lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Ta niewdzięczna suka miała romans.
Po tym wszystkim co dla niej zrobił, ona wywinęła mu taki numer. Poznał ją jeszcze na stażu, na którym wyróżniała się urodą, inteligencją, ale i też pewnego rodzaju wycofaniem. Te wszystkie młode dziwki kombinowały tylko jak zrobić na nim wrażenie, bo był jednym z tych, którzy mogą zapewnić im niezły start do kariery. Nikt jednak nie pouczył tych małolat, że Jamesowi Gordonowi nigdy nie imponowały spódniczki bądź bluzki z dekoltem, a wręcz takie kobiety wywoływały u niego obrzydzenie. Nie szanowały się. Desiree była inna, zazwyczaj chodziła na dyżury w obszernych bluzach, które wprawdzie nie podkreślały jej sylwetki, ale przynajmniej nie szukała pretekstu do kuszenia lekarzy. Wręcz przeciwnie, zazwyczaj wydawała się oburzona zainteresowaniem kolegów, którzy chcieli zaciągnąć ją do łóżka.
Wydawała się mu wówczas taka nieskalana i zupełnie niepodobna do tych dzieciaków. Miała najpiękniejsze i najbardziej smutne oczy na świecie i szukała tylko kogoś, kto ją pocieszy. To była kwestia czasu, kiedy zrozumie, kogo tak naprawdę chce.
I zrozumiała- po części, bo miał wrażenie, że cieniem na ich relacji kładzie się jej zawszony brat. Szybko domyślił się prawdy, a to, czego nie mógł wyczytać bądź wyciągnąć od niej (za często napotykał na mur milczenia), kupił od jej rodziców, którzy dość niewybrednie żartowali z tego, że ją również mogą opchnąć za parę dolarów. Ledwie powstrzymał się przed tym, by ich dopaść podczas niedzielnej mszy.
Taki był rycerski i robił to tylko dla niej.
Wiedział już z jakiego domu pochodzi i ile kosztowało ją ukończenie medycyny, jak bardzo z bratem trzymali się razem po wszystkich przejściach i jak bardzo ten człowiek ją ograniczał łypiąc złym okiem na ich szczęście. A ona go słuchała, wierzyła w niego jak w Ewangelię, choć łagodnie jej tłumaczył jak bardzo jest to zaburzony człowiek. Na próżno, ciągle przekładała ich rodzinne sprawy na ten świeży związek.
Jeszcze wtedy jej nie karał inaczej niż tylko milczeniem, które sprawiało, że przybiegała do niego zawstydzona. Potrafiła przepraszać go tak pięknie, że uzależnił się od wpędzania ją w coraz większe poczucie winy, ale to ona zaczęła, pierdolona suka. Dobrze pamiętał kiedy stracił nad sobą kontrolę. Pocieszała męża jakiejś zmarłej pacjentki, on taksował ją wzrokiem i jeszcze zaprosił na wieczór, na pogrzeb. Ta głupia poleciała jak na skrzydłach przynosząc mu wstyd na cały oddział. To wtedy uderzył ją z pięści prosto w twarz i patrzył jak siła jego uderzenia ciska ją prosto na podłogę jak szmacianą lalkę.
Jakże mu to się podobało, choć wiedział, że pobiegnie do swojego ukochanego brata się wyżalić. Tyle, że tamtego dnia Dillon, ta szuja postanowił się zaciągnąć i w ten sposób sprzedawała mu wersję z potknięciem się.
Desiree potem przez miesiące prześladowały wypadki, urazy, wreszcie nauczył się znęcać nad nią tak, by nie zostawiać śladów. Za każdym razem był przekonany, że wreszcie się ocknie i ucieknie, ale ona tylko ponownie budowała wokół siebie mur, który doprowadzał go wręcz do szewskiej pasji. Stawała się obca i musiał przypominać jej za każdym razem, że jest jego. Nie chciał ciąży, dziecka, ale dopuściła go do niego dopiero, gdy skończył trzy latka i był rozkosznym brzdącem. Tak bardzo, że jego partnerka zapomniała o tym, że to oni się liczą, a nie jakaś kukła posiadająca ich wspólne DNA.
Wiedział, że co powinien zrobić i jak bardzo upozorować wypadek pod kołami samochodu, by ją dostatecznie obarczyć wyrzutami sumienia. Odeszła ze szpitala, przemykała przez dom jak cień, ale wreszcie była tylko jego i gdy wracał do domu po dyżurze, witała go porządna kobieta jak powinno być od samego początku.
A potem, gdzieś w okolicach jesieni nagle zaczęła znikać.
Wytropienie jej kochanka okazało się zbyt łatwe, dojście do niego zaś niemożliwe. Nie był byle kim, a James nie był człowiekiem lekkomyślnym. Obserwował. Czekał na moment, w którym ten człowiek znudzi się bezczeszczeniem ciała jego żona i pokorna przyjdzie go przepraszać na kolanach. Po weselu jednak wiedział, że nadzieje były płonne i zrozumiał, że skandal o którym huczy całe miasto stał się udziałem jego żony.
Tak innej od tych wulgarnych i łatwych panienek, które spotykał. Jak ona mogła w ogóle im coś takiego zrobić? Sprzedać ich miłość w imię… czego?
Przekleństwa, które mielił w zębach nie pasowały do lekarza, podobnie jak Shadow, ale nie po to od miesiąca tropił jej brata, by teraz się poddać. Wiedział, że wziął wolne, więc niedługo wpadnie w cug. Sama Desiree kiedyś nieopatrznie mu wyznała, że po tym wyjeździe działy się z nim złe rzeczy i choć sama była za głupia, by to pojąć, on w mig zrozumiał, że głowa mu szwankuje.
Wystarczyło więc rozegrać dobrą partię szachów, by go odsunąć od zawodu i zmusić do sądu wojennego, a potem wysłać prosto do więzienia. Bez niego dziewczynę wreszcie uda się przekonać, że ten romans był całkiem niedorzeczny i że powinni wziąć ślub. Dlatego czekał i wreszcie, gdy Dillon ruszył się już na miękkich nogach od baru, wstał, by z całym impetem się z nim zderzyć.
- Uważaj jak chodzisz - i podniósł głowę, by pan doktor dobrze wiedział z kim ma do czynienia. Już on zadbał, żeby ostatnio żadna wiadomość od niego nie docierała do siostry, więc biedny, mały żołnierzyk mógł się czuć absolutnie opuszczony, nawet przez najbliższych, choć i Gordon do tego się dokopał i wiedział, że Desi nie jest nawet z nim spokrewniona.

Dillon riseborough
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
Wszyscy mogli mówić co chcieli, ale właściwie od zawsze był typem samotnika. Nigdy nie potrzebował wokół siebie kordonu kolegów czy wianuszka wpatrzonych w niego dziewcząt. Nie potrzebował również być w centrum uwagi, ani żadnej pomocy. Bo owszem, za swego rodzaju przekleństwo uznawał to, że w i e d z i a ł co mu jest. I zamiast jak na dojrzałego, świadomego człowieka przystało dać sobie p o m ó c i skorzystać choćby z terapii, wdrażał ją sobie sam. Przestudiował podręczniki. Publikacje. Nawet Internet. W momentach załamania więc sam ze sobą żartował, że byłby doskonałym neurologiem. Albo lepiej, psychiatrą. Cóż za doskonały pomysł! Mógłby innym wciskać cudowny kit o tym, że żałoba ma swoje etapy i przejście ich pomoże wyjść w końcu na prostą. Dillon Riseborough był bowiem człowiekiem pogrążonym w głębokiej żałobie. W głębokiej żałobie po samym sobie.
A to był właśnie jeden z tych dni, kiedy oglądając rano w lustrze swój parszywy ryj, zastanawiał się czemu i on nie umarł w tym pierdolonym konwoju. Pierdolonym konwoju na środku pierdolonej wojny na której był jak jeden z tych plastikowych żołnierzyków, którym sam odrywał głowy kiedy był dzieckiem. Gdyby tylko zamienił się miejscem z tym pierdolonym, przemądrzałym Scottem, pewnie realnie oderwałoby mu głowę. Słodka myśl. To jeszcze złość czy już targowanie się? Chuj z tym. W zamian za to nadal żył. Przynajmniej jak na razie. Żył chyba na złość ludziom, którzy uważają, że życie musi mieć jakiś ciężar. Nie, nie musi. Wszystkie problemy nie mają żadnego znaczenia. Kredyt, inflacja, niezapłacony czynsz, wszystkie te l ę k i czy ki chuj nie daje spać.
Dillon Riseborough po prostu sobie żył.
Szukał guza ale spadał na cztery łapy. Kopał pod sobą dołki, ale w nie nie wpadał. Zatoczył się spod lustra prosto do kuchni gdzie zasiadł przy suto zastawionym stole - co w tym romantycznym układzie oznaczało co najwyżej butelkę wódki i zimną pizzę z wczoraj - i oddał się kontemplowaniu swojej własnej zajebistości tak skutecznie, że obudził się późnym wieczorem. Zupełnie niczym jakiś Dr Jekyll i Pan Hyde, obudził się raczej jako potwór, i to potwór wygłodniały i domagający się żeru. Ostatkiem sił próbował z tym walczyć ale poległ. Zaliczył prysznic i komplet świeżych ubrań. A potem niesiony niczym na autopilocie, w dziwnych okolicznościach pojawił się w Shadow. Większość jego znajomych uważało pewnie tą lokalizację za ostatnią spelunę, dopóki jednak serwowano tu alkohol i nie pytano o trzeźwość, Dillon czuł się zaproszony. To, moi państwo, była już akceptacja. Nagle stawał się duszą towarzystwa, niezaprzeczalną gwiazdą imprezy, bożyszczem kobiet - choć na trzeźwo żadnej z nich nawet nie pozwoliłby sobie zrobić laski, między Bogiem a prawdą. Tego pierwszego tak naprawdę to nie ma, bo gdyby był to dopiero by było!
Kolejka za kolejką, funkcjonował dłuższą chwilę w tej prowizorycznej namiastce szczęścia, niesiony co najwyżej promilami. Spędził przy barze właśnie dłuższą chwilę, fundując kolejki głównie sobie, w pewnym momencie jednak uderzyło go jak bardzo jest nieszczęśliwy i samotny, i postanowił wrócić do swoich gorących towarzyszek. Mógł być napierdolony jak szpadel, wiedział że to żadne eleganckie damy a raczej proste dziwki szukające sponsora dla własnej imprezy, ale było mu wszystko jedno. Jak każdego innego zresztą dnia, w większości możliwych tematów. Był doskonale obojętny, przynajmniej do czasu kiedy ktoś na niego wpadł.
- Kurwa - warknął i odsunął się, wygładzając na sobie materiał ubrania, zupełnie tak jakby jeszcze zależało mu na tym, żeby przyzwoicie wyglądać. Ja pierdolę, tego się po prostu nie da wygładzić. Mógłby przyznać, że wręcz fizycznie odczuwał pod skórą narastającą w nim irytację i że głowa podpowiadała mu już odpowiednie obrazki związane z tym, jak bardzo za to zaraz temu przegrywowi zajebie. Wyprostował się jednak i nagle go olśniło. Gordon. Jebany męt wylazł znowu ze swojej nory. Dillon zaczął się w głos śmiać. - Kurwa. Uważaj jak chodzisz. Słowa mędrca - sześć słów najwyraźniej starczyło, by śmiał się wręcz histerycznie. Teraz to jego jednak złapał za materiał ubrania i przejechał po nim rękoma, jakby pomagał najlepszemu przyjacielowi, a nie największej kurwie jaka zaszczyciła ten padół łez. - Już, będzie, nie ma co płakać - zacmokał w jego stronę po czym odsunął się i poklepawszy go jeszcze po ramieniu, próbował ruszyć w stronę swoich rozkosznych towarzyszek, bardziej co prawda zaprzyjaźnionych z chlamydią niż nim samym, ale nadal wyjątkowo rozkosznych. Zamiast tego znowu walnął w tego jebanego Gordona.
- Kurwa - zdenerwował się nie na żarty, bo już mu się wszystko popierdoliło czy zrobił to celowo, czy jednak przypadkiem.
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Nienawidził tego parszywego gnoja, którego Desiree szumnie nazywała bratem, choć nie byli nawet ze sobą spokrewnieni i wiedział, że ta cipa o tym wiedziała. Pewnie skrycie marzyła o tym, by i on jej wsadził, co doprowadzało go do białej gorączki. Ostatnio odnotowywał każdą jej niewierność i wiedział, że ten żałosny żołnierzyk jej na to pozwala. Inny brat kazałby jej na kolanach wracać do kochającego partnera, ale ten wręcz ją do tego dopingował. Należało go więc zdyscyplinować, choć trwało to bardzo długo.
Umiał jednak być cierpliwy i w przeciwieństwie do swojej ukochanej dziewczyny szybko łączył fakty i widział jak bardzo wojna zniszczyła tego cwaniaka. Jeszcze przed nią był nieznośny i zaborczy w stosunku do swojej małej siostrzyczki, ale teraz już przeginał. Wymagał jej opieki i wsparcia na okrągło, a na dodatek dyrekcja patrzyła na niego przez palce, bo był bohaterem. Dla Jamesa zostałby nim wtedy, gdyby go odesłali w blaszanej skrzynce, ale najwyraźniej prawdą było, że takie karaluchy miały przetrwać wszystko, łącznie z ostrzałem z moździerza.
Jego modlitwy nie zostały wysłuchane i musiał użerać się z ułomnym szwagrem, który na dodatek szybko zdobywał uznanie jako specjalista i powoli stawał się zbyt ciekawy. Za mocno wychylał się w stronę ukochanej siostruni wyczuwając podstęp, gdy mówiła o szczęściu z nim. Zupełnie jakby ta mała gnida pojęła, że to bujda na resorach i tylko czekać aż wreszcie drążyłby za bardzo.
To dlatego musiał się go pozbyć.
Wbrew obiegowej opinii (którą dusiła w sobie Desiree) nie był jednak potworem i nie zamierzał zniszczyć go doszczętnie. On tylko potrzebował usunąć go ze szpitala, by zrobiło się jakoś przyjemniej. To dlatego jak ten pies czekał wytrwale szwendając się z nim po tej ruderze i wierząc, że odpowiednio sprowokowany nie będzie umiał powstrzymać swojego instynktu. W końcu ci wszyscy żołnierze mieli w DNA wpisaną śmierć i większość prędzej czy później sięgała po broń i zabijała swojego sąsiada. Tego debila bronił jeszcze święta przysięga Hipokratesa, ale z każdą kolejką rozwiązywały mu się pięści.
To dlatego po raz drugi się z nim zderzył i obserwował jak traci cierpliwość.
- Ależ panie doktorze, czy wszystko w porządku? - wypowiedział te słowa głośno, tak, by poruszyć tłum gapiów, którzy obserwowali tę scenkę. On w końcu chciał tylko pomóc temu biedakowi, który najwyraźniej tracił dziś nad sobą panowanie. - Chodź, Dillon, odwiozę cię do domu - złapał go za ramię dobrze wiedząc, że tego biedaczek nie ścierpi i tam, gdzie powinien okazać pokorę, stanie się za chwilę pospolitym pieniaczem.
Taki był problem z tym chłopcem, że choć bardzo chciał dorosnąć i pokazać się z dobrej strony, na koniec dnia okazywał się jedynie psychicznym furiatem, któremu brakowało opanowania. I który jak dziecko we mgle dał się wodzić na pokuszenie jemu nie wiedząc jak cienka granica dzieli go od utraty uprawnień i sądu wojskowego.
Przy odrobinie szczęścia na dodatek jeszcze złamie sobie prawą dłoń i już zostanie na dobre kierowcą karetki.
- Nie rób scen, jesteś całkowicie zalany - ależ niech robi, najwyższa pora na przedstawienie.

Dillon riseborough
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
Ślizgał się na swoim świętym przekonaniu o tym, jak to doskonale poradzi sobie ze swoimi problemami sam już dobre kilka miesięcy, i choć póki co autorska terapia nie przynosiła żadnych skutków, nie widział powodów by szukać pomocy gdziekolwiek indziej. Jego sposób przecież po prostu nie mógł być zły - wycofywał się, stając zupełnie nieszkodliwym dla społeczeństwa. Szkoda jedynie, że w tym wszystkim zapomniał o tym, że częścią tego pieprzonego społeczeństwa jest on sam, więc właśnie przegapiał to że wpadał na równię pochyłą, prowadzącą takich straceńców jak on prosto do samego piekła.
Choć właśnie w myślach wysyłał tam tą gnidę, która śmiała się do niego przyczepić. Epitety, które buzowały mu pod czaszką były zresztą jeszcze mniej z kategorii tych do zacytowania. Problem polegał na tym, że jeśli można było coś powiedzieć o jego podejściu do Jamesa, to Dillon uważał że jego miejsce jest tam skąd przyszedł - gdzieś między karaluchami i to w momencie, kiedy rychło trzeba było wykonać deratyzację. Zdążył nawet - oczywiście w myślach, w głębokiej konwersacji z samym sobą - odsądzić od czci i wiary nawet swoją ukochaną siostrę, bo jak w ogóle mogła mieć tak fatalny gust w stosunku do mężczyzn? Pierwszy? Pieprzony mizogin obawiający się silnych kobiet. Ten tutaj okaz? Zapatrzony w siebie buc uważający innych za gorszych. Pewnie jeszcze tlen mu gnojki niepotrzebnie marnują. Jeszcze trochę i będzie optował w ratuszu za utworzeniem getta. Świat już takich widział i za dobrze to się nie skończyło. A ten aktualny? Wiecznie niezdecydowany śmieszny artysta? Dillon aż w środku wywracał oczami, zastanawiałby się pewnie nad tym jeszcze dłużej ale głos Jamesa skutecznie wyrwał go ze swojego świata. Kurwa. Kurwa kurwa.
Co to za jebane przedstawienie?
Zaczął się dość nerwowo rozglądać wokół, trochę tak jakby ten nieszczęsny przydupas jego siostry mógł mówić do kogokolwiek innego. Ludzi wokół było co prawda sporo, ale jednak nikt nie zbliżył się chociaż trochę do towarzystwa które było pobłogosławione możliwością odżywania się do tego specyficznego człowieka. Czyli jednak upolował sobie jego na wolnego słuchacza, cudownie!
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku - wycedził przez zęby, bo czuł już pod skórą całą tą kumulującą się złość, ale wiedział że to nie jest ani czas ani miejsce na to, by się z nią afiszować. A już na pewno nie kiedy ten czubek patrzy mu na ręce. Wdech i wydech. Jesteś jebanym kwiatem pieprzonego lotosu czy jak tam szedł ten banał. No ale najwyraźniej się kurwa po prostu nie da, bo typowi się jeszcze zebrało na macanki. Wdech i wydech, Riseborough. No nie da rady. Odrobinę zbyt mocno strzepnął z siebie to jego łapsko i tym razem już bardziej warknął:
- Kurwa, Gordon weź idź i się w końcu odpierdol, nie wiem na co liczysz ale wolę dziewczyny - dzięki Bogu język mu się jeszcze nie plątał, choć w tym momencie odpowiadała za to zapewne solidna dawka adrenaliny, którą wręcz zaczynało buzować jego ciało. Odsunął się na dwa kroki. - Luke, macie tu jakiś wolnych chłopców? Doktor Gordon będzie zainteresowany dzisiejszego wieczora - wydarł się w stronę znajomego barmana, który najpierw jedynie się zaśmiał, po czym nawet całkiem odważnie na jakieś towarzystwo wskazał. Cudownie! Dillon wyszczerzył się w czymś na kształt przebiegłego uśmiechu i odsunął się kawałek dalej, z zadowoleniem informując Jamesa:
- Rób co chcesz, ja wracam do dziewczyn - i mógłby być z siebie naprawdę nieskończenie dumny, bo czuł się w tej małej potyczce wygrany z typem na tyle, że miał w planach odejść i nigdy tu nie wracać. I ruszył w kierunku stolika, od którego chwilę temu odchodził, ale oczywiście gracja po takim przepiciu była przy tym zerowa, więc znowu zaczepił Gordona ramieniem. I zaczął się jedynie z tego głupio śmiać.
lorne bay — lorne bay
11 yo — 111 cm
Awatar użytkownika
about
hasło: lornebay
Nie mógł ścierpieć tego obrzydliwego szczura, który za każdym razem po przekroczeniu progu jego domu zachowywał się jak u siebie i zawłaszczał dla siebie jego partnerkę. Prosił ją, potem żądał, by przestała tak często się z nim widywać i mimo że we wszystkim go zwykle słuchała, tu położyła na stół tak kategoryczny sprzeciw, że wówczas pierwszy od dawna zapomniał się i złamał jej żebro. Na próżno, przełykała łzy i prosiła, by przestał, ale potem dalej widywała z tą patologią. Brzydził się go, prosił dyrektora, by go nie zatrudniał po tej śmiesznej wojence, ale weterani mieli swoje prawa.
Najwyraźniej na tyle żałosne, że nie przeszkadzało nikomu, że chirurg, odpowiedzialny za składanie ludzkich kości coraz częściej traci nad sobą kontrolę i upija się. Już niedługo, a ręce zaczną mu się trząść tak, że tylko czekać aż wydarzy się jakaś tragedia. Z tego też powodu jako opiekuńczy szwagier postanowił do tego nie dopuścić i dlatego (rzecz oczywista) trzymał teraz nad nim nadzór patrząc jak zaczyna się miotać jak ranne zwierzątko.
Jeszcze nie do końca wiedział jak wyprowadzić go z równowagi, ale dziewczyna, która była znajomą, polewała mu na tyle, że to wszystko miało być tylko kwestią czasu. I tego ile jeszcze wytrzyma tego jego chamskich odzywek, rodem z rynsztoka.
- Widzę, że mamusia nie nauczyła cię kultury, Riseborough - wycedził więc przez zęby. - Była zbyt pijana pieprząc się z twoim tatusiem? On chyba też był niespełna rozumu, co widać po Desi - ściszył głos, ale tak, by perfekcyjnie słyszał go właśnie Dillon i by każde słowo docierało do niego wręcz w zwolnionym tempie prowokując go do reakcji. W końcu póki ten śmieszny lekarzyna trzymał się dobrze to nie mieli żadnych powodów, by uważać go za niespełna rozumu, a do tego dążył. Do tego i do faktu, by uznali tę bójkę za napaść na Bogu ducha winnym szwagrze, który usiłował go powstrzymać.
Myślał jednak, że poczeka, że rozegra to na chłodno i że będzie to proces długotrwały, ale przynajmniej satysfakcjonujący go na tyle, by nie musiał posuwać się do bardziej drastycznych środków. Nie z człowiekiem, który mógł wpaść w szał i nie w ten sposób, by dotkliwie zrobić mu krzywdę. W końcu miał swoje zasady, prawda?
Najwyraźniej jednak wzięły one w łeb, bo gdy tylko Dillon ponownie się na niego natknął, podłożył mu nogę tak umiejętnie, że tylko patrzył jak ląduje głową o taboret.
Może to uszkodzenie mózgu to nie był taki zły pomysł?
A przecież nikt nie uwierzy w to, że ktoś taki jak James Gordon byłby w stanie podciąć nogi komuś takiemu jak Dillon. Sam się pogrążał tym piciem i dziwkami, które tylko czekały na to aż doktorek zacznie im stawiać. Najwyraźniej do piekła ortopedy wiodła całkiem prosta droga, ale jego ukochany szwagier nie wykluczał żadnego złamania przy pokonywaniu kolejnych zakrętów.
Najwyższa pora wypchnąć braciszka na sam ring.

Dillon riseborough
hasło: lornebay
sumienny żółwik
universal person
brak multikont
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Julia Crane

Jak on go, kurwa, nienawidził. Podobnie podłymi uczuciami można pewnie darzyć co najwyżej karalucha, który z niepokojącą pewnością siebie rozgaszcza się w twoim domu. Gordon był taki sam. Pierdolony karaluch. Jebany robal. Jak on żałował, że nie ma cudownych możliwości zwiększenia się na chwilę i zdeptania go pod podeszwą własnego buta. Docisnąć i jeszcze rozsmarować na boki, co by zginął śmiercią równie chujową co jego cała egzystencja na tym pierdolonym padole łez. Wywracał mentalnymi oczami na samą myśl. Bo o ile uwielbiał swoją drogą siostrę jak nikogo, podejrzewał, że srogo musiało ją przyćmić w momencie, w którym uznała że James Gordon jest odpowiednią partią na rozpoczynanie związku, a potem zakładanie rodziny. Bo może i owszem - kobiety się zachwycają jego klasyczną, nienachalną urodą (to cytat z pokoju socjalnego, a fuj), a na sam fakt zawartości portfela z pewnością robiło im się wilgotno, ale kurwa serio? Przecież facet był jedną, chodzącą, czerwoną flagą (zupełnie jakby on, czy jego drogi przyjaciel Remington nie byli, ale jakoś ich partnerek, cóż, nie żałował). Może w tym właśnie była całe szaleństwo? Może to w tym po prostu tkwiła metoda? Dziewczyny musiały lecieć na takich zaburzonych typów z dziwacznie nieskładającą się do kupy historią. A oni sami - w sensie ci od czerwonych flag - między sobą się najwyraźniej wybitnie wręcz dogadywali (patrz on i Dick), albo próbowali utopić w łyżce wody (patrz on i jakże drogi mu szwagier). O mało z wrażenia nie splunął pod własne nogi, ale nawet pijany na tyle, na ile właśnie był, starał się zachować jakiekolwiek podstawy kultury. Nawet choćby miało i chodzić o środek Shadow.
Był jednak bowiem bardziej niż pewien, że ta pierdolona glizda skończyła już na dzisiaj swoje show. Zresztą, w mordowni wyjątkowo publiczność nie zaszczyciła ich licznie, pewnie dlatego się wycofał. O jakże był naiwny w osądach. Najwyraźniej przeceniał jakiekolwiek pokłady klasy u tego człowieka, bo jego noga (jaka szkoda, że nie złamana z przemieszczeniem) wylądowała między tymi jego, a że Dillon miał już dziś grację słonia w składzie z porcelaną, wyrżnął jak długi, uderzając bokiem głowy o jeden z tych barowych stołków. Wystarczył tylko ten moment, a cała złość w nim wezbrała niczym rzeka w trakcie powodzi i sam już nie wiedział, czy chwilowo ogłuszyło go uderzenie czy ten głuchy dźwięk w uszach to jego wojenne dziwactwa, wracające z zaświatów? Poderwał się lekko, podpierając chuj jeden wie czy tego pieprzonego stołka czy samego baru. Łuk brwiowy miał na bank rozcięty, bo krew leciała mu po twarzy wręcz ciurkiem i ledwo nadążał z wycieraniem tego bałaganu rękawem koszuli. Do tej pory białej - laski w końcu na to lecą - teraz udekorowanej jego własną krwią tak obficie, że przypominał raczej tych ocalałych z wypadków komunikacyjnych (którzy udają, że przecież nic się nie stało) których czasami ogarnia w karetce. Pewnie by się tym przejął, ale pobieżnie zerknął tylko na dłonie. Był chirurgiem, dłonie były jego narzędziem pracy a w momentach takich jak ten czuł się jak Bach, Beethoven czy inny Chopin, wirtuoz, którego twórczość zmienia historię. Czyjeś, mocno prywatne na pewno, dlatego z taką atencją do tego podchodził.
A potem go odcięło.
Ocknął się w momencie, w którym barman - co uznał za wyjątkowo zabawne, bo dużo drobniejszy i mniejszy niż sam Dillon - odciągał go (a raczej mocno się starał) od Gordona, który zaliczył spotkanie z partnerem, a Dillon wyrósł na nim i najwyraźniej kilkukrotnie trafił go w tą jego nienachalną, kurwa fuj, twarz. Albo zalał go tak własną krwią? Chuj z nim. Dźwięk wracał mu w uszach, i choć przez długą chwilę słyszał co najwyżej jak jego prywatne serce pompowało (mocno nakręcone adrenaliną) krew, nagle przez tą kakofonię dźwięków usłyszał znajomy głos. Zaczął się obracać jak w matni, jak zwierzę w złapane w sidła, które właśnie zaczyna panikować. Legenda głosiła o jeźdźcach apokalipsy. Sterydowych ochroniarzach. Policjantach, straszących wszystkich co najwyżej paralizatorem. Ale nie o eterycznych damach, które łamią facetom i tak złamane już serce.
Julio Crane, co ty robisz w tak podłym miejscu?
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Pojawienie się w tym miejscu zakrawało na samobójstwo, ale był to jeden z tych dni, w których chętnie przystałaby na taki scenariusz. Miewała i takie- gdy wyłączała swój telefon zawzięcie ignorując wszystkich wokół i szukała niebezpieczeństwa lekkomyślnie wypatrując go zza winkla. Nie mogła być nieszczęśliwa, bo to nigdy nie pasowało zbytnio do jej anturażu, ale mogła wypić jednego czy dwa drinki w tej podłej miejscówce i poszukać czyjejś twarzy, która nie zostanie z nią na długo. Zdecydowanie nie ta jak Dillona, która prześladowała ją od pewnego czasu i wbijała się w jej zwoje mózgowe z taką łatwością, że zaczęła wątpić w swój talent do porzucania kogoś po jednym razie.
Być może dlatego choć godzina była już zacna, Julia Crane siedziała wciąż trzeźwa i próbowała zaćmić swoje myśli fajkami. Na próżno, boleśnie przytomna i świadoma wreszcie postanowiła wreszcie wrócić do domu.
Najwyraźniej umysł jednak płatał jej figle i nagle odpieprzał jak w cyrku bolesnego fikołka, bo wystarczyło tylko ruszyć ze stolika do wyjścia, a zmaterializował się przed nią pan doktor. Broczący krwią, boleśnie nieprzytomny i zaćmiony gniewem, który chyba apogeum osiągnął, gdy zobaczyła w jego rękach stołek barowy, który postanowił połamać na mężczyźnie śmiejącym się w kułak.
Scena wydawała się jej komiksowa, nieco z Tarantino, skoro krew lała się jak szalona, a ona sama trochę na oślep i bez żadnego głębszego sensu wołała jego imię. Jeśli chciała problemów to właśnie materializowały się one przed nią i zanim zdołała przynajmniej stwierdzić, że to kiepski pomysł już stawała w samym środku tego show.
- Wystarczy! Do cholery, już wystarczy! - i zachwiała się, bo przed nią wylądowała pięść tego drugiego i pewnie, gdyby nie jej szybki unik, już nie byłaby taka piękna, a przynajmniej nie miałaby prostego nosa. Mężczyzna ten jednak oprzytomniał i od razu zabrał ręce, a ona spojrzała na niego faktycznie jak na karalucha, bo cóż, jeśli chodzi o strony to ona już dawno wybrała. Jej zawodnik w ringu ledwo patrzył jednak na oczy, więc jednym ruchem zdjęła koszulę z ciała ignorując gwizdy rozochoconej publiki i przyłożyła do jego opuchniętej twarzy. Niezależnie od tego, że zaraz nawet jej bielizna miała ociekać krwią, nie zamierzała puścić Dillona.
Złapała go za rękę.
- Chodź, odwiozę cię do domu - i z jej ust nie mogła być to propozycja, gdy konsekwentnie przykładała mu materiał swojej koszuli do twarzy, a na widok towarzyszących mu panienek jedynie pokręciła głową z niesmakiem, ale jednocześnie z troską. Działo się tu coś cholernie dziwnego i miała milion pytań, ale konsekwentnie je wyciszała zmuszając go, by wreszcie wyszli z tego cholernie paskudnego miejsca i z tych okoliczności, które przecież mogły się dla niego skończyć odebraniem licencji lekarza.
Czemu ryzykował tak bardzo? Dla kogo?
Najwyraźniej jednak Julia umiała trzymać język za zębami, bo nie powiedziała ani słowa do momentu, gdy wreszcie nie zajął miejsca w hotelu pasażera ściekając krwią na jej skórzane obicia mercedesa. Zupełnie nie zwracając na to uwagi usiadła mu praktycznie na kolanach, by powoli opatrzyć jego łuki brwiowe, które wydawały się być jedną wielką fontanną posoki.
- Masz kogoś znajomego na dyżurze? Powinni ci to zszyć - oceniła tonem eksperta, który wiedzę medyczną czerpie z seriali i delikatnie, ze sporym wyczuciem przesunęła materiałem ocierając krew na tyle, by wreszcie bez przeszkód mógł spojrzeć w jej oczy. Przynajmniej tyle mogła dla niego zrobić, choć pewnie wlał w siebie taką ilość alkoholu, że nie kontaktował nawet kim jest i dlaczego tak żałośnie usiłuje go ratować. Crane jednak nigdy nie potrafiłaby przejść obojętnie i niezależnie od wszystkiego między nimi martwiła się jak diabli, choć nadal była kurewsko spokojna i wyciszona, bo nie potrzebowali kolejnej burdy, podczas gdy ta jeszcze nie wygasła.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Ile razy już obiecywał sobie, że kiedy przydarzy mu się to następny raz, w końcu podejmie jakiekolwiek kroki by zrobić ze sobą porządek. Obiecywał, zarzekał, w chwilach zwątpienia nawet wstępnie wszystko planował. Szkoda tylko, że nie był w stanie zaplanować tego, kiedy to pojawiało się w jego głowie, a pieprzone miało rozmach i w ostatnim czasie rozgaszczało się tak skutecznie, że niczym przy dźwięku fanfarów, objawiało się jakąś jebaną aurą, jak jakiś starszy przemocowy brat dotkliwej migreny. Nawet pewnie śmiałby się z tego, gdyby nie przyzwyczaił się do pewnych podstawowych wręcz faktów - to było jak pierdolona zapowiedź małej, prywatnej apokalipsy. A przecież wiadomo, do czego owe prowadzą? Sam Dillon wiedział, że pewnego pięknego dnia nastąpi apogeum wszystkiego i straci nad tym jakąkolwiek kontrolę. Głupi, przez tyle czasu zakładał, że tą jebana wóda przyćmi go na tyle, że nie będzie w stanie kogoś skrzywdzić, dzisiaj jednak okazało się, że była co najwyżej zapalnikiem, który nakręcił go na więcej. Pierdololy Judasz.
Pierdolone więcej. Kiedy w końcu ocknął się w samochodzie, po raz pierwszy od kiedy pamiętał, zaczął bać się sam siebie. Powód był prosty - nie spodziewał się, że całe to ustrojstwo będzie w stanie odciąć go na tyle, xd wytnie mu ostatnie minuty, godziny (?) z pamięci. Ostatnie bowiem co pamiętał, to że ten pierdolony robak wylazł ze swojej nory i nagle próbował się z nim zaprzyjaźnić. Dobre sobie. Z a p r z y j a ź n i ć raczej z gorącymi dowodami do wniosku o usunięcie dyscyplinarne z pracy. Spojrzał po sobie, wyglądał jak sprawca lub ofiara jakieś masakry, krew była dosłownie wszędzie. Uniósł lekko do góry ręce, po kolei - niczym w trakcie jakiegoś ćwiczenia neurologicznego - zginał i prostował palce, szczęśliwie nie rejestrując póki co żadnych urazów, choć ręce paliły go żywym ogniem a pozdzierane wręcz do mięsa knykcie nie były zapowiedzią niczego dobrego.
W tym momencie był jednak w takim stanie, że miał to w dupie.
W tym momencie był jednak w takim również stanie, że gdy nagle wyrosły przed nim jakieś ręce, na dodatek z czymś co kiedyś było ręcznikiem, ubraniem (?) a teraz co najwyżej kawałkiem zakrwawionej szmaty, w panice wręcz złapał za przeguby dłoni, unieruchamiając swojego - jak okaże się później - anioła stróża. Powoli zaczynam rejestrować gdzie jest i że wystarczy spojrzeć w bok, by docenić że ze wszystkich ludzi na świecie, z jego prywatnego piekła postanowiła holować go akurat Julia. Czy powinien przeprosić? Czuł się na tyle tym wszystkim zawstydzony, że najchętniej udawałby, że jest niemową, ale w jego spojrzeniu mogła jasno te przeprosiny dostrzec. Jak i kilogramy bólu, niekoniecznie fizycznego.
Puścił jej dłonie, pozwalając sobie pomóc. Kiedy wręcz wpakowała mu się na kolana nawet jakoś nieudolnie próbował ją tymi swoimi mocno poobijanymi rękoma asekurować, szybko jednak zrozumiał że to nie najlepszy pomysł i po prostu pozwolił jej działać. Kiedy zapytała o znajomych na dyżurze, o mało nie parsknął śmiechem. Bardzo mocno próbował zrozumieć jej troskę, ale to było silniejsze niż on.
- Pewnie trudno w to uwierzyć, ale nie mam zbyt wielu przyjaciół - w innych okolicznościach przyrody, pierwszą osobą u której szukałby pomocy byłaby Desi, nie mógł jednak pozwolić by zobaczyła go w takim stanie, plus musiał wziąć poprawkę na to, jaką wersję historii sprzeda jej ten oślizły robal. Był jeszcze Remington - wiedział, że na niego akurat mógł liczyć w ciemno, bez niepotrzebnych pytań i następujących później niezręczności, Dick miał też jakieś przeszkolenie medyczne, więc pewnie zszyłby go podle jak jakiegoś świniaka, ale te rany byłyby jakkolwiek fachowo zaopiekowane. Dillon jednak tą świnią nie zamierzał wcale być i nie zamierzał objawiać się w krainie szczęśliwości przyjaciela i jego żony w takim stanie.
Musiał więc prosić Julię, by dalej taplała się w tym jego prywatnym bagnie.
- Powinienem mieć wszystko w domu - kiwnął dłonią w stronę w którą wystarczało pojechać, by skończyć w tym podłym Sapphire River. - Obiecałem ci, że cię czegoś nauczę - nawet lekko parsknął śmiechem, choć do śmiechu mu wcale mnie było i na dodatek krew znowu zaczęła zewsząd lecieć bardziej. - Mogłabyś mi to jakoś posklejać? - i cholera jedna wie czy pytał właśnie o swoją twarz czy o całe życie.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Jeśli istniała jakaś rada, którą Julia Crane powinna zapisać sobie złotymi zgłoskami na ścianie swojej sypialni to brzmiała ona: nie wychylaj się. W końcu nikt tak jak ona nie doświadczył tego jak bardzo wściubianie nosa w nieswoje sprawy może zaszkodzić i jak cienka granica dzieli ciekawość od piekła. Mawiali, że jeden stopień, który zazwyczaj pokonuje się w locie. Nie potrafiła jednak przejść obojętnie wobec tego co działo się tutaj. Nie z powodu bójki, bo te w Shadow były jak happy hours- co piątek i o osiemnastej- ale z powodu uczestnika tego zamieszania, który najwyraźniej temperament wykazywał nie tylko w łóżku. I pewnie, gdyby sytuacja była inna, mogłaby z tego się pośmiać, wzruszyć ramionkami i przejść z tym do porządku dziennego.
Tyle, że jej zawsze było daleko do rozkosznie uległej damy, która nie brudzi sobie rączek i czeka aż panowie rozwiążą pięścią swoje dorosłe problemy, a ona w tym czasie coś wyszyje (gdyby tylko wiedziała jak prorocze były te myśli!). Nigdy nie potrafiła usiedzieć w miejscu i się nie angażować, a jeśli ktokolwiek z jej bliskich (a Dillona za takiego uważała) mógł ucierpieć, rzucała się w ogień bez zastanowienia.
Tu raczej sprawdzało się jednak powiedzenie, że prędzej wyciągała go z tego pożaru, choć nie do końca była świadoma wszystkiego, co działo się wewnątrz i nie miała na myśli lokalu, ale samej psychiki młodego lekarza, która zachwiała się w posadach i on sam raczej nie przypominał tamtego siebie. Nie zamierzała jednak teraz tego roztrząsać ani też panikować, bo póki była nakręcona na działanie to nigdy nie pozwalała sobie na to, by stracić głowę.
Nie utraciła jej również wtedy, gdy praktycznie stalowym uściskiem omal nie złamał jej nadgarstka, co dla artystki jej pokroju równałoby się załamaniem kariery. Nie wyrwała się jednak, patrzyła na niego dłużej i dopiero dostrzegając w jego spojrzeniu swoiste przeprosiny, postanowiła zabrać dłonie i skupić się na tym, bo pomóc.
A przynajmniej nie zaszkodzić, bo krew broczyła tak obficie, że po chwili sama przypominała jakąś ofiarę wojenną albo strzelaniny, co jednak wcale nie przeszkodziło jej w uciskaniu jego rany. Którą właśnie rozerwał, gdy się zaśmiał i choć było to gorzkie i tak bardzo przykre, ledwo powstrzymała odruch uderzenia go w ten głupi łeb.
Miał w końcu ją, siedzącą mu na kolanach i próbującą to wszystko unormować, nawet jeśli było to syzyfowe zadanie bez szwów i jakiejś porządnej apteczki. Przez chwilę nawet rozważała telefon do Aidena, który wszak był chirurgiem plastycznym i na opatrywaniu twarzy znał się najlepiej, ale zarzuciła ten pomysł prędko, bo chyba nie zniosłaby skomplikowanych tłumaczeń, a i sam Dillon nie wyglądał na człowieka, który chciał się afiszować swoim stanem.
W końcu jego siostra była lekarką i sam fakt, że nie wymienił jej na tej liście, sprawił, że Julia poczuła się wciągnięta w pewną tajemnicę, która teraz broczyła świeżą krwią po jej czarnej bieliźnie upodabniając ją do reszty do jakiegoś pokracznego wampira.
- Patrz, a te twoje koleżanki były bardzo przyjacielskie - nie mogła sobie darować lekkiego przytyku, ale nie miała na celu okazanie zazdrości, nie, nie, chodziło raczej o to ich swoiste przekomarzanie, które miało mu pokazać, że może właśnie widziała jak traci zmysły, ale w porządku, między nimi to niczego nie zmieniało.
Ułożyła w końcu jego dłoń na materiale swojej bluzki. - Trzymaj tak, może przestanie lecieć - poinstruowała go, a gdy zapytał jak gdyby nic czy może go posklejać, roześmiała się jak wariatka. Tak, na pewno, przecież nie robi nic innego jak tylko szyje ofiary bójki, właśnie tym się zajmuje po godzinach, gdy jej farba wysycha.
Usiadła na miejscu kierowcy i przymknęła na chwilę oczy.
- Dobrze, więc jedziemy do ciebie. Weźmiesz prysznic i pokażesz mi, jak mam to robić - i pewnie w innych okolicznościach dodałaby pewnie, że powinien fetować fakt, że właśnie trafił na taką artystkę i może mu nawet wyszyje na czole wielkiego k… kwiatka, ale obecnie Julia była dość wycofana i skupiona na nim tak bardzo, że nie pozwalała sobie na żadne żarty. Nie potrafiła powiedzieć czemu to aż tak bardzo ją uderzyło- w końcu wyszło, że od początku miała rację- ani czemu zamilkła, ale chyba chciała w tym konkretnym przypadku mylić się jak diabli i wierzyć, że to był jedynie jednorazowy incydent i Dillonowi nic nie jest.
W przeciwnym razie ta troska, która w niej wezbrała, nie powtarzałaby się za często. Tego chciała, bo obecnie jak przez mgłę pamiętała drogę do jego mieszkania (w końcu nie było tak daleko) i choć miała pytań całe mnóstwo, nie zadała żadnego uznając, że niepotrzebne mu teraz przesłuchanie, ale pomoc. Przyjacielska, tak.
- Masz klucze? - idealnie mądre pytanie, gdy stało się przed drzwiami jego królestwa, w którym była właściwie tylko raz i zapamiętała z niego jedynie moment, w którym przyciskał ją do tych drzwi całując jak wariat. Teraz to ona pchnęła je do wewnątrz otwierając i łapiąc go za rękę. Nie wiedziała czy to mądre (pewnie nie), ale nie zamierzała zostawić go nawet na chwilę samego, nie w tym stanie i nie, gdy ledwo ją poznawał. Najwyżej zaliczy prysznic razem z nim, i tak lepiła się cała z krwi, a jej ślady zostawiali nawet na klamkach.
Niebawem to mieszkanie miało wyglądać jak nieidealna scena po bardzo krwawej zbrodni.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Cokolwiek tak skutecznie siało zamęt (nie nazbyt delikatnie ujęte?) w jego głowie, spokojnie mogło aspirować do miana pewnej żałoby - oznaczało tęsknotę za czymś bądź za kimś kto już nigdy nie wróci, i tak jak ona miało swoje stadia. Właśnie dosyć dotkliwie odczuwał skutki kolejnego. Adrenalina dochodziła bowiem najwyraźniej do wniosku, że okej, już wystarczy tego dobrego i bez żadnego większego pożegnania zamierzała opuścić jego ciało, w - jak uważał Dillon - w chwili, gdy najbardziej jej potrzebował. Zamiast tego zaczynał odczuwać ze zdwojoną siłą cały strach, stres i ból, który w różnych miejscach trawił jego ciało. To samo, które na dodatek zaczynało dygotać, w ten charakterystyczny dla anestetyków puszczających pacjentów po operacjach sposób. Uznawał to nawet za całkiem zabawne, bo choć nie był w stanie zarejestrować co tak właściwie udało mu się zrobić temu wstrętnemu robakowi od Desi, można było śmiało uznać, że jakieś gwałtowne cięcie przeprowadził. Pewnie na swojej karierze zawodowej, ale zawsze.
Był jednak tak rozdygotany, że wręcz fizycznie odczuwał że robi mu się zimno, wszystko inne więc odsunąć musiał gdzieś na bok, tym bardziej że skupiał się mocno na słowach, które opuszczały ponętne usta Julii Crane (może i był wrakiem człowieka, ale cóż począć, kiedy ona nadal tak na ciebie działa?), musiał w końcu być cały czas aktywnym rozmówcą. Poza faktem, że niespecjalnie grzecznym, bo gdy tak wytknęła mu jego dzisiejsze towarzyszki, dość gorzko, acz cicho parsknął delikatnym, mocno gorzkim śmiechem.
- Mała, to nie najlepszy moment na sceny zazdrości - i starał się nawet posłać do kompletu coś w rodzaju krzepiącego uśmiechu, szybko jednak tego pożałował, bo zaczynał odczuwać ból takich partii twarzy, o których istnieniu wiedział tylko dzięki temu, że sam był lekarzem. - Dodałbym, że ręce miałem przy sobie, ale gdyby tak było, pewnie właśnie wyglądałbym odrobinę korzystniej - najwyraźniej jego mózg tak zaćmiony do tej pory agresją i alkoholem wracał na właściwy dla siebie tor, a przynajmniej ponownie otwierał zwoje odpowiedzialne za dystans do siebie. Grzecznie postanowił się jednak póki co nazbyt nie wychylać, co więcej - słuchać przykazów swojego nowego Anioła Stróża - i trzymał mocno przy swojej twarzy kawałek materiału, który szybko był tak mokry od jego krwi, że nie wchłaniał już więcej. Mimo to nie miał zamiaru się skarżyć, prewencyjnie nie ruszał się jednak nadmiernie, jak i nic już nie gadał. Dopiero kiedy już było przed jego domem, a Julia zapytała o klucze, mruknął:
- Czy wyglądam na włamywacza? - i rzucił gdzieś pod nogi swój dotychczasowy opatrunek (koszuli już z tego Julia nie będzie miała żadnej), po czym zaczął przeczesywać kieszenie, wyciągając w końcu pęk kluczy. - Ten duży - podał jej nawet ten właściwy, a gdy tylko otworzyła drzwi, wręcz wczołgał się do środka. Najchętniej po prostu pieprznąłby się do łóżka tak jak stał i obudził się w jakimś lepszym czasie (i najchętniej miejscu), ale widział że Julia się nigdzie nie wybiera, a przecież dopiero co obiecał jej, że nauczy ją szyć, nie mógł więc zbyć jej w żaden sposób. Przecież wcale nie było tak, że Julia z poświęceniem wszystkiego wręcz chciała się po prostu nim zająć i upewnić, że będzie odpowiednio zaopiekowany.
Kiedy jednak stanęła w drzwiach do łazienki, spojrzał na nią mocno zdziwiony:
- O czymś zapomniałem czy po prostu chcesz do mnie dołączyć? - zwykle byłby to typowy flirt, który za chwilę doprowadziłby ich do pieprzenia się na kawałku pierwszego lepszego mebla, ale dzisiaj sam czuł się co najwyżej jak mebel.
Ten nikomu niepotrzebny.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Zapewne, gdyby pokusiła się o jakąś solidną psychoterapię, to usłyszałaby skąd wynika jej patologiczne wręcz zamiłowanie do ratowania ludzi w potrzebie. Podejrzewała, że ma to jakiś związek z jej samotnością, która usiłowała zazwyczaj zakryć poczuciem, że jest komuś niezbędna. Ta zabawa w kotkę i myszkę oraz w oszukiwanie samej siebie trwała w najlepsze, więc nie mogła być zaskoczona, gdy postanowiła zgarnąć swojego byłego kochanka (to dopiero niesmacznie brzmiało) i zaoferować swoje wątpliwe, krawieckie usługi na jego twarzy. Musiał być bardzo pijany, skoro na to przystał, ona zaś czuła, że i jej przydałaby się solidna porcja alkoholu, ale dla odmiany była dziś nie dość, że trzeźwa jak świnia to na dodatek, tak przerażona jego stanem, że musiała improwizować i zgrywać jakże racjonalną i spokojną Julię.
Albo tak działał na nią stres i zagrożenie. Gdy innych wręcz doszczętnie paraliżował, ona zachowywała się jak po amfetaminie, napędzona na działanie.
Musiała jednak cicho się zaśmiać, gdy stwierdził, że nie pora na sceny zazdrości, najwyraźniej cokolwiek (bo było coś, prawda?) odpowiadające za rozpierdol w jego głowie nie odcięło mu poczucia humoru i tego rodzaju zblazowania, które od początku ze sobą dzielili.
- Czy ja wiem… korzystniej? Do twarzy ci z tym całym anturażem psychola - przechyliła głowę, by na niego spojrzeć i musiała orzec, że gdyby była inna (bardziej niewinna i przerażona) to pewnie na widok takiego Dillona w ciemnej uliczce wiałaby gdzie pieprz rośnie. Tak po prawdzie jej instynkt cały czas ją ostrzegał po tym jak złapał ją mocno za nadgarstek, ale najwyraźniej posłała go do wszystkich diabłów, skoro godziła się na przebywanie w jego chatce pośrodku niczego.
Była przekonana, że tak właśnie zaczyna się większość horrorów, w których bohaterka ginie z ręki jakiegoś szaleńca z nożem. Najwyraźniej musiała zastanowić się nad swoim postępowaniem, skoro nie zadrżała jej ręka, gdy otwierała kluczem drzwi do jego domostwa i rozgaszczała się w nim tak jakby wpasowała się tutaj od pierwszego chwili. To była jedna z supermocy Julii Crane- niezależnie od otoczenia wszędzie czuła się jak u siebie i tło dopasowywało się do niej jakby była jedną z tych głównych bohaterek oper mydlanych.
Nie czuła się jednak zupełnie jak w filmie. Nie, gdy na jego propozycję (sugestię bądź wspominki) złapała go mocno za kark i popchnęła w stronę prysznica. Pewnie w normalnych warunkach mógłby się jej sprzeciwić albo siłą wręcz zmusić do uległości, ale nie, gdy był pijany i jeszcze w szoku, który usiłował nieudolnie zakryć żartami, na które nie miała ochoty. W końcu nie po to tu przychodziła, by dać się wciągnąć w jego gierkę, że wszystko jest w porządku, a potem biegać na cmentarz, bo jego w porządku okazywało się najgorszym złudzeniem. Nie zamierzała go poświęcać, więc złapała za kurek z wodą i puściła wprost na nich tę podle zimną, tę, która miała postawić jego na nogi i jej ufundować praktycznie zapalenie płuc, ale czego się nie robiło dla… chłopaka w potrzebie.
Pijanego chłopaka, dodajmy, który jawił się jej teraz jako ktoś, kto potrzebuje pomocy, ale nie potrafi o nią nawet poprosić, więc błądzi we mgle, którą rozpyla etanol. Nie mogła więc nie spróbować przynajmniej go otrzeźwić, choć wiedziała, że nawet litry wody nie pomogą, jeśli nie przestanie zgrywać chojraka.
Wreszcie zakręciła kurek i choć zatrzęsła się z zimna, złapała mocno za jego mokrą koszulę.
- Jeszcze chcesz się pośmiać? - i spojrzała prosto w jego oczy mając nadzieję, że jeśli nie orzeźwi go prysznic, to przynajmniej jej spojrzenie, które było pełne troski, wsparcia, ale i strachu. Nie, nie bała się jego, bała się o niego i to tak cholernie, że sama tego nie rozumiała, ale sprawiało jej to dotąd nieznaną przykrość i nie miała na myśli swojego ciała, które właśnie schłodziła tak, że ledwo mogła oddychać.
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).

Nigdy wcześniej się nad tym chyba jeszcze nie zastanawiał, ale cała sprawa związana z tym co najlepszego (najgorszego?) wyprawia się od pewnego czasu w jego głowie, mogła mieć całkiem sporą pożywką w jednym aspekcie - Dillon bowiem, w całym możliwym ujęciu był człowiekiem mocno samodzielnym. I owszem, w ostatnim czasie można było to odczytać jako samotnym. Slizgał się jedynie z dyżuru na dyżur, z przelotnej relacji w relację jeszcze bardziej przelotną i kiedy przychodziło co do czego, wracał do domu gdzie czekały na niego co najwyżej cztery ściany. Zero jakiegokolwiek rytmu, zero jakiejkolwiek odpowiedzialności przed kimś. Pewnie można było mu w tym momencie wyciągnąć Desi, która zwykła odchodzić od zmysłów martwiąc się o swojego jedynego brata, ale ona miała na głowie wystarczający zestaw problemów w postaci tego pożal się Boże oślizgłego robala z baru, do kompletu z jej nowym malarzyną, Dillon nie miał serca objawiać się tam ze swoimi ufajdanymi wszystkim co możliwe buciorami i oznajmiać mała, bo wiesz, życie mi się rozpierdala.
Nie chciał więc również, by Julia musiała go w tak rozpierdolonym stanie oglądać, ale skoro się uparła, akurat dzisiaj nie miał siły z tym walczyć.
- Jak tylko poczuję się lepiej, nie omieszkam się za tego psychola pogniewać - co prawda jakieś resztki raczej zwyczajnego dla niego poczucia humoru mogły sugerować, że wcale nie jest z nim najgorzej. Nie wiedział jednak skąd się pojawiło w nim takie przekonanie, ale sądził że Crane zdążyła poznać go przez te ich kilka razów na tyle, by wiedzieć, że jest raczej chujowo. Tym bardziej nie potrafił ustalić po jaką cholerę ona w ogóle z nim została.
Nie miał jednak czasu tego roztrząsać, bo kiedy wpakowała ich razem pod ten nieszczęsny prysznic, i puściła zimną wodę - która tak się nieszczęśliwie składało, że była w tym miejscu dosłownie l o d o w a t a. Tak, przez małą krótką chwilę miał ochotę ją rozszarpać. Potem się rzucał i ciskał, próbując to ustrojstwo wyłączyć, ale było tam tak ciasno, że nie dało rady i wyłączyła ją dopiero dygocząca wręcz Julia. I słowo honoru, sam Dillon chyba jeszcze nigdy tak szybko nie wytrzeźwiał. Miał ochotę się na nią solidnie wydrzeć. Warknąć. Wystawić spod tego prysznica, dać suche ciuchy i kazać spadać w podskokach gdzie pieprz rośnie. Wystarczyło jednak, by spojrzała na niego tymi swoimi pięknymi oczami pełnymi.... przerażenia i troski na raz, i wystarczyło by spokorniał. Złapał ją za ramiona i stwierdził:
- Nie sądziłem, że skłonności do autodestrukcji stały się w ostatnim czasie zaraźliwe - i tym razem, na spokojnie już, udało mu się wymanewrować ich tak, że puścił tym razem ciepłą wodę. Nie gorącą, a przyjemnie ciepłą. Zakręcił, dopiero kiedy jego dzisiejsza towarzyszka niedoli przestała się trząść. - A teraz chodź - wyciągnął ją spod prysznica i podał jej ręcznik. Nie dał jej się co prawda nazbyt dokładnie wytrzeć, bo pociągnął ją w stronę pokoi, lądując w jednym z tych zwanych szumnie sypialnią. Dzisiaj wyjątkowo nie miał nic dwuznacznego na myśli, rączki na kołderce i takie tam, uchylił więc jedne drzwi szafy i wyjaśnił:
- Powinnaś założyć coś suchego. Damskimi rzeczami cię nie poratuję, musi ci wystarczyć to co mam ja. Tu są koszule, tu koszulki, tu jakieś spodenki. Wytrzyj się, przebierz, a ja ogarnę... salę operacyjną - tak, nie było w tym niczego zabawnego, uśmiechnął się jednak szelmowsko i zniknął w innej części domu.
A, że w tym ogarnianiu naprawdę dobry, kiedy pojawiła się w pomieszczeniu które było połączeniem salonu i czegoś, co powinno być kuchnią, wszystko było już gotowe. Nawet te jego rany wojenne wstępnie posklejane tymi cudownymi plastrami, które w przypadku mniejszych ran mogłyby zastąpić szwy.
- Gotowa? Wolisz instruktaż z YouTube'a czy opowiedzianą teorię? - profesor był z niego co prawda pewnie tak chujowy jak jego stan psychiczny, ale co lepszego mu zostało? Musiał jej zaufać, skoro obiecała mu to wszystko poskładać.
ODPOWIEDZ