stewardessa — cairns airport
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Are you someone that I can give my heart to or just the poison that I'm drawn to?
#8

Powroty do pracy po urlopie nie należały do najłatwiejszych, zwłaszcza te, które następowały po wolnym z powodów zdrowotnych. Grafik lotów Addison zdawał się chcieć wręcz na siłę nadrobić wszystkie te punkty z rozpiski, które wypadły z niego z przyczyn niezależnych od kobiety, w jak najkrótszym czasie. Kulminacja tego pędu lotem do Tokio i z powrotem sprawiła, że blondynka znalazła się na lotnisku w Cairns wycieńczona, a jedyne o czym marzyła to zdolność teleportacji. Tak bardzo chciała być już w Lorne, we własnym łóżku, a może tym należącym do jej partnera... I nie skupiać się już na niczym. Niestety, nie było tak prosto, czekała ją jeszcze godzinna podróż (o ile warunki będą sprzyjące) autem, powinna też coś zjeść i jakkolwiek się odświeżyć przed tą trasą, bo liczyła, że jakoś to ją otrzeźwi.
Przebrała się w codzienne ciuchy, wygodne do jazdy, w pokoju socjalnym na lotnisku. Zmyła makijaż, nałożyła krem, by dać odpocząć twarzy, a włosy w nieco nadwyrężonym blisko ośmiogodzinnym lotem koku pozostawiła już bez poprawek. Byle szybciej znaleźć się w części, gdzie mogła zamówić herbatę, kawę i wziąć kanapkę na wynos. Szkoda było jej czasu, by tu dalej tkwić. Napisała jeszcze smsa do G., że wylądowała, ale raczej będzie w mieszkaniu późno i może mogliby spotkać się jutro. Nie liczyła na szybką odpowiedź, bo pewnie teraz zajmował się małą Sally... Kolacja, a może kąpiel. Pokręciła głową, kiedy znów poczuła, że niewidzialne dłonie zaciskają się na jej żołądku, zgniatając go niezbyt delikatnie... Jakby to miało odgonić ten dyskomfort. Może nieco. Westchnęła, wsiadając do auta, położyła małą walizkę z tyłu, napoje umieściła w odpowiednich przegródkach, kanapkę ugryzła, odpaliła radio i ruszyła w drogę, mając nadzieję, że nie czekają na nią żadne... niespodzianki.
Pierwszą nieprzewidzianą okolicznością okazał się deszcz, który złapał Addison tuż za Carins. Utrudniało to widoczność, musiała zwolnić, ale starała się myśleć wciąż pozytywnie. Dziękowała też w duchu, że ktoś w radiu starał się nieco rozruszać kierowców, którzy mogliby w tych warunkach - robiło się ciemno, deszcz wszystko zamazywał - znużyć się nieco i przysnąć. Piosenka H. Stylesa wydawała się idealna do nucenia już od pierwszych taktów, a z racji na samotną podróż nikt nie musiał do tego Callaghan dwa razy namawiać.
-Breathe me in, breathe me out, I don't know if I could ever go without - zanuciła wstęp do refrenu lekko, swobodnie i zamarła, dostrzegając kto w tak szaleńczą pogodę szedł poboczem. Nie zatrzymała się od razu, ale zwolniła. Nie przemyślała tego, zjechała na pobocze, stojąć na awaryjnych światłach uznała, że zaczeka. Choć czy to przemyślała? W końcu to sekundy... Co najwyżej minuty, aż będzie ją mijać. Nie musiała tego robić, ale... Nie umiała inaczej, nie potrafiła zostawić kogoś na pastwę natury w takich okolicznościach. Nawet jeśli bała się spotkania.
Myślała o nim praktycznie każdego dnia od ich ostatniego, i jedynego, spotkania. Zastanawiała się intensywnie co właściwie miało znaczyć to wyznanie, o ile tym można było nazwać te dwa zdania: Ja wiedziałem. Wiem, że źle wybrałem. O ile pierwsze stanowiło ewidentnie zaprzeczenie słów wypowiedzianych przez nią, o tyle drugie... Addie nie bardzo była pewna czy powinna łączyć ze swoją osobą, jakkolwiek. W końcu Ambrose milczał - przez lata, tak i teraz przez wiele dni. Ile to już minęło? Chyba trzy tygodnie... Dokładnie trzy tygodnie, cztery dni. Liczyła. Sprawdzała też codziennie telefon, ale nie było żadnej wiadomości z nieznanego numeru. Parę razy próbowała też znaleźć o nim jakieś informacje w internecie - instragram, facebook... Ale praktycznie tam nie istniał, w przeciwieństwie do niej, nie miała więc pojęcia co mogło być złym wyborem Hennessy'a... Kilkukrotnie Callaghan złapała się też na tym, że za długo rozważała, co by było gdyby Ambrose wrócił. Czy zostałaby stewardessą? Czy wyszłaby za mąż za Kirbyego? Rozwiodła się z nim? A może... Żyliby tu w Lorne, ona pracowałaby w lokalnym muzeum, mieli gromadkę dzieci... I to by wystarczyło, by być sobie wiernym, cieszyć się codziennością, wspierać w trudnościach... Każda wizja życia u boku Ambrose'a stanowiła obietnicę szczęśliwego zakończenia. Może błędnie, ale ostatecznie... Pozwalała sobie na za wiele w tych przemyśleniach, które miały pomóc zrozumieć sens tamtych słów. Nie potrafiła, bo ostatecznie... To przecież nie mogło znaczyć nic szczególnego, skoro znów zniknął? Zaskoczyło ją więc to, że spotkała go teraz na drodze do Lorne, a do tego w tak niesprzyjających warunkach... I teraz, kiedy znów próbowała rozgryźć zagadkę tamtych stwierdzeń, prawie pozwoliła mu minąć swoje auto.
-Hej! - krzyknęła, uchylając szybę, przez którą wychyliła się, nie zważając na to, że zmoknie jej głowa. I może coś napadać do środka. -Potrzebujesz podwózki? = zapytała jakbny nigdy nic, zdobywając się na szczery, promienny uśmiech. Skołowanie oraz wątpliwości odłożyła na bok. Jak i pytania: co on do cholery tu robił, spacerował? Na odpowiedzi, może przyjdzie czas później...

Ambrose Hennessy
come hold me tight
no_name4451