3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
01.

- Proszę sobie naprawdę nie robić już więcej kłopotu!
Pochylony nad dużym talerzem, DeAngelo Frazier siedział w kuchni państwa Godfrey i walczył z dużą porcją odgrzanej, niedzielnej pieczeni, resztkami sił broniąc się przed dokładką kolejnego kopczyka z grillowanych warzyw i guacamole. Mijała druga godzina, odkąd zapukał do drzwi: miał mu otworzyć Stanley i zabrać ze sobą do miasta, ale jak zwykle coś mu wypadło, więc przywitała go jego matka i znanymi tylko sobie metodami niemal przywiązała siłą do krzesła, zapewniając, że to żaden kłopot, że wszyscy się stęsknili i że Larisa na pewno się ucieszy. Rad, nie rad – na niechcianą gościnę musiał zatem przystać i zmierzyć się z niewygodną prawdą, której – na co wiele wskazywało – brakowało już od samego początku. Larisa. Isa.
Ale po kolei.
Zanim grunt zrobił się naprawdę śliski, mały Dee (nazywany tak wyłącznie przez rodziców, panią Godfrey i ewentualnie jeszcze kilku poczciwych sąsiadów, czego nienawidził mniej więcej na równi ze szpinakiem i zastrzykami, ale o czym nigdy nie mówił na głos) musiał się wyspowiadać ze swoich najnowszych przygód, a ponieważ od ostatniego pobytu w Lorne Bay żył trochę jak gwiazda rocka, to było o czym opowiadać. Na całe szczęście – już na samym starcie zebrał kilka punktów, bo uwieczniona nagraniem szarpanina w miejscowym klubie była niejako w obronie ich ciemnowłosej piękności, więc rola jej bodyguarda wyjątkowo przypadła pani Godfrey do gustu i z nieco większym dystansem podchodziła do tych mniej chlubnych opowieści. Zwłaszcza, że opowiedziane przez DeAngelo zwykle były łatwiejsze do przełknięcia, niż opisane słowami dziennikarzy, blogerów czy sfrustrowanych kibiców. Zawieszenie na skutek tejże awantury uszło mu zatem, przynajmniej u niedoszłej teściowej, płazem, tak jak nieparlamentarne komentarze pod adresem jednego z ekspertów czy kupno niezdrowo drogiego, sportowego samochodu, w którym dostał kilka „medialnych” mandatów; zdecydowanie trudniej było się wytłumaczyć z randek ze średniej klasy i dobrych kilka lat starszą od siebie aktorką o niejasnej sytuacji małżeńskiej (upierał się, że wówczas była już wolna, mimo noszonej na palcu obrączki), z tej brzydko wyglądającej, boiskowej bójki, za którą pauzował ze dwadzieścia meczów albo ukrywania kontuzji i gry przez większą część sezonu, ale koniec końców z tego też był w stanie się wyślizgnąć. Z pomocą przyszła mu bowiem karta z „pasją do koszykówki”, a obok tej pani Godfrey nie mogła przejść obojętnie i pozostało jej najwyżej rozłożyć ręce nad młodzieńczą głupotą DeAngelo (i dziękować Bogu, że może jej synowi poskąpił talentu, ale za to obdarzył go większą rozwagą). Odkąd jednak udało im się pozamykać wszystkie występki krnąbrnego sportowca, a tematem rozmowy stały się sprawy bardziej przyziemne, plotkowanie zrobiło się po prostu przyjemne. I tak jak przekraczając próg domu państwa Godfrey, Frazier czuł się nieswojo i skrępowany, tak po tych kilkudziesięciu minutach naprawdę się rozluźnił i coraz żywiej zabierał głos, chętnie opowiadając o rodzicach (jakiś rok temu wyjechali do Melbourne pomagać Reggiemu z opieką nad bliźniakami) albo dopytując o sąsiadów, dawnych nauczycieli, czy starych znajomych; o wszystkich, z wyjątkiem Larisy.
Mimo jednak, że lawirowanie po sąsiedzkich tematach szło mu całkiem nieźle i z łatwością skakał od numeru czwartego do piątego (a potem do starego pana Flanagana od historii i oficera Kovalskiego, dzielnicowego), pętla zaciskała się na szyi coraz mocniej, a młoda Godfrey coraz częściej pojawiała się w przeróżnych opowieściach w roli drugoplanowej; a to widziała kogoś, jak wracał pijany do domu, a to kogoś capnęła Zoey (i słusznie), a to z kimś pracował jej chłopak, także trudno było w całości ją pominąć. Zwłaszcza, że jej mama – po cichu, jak nikt nie patrzył – ciągle ubolewała nad nie do końca udanym lovestory z zawsze szarmanckim, oczytanym i eleganckim po prostu sympatycznym DeAngelo i chyba nie do końca przepadała za najnowszym kandydatem na zięcia (albo tylko tak brzmiała, albo w najgorszym układzie tak chciał, żeby brzmiała), więc nieświadoma stanu ich relacji, dawała mu to odczuć z nieśmiałą nadzieją na swój wymarzony happy-end. Czy zadziałało, nie sposób było jednak przewidzieć – i owszem, z jednej strony każde wspomnienie imienia Larisy czy jej nowego partnera skutkowało zmianą grymasu na męskiej twarzy, ale z drugiej to konsekwentne unikanie tematu i jego zmiana, za każdym razem, kiedy można było spytać „a co u niej” raczej nie wróżyło heroicznej walki o jej względy i pozostawiało panią Godfrey ze sporym niedosytem. O konkretach nie było więc mowy, a kolejno odhaczani z niepisanej listy sąsiedzi mieli zapychać czas do spóźnionego przyjazdu Stanleya (zaczęło się od godziny, potem były trzy kwadranse, aż wreszcie dwadzieścia minut).
Wreszcie drewniane schody na ganku wesoło zaskrzypiały, a zawias w drzwiach charakterystycznie pisnął, głośno obwieszczając czyjeś przybycie. Ponieważ wiele wskazywało na to, że to najlepszy kumpel wreszcie się zreflektował i postanowił dotrzeć na miejsce spotkania, DeAngelo odetchnął z ulgą, ale przedwczesny był to ruch. Oto za chwilę korytarz wypełniło bowiem sapanie i tupot psich łapek, i jasnym stało się, że spełniał się ten najtrudniejszy scenariusz. Nic dziwnego zatem, że Frazier nie zdążył zareagować – z nerwów zakręciło mu się w głowie, ale i bez tego na ucieczkę nie miał już najmniejszych szans, więc razem z Zoe zastały go wygodnie usadzonego przy stole i z kontuzjowaną nogą (nosił dużą ortezę na lewym kolanie) na stołku, pochylonego nad talerzem i szeroko uśmiechniętego, bo czarna jak noc psina bardzo entuzjastycznie zareagowała na jego widok (ostatnimi czasy to było rzadkie doświadczenie) i zaczęła podskakiwać wesoło w miejscu, energicznie wymachując na wszystkie strony ogonem. – Hej, dziewczyno! Wyrosłaś – wychrypiał nisko, wyciągając dłoń do Zoe i zaczął tarmosić czubek jej głowy; chciał nawet dodać, że się stęsknił, ale kątem oka dostrzegł Larisę i przełknął tę uwagę razem ze śliną. – Cześć – rzucił i razem ze sztucznym uśmiechem, posłał jej całkiem wymowne spojrzenie; skoro jej mama o niczym nie wiedziała, to wypadało nie wyprowadzać jej z błędu i przynajmniej przez kilka minut zachowywać się jak cywilizowani ludzie. – Umówiłem się ze Stanleyem, ale coś mu wypadło i wasza mama pozwoliła mi zaczekać – wytłumaczył się, nieśmiało przesuwając po niej wzrokiem i mimowolnie nacisnął zębami na dolną wargę. – Właściwie to powinienem już iść – zerknął na zegarek. – I tak już zmarnowałem pani mnóstwo czasu. Już nie mówiąc o jedzeniu – tym razem wyjrzał ku pani Godfrey, ale ta wyglądała na kompletnie niezainteresowaną słowami DeAngelo i nawet nie siliła się, żeby wyprowadzić go z błędu, tylko zaczęła przygotowywać porcję Larisie. Lepiej to popołudnie nie mogło jej się ułożyć.

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni

Zmierzając dzisiaj do swojego rodzinnego domu, naprawdę nie spodziewała się, że historia brutalnie zatoczy koło i znowu przyjdzie jej się mierzyć z przeszłością – z którą, jak się jej przynajmniej wydawało – zdołała się już uporać. Przepracować ją i chociaż spróbować ruszyć dalej, by nieustannie nie czekać na coś, co nie miało prawa się ziścić. Pójście o te dwa kroki naprzód nie było łatwe, ale wszystko zdawało się układać do tego momentu niemal idealnie – no może pomijając tych kilka rzeczy, które nie podobały się jej w obecnym partnerze, w tym między innymi jego zaborczość i trochę niezdrowa zazdrość, a przecież sama Larisa nigdy nie dawała mu do niej powodów. Ale każda osoba, z którą trenowała, okazywała się dla niego potencjalnym zagrożeniem – i tak, to bez wątpienia już było niezdrowe. Póki jednak nie stawało się to nazbyt chorobliwe, udawała, że nic się nie dzieje, robiąc dobrą minę do złej gry – za każdym razem zapewniając rodzicielkę, że wszystko układało się wspaniale. Zdawać by się mogło, że tylko w kwestii zawodowej rozwijała się perfekcyjnie i brnęła po swoje marzenia oraz realizowała wszystkie cele po drodze, nie zatrzymując się nawet na moment. Poza tym nie mogła oglądać się za siebie; przeszłość nie była przyjemna i serce pękało jej tak samo mocno za każdym razem, gdy ten jeden mężczyzny wyjeżdżał z Lorne Bay, nie zważając na to co i kogo zostawiał za sobą. Zawsze jedna zostawiał ją – a gdy ostatnim razem miała niechlubną przyjemność przyłapać go ze swoją dobrą koleżanką, stracił chyba w jej oczach tę resztkę przyzwoitości, która pozwalała mu za każdym razem namącić jej w głowie. Bo przecież nie musiał się nawet starać, wystarczyło raptem kilka spotkań, aby znowu wpadała w jego sidła – w które przecież tak bardzo chciała wpaść, ale gdy historia się powtarzała, za każdym razem żałowała bardziej. Dee był więc ostatnią osobą, którą chciałaby spotkać, tym bardziej, że nie miała pojęcia, iż był obecnie w miasteczku, o czym sam brat nie zamierzał jej informować – i zapewne miał nadzieję, że do spotkania tej dwójki nie dojdzie. Larisa nie wiedziała nawet, że ta dwójka znowu ma ze sobą kontakt i że ich relacje uległy poprawie, więc dostrzeżenie tego charakterystycznego samochodu pod domem, przyprawiło jej serce o szybsze bicie.
Co tutaj robił? Czemu przyjechał, skoro Stan był w domu?
Nic nie rozumiała z zaistniałej sytuacji, ale doskonale wiedziała, kogo zastanie w środku. Upewniała ją w tym także reakcja Zoe, która ekscytowała się jeszcze przed progiem domu, najpewniej wyczuwając znajomy zapach, jednego ze swoich ulubionych ludzi. Tak, nawet czworonożna przyjaciółka była w tej kwestii przeciwko niej i uwielbiała tego dużego faceta bardziej niż było to wskazane – dogadałaby się więc z jej mamą, która zawsze miała do niego ogromną słabość. Dlatego chyba tyle zwlekała z wejściem do środka; obawiała się tego spotkania na oczach bliskich, bo przecież niewiele osób wiedziało co właściwie między nimi zaszło, a jej mama zawsze o nim wspominała w kontekście, w którym Larisa nie chciała o nim myśleć. Zbywanie ciągłych pytań o to, czy mają ze sobą kontakt, kiedy DeAngelo przyjedzie w odwiedziny czy próśb o zrelacjonowanie co u niego, było na tyle trudne, że od jakiegoś czasu unikała tego tematu niczym ognia, zbywając rodzicielkę na każdy możliwy sposób. Rzadziej przywoziła nawet swojego obecnego partnera, bo mama ostentacyjnie wspominała za każdym razem o Dee, co mogło jedynie doprowadzić do jakiejś katastrofy, a nie przynieść żadnego pożytku. Można by pokusić się o stwierdzenie, że unikanie tematu Fraziera opanowała niemal do mistrzowskiej perfekcji, a dzisiaj – los zamierzał sobie z niej zakpić i sam postawił go na jej drodze, bo ten charakterystyczny głos usłyszała już niemal w momencie, w którym uchyliła drzwi, puszczając tym samym suczkę ze smyczy. Nim w ogóle się zorientowała, Zoe pobiegła podekscytowana do jadalni, w poszukiwaniu właściciela zapachu – i głosu – którego miała nadzieję tam zobaczyć, w przeciwieństwie do swojej właścicielki. Dlatego ona do pomieszczenia weszła z lekkim opóźnieniem, spoglądając najpierw na ojca, potem na matkę, aż wreszcie zatrzymała wzrok na mężczyźnie, który siedział przy stole i witał się z przeszczęśliwą Zoe, która nie opuszczała go już na krok. Zastygła na moment w bezruchu, zatrzymując się w miejscu w momencie, w którym podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Pierwszy raz od niemal dwóch lat – niemal poczuła jak zaschło jej w gardle, a serce załomotało znowu nieprzyjemnie szybko w piersi, brutalnie dając znać, że nic z tego domniemanego przepracowania tematu, które sobie ciągle wmawiała, nie było prawdą.
- Cześć – wydusiła z siebie po krótkiej chwili, starając się wyzbyć z głosu szorstkości, która towarzyszyłaby mu w normalnych warunkach, tym samym siląc się na w miarę neutralny – przyjazny – ton, który miał upewnić mamę w przeświadczeniu, że ta dwójka nadal miała dobre relacje. Zdecydowanie nie chciała sprawiać jej przykrości, wiedzą o tym, co między nimi kiedykolwiek zaszło i jak Dee traktował ją za każdym razem. Bez wątpienia wtedy nie byłaby dla niego tak miła i nie gościłaby go tutaj tak otwarcie – może właśnie powinna była jej powiedzieć, ale zdecydowanie nie było się czym chwalić. Niemniej kąciki jej ust nawet na sekundę nie drgnęły ku górze, choć zrozumiała jego wymowne spojrzenie, bo przecież żadne z nich nie chciało tutaj urządzać teraz scen.
- Popatrz kochanie kto nas wreszcie odwiedził. Jaka wspaniała niespodzianka, ale Wy się pewnie już nie raz widzieliście – machnęła ręką ze znaczącym uśmiechem, jakby to była oczywista oczywistość – Stan znowu gdzieś pojechał i chyba zapomniał, że się umówili. Zresztą z Tobą też miał się zobaczyć, prawda? Ten chłopak wiecznie chodzi z głową w chmurach – skwitowała poczynania syna, zbierając puste talerze ze stołu, by przygotować coś dobrego również dla Larisy.
- Mamo, ja nie będę jadła – zatrzymała ją niemal od razu, bo przecież i tak nie zdołałaby nic przełknąć i przeklęła w duchu samą siebie za to, że jej wzrok nieustannie podążał w kierunku mężczyzny, siedzącego nieopodal – Stanley jak widać wystawił nas oboje – zwróciła się w końcu do Dee, a potem spojrzała na kobietę, która zbyła jego słowa o tym, iż powinien już iść – Ja też będę się już zbierać, wiesz, że spieszę się do pracy. Dostarczyłam tylko Zoe, żeby nie siedziała sama w mieszkaniu, bo dzisiaj dłużej zostanę na siłowni, okej? – objęła mamę ramieniem, gdy ta uśmiechnęła się ciepło, kiwając głową.
- Oczywiście, kochanie. Stan miał Cię przecież podwieźć. Ale poczekaj, na pewno na chwile z nami nie usiądziesz? Mały Dee na pewno chętnie Cię podwiezie, o ile nigdzie się nie spieszy – spojrzała na niego pytająco, niemal prosząco sugerując, że powinien to zrobić, na co Larisa spięła się nieznacznie i zaraz pokręciła szybko głową. Niemniej nazwanie mężczyzny tym określeniem, którego dawno nie słyszała, niemal sprawiło, że się roześmiała – bo zawsze działało na nią tak samo. Tylko mama mogła go nazywać w ten sposób i to uchodziło jej płazem, ale brzmiało zawsze zabawnie.
- Nie, to nie jest konieczne. Zaliczyłyśmy z Zoe spacer, a siłownia jest niedaleko, więc rozgrzeje się jeszcze przed pierwszym treningiem – powiedziała szybko, nie pozwalając mamie nawet podjąć ponownie tematu – I zjem wieczorem, jak wpadnę po Zoe – obiecała, zerkając na psinę, która nie odstępowała ich gościa na krok, siedząc nieustannie przy jego nodze i domagając się pieszczot. Mała zdrajczyni. Ta chwila zawieszenia, którą poświęciła na wpatrywania się na psa, by następnie podnieść wzrok na twarz Dee i znowu utonąć na moment w jego spojrzeniu, zdecydowanie wykorzystała znowu jej mama, zapewniając, że nie wypuści jej bez chociażby jedzenia zabranego na wynos, więc czym prędzej przeszła do kuchni, po drodze jeszcze dopytując DeAngelo o to, czy na pewno nie chce dokładki. Larisa najwyraźniej była w tak dużym szoku, spowodowanym niechcianym spotkaniem, że nie spostrzegła się nawet, w którym momencie z salonu wyszedł również jej ojciec – nie zdziwiłaby się, gdyby było to celowym działaniem jej mamy. Napotykając ponownie spojrzenie mężczyzny, zagryzła lekko dolną wargę, zastanawiając się nad czymś intensywnie i wchodząc tym samym nieco dalej do pomieszczenia. – Co Ty tutaj robisz, tak naprawdę? Umówiłeś się ze Stan’em, z którym nie rozmawiasz? – spytała cicho z powątpiewaniem w jego wersję, chcąc mimo wszystko dowiedzieć się skąd wziął się w jej rodzinnym domu. Bo przecież gdyby naprawdę zobaczył go tutaj Stanley, to nie byłoby to miłe spotkanie, prawda? W końcu brat o niczym jej nie mówił…
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
Niestety – DeAngelo zdawał sobie z tej słabości sprawę i jak dotąd mniej lub bardziej cynicznie z niej korzystał, ilekroć wracał w rodzinne strony. To znaczy… To nie tak, że Larisa była naiwna albo łatwa, bo przecież nie w tym rzecz, a Frazier nawet teraz gotów byłby jej przed takimi opiniami bronić; to również nie to, że sam był jakąś niesamowicie chodliwą partią albo książkowym kandydatem na męża czy kochanka, skoro miał tyle za uszami i nadal nie potrafił się ustatkować. Otóż odpowiedź była nieco bardziej skomplikowana i leżała między wierszami tych wszystkich rozdziałów, które wspólnie napisali do tej pory. Mimo bowiem, że większość z nich powstała w „szczenięcych” latach i była przepełniona bardziej sentymentami i melancholią niż prawdziwym uczuciem, to łatwo było z nich korzystać, gdy mimowolnie zaczynali się do siebie zbliżać i nieświadomie inicjować kolejne akapity. Może i „pamiętasz jak” to najbardziej prymitywna forma konwersacji, zarezerwowana przede wszystkim dla emerytów, ale kiedy do głosu zaczynają dochodzić emocje, tęsknoty czy pragnienia, wspomnienia stają się idealnym łącznikiem pomiędzy przeszłością, a tym czego brakuje w danej chwili. Co gorsza jednak – często zaprzątają głowę nawet wtedy, kiedy przynajmniej pozornie jest dobrze: gdy naprawdę wszystko jest pod ręką, a rozkojarzenie dawno, wydawałoby się, zamkniętymi sprawami jest po prostu nie na rękę; wówczas do katastrofy jest najbliżej i potrzeba naprawdę żelaznej woli, żeby nie dać się zwieść tym najbardziej prymitywnym pokusom. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że naprawdę trudno się przed tym bronić – kiedy każda ulica wiąże się z jakąś historią, każdy klub, bar, skrawek plaży albo polana w parku o czymś przypomina, a każdy krok był już kiedyś postawiony i nie prowadzi w nieznane.
Z drugiej strony – to również wcale nie tak, że DeAngelo był jakimś zimnokrwistym cynikiem albo badboyem-manipulantem, żywcem wyrwanym z tych wszystkich filmów o liceach dla nastolatek. Owszem – czasami bez mrugnięcia okiem sięgał po różne wydarzenia z przeszłości, żeby się do Larisy zbliżyć, często nie zważając na ich kliszowość czy szeroko pojęty cringe, ale wbrew pozorom nie przyświecała mu chęć zrobienia jej krzywdy albo choćby najpłytsze z pragnień. Nie – mogła sobie o nim myśleć, co chciała, a jej przyjaciółki życzyć mu wszystkiego najgorszego w imię wylanych łez i przejedzonych lodów, ale Frazier miał w sobie jakąśtam godność i nie zaryzykowałby jej dla dzikiej satysfakcji czy po prostu jednej nocy. Otóż podobnie jak słabością Larisy był on sam, tak i on zwyczajnie nie potrafił się jej oprzeć; mógł sobie wmawiać, że choćby miał wygryźć sobie w policzku dziurę albo natłuc siniaków gumką-recepturką na nadgarstku, tym razem nie spojrzy na nią inaczej, niż jak na młodszą siostrę najlepszego kumpla, a potem uśmiechała się do niego z tym błyskiem w kąciku czekoladowej tęczówki i dołeczkami w policzkach, słońce zasypywało ją garścią piegów, a słona woda mierzwiła długie, ciemne włosy i znów był głodnym wrażeń nastolatkiem, gotowym uchylić jej nieba. I może kiepskie to wytłumaczenie, biorąc pod uwagę, że to zwykle Larisa była poszkodowana, cierpiała i wypłakiwała za nim oczy, ale było prawdziwe i podzieliłby się nim z nią bez mrugnięcia okiem, gdyby okoliczności były bardziej sprzyjające, a on nie wstydziłby się opowiedzieć o ciągle niedogaszonym uczuciu. Bo przecież ten jeden raz z byle kim to… był tylko jeden raz z byłe kim i chyba sama nie wierzyła w to, że mógłby znaczyć więcej niż tak naprawdę większa część życia, którą razem spędzili. Prawda?
Tym razem jednak miało być inaczej, a miało być inaczej dlatego, że to… Larisa miała tego dopilnować. A właściwie to nie konkretnie ona, tylko fakt, że tym razem była w (pozornie, tak przecież było na zewnątrz, prawda?) szczęśliwym związku. Niby wystarczającym zabezpieczeniem powinien być fakt, że to ostatnie rozstanie było szczególnie dramatyczne, ale ponieważ to nie byłby pierwszy raz, gdyby znów się pogodzili, to osoba dojrzałego, stabilnego i odnoszącego sukcesy (jeszcze raz pozornie, bo kto mógł wiedzieć, jak było naprawdę) mężczyzny stanowiła przeszkodę, której już nie dało się przestawić, jak w tym szczenięcym powiedzeniu, że „chłopak to nie ściana”. Nic dziwnego zatem, że bardziej niż naturalnego ciągu do młodej Godfrey, obawiał się kobiecej reakcji na jego widok albo ewentualnego tłumaczenia się z tej koleżanki, z odnowienia kontaktu z jej bratem albo przed jej mamą, gdyby postanowiła mu przy niej wydrapać oczy. W końcu skoro zrobiła się zajęta, to już nic nie mogło go ruszyć, a najważniejszym było zadbać o relacje z jej bliskimi. Prościzna, nie? Och, jak bardzo się mylił.
O tym, jak bardzo sobie nie ufał, przekonał się właściwie krótką chwilę po tym, jak Larisa przekroczyła próg kuchni; nawet przy jej rodzicach ciężko było się jej przyglądać tak po prostu, więc uciekał spojrzeniem gdziebądź, byle tylko nie gapić się zbyt długo czy sugestywnie. Trudno jednak, żeby było inaczej, skoro sam głos brunetki – mimo wszystko nieco niepewny, ale wciąż jej, miękki – sprawił, że tętno przyśpieszyło, a kark pokrył się gęsią skórką. Mimo to – starał się zachować pozory, a z pomocą przyszła mu Zoe (może i zdrajczyni, może i mała, ale nieoceniona była w takich sytuacjach), umiejętnie ściągając na siebie uwagę łaszeniem się o pieszczoty i gracją w tej dziedzinie psiego fachu, więc tych pierwszych kilka chwil oswajania się z sytuacją uszło mu płazem, a milczenie pobrzmiewało bardziej grzecznością (że niby się nie wtrącał), niż skrępowaniem.
- Kiedy Ty musisz jeść, słońce! Przecież cały czas jesteś w ruchu, a nie siedzisz przy biurku – skontrowała pani Godfrey, nie przyjmując jeszcze do wiadomości stanowczej odmowy z ust swojej córki i postanowiła poszukać pomocy u gościa. – Powiedz jej, Dee. Popatrz na nią. Jeszcze trochę i wiatr ją zdmuchnie - targały nią drobne wyrzuty sumienia, owszem, ale jednocześnie miała tak wielką frajdę z tych niewinnych prób wzajemnego zwrócenia na siebie uwagi, że nie potrafiła ich sobie odmówić, mimo że była na przegranej pozycji i liczyła się z żywieniowym wykładem z ust Larisy.
- Eeeee… – zająknął się, skrupulatnie drapiąc grzbiet psiaka i obrzucił ostrożnym spojrzeniem właścicielkę; bardziej żeby zaspokoić panią Godfrey niż faktycznie wyciągnąć jakiś wniosek, chociaż od razu rzuciło mu się w oczy, że była w doskonałej formie i niechętnie oderwał od niej wzrok. – Proszę się nie martwić. Larisa wygląda okay. Proszę się nie martwić – ocenił dyplomatycznie, dokładnie ważąc słowa, żeby zabrzmieć akurat – ani zbyt odważnie, ani zbyt wstydliwie, chociaż nie zdziwiłby się, gdyby nonszalanckie „okay” wzięła za zaczepkę w starym, dobrym stylu. – Nie wiedziałem, że się z Tobą umówił – odparł jej krótko i zgodnie z prawdą, podrzucając ramionami. Postanowił wierzyć w zwyczajną pomyłkę, a nie jakiś wielowarstwowy spisek. Ba, chyba nawet do głowy mu to nie przyszło.
- Nie taki mały – rzucił odruchowo i uśmiechnął się pyszałkowato, z premedytacją wykorzystując grę słów i oczywistą różnicę w interpretacji jego słów pomiędzy obiema kobietami. Gryzienie się w język nigdy nie było jego najmocniejszą stroną, dlatego nawet w obliczu totalnego oziębienia łączącej go z Larisą relacji nie omieszkał skorzystać z okazji, natomiast na rzecz kompromisu, nie posłał jej żadnego dumnego spojrzenia, nie podrzucił brwiami ani nie pokazał języka. Wbrew pozorom była w tym nutka humanitarności.
- Może pan mierzyć i trzy metry wzrostu, panie Frazier, ale w tym domu zawsze będzie pan małym Dee. Czy to się panu podoba, czy nie – niezależnie od tego, czy drugie dno pani Godfrey umknęło, czy zrobiła to celowo, żeby oszczędzić im niezręczności (kto wie, wszak też kiedyś miała 25 lat i niewiele w głowie), w bardzo elegancki sposób przypomniała DeAngelo, jak bardzo smarkaty jeszcze był i tym razem to ona uśmiechnęła się triumfalnie, widząc jak chłopak unosił dłonie do góry w geście poddania się.
- Tak jest, proszę pani – rzucił urzędowym tonem i zasalutował do pani domu. – Jasne, że podwiozę – zgodził się, żeby nie wzbudzać podejrzeń, chociaż w zestawieniu z protestami ciemnowłosej pani trener wypadał pewnie średnio wiarygodnie, ale skoro już siedzieli na tym samym wózku, to nie wypadało się wyłamać. Szkoda tylko tych kłamstw, ale może by to zrozumiała. – Co prawda tymczasowo jeżdżę tylko freelanderem rodziców, ale powinno wystarczyć – dodał, gdy już zostawali sami. Ostrożnie ściągnął nogę ze stołka, a potem podniósł się z krzesła i leniwie się przeciągnął. Po tych dwóch godzinach siedzenia, strzeliły nawet te kości, o których istnieniu nie miał pojęcia i na samą myśl o tym, ile kontuzji mógłby się w ten sposób nabawić, aż się wzdrygnął. – Rozmawiam. Stanley był jedną z pierwszych osób, która się do mnie odezwała po kontuzji. Bardzo mi pomógł. Mimo wszystko jesteśmy braćmi, nie? – uśmiechnął się blado. W pewnym momencie stracił już wiarę w tę znajomość i nie sądził, żeby kiedykolwiek dało się ją odnowić, zwłaszcza po najnowszym epizodzie związanym z jego siostrą, ale kiedy najbardziej potrzebował wsparcia, okazało się, że się mylił, a Godfrey stał się jedną z niewielu osób, na które mógł liczyć. – Nie wiedziałem, że się z Tobą umówił. Mieliśmy się spotkać dwie godziny temu, ale coś mu wypadło – wzruszył ramionami. – Według najnowszych doniesień ma tu być za pół godziny – poinformował, wreszcie zdecydowanie śmielej przesuwając spojrzeniem po Larisie. Czas zdecydowanie działał na jej korzyść, ale mimo upływu dwóch lat, o zgrozo, wciąż dobrze pamiętał rozkład znamion czy pieprzyków na jej skórze i nawet przelotne spojrzenie go w tym utwierdzało. Niesprawiedliwy był to los i stawiał go przed trudnym sprawdzianem. – Spójrz – wiem, że Ci to nie pasuje, ale twoja mama będzie zadowolona, jak wsiądziesz ze mną do auta. Mogę Cię wysadzić na następnym skrzyżowaniu, ale… Tak będzie wiarygodniej. Wiesz, o co mi chodzi, prawda? – rzucił charakterystycznym, basowym półgłosem, kątem oka wyglądając jej rodziców, żeby konspiracji stało się za dość i plan dotarł tylko uszu dziewczyny. O dziwo jednak – nie wykorzystał tego jako wymówkę, żeby się zbliżyć i cały czas stał przy stole, bawiąc się kluczykiem do auta. – Będę się tu leczyć. Zrobią mi zabieg w Cairns, potem trochę rehabilitacji i będę trenował z Twoim bratem. To moja ostatnia szansa na powrót do ligi, więc wolę się przygotowywać w miejscu, które znam – dodał już bez tego tajniackiego tonu głosu, pozorując kontynuowanie luźnej rozmowy. Wolałby ją o poinformować w trochę innych okolicznościach, że spędzi w Lorne Bay najbliższych kilka miesięcy, ale skoro sama się napatoczyła, to nie było sensu dłużej trzymać jej w niepewności.

Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Słabość, która wiązała się z osobą DeAngelo spędzała jej sen z powiek latami – już od momentu, w którym po prostu był przyjacielem jej brata, a ona była zachwycona jego osobą, poprzez każdorazowe zbliżenie, które miało między nimi miejsce, za każdym razem, gdy tylko pojawiał się w Lorne Bay. Mogła to nazwać słabością, ale również pewnego rodzaju uzależnieniem, powiązanym z tęsknotą za czymś, co chciało się mieć – a czego mieć się nie mogło. Bo nawet pomimo świadomości tego, że Dee i tak wyjedzie – a przecież wiedziała o tym za każdym razem, to i tak pozwalała mu znowu się do siebie zbliżyć, namieszać jej w głowie i na dobrą sprawę, skrzywdzić. Bo potem to on wyjeżdżał, jakby nigdy nic, a ona zostawała tutaj sama, z kolejny raz złamanym sercem. Pomimo nawet tego, że ich relacja wówczas opierała się na czymś w rodzaju szczeniackiego zauroczenia czy przywiązania, to jednak dla młodej Larisy to była ważna relacja i sam DeAngelo znaczył dla niej więcej niż najpewniej mógłby przypuszczać. Chociaż można pokusić się o stwierdzenie, że nie byli dla siebie na tyle ważni, by jedno z nich zostawiło za sobą dotychczasowe życie dla tej drugiej strony – ani on nie zrezygnowałby z kariery, by wrócić w rodzinne strony, ani ona nie chciała opuszczać ukochanego Lorne, by wyruszyć z nim w wielki świat. Zresztą, nigdy jej o to nie poprosił, więc nie przypuszczała, by tego właśnie chciał czy oczekiwał. Ilekroć więc ich drogi się ze sobą krzyżowały, porzucali zdrowy rozsądek i odsuwali w niepamięć złe doświadczenia, by jeszcze chociaż ten jeden raz zasmakować siebie wzajemnie i przez ten jeden moment znowu być razem – tak jak uwielbiali najbardziej. Fakt był bowiem taki, że gdy tylko Dee pojawiał się w miasteczku, to ona nadal była wolna, stęskniona za nim, a gdy do głosu dochodziły pragnienia i emocje, po prostu nie była w stanie oprzeć się jego bliskości, którą wielokrotnie inicjował. I chociaż najpewniej to ona powinna być mądrzejsza w tym układzie, bo wielokrotnie przez niego zraniona wraz z każdym odejściem, to i tak nie potrafiła utrzymać dystansu – a może zwyczajnie nie chciała trzymać się od niego z daleka.
Nawet teraz jednak, gdy pozornie u jej boku był już inny mężczyzna, nie mogła oprzeć się wrażeniu, że niemal każdy kąt w Lorne Bay przypominał jej właśnie o DeAngelo. Trudno było więc skupić się na nowym partnerze, gdy ilekroć gdzieś się razem pojawiali, jej myśli i tak uciekały w kierunku mężczyzny, z którym w danych miejscach przeżywała nie tylko te dobre chwile, ale w większości przeżywała je tam z nim po raz pierwszy. I dlatego były tak wyjątkowe. Tyle, że niesmak, który pozostawił po sobie ostatnim razem, skutecznie rozmywał wyjątkowość tych wszystkich wspomnień i całokształtu życia, które niemal całe spędzili gdzieś u swojego boku – razem. Bo nawet jeżeli ich relacja, jakakolwiek by ona nie była, nie opiewała wokół jednonocnej przygody, to już fakt, że ostatnim razem, gdy się do niej zbliżał, tak po prostu pozwolił sobie na jednorazową przygodę z – nie byle kim – bo jej dobrą koleżanką, teraz już właściwie byłą koleżanką, w żaden sposób nie pokazywał jej, że to ona w jakiś sposób była wyjątkowa. Bardziej wskazywało to na to, że mógł mieć każdą, a Larisa nie była tutaj żadnym wyjątkiem od reguły, a ponieważ nigdy nie powiedział jej otwarcie, że było inaczej – to tym samym nie mógł jej winić za to, że nie wiedziała jak rozumieć jego zachowanie.
Dlatego teraz miało być inaczej. Musiało być inaczej, bo przecież nie była już tą Larisą, która wyczekiwała jego przyjazdu – ani tą, która nawet wmawiając sobie, że nie tęskniła, za każdym razem pozwalała sobie na chwile zapomnienia w jego ramionach. Bo mogła. Tym razem jednak okoliczności mocno się zmieniły i jej związek z Brad’em był głównym powodem ku temu, by to ona dopilnowała tego, że historia więcej się nie powtórzy. To, jak również fakt ich ostatniego rozstania, które nie zakończyło się w zbyt przyjaznej atmosferze – wręcz gorszej niż każde wcześniejsze. Chciała być szczęśliwa i naprawdę miała wrażenie, że jest – w tej nowej relacji, której dała szanse po tym, jak zrozumiała, że Dee musi być dla niej rozdziałem zamkniętym i tak właśnie sobie to wmawiała, do momentu, w którym dzisiaj przekroczyła próg salonu i zobaczyła go siedzącego za stołem. Wystarczyło bowiem jedno zderzenie z jego spojrzeniem, a wszystko nagle wróciło do niej ze zdwojoną siłą – co gorsza, wcale nie to co złe, ale to co dobre w pierwszej kolejności. Sam ton jego głosu przyprawiał ją o zawrót głowy i wówczas szybko zdała sobie sprawę z tego, że na odległość łatwiej było być szczęśliwym. Wtedy, gdy DeAngelo był daleko. A teraz, gdy znajdowali się nieopodal siebie, przeświadczenie o tym, że będzie silna i że – żywi do niego urazę, nie było już tak oczywiste jak kilkanaście minut temu. Sama uciekała wzrokiem gdzie bądź, byle tylko nie wpatrywać się w niego nazbyt długo i nie rozkojarzyć się na tyle, by w tym zaskoczeniu, spowodowanym jego nagłą wizytą, nie zapomnieć o tym co najważniejsze.
- Mamo, rozmawiałyśmy o tym jakieś milion razy, pamiętasz? Ja się naprawdę nie głodzę, dużo ćwiczę, jestem ciągle w ruchu i jem za troje, ale zdrowo. I wtedy, kiedy jestem głodna – odparła spokojnie, chociaż z nutką rozdrażnienia w głosie, co było chyba nie tyle spowodowane samą uwagą mamy – którą wysnuła już milion razy, naprawdę – ale chyba właśnie obecnością DeAngelo tuż obok. A gdy jeszcze rodzicielka postanowiła zapytać go niewinnie o zdanie, a właściwie pewnie naiwnie próbowała zwrócić ich ku sobie i liczyła zapewne na jakiś komplement z jego ust pod jej adresem, tak się mocno przeliczyła. Podobnie zresztą jak sama Larisa, bo zmarszczyła brwi i spojrzała na niego w momencie, w którym te słowa padły z jego ust. – Okay? – prychnęła cicho pod nosem, jakby istotnie ta uwagą ja uraziła, brzmiąc w ten znaczący, nonszalancki wręcz sposób – Jestem w stu procentach pewna, że jestem w lepszej formie niż Ty – dodała odrobinę złośliwie, w odwecie za co mama zmroziła ją spojrzeniem, a ona wzruszyła niewinnie ramionami. Cóż, najwyraźniej udawanie przed nią wcale nie było tak proste, jak mogłoby się wydawać.
- Larisa! – upomniała ją więc mama, kręcąc z dezaprobatą głową.
- No co, stwierdzam tylko fakt – stwierdziła krótko – Przecież się nie obrazi, tak samo jak ja się nie obrażę za to okay – dodała, ale tylko tak dla rozładowania napięcia z uwagi na mamę, by zabrzmiało to jak niewinne przekomarzanie się dwójki przyjaciół – a nie celowy przytyk w obie strony. Zdecydowanie niewinne nie brzmiał już jego komentarz w odniesieniu do bycia małym, bo nawet jeżeli pani Godfrey zbyła tą uwagę mimo uszu bądź udała, że nie rozumie drugiego dna tej wypowiedzi, to Larisa przecież zrozumiała ją bez problemu. Niemal od razu zmroziła go spojrzeniem, upominając tym samym, by nie wysuwał takich uwag przy jej matce, która pozostawała niczemu nieświadoma w kwestii tego, czy Larisa wiedziała o tym czy był dużym Dee czy nie – w jakimkolwiek tych słów znaczeniu. Musiała jednak przyznać, że skutecznie skierował jej myśli w niebezpiecznym nieprzyzwoitym kierunku i sama skarciła się w myślach za to, że sobie na to pozwoliła.
- Rozmawiacie ze sobą? Spotykacie się? – spytała wyraźnie zaskoczona, gdy nagle zostali tutaj sam na sam, a ona sama prześledziła dyskretnie wzrokiem jego sylwetkę, gdy już wstał zza stołu i ostentacyjnie się rozciągnął, ukazując się jej w całej okazałości. Niemal zaschło jej w gardle, gdy to zrobił – istotnie pokazując, że był dużym Dee. – Nie wiem w co pogrywasz, ale jakim cudem Stanley miałby się do Ciebie odezwać? Nie rozmawialiście od wielu miesięcy – mruknęła przyciszonym tonem głosu, tak by tylko stojący nieopodal niej mężczyzna, mógł ją usłyszeć – Poza tym o niczym mi nie powiedział, nawet słowem nie pisnął o tym, że znowu macie ze sobą kontakt. Czemu miałby kłamać? – spytała z powątpiewaniem dla wersji DeAngelo, nie do końca rozumiejąc o co właściwie tutaj chodziło. Co robił w jej domu, co robił w ogóle w Lorne Bay i czemu nagle spotykał się z jej bratem, któremu swoją drogą musiała skopać dupę za to, że o niczym jej nie powiedział. I nawet nie uprzedził, że Dee będzie w miasteczku. Mimowolnie jednak, w momencie, w którym wspomniał, że Stan pomógł mu po kontuzji, spojrzała na jego kolana i chyba w duchu szczerze się zmartwiła jego stanem, ale póki co nie pozwoliła sobie nawet o to zapytać. Uznała, że nie powinna znać szczegółów, bo właściwie jej to przecież już nie dotyczyło. – Ciekawe, bo jeszcze niedawno zdecydowanie nie nazwałby Cię bratem – parsknęła pod nosem, przypominając sobie wszelkie reakcje brata, gdy tylko wspominała o DeAngelo, a teraz… znowu byli przyjaciółki. Jak na ironię wtedy, gdy jej relacje z nim uległy takiemu oziębieniu – a może właśnie dlatego, bo przecież Stanley zdecydowanie był przeciwny ich zażyłości. I to był dobry powód, by dać Dee kolejną szansę. Myślenie o tym jednak skutecznie rozpraszała jego osoba, bo czuła na sobie to jego przeszywające spojrzenie, które doskonale pamiętała – i które nie wróżyło nic dobrego, a sama mimowolnie też dyskretnie skanowała wzrokiem jego sylwetkę, mając ku temu okazję, skoro już stał tuż obok. Bo moment, w którym się przeciągał, a koszulka nieznacznie podsunęła mu się ku górze, odsłaniając umięśniony skrawek brzucha, utwierdzał ją w przekonaniu, że mimo kontuzji zdecydowanie nadal był w świetnej formie. A ona teraz nie będzie w stanie wyrzucić tego obrazu ze swojej głowy. – Nie będę już na niego czekać, znajdę go innym razem, najwyraźniej muszę sobie z nim pogadać – uniosła sugestywnie brew ku górze, jasno dając do zrozumienia, że opieprzy go za to, iż cały ten czas ją okłamywał – A ja nigdzie z Tobą nie pojadę. Mama zrozumie, że chce się przejść, przeważnie zawsze wszędzie chodzę pieszo, więc nie będzie to chyba nic dziwnego – zauważyła dosadnie, dając jasno do zrozumienia, że nie chciała przebywać w jego towarzystwie, chociaż wypowiedzenie tych słów okazało się o wiele trudniejsze, niż sądziła. Wysłuchała jednak w skrócie powodu, dla którego znalazł się w Cairns i – chyba poczuła kolejny raz ukłucie zawodu. Zostawał w Lorne na dłużej, nigdy nie zrobił tego dla niej, ale zostawał teraz z uwagi na kontuzje. To zabolało. I jak na ironię, gdy teraz mogłaby go mieć tutaj dłużej, to zdecydowanie los im w tej kwestii nie sprzyjał. – I wolisz leczyć się tutaj, zamiast w swoim wielkim świecie wśród najlepszych lekarzy i rehabilitantów? – zagadnęła z odrobiną złośliwości, której nie mogła sobie mimo wszystko podarować, ale wtem usłyszała, że najwyraźniej mama do nich wraca, więc spuściła nieco z tonu – To mam nadzieję, że dojdziesz do siebie. W Cairns też są dobrzy lekarze – przyznała, spoglądając na rodzicielkę, która zmierzyła ich uważnym wzrokiem.
- Dee, Larisa przecież na pewno zna jakichś świetnych rehabilitantów, może Ci kogoś polecić. I może z Tobą potrenować, jak będziesz wracał do formy – uśmiechnęła się z zadowoleniem, na co Larisa przewróciła oczami z niedowierzaniem dla tego, jak mama próbowała usilnie zaplanować im kolejne spotkania.
- Mamo, on będzie miał świetnych rehabilitantów i trenerów, Stanley na pewno mu takich poleci, przecież sam zna wielu. Zresztą, jak będzie trzeba, to się dogadamy – skłamała, by mama nie nabrała podejrzeń, gdy wręczyła jej zapakowane jedzenie, za co podziękowała mimo wszystko – To ja się zbieram, Stanley’a może złapię jutro, muszę z nim pogadać – dodała, zerkając znacząco na DeAngelo, który jako jedyny wiedział, czego ta pogadanka miała dotyczyć i że nie będzie ona wcale miła.
- Mały Dee Cię podrzuci, prawda? No nie daj się prosić, w końcu padniesz z przetrenowania. Nie możesz wszędzie tylko chodzić – pokręciła z dezaprobatą Pani Godfrey, która objęła córkę w pasie i poprowadziła do wyjścia, zerkając tylko kontrolnie, czy Frazier idzie za nimi, tak jak oczekiwała. Gdy wyszli już na zewnątrz, uważając oczywiście, by Zoe nie pobiegła za nimi bez smyczy, Larisa westchnęła tylko i napotkała spojrzenie mężczyzny, nie bardzo wiedząc co zrobić. Nie chciała z nim jechać, ale z drugiej strony, chyba nie miała wyboru, jeżeli to miało być wiarygodne.
- Do zobaczenia kochani, Dee wpadaj do nas częściej – odparła, posyłając mężczyźnie ciepły uśmiech, po czym zniknęła w środku, ponownie zostawiając ich sam na sam. Larisa zagryzła więc lekko dolną wargę i spojrzała w końcu znowu na DeAngelo, nie bardzo wiedząc co teraz począć.
- Wiesz, że będzie nas teraz obserwować przez okno, prawda?
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
3&d roleplayer for — boston celtics
25 yo — 201 cm
Awatar użytkownika
about
profesjonalny koszykarz i zawodowy łamacz serc(a), po nieudanym sezonie leczy kontuzję i próbuje wreszcie dorosnąć
Słodko-gorzki smak miało obserwowanie tej rodzinnej sprzeczki. Z jednej strony wspaniale było się poczuć jak kiedyś i przez chwilę nie myśleć o niczym innym. Dom Godfreyów zapisał mu się w pamięci jako taki mocno filmowy, to znaczy pełen ciepła i miłości, ale przede wszystkim głośny, żywy i taki po prostu dynamiczny, jak w tych wszystkich komediach o dużych rodzinach, gdzie rodzeństwo ciągle drze ze sobą koty, a rodzice próbują zapanować nad tym chaosem. Prawdopodobnie wynikało to przede wszystkim z tego, że – uwaga – starzał się i z większym sentymentem spoglądał na swoje dzieciństwo, albo jeszcze lepiej – z subtelnych kontrastów w ich dzieciństwie. Otóż w tym wczesnym bracia Frazier wychowywali się praktycznie wyłącznie pod opieką matki – ojciec wykorzystywał ostatnie lata zdrowia, żeby wycisnąć jak najwięcej pieniędzy z dogorywającej kariery i przez jakiś czas po prostu pomieszkiwał w Lorne Bay, natomiast różnica wieku pomiędzy Reggiem, a DeAngelo – mimo, że ostatecznie dorobili się bardzo ciasnej, braterskiej relacji – mocno odbijała się na ich wychowaniu. Nic dziwnego więc, że bardzo lubił dom Godfreyów i że teraz z takim rozrzewnieniem wsłuchiwał się zupełnie niegroźnej dyskusji troskliwej matki z dorosłą już kobietą, jaką stała się Larisa i że przez cały czas się szczerzył. Inna sprawa, że był to taki dość smutny, melancholijny uśmiech, bo z drugiej strony – z każdym, kolejnym słowem rzuconym w tej gorącej dyskusji – coraz boleśniej zdawał sobie sprawę, że to pewnie jedna z ostatnich, jakie mógł oglądać. O ile bowiem zwykle te coroczne przyjazdy do Lorne Bay zostawiały nadzieję, że w kolejne wakacje też uda się wkręcić na śniadanie do pani Godfrey i wysłuchać jej wykładu na temat (nie do końca) zdrowego odżywiania, o tyle teraz, kiedy w domu czekał na nią ten Brad, szanse zrobiły się iluzoryczne i wypadało raczej cieszyć się chwilą, niż wyobrażać sobie kolejną taką scenkę za rok albo dwa. To w ogóle całkiem zabawne, że tak do tego podchodził. W końcu to nie był pierwszy raz, kiedy meldował się w jej życiu w tym samym czasie, kiedy próbowała sobie ułożyć z kimś życie na nowo, więc powinien być przyzwyczajony do stawania w szranki z potencjalnymi kontrkandydatami do roli jej chłopaka i konkurowanie z jej najnowszym partnerem nie powinno mu sprawiać kłopotów. Tymczasem Brad – ten cały Brad – wydawał się już być człowiekiem z zupełnie innej bajki i strasznie dla DeAngelo nieosiągalnym. To znaczy… To nie tak, że czuł jakiekolwiek kompleksy, bo mentalność sportowca nie pozwalała mu się czuć od nikogo gorszym, ale to jednak był ułożony facet z jakimiś ambicjami czy perspektywami, który mógł o Larisę zadbać lepiej niż niemal skreślony już, kontuzjowany koszykarz z problemami, już od dawna nieprzypominający chłopca z sąsiedztwa, z którym się wychowywała, więc było mu się z tym wszystkim jakoś łatwiej pogodzić. Nie żeby miał jakiś wpływ albo mógł o tym decydować, ale jak już odpaść w wyścigu to z kimś poważnym, a nie z jakimś chłystkiem, któremu nie powierzyłby w opiekę choćby pudełka z lunchem, czy coś w tym stylu. I nawet jeśli brzmi to mało elegancko, a powiedziane na głos Larisę by zabolało (z jakiegokolwiek powodu, dużo ich było), to koniec końców intencje miał mimo wszystko całkiem szlachetne. Chciał dla niej jak najlepiej. Kropka.
- Okay – odparł jej natychmiast, ciągle zatracony w tym rodzinno-sprzeczkowym klimacie, żeby jeszcze mocniej ją sprowokować. To nie był manewr w stylu tych najbardziej fair, bo biorąc pod uwagę łączącą ich relację (a właściwie jej brak), ocenianie jej formy było ostatnią rzeczą, na jaką powinien sobie pozwolić, ale nie byłby sobą, gdyby jej nie uszczypnął. Zwłaszcza, że to była jedna z niewielu rzeczy, co do której obydwoje mogli się zgodzić – to znaczy, że to „okay” było strasznym niedopowiedzeniem i że było znacznie więcej lepszych określeń, które mógłby wykorzystać. No ale co zrobić, już mu nie wypadało. – No jasne, że jesteś – wywrócił oczami. – Aktualnie nie mam jednego kolana, więc byłoby się czym chwalić, gdybyś nie była. Musisz się bardziej postarać – prychnął kpiąco. Nic dziwnego, że pani Godfrey się wtrąciła, bo zabrzmiał naprawdę szorstko, ale to akurat był stały element słownych potyczek, które ze sobą toczyli w ramach wzajemnych prowokacji, także musiał szybko się wtrącić, żeby wyprowadzić ją z równowagi. – Isa ma rację – mruknął, mimowolnie sięgając po swój – prywatny, samodzielnie wymyślony i ekskluzywny, tylko dla niego – przydomek, którym chętnie nazywał Larisę, gdy „było dobrze” i poklepał się po brzuchu. – Strasznie przytyłem, pani Godfrey. Kazali mi przed sezonem zbudować mięśnie, bo uznali, że mam za mało siły, a ja się chyba za dobrze nie czuję w tej wadze. W sensie… Fajnie sobie spojrzeć w lustro i w ogóle, ale to się zupełnie inaczej obsługuje, a jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłem – wyjaśnił rzeczowo. Że wyglądał trochę doroślej, widać było jak na dłoni – niby nigdy nie był jakimś strasznym chudzielcem, a waga rosła mu współmiernie do dokładanych centymetrów, ale od ostatniego pobytu spokojnie można było mu dołożyć kilka kilogramów suchego mięśnia i to niekoniecznie na wyżyłowanych ramionach; sam kark i plecy miał jakby szersze, a nawet krótki rzut oka na ten odsłonięty fragment skóry na brzuchu podpowiadał, że to nie było bezmyślne, iście bokserskie „robienie wagi” tylko ciężka praca, bo nawet rozluźniony i po dużym posiłku prezentował równiutką kratkę rodem z jakiegoś ładnego instagrama. – Ale poprawię się. Potrzebuję tylko mojej nogi – uśmiechnął się wesoło. Pani Godfrey nie była pierwszą osobą, której to obiecał, ale kto wie, czy spośród tych wszystkich obietnic, ta nie była jedną z najważniejszych. W końcu na niej zależało mu bardziej niż na jakimś trenerze czy lekarzu.
- Hej, Larisa, zwolnij! – teraz to on ją upomniał (to duże słowo, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że rozbawiony się do niej uśmiechnął, ale inne nie przychodzi mi do głowy), wymownym kiwnięciem dłoni pokazując, żeby troszkę spuściła z tonu i potrząsnął głową. – Wylądowałem trzy dni temu, ale umówiliśmy się na dzisiaj, żebym zdążył odespać jet-lag. No i żeby jemu też to pasowało – wytłumaczył, ale bez konkretów o hotelach ani planach. W sumie ostrożność chyba była zalecana, bo Larisa strasznie się nakręciła i chciała koniecznie zwęszyć spisek. – No przecież sobie nie wymyśliłem, że się umówiliśmy, pani inspektor – odparł nieco lekceważąco i ciężko westchnął. – Po prostu okazało się, że łatwiej się z kimś dogadać, jeśli już Ci nie grozi, że ten ktoś będzie sypiał z Twoją młodszą siostrą. Ja to chyba nawet rozumiem – co prawda bycie starszym bratem DeAngelo znał tylko z opowieści (a właściwie to z wyrzutów tego biednego Stanleya, którego tak strasznie teraz obgadywali), ale to była wręcz idealna wymówka, żeby w tej całej akceptacji Brada, mieć powód się na niego boczyć, gdyby zaakceptowała Fraziera jako swojego przyjaciela. – Myślę, że to nie jest pytanie do mnie, Larisa – wzruszył ramionami. – Nie przejmuj się. Nie obgadywaliśmy Cię. Mieliśmy inne tematy – wyszczerzył się cwaniacko. Pewnie trochę pchał się w gips, biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, ale to chyba wygodnie ustąpić komuś miejsca i nie być obgadywanym samemu. No chyba, że ciągle jej zależało i wolałaby, żeby innych tematów nie było. – Bo bardziej niż moim bratem, był Twoim. I to Ciebie musiał chronić. Naprawdę muszę Ci to tłumaczyć? – zgoda, to nie zabrzmiało grzecznie, ale w gruncie rzeczy nie było żadną złośliwością. Przekonany o tym, że znał DeAngelo najlepiej na świecie, Stanley nie uważał go za odpowiedniego chłopaka dla Larisy, więc robił wszystko, żeby do tego związku nie dopuścić, nawet za cenę przyjaźni czy jej szczęścia. A teraz, kiedy to już nie był żaden problem? Lepiej było mieć go w swoim narożniku. Zwłaszcza, gdyby Brad miał się okazać jeszcze większym złamasem i potrzebowałby jeszcze jednego głosu rozsądku, żeby wytłumaczyć to siostrze. Pokręcona to była logika, zgoda, ale Stan musiał w nią wierzyć, a Frazier nie protestował, bo kontakt z Godfreyem sprawił, że pierwszy raz od dawna nie czuł się w tym wielkim świecie samotny. To duża sprawa. – Jak chcesz – nie protestował za bardzo, no bo siłą nie zamierzał jej do tego auta wciągać ostatecznie, ale jednak to trochę bolało, że nie chciała dać mu się choćby podwieźć. Musiała strasznie przeżyć tamtą farsę z jej przyjaciółką. – Taaaa – mruknął przeciągle, pierwszy raz naprawdę podirytowany kobiecą złośliwością i tylko kroki jej mamy zamieniły tę irytację w podobną drwinę, a jadowity ton głosu w zwyczajnie kpiący. – Wybacz, że najpierw nie zapytałem o zgodę na przyjazd – syknął, jednocześnie posyłając pani Godfrey uroczy uśmiech i tylko kątem oka przyglądał się reakcjom Larisy.
- Larisa ma na pewno strasznie napięty grafik, a ja nie chciałbym go psuć – oznajmił grzecznie, niby podporządkowując się taktyce dziewczyny na wybrnięcie z tej sytuacji, ale jak na dłoni widać było, że tak bez walki nie zamierzał się poddać. – Zresztą, jestem trochę bardziej wymagający niż jacyś biznesmeni czy adwokaci, także nie chciałbym jej za bardzo przemęczać – powalczył o postawienie kropki i to ku uciesze pani Godfrey pewnie, chociaż bardziej niż Bradem, posiłkował się jej Instagramem i losowymi klientami. Ale gdyby chciała mu zarzucić zazdrość, to to był dobry początek.
- No nie patrz tak na mnie – wzruszył ramionami, kiedy już znaleźli się sami i dreptali z wolna w stronę furtki. DeAngelo – dla odmiany – najwylewniej pożegnał się z Zoe, bo gdyby grzecznie nie zapewnił, że przyjdzie jutro albo za dwa dni, to do wieczora nie wyszedłby z domu Godfreyów, także przede wszystkim wycierał dłonią ośliniony policzek i poprawiał ubrania po tym, jak psiak bezceremonialnie go obłapił. – Musisz skorzystać z propozycji – dodał i zadziornie się do niej uśmiechnął. Oczywiście to było duże poświęcenie na poczet pielęgnowania tego niewinnego kłamstwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że to auto też wiele pamiętało i o wielu rzeczach mogło przypomnieć, ale skoro tak to sobie wymyśliła, to nie pozostawało jej już chyba nic innego, jak grać. – Wysadzę Cię na następnej przecznicy. Mogę się nawet nie odzywać. I zamknąć oczy – zapytał, przepuszczając ją w bramce. Dżentelmeństwo dżentelmeństwem, ale dzięki temu pozwolił się jej wyprzedzić i przynajmniej przez kilka kroków mógł sobie bez skrupułów obcinać jej sylwetkę w całej okazałości, żeby zebrać kolejne argumenty do debaty na temat wyższości sportowych leginsów nad krótkimi sukienkami. Musiał mieć strasznie złą karmę, skoro pierwszy raz po dwóch latach musiał ją zobaczyć akurat w takim wydaniu, w którym chyba najbardziej miękły mu nogi. No, ale należało mu się. – Właściwie to… Czemu jej nie powiedziałaś? – zapytał, gdy już zbliżyli się do auta. Co prawda stary suv rodziców miałby problem z dobiciem do trzech gwiazdek na uberze, ale miał taką wartość sentymentalną, że nawet mieszkając na drugim końcu kraju, trudno było się im go pozbyć i cały czas trzymali go pod opieką jakichś znajomych. Ot, na wszelki wypadek.


Larisa Godfrey
ambitny krab
brzydko
brak multikont
trener personalny, dietetyk — Lorne Bay Gym
24 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
bardzo aktywna w social mediach studentka zarządzania, zawodowo pracuje jako trener personalny i dietetyk w miejscowej siłowni
Dom zawsze kojarzył jej się ze spokojem – rzeczywiście nie mogła narzekać na swoje młodzieńcze lata, na dorastanie u boku kochających się rodziców i brata – który bywał wrzodem na dupie – ale w ostateczności był jedną z najważniejszych dla niej osób i kochała go najbardziej na świecie. Jakkolwiek zaskakująco by to nie brzmiało, to ten spokój zdecydowanie był jednak prozaiczny, tak naprawdę bowiem byli rodziną lubianą i znaną w okolicy, co skutkowało tym, iż często ktoś u nich bywał, bywało głośno i radośnie, do czego skrupulatnie dokładały się pełne krzyków przekomarzania pomiędzy rodzeństwem. Na swój sposób było więc idealnie i nawet te nieustannie sugestie rodzicielki o tym, iż nie odżywiała się wystarczająco dobrze, że była zbyt chuda bądź zapracowana – nie sprawiały, że myślała o tym miejscu źle, bo uwielbiała tutaj przyjeżdżać i robiła to naprawdę często. Niezależnie od tego czy była dorosła czy też nie, mama zawsze dbała o nią tak samo i nie zamieniłaby tego wsparcia na nic innego. Za to ten okres wakacyjny – niestety – chyba już zawsze będzie się jej kojarzył z obecnością w jej życiu – i w ich domu – DeAngelo, bo to dokładnie ten czas, w którym bywał w Lorne Bay, a który tym samym niemal zawsze spędzali wspólnie. Zawsze, do tej pory. Dlatego teraz, mimo tego, iż istotnie dyskutowała z mamą na jego oczach i próbowała zbyć jej argumenty i zarzuty pod swoim adresem, tak ostatecznie czuła się po prostu… dziwnie. Inaczej. Wszystko zdawało się być tak odmienne od tego, jak za każdym razem witali się tutaj radośnie, a w niej tliły się nowe nadzieje co do tego, iż – tym razem będzie inaczej. Z całą pewnością obecnie wszystko było inne, bo ona już nie wierzyła nawinie w to, iż Dee przyjechał tutaj dla niej, nie łudziła się, że planował zostać, ale co najważniejsze – pierwszy raz chyba tak naprawdę już na niego nie czekała. Chociaż, gdy tylko zobaczyła go po przekroczeniu progu, zdała sobie sprawę z tego, jak cholernie za nim tęskniła – i wystarczyło zaledwie kilka sekund, by boleśnie zdała sobie z tego sprawę.
Nic jednak nie mogło równać się z tym, że obecnie w jej życiu był Brad – ten Brad: ułożony, ambitny, z dobrego domu, ze świetnie rozwijającą się karierą i możliwościami, których nie miało wielu. Zdawać by się mogło, że był w istocie partią idealną i wielokrotnie Larisa słyszała już, że trafiła naprawdę świetnie, w co chyba mocno starała się uwierzyć. Chciała spróbować i podjęła to ryzyko, wierząc w to, że Dee był dla niej już rozdziałem zamkniętym, a szansa na nowy związek miała być najlepszym lekarstwem na złamane serce – choć być może sam DeAngelo nawet nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że jej to serce złamał – i to wielokrotnie. To też jednak nie tak, że Brad miał być jakimś zastępstwem, tymczasowym wymiennikiem czy próbą; Larisa naprawdę chciała wreszcie być szczęśliwa i chciała spróbować stabilnego związku z kimś, kto nie zostawiłby jej nagle po kilkunastu intensywnych tygodniach, by wyjechać – a Brad był o tyle bezpieczną opcją, iż całe jego zawodowe życie kręciło się w Cairns i bynajmniej nie zamierzał nigdzie się stąd ruszać. Idealnie, prawda?
Chwilowe zawieszenie, w którym tkwiła, przerwały słowa DeAngelo, poprzez które skierowała na niego zaraz wzrok i znowu zastygła w bezruch – ciężko stwierdzić, czy wywołane było to więc przyznaniem jej racji, czy raczej skrótem jej imienia, którym się niespodziewanie posłużył. Nie słyszała go tak dawno, iż naprawdę mimowolnie miała ochotę się uśmiechnąć, gdy nazwał ją dokładnie tak, jak tylko on miał w zwyczaju, gdy… istotnie było między nimi dobrze i to przywoływało pewnego rodzaju sentyment. – Zawsze mam racje – skwitowała stanowczo, nie zamierzając się z nim dłużej sprzeczać w tej kwestii, niemniej ze skrywanym zaciekawieniem wysłuchała jego wyjaśnień co do samej masy – i mięśni, które miał zbudować. Nie tylko dlatego, że było to niemal jej zboczeniem zawodowym, ale także dlatego, że przecież kiedyś znała jego ciało doskonale, a teraz… było inne. Już na pierwszy rzut oka miała wrażenie, że był większy, a myślała, że to było już niemożliwe i czuła się przy nim doprawdy krucha i drobna. Zawsze to uwielbiała, a teraz, chyba mogłaby uwielbiać to jeszcze bardziej, zdając sobie sprawę z tego, że w istocie wyglądał świetnie i musiał na pewno włożyć w to mnóstwo pracy, z czego doskonale zdawała sobie sprawę. Wiedziała, ile to kosztowało wysiłku. – Zdecydowanie mógłbyś zrzucić kilka kilo, nie uważam, by były Ci potrzebne - skwitowała iście zawodowym tonem, chociaż nie kryjąc w tym nutki złośliwości. Wiedziała już przecież, że miał kontuzjowane kolano i domyślała się, że ono również było powodem ku temu, iż być może jego forma nieco podupadła, gdy jej własna miała się perfekcyjnie. I nie mogła sobie odmówić tej odrobiny uszczypliwości, za którą mama skarciła ją znowu wzrokiem.
- Nie twierdzę, że sobie wymyśliłeś spotkanie z nim – skwitowała, kiedy byli chwilowo sami i mogli nieco poszerzyć temat konwersacji – Chodzi mi wyłącznie o to, że nie pisnął ani słowem o tym, że znowu macie ze sobą kontakt. Ani tym bardziej o tym, że tu przyjeżdżasz i że będziecie się nagle widywać, jakby… nigdy nic – zmarszczyła brwi i nos, w ten zabawny sposób, co robiła zawsze, gdy była wkurzona albo po prostu zła i wyrażała swoje niezadowolenie. Zmroziła go za to spojrzeniem, gdy wspomniał nagle o tym, że ze sobą sypiali, co nie było ani adekwatne do sytuacji, ani do miejsca, w którym się znajdowali – brakowało tylko tego, by istotnie te słowa wyłapała jej mama. Bardziej jednak niż o to, martwiła się o reakcję własne ciała i umysły, bo wystarczyło zaledwie tych kilka słów, by podświadomość podesłała jej do głowy obrazy każdej z tych chwil, które razem spędzali, na co z kolei skutecznie reagowało jej ciało, napinając się do granic możliwości. Skarciła się za to w myślach i odetchnęła cicho, kręcąc głową. – Nie wspominaj o tym, a na pewno nie tutaj. I jestem zaskoczona tym, że Stan tak szybko zapomniał o tym wszystkim co było i że nagle wyciągnął dłoń na zgodę. To do niego niepodobne, tym bardziej zważywszy na to, że był na Ciebie tak wkurzony – wyraziła swoje zdanie co do całej tej sytuacji, przypominając o tym, że Stanley nie chciał zaakceptować ich zażyłej relacji i wówczas jakakolwiek znajomość z Dee nie wchodziła w grę. Miał mu za złe, że spotykał się z jego młodszą siostrzyczką i że… byli tak blisko, czego chyba nie mógł znieść. Czy było w tym jeszcze jakieś drugie dno? O tym Larisa nie miała pojęcia, ale jednak to oni znali się jak łyse konie, więc miała prawo przypuszczać, iż brat nie uważała przyjaciela za najlepszego kandydata dla niej. Ale przecież serce nie sługa, prawda? – Na pewno sobie z nim o tym pogadam – dodała jeszcze z lekkim przekąsem w głosie, nie zamierzając odpuszczać bratu tego tematu. Przez cały ten czas nawet słowem nie wspomniał o Dee – może dlatego, że nie chciał o nim wspominać w jej towarzystwie i to z wielu powodów, ale jednak ich pojednanie nie było byle czym i miała prawo o tym wiedzieć.
- Mam napięty grafik. I to bardzo – odparła niemal od razu, słysząc za sobą słowa mężczyzny, chociaż wówczas nawet nie zaszczyciła go spojrzeniem, zmierzając do wyjścia z domu. Za to, gdy znaleźli się już na zewnątrz, prychnęła kpiąco i obróciła się, posyłając mu zawzięte spojrzenie. – Skąd wiesz jak wymagający są biznesmeni i adwokaci, co? Zdziwiłbyś się, jak lubią dbać o swoją formę i zdrowie, mimo, że są tak zapracowani – odparła dobitnie, unosząc wymownie brew ku górze – Skąd właściwie wiesz, że trenuje z prywatnymi klientami? I że to pracownicy czy biznesmeni? Tak zawzięcie sprawdzasz mnie w sieci? – uśmiechnęła się lekko złośliwie, chociaż musiała przyznać, że w jakiś sposób to jej jednak pochlebiało, bo przecież oczywistym było, że ona również zerkała na jego konta i chociaż wmawiała sobie, że nie chce tego robić – i nie musi, to i tak ta chęć wygrywała nad rozumem. Była więc siłą rzeczy na bieżąco i w jakimś stopniu cieszyło ją to, że on również nie mógł tak całkowicie o niej zapomnieć. Zdała sobie jednak w tej sekundzie sprawę również z tego, że skoro ją sprawdzał – i miał kontakt ze Stanem, to wiedział również o jej obecnym związku i partnerze, a wcześniej w ogóle o tym nie pomyślała. – Pewien adwokat daje mi wystarczająco duży wycisk, nie byłbyś w stanie zmęczyć mnie bardziej – powiedziała w końcu, jawnie sugerując, iż chodziło tutaj o Brad’a – a polemizować można również nad tym, czy istotnie nadal mówiła o tej konkretnej aktywności fizycznej, która opierała się na treningach na siłowni – czy nie. Westchnęła w końcu ciężko i zerknęła w kierunku samochodu, bijąc się nadal z myślami. – Dobra, pojadę. Tylko i wyłącznie dlatego, że nie chce potem słuchać pytań na temat tego, dlaczego nie chciałam z Tobą jechać – odparła, ponownie napotykając jego wzrok. Nie wiedziała już co było lepszą opcja, spoglądanie w jego oczy, czy na ten znajomy samochód, który również przywoływał cholernie dużo wspomnień. Miała poczucie, iż znalazła się w jakiejś płapce i każde wyjście okazywało się złe – wszystko sprowadzało się bowiem do DeAngelo i do tego co razem przeżyli, a przecież ten samochód pamiętał mnóstwo sytuacji z ich udziałem. I ona sama miała do niego duży sentyment, więc niechętnie ruszyła przodem w jego kierunku, korzystając z jego dżentelmeńskiego zaproszenia – chociaż musiałaby go nie znać, jego – i każdego faceta, żeby nie wiedzieć, iż zrobił to również po to, by po prostu móc sobie popatrzeć na jej tyłek. Niemal czuła na sobie jego palące spojrzenie. Dlatego w duchu podziękowała za to, iż dotarli wreszcie do pojazdu, sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi, zerkając na niego kątem oka. – Nie powiedziałam - o czym? O tym, że nie mamy ze sobą kontaktu? Że już się nie przyjaźnimy? Czy raczej o tym, że coś nas łączyło? – pytała, nie przerywając kontaktu wzrokowego, by następnie wsiąść do pojazdu i zatrzasnąć za sobą drzwi. Poczekała, aż mężczyzna zajmie miejsce kierowcy, ale tym razem nie uraczyła go już spojrzeniem, wpatrywała się twardo w przednią szybę. – Nie chcę, żeby o nas wiedziała, jasne? Ona Cię uwielbia i ma do tego prawo, poza tym zna Cię niemal całe życie i nie chce jej tego odbierać, tym bardziej, że nagle znowu przyjaźnisz się ze Stanley’em i najpewniej i tak będziesz tutaj bywał. Gdybym powiedziała jej prawdę, wszystko by się zmieniło. Chociaż w zasadzie, może powinnam jej powiedzieć prawdę o tym co się zdarzyło, nie musiałabym teraz udawać…
DeAngelo Frazier
ambitny krab
Lari
brak multikont
ODPOWIEDZ