malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Nie umiałbyś się na mnie gniewać - odrzekła pewnie, bo przecież Julia była jedną z tych tych cudownych istot, które przywodziły spokój i równowagę. Tak, aż czuła, że od tych kłamstw zaczyna się cała rozpadać, bo przecież wiedziała, że jeśli wkracza w czyjeś życie to z takim tupetem, że prędzej czy później zostają zgliszcza. Nie umiała więc rozgryźć sama siebie, że z takim oddaniem i wręcz samarytańską troską chciała ożywić człowieka, którym był Dillon w momencie ich poznania. Tego obecnego nie poznawała ani trochę i mało brakowało, a zaczęłaby stukać w jego czaszkę i nawoływać tego starego, by wyszedł z nory i przestał się wygłupiać.
Mimo wszystko została.
Na pewno przez to była jedną z najsilniejszych kandydatek do nagrody Darwina, bo z ludźmi o aparycji psychola nie pakuje się pod prysznic i sam mistrz Hitchcock tak głosił. Najwyraźniej jednak wolała te horrory rozgrywające się w realnym życiu i właśnie stanęła przed jednym, gdy z pozoru zimna woda okazała się być tą ciągniętą prosto z bieguna, gdzie temperatura osiągała zawrotne minus pięćdziesiąt stopni. Może i miało to swój cel i miało ocknąć pijanego awanturnika, ale biedulka nie zdała sobie sprawy, że ona jest boleśnie trzeźwa i że ten lód skapnie również na nią zamieniając jej bieliznę niemal w sopel. Mało brakowało, a właśnie tak komiksowo zaczęłaby wyglądać, więc przyjęła z ulgą fakt, że gdy woda przestała lecieć, Dillon wmanewrował ich jeszcze w przyjemny, letni prysznic.
Po części powinna również czuć się dziwnie z faktu, że stali tu razem, ale ta noc już i tak miała bardziej nietypowe aspekty, więc postanowiła zwyczajnie zrzucić to na karb solidnych przeżyć i zapomnieć o tym. Jak i o nim, co udało się jej na tyle, na ile nie okazywał się człowiekiem wymagającym jej pomocy. Coś było na rzeczy z tą autodestrukcją, o jaką tak śmiało ją podejrzewał, ale nie zamierzała grać z nim w otwarte karty (jeszcze nie), więc przewróciła ślicznymi oczętami.
- Och tak, jestem zepsuty, powinnaś trzymać się z daleka. Mogę ci skrzywdzić, zasługujesz na coś lepszego. Masz jeszcze jakiś tekst w zanadrzu? A może to ze mną jest problem? - zauważyła, ale dyskusje i wyścigi o laur najbardziej patologicznej osoby w towarzystwie musiały poczekać, skoro obecnie nie dość, że była mokra (i to nie w ten seksualny sposób) to jeszcze czekało ją szycie. Dała się mu więc zaprowadzić do sypialni, gdzie porwała pierwszą lepszą bluzę i spodnie dresowe, które mogła przynajmniej zacisnąć mocniej na swoim pasie tak, by jej nie spadły. Cała reszta wydała się jej zbędna (łącznie z bielizną), więc wróciła do salonu na bosaka obserwując przygotowane przez niego miejsce kaźni.
Wróć, ratunku.
- Serio? - zaśmiała się z jego propozycji. - Tutorial na youtube jak szyć upartego jak osioł ortopedę? Dokładnie taki znajdę? - oceniła wprawnym okiem artystki oświetlenie i wreszcie sięgnęła po lampkę nocną, którą przeniosła na kuchenny stół. - Siadaj na taborecie i powiedz mi dokładnie od czego mam zacząć - i mimo tej prośby sięgnęła po wacik i środek do dezynfekcji, by przemyć jego czoło. Gdyby była wierząca to pewnie by się przeżegnała i przynajmniej miałaby świadomość, że jakaś Bozia kieruje jej dłonią, a tak to została z tym sama. Ewentualnie w jego towarzystwie, ale nie wiedziała czy to akurat odpowiednie wsparcie, bo przecież już raz pokazał, że świetnie mu idzie rozpraszanie jej, a teraz jak nigdy potrzebowała skupienia i przekonania, że ma na tyle pewne ręce, by nie zrobić mu tym krzywdy. - Będzie bolało, wiesz o tym - uprzedziła, bo może i mogła spryskać mu czoło odpowiednim znieczuleniem, może i znalazłaby jakiś alkohol w barku, ale nadal to nie był szpital, a ona umiała manewrować płótnem, a nie ludzkim ciałem.
Mimo wszystko jednak pewnie sięgnęła po igłę i nici, które nie różniły się zanadto od tych znanych jej. I wiedziała, że to jest ten moment, w którym powinna podziękować komuś, kto ją stworzył za tę pewność siebie i przekonanie, że da radę, niezależnie od wszystkiego.
Pieprzona, bezczelna Julia Crane.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Była w tym racja - Dillon na Julię gniewać się nie umiał, i nie chodziło wcale o to że mieli jeszcze wspólny staż za krótki by zdążył się tego w ogóle nauczyć, a o to że miał do niej cholerną słabość. Można by powiedzieć, że jak na jego skromną osobę całkiem niewytłumaczalną, ale na Boga - Dillon ma przecież oczy na miejscu i jest w stanie docenić jej urodę (tak, i cycki), i ma głowę na karku na tyle by docenić jej niesamowitą osobowość. O tym myślał, kiedy przyglądał się jej właśnie odrobinę za długo, w całkiem krępującym pewnie milczeniu. Proces trzeźwienia (choć pewnie raczej puszczała go po prostu adrenalina) i wyczekiwanie jej pomocy jednak nie mogło zrobić z niego ostatniego chama, który zapomniał języka w gębie.
- Tu mnie masz - uśmiechnął się w jej stronę z lekkim uśmiechem, choć w całkowitym ujęciu musiało być w tym coś smutnego. Obiecywał sobie przecież, że to nie jest najlepszy czas na pakowanie się w jakąkolwiek relację, tym bardziej romantyczną i wymagającą zaangażowania a tak się wszystko popieprzyło, że wydawało mu się, że tak gwałtownie jak się tylko w jego życiu pojawiła, tak już została, nawet pomimo tego, że do tej pory zdążyła już wysłać go w diabły pewnie ze trzy razy. I pewnie by nawet układał już w głowie plan jak błyskotliwie zmienić temat, ale wtedy huragan o wdzięcznym imieniu Julia wystartował z całą mocą, na dodatek uderzając prosto w niego i siedział jak ten jeleń złapany w światła reflektorów nadjeżdżającego auta. Trzasnął powiekami kilka razy jak jakiś ostatni idiota, po czym jego głowa przetrawiła sprawę i poczuł się... po prostu zły. Aż tak chujowo go ocenia?
- To ty to powiedziałaś - mimo, że Crane wydawała się całkiem mocno nakręcona, on odpowiedział to z całą możliwą obojętnością. Problem polegał na tym, że ta dziewczyna z n o w u miała rację - odsuwał od siebie ludzi bardziej niż świadomie, bojąc się że nadejdzie w końcu taki dzień w którym kogoś skrzywdzi. Rozbolała go głowa i to tak dotkliwie, że miał wrażenie że to kara prosto od Boga czy innego Jahwe czy proroka z góry za to, że dopuścił ją do siebie na tyle że czuła się w obowiązku tu z nim być. Tak, tego też się bał - że ich relacja teraz zacznie się opierać na jakimś popieprzonym poczuciu obowiązku właśnie, a to będzie przecież gorsze niż nawet najgłębszy friendzone. Grzecznie usiadł mimo to na wskazanym przez nią miejscu i choć coś, co miało być wypadkową krzesła i taboretu pewnie nie było najlepszym miejscem na zabiegi chirurgiczne, może na poważne rozmowy o relacjach międzyludzkich będzie. Nadal musiał być podle wręcz pijany, że aż tak rozwiązał mu się jęzor.
- Chodź no tu - wyciągnął w jej stronę i pomimo wątpliwej koordynacji oko - ręka, nawet bez problemu ujął jej dłoń i całkiem delikatnie (jak na dżentelmena o wątpliwej jedynie aparycji przystało) przyciągnął ją do siebie tak, że wylądowała między jego nogami. Ułożył dłonie na jej lędźwiach i uniósł głowę w górę by na nią spojrzeć. I owszem, była w tym spojrzeniu pewna troska, ale też i niespotykana (przynajmniej tego dnia) łagodność. - Dobrze wiesz, że nie to miałem na myśli. To po prostu żadna frajda że musisz mnie takiego nie dość że oglądać, to jeszcze wyciągać z takiego szamba - jeszcze brakuje tylko trochę, troszeczkę, moment w którym określi wprost że owszem, ma problem ze sobą i to całkiem spory i jego życie stałoby się lepsze. Zamiast się jednak na tym skupić i w końcu przełamać - w końcu przed kim jeśli nie przed dziewczyną, która dzisiejszego wieczora ociekała jego krwią niczym morderca z horroru klasy B i nie robiła sobie z tego zupełnie nic (czy powinien się bać?) - obserwował jak przegląda wszystko, co przygotował do ich zabiegu.
- Serio. Jeśli chcesz, możemy nakręcić pierwszy. Powoli. Weź mniejsze nici, tutaj masz szóstki. Pokażę ci pierwszą, a potem będziesz już działać samodzielnie - w kilku mocno zwolnionych ruchach pokazał jak obchodzić się z całym osprzętem, a potem wytłumaczył wszelkie technikalia związane z szyciem. Czy wiedział k tym, że będzie bolało? Niech powie mu coś, czego jeszcze nie wiedział. - Nie mniej niż... Nieważne. Z której strony chcesz zacząć? - i usadowił się tak wygodnie, jakby czekał na doskonałą niespodziankę a nie szycie własnej twarzy w warunkach raczej mocno przypominających pseudo rzeźnika niż wyszukanego chirurga. Czy nie była to idealna metafora jego życia? Idealna prowizorka, to jest to.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Tu akurat nie chciała go mieć i wystarczyło, by uśmiechnął się smutno, a lotem błyskawicy nagle powracała do niej ta ich poranna kłótnia. Nie wiedziała czy nawet powinna nazwać to kłótnią, skoro żadne słowa nie padły i po prostu dała mu wyjść ze swojego domu i życia. Najwyraźniej całkiem skutecznie, skoro znalazła się na jego orbicie i to akurat wtedy, gdy zamieniał twarz pewnego mężczyzny na grubo posiekany tatar. Co jak co, ale Dillon Riseborough znał się na efektywnych wejściach.
Nie wiedziała czy jeszcze jest w szoku czy adrenalina przepływa przez jej krew, ale cała ta sytuacja wydawała się tak absurdalna, że mało brakowało, a zaczęłaby chichotać jak mała dziewczynka, bo przecież w Shadow, w tej pieprzonej mordowni dla półświatka z okolicy spodziewałaby się prędzej Ducha Świętego niż lekarza ortopedy, który na dodatek zamiast składać kości postanowił je połamać.
Najwyraźniej jednak nawet i z niej uchodziło cokolwiek, co trzymało ją w ryzach, skoro zdążyła już skomentować to w swoim stylu i zapędzić go w róg ringu. A potem znokautować. Zauważyła to po zmianie w jego twarzy, zbladł bardziej niż to było możliwe i zacisnął wargi. Julia była dobra w takich obserwacjach, wyciągnęła z nich znacznie więcej niż jego zdawkowe i obojętne słowa. Na które wzruszyła ramionami.
-Popraw mnie, jeśli się mylę - i choć mógł myśleć, że była zblazowana i całą tę historię traktowała jako rozkoszną anegdotkę, świdrowała go wzrokiem, zupełnie jakby mogła wypalić dziurę w jego czaszce, dostać się do środka i spróbować naprawić tam wszystko, co było tak dosłownie spierdolone. Nie trzeba było bowiem terapeuty, psychiatry ani nawet księdza, by orzec, że Dillona coś w Shadow opętało i Julia Crane byłaby nawet w stanie uwierzyć w Boga, jeśli dzięki egzorcyzmom to coś by z niego wylazło.
Na próżno, ufności w takie rytuały nie pokładała, dla niej liczyły się tylko nagie fakty i pewna intuicja, która właśnie przybrała na sile, gdy jednym ruchem ją złapał i przyciągnął do siebie. Bo, choć robił to wcześniej- w zgoła innych, bardziej przyjemnych dla niej okolicznościach- dopiero teraz ten fakt rozbłysnął w jej głowie jak perfekcyjna iluminacja. Mężczyzna był znacznie wyższy od niej- nawet w szpilkach była przy nim drobna i z taką łatwością nią sterował, że równie prosto rzuciłby nią o ścianę jak szmacianą lalkę.
Pośrodku tych pieprzonych bagien, niedaleko portu, tutaj, gdzie nikt nie usłyszałby nawet jej wrzasku, o ile miałaby siłę krzyczeć. Ten mężczyzna, którego tak sponiewierał, zdecydowanie nie miał. To wszystko nagle uderzyło w nią i o ile wcześniej to Dillon przeżywał swoje spotkanie z oświetloną ciężarówką, tak Julia teraz miała wrażenie, że pochłania ją absolutny mrok i nagle wszystko zgasło, a ona próbowała w tej gęstej i przerażającej atmosferze przynajmniej ocknąć się na tyle, by zareagować na jego dotyk.
Dopiero jego spojrzenie- jasne, tak inne od tego, które widziała w barze i pełne troski oraz łagodności, sprawiło, że odgarnęła włosy z jego czoła i uśmiechnęła się blado.
- Kto to w ogóle był? Ten człowiek? - dopytała, zupełnie jakby szukała jakiegoś usprawiedliwienia siebie samej, bo każdy człowiek o zdrowych zmysłach już znajdowałby się za drzwiami, a nie obserwował jak przygotował stanowisko do szybkiego instruktażu z szycia.
Nie wiedziała czy powinien być wdzięczny za to, że trafiła mu się dziewczyna z wybitnymi osiągnięciami w robótkach ręcznych (w każdym tych słów aspekcie) czy może uciekać, by znaleźć przyzwoitego chirurga plastycznego.
Najwyraźniej jednak ufał jej na tyle, by dać zszyć swoją przystojną twarz.
- Może być prawa - złapała za płat skóry tak jak jej pokazał, a potem delikatnie wbiła igłę, choć wiedziała, że miała rację i zaboli. I ją bolało, ale ręka jej nie zadrżała aż do samego końca swojej pracy i choć nigdy nie miała aspiracji medycznych, przyglądała się temu z umiarkowanym optymizmem. Czy nie tak powinna się wypowiadać o tej całej sytuacji?
Podała mu lusterko z torebki, by się przejrzał, a sama usiadła na taborecie i zapaliła papierosa czując, że musi mieć nikotynę, by złapać oddech, bo w innym wypadku to ona zacznie nim szarpać i prosić go, by wreszcie jej powiedział o co chodzi, bo ze zmartwienia gotowa była zwariować.
Niezależnie od tego wszystkiego trzymała się prosto i ćmiła papierosa jak jedna z tych dam, która jednym ruchem ust ma pod sobą całe miasto, niezależnie od tego jak bardzo jego koszulka była na nią za duża, a do niej powracało uczucie całkowitego zagubienia.
- Myślę, że powinieneś się przespać. Zostanę i poczekam aż… się obudzisz trzeźwy - obiecała i to była jedna z tych lekkomyślnych decyzji Julii Crane, która jednak została powzięta bez mrugnięcia okiem.
Nie zostawiłaby nikogo w potrzebie i choć Dillon nie rozumiał dlaczego (ani też nie miała zamiaru mu tego tłumaczyć), wiedziała, że tak należy postąpić. Nie zamierzała też dyskutować ze swoją decyzją, po prostu dokończyła papierosa i usiadła na kanapie spoglądając na niego wyczekująco. Teraz lepiej dla niego, gdy ją posłucha i pójdzie spać do sypialni, do której ją jeszcze niedawno zanosił.
Miała wrażenie, że od tego momentu minęły całe wieki, a ona dziś zrobiła się jakaś starsza.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
Jak on biedny chciałby być teraz w stanie zebrać myśli chociaż na tyle, by umieć trzeźwym (wcale niezabawne) okiem ocenić w jak fatalnej sytuacji się właśnie znajduje, a jeśli tylko dałoby radę - jak bez większej ilości ofiar się teraz z tego wygrzebać. Nie chodziło już bowiem nawet o to, co tak chętnie i bez żadnych wyrzutów sumienia robiło mu tak efektowną sieczkę z mózgu. Nie chodziło również o to, że doprowadził się dziś do takiego stanu, że gdyby nie adrenalina, pewnie nie byłby w stanie utrzymać się pionowo na nogach. Po raz pierwszy od kiedy wrócił do Lorne Bay i po raz pierwszy od kiedy zaczęło się dziać z nim coś niepokojącego miał bezpośredniego świadka tych wydarzeń, i jak na złość nie była to osoba przypadkowa, a w zamian za to dziewczyna na której zaczynało mu zależeć (durny). Jak bowiem wiadomo nie ma lepszej reklamy dla mężczyzny, niż moment w którym dama ma okazję widzieć cię w totalnej furii, na dodatek w największej mordowni w okolicy, i w towarzystwie kobiet o niespecjalnie porządnej reputacji. Żyć nie umierać. Adrenalina złośliwie również postanowiła spakować swoje manatki i wynieść się hen, hen, daleko, zostawiając go z solidnym rozpierdolem w głowie, promilami rozgaszczającymi się w najlepsze w jego ciele i Julią Crane patrzącą na niego... właściwie nie był w stanie rozszyfrować tego jej spojrzenia. Patrzyła z pożałowaniem? Strachem? Troską? Był bardziej niż pewien że akurat ONA nie powinna go oglądać w takim stanie, a dodatkowa świadomość tego, co właśnie robił w jej głowie, cały ten niepokój aktualnej sytuacji powodowały u niego taki irytujący rodzaj stresu, że właśnie zaczynał dygotać. Jak mała, przestraszona dziewczynka. Czy jest na sali lekarz? Dobre sobie, ten jedyny leży właśnie zakopany sześć stóp pod ziemią, bo jeśli czegoś Dillon Riseborough mógł być pewien, to tego że Gordon mu nie popuści skończy go tak spektakularnie, że noworoczne fajerwerki w Dubaju wydają się przy tym najnudniejszą z możliwych rozrywek.
- Zadziorna jak zawsze? - rzucił niezobowiązująco, choć od razu zaczął przyglądać się jej z uwagą. Ich znajomość nie była w końcu aż tak rozbudowana by mógł szafować jakimkolwiek z a w s z e, musiał więc przyznać że strzelał odrobinę z tymi swoimi odpowiedziami na oślep, ale ze składaniem bardziej złożonych zdań miałby na pewno problem, więc nawet do nich nie startował. Zamiast tego zapychał swoją obitą głowę myślą o tym, czemu ze wszystkich ludzi na ziemi, akurat Julia Crane musiała być świadkiem jego wątpliwej jakości występu w największej mordowni jaką było Shadow. I na dodatek chyba czytała mu w myślach, bo akurat idealnie w tym momencie zapytała co to za przyjemniaczek miał wątpliwą przyjemność spotkania z nim.
- Człowiek? - parsknął z taką odrazą jakby mówił doprawdy o najbardziej obrzydliwym z możliwych robali a nie o koledze po fachu. - Fizjonomia może być myląca, ale to jedna z tych kreatur, które nie powinny chodzić po tym pieprzonym padole łez. W oficjalnej prezentacji jest... był? to mój szanowny szwagier. Nie, nie ten twój wielki artysta, a tylko ten nieszczęśnik co to wcześniej przygruchał się do mojej siostry i jak jakaś pierdolona pijawka nie umie się odczepić. Uzależnił ją od siebie, sprowadził do roli pięknie wyglądającego gadżetu i wydawało mu się chyba, że jest królem świata na tyle, że może to zrobić z każdym - mówił powoli, zupełnie bez żadnych emocji rysujących się na twarzy, aby nie przeszkadzać jej w szyku, które właśnie uskuteczniała. Zrobił jedynie małą przerwę na to, by pomacać jeden łuk brwiowy i pokiwał twierdząco głową jakby z uznaniem dla jej umiejętności manualnych. Jakby zupełnie nieważny stał się aspekt wizualny. I tak nie był najpiękniejszy, gorzej już być nie może. - Od lata średnio raz w tygodniu śle na mnie skargę do dyrektora szpitala. Raz na dwa, może trzy - do Remingtona, żeby nie pozwolił na dodawanie mnie do obsady karetek. Jak jakiś pierdolony stalker. Sytuacja z dzisiaj to już było creme de la creme zachowań Jamesa Gordona, tylko chłopina najwyraźniej nienajlepiej trafił - wzruszył obojętnie ramionami. Może powinien uderzyć w jakieś przepraszające tony, może powinien udawać że jest mu chociaż głupio, ale jeśli Crane zdążyła go już poznać choć odrobinę (a rościł sobie prawo by tak twierdzić) wiedziała, że żaden dobry chłopiec to z niego nie jest i że duża część wszelkich blizn na jego ciele nie ma nic wspólnego z jego wojenną przygodą. Był w takim stanie nakręcenia się na Gordona (a raczej próbę zamordowania go) że omal nie pochwalił się jej planem, który zakładał współudział Dicka (wiedział, że ten nie odmówi) i nawet pożyczanie od dickowej małżonki SUV-a (owszem, obliczył że tam łatwiej przewieźć zwłoki), ale postanowił nie dokładać dziewczynie wrażeń.
Za to, kiedy skończyła lekko ujął jej dłoń i powiedział cicho:
- Dziękuję - choć sam nie wiedział do końca czy dziękował jej jedynie za ogarnięcie bajzlu, który w skutek bójki zadział się na jego twarzy, czy za to że nie uciekła od niego z krzykiem, czy w ogóle za to że kiedykolwiek stanęła na jego drodze. Na jej propozycję położenia się spać, pokiwał twierdząco głową. Głową, która bolała go tak niesamowicie że miał ochotę zatoczyć się do kuchni i nawpychać wszystkich środków przeciwbólowych jakie tylko miał na stanie, nawet ryzykując że po takiej mieszance już by się nigdy więcej nie obudził. Właśnie uderzało go za to to, że nie dość że czuł się jak gówno, to pewnie jeszcze jak na złość tak wyglądał, całkiem pokornie zatem zamierzał zniknąć z jej oczu i przystać na narzucane przez nią zasady. Wstał z całą możliwą pewnością siebie i jak najbardziej to było możliwe po prostej, ruszył w stronę swojej sypialni. Cóż za górnolotne słowo. Zatrzymał się jednak w drzwiach i oparł o ich framugę. Zastanowił się chwilę i odwrócił, wyciągając w jej stronę rękę w zapraszającym geście.
Czuł się wystarczająco fatalnie, by nie dokładać sobie tłumaczeniem się niczym malutkie dziecko że przy niej będzie spokojniejszy.
I, że nie musi zapewniać o tym jak to będzie dziś grzeczny.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Efektem ubocznym jej gwałtu było to, że w takich sytuacjach jak dziś potrafiła spojrzeć na sprawę z większego dystansu. Nie wiedziała, kiedy w jej głowie poprzewracało się tak bardzo, że w chwilach największego stresu i niepokoju nagle dysocjowała i miała wrażenie, że z pozycji osoby trzeciej obserwuje tę całą sytuację. Kiedyś czytała, że najwyraźniej jej nastoletni i nierozwinięty w pełni mózg tak sobie poradził sobie z traumą i była mu wdzięczna, bo dzięki temu przynajmniej Dillonowi nie groziło to, że wetknie mu igłę do oka, bo jej palce zaczną znowu się trząść. Powodów zaś do takiego delirium miałaby bez liku i po części dotarła do niej groza sytuacji, gdy uświadomiła sobie, że porównuje mężczyznę, z którym spała (i było jej dobrze) do kogoś, kto ją wykorzystał. Najwyraźniej jednak jedna przemoc sprawiła, że nie do końca potrafiła komuś zaufać i również teraz miała się na baczności czując jednocześnie wyrzuty sumienia, bo czymże on sobie na to zasłużył.
Te emocje, ta swoista ambiwalencja grała marsza w jej zwojach mózgowych i doprowadzałaby ją do białej gorączki, gdyby nie fakt, że musiała przede wszystkim skupić się na szyciu, a nie jakiejś pokręconej psychoanalizie. Skoro jednak jej intuicja przy całej świadomości tego, co Dillon zrobił, nie pozwoliła jej stąd uciec, to musiała trzymać się jak kotwicy myśli, że akurat jej nie skrzywdzi i to przyśpieszone tempo wynika jedynie z jej przeżyć, a nie realnego zagrożenia.
Po raz pierwszy jednak powróciło to do niej z całym impetem i wiedziała, ba, była pewna, że to sugeruje najgorsze i że jeśli wreszcie wyjdzie stąd o własnych siłach, to po raz pierwszy od dawna upije się do nieprzytomności. Na razie jednak znajdowała się tutaj, poprawka, znajdowali się oboje, a jej dłonie delikatnie zszywały jego skórę zastanawiając się czy zostanie duża blizna. Najwyraźniej jednak nie przeszkadzało mu to ani trochę, bo nawet nie zerknął do lusterka zostawiając jej wolną rękę. Takiego rodzaju zaufania nie spodziewałaby się nigdy i pewnie w innych okolicznościach by ją to rozczuliło, ale zamiast tego na jego karku zobaczyła plamę krwi, której najwyraźniej nie starła woda i to sprawiło, że jej myśli przestały być takie tkliwe.
Pieprzona kretynka.
- To teraz wszystko rozumiem. Nie pomyślałeś, że on to robi specjalnie, by skrzywdzić twoją siostrę? - dopytała, bo przynajmniej jej ułożyło się to w logiczną całość, ale nie sądziła czy cokolwiek to zmieni. Na pewno poczuła się lepiej z faktem, że Dillon nie rzucił się na całkiem przypadkowego przechodnia (co gorsza, niewinnego), ale na kogoś, kto faktycznie zalazł mu za skórę. - Poza tym po dzisiejszym występie miałby wszelkie prawo zgłosić raport na ciebie i mógłbyś stracić licencję - zauważyła i choć wiedziała, że mężczyzna doskonale o tym wie (to w końcu on zdawał egzamin), zamierzała to powtarzać tak często, by wreszcie wbił to sobie do swojego zakutego łba i nie dawał się byle komu sprowokować.
Dopiero po chwili namysłu stwierdziła, że gdyby to było takie proste, to nie siedzieliby tu oboje w stanie kompletnej rozsypki i nie musieli udawać, że potrafią coś więcej. Julia szyć ludzką skórę, a Dillon czuć wyrzuty sumienia z powodu pobicia kogoś, kto był dla niego ludzkim śmieciem. Najwyraźniej jednak (jeśli istniał) Bóg akurat na ich głowach musiał nalepić TO SKOMPLIKOWANE i teraz Crane całą sobą odczuwała to, gdy wreszcie odkładała przyrządy i patrzyła na całkiem równy szew, który sugerował, że właśnie rozpoczyna studia medyczne.
- Faceci z blizną mają większe branie - przekrzywiła głowę i postanowiła go w ten sposób pocieszyć i przy okazji wyjść z tego piekielnego dołu, do którego wpadła sama kilka chwil temu. Na próżno, wystarczyło to jego proste dziękuję, połączone z uściskiem jej dłoni, by musiała w piersiach stłumić szloch. Kompletnie nie rozumiała, co się z nią dzieje i dlaczego znowu nie może złapać oddechu, ale najwyraźniej była jedną z tych tragicznych kobiet, które odtwarzają jedno złe wydarzenie w kółko i w tym momencie czuła się bardziej rozczarowana sobą niż nim, który pewnie po drzemce nie będzie nawet o tym pamiętać.
- Każdy by tak zrobił na moim miejscu - odpowiedziała mu więc największym banałem, choć wiedziała, że to raczej nie jest zgodne z prawdą, bo każdy to by na jej miejscu uciekał, a nie dawał łapać się za rękę komuś, kto mógłby ją skrzywdzić.
Wisienką na jej drodze do autodestrukcji była jednak jego dłoń, którą przywołał ją do siebie patrząc na nią wyczekująco. I wiedziała, że nie chodzi o seks (co chyba było ostatnim, co w tej chwili krążyło jej po głowie), ale o bardziej intymne zaśnięcie przy kimś. Kimś, kto próbował zamordować swojego niedoszłego szwagra. Nie było chyba większego rodzaju zaufania i choć mogłaby absolutnie odmówić, znała się trochę na bezsenności.
Tak bardzo, że bez głębszego namysłu poszła za nim i ułożyła się na całkiem szerokim łóżku twarzą do niego.
- I nie myśl, że nie zapytam, co tam właściwie do cholery, się stało - zastrzegła, ale nie dziś, dziś była sama zmęczona i przerażona tak bardzo, że chciała przymknąć oczy i udawać, że to był sen.
Wiedziała jednak, że to są mrzonki w jej wypadku, więc pozwoliła zasnąć jemu, a sama odczuwała zarazem spokój i przedziwne przerażenie, które wręcz igrało w każdym jej nerwie i sprawiało, że ta noc miała stać się katorgą. Najwyraźniej jednak chciała mu pomóc bardziej niż samej sobie.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Słysząc zadane przez nią pytanie, szybko otworzył usta by sformułować odpowiedź - w takim momencie palnąłby pewnie pierwsze co mu ślina na język przyniesie - ale jednak szybko je zamknął i zaczął się zastanawiać nad tym, co dziewczyna tak właściwie mu powiedziała. Poczuł się bowiem jak ostatni idiota, człowiek który w swoim marnym życiu ma jedną, jedyną najbliższą osobę, która jest jego siostrą a on, jebany idiota, nie był w stanie się nią nawet porządnie zająć. Porządnie zatroszczyć. Zamiast jednak pozwolić tej całej wściekłości rozlewać się falami po swoim ciele, delikatnie przymknął oczy i wziął kilka głębokich oddechów. Jesteś jebanym kwiatem lotosu czy jak to tam mawia klasyk, podobno pomaga. Otworzył oczy i spojrzał na nią, a w jego oczach była jakaś dziwna mieszanka wyrzutu z realnym wręcz strachem.
- Pewnie nie wyglądam na takiego co myśli, ale pomyślałem - w teorii uspokajanie samego siebie było łatwe, w praktyce był bliski zaciskania pięści, byle nic nie poszło za chwilę dalej. - Pewnie masz mnie teraz za jakiegoś ostatniego zjeba, co to nie potrafi się nawet zatroszczyć o własną siostrę? - zajebiście, nie? Najlepsza rekomendacja dla mężczyzny. - A ja po prostu nie wiem jak to ugryźć. Raz, jeden, drugi chciałem zacząć temat to go torpedowała na starcie a potem zamykała się z tym swoim lowelaskiem w krainie wzajemnej szczęśliwości, zapominając o niej jednak po to żeby w wolnych chwilach pierdolić tego twojego malarza - wzruszył ramionami, przy czym dość mocno się skrzywił, bo realnie zaczynał odczuwać jak mocno puściła go chyba cała adrenalina, która do tej pory pozwalała mu prosto stać i dosłownie bolała go każda komórka ciała. - Ale! - wrócił do tematu, słysząc o ewentualnym zgłoszeniu. - W końcu bańka pękła i skończyło się jak się skończyło. Co będzie dalej, nie wiem - skończył i zaczął nerwowo oklepywać się po ciele w miejscach, w których zwykle ma kieszenie. Temat był prosty, szukał fajek, a jak prędko zrozumiał że ich nie znajdzie w żadnym z zakamarków materiału, zaczął się rozglądać wokół siebie, po domu. Może gdzieś rzucą mu się w oczy.
- Mówisz to z autopsji? - rzucił w odpowiedzi dosyć zaczepnie, przecież to nie było wcale tak że blizny, które powstaną po dzisiejszym starciu były tymi jego pierwszymi, już w momencie w którym się poznali miał ich całkiem sporo. Może więc w tym szaleństwie była metoda, może to był jakiś klucz do serca Julii Crane? O mało nad tymi swoimi dywagacjami się nie zaśmiał, ale nie miał najmniejszego zamiaru się nimi z nią dodatkowo dzielić. Nie dzisiaj, nie kiedy nie miał w sobie ani fizycznej, ani psychicznej siły by o cokolwiek więcej się dochodzić.
Prawie więc zaintonował Alleluja! kiedy nie brnęła w to dalej, a jedynie skromnie zauważyła, że każdy na je miejscu by tak zrobił.
- Nie każdy - pouczył ją trzeźwo (i znowu się o mało nie przekręcił ze śmiechu na samą choćby tą myśl). - Większość zostawiłaby takiego człowieka samemu sobie, żeby najlepiej zdechł gdzieś pod płotem - co ciekawe, nie użył w tym zdaniu nawet formy mnie - chyba z prostej przyczyny: tego czym się stał pod żadnym pozorem nie umiał uważać za swoją skromną osobę. Nie było żadnego starego Dillona, nowego Dillona, Dillona magicznie oświeconego po wypadku który przeżył prawdopodobnie jako jedyny. Przecież nawet nie powinien się zainteresować, nie? Miewał czasem takie sny, w których widział wyryte na nagrobnych płytach nazwiska tych wszystkich nieszczęśników. Do kompletu ze swoim bo ta najtrzezwiesza część duszy Dillona Riseborough była bardziej niż pewna, że tam wtedy, zginął i on. Przecież tak samo jak reszta tych nieszczęśników, on już nigdy nie wróci.
Zamyślił się na tyle, że z tego zamyślenia ocknął się dopiero w momencie, kiedy leżeli już obok siebie na łóżku. Przez chwilę bez żadnego słowa, po prostu się na nią gapił, a kiedy przemówiła, bez żadnego większego zastanowienia odpowiedział jej:
- A co twoim zdaniem się stało? - patrzcie go, wielki myśliciel się znalazł. Problem jednak polegał na tym, że poza bólem obejmującym już każdą jedną komórkę ciała i poza jej zdawkowymi określeniami, za bardzo jeszcze sam nie rejestrował co stać się mogło. Czy się bał? Tak, ale o dziwo - pewnie jeszcze - nie konsekwencji, a tego że wyłącza się już do tego stopnia, że nawet nie jest w stanie określić w jak wielkim stopniu właśnie skrzywdził drugiego człowieka. Przecież mógł się zapierać w najlepsze, że Gordon był co najwyżej jednym z tych oślizgłych, obrzydliwych robali, ale biologia nadal była biologią. Z jego fizjonomią i tym IQ porównywalnym do orzecha on nadal był człowiekiem. Postanowił jednak zostawić sobie martwienie się tym na zupełnie doskonałe kiedy indziej. Teraz przekręcił się na plecy, jedną rękę podkładając pod głowę a drugą wysuwając w jej stronę w bezpośredniej sugestii aby się przytuliła.
Mądrzy ludzie mówią, że będzie co ma być.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Nigdy nie grzeszyła wrodzoną cierpliwością. Wprawdzie z domu wiedziała, że kobieta musi momentami być taktowna i nieco wycofana w swojej dyplomacji, ale u niej zwykle spotykało się to z ogromnym temperamentem, który nie przejawiał się tylko w łóżku. O takich ludziach mówiono, że byli w gorącej wodzie kąpani i choć Julia znalazłaby zapewne milion lepszych określeń- bardziej malowniczo przedstawiały się wszystkie metafory z ogniem- to musiała przyznać rację, że faktycznie to jej największa słabość. Zwykle potrafiła bez żadnego zastanowienia palnąć jakąś głupotę albo wręcz wejść w sytuację podbramkową (jak ta obecna), a potem dopiero dochodziło do niej, że mogła zaczekać.
Z Dillonem też zdecydowanie nie powinna ferować wyroków, bo o jego relacji z Desiree wiedziała niewiele i pewnie miał ją teraz za wścibską babę, która rozsiadła się w jego życiu i na dodatek jeszcze tonem wszystkowiedzącej ocenia jego stosunek do rodzeństwa. Brawa dla Julii, która od lat nie widziała swojego starszego brata i tylko z nagłówków dowiedziała się o istnieniu siostry, która pewnie była idealnym odbiciem jej matki i dlatego ją nienawidziła.
Spojrzała więc na niego dłużej.
- Przepraszam. Nie powinnam w ogóle cokolwiek mówić na ten temat. Po prostu Flann nigdy nie wspominał, że ten człowiek jest… taką gnidą - wyjaśniła spokojnie i widząc, że szuka papierosów (palacz palacza rozpozna wszędzie) podała mu swoją paczkę z kieszeni. Jej wzrok przykuła zapalniczka i zaśmiała się od razu na jego pytanie.
- Jasne, nie lubię konwencjonalnie atrakcyjnych mężczyzn, choć ci zwykle tracą dla mnie głowę - przyjrzała się mu uważnie. Kiedyś nawet chciała go namalować, ale to były inne czasy i inne obyczaje między nimi. Teraz po części czuła się tak jakby stąpała bosą stopą po rozżarzonych węglach, więc każdy krok, niezależnie czy od czy do Dillona sprawiał jej nieziemski ból, a choć uważała, że oswoiła się z cierpieniem, okazała się na nie równie nieodporna jak każda istota ziemska. Najwyraźniej w DNA miała przejmowanie się ludźmi bardziej niż samą sobą, bo inaczej przecież zabrałaby torebkę i wyszła, a na pewno nie kłóciła się z mężczyzną, że jej czyn jest z gatunku tych powszechnych.
- Mnie też ktoś kiedyś pomógł. Nie mogłam więc nie odpłacić tego uczynku - wzruszyła ramionami i jednocześnie się nimi zakryła doświadczając wręcz gęsiej skórki na myśl o tamtym kocu, którym przykrył ją nieznany mężczyzna. Miał wzorki w jakieś owoce i od tamtej pory utrzymywała, że jest uczulona na cytrusy, bo na ich widok robiło jej się niedobrze. Ocalił ją wtedy i powinna być mu wdzięczna, ale czasami żałowała, że przeżyła. Ktoś ją pochował na basenie za życia i nigdy nie powróciła do siebie z przeszłości, choć zapewne nikt nie domyśliłby się prawdy widząc tę pewną siebie dziewczynę, która zgrabnie kończyła papierosa, by położyć pijanego awanturnika do łóżka.
Pewnie miał rację i powinien włączyć się jej instynkt samozachowawczy, ale najwyraźniej w przeciwieństwie do nich on rozkosznie spał. I choć padło pytanie, była najwyraźniej idiotką, skoro oczekiwała od Dillona jasnej odpowiedzi. W końcu, gdyby umiał zdefiniować swój problem, to pewnie trafiłby pod opiekę lekarza i wreszcie udałoby mu się to przezwyciężyć. Czy to nie był krok pierwszy w terapii.
To również wiesz z autopsji, panno Crane?
Pewnie dlatego była tak zirytowana, gdy sprzedał jej to pytanie w eter i wyciągnął rękę w jej kierunku. Nie mogła, nie chciała teraz dotykać nikogo, bo była przekonana, że jeśli pozwoli, jeśli wejdzie w jej popieprzoną psychikę teraz, to wreszcie da upust temu wszystkiemu i nie przestanie płakać, a przecież Julia nigdy nie płakała, więc choć zadrżały jej wargi, pokręciła głową.
- Dillon, nie dziś. Nie w ten sposób. Nie, gdy nie chcesz mi powiedzieć prawdy - wytłumaczyła bardzo nieskładnie i w gruncie rzeczy miała wyrzuty sumienia, bo przecież to ona miała być twarda i przynieść mu ulgę, a dosłownie rozpadała się na kawałki i tylko on jeszcze nie słyszał jej krzyku. To dlatego tak bardzo się bała wody- tonięcie przypominało to, co spotykało ją praktycznie każdego dnia. Ataki paniki były równie ciche i też próbowała przy nich nabrać powietrza do płuc. Bezskutecznie. - I proszę cię, zaśnij, jutro będzie… nowy dzień - dodała nie siląc się na banały, że jutro będzie lepiej.
Chciałaby się zaśmiać i powiedzieć, że piekło jest tu, między nimi i rozgościło się na dobre, ale przecież oboje to wiedzieli, prawda?
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Główny problem z całą jego przypadłością polegał na tym, że w momencie rozpanoszenia się w jego organizmie, dawała mu przeświadczenie o tym, że tu i teraz jest niezniszczalny. Że jestem jakimś pierdolonym, młodym (dobre, kurwa, sobie) Bogiem, któremu wszystko wolno i wszystkiego również może dokonać. Terminarz t y c h d n i był więc zaskakujący do siebie podobny, za każdym jednym razem. Chlał co się dało, ćpał co się dało, ruchał kogo się dało i kogo się dało tłukł. Upadek człowieka? Owszem. On sam zdawał się tym zupełnie nie przejmować, bo kiedy tylko objawy ustały, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wracał ułożony, poważny i (choć czasem) elegancki pan doktor. Dillon Riseborough, pierdolony Harry Potter.
- Nic się nie stało. Przecież nie mogłaś wiedzieć - wzruszył lekko ramionami i uśmiechnął się nawet jakoś tak smutno do kompletu bo, do cholery jasnej, on po prostu smutnym człowiekiem był. Język strasznie go świerzbił, żeby w tym momencie powiedzieć więcej, jak choćby to że tego ich całego, pożal się Boże, Flanna uważa za takiego samego dupka jak ten cały robal James, ale nie był skończonym kretynem i pamiętał że to najlepszy przyjaciel Julii, więc nie zamierzał aż tak szarżować. Może i był pijany, może obskoczył srogi wpierdol, ale mimo to nie był ostatnim idiotą.
Uśmiechnął sie po raz kolejny, słysząc kolejną wypowiedź Julii.
- Mała, dla ciebie wszyscy tracą głowę - zauważył trzeźwo, choć język zaczynał mu się plątać więc postanowił się po prostu zamknąć. A tak właściwie to zająć wypaleniem papierosa, bo choć ręce mi się trzęsły, udało mu się całkiem zgrabnie dotelepać się z nim do ust, wypalając go na jakieś dosłowne cztery machy. Zgasił go w jakimś dosyć przypadkowym miejscu - co już pewnie rano będzie go doprowadzać do szewskiej pasji - i przez chwilę składał wszelkie słowa, które padły razem z wydarzeniami z dzisiejszego wieczora i jakoś próbować to wszystko ogarnąć. Albo się chociaż uspokoić. Z tego marazmu wyrwał go znowu głos Julii. Pewnie była to okropna klisza, ale miał w tym momencie wrażenie, że jeśli przychodzi do uspokajania się, jedynym co mu w tym pomagało była właśnie ta dziewczyna. Gapił się w nią chwilę tępo jak w obrazek, dopiero po chwili odpowiadając na jej słowa:
- Albo po prostu jesteś dobrym człowiekiem - gdyby tylko wiedział, jak fatalnym rozmówcą się po tej pieprzonej wódzie stawał, pewnie nigdy nie doprowadziłby się do tego stanu. Fakty jednak były proste - stan upojenia rozkładał go na łopatki, do kompletu z tym że dosłownie pierdolnęło jak puściła go adrenalina i jedyne o czym był w stanie myśleć i marzyć to to, by położyć się do łóżka.
I gdzieś tutaj go w końcu odcięło. Może i dobrze, bo w stanie w jakim był wczoraj pewnie tak łatwo kolejnego odrzucenia przez Julię by nie przełknął, i tym razem skończyłoby się pewnie jakąś awanturą. Kiedy przebudził się rano, miał wrażenie że gdyby tylko otworzył okno, zacząłby słyszeć jak brzmi wzrastanie trawy. Ja cię kurwa pierdolę. Ostatnio takiego kaca miał chyba po kawalerskim Remingtona, ale wtedy przynajmniej obudził się w jednym kawałku. Szybko ocenił straty - pozdzierane do mięsa ręce, obity do granic możliwości ryj i podroby chyba też, bo bolało go dosłownie, kurwa, wszystko. Ja pierdolę, to się chyba nadawało już do tego, żeby obejrzał go lekarz. Hehehe czyli obejrzy się w lustrze sam. Na tyle mu się od dzisiaj pewnie ten cały pierdolony dyplom przyda. Zakręcił się po mieszkaniu i wtedy go olśniło - przecież zasypiał obok Julii. Nie zarejestrował jednak jej obecności tu i teraz, usiadł na pierwszym lepszym krześle i po krótkiej analizie doszedł do wniosku, że na jej miejscu również nie chciałby mieć ze sobą nic wspólnego.
Właśnie zaczęła go boleć nawet egzystencja.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Każdy ma takie przekleństwo, na jakie zasługuje - zażartowała, choć po części Dillon miał rację. Tracili dla jej ciała i klasycznej urody, która nie polegała tylko na ślicznej buzi. Rozbijali się jednocześnie o jej osobowość i to tak absolutnie zepsutą, że nadal nie sądziła, że kiedykolwiek komuś zwierzy się na tyle, by zaburzyć obraz tej perfekcyjnie pięknej kobiety. Tej samej, która obecnie czuła się jakby zderzyła się z tirem i aż dziw, że stała na własnych nogach. Tylko on, siedzący obok mężczyzna, trzęsący się nad papierosem, który już dogasał, trzymał ją w ryzach. Miała wrażenie, że bardzo nie chce zostać sama, bo prędzej czy później się rozpadnie na kawałki. To było równie nieuniknione jak jego kac rano.
- Nie jestem dobrym człowiekiem, Dillon. Zrobiłam dużo złych rzeczy, wiesz? - zapytała, ale skąd on mógłby wiedzieć. To złudzenie, że zna ją najlepiej ze wszystkich promieniowało tak bardzo, że uraz kostki wydawał się przy tym byle igraszką.
Zwłaszcza po tym wszystkim.
Nie sądziła jednak, że to [/i]wszystko[/i] tak konsekwentnie zabierze jej sen z powiek, że od czwartej czterdzieści znienawidzi zegar za to, że przesuwa wskazówki tak wolno. Miała wrażenie, że eksploduje, podczas gdy on śnił sen sprawiedliwych, zupełnie beztrosko jakby to wszystko nie miało miejsca. Ostatecznie planowała jeszcze upodlić się alkoholem (na pewno jakiś miał w magicznych zakamarkach), ale chyba mała dziewczynka, którą nauczono zasad dobrego wychowania wygrała, bo siedziała dalej jak zahipnotyzowana wpatrując się w ścianę.
Dopiero przed świtem przymknęła oczy i zrozumiała.
Bała się przy nim zasnąć i ta myśl wreszcie wygnała ją z tego łóżka i jego towarzystwa. Gdyby grała główną rolę w jakimś kiczowatym tasiemcu to albo wybiegłaby na deszcz albo topiła się we łzach pod prysznicu, ale zamiast tego poprawiła zbyt luźne spodenki, zabrała rzeczy i pojechała do najbliższej sieciówki i apteki. W tym wymarłym mieście o świcie czuła się jak zombie, więc nareszcie najbliżej swojego stanu psychicznego. Nie bez powodu została w nim dłużej ucinając sobie małą drzemkę w zamkniętym samochodzie. Tak absurdalnie krótką, że gdy wreszcie zerwała się na nogi, czuła się jak po jakimś pieprzonym zmartwychwstaniu.
Zanotowała w pamięci, by po wizycie u niego skorzystać ze swoich leków nasennych, a potem przetarła oczy i przybrała na twarzy najbardziej uroczy z uśmiechów Julii. To właśnie z nim otworzyła wreszcie drzwi do jego sypialni, po cichu, zupełnie jakby miała obudzić po nocy kochanka albo niewinne dziecko, a nie psychopatę, którego należało zszyć po bójce.
- Nie śpisz? Przyniosłam ci śniadanie i leki. Pewnie czujesz się fatalnie - i mogła to samo powiedzieć o sobie, ale Crane nie była dobra w żadnym uzewnętrznianiu się, więc po prostu położyła papierową torbę na szafce nocnej, a potem spojrzała na niego uważnie. Gdzieś pewnie dochodziło do niej, że powrót do tego miejsca był jej prywatną torturą, tą, którą zadawała sobie z rozmysłem i mocno na ślepo. Najwyraźniej jednak była dobra w autodestrukcji, skoro nadal chciała pomagać komuś, komu (jeszcze) nie mogła zaufać na tyle, by zmrużyć przy nim oko. To wszystko jednak zdawało się nie mieć znaczenia, gdy już było wściekłe rano, a ona nagle zapomniała o czymś tak przyziemnym jak sen.
Dobra, do momentu, gdy wreszcie nie opadła na całkiem wygodny fotel i nie patrzyła na niego spod przymkniętych powiek. Była zmęczona i wiedziała, że nie chodzi tutaj o to fizyczne wyczerpanie (choć oficjalnie na nogach była ponad trzydzieści pięć godzin), ale o wszystkie emocje, które od wczoraj osiągnęły już apogeum i musiała je jakoś staranować, bo inaczej jej nawet ta najprostsza pomoc nie wyjdzie.
Uniosła więc głowę i uśmiechnęła się lekko.
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? - i tak, tak właśnie zakopywali pod dywanem jego nierozwiązane problemy z agresją na rzecz… przyjaźni, koleżeństwa, znajomości dawnych kochanków?
Do cholery, jeśli Julia Crane gubiła się w jakimkolwiek chaosie to oznaczało to, że rozpierdol musiał być naprawdę zacny.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Jego mózg - zdecydowanie za bardzo przebodźcowany mieszanką jego przypadłości, wódy, prochów, braku snu i pożywnego jedzenia - właśnie próbował przetrawić jej słowa, ale jeszcze zanim skutecznie dodane zostało dwa do dwóch, Dillon poczuł że jest wściekły. Nie na Julię. Raczej na to, jak mocno go to osobiście dotykało - w końcu nigdy się za złego człowieka nie uważał. Owszem, może po drodze obił kilka mord i złamał jeszcze więcej serc, ale do jasnej cholery czy to wystarczyło, by zafundować mu za to imprezę, która złamie jego? Czy to po prostu kara boska za sam pomysł brania udziału w wojnie? Wdech i wydech. Jesteś zajebiście spokojnym kwiatem lotosu.
- Ta - mruknął tak niewyraźnie, że nawet nie był pewien czy Julia w tym momencie będzie w stanie go usłyszeć. - To musi być to - czuł się źle. Fizycznie - w końcu wszystkimi komórkami ciała odczuwał co w tym Shadow się właściwie odpierdoliło, a teraz na dodatek psychicznie. W głowie miał taką pustkę, że zaczynał podejrzewać że w tej pieprzonej mordowni musiał zostawić swój mózg. A jakby jeszcze w tej swojej próżni miał za mały prywatny rozpierdol, Crane dołożyła właśnie jeszcze swoje pięć groszy. Każdy ma takie przekleństwo na jakie zasługuje. Dobre, kurwa, sobie. Wybitne wręcz.
Postanowił nie dać się jednak temu ponieść. Nie dać się zwariować i nie dać jej drugi raz oglądać się w tak fatalnym stanie (jakby ten aktualny był lepszy). Kiedy więc powiedziała, że nie jest dobrym człowiekiem, ciężko westchnął.
- A czy ktokolwiek w dzisiejszych czasach jest? - zapytał głęboko, ale najwyraźniej pijackie mądrości nie były jego mocną stroną, bo zaraz się jakoś prześmiewczo uśmiechnął pod nosem. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale biedak musiał wyglądać jak jakiś ostatni psychopata, a on się biedny zastanawiał czy jego słowa są prawdziwe. Szczęśliwie nie miał w ostatnim czasie zbyt wielu bliskich sobie osób, ba znajomych nawet nie miał specjalnie wielu, a ci których mógł wymienić to była całkiem niezła reprezentacja. Jego kompan z karetki, Brown, był żonaty po raz czwarty a każde poprzednie małżeństwo kończyło się zdradą tak spektakularną że trąbiło o tym pół miasta. Remington to była klasa sama w sobie i choć najwyraźniej próbował odkupić swoje wszelkie winy będąc najlepszym mężem w historii, dla Dillona nadal był cóż... Remingtonem. Nawet Desiree, z całym jej anturażem wypadkowej anielicy i Matki Teresy postanowiła pewnego pięknego dnia wpieprzyć się z buciorami jakieś kobiecie w małżeństwo i zagarnąć dla siebie jej męża. Nie, nie było najwyraźniej szans spotkać krystalicznie dobrego człowieka, więc w to jeszcze bardziej zwątpił.
Wystarczyło najwyraźniej kilka godzin snu, by Dillon mógł zwątpić już zupełnie we wszystko a listę tę otwierał on sam i dalsze umiejętności jego ciała do jakiegokolwiek życia. Siedział na tym nieszczęsnym kawałku mebla próbując się ze sobą spotkać i jakkolwiek poukładać w głowie co to najlepszego się od wczoraj odjebało, ale to nie było łatwe, nie przy tym niemiłosiernym kacu, nie kiedy jego ciało nie chciało mu specjalnie podziękować za to jaki obskoczyło wpierdol. Jedyne więc co wymyślił to idealny plan powrotu do łóżka i przy odrobinie szczęścia dokonania tam żywota, ale wtedy - bo przecież nic nie mogło iść tak, jak sobie założył - w pomieszczeniu objawiła się Julia, a jego głowa znowu próbowała rozpracować czy a. ona cały czas tu była, tylko on był zjebany i tego nie zarejestrował, b. ona tu po prostu wróciła by sprawdzić jak on się ma. W Milionerach tego dnia na pewno by nie wygrał.
- Zgadujesz na podstawie tego jak oszałamiająco właśnie wyglądam? - zagadał, siląc się na całkiem zadziorno-uprzejmy rodzaj uśmiechu, ale to przypomniało mu o istnieniu mięśni twarzy, o których słyszał ostatnio na studiach w trakcie zajęć z anatomii i omal nie jęknął w uznaniu dla swojej głupoty. Najwyraźniej dziś w modzie będzie pozowanie na poważnego, statecznego przedstawiciela gatunku. Zimny drań, podobno dziewczyny to lubią. Skinął dziekująco głową, choć między Bogiem a prawdą to nie był w stanie przyjąć teraz żadnego stałego posiłku i gdzieś w głębi głowy marzył co najwyżej o ratującej od tego piekielnego kaca kroplóweczce z glukozą, ale przecież takie rzeczy to jeszcze nie teraz, nie przy Julii.
Potrzebujesz czegoś jeszcze? Tak, umrzeć. Albo przynajmniej cofnąć czas.
- Nawet jeśli, są to rozrywki niedostępne dla porządnych zjadaczy chleba - w końcu gdyby poprosił ją, żeby go dobiła, co najwyżej zmusiłby ją do wezwania tu karetki psychiatrycznej. Zagapił się w jakiś martwy punkt, zupełnym przypadkiem minimalnie obok jej osoby, a raczej fotela na którym w końcu spoczęła, po czym jakby nagle się ocknął. Jego głowa zarządziła zostanie gospodarzem miesiąca.- Ale jeśli jeszcze nie masz mnie dosyć, możesz zrobić mi przyjemność i napić się ze mną kawy - nie był pewien, czy chociaż to jego żołądek będzie dziś w stanie przyjąć, ale przecież łazienka była na tyle blisko, że mógł postanowić zaryzykować. W oczekiwaniu na odpowiedź, przyjrzał się jej. Wyglądała na porządnie zmęczoną, a przynajmniej tak jakby właśnie w tych swoich zwyczajowych niedorzecznie seksownych szpilkach miała przebiec maraton. I smutną, do nawet dla Dillona było widokiem tak dziwnym, że skręciło mu żołądek jeszcze bardziej.
- Julia - zaczął, skupiając na niej swoją uwagę. - Dziękuję - za wczoraj, za dzisiaj, za poskładanie gęby i najwyraźniej powoli całej reszty też.
Za wszystko.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Ktoś kiedyś jej powiedział, że jedynym lękiem ludzi bogatych jest bezbronność i żachnęła się wtedy, że to uczucie jest jej całkowicie obce. Wydawało się jej, że miała wtedy świat u swoich stóp, a wszyscy wokół utwierdzali ją w tym żałosnym przekonaniu. Może i nie była jedną z tych, którym uderza do głowy sodówka- wszak żyła na pewnym poziomie i do niego już dawno przywykła- ale już arogancja i przekonanie, że będzie dobrze było jej wadą. Nie zgięła karku nawet po drugim poronieniu i teraz też ostatnio ślizgała się raczej na fali wznoszącej ignorując paskudne rozstanie z Adamem. Skupiała się na sztuce, a ta zdawała się być na wyciągnięcie jej rąk, a Flann słusznie twierdził, że wystawa będzie sukcesem.
Co mogło więc pójść tak cholernie nie tak?
Najwyraźniej w s z y s t k o, bo obecnie odczuwała całą sobą potworną niemoc. Nie umiała pomóc bowiem mężczyźnie, który wybitnie tej pomocy potrzebował, nawet jeśli nie diagnozował problemu. Mogła tylko opatrzyć całkiem powierzchownie jego ranę, utulić (albo i nie) go do snu i doczekać do rana, by upewnić się, że nikogo znowu przypadkowo nie zabije. Tylko tyle, reszty zaś nie mogły naprawić ani jej pieniądze ani koneksje ani tym bardziej ten pieprzony talent. Co miała mu portrecik machnąć na płasko? Na pewno poczułby się lepiej, a demony, które najwyraźniej opanowały jego głowę, z uśmiechem odeszłyby zostawiając go w spokoju. Ironizowała, ale nikt inny jak Julia nie wiedział jak czasami trudno się jest zmagać ze samym sobą i jak wtedy pragnie się cudownego leku. Chciała, naprawdę chciała uwierzyć, że miłość, że przyjaźń, że ludzie w ogóle mogą za uszy wyciągać z tego potwornego bagna. Okazywało się jednak- o ironio (!)- że żadna osoba w jej towarzystwie nie posiadała takich specjalnych umiejętności, więc i ona nie liczyła się z tym, że uratuje Dillona.
Mogła mu tylko przynieść śniadanie, leki i czuć do reszty to przeszywające uczucie bezsilności, które przybierało na sile tak bardzo, że powoli zaczynała być wściekła. Również nie na niego, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie, skoro to odczuwała całą sobą? Miała wrażenie, że ten rollercoaster ich relacji dopiero zaczął się rozpędzić i oczekiwała na ten cholerny zjazd, który przy odrobinie pecha zmiecie ich z powierzchni ziemi.
Nie zamierzała jednak okazywać tego nadto, bo była jedną z tych kobiet, które nie zawsze musiały pchać się na świecznik. Wręcz przeciwnie, pomimo obiegowej opinii kobiety, wokół której kręci się cały świat, umiała w odpowiednim momencie wycofać się i mocno starała się nie przytłaczać Dillona swoją obecnością jak to miała w zwyczaju.
To stąd to zapadnięcie się wręcz w miękkim fotelu i próba odgonienia myśli od fajek, bo pewnie zapach nikotyny mógłby do reszty dobić tego przystojniaka z suwakiem na czole.
Roześmiała się więc cicho z jego pytania.
- Wyglądasz jak jedna z moich lalek, na których ćwiczyłam swoje zdolności manualne. Nie wiem czy to dobra rekomendacja - ale zdecydowanie to był chyba jeden z pierwszych porozumiewawczych uśmiechów, które mieli wymienić po tym jak wczoraj skończył się im świat. Jakże zabawnie wobec tego wszystkiego więc wybrzmiało dillonowe zaproszenie na kawę, zupełnie jakby nagle znaleźli się w zupełnie innym filmie.
Gdyby istniała jakaś tabletka na definitywną amnezję to obecnie przedawkowałaby ją świadomie.
- Jasne, zrobię - poderwała się, bo chyba nie mogła znieść jego spojrzenia, tak uważnie skanującego każdą zmarszczkę niepokoju i troski na jej czole. Dużo łatwiej było, gdyby był pijany i nie pamiętał, choć nie rozumiała dlaczego nagle tak zaczęło jej to wadzić. Może z powodu słabości, z którą przychodziła do niego, a przecież nigdy nie chciała, by widział ją w takim stanie. Dopiero jego zwyczajne dziękuję sprawiło, że wreszcie się ocknęła i jak przystało na Julię Crane, uśmiechnęła się pewnie.
- Jakbyś tyle nie wlewał w siebie wczoraj, to byś pamiętał, że mi już dziękowałeś - zauważyła dobitnie i pokręciła głową. - I przestań. Potrzebowałeś wczoraj kogoś, kto cię… - sama nie wiedziała dokładnie jak powinna to nazwać - uspokoi - i udało się jej to kosztem własnego niepokoju, ale przecież nikt nie mówił, że bogate i uprzywilejowane dziewczynki nie mogą cierpieć, prawda?
Ruszyła do kuchni, by uruchomić ekspres i wiedziała już na pewno, że nawet hektolitry kawy nie pomogą i to wszystko to był nie pieprzony film.
- Często ci się to zdarza? - zagadnęła jak gdyby nigdy nic, gdy zdecydował się do niej dołączyć. Zadała to pytanie tak casualowo, że omal by się nie udławiła czarnym jak szatan naparem, który piła łapczywie, by nie zasnąć. - Często jesteś taki odcięty? - dopytała, bo jak go znała (a podejrzewała, że już nawet dobrze) to była przekonana, że zaraz zacznie ją zapewniać, że to nie tak i wykręcać się od odpowiedzi.
Po. Jej. Pieprzonym. Trupie.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Wystarczyło jedynie, że po pomieszczeniu rozniósł się niespecjalnie głośny, acz dźwięczny pogłos jej śmiechu, a mógłby przysiąc, że przez dosłownie chwilę zrobiło mu się lepiej. Trochę tak jakby ktoś wyciął kawałek z początków ich relacji - kiedy w końcu było jeszcze dobrze, czytaj jako normalnie - i w montażu wcisnął przypadkiem w niemającą specjalnie wiele wspólnego z dobrze czy normalnie akcję z dzisiaj. Ciężko doszukiwać się w tym zestawieniu jakieś logiki czy tego, by temat ten posiadał ręce i nogi, ale na moment dawało mu troszeczkę wytchnienia i był jej nawet za tą chwilę dozgonnie wdzięczny.
- Hm, lalkę mówisz - urwał, udając że zastanawia się nad tym, co dziewczyna mu właśnie powiedziała. Scenka rodzajowa oczywiście była do granic możliwości przerysowana i teatralna, na dodatek kac typu niemiecki najeźdźca wcale nie wpływał pozytywnie na jego umiejętności aktorskie. Biedna Julia, musiała to oglądać. - Mam nadzieję, że nie mówisz o tej pechowej Barbie, co to zawsze miała fatalnie przycięte włosy, koniecznie tępymi nożyczkami i całe ciało popisane markerem? - nie do końca pamiętał skąd w jego głowie wyryło się właśnie takie skojarzenie, pewnie akurat ten cytat komuś ukradł - wszak w trakcie swojego niespecjalnie już krótkiego życia zwykł rozmawiać z bardzo różnymi ludźmi, na jeszcze bardziej różne tematy - ale nie zamierzał się w tym momencie do tego przyznawać. Co to to, to nie.
Kiedy jednak Julia poderwała się aby zrobić kawę, którą w końcu on sam jej zaproponował (jakie to wszystko skomplikowane dzisiejszego poranka), aż go coś w środku zabolało. Do tego stopnia, że nie był w stanie zarejestrować czy to wina tego, jak niezręcznie się poczuł, czy może bardziej tego jaki wpierdol obskoczył ledwo wczoraj?
- Daj spokój, wbrew pozorom mam zdrowe ręce - choć gdyby mógł określić się w tym akurat temacie bardziej wprost, pewnie przyznałby że do tej chwili nawet na moment nie przestały palić go wręcz żywym ogniem. Zaczynał się chyba powoli liczyć z tym, że pożałuje swoich wczorajszych występów gościnnych w Shadow. - Odpocznij - rzucił nonszalancko, choć między Bogiem a prawdą przecież nie mógł wiedzieć, że opieka nad nim - ledwo kilkugodzinna do teraz - może być dla kobiety tak wyczerpująca. Dodatkowo wskazał gestem, by wróciła na swoje miejsce, ufając chyba że tyle tylko wystarczy by odwieźć ją od tego pomysłu. Cóż, najwyraźniej pobożne to były życzenia bo Julia z całą swoją możliwą gracją wstała ze swojego fotela i ruszyła przez pokój, co prawda nie znikając zaraz za drzwiami w poszukiwaniu drogi do kuchni, a jedynie zatrzymała się bliżej drzwi. O mało nie zaczął jej zatem instruować co gdzie znajduje się w jego kuchni, ale sam nie był pewien czy będzie w stanie zaproponować jej cokolwiek więcej niż ze dwa przypadkowe kubki i jakaś zagubiona łyżeczka. Jak na poważnego gospodarza przystało. Pewnie miał tylko tą jedną, ale nie mówcie nikomu.
Gdzieś głęboko w swojej głowie zaczynał może i żartować, ale o dziwo wcale za tymi żartami nie szło żadne polepszenie humoru. Zamiast tego podszedł bliżej Julii, żeby zrobiło się jakoś tak przytulniej (tak, Dillon znał takie słowa) i by łatwiej prowadziło im się rozmowę.
- Sądzę, że pewnie magiczne: jakbym tyle nie wlewał w siebie wczoraj, mogłoby się okazać zbawiennym rozwiązaniem wielu moich problemów - i biedak przekonał się nawet, że chyba jakaś siła wyższa istnieje, bo ledwo zakończył, a głośno przełknął ślinę, gryząc się przy tym w język. Boli, więc żyje. To zawsze jakieś postępy. - Cały szkopuł polega na tym, że wczoraj się już skończyło i muszę egzystować w dziś - lekko wzruszył ramionami. Kto by pomyślał, że z pana Riseborough taki romantyk czy poeta. Oni też pewnie napakowani byli traumami aż po kokardę i pewnie przez to tak ciężko było im z samymi sobą.
Na całe szczęście nie zastanawiał się nad tym dłużej, bo Julia w końcu zdecydowała się ruszyć do kuchni a on podążył za nią. Nikt nie mógł się mu chyba dziwić, łaknął jej towarzystwa niczym tlenu. Pytaniem które zadała kiedy się zatrzymali, poczuł się jednak zaskoczony. Do tego stopnia, że jeszcze mocniej zabolała go głowa.
- Co? - zapytał prewencyjnie, bo może okaże się że udało mu się przesłyszeć i w ten sposób będzie mieć swoje małe, prywatne żyli długo i szczęśliwie. Jak na złość jednak Julia wydawała się wiedzieć o czym mówi i na dodatek oczekiwać konkretnych odpowiedzi, więc zamilkł na chwilę. Nie, nie zamierzał się migać, po prostu sam musiał się nad pewnymi sprawami zastanowić.
- W wersji oficjalnej, czy tej niekoniecznie? - uśmiechnął się odrobinę prześmiewczo, szybko jednak mijamu zrzedła. Czy panna Crane to właściwa osoba, by odsłonić się aż tak bardzo? - Do tego stopnia? Pierwszy raz - czyli jak powiedzieć wszystko, nie mówiąc nic według Dillona Riseborough.
ODPOWIEDZ