Artystka/fotograf — Cały świat
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
W ostatnim czasie Ginger zniknęła z życia socjalnego, zaszyła się w swoim domu, w zacienionej, chłodnej sypialni, bo znów miała kryzys twórczy i pogrążyła się w depresji. Użalała się nad sobą, jak to zwykle bywało po intensywnym maratonie rzeźbienia i malowania. Czarne chmury zawisły nad jej głową, płakała, obwiniała się za to, jaka jest emocjonalna i jak bardzo nic jej w życiu nie wychodzi, jak beznadziejną jest artystką. Nie mogła spać, nie była w stanie jeść, nieustannie siedziała w czterech ścianach z daleka od wszystkiego i wszystkich. Dziś, kiedy obudziła się z samego rana wszystko ustało. To nieprawdopodobne jak działa ludzki umysł! Po depresji nie ma najmniejszego śladu!
Wstała uśmiechnięta, pełna energii i zapału do działania, jakiego nie czuła (według niej) od dawna. Miała zryw energetyczny do posprzątania swojego lokum rozpaczy, wykąpała się, bo strasznie śmierdziała, przez to, że kiedy tak leży się w łóżku i pomstuje na to, jaki ten świat jest zły, to wtedy człowiek nie ma w głowie nawet znikomej myśli o tym, żeby pójść wziąć prysznic czy choćby umyć zęby albo uczesać włosy.
"Czuć się jak nowo narodzona" w takich momentach, kiedy człowiek się odgruzuje nabiera nowego znaczenia, bo Ginger poczuła się tak, jakby dopiero co została zygotą, czyli zapłodnioną plemnikiem, komórką jajową. To uczucie jest nieporównywalne do żadnego innego! Jakby ktoś zdjął z człowieka bardzo ciasny gorset i na nowo mógł zacząć oddychać.
Lodówka świeciła pustkami, mleko z kartonu skisło, samotna cytryna spoczywająca w szufladzie pokryła się szarozieloną pleśnią i wydawało się, że zaczyna kolonizować plastikowy pojemnik. Ginger mogła przysiąc, że widzi jak nowa cywilizacja wymachuje do niej małymi łapkami z tych drobnych, pleśniowych włosków. W brzuchu burczało tak dobitnie, że dziewczyna nie miała innego wyjścia, tylko naciągnąć na siebie jakieś wesołe ciuchy, wsiąść na swój skuter i popędzić do supermarketu uzupełnić zapasy, względnie zdrowej żywności.
Nigdy nie lubiła zakupów, to ją przerastało i nawet gdy robiła listę to i tak zwykle o czymś zapominała, albo kupowała zbyt wiele niepotrzebnych rzeczy. Mistrzyni dezorganizacji — za to powinni przyznawać jakieś nagrody, wtedy Gin mogłaby się nimi szczycić. Po zakupach przyszedł czas na powrót do domu. Plecak miała naładowany po brzegi, był cholernie ciężki, dodatkowo na podłodze skutera miała postawioną papierową torbę z warzywami i owocami. Ruszyła spod marketu z impetem, nawet nie rozglądając się na boki, mało nie wjechała komuś pod koła, ale nie przejęła się tym, tylko wesoło pruła drogą przed siebie. Nagle jej wzrok został odciągnięty od asfaltu przed nią. Na jednym z budynków dostrzegła ciekawe graffiti i trochę się na nie zagapiła, kompletnie nie uważając na drogę i co się na niej dzieje. Okazało się, że światło sygnalizacji drogowej zmieniło się na czerwone, kiedy tak wpatrywała się w wyraz ulicznej twórczości i Ginger nie miała już szansy na reakcję, było już za późno na gwałtowne hamowanie, choć próbowała to zrobić.
- O cholera, nie....!- krzyknęła sama do siebie, akurat wtedy, gdy wjechała komuś w tył samochodu. Papierowa torba z zakupami spadła na drogę. Jabłka, pomarańcze, marchewki i kalafior potoczyły się po asfalcie a Ginger ratowała się przed upadkiem, bo skuter zaczął niebezpiecznie się przechylać na bok. Pierwsza jej myśl: czy moje ubezpieczenie pokryje straty?
Jakie ubezpieczenie? Przecież ona nie ma żadnego ubezpieczenia. Dobra, stać ją na to, żeby zwrócić koszt naprawy samochodu, ale liczy się sam fakt. Niestety, jej skuter dość mocno ucierpiał, ale czego spodziewać się po takim starym, plastikowym, spalinowym rowerku dla Barbie?
Jakoś złapała równowagę i zeskoczyła z pojazdu, żeby sprawdzić, jak duże straty spowodowała swoim gapiostwem.

gabriel webster
właściciel farmy ananasów — i jedenastu kotów
43 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Jechał sobie spokojnie, zgodnie z przepisami, swoim pięknym, ukochanym, starym samochodem wypolerowanym na błysk. Jeszcze nie wiadomo jakim, na razie powiem że takim, który powodował skręt szyi u przechodniów. Był to elegancki czarny kabriolet, klasa sama w sobie, a ubrany w szyty na miarę garnitur Gabriel idealnie komponował się ze swoim pojazdem. Rozmyślał właśnie o ostatnim spotkaniu z Julią, jego drogą przyjaciółką, która to wbiła mu sztylet w serce brakiem informacji o powrocie do Lorne. Myślał także o tym, że go jakaś wariatka zaatakowała gdy był u weterynarza z Picatso. Rozmyślał również o tym, czy ananasy z pola 3A będą w tym tygodniu gotowe do zbioru, bo dochodziły do niego zapytania o termin odbioru przez sklepowe ciężarówki. Dzień był piękny, słoneczny i przede wszystkim wolny od dramy, przynajmniej do tego momentu.
Poczuł mocne uderzenie w tył samochodu, usłyszał pisk, kobiecy głos… Bezpiecznie się zatrzymał, choć na środku drogi, przecież doszło do wypadku. Tak myślał, że to pewnie jakiś kierowca smsował czy odpalił papierosa i swoją głupotą zepsuł Gabrielowi dzień, więc wybiegł z samochodu zdenerwowany. W pierwszej kolejności musiał obejrzeć swoje biedne auto, ranne po tej niewątpliwej tragedii. Dopiero po tych kilkunastu sekundach jego wzrok opadł na turlające sie po podłodze owoce, i skuterek który sprawił całe to zamieszanie, i dziecko które próbowało go prowadzić. Bez sukcesów.
Wtedy serce mu zmiękło. Nie będzie sie przecież wydzierał na jakąś młodą pannę, która wyglądała jak wyjęta z komiksu. -No pięknie, młoda damo, co tu się wydarzyło?
Choć słyszalnie poddenerwowany, postanowił zagaić do niej luźno i bez spiny. To dzentelmen przecież, w swoim pokrętnym rozumieniu tego słowa, więc nie będzie niepotrzebnie kobiety stresował, zwłaszcza takiej. Powitał ją pocieszającym uśmiechem, przecież mogło być gorzej, przynajmniej wyglądała na całą i zdrową. Podszedł bliżej. -Wszystko w porządku? Przewróciłaś się?
Na samochód nie patrzył w ogóle, zajmie się tym później, będzie musiał każdą ryskę i każde wgniecenie przepłakać przez kilka samotnych wieczorów. Takich z kotami i śmieciowym jedzeniem. Kucnął, choć w garniturze wyglądało to komicznie, i pozbierał jej te owoce i warzywa do torby. Szybko i sprawnie. W tym samym czasie zrobił się trochę korek, inne auta ich omijały, trzeba było się prędko zbierać ze środka jezdni. -Dasz radę zaprowadzić skuter na chodnik? Muszę przeparkować samochód… - stanowczym tonem wydał jej polecenie, żeby zmobilizować ją do działania. Zabrał jej tę torbę zakupów do samochodu i odjechał kawałek, żeby zaparkować samochód na najbliższym wolnym miejscu, zaraz za rogiem. Tam zostawił to, co mu z auta zostało - tak, histeryzował, wszyscy się z tym zgadzamy - i szybkim krokiem wrócił na miejsce zdarzenia, licząc na to, że dziewczę dało radę się przemieścić.

Ginger Richardson
Artystka/fotograf — Cały świat
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Świetnie... Nie mogło być lepiej! Czy Gin kiedykolwiek będzie w stanie przeżyć jeden dzień bez żadnej koszmarnej wpadki? One przytrafiają się jej nadwyraz często! Swojego czasu nawet zaczęła się zastanawiać czy przypadkiem nie ciąży nad nią żadna klątwa. Może się komuś naraziła i potajemnie ją na nią rzucił? Nic dziwnego, że jej partner, z którym spędziła trzy ostatnie lata postanowił w brutalny sposób ją rzucić, tuż przed tym kiedy mieli powiedzieć sobie "tak", na ślubnym kobiercu, a raczej w urzędzie stanu cywilnego. Miała wtedy na sobie skromną, białą sukienkę, którą nieumyślnie zalała lampką czerwonego wina. Mike musiał wtedy dostrzec, że to nie jest materiał na żonę ani matkę jego dzieci, że to chodząca katastrofa, która nie jest w stanie w dzień własnego ślubu wyglądać perfekcyjnie. Bolało... Cholernie bolało, bo przecież dokładnie wiedział z kim się zaręczył, żył z nią przez blisko trzy lata i dopiero w dzień ślubu uświadomił sobie, że to nie jest coś, czego chce od życia? Faceci to kretyni! Ginger zaczęła się nawet zastanawiać czy nie przerzucić się na kobiety. Po tak bolesnym zerwaniu musiała zmienić swoje życie, dlatego wróciła do domu, co nie koniecznie musi oznaczać dobrą decyzję. Większość rzeczy, jakie się jej przydarzają jest czystym zbiegiem okoliczności i szczęście, widać nie można mieć wszystkiego — mieć udanej kariery i życia uczuciowego.
Masz ci los... A ona chciała tylko zrobić zakupy w pobliskim markecie! Nie zdawała sobie sprawy z wartości samochodu, w który uderzyła, kompletnie nie zna się na motoryzacji, dlatego kiedy jej wzrok padł na lekko wgnieciony i porysowany zderzak odetchnęła z ulgą. Uniosła wzrok na kierowcę, który opuścił swój pojazd. Górował nad nią, nie wyglądał na złego ani przestraszonego. Ginger miała wrażenie, że jego mina jest całkowicie neutralna, choć mogła się mylić, bo oślepiło ją słońce, które świeciło zza głowy mężczyzny, a on był w jego centrum, więc uniosła dłoń do góry, żeby przesłonić ostre promienie.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam, to się stało samo. Nie zauważyłam czerwonego światła i...ugh...- takie tłumaczenie brzmiało w jej uszach wręcz niedorzecznie. Po to się dostaje prawo jazdy, po to zdaje się kursy, żeby być przygotowaną na wszelkie ewentualności, jakie mogą ludzi spotkać na drodze, a już zwłaszcza uważać na sygnalizację świetlną, która powinna być świętością.
- Nic mi nie jest, tylko twój samochód trochę ucierpiał, i mój skuter, nim się akurat nie przejmuję.- wyprostowała się w końcu, po tym jak przejechała palcami po wgnieceniu na samochodzie mężczyzny, a on w tym czasie zbierał jej warzywa i owoce, które w sumie też trochę ucierpiały kiedy tak toczyły się po asfalcie. Podziękowała skinieniem głowy. Ginger była załamana, nie lubiła robić ludziom problemów, a widocznie jeden teraz miała i to dość pokaźny, przecież mężczyzna będzie musiał jechać na warsztat, wyklepać swoje cacko, pofatygować się, żeby wysłać jej rachunek, który musi opłacić.
- Jasne, oczywiście, że tak.- przytaknęła pospiesznie. Odprowadziła mężczyznę wzrokiem i kiedy ruszył, żeby zaparkować auto za zakrętem, ona wtargała swój skuter na chodnik, pyknęła nóżkę, żeby się na niej oparł i zdjęła z głowy kask. Odłożyła go na siedzenie pojazdu i zaczęła chodzić z punktu a do b, po poboczu, z nerwów. Jej policzki były zarumienione, oczy przestraszone, jakby co najmniej zabiła pięciu ludzi. Wreszcie dostrzegła nieznajomego i wyszła mu naprzeciw, stanęli od siebie w odległości może metra, półtora, nie więcej.
- To moja wina, to oczywiste. Pokryję koszty naprawy samochodu, chyba mam dobre ubezpieczenie. Tak myślę... O ile nie zapomniałam go opłacić.- wplotła palce w ciemne włosy i je tam zacisnęła. Wyglądała teraz na totalną wariatkę, ale naprawdę się przejmowała, a istniało ryzyko, że mogła zapomnieć o zapłaceniu za tak ważną rzecz. Znała siebie doskonale i to wielce prawdopodobne.
- Możemy nie wzywać policji? Mam już trochę za dużo przewinień na koncie. Chętnie podam wszystkie potrzebne informacje, nie wymiguję się od odpowiedzialności.- uniosła wręcz błagalne spojrzenie na Gabriela, mają nadzieję, że nie okaże się skończonym kutasem i nie wykręci numeru do drogówki. O ile nie zrobił już tego kiedy parkował auto.

gabriel webster
właściciel farmy ananasów — i jedenastu kotów
43 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Na początku rzeczywiście był zdenerwowany, wszak jego auta były - tak jak darmowe koty - jego dziećmi i niejedną sobotę spędził polerując je specjalną ściereczką z włóknami srebra kawałeczek po kawałku. Gdy już jednak stanął przed tą dziewczyną, serce mu zmiękło i nie był w stanie się na nią gniewać. To był pierwszy sygnał, że coś jest nie tak. Nawet jeszcze nie wiedział, jak miała na imię, a już robił dla niej wyjątki i jego emocje okazywały się zaskakująco nieprzewidywalne. Niedobrze.
- Nie ma takiej potrzeby - odpowiedział spokojnie, mając nadzieję, że cichy, czarujący baryton brytyjskiego akcentu choć trochę się jej udzieli i przestanie wydeptywać przed nim dziurę i się trząść. Sam nie wierzył w to, co mówi. W końcu stała się tragedia wagi narodowej, jego vintage autko zostało zranione i teraz stało samo za rogiem, smutne i obite… Ogarnij się, chłopie, masz ponad czterdzieści lat. Nie chciał, żeby robiła sobie kłopot i płaciła za naprawę zniszczeń, pieniędzy miał więcej niż mu było potrzeba, a ona tak bardzo się tym stresowała. Jego opiekuńczy instynkt bardzo domagał się prawa głosu. - Możemy… Ale chyba dobrze by było dla ciebie, i dla mieszkańców miasteczka, gdybyś jeszcze poćwiczyła w szkółce jazdy - puścił jej oczko, uśmiechając szeroko. Z jednej strony nie chciała unikać odpowiedzialności, z drugiej strony, zapłacenie za szkody nie było jego zdaniem prawidłowym wymiarem sprawiedliwości. Skoro sama przyznała, że wypadków było więcej… Pewnie powinna wrócić na kurs, przypomnieć sobie zasady ruchu drogowego, pojeździć kółka i ósemki na placu, czy coś. To by wyszło na korzyść przede wszystkim jej, bo ryzyko śmierci w drodze na zakupy byłoby mniejsze.
- Ach… Twoje zakupy. Zostały w moim samochodzie… - przypomniał sobie, łapiąc się jednocześnie na tym, że wpatrywał się w jej buzię zbyt długo. Zaraz weźmie go za zboka. Sam zresztą nie wiedział, co w niej było tak zakotwiczające jego uwagę, bo przecież zupełnie nie była w jego typie z tym swoim… Komiksowym, kolorowym stylem dzieci kwiatów. - Nie czułbym się dobrze, gdybyś próbowała w takim stanie sama dojechać do domu - powiedział stanowczo, a jego mina przybrała poważny wyraz. - Załatwię z moim ubezpieczycielem, żeby zabrali twój… Skuterek… Do warsztatu i go naprawili. A teraz… - walczył ze sobą, żeby nie powiedzieć tego, co bardzo powiedzieć chciał i nie wiedział zupełnie dlaczego. Miał już przecież plany na ten dzień, może zaliczył małe opóźnienie, ale wciąż jeszcze mógł wrócić do ich realizacji, prawda? Chyba, że… - Odwiozę cię do domu.
Jej zakupy i tak czekały w aucie, prawda? Skoro i tak muszą do niego podejść, to równie dobrze mogłaby do niego wsiąść, a on mógłby się realizować jako opiekuńczy i troskliwy mężczyzna, którym przecież był. Nie wiedział tylko czemu żal mu było zostawić swoją wizytówkę i odjechać, kończąc tę dziwną interakcję w jakieś dwie i pół minuty. Zagadka.

Ginger Richardson
Artystka/fotograf — Cały świat
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wzrok Ginger stał się jakby nieobecny, ale tylko przez chwilę, bo wyraz jej oczu zmienił się na czyste, niczym niezmącone zdziwienie. Nie rozumiała go, i nie chodzi tu o brytyjski akcent! Ten był wyjątkowo miły dla ucha i przywodził jej na myśl... Stop. Nie chciała do tego wracać, to byłoby za dużo dla tak udręczonego umysłu, który teraz był zalany hormonami stresu. Nawaliła i musiała ponieść tego konsekwencja, miała zamiar wziąć wszystko na klatę, jak na dorosłego człowieka przystało.
Wyglądali przy sobie co najmniej dziwnie! On taki wysoki, elegancki, stateczny, a ona... Krasnal w kolorowych ciuchach, ze skuterem w kropki. Wyglądali jakby ojczulek odebrał córkę z przedszkola i teraz kłócili się o to, co będą jeść na obiad. Tak mogli to odbierać przejeżdżający obok nich ludzie, bo niewątpliwie głowy się za nimi odwracały.
Gin trochę zdębiała, próbowała zrozumieć tok myślowy Gabriela, ale ciężko jej to szło. Przyłożyła otwartą dłoń do czoła i pokręciła głową przecząco.
- Jak to nie ma takiej potrzeby? Uderzyłeś się w głowę kiedy cię walnęłam w zderzak? Przecież naprawa takiego samochodu musi kosztować majątek. To nie jest byle jakie auto, to klasyk przecież.- chyba właśnie dostawała ataku paniki. Zaczęła szybciej oddychać, głos jej drżał a ręce się trzęsły, bo opuściła je wzdłuż ciała, pokazując swoją postawą jak bardzo jest zrezygnowana i naprawdę jest jej głupio i przykro. Spokojna postawa Gabriela wcale jej nie pomagała! Ona wietrzyła w tym drugie dno, bo niestety, ale nauczyła się tego, że nie można zbyt łatwo ufać ludziom, choć jakaś niewidzialna siła położyła jej rękę na plecach i pchała w kierunku obcego mężczyzny.
Spojrzała na swój skuter i odgarnęła z czoła kosmyk włosów, który uwolnił się z luźno spiętego kucyka. Jego słowa dotyczące brania nauk w jakieś szkole jazdy sprawiły, że zaczęła się śmiać i to wręcz histerycznie. To był wybuch tak radosnego i szczerego śmiechu, że nie minęło kilka sekund, a po jej policzkach pociekły łzy. Musiała też złapać się za brzuch bo zaczął boleć, aż się zgięła w pół.
- Przepraszam... Ale...ale... masz rację. Nie wiem kto mi dał prawo jazdy...- powiedziała gdzieś między kolejnymi salwami dzikiego chichotu. Minęła chwilka nim zdążyła się uspokoić i wyprostować. Poczerwieniała na policzkach, oczy jej lśniły jak dwa ciemne żuczki z błyszczącymi pancerzami. Czerwony kolor plamami ustępował z okrągłej buzi, gdy jej oddech się wyrównywał. To było bardzo ciężkie zadanie, bo gdy Ginger miała napad śmiechu to bardzo trudno było jej się uspokoić, a teraz poszło wyjątkowo sprawnie.
Gabriel znów miał rację, ukradł jej zakupy! Bezczelnie ją obrabował, wkładając torby do swojego auta, a ona w amoku nawet tego nie zauważyła, więc głupkowato rozejrzała się po chodniku i asfalcie, po którym pędziły samochody.
- Nawet nie zauważyłam, że torby zniknęły, brawo. Kiedyś głowę zgubię. Um... Nie wiem, nie chciałabym cię fatygować, w końcu to ja narozrabiałam.- westchnęła i spojrzała w górę. Znów oślepiło ją słońce, więc zmrużyła oczy, przyłożyła też rękę do czoła, robiąc z niej daszek. Temperatura zaczynała się robić nieprzyjemna i zdecydowanie zbyt wysoka i chyba to przekonało ją do tego, żeby przystać na propozycję mężczyzny.
- Dobrze, ale pod jednym warunkiem.- powiedziała bardzo poważnie, choć wyglądało to i brzmiało groteskowo przy jej wzroście, kolorowym ubraniu i ogólnej postawie. Nie, żeby chciała Gabriela podrywać, choć to naprawdę przystojny facet, ale nie mogła się powstrzymać. No i zwykła ludzka przyzwoitość kazała jej to zrobić. Żadne flirty i miłostki nie były teraz obecne w jej głowie, jeszcze nie doszła do siebie po bolesnym rozstaniu.
- Pozwolisz zaprosić się na kolację u mnie, w ramach przeprosin za całą tę sytuację i podziękowaniu za podwiezienie. Umowa stoi?- uśmiechnęła się rozbrajająco, niemal od ucha do ucha. Wyciągnęła ku Gabrielowi rękę by mógł ją uścisnąć celem przypieczętowania zawieranej umowy.
- No i przy okazji, mam na imię Ginger.- przekręciła zabawnie głowę bok, trochę jak szczeniaczek, który słyszy po raz pierwszy jakiś nowy dźwięk. Przyglądała się mężczyźnie badawczo. Nie wyglądał jej na seryjnego mordercę, gwałciciela, złodzieja ani nikogo groźnego. Raczej budził sympatię aniżeli lęk, więc postanowiła zaryzykować. A nóż widelec spędzą miło wieczór przy dobrym (ykhym... sorry, ale nie koniecznie jeśli będzie to gotowane przez Gin) jedzonku i smacznym winku!

gabriel webster
właściciel farmy ananasów — i jedenastu kotów
43 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Tok myślowy Gabriela wcale nie był taki skomplikowany. Przede wszystkim, był na tyle dobrze - lub niedobrze - wychowany, by zawsze chcieć ratować damę w opresji, niczym rycerz w lśniącej zbroi, na białym rumaku. Wszystko inne było drugorzędne. Tak jak w tej sytuacji - choć wewnętrznie cierpiał bardzo, na samą myśl o tym, jakie szkody poniósł jego ukochany samochód, jakiekolwiek wyrzuty czy pretensje w kierunku sprawczyni wypadki zwyczajnie nie przeszłyby mu przez gardło. Nawet jakby chciał coś z siebie wydusić, to by nie dał rady. Przed nim stało dziewczę przerażone, zestresowane, jak mógłby jeszcze pogarszać sytuację? Dlatego właśnie czuł się w obowiązku, by ją uspokoić. Również po to, by uniknąć konieczności wzywania karetki, tak myślał, że ona jest jak wróbelek i zaraz z tych emocji serce jej stanie i skończy się zgonem. A to by dopiero zepsuło jego plan dnia, prawda? - Będzie mi wygodniej zająć się naprawą auta we własnym zakresie, zapewniam. - odparł stanowczo. Zrozumiał już, że inne argumenty do niej nie trafią, jak mu tak jąkała o ubezpieczeniu które ma, a może nie ma, zatem może trafi do niej odpowiedź logiczna. Naprawa jego auta drogą ubezpieczenia zajęłaby zdecydowanie więcej czasu i użyła dużo więcej jego przestrzeni myślowej. Nie chciał się bawić w papierologię, telefony, załatwianie... Odstawi samochód do swojego zaufanego mechanika, odmówi ze cztery zdrowaśki i po sprawie. W takich chwilach jak ta, nagle stawał się religijny. Patrzył na dziewczynę, jak dostała, nie wiem, udaru? Czy innego ataku, niby się śmiała, a jednak kuliła, cała zaczerwieniona, nie wiadomo było czy nie może oddychać, czy może oddycha za dużo? Tak się na nią patrzył, nie wiedząc co zrobić, bo jeszcze nie widział, żeby ktoś uczestniczący w wypadku samochodowym kiedykolwiek tak się zachowywał. Patrzył na nią jak na kosmitkę, nie inaczej. Wyglądało jednak na to, że będzie żyła, gdyż zaczęła znów mówić. - No nie wiem - odparł zachowawczo, spoglądając pytająco na jej wyciągniętą dłoń. - Nie mam pewności, czy gotujesz lepiej, niż prowadzisz - przyznał. Pozwolił sobie teraz na krótki uśmiech. - Gabriel - przedstawił się również, i, niech straci, uścisnął tę jej małą dłoń. Będzie musiał sobie tak ustawić kalendarz, żeby dnia po kolacji nie musieć pracować, w razie gdyby potrzebował pojechać na SOR z objawami zatrucia. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, skąd wyjął elegancką wizytówkę. Służbową, zatem informującą o tym, że jest właścicielem farmy ananasów - to pierwsza, abstrakcyjna, kontrastująca z jego osobą cząstka informacji, którą podał dziewczynie. - Chodź. Trochę się spieszę... - zerknał dyskretnie na zegarek, pewnie wart kilka mieszkań w Lorne - Muszę cię teraz odwieźć, żeby nie spóźnić się na spotkanie. Zadzwoń na numer z wizytówki, moja asystentka zajmie się twoim skuterem i umówi tę kolację.
Nic w tym dziwnego, Gabe był zajętym mężczyzną i potrzebował pomocy w ogarnianiu życia. Skierował się powolnym krokiem w stronę auta.

Ginger Richardson
ODPOWIEDZ