogło się to wydawać zwyczajnie głupie.
— Z ust mi to wyjęłaś! Mam dokładnie takie samo wrażenie. Jakby po trzydziestce poznawanie nowych ludzi stało się wręcz niemożliwe. Nie wspominając o poznawaniu mężczyzn — wymownie przewróciła oczami, bo chociaż miała się za kontaktową i otwartą osobę, zaczepianie obcych ludzi nie było dla niej komfortowe. — Może twój mąż ma jakichś sympatycznych, w o l n y c h kolegów? — dopytała w formie żartu, lecz gdyby odpowiedź niosła za sobą możliwość spotkania się z jakimś ciekawym mężczyzną, nie odmówiłaby. Wprawdzie to nie był idealny moment na nawiązywanie relacji, ale lepszy mógł nie nadejść. W związku z chorobą w przyszłości mogło być tylko gorzej, tylko trudniej. Ale… Nie chciała teraz zaprzątać sobie tym głowy.
— Wiem o tym doskonale. W ubiegłym roku miałam w grupie chłopca, którego na moment nie można było spuścić z oka. Potrafił odmalować coś w ułamku sekundy. Mały urwis — pokręciła głową, lecz nie ze zdenerwowaniem a z odrobiną sentymentu. Żegnanie się z podopiecznymi nie było łatwe, bo Megara szybko przywiązywała się do dzieci, którymi się zajmowała, nawet jeśli sprawiały dużo problemów wychowawczych.
— To całkowita abstrakcja — zaśmiała się, bo sama rozmowa o przygarnięciu krokodyla do własnego ogródka była niedorzeczna. I tak, Molly miała całkowitą rację – Megara nie zachowałaby się lepiej niż kłusownicy, którym zależało na krokodylej skórze, którą mogliby przerobić na horrendalnie drogie torebki lub paski, gdyby uparła się zamknąć zwierzę w ciasnej klatce w kącie małego ogródka. — Póki nie nadeszłaby pora karmienia — kontynuowała żart, ale było w nim dużo prawdy, ponieważ nie dałaby rady zaserwować Poppy żywego, mięsnego pokarmu; na samą myśl przechodziły ją dreszcze.
— Za to może przygarnęłabym kota — zaczęła zastanawiać się głośno. — To raczej głupi pomysł, ale pogdybać nikt mi nie zabroni — dodała prędko, bo nie chciała brać odpowiedzialności za zwierzątko teraz, kiedy miała poważne problemy ze zdrowiem i być może w niedalekiej przyszłości nie będzie w stanie się nim opiekować w odpowiedni sposób.
ODPOWIEDZ