adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Mimo wczesnej pory zaczynało zmierzchać; spędzone w Barcelonie dwa tygodnie odzwyczaiły go na moment od australijskiej rutyny i trwającego zaledwie ułamek chwili dnia, pachnącego zimą i chłodem. Nie przeszkadzało mu to jednak; po raz pierwszy cieszył się z tego, że zimowe dni są pochmurne, przyprószane deszczem i prędko upływającym czasem.
Radykalność dokonanych przez niego zmian zaśmiała się mu w twarz tego ranka, kiedy Ben otrzymał wiadomość o konieczności stawienia się w Cairns. Jeszcze nikomu nie powiedział o podpisanych papierach i nowym kluczu zdobiącym wnętrze jego kieszeni; nikomu, bowiem Ben od miesiąca raczył się samotnością. Tylko nieliczni wiedzieli w dodatku o jego rozstaniu z Walterem, a żadnej z tych osób nie powiedział o tym z powodu świadomego wyboru; gdyby mógł, zachowałby to dla siebie. Z życia wycofał się zaraz po tamtym wieczorze, kiedy tylko nabrał pewności, że Walter nie zadzwoni. Czekał oczywiście na niego przez kolejne dni, wykute w cierpieniu, ale Wainwright tak po prostu zniknął, przepadł, odszedł; nie zostawił po sobie niczego, najmniejszego ciepłego słowa lub jakiegoś cienia nadziei. Ben nienawidził go za to wszystko, ale jeszcze bardziej znienawidził samego siebie. Więc wyjechał. Gwen wysłał tylko wiadomość, by wszystkich o tym powiadomiła; to sprawy rodzinne, prywatne, tłumaczył się, nie potrafiąc określić, jak długo właściwie go nie będzie. Może dwa tygodnie. Nie zamierzał wdawać się w szczegóły. Gdy otrzymał od Marianne wiadomość pełną pytań, po prostu ją zignorował.
Bo Mari należała bardziej do świata Waltera, niż jego. I wobec tego musiał się wycofać, by nikt nie musiał z jego powodu czuć się niekomfortowo.
Dopiero po powrocie, kiedy powoli poczynał akceptować tę zmienioną, pełną melancholii rzeczywistość, odważył się zaproponować Mari spotkanie. Za dwa dni miał rozpocząć pracę w szpitalu (czy ktoś Mari o tym poinformował?), a więc o ile udawało się mu nie wpaść na Waltera przypadkiem, musiał liczyć się z tym, że to właśnie tam zobaczą się po tak długim czasie. Potrzebował więc w s p a r c i a.

Zastukał do drzwi jej mieszkania zgodnie z ustaloną porą; w dłoniach ściskał średnich rozmiarów karton, a między palcami zwisały przygotowane już do użycia klucze do auta. — Na pewno mogę cię zabrać do Cairns? — zapytał, kiedy rudowłosa czupryna ukazała się w progu; to zabawne, że mimo świadomości, że Mari jest teraz sama, Ben i tak obawiał się odnalezienia gdzieś tam, między salonem a kuchnią, obojętnego i niewzruszonego Waltera. — Gacuś może jechać z nami jeśli chcesz — zasugerował, posyłając jej zaledwie cień uśmiechu. Nie wiedział, jak ma jej to wszystko wyjaśnić, dlatego póki co nawet nie zdradził dokąd tak naprawdę chce ją zabrać.
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
numer.

Rodzina zawsze stanowiła dla niej istotną część życia. Nie miała tu na myśli Chambersów, ale wszystkie osoby, którym przypisywała rolę swoich bliskich. Nigdy nie powiedziałaby więc, że należała bardziej do świata Waltera. Owszem znała go dłużej i traktowała, jak własnego brata. Był dla niej ważny i nigdy nie miało się to zmienić, w końcu kochała go tak, jakby naprawdę byli rodzeństwem, ale ta relacja w żadnej mierze nie odejmowała temu, co czuła do Benjamina. Mogła być zajęta swoim zdrowiem i ciążą, ale nigdy nie miałaby na głowie tyle, by nie zauważyć, że ona i Hargrove odsunęli się od siebie. Kiedyś lubiła wierzyć, że byli nierozłączni, a teraz? Nie pamiętała kiedy ostatnio coś wspólnie zjedli, dawno też nie odwiedzała jego apartamentu. Niesamowicie ją to dołowało, ale nie chciała się narzucać, rozumiała, że Ben musi skupić się na sobie, każdy w końcu miał własne problemy, a znajomość z Marianne... cóż... ostatecznie wiązała się z dużym ryzykiem, że niebawem przemieni się w traumę i wspomnienie. Rozumiała więc, że może nie być takim wsparciem, jakiego jej szef by sobie liczył, ale nawet pomimo to nie powstrzymała się przed wysłaniem mu wiadomości, na którą jej nie odpisał. Starała się tym nie dołować, jak to ona - uśmiechać się i skupiać na pozytywach, ale skłamałaby mówiąc, że nie miała Benjamina z tyłu głowy przez cały ten czas. Mogłaby więc się na niego śmiertelnie obrazić, ale prawda była taka, że kiedy w końcu się odezwał i zaproponował spotkanie, gigantyczny kamień spadł jej z serca.
Powiedziała Jonathanowi o tym, że spotka się z Hargrove i czekała na niego, jak na szpilkach, niespokojnie snując się po apartamencie i szukając dla siebie miejsca. Zadbała nawet o to, by prezentować się atrakcyjnie, ubrała sukienkę, założyła makijaż. Chciała chyba wyglądać zdrowo i kwitnąco, tak by dać Benowi pełne poczucie tego, że nie musi się obawiać, ze nie będzie w stanie unieść jakiegoś tematu. W jej głowie wszystko miało wyjść naturalnie i swobodnie... a jednak kiedy otworzyła drzwi, gapiła się najpierw na niego, jakby nie widziała go od wielu lat, pozwalała by sobie coś tam mówił, a potem... potem po prostu skróciła między nimi dystans i zarzuciła mu ramiona na szyję.
- Jezu, nie rób mi tak nigdy więcej - poprosiła, chociaż nie próbowała nawet doprecyzować tego, co miała na myśli. Dobrze było go widzieć w jednym kawałku, na jej progu. To wystarczyło, by zdecydowanie poczuła się lepiej i jak już wygniotła mu ubranie tym swoim uściskiem, zrobiła krok w tył i uśmiechnęła się do niego serdecznie, chociaż z nutką ostrożności. - A co? Mam ci dać pisemną zgodę rodziców? - mruknęła, nie mogąc powstrzymać wyszczerza, który wpełznął na jej twarz po tym jakże wybornym w jej mniemaniu dowcipie. Gacuś też już sobie dreptał dookoła ich gościa, a skoro Ben zaproponował, by do nich dołączył, Mari zaraz sięgnęła po jego obrożę. - Jak nie będzie przeszkadzał, to go wezmę. Jestem mu winna więcej wycieczek - bo zdecydowanie przez jej stan nie mogła wychodzić z nim tak często, jak kiedyś i zabierać na te typowe dla siebie wędrówki w różne zakamarki miasteczka i okolic. - Mam się jakoś przygotować? Mogę tak jechać? Powinnam coś zabrać? - podpytała jeszcze, wkładając na nogi białe trampki, a następnie zarzucając torebkę na ramię. Nie wiedziała gdzie dokładnie się wybierają, to też liczyła, że jakby Ben zabierał ją w jakieś fą fi fą klimaty, jednak by ją uprzedził, zanim się tam skompromituje.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Nie czuł już tych wszystkich fragmentów siebie. Które lubił, które podsycały zawsze radość, w których skrywał szczęście; nie powróciły później: ani kilka dni, ani tygodni. Nie wskrzesił ich pobyt w Barcelonie i niecierpliwe próby Jane ukazania mu, że to nie musiał być jeszcze koniec. Nie potrafił. Zachowywać się tak samo, udawać, być nagle znowu wesoły, pogodny, zadowolony, chociaż właśnie tego oczekiwano. Minął miesiąc. Zaledwie miesiąc. Miesiąc trwający wieczność.
Musiałem pobyć sam — odparł cicho, nie odwzajemniając siły uścisku; jego jedna dłoń musnęła zaledwie dziewczęce plecy, powracając zaraz potem do krawędzi trzymanego kartonu, choć wcale nie był tak ciężki i istotny, by przelewać na niego całą swoją uwagę. Widok Mari odznaczył się tym samym ciepłem, co zwykle; może faktycznie mu jej brakowało, może tęsknił z równą siłą i żałował tych wszystkich dni własnych ucieczek, ale jednocześnie zbyt boleśnie przypominała mu o tym, co utracił. Brał to w końcu za pewnik — tę ich jedność, to skryte w czterech osobach wzajemne porozumienie. Ona i Jonathan. On i Walter. Nie sądził, że coś mogłoby ulec zmianie; jakby kompletnie zapominając o tym, że ludzie się rozstają, że nic nie jest trwałe. — Powiedziałaś Jonathanowi? Że zabieram cię do Cairns? — uparł się przy konieczności potwierdzeń; odpowiedział jej co prawda uśmiechem, lekko zawstydzony brakiem odpowiednio głębokiej euforii. Boże, nie wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek będzie potrafił być tak po prostu szczęśliwy. — Chociaż to nie ma większego znaczenia; to miejsce i tak jest niedaleko szpitala — wyjaśnił, choć nie miał pewności czy jej, czy sobie; poczekał, aż Marianne przygotuje Gacusia do podróży, i w milczeniu zastanawiał się, jak powinien jej o tym wszystkim powiedzieć. Kiedy. Teraz? Dopiero w Cairns? — Nie musisz się przebierać — zapewnił z ciepłym uśmiechem, a potem podbiegł do windy, którą przed chwilą opuściła jedna z ich sąsiadek; zatrzymał drzwi i poczekał, aż Mari i Gacuś wkroczą do środka. — Muszę ci o czymś powiedzieć — zaczął niezgrabnie, naduszając przycisk parkingu podziemnego. — Tylko nie wiem jak — mruknął, a winda ruszyła w dół; mijali piętro za piętrem, a Benjamin milczał, unikając zerkania w jej kierunku. Nie chciał o tym rozmawiać. Nie chciał sprawiać, że przez słowa to wszystko stałoby się prawdą. — Ktoś ci powiedział, że podpisaliśmy umowę ze szpitalem? Zaczynamy za kilka dni współpracę; spędzę tam sporo czasu — uciekł więc do jedynego tematu, który mógł rozpocząć tę tyradę. Byli już na parkingu, Benjamin prowadził ją do swojego samochodu, w którym migotało jeszcze kilka dodatkowych kartonów. Uciekał. Oczywiście, że uciekał, a mimo to nie potrafił zrobić tego w sposób odpowiedni: wycofywał się (może jeszcze przez nadzieję, a może przeczuwając coś, czego nie rozumiał, nie tego dnia) w taki sposób, by mimo wszystko Walter mógł go odnaleźć.

ODPOWIEDZ