malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nie była aż taką ignorantką, by przekonywać wszystkich, że jedzenie jest lepsze od seksu, ale od pewnego czasu dostawała całkiem niezłego orgazmu w towarzystwie najbardziej wybitnych szefów kuchni. Może i więc droga do jej serca (a takie w ogóle istniało?) nie wiodła jednak przez jej uda, a przez żołądek? Cóż, na ten temat również wymyśliłaby kilka niestosownych i pieprznych żartów, ale przecież była całkiem dobrze wychowaną kobietą, która właśnie szykowała się do wydarzenia roku.
Wypadałoby więc się ogarnąć i przynajmniej częściowo sporządnieć, więc nie zamierzała dzielić się swoimi uwagami z nowym kucharzem całkiem starego miejsca, które budziło w niej masę uczuć i to na dodatek absolutnie sprzecznych. Jednocześnie była w tym nostalgia, bo niejednokrotnie całkiem nielegalnie całowała się z Hyde’em na tej kuchni, gdy jeszcze był właścicielem. Była też rozpacz, bo wtedy jeszcze spodziewała się, że kiedyś przyprowadzi tu ich syna. Wreszcie zaś była wściekłość na samą siebie, bo oczywiście musiała po drodze zaliczyć Londyn i Adama, który najwyraźniej należał do jednej z atrakcji turystycznej, która ciągle pojawiała się na jej drodze.
Pójście z nim do łóżka zaś urastało do rangi jakiegoś cyklicznego święta i pewnie przejęłaby się tym bardziej, gdyby nie to, że nadal ten związek rozrywał jej serce na strzępy. Z tego też powodu- można rzec, tradycyjnie- odsuwała od siebie tego typu rozważania i zajmowała się tylko tym, po co tu przyszła.
To znaczy jedzeniem, bo Jet bardzo złośliwie stwierdził, że nie da się próbować dań, gdy chce się skosztować rozmówcę naprzeciwko siebie. Stanęło więc na tym, że w dzień święty zbiorą się tutaj o nieprzyzwoicie wczesnej jak na niedzielę porę i będą konsumować przystawki na bankiet, który będzie współgrał z jej wystawą.
Samo to brzmiało jak niedorzeczny żart, ale wiedziała, że nie każdy jest tak zanurzony artystycznie jak ona sama i niektórzy ludzie muszą coś w międzyczasie przegryzać. Zgodziła się na to ustępstwo jedynie na rzecz najlepszego cateringu na świecie (dobra, Othello Remington nadal chował urazę o tę ucieczkę z sypialni) i właśnie z tego powodu była gotowa spędzić swój czas na zdobywaniu ekstra kilogramów. Wprawdzie nigdy nie przytyła na tyle, by zaburzyć swoją sylwetkę- plan treningowy dostępny wkrótce- ale rosły przed nią kolejne półmiski i wcale nie zamierzała próbować tylko odrobinę, zwłaszcza gdy wkrótce pojawiło się i na stole wino, choć to akurat zostało całkiem szybko opróżnione.
Cóż, z Jetem mieli do nadrobienia masę spraw małych i dużych, a ona potrzebowała naprawdę sporo alkoholu, by wreszcie zaczął rozwiązywać się jej język, zasupłany ostatnio po wydarzeniach okołoweselnych.
- To opowiadaj mi wszystko po kolei. Masz już dziewczynę czy nadal mam szansę? - dopytała szczerząc się, ale prawda była brutalna i akurat do tego kumpla nigdy nie startowała wyczuwając, że dopiero on jest zepsuty. Nikt po szkoleniu u Remingtona nie wyszedłby normalny i choć frytki z batatów w jego wykonaniu to było mistrzostwo świata to nie wiedziała czy były warte, by zaprzedał im swoją duszę. - To chcę - wskazała na półmisek i od razu złapała go za obie ręce, bo znając tego psychopatę to jeszcze stwierdzi, że powinna przystopować i jej to zabierze.
Zamierzała bronić frytek własną piersią. - I ani słowa o tym, że były ostatnio. Nie widziałam ich na stole! - zastrzegła i to był jej jedyny komentarz w sprawie kolacji, która swoją drogą była całkiem udana.
Może dlatego, że Julia Crane nie miała wtedy dostępu do batatów, bo te najwyraźniej budziły w niej potwora.

jethro vermont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Gdyby miał wybierać między seksem a jedzeniem - wybrałby jedzenie, bez sekundy zawahania. To w ogóle nie było dla niego żadne pytanie, w końcu każdy wolny czas spędzał w kuchni; jeśli nie pracował, to dopieszczał przeróżne przepisy, bądź bawił się we wszelkiego rodzaju fermentacje, ekstrakty, emulsje i tym podobne, chaotycznie notując spostrzeżenia i uwagi w swoim wyświechtanym notesie (na tyle małym, by mieścił się w kieszeni kucharskich spodni). Był w końcu pieprznięty na tym punkcie i zapewne nawet gdyby miał odpuścić seks całkowicie na rzecz szeroko pojętych kulinariów, zrobiłby to. Bez mrugnięcia. Nie bez powodu przeżył szkolenie u Remingtona. Jego nieskończone pokłady uporu, zawzięcie godne niejednego olimpijczyka i ta ogromna pasja do jedzenia pomogły mu nie tylko w Londynie, ale i w Paryżu czy owym nieszczęsnym Nowym Jorku. A jednak wylądował w Lorne, niedzielne popołudnie spędzając z Julią, o ironio, w restauracji, która niegdyś należała do jej byłego. Znała to miejsce prawdopodobnie lepiej niż Jethro, który pracował tu zaledwie od kilku miesięcy i nie miał jeszcze okazji wypróbować tych wszystkich zakątków kuchni i zaplecza, gdzie można było się tak nielegalnie całować. Nie miał też póki co z kim tego robić. Owszem, w tym poprzednim życiu, w Aterze, było kilka miejsc gdzie kamery nie dosięgały, gdzie zakradał się wtedy z dziewczyną, jeszcze nie narzeczoną. To było dawno, narzeczonej już nie było, a oni nie byli tutaj po to, by wymieniać się historiami o seksie w restauracyjnej kuchni.

Julia miała na spokojnie spróbować swoich potencjalnych przystawek na wernisaż. Jethro widział jej stolik te kilka dni wcześniej, obserwował ją z kuchennej wydawki i nie omieszkał tej uwagi - w końcu była aż nadto zajęta mężczyzną, z którym przyszła (a także kradzieżą swoich dań z kuchni, bo po co komu kelner, prawda?) i nie była w stanie zapamiętać co konkretnie jej podpasowało. Z tego właśnie powodu zaprosił ją po niedzielnym zamknięciu restauracji, na jedzenie i wino, bo przecież to się aż prosiło o pożyczenie jakiejś dobrej butelki z barowych półek. Ewentualnie kilku, ale brakami w inwentaryzacji będzie się martwił dopiero następnego dnia.
  • Na stół wjechały więc maleńkie arancini z kaszy bulgur, grzybów porcini i kapką cytrynowego aioli. Ostrygi z solą morską, białym winem i różowymi szalotkami w occie. Kostki fety panierowane w białym i czarnym sezamie z czarnym, miodowym tahini. Szparagi, zawijane w plasterek prosciutto z gęstym sosem balsamicznym z nutą chilli. Figi z ciemną czekoladą i szczyptą gorgonzoli. No i te frytki z batatów, doprawione morską solą, wędzoną papryką i domieszką suszonych alg nori.
Krzątał się między kuchnią, a stolikiem, popijając wino przy każdym pit-stopie przy stoliku. Dopiero kiedy przyniósł każdy z talerzy, dolał Julii wina i zdjął fartuch, rzucając go na oparcie swojego krzesła. W końcu usiadł spokojnie i wytłumaczył jej każde z dań. Oprócz tych frytek, bo je znała aż za dobrze. Uniósł brwi, słysząc jej pytanie i zaśmiał się.
Dopiero co jedna ode mnie uciekła, więc można powiedzieć, że masz szansę. — żartował, bo traktował ją jedynie jako koleżankę, przyjaciółkę nawet i nie miał planów tego zmieniać. Dobrze wiedział, że i ona raczej tego nie planowała. — Ledwie wyszedłem z odwyku, a tobie jedno w głowie. Żadnych dziewczyn nie planuję jak na razie. — dodał zaraz. Przez sekundę miał ochotę nawet zażartować a propos przejęcia kuchni po Hydzie (i dziewczyny), ale zwyczajnie bezpieczniej było nie poruszać tego tematu. Gdzieś tam oczywiście, bo jakże by inaczej, przyszedł mu na myśl Mitch. Zawsze gdzieś się tam zakradał, trochę jak taki pasożyt, żerujący na jego umyśle i sercu. Sam nie wiedział jak się miał z tym czuć, potrzebował jednak znacznie więcej wina, zanim w ogóle poruszy ten temat. Upił więc łyk, zanim sięgnął po jedną z kuleczek arancini. W końcu sam też musiał wszystkiego spróbować. Tak jak i tych frytek, no nie lubił się chwalić, ale zawsze były nieziemskie. Przed zabraniem talerza bliżej siebie powstrzymały go obie dłonie Julii.
Dobra, daj mi chociaż spróbować. — roześmiał się w reakcji na jej entuzjazm i skubnął kilka frytek, całą resztę pozostawiając dziewczynie. — Były. Oczywiście, że były, ale Ty raczej byłaś zajęta tym facetem. Wyglądało, jakbyś świata poza nim nie widziała. Kto to był tak w ogóle? — kierowała nim ciekawość, bo cóż, temu typowi niewiele trzeba było, by ją rozproszyć na tyle, że nie pamiętała połowy dań, jakie Jethro wysyłał na ich stolik. Mieć taki przywilej i nie zwracać na to uwagi, normalnie obraza kuchni! Crane miała farta, że Jethro ją lubił i zamierzał jedynie wykorzystać to co najwyżej do głupich, nieszkodliwych żartów.

Julia Crane
sumienny żółwik
mvximov
elijah
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Jeśli coś w jej życiu mogłoby konkurować z seksem to byłaby to sztuka, ale szczęśliwie miała wrażenie, że akurat jej artyzm doskonale współgra z kolejnymi romansami, które w większości lądowały w śmietniku po dacie przydatności. Można było rzec, że kiepsko podchodzi do kwestii recyklingu, bo większość partnerów traktowała wybitnie jednorazowo nie przejmując się czymś tak trywialnym jak ich uczucia względem siebie. Nie do końca, zresztą, potrafiła zarejestrować w którym momencie świat tak uparcie wywrócił się na drugą stronę i zaczął podsyłać jej mężczyzn, którzy po jednym seksie gotowi byli rzucić się do jej stóp. Pewnie była niezła w te klocki, ale przecież nawet to nie uprawniało członków jej świty (jak to piękne i jednocześnie absurdalnie brzmiało) do tak prędkiego tracenia głowy.
Jeszcze chwila, a zacznie przypuszczać, że kiepsko oceniała mężczyzn i wśród tego podgatunku znajdowali się też tacy, którzy mieli uczucia.
Jak dotąd była w tym temacie trochę jak niewierny Tomasz, który musiał sprawdzić naocznie, by uwierzyć. Ona też badała w najlepsze i najwyraźniej musiała zmienić metodykę, bo statystyki zaczęły ją wyjątkowo irytować. Z tego też powodu rozmowa z kimś, kto patrzył na nią przez pryzmat innych powiązań (wyjątkowo niesmacznych, jeśli chodzi o Remingtona) była orzeźwiającą alternatywą, z której zamierzała wycisnąć wszystko, co się dało, choć jak na razie pochłonięta była głównie jedzeniem, którego każdego mogłoby doprowadzić na skraj orgazmu, a w połączeniu z winem stawało się wręcz mistycznym przeżyciem.
Mało brakowało jednak, a udławiłaby się batatami, gdy stwierdził, że ma szansę. Jet bowiem był rozkoszny, ale traktowała go bardziej jak szczeniaka, którego można czasami pogłaskać za uszkiem, ale na tym kończył się jej kontakt fizycznie. Uśmiechnęła się więc z lekką wyższością, ale nawet takie gesty szło wybaczyć Julii Crane.
- Posłuchaj, młody. Całkiem mi schlebia twoja propozycja, ale jeszcze nie na czas na bycie sugar mommy - i aż się otrząsnęła, bo jak się nie ogarnie mentalnie to faktycznie za kilka lat może tak skończyć, że będzie szukała młodych mężczyzn do zaspokajania swojego apetytu… na życie. Wprawdzie obecnie była jeszcze niczego sobie i pewnie, gdyby tylko chciała, z łatwością uwiodłaby nawet tego kucharza, ale czas biegł jak szalony maratończyk i to jeszcze na podwójnym gazie. Nim się obejrzy, przekroczy próg czterdziestki, a z niej już prosta droga do bycia starą prukwą, która usiłuje się odmłodzić w towarzystwie młodziutkich chłopców. Czas, zwłaszcza dla kobiet był szalenie niesprawiedliwy.
Nie zamierzała jednak walczyć z jego upływem, a słyszała, że sól morska nieźle konserwuje, więc postanowiła się z nią bliżej zaprzyjaźnić za pomocą batatów. Można by rzec, że nawet w ciągu tej pięciominutowej psychoanalizy w myślach doszła ze sobą do porządku formułując krótkie fuck it i skupiając się na rozmowie z Jetem, który wreszcie postanowił na dobre usiąść i z nią porozmawiać.
- A chłopca byś nie chciał? - droczyła się z nim po swojemu, choć wiadomo, że odwyk brała całkiem na serio. Była tam, przerabiała to i jeszcze dziś mogła powiedzieć mu z pełną tego świadomością, że najgorszym wyjściem jest zainteresować kimś z tego samego kręgu, bo potem może obudzić się tak jak ona po dwudziestu latach i stwierdzić, że nadal jej na nim zależy. Nie polecała, od siebie dawała jedną gwiazdkę.
- Jak ci w ogóle idzie odstawianie? - zapytała więc z troską, ale nie mogła poprzestać jedynie na batatach, więc sięgnęła po figi, choć gdy mężczyzna sięgnął po jej ulubione warzywo, zmroziła go spojrzeniem. Tylko z powodu jedzenia, nie zaś całkiem osobistego pytania, na które niemal nie wzruszyła ramionami.
Nie umiała być przecież jedną z tych szczebioczących dziewczyn, opowiadających z wypiekami na twarzy o swoim chłopaku. Po pierwsze, po trzydziestce pewne zachowania są śmieszne, a po drugie, nie wiedziała nawet jak określić to co ich zaczynało łączyć z Aidenem i co sprawiało, że ta kolacja przeszła jej bardziej na próbach uwiedzenia go niż na jedzeniu.
- Aiden Thompson, chirurg plastyczny, który rok temu przeprowadził się do tego miasteczka. Spotkaliśmy się na weselu Remingtonów ponownie i zaproponował kolację - wzruszyła ramionami jakby mężczyźni naturalnie na jej widok wyskakiwali z propozycją randki z całymi fanfarami. Właściwie zazwyczaj tak to wyglądało, ale czy to miało jakieś znaczenie? Na tym konkretnym spotkaniu bawiła się wyśmienicie i nie zamierzała tego ukrywać, choć już to co się między nimi działo (albo zadzieje) było ich prywatną sprawą i to nie ulegało wątpliwości.

jethro vermont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Byli zupełnie inni - Julia traktowała swoich partnerów jednorazowo, bawiąc się ich adoracją i uczuciami. Nie dziwił się ani jej, ani tym wszystkim mężczyznom, którzy lgnęli do Julii jak na zawołanie. Jet jednak do tego grona na szczęście nie należał. Nie zamierzał się wplątywać w coś innego, bardziej skomplikowanego, niż ta zwykła przyjaźń, doprawiona zawodowymi zleceniami. Jethro był z tych, co za bardzo wszystko analizowali i obmyślali, więc jakiekolwiek jednonocne przygody mogłyby się skończyć tygodniowymi przemyśleniami pod tytułem - czy to na pewno był dobry pomysł. Nie miał czasu na związki. Jasne, chodził z jedną, potem drugą dziewczyną w czasach szkolnych. Potem jednak porzucił ten temat, skupiając się całkowicie na karierze, aż do poznania swojej, już teraz byłej, narzeczonej. Sprawy sercowe niosły za sobą wiele pracy nad związkiem, masę kłopotów i zobowiązań, a on za zobowiązaniami nie przepadał. I tu pojawiał się problem, bo w takim wypadku jednorazowe spotkania powinny być dla niego idealne. Jednak nie były; i jak zawsze praca lądowała na piedestale. Może już nie kariera, bo tą zmuszony był przystopować, ale praca. Przynajmniej restauracja miała całkiem niezłą reputację i klientelę, której odpowiadało jego menu, więc czego chcieć więcej? No, może jeszcze by sobie życzył tej cholernej gwiazdki Michelin, ale na to miał jeszcze czas. Na razie jeszcze zbierał się po odwyku, który ćmił go w głowie trochę tak, jakby ktoś uderzył go obuchem w łeb. I to wcale nie przez samo odstawienie kokainy.

Wywrócił oczami i zaśmiał się, kiedy jego propozycja została odrzucona. Chociaż sugar mommy nie brzmiała źle.
Przecież wiesz, że żartuję. Ale jakbyś kiedyś zmieniła zdanie co do bycia tą sugar mommy to daj znać. — droczył się, bo skoro już został ochrzczony młodym, mimo tej zaledwie siedmioletniej różnicy wieku, to równie dobrze mógł pójść w nieco szczeniackie żarty. Nie, żeby się na Julię zapatrywał, bo przecież męczyła go wręcz zupełnie inna osoba. Swoją drogą siedem lat w drugą stronę. Słysząc jej pytanie, tak proste, acz dosadne - wzięła go całkowicie z zaskoczenia. Nie, nie spodziewał się tego tematu, ale właściwie dlaczego? Sam wypierał swoje uczucia jak się tylko dało. Zmarszczył brwi, pociągnął srogi łyk wina z kielisza i chrząknął, usilnie starając się udawać, że wcale go to nie ruszyło. Wcale nie trafiła w czuły punkt na jego sercu, skądże. Szkoda tylko, że aktorem był znacznie gorszym, niż kucharzem.
Może. Nie wiem. Nie próbowałem i nie zamierzam.chociaż chciałbym. Mógłby jej tu opowiedzieć naprawdę wiele o tym młodym, wytatuowanym rudzielcu, gdyby tylko chciał. Problem był tylko taki, że wcale nie chciał i wcale nie umiał się pogodzić z faktem, że myślał o chłopaku częściej, niż byłoby to normalne.

Na całe szczęście rozmowa przeszła do jego odywkowo-odstawieniowych doświadczeń.
Wiesz, jak to jest. Bywa lepiej, bywa gorzej, ale nie szukałem dilera. Staram się, a to miejsce, ta praca dużo pomaga. — uniósł nieznacznie kącik ust w koślawym uśmiechu i wyciągnął z kieszeni swój żeton na 5 miesię cy trzeźwości. Pół roku odkąd rzucił swój romans z kokainą i zaczął naprawiać swoje życie, a nadal zastanawiał się czy ten odwyk to był dobry pomysł. Piąłby się dalej po szczeblach kariery i nie poznałby nigdy Mitcha, a co za tym idzie - nie miałby problemu z uczuciami. Co prawda rozwalałby dalej relację z rodzicami i wpadał w nałóg coraz bardziej, kto wie, może by się w końcu zaćpał w zaciszu swojego nowojorskiego apartamentu? Niezbyt idealny scenariusz. Był jednak tu i teraz, obracając ciężką monetę w palcach, zanim położył ją na stole, między talerzami z przekąskami. — Chodzę na spotkania NA. Nie lubię, ale chodzę. Za jakiś tydzień ma stuknąć pół roku. — mruknął, po czym sięgnął po szparaga. Sprawnie przemilczał kwestię terapii i sam fakt, że na spotkaniach Narcotics Anonymous raczej nie kwapił się do opowiadania o swoich postępach. Był jednym z tych, którzy siedzieli raczej z boku i słuchali więcej, niż mówili. Czasem się otworzył, ale zdarzało się to rzadko i zwykle dopiero, kiedy m u s i a ł, bo nigdy nie mówił o swoim uzależnieniu, ani uczuciach z własnej woli. Jednak zawsze miał przy sobie ten żeton, ciążył mu w kieszeni, milcząco przypominając o postępach i tej długiej drodze, jaka była przed nim. Niejedną noc spędził na obracaniu tego kawałka metalu w palcach i poważnych dywagacjach czy może by tak wziąć, jedną kreskę, tylko raz. Bo przecież nic się nie stanie, prawda? Nie brał jednak i nie szukał - ani kokainy, ani kontaktów, które tę kokainę mogłyby mu załatwić.

Uniósł brew, słysząc aż nazbyt znajome mu nazwisko i jakimś cudem nie zakrztusił się tym szparagiem. Thompson. Chirurg plastyczny, od jakiegoś roku w Lorne. Chrząknął znów i zapił tę niespodziankę winem. Nie tego się spodziewał. To mógł być przecież każdy inny facet, ale musiał być ten Thompson, pasujący tak bardzo do historii Mitcha. Iluż tych Thompsonów mogło być w Lorne? Coraz mniej mu się to wszystko podobało.
Mhm, a Ty się zgodziłaś. I dla niego kradłaś ostrygi z kuchni? — tym razem on się droczył i wcale nie miał jej za złe tego wtargnięcia na wydawkę. Wiedział, że i tak by jej nie powstrzymał. — Słyszałem o tym weselu od rodziców. Podobno bardzo… w stylu Remingtonów. — pił tu oczywiście do tego ich już sygnowanego nazwiskiem przepychu. Nigdy nie przepadał za Dickiem, a w połączeniu z Vermontowym, bardzo głupim nawykiem porównywania się do innych - teraz czuł się zwyczajnie gorszy. Śmiał się kiedyś z jego turnusów odwykowych, zarzekając się, że nigdy tak nie skończy. Wyszło jak wyszło. — Działo się tam coś ciekawego? — kto jak kto, ale Julia na pewno miała w zanadrzu jakieś historie. Pewnie gdyby akurat nie siedział na odwyku, poszedłby na tą imprezę z czystej ciekawości.

Julia Crane
sumienny żółwik
mvximov
elijah
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Trudno było nazywać partnerami ludzi, którzy przewijali się przez jej życie. Inaczej, to zwykle ona zjawiała się znienacka w czyjejś egzystencji i mieszała w niej tak zawzięcie depcząc obcasami wszelkie zobowiązania czy układy. Gdy kogoś chciała- a często jej się to zdarzało- była jak niesforny brzdąc, który nie spocznie dopóki nie dopnie do celu. Wiedziała jak bardzo jest to zepsute i jak bardzo wpływa na przypadkowe osoby zmuszając je do uwielbienia, a potem porzucając jak zabawkę, ale nie potrafiła inaczej. Miała lekkie skrupuły i czasami potrafiła odejść nie chcąc skrzywdzić kogoś na kim jej zależało, ale trudno było orzec czy wynikało to z jej dobrego serca (które już dawno wyrwał jej z piersi Adam) czy może chorobliwego lęku przed stabilizacją.
Ta jawiła się Julii jak zupełne pustkowie, na którym próżno było potem szukać jej weny, a przecież sztuka była jedynym powodem, dla którego nigdy nie odpuszczała. Nie romanse- małe i duże- ale świadomość tego, że może malować. To właśnie ten fakt uratował jej życie, gdy była osiemnastolatką i próbowała zaleczyć traumę gwałtu i przymusowej aborcji. Nie była w stanie wyobrazić sobie aż takiego wpływu jakiegokolwiek mężczyzny (bądź kobiety, bo nigdy nie grała w jednej drużynie) na swoje życie. Po części więc mogła stanąć po stronie Jeta w kwestii pracoholizmu, choć ona zawsze do artystycznego życia dokładała sporą dawkę zabawy uznając, że skoro już postanowiła przetrwać to może nieco się zabawić.
To nieco to było najwyraźniej bardzo szerokie pojęcie w jej słowniku, ale nie zamierzała o tym opowiadać kumplowi, bo słynęła z dyskrecji jak przystało na jedną z całkiem szanowanych kobiet w towarzystwie. Najwyraźniej nawet obsceniczne treści nie mogły wykluczyć ją całkiem z socjety, bo nazwisko zobowiązywało. Za parę lat faktycznie więc może startować do roli sponsorki, jeśli do tego czasu nie znajdzie sobie kolejnego męża, ale szczerze wątpiła.
- Nie kręcisz mnie aż tak, bym cię brała za darmo, więc co dopiero za pieniądze - roześmiała się będąc z nim kompletnie szczerą. Zapewne i znajdą się chętne bądź chętni na jego kulinarne spektakle, ale Julia już na dobre wyleczyła się z kucharzy, którzy dobrym gotowaniem próbowali naprawić jakieś pokoleniowe urazy. Nie, żeby była aż taką egoistką i szukała kogoś bez skazy, ale do cholery, nie bez powodu jej ostatni związek wydawał się tak okrutną katastrofą. Z tego też powodu już mogła dodać sobie jedno kryterium na liście potencjalnych miłości życia, gdyby jeszcze takiej szukała.
Z tym, że Crane była doskonale świadoma, że już jedną znalazła, a to był na tyle deficytowy towar, że żadna inna nie miała prawa majaczyć na horyzoncie. Przyjrzała się jednak Jetowi uważnie, gdy stwierdził, że może, co w międzynarodowym języku oznaczało, że coś jest na rzeczy i uderzyła w jakiś czuły punkt. Powitała ten fakt z satysfakcją, która odmalowała się na jej pięknej twarzy.
- To dlaczego nie zamierzasz, skoro MOŻE? Mamy dwudziesty pierwszy wiek, nie wywleką cię na stos, bo przelecisz jakiegoś ładnego chłopca. Mnie za żadną dziewczynę nie potępili - parsknęła, bo nie dalej jak miesiąc temu uwiodła śliczną studentkę i nawet ziemia się nie rozstąpiła pod jej stopami i nie wciągnęli ją do piekła, by tam zarządziła nowe porządki. Wielka szkoda.
Pewnie z chęcią zostałaby w tej krainie, w której gadają sobie o miłosnych podbojach, ale wtedy nie byłaby jego przyjaciółką, więc zostawiła ten świat i dała się wciągnąć do tego w którym narkotyki wiodły prym i który pamiętała jedynie przez mgłę. Nie wiedziała co jest lepsze- uzależnienie od substancji czy od człowieka. Być może powinna jednak zainwestować w dobre prochy i ludzkości by to wyszło na dobre. Uśmiechnęła się jednak i wzięła od niego żeton.
- Jestem z ciebie dumna, nawet jeśli to miejsce jest pełne duchów, którzy tylko czekają na mnie - wywróciła oczami i westchnęła, bo nadal gryzło ją sumienie po tej sprawie z Hyde’em, a Crane raczej sumienia nie posiadała, więc albo się starzała albo zamieniała w miękka. Żadna z tych wersji nie przypadła jej do gustu.
- I skończ biadolić, że nie lubisz. Nie chodzisz tam w celach towarzyskich, tylko po to, by przetrwać. Traktuj to nawet jak wizytę u dentysty, która jest konieczna. A gdybyś kiedyś nie chciał iść to zadzwoń do mnie. Przyjadę i ci tak nakopię do tyłka, że ubierzesz się w minutę - obiecała z niewinnym uśmieszkiem, ale jak ją znał to wiedział, że nie rzuca słów na wiatr i że chętnie by go postawiła do pionu. Miała wrażenie, że tak właśnie robi z większością swoich przyjaciół, bo każdym się opiekowała po swojemu. Tylko ona sama nie potrafiła nikomu oddać się na tyle, by się nią zajął, więc nawet jeśli cokolwiek działo się między nią, a Aidenem to mogła tylko wzruszyć ramionami. Nie umiała i nie chciała rozmawiać na ten temat zostawiając prywatne sprawy tylko dla nich.
- Kradłam ostrygi dla siebie, bo je uwielbiam. Poza tym najadłam się i porozmawiałam o sztuce, to był dobry wieczór - przyznała z uśmiechem i tyle mógł usłyszeć, zwłaszcza, że temat wesela Remingtonów był chyba bardziej nośny, bo zaczęła się śmiać jak głupia. - Wesele było faktycznie bardzo eleganckie i przerażająco wręcz perfekcyjne, ale już małżeństwo Rohrbachów okazało się bardzo nietrwałe. Flann, na pewno kojarzysz go z wernisażu został nakryty na zdradzie żony z kochanką, więc cóż, zrobiło się lekko nerwowo - parsknęła, ale jakoś darowała sobie szczegóły, że to nie był jego pierwszy romans. Cóż, oni najwyraźniej pilnowali się znacznie lepiej swojego czasu. Chwyciła za figi i uśmiechnęła się, gdy oczywiście cała wybrudziła się ciemną czekoladą. - Poza tym Dick i Ainsley są tak zakochani, że na ich widok robi mi się niedobrze. Jeszcze jakieś szczegóły? - pokręciła głową, bo przecież z tego wesela mogłaby wysypywać milion historii tak niedorzecznych jak ta przed chwilą. W końcu na takich imprezach skandal zawsze gonił skandal.

jethro vermont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Jethro z uporem maniaka pchał się po swoje cele, być może nie po trupach, ale nie dawał łatwo za wygraną. Nie bez powodu godzinami szorował wszystkie garnki, sztućce i wymyślne talerze w restauracji ojca, w tych jakże rzadkich wolnych chwilach podpatrując kunszt pracujących kucharzy. Przekładał później te obserwacje na własnych kulinarnych eksperymentach w domu. Kulinaria - pomijając już sam fakt, że potrzebujemy jedzenia, żeby przeżyć - nadały jego istnieniu sens, a jednak też zniszczyły mu życie, zatrzymały karierę i doprowadziły do zamknięcia go w ośrodku leczenia uzależnień. Chociaż może nie sama kuchnia była winowajcą, a presja otoczenia i te czasem nierealne wręcz wymagania, trochę ze względu na poziom jego umiejętności w tak młodym wieku, a trochę przez nazwisko. To cholerne nazwisko, które wiązało się zarówno z pewną dumą z pochodzenia (aczkolwiek odpowiedzialnie gaszoną, na tyle, by sam zbitek liter nie stał się dla niego jedyną wizytówką ani żadnym skrótem) jak i odpowiedzialnością. W tym równaniu powinny figurować jeszcze jego własne wybory, bo przecież nigdy nie odmawiał Head Chefowi, kiedy ten oferował mu kreskę. Przecież nie wypadało, prawda? W końcu dostał kontakt do dilera i tak to się zaczęło kręcić… Nikt go za rękę nie ciągnął, nie stał nad nim z tłuczkiem do mięsa ani żadnym innym tasakiem. Sam, z własnej, nieprzymuszonej woli zamawiał co tydzień tę samą działkę. Sam pojawiał się w umówionym miejscu, by ją odebrać. I sam dzielił się kokainą ze swoim przełożonym i innymi kucharzami, bo przecież wszyscy ćpali i każdy się swoim towarem dzielił. Powinni byli zamawiać hurtowe ilości dla całej restauracji.

Problem z tym, że on po dziś dzień wypierał własne przewinienia względem tej całej sytuacji. Głupia, męska duma nakazywała mu wręcz trwać w przekonaniu, że gdyby ojciec nie złapał go za łeb i nie wysłał na ten cholerny odwyk - poradziłby sobie świetnie sam. Bez dziewczyny. Może byłby teraz Head Chefem. Może dostałby robotę gdzieś w Los Angeles. A może zaćpałby się, zupełnie przypadkowo biorąc za dużo. Cóż, na pewno nie byłby teraz w Lorne i nie serwowałby Julii degustacyjnych dań na jej wernisaż.
Łamiesz mi serce. — zaśmiał się, słysząc jej opinię, której i tak nie zamierzał brać sobie do serca. Jasne, Julia była atrakcyjną kobietą, ale poza takim stwierdzeniem nie posunąłby się dalej. Zresztą to dla obojgu lepiej, a szczególnie dla niej. Pchanie się w związek z typem, który miał duży problem z własnymi emocjami, ledwie wyszedł z odwyku i dopiero teraz zaczął zauważać własny pracoholizm nie było zbyt mądre. Pomijając fakt, że skutecznie uciekał od terapii, nawet mimo wiszącej nad nim perspektywy powrotu na odwyk. W końcu się przecież złamie bez profesjonalnego wsparcia i pytanie nie było czy w ogóle, a właśnie kiedy. Uniósł brew, zakręcił winem w kieliszku i zaraz wychylił całą jego zawartość. Tak, mogła czuć się dumna, trafiła w sto punktów. Albo i dwieście, prosto w serce, co widocznie nie bardzo mu się podobało. Nie mógł jednak odmówić jej racji, w dzisiejszych czasach mało kogo obchodziło kto z kim sypiał czy się spotykał. Nawet swoich rodziców się nie obawiał, był przecież dorosły i samodzielny (codzienne telefony ojca to była przecież jedynie rodzicielska troska), a fakt, że Julia zdecydowała się podzielić swoimi doświadczeniami z tą samą płcią w pewnym sensie dodał mu otuchy. Nigdy mu o tym nie opowiadała, ale przecież czemu miałaby to robić?
No, niby mnie na stosie nie spalą, ale- — wywrócił oczami i sięgnął po butelkę wina, zgodnie z zasadami etykiety najpierw dolewając towarzyszce, potem sobie. — Nie wiem. Nigdy faceci mnie nie pociągali, póki nie przypałętał się taki jeden. Na odwyku. Dzieliliśmy pokój. — szybko dotarło do niego, że ostatnie zdanie pozbawione szerszego kontekstu implikowało coś znacznie więcej. — Do niczego nie doszło, wyszedłem wcześniej niż on i obiecałem dzwonić. Ale tego nie zrobiłem i nie odbierałem telefonów od niego, bo- nie wiem. Głupio mi było, że coś chyba do niego czuję. — sam był zdziwiony faktem, że tak z siebie wszystko wyrzucił, ale w prawdziwym vermontowym stylu - takie wyznania pojawiały się w najmniej oczekiwanych momentach. Przychodziły spontanicznie, zachęcone tą chwilą poczucia bezpieczeństwa i brakiem świadków. Westchnął ciężko i spojrzał na Julię. — To wcale nie jest dobry pomysł, prawda? — cóż, ona sama wiedziała jak to jest wiązać się z kimś, kto walczył z uzależnieniem. Może Jethro podświadomie zamienił sobie kokainę na myśli o Mitchu, które wiecznie nie dawały mu spokoju. Szkoda tylko, że zamiast pobudzać, wywoływały w nim chęć zakopania się z daleka od całego świata, dopóki sam nie zrozumie własnych uczuć, co się chyba nigdy nie stanie. Prędzej było mu je po prostu zaakceptować.

Mimowolnie uśmiechnął się, po pierwsze słysząc o jej dumek, a po drugie - że była chętna mu nakopać. Przecież nie potrzebował głaskania po główce w sprawie, którą przecież trzeba było załatwić. Nie, nie musiał tego lubić. Co było do lubienia w tym półtorej godziny siedzenia w kółeczku na niewygodnych, plastikowych krzesłach i dzieleniu się swoimi historiami lub małymi sukcesami tygodnia poprzedniego? Co było do lubienia w słuchaniu inspiracyjnych wywodów od ludzi, którzy może i mówili pięknie o tym jak byli czyści, a pierwsze co robili po wyjściu z tego spotkania to ciągnęli kreskę w toalecie. Nie, nie wszyscy. On jednak lwią część tych spotkań spędzał na przyglądaniu się ludziom. Nie wypowiadał się, jeśli nie musiał. Co było ciekawego w jego życiu? Wernisaż panny Crane należał do ciekawszych wydarzeń, owszem. Nie miał jednak żadnych przełomów w życiu duchowym. Po prostu trzymał się z daleka od kokainy, co samo w sobie było niezłym wyczynem. Nie uważał tego jednak za nic wartego szczególnych przemówień. Zaśmiał się pod nosem.
Mierzyłabyś czas? — cóż, ubranie się w minutę zapewne było jak najbardziej realne.

Pokiwał głową, słysząc jak kobieta sprawnie omija temat tego już-nie-tajemniczego mężczyzny. Kwestia jego nazwiska nadal nie dawała mu spokoju, bo przecież ilu tych Thompsonów mogło być w okolicy? Lorne nie było przecież takie duże.
Mhm. I napatrzylaś się na niego dokładnie tak, jak na te ostrygi. — zaśmiał się, pociągając kolejny łyk wina. — Ten cały Thompson… nie ma przypadkiem syna? — zapytał, zupełnie od niechcenia, zanim w ogóle zdążył powstrzymać słowa ześlizgujące się z jego języka. No tak, dopiero mówił o chłopaku z odwyku, a teraz zupełnie niepostrzeżenie pytał o syna jakiegoś przypadkowego (przynajmniej dla niego samego) typa z restauracji. W ogóle nie było to podejrzane. Temat jednak zjechał w okolice weselno-skandaliczne. — Wiesz co, ja nadal nie mogę uwierzyć, że to było wesele Dicka. A ten cały Rohrbach to nie ten, co pomagał Ci z wernisażami, czy bredzę? — zaśmiał się. Kojarzył nazwisko, być może gdyby Julia podstawiła mu zdjęcie pod nos, nastąpiłaby ta mała eureka. Teraz coś tam jedynie dzwoniło, jednak twarzy mężczyzny nie mógł sobie przypomnieć, a co dopiero historii jego romansów. Jego w końcu interesowała raczej kuchnia, niż ploteczki. Chociaż obecnie sam się o te plotki prosił.

Julia Crane
sumienny żółwik
mvximov
elijah
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Dobrze wiedziała, gdzie byłoby jej miejsce, gdyby została w swojej rodzinie. Na recitalu, na konkursie chopinowskim, w filharmonii, gdzie oklaskiwałby ją równie wpływowy mąż. Ewentualnie mogłaby podążyć śladami swojego ojca i być rekinem biznesu. Wszędzie jednak- i tego była boleśnie świadoma- musiałaby podążać za swoim partnerem, bo przecież kobiety powinny być pięknymi bibelotami. Nawet jeśli zgodziliby się na jej malarską karierę (w końcu to nie była aż tak ogromna katastrofa) to i tak traktowaliby to w roli ciekawostki w jej CV. Byłaby przede wszystkim żoną i matką, a w wolnych chwilach malowałaby słodkie i sielskie scenki rodzajowe. Tak widziała siebie, gdyby tylko została w swojej rodzinie.
Nie oznaczało to jednak, że nie tęskniła za owymi czasami beztroski, gdy mogła być po prostu jedną z tych rozkosznie idealnych córek, którymi chwali się przed znajomymi. Od najmłodszych lat słyszała, że ona nawet nie płacze, więc wzięła sobie to do serca i starała się zawsze zachować przyzwoicie i z kamienną twarzą. Nie łkała więc, gdy ją krzywdzili i potem, by być dzielną, szukała odpowiednich środków. Nie była wcale lepsza od Jeta, który spotykał się ze swoim dilerem. Ona znalazła odpowiedniego człowieka w Lorne Bay i podpisała pakt z samym diabłem, bo inaczej nie dało się nazwać Nathaniela. Skutki tej decyzji niosła w sobie nawet teraz, bo to właśnie po strzelaninie w jego klubie poroniła.
Nie dało się więc uniknąć pewnego złośliwego fatum, które ostatnio wywracało jej życie do góry nogami. Niezależnie od tego jak bardzo pewnie teraz na tych nogach stała, i tak czuła, że to tylko stan przejściowy. Mimo wszystko trudno było szukać kogoś bardziej silnego niż Julia Crane, która nigdy nie dawała za wygraną. Z tego też powodu wiedziała doskonale czego i kogo chce.
- Ty nie masz serca - zauważyła więc dość bezlitośnie, ale nie chodziło przecież o to. I nawet nie o fakt, że gardziła chłopcami z kiepską reputacją. Wręcz przeciwnie, gdyby ktoś miał jakimś cudem ocenić gust uczuciowy Julii Crane to wskazałby na wszystkich mężczyzn, którzy nieśli wielką czerwoną chorągiew. Uwielbiała te wszystkie znaki STOP, tych samców, którzy wprost mówili, że nie nadają się do związku- jej skłonności do autodestrukcji wręcz szalenie odnajdywały się w takich klimatach i można było rzec, że im bardziej ktoś był zepsuty, tym bardziej pragnęła go naprawiać. W przypadku Jeta chodziło raczej o brak tej wzajemnej iskry, która sprawiała, że wszystko inne było nieważne. Bez niej już przeżyła jedno małżeństwo i nie wspominała go dobrze.
Wcale więc nie zaskoczyło ją to, że chłopakowi spodobał się inny mężczyzna. Tak naprawdę równie dobrze Jet mógłby powiedzieć Julii, że planuje żyć w trójkącie i skinęłaby głową, a nawet by pochwaliła go za ten nieoczekiwany wybór. Dopóki nikogo nie krzywdził, wszystko było jej jedno, poza tym był jej ulubionym kucharzem i dobrym kolegą, więc nie rościła sobie żadnych praw do wdepnięcia w jego osobiste życie i rozgoszczenia się w nim.
Oczywiście (były wyjątki, a jakże!), gdyby potrzebował pomocy bądź przyjacielskiej interwencji to pewnie przekroczyłaby wręcz wszystkie granice, ale w tym wypadku dalej czuła się na tyle maluczka, by głównie go słuchać, a nie wypowiadać się na tematy, które jej nie dotyczą.
Wreszcie jednak skończył mówić i musiała zabrać głos.
- Wiesz, przede wszystkim zapytałabym siebie czy to zauroczenie wynika z tego, że cię kręci czy z tego, że po prostu byłeś samotny, dzieliłeś z nim określone przeżycia i to zbliżyło was do siebie. Może się wreszcie okazać, że po wyjściu z odwyku nie macie już wspólnych tematów, trochę jak z obozową miłością - parsknęła. - Jeśli jednak jest inaczej to… Fakt, nie jest to najlepszy pomysł, ale chyba lepiej spróbować niż się potem zadręczać. Ta frustracja to też autostrada posypana kokainą, uwierz - posłała mu ciepły uśmiech nie forsując jednak swojej racji za wszelką cenę. To nigdy nie było w stylu Julii, choć pewnie umiałaby nagiąć do swojej woli samego diabła.
Jak i potrafiłaby zaprzęgnąć wszystkie siły piekielne oraz zaprzedać duszę diabłu, jeśli ktokolwiek z bliskich jej osób potrzebowałby pomocy. To zdecydowanie nie było kwestią dyskusji, więc tylko uniosła brew, gdy wspomniał o liczeniu czasu.
- Gdybyś się nie ubrał, to zabrałabym cię w bokserkach. Kolega od wspólnego pokoju pewnie byłby ukontentowany - odrzekła rozbawiona i sięgnęła po papierosa. Musiał mu wybaczyć, że w ten sposób bezcześciła jego jedzenie, ale skoro wchodzili w zagadnienia dotyczące jej życia osobistego to zdecydowanie nie mogło obejść się bez nikotyny.
- Nie sądzisz chyba, że zacznę ci opowiadać jak rozhisteryzowana nastolatka o chłopaku, z którym miałam randkę? - przewróciła oczami, bo ona nie z tych, które by się ekscytowały takimi rzeczami. Wzruszyła ramionami, gdy zapytał czy jej nowa sympatia (tak to można było nazywać?) ma syna. - Ma dzieci, ale widzisz, średnio nam idą rozmowy o rodzicielstwie. A co? - przyjrzała mu się podejrzliwie i trochę jak w tych komiksach zapaliła się jej żaróweczka nad głową i momentalnie pękła. Julia nigdy nie szukała ze swoimi randkami jakichkolwiek powiązań, nie potrzebowała rozległej sieci kontaktów, więc nie chciała słyszeć o żadnych zbiegach okoliczności.
Pewnie dlatego machnęła ręką i skupiła się na papierosie i na omawianiu tematu wydarzenia sezonu, którym był ślub znanego komendanta i jednocześnie człowieka, którego wszyscy widzieli raczej w grobie niż przy ołtarzu.
- Myślę, że nikt nie może w to uwierzyć poza panną młodą. Wydają się bardzo szczęśliwi, o dziwo - zauważyła. - Jakim cudem nie dostałeś zaproszenia? I to nie tak, że on mi pomaga - sprostowała. - Mamy podpisaną umowę, jest moim mentorem, finansuje moje przedsięwzięcia i się mną opiekuje - wyjaśniła jak najkrócej umiała, choć za tym krył się jeszcze inny skandal, ale akurat o tym nie mówiło się zbyt głośno. Skończyła wreszcie papierosa i zgasiła go o róg stołu ku zgrozie Jeta.
- To co teraz? W sensie z tym chłopakiem? Zaprosisz go na moją wystawę? Powiedz, bo muszę doliczyć plus jeden - uśmiechnęła się cwaniacko i spojrzała na niego wyczekująco stukając palcami o blat stolika jakby oczekiwała na rozwiązanie tej uczuciowej dramy już teraz, zaraz omijając dyplomatycznie fakt, że sama grzęzła po uszy w innej relacji.
U Julii było to jednak dość często występujące zjawisko.
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Ona byłaby córką i żoną na pokaz, a on… Gdyby nie wpadł w nałóg, zapewne do dzisiaj musiałby odhaczać konkretne rubryczki w długiej liście oczekiwań niedoszłych teściów. Jasne, pochodził z dobrej rodziny, ale dla nich to nie było wszystko, z jakiegoś powodu (być może tym powodem była chęć posiadania córki idealnej, takiej, którą można było chwalić się swoim snobistycznym znajomym) liczyło się również to, gdzie Jethro ją zabierał; przecież wieczory powinni spędzać jedynie w najdroższych restauracjach, a prezenty dla niej powinny nosić logo konkretnych, drogich marek. Miał to szczęście, że światek gastronomiczny był dosyć mały i hermetyczny, więc wciskał się w rezerwacje na-już, nie mówiąc już o wyjątkowym serwisie, godnym VIP-a. Tylko czy był szczęśliwy? Cóż, przywykł do tego stylu życia i czasem nawet tęsknił. Nie za wystawnymi kolacjami i butelkami wina za setki dolarów, a za głupio-prostymi problemami. Bo oprócz pracy zajmował się tym, gdzie powinien zabrać dziewczynę, żeby było odpowiednio. Albo gdzie zaprosić jej rodziców, oczywiście oprócz własnego miejsca pracy. Jego życie było znacznie prostsze, kiedy jego znaczną większość spędzał w pracy, ciągnąc kreski i układając misterne garnishe na talerzach.

Jedyną czerwoną flagą Vermonta była jego historia z uzależnieniem. Poza tym? Był zbyt dobrym chłopcem jak na Julkowe gusta - zanurzony w swojej kulinarnej pasji po czubek głowy, stronił od imprez (bo przecież nawet ta kokaina nie była rozrywką, na swego rodzaju narzędziem pracy) i w ogóle trzymał się raczej z boku. Nie, żeby zamierzał w ogóle do koleżanki startować. Skrzywił się, kiedy wytknęła mu ten jakże oczywisty - z perspektywy zewnętrznej - fakt. Nie chciał za dużo myśleć o Mitchu, ale też sam pomysł, że te myśli pojawiły się z głupiej samotności nie do końca mu się podobał. Z drugiej strony - spędził w zamknięciu trzy miesiące, znacznie więcej, niż powinien, a chłopak okazał się być jedynym przyjacielem w tamtym okresie.
Nie wiem, może. Tylko… czy po wyjściu nie powinno mi przejść, tak jak te wakacyjne miłostki? — tak, implikował, że wcale mu nie przeszło, bo tak właśnie było. Myślał o chłopaku, fantazjował nawet podczas tych samotnych wieczorów, ale wolał oszczędzić Julii szczegółów. — Wychodzi na to, że i tak źle, i tak niedobrze. — wzruszył ramionami, niezbyt zadowolony z tego faktu i pociągnął porządnego łyka wina, trochę żałując, że poruszył temat. Czemu? Sam nie wiedział. Niezbadane były ścieżki jego umysłu.

Parsknął trochę bez humoru, słysząc jej komentarz.
Mhm, to na pewno. — mruknął, wywracając oczami, po czym posłał jej mordercze spojrzenie, kiedy odpaliła papierosa. To, że odpalała go w przerwie od degustacji to jedno. I tak większość talerzyków była już pusta. Bardziej przeszkadzał mu fakt palenia w restauracji. — Wiesz, że na taras wcale nie jest tak daleko? — westchnął ciężko i wstał, by otworzyć duże, restauracyjne okna. Po drodze z powrotem do stolika zgarnął jeszcze popielniczkę i postawił ją na blacie, nie spodziewając się, że Julia przyjmie tę aluzję i rzeczywiście ruszy się na taras. Skoro był już na nogach, to przy okazji pozbierał jeszcze puste talerze i odstawił je do kuchni.
Nie, dlaczego od razu rozhisteryzowana? Wydajesz się całkiem przy nim spokojna. — odparł, uśmiechając się i usadził się znów na krześle. Nie to, żeby sam szukał powiązań, ale to było co najmniej dziwne, że nowy amant Julii nosił to samo nazwisko co obiekt westchnień Vermonta. — Nie, nic. Ten chłopak z odwyku też nazywa się Thompson. I mieszka tutaj, w Lorne. — nie wiedział, jak ma się z tym czuć i troszkę modlił się o przypadek. Na pewno nie bardzo uśmiechało mu się wplątywanie w tak ściśle związaną sieć, chociaż nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że było za późno i wpadł w to głębiej, niż by mu się wydawało.

Dostałem, ale pragnę Ci przypomnieć, że byłem wtedy jeszcze na odwyku. — był tam znacznie dłużej, niż to planował, ale czego innego mógł oczekiwać nie tylko od ośrodka, ale i siebie samego, jeśli wybrał milczenie na terapii? W założeniu to miał być miesiąc, w praktyce wyszły prawie trzy. To nie była tania impreza, ale i budżet Vermontów nie ucierpiał. Pewnie sam Jethro rozwaliłby podobną sumę na kokainę w tym czasie, bo przecież w tym swoim Nowym Yorku nie brał byle czego. — Mój ojciec sprzedał Remingtonom jakąś historyjkę pokroju Jethro jest teraz we Włoszech, ale przesyła pozdrowienia — parsknął. Lepiej było dla wszystkich, kiedy Dick nic nie wiedział o jego turnusie odwykowym. Od dziecka nie darzyli się wzajemną sympatią, a w późniejszych latach ten socjopata stał się przykładem przeciwko kokainie. Szkoda tylko, że kucharza życie samo zweryfikowało. Zmarszczył brwi, kiedy Julia postanowiła jednak wrócić do Mitchowego tematu i zadała bardzo trudne pytanie. Pokręcił głową, uciekając spojrzeniem gdzieś w bok, po czym wrócił do jej twarzy.
Nie wiem. Jak się dowiem to Ci powiem. Myślisz, że randka na wernisażu Twoich prac, pełnych dużych penisów to strzał w dziesiątkę? — nie umniejszał jej pracom, choć przecież zawsze wywoływały mniejszy lub większy skandal w tej mieścinie. Sam pomysł zabrania chłopaka na tą wystawę, w kontekście całej tej sytuacji między nimi, wydawał się Jetowi dość absurdalny. A jednak, z drugiej strony… Mogła to być całkiem dosadna aluzja.

Julia Crane
sumienny żółwik
mvximov
elijah
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Te płytkie i powierzchowne relacje powinny być opatrzone metką od równie szanowanego projektanta. W końcu były domeną ich bogatych i całkiem pokręconych rodzinek. Od własnej Julia uciekła już tak dawno, że nawet nie pamiętała jak to jest mieć kogoś bliskiego i noszącego wspólne nazwisko. Jej niezależność była okupiona wieloma wyrzeczeniami i pewnie powinna dumnie mówić, że było warto, ale nie była tego pewna. W końcu w genach przekazali jej tę swoistego rodzaju pychę i przekonanie, że jest lepsza. Przez to większość ludzi traktowała jak pionki w swojej grze albo modeli. Tylko dla przyjaciół miała ogromne wręcz serce, ale tych nie miała za wielu, bo trudno było nawiązywać relacje, gdy miejsca do życia nudziły się jej po roku.
Może i tę potrzebę ruchu, zmian również wzięła sobie z rodzinnego domu, choć tam akurat wszystko wydawało się jej zastane i bardzo statyczne. Ją za to rozpierała energia i to tak wielka, że mogła już teraz wstać i załatwić Jetowi randkę z chłopakiem z odwyku. Pretekst zawsze się znajdzie, a ona, Julia musiała znaleźć chociażby jedną historię ze szczęśliwym zakończeniem.
- Myślę, że podchodzisz do tego zbyt kategorycznie - zauważyła więc z uśmieszkiem. - Och, i lubisz go! - i złapała go faktycznie na tej niemożności zapomnienia o nim. Jak dla niej mógł fantazjować o nim dniami i nocami, ale przecież nie byli gówniarzami, żeby przynajmniej nie spróbować wcielić tego w życie. - A skoro jest ci bliski, powinieneś w to iść. Może nie wiem, skończy się na jednym dobrym seksie, może na ślubie i piątce dzieci, ale do cholery, przecież niczego nie tracisz ani też nie jest to jakaś decyzja na całe życie. Najwyżej ci odmówi i wrócisz do swoich garów - gdy zaś Crane się nakręcała, to mogła mówić i mówić, niezrażona jego spojrzeniami ani faktem, że coraz gorzej patrzył na ten jej śmiercionośny nałóg. Gdy nie wytrzymał, poczuła się tak jakby wygrała w bingo, bo tak, oczekiwała na ten rodzaj upomnienia, więc wzruszyła delikatnie ramionkami i zgarnęła popielniczkę.
- Jest zimno, a ja nie mogę się rozchorować, bo organizuję urodziny - o czym jeszcze przed pięcioma minutami nawet nie wiedziała, ale już zostało ustalone, że Julia zawsze działała dość impulsywnie. Wiedziała, że przez to (a i może dzięki temu) budziła wśród ludzi absolutnie ambiwalentne odczucia.
Jeśli zaś chodzi o relacje uczuciowe- bo ona nigdy nie przejmowała się takimi drobnostkami jak płeć- to również często skakała wręcz na główkę i wiedziała, że tak jest w tym przypadku, więc szczerze rozbawiła ją uwaga o tym, że przy Aidenie jest niby spokojna.
- Wiesz, to trochę zabawne jak ludzie wchodzą znienacka do twojego życia. Poznałam go rok temu i wtedy bym nigdy nie przypuszczała, że nasze relacje przestaną być takie neutralne - ładne określenie dla mężczyzny, z którym się całowała praktycznie całą drogę do domu, ale pod pewnymi względami Julia była dyskretna. Na tyle, że gdy Jethro wspomniał o nazwisku swojego chłopaka i jej zapaliła się żarówka, postanowiła to przemilczeć. Nie zamierzała przejmować się tym, bo po pierwsze, kucharz mógł okazać się kochliwy i zmieniać obiekt westchnień, a po drugie, przecież jej sympatia (to brzmiało dziwnie, jeśli mówiło się o kimś pokroju Thompsona) nie zamierzała na ich randki zabierać swoich dzieci, więc jak dla niej (jeszcze) temat nie istniał.
- To dość popularne nazwisko - zauważyła więc tylko i zapaliła kolejnego papierosa czując, że w tym konkretnym przypadku wolałaby zaczarować rzeczywistość tak, by faktycznie okazało się wielkim zbiegiem okoliczności, a nie jakąś siecią, która miała ich miała razem połączyć.
Domniemywała, że to i tak rozejdzie się po kościach, choć (i to musiała przyznać przed samą sobą) lubiła Aidena i wcale nie czuła się przy nim spokojna, gdy jego dłoń zachłannie sunęła po jej udzie obiecując jej pewne niewypowiedziane dotąd rzeczy.
Zrobiło jej się na tyle gorąco, że z ulgą przywitała zmianę tematu na ten okołoślubny. Nic tak nie mroziło atmosfery według Julii jak fakt, że istnieli na świecie ludzie, którzy z własnej nieprzymuszonej woli pakowali się w związek małżeński.
- Jet przesyła pozdrowienia dla Dicka, tak, to zabrzmiało jak coś prawdopodobnego - wywróciła oczami i roześmiała się na całego, bo o ich lekkiej niechęci (to brzmiało nawet uroczo) wiedzieli absolutnie wszyscy. Sama Julia miała alergię na Remingtonów, choć akurat ojca Richarda miał na ten temat inne zdanie. - I nie wiem co gorsze- detoks czy huczne wesele, podczas którego dzieje się absolutnie wszystko - zamyśliła się, bo swoją drogą powinna wspierać wybory swojej przyjaciółki, ale Dick jako mąż i ojciec to było za wiele nawet jak na jej wyobraźnię.
Tę, w której owszem, zawierały się wielkie penisy, choć każdemu innemu urwałaby głowę, gdyby tak ocenił jej sztukę. Miała prowokować, zmuszać do myślenia, nieco obrzydzać bądź wywoływać dyskusję, ale z całą pewnością nie była jakimś tanim porno, żeby ją tak określać.
- Myślę, że randka w tle WIELKIEJ SZTUKI to coś ciekawszego niż byle film w kinie - oburzyła się więc teatralnie. - Zawsze możesz powiedzieć, że po prostu wspierasz swoją ukochaną koleżankę, a całą resztę załatwią akty - i puściła mu oczko, bo może i naigrywała się z niego, ale przecież bardzo chciała, by był szczęśliwy, nawet jeśli właśnie mu układała randkę z synem Aidena.
To skomplikowane wyrażało więcej niż tysiąc słów.

jethro vermont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Jethro odnajdywał się w tym sztucznym świecie, budowanym na pokaz, gdzie liczyły się konkretne nazwiska, metki na ubraniach czy nazwy ekskluzywnych klubów, barów i restauracji. Trzeba było gdzieś bywać, trzeba było ubierać się w konkretne ciuchy, sygnowane marką. Trzeba było mieć odpowiedni samochód i mieszkać w konkretnej dzielnicy, zamykając się w hermetycznym kręgu ludzi, którzy więcej czasu poświęcali na wydawanie pieniędzy, niż na jakiekolwiek relacje międzyludzkie. Znał ten świat bardzo dobrze, umiał nawigować te kręte korytarze oczekiwań rodzin takich, jak jego byłej narzeczonej, ale czy chciał tak żyć? Niekoniecznie. Zawsze był trochę inny, zawsze odstawał od równieśników i sam wybrał sobie zawód, który zaczynał być szanowany dopiero po zdobyciu wpisu w CV z jednej z tych najlepszych restauracji. Owszem, zdobył to, bo ciężko na to pracował. Znał te całe krew, pot i łzy, jakie wiązały się długimi godzinami fizycznej pracy, bo nigdy nie dostał niczego za darmo. Czy wyszło mu to na dobre? Na pewno przysporzyło szereg problemów psychicznych z uzależnieniem w pakiecie, ale umiejętności i wyczucia smaku nie można było mu odmówić.

Miał to szczęście, że jego rodzice należeli do tego bogatego-zamkniętego środowiska tylko wtedy, kiedy wypadało, na co dzień zajmując się restauracją. Nie musiał od nich uciekać, chociaż po wyjściu z odwyku odciął się na tyle, na ile mógł. Z poczucia wstydu, bo przecież dobrze wiedział, że cała ta jego kariera obsypana sławą i blichtrem mogła się tak skończyć. Przecież sam ojciec go przestrzegał, żeby uważał, bo przecież mieli idealny przykład skutków wkopania się w kokainowe bagno, w postaci Dicka Remingtona. No przecież wiedział, ale spróbował i kosztowało go to zbyt wiele, niż się spodziewał.

Ściągnął brwi ku górze i westchnął ciężko, słysząc to jej podekscytowane spostrzeżenie. Znacznie bardziej trafne, niż chciałby się do tego przyznawać, bo owszem, lubił go. Ba, chłopak obecnie wiedział więcej o Vermoncie niż ktokolwiek inny, był dla niego po prostu, najzwyczajniej na świecie ważny i już raz Jet wykazał się swoim idiotyzmem i zranił go, nieodbierając tych dziesiątek połączeń od Mitcha. Wszystko przez to, że nie umiał pogodzić się z własnymi uczuciami.
No, właśnie- – cmoknął, niezbyt zadowolony i rozlał resztkę wina mniej więcej po równo do obu kieliszków. – Lubię go. To jest ten problem, bo nie chcę go zranić. Nie chciałbym go stracić, wiesz? – mruknął i napił się wina. Nie miał żadnej pewności jak to wszystko się potoczy. Julia miała rację, mówiąc, że powinien spróbować, bez tego się nie dowie. A jednak był ten paraliżujący strach, wychodzący nie tylko z braku akceptacji własnych uczuć, ale i z obawy przed utratą przyjaciela. Parsknął pod nosem i pokręcił głową z rozbawieniem. – Mhm, moje gary zawsze będą. Jak nie w tej kuchni, to gdzieś indziej. – nie pokusił się o stwierdzenie, że nie komplikowały mu życia, bo cały ten zjazd i zaprzedanie duszy diabłu (zależnie jak na to patrzeć, mogła być nim kokaina, albo i Othello) nie zaczęło się właśnie, paradoksalnie, od jego pasji do gotowania.

Wywrócił tylko oczami na jej argumenty od siedmiu boleści. Sam palił, o wiele więcej niż powinien, a rzucanie tego nałogu nie szło mu tak dobrze jak odstawienie białych kresek. Miał jednak na tyle ogłady, by wyjść z pomieszczenia albo chociaż wychylić się przez okno, zanim odpalił papierosa. Wiedział jednak, że w tym momencie żadna siła nie będzie w stanie Julki przesunąć nawet w pobliże tarasu.
Mój grafik jest już zapełniony Twoim wernisażem. – zaśmiał się, trochę pół-żartem na wiadomość o kolejnym przyjęciu. Wolał już się zawczasu zabezpieczyć, zanim jego pracoholizm się załączy i weźmie na siebie znów o wiele za dużo, niż miał dostępnych godzin w dobie. Stąd była prosta droga do jego wspomagacza, a przecież tak dzielnie zniósł te pół roku.
Ależ to dyplomatycznie określiłaś. – zaśmiał się, słysząc o tych neutralnych relacjach. Nie mógł jednak zaprzeczyć, bo całkowicie zgadzał się z tym stwierdzeniem o ludziach, którzy znienacka wchodzą do czyjegoś życia. Zupełnie tak było z Mitchem. Mieli tylko dzielić pokój na odwyku, a podzielili się sekretami, obawami i aspiracjami na to, co będzie dalej, jak już ich stamtąd wypuszczą. A teraz siedział w tej restauracji z Julią i przyznawał się, że jednak tego chłopaka lubi trochę bardziej, niż mu się wydawało.

Wzruszył ramionami, całkiem ukontentowany jej odpowiedzią.
Może masz rację. – Popularne nazwisko brzmiało znacznie lepiej, niż tak się składa, że może są spokrewnieni. Niekoniecznie był gotowy na wplątanie się w jakąś sieć, gdzie każdy znał każdego - biedactwo, jeszcze nie wiedział co go czeka. Wywrócił oczami, widząc i słysząc jej reakcję na te jakże słodkie pozdrowienia dla jego ulubionego znajomego. Jakby go ktokolwiek o to pytał, dowiedział się od ojca po fakcie. Miło, że chronił mu tyłek przed szykanami ze strony Remingtona poprzez jakże kuriozalne przekazanie tych typowych, sztywnych i fałszywych gratulacji. Gdyby po prostu stwierdził, że Jethro nie mógł się pojawić ze względu na pracę - byłoby nawet lepiej. Bardziej prawdopodobnie, bo przecież w życiu nie odstawiłby niczego na bok, na rzecz jakiegoś tam wesela Dicka.
Słodko, prawda? Mój ojciec ma fantazję. – prychnął i dopił wino do końca, po czym zmarszczył nos na samą wizję takiego wyboru. I wspomnienie niekoniecznie przyjemnego rzygania do kubła, zimnych potów i drgawek. – Chyba wolałbym detoks, wiesz? – odparł całkiem serio. Nienawidził hucznych imprez i tłumów, a w tym wszystkim również i młodego Remingtona. Cała idea tego wesela brzmiała jak jakiś cholerny koszmar. Znacznie lepiej czuł się na takich eventach w zaciszu kuchni, pilnując by wszystko wyglądało i smakowało tak, jak powinno.

Ej, nie mówię, że to nie sztuka! – podniósł ręce w kapitulacyjnym geście. W życiu nie odmówiłby jej umiejętności, a akty przecież nie były niczym gorszącym, chociaż część mieszkańców Lorne uważała zupełnie inaczej. – Nie wiem. Może go zaproszę, może nie. – wzruszył ramionami. – W sumie to nawet nie musi być randka. Nie wiem, zobaczymy, co będzie, to będzie. – tą zasadą powinien kierować się częściej. A szczególnie w przypadku chłopaka, bo jak na razie spędził kilka dobrych miesięcy rozmyślając o wszelkich najgorszych scenariuszach, zamiast zwyczajnie spróbować. I zobaczyć, co się stanie.

Julia Crane
sumienny żółwik
mvximov
elijah
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Wiedziała, że byłaby w stanie się dopasować, a i jej rodzice przełknąć wizję artystycznej kariery. W końcu miała żywy dowód na to w postaci Flanna, który był uznanym artystą i nadal synem bogatych rodziców. Może i ich relacje nie były ciepłe- a Julię łączyło więcej z jego matką niż jego samego- ale jakieś istniały i były poprawne. Za to ona całkowicie odcięła się nie z powodu buntu w kwestii zawodu czy też ścieżki kariery, a z powodu nadmiaru okrucieństwa, jakie jej zafundowali. I które wreszcie zostało odpowiednio przykryte dawką odpowiednich pieniędzy oraz wymownymi komentarzami na temat kariery córki. Niesamowite, bo o ile ją pamięć myliła, nigdy nie zobaczyli żadnego z jej obrazów.
Nie zamierzała jednak tego roztrząsać. Odkąd się znali (a okoliczności ich spotkania były odpowiednio dramatyczno-zabawne) wiele takich spraw w jego towarzystwie załatwiała odpowiednim alkoholem. Nie potrafiła jednak zgrywać do końca poważnej, gdy dorosły mężczyzna tak bardzo próbował uciec od tego, kim był. Po części nawet się z nim sympatyzowała, choć Julia Crane była jak taran i nigdy żadne prawo, etykietki czy inni ludzie nie stanęliby jej na drodze, gdyby zapragnęła z kimś być.
- Wiesz, ktoś mi kiedyś powiedział, że nie ma co robić innym psychoanalizy i zakładać, że będą cierpieć bądź nasze zachowanie coś zrujnuje. Nie zamierzam cię namawiać do złego, ale na Boga, seks to nie jest jakaś zbrodnia - zauważyła rozbawiona, należało jej wybaczyć, bo do pewnych kwestii podchodziła nad wyraz lekko. - A jeśli go stracisz, to nie był ciebie wart po prostu i gdzieś na ciebie czeka ktoś inny. Jak ja przeżyłam stratę… wielu rzeczy - dzieci, Adama, własnej córki - to ty przeżyjesz utratę kolegę, którego na razie tylko lubisz. Musisz wykonać jakiś krok i wtedy będziesz wiedzieć - zauważyła i pewnie nieźle się jej teoretyzowało, ale sama była raczej ostrożna w deklaracjach. Wynikało to głównie z tego, że jak na razie nie chciała niczego zapeszyć z Aidenem, choć od wesela zbliżali się do siebie w zaskakującym tempie i sprawiało jej to niesamowitą przyjemność.
Był jak powiew świeżego powietrza w jej skomplikowanym życiu i wreszcie okazywało się, że te najlepsze rzeczy są tymi najbardziej prostymi. Nie trzeba było żadnej fizyki kwantowej, zdrad, dramatów- po prostu zjawili się obok siebie i zaczęli chodzić na randki.
- Nie, musisz mi coś zrobić na urodziny. Zaproszę go - zawyrokowała, bo zgodnie z zasadą, że ma być prosto i przyjemnie, akurat ona nie zamierzała czekać i rozpamiętywać ich namiętnych pocałunków na plaży. Gdy jednak Jet stwierdził, że określa go dyplomatycznie, uśmiechnęła się tajemniczo. Racja, neutralność nie smakowała jak jego wargi i jego dłoń na udzie, ale wolała jednak ugryźć się w język, bo wciąż istniało malutkie prawdopodobieństwo, że przyjaciel spotyka się z jego synem. Czy to by jej przeszkadzało?
Niekoniecznie, ale przez to część historii, zwłaszcza tych bardziej intymnych wolała zachować dla siebie i dzielić się z nim ogólnymi wrażeniami.
- Po prostu co ja mam ci więcej powiedzieć? Lubię go i ja w przeciwieństwie do ciebie nie będę szukać ale - sprzedała mu drobny przytyk, choć wiedziała, że pewnie znalazłoby się kilka czerwonych flag jakby się postarała. Nie u Aidena, który już rok temu ratował ją na początku ciąży i wówczas był naprawdę świetnym i pomocnym mężczyzną, ale u niej. Zawsze w końcu żyła po swojemu i niepokornie, więc mogła go odstraszyć swoim tempem życia i wartościami, które raczej wymykały się z ogólnie przyjętych norm społecznych. Na domiar złego jej sztuka była dyskusyjna i lekarz mógłby poczuć się nieswojo w towarzystwie jej obrazów. Na razie jednak jak szaleni chłonęli siebie i swoje pasje czując, że powoli badają granice między znajomością, a romansem. Nie trzeba było mówić, że Julia najbardziej lubiła takie momenty i życzyła ich Jetowi z całego serca od samego początku, gdy poznała go w Londynie.
Niesamowite, że już wtedy połączył ich Remington, choć nie była pewna który z nich bardziej. Żadnego jednak nie lubiła wyczuwając u seniora tą samą agresję co u Dicka, więc jej obecność na tym weselu wiązała się jedynie z sympatią i siostrzeńcem z Ainsley, która była istotą zupełnie doskonałą poza tą drobną skazą w postaci zauroczenia tym mężczyzną.
- Mogłeś mnie zabrać ze sobą, ale wtedy bym nie spotkała Aidena, więc to wesele miało jakieś plusy - wyszczerzyła się i spojrzała na niego z niedowierzaniem, gdy stwierdził, że zobaczymy. Ta jego statyczność wręcz przyprawiała ją o mordercze myśli i wzrokiem szukała jakiegoś porządnego rondelka, by wreszcie wymierzyć mu nim sprawiedliwość.
- Z twoim tempem to ja prędzej ponownie wyjdę za mąż, człowieku - zaśmiała się i jeszcze długo z nim siedziała popijając wino i śledząc kolejne, kulinarne nowinki.
Niezależnie od jego decyzji przecież postanowiła go wspierać tak jak robiła to od tego mroźnego wieczoru w Londynie.

koniec
jethro vermont
ODPOWIEDZ