malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Szufladkowanie relacji było dla ludzi pozbawionych wyobraźni. Do takich wniosków dochodziła, gdy wieczorem wreszcie zaopatrzona w całkiem ciepły sweter (ale nadal odkrywający ramiona) siedziała na tarasie nowego domu swojego przyjaciela i podziwiała ogień z kominka w salonie. Jeszcze kilka tygodni temu był tu zaledwie kurz i duchy jakichś nowobogackich, poprzednich właścicieli, ale najwyraźniej pieniądze i dobre oko dekoratora wnętrz robiły swoje i nagle wyrastała tutaj willa w typie południowych, ocieniona odpowiednio drzewami i posolona morzem tak obficie, że nawet w kącikach jej oczu czaiła się sól. Albo to był już ten tytoń, który płynął dziś na równi z innymi skrętami, bo choć była to całkiem prywatna impreza, bo zaproszenie otrzymała zaledwie ona i gospodarz, który owszem, był markotny.
Na tyle, na ile się go znało, bo przecież wyciąganie jakichś zwierzeń od Flanna było tak proste jak zaśpiewanie arii operowej i choć może kieliszki by nie popękały (głównie dlatego, że dziś na stole królowała szkocka) to Julia Crane nie zamierzała próbować.
To oraz wyjaśnienie kim dla niej jest malarz stanowiło nigdy nie zaprzątało jej ślicznej główki. Kiedyś jeszcze się pieprzyli i wszystko zdawało się być oczywiste, a nawet lekko techniczne, bo traktowała go z czułością godną wibratora, którego podłącza się czasami do prądu.
Potem jednak, gdy okazało się, że dogadują się, mało brakowało, a straciłaby całkiem dla niego głowę i tylko ona wiedziała jak bardzo niewiele. Z tamtego okresu została jej absolutna chęć pomocy mu w każdym momencie, więc gdy przysłał smsa, naturalnym było, że ruszyła z ekwipunkiem do jego miłosnego gniazdka. Nie przywitała ją jednak gospodyni tego miejsca, więc nie musiała być bardzo domyślna, by zrozumieć o co się rozchodzi.
Nie zapytała więc ani tym bardziej nie drążyła tego tematu będąc na tyle dyskretną, by nie wnikać w relację między dwojgiem ludzi, zwłaszcza że z jednym kiedyś coś ją łączyło i to na tyle trwale, że nawet teraz nie mogła oderwać wzroku od jego wysokiej sylwetki na tle morza, które było dziś wyjątkowo niespokojne.
Zapowiadało się na sztorm. Julia wprawdzie nosiła całe morze w sobie, ale bała się wody niesamowicie wolała wpatrywać się w wesoło igrający ogień w kominku, który sprawiał wrażenie przytulności, choć ich głównie otulał cierpki smak alkoholu i przeświadczenie, że bywało lepiej. Z tego typu sugestiami nie dzieliła się z nim szczególnie, bo tym razem miała poświęcić czas jedynie jemu, nawet jeśli zakneblowane usta w wąską kreskę nie były dobrym początkiem do rozmowy.
Nie naciskała więc. Skończyła mu się jednak whisky, więc wstała i nalała mu obficie podchodząc wreszcie i kładąc dłoń na jego ramieniu. Gdy zaś nie sprzeciwił się temu, wspięła się delikatnie na palcach i objęła go dłońmi.
- Ja wiem, że mam tu się czuć jak u siebie, ale jak zapraszasz gości to kiepskim pomysłem jest stanie i wpatrywanie się w morze jakbyś czekał jak jakaś zdolna malarka cię uchwyci w tej pozie i staniesz się nieśmiertelny - parsknęła do jego pleców, a potem złapała go za rękę i pociągnęła do stołu, bo w tym tempie mu już całkiem wytrzeźwieje i jeszcze zbierze się jej na smutki, a tego by nie przetrwał nawet za pomocą mocnego alkoholu.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Julia Crane

Flann Rohrbach był człowiekiem przyzwyczajonym raczej do pewnych stałych, które niczym jakieś bezpieczne punkty kontrolne wypełniały jego codzienność. Uważał, że ułatwiało to wiele rzeczy i w dużym stopniu zdejmowało z niego konieczność przejmowania się rzeczami tak przyziemnymi, że gdyby choćby o nich chwilę za długo pomyślał, obraziłby tym wszystkich wielkich artystów . Tkwił więc w swoim małym światku, którego akcja od lat rozgrywała się głównie na tej australijskiej - jak powiedziałaby pewnie jego matka - prowincji, miał dom który sam sobie wymyślił, wziął sobie żonę (czego fenomenu z biegiem czasu nie rozumiał kompletnie), a jego uczucia trawiły takie kobiety jak Julia albo Desi. Gdyby jeszcze kilka miesięcy temu ktoś mu powiedział więc, że dla tej drugiej postawi prawie całe swoje życie na głowie, delikatnie mówiąc n i e uwierzyłby. Tak się jednak stało, a cały jego latami składany do kupy bezpieczny - choć raczej mocno fasadowy - światek rozleciał się jak domek z kart. Rozwiódł się, wyprowadził z domu i kupił nowy, który zdążył już nawet po części doprowadzić do używalności... No i co najważniejsze, mieli w końcu być ze sobą z Desi. Na poważnie i na wyłączność.
Jego plany najwidoczniej nie zostały docenione nigdzie na górze, bo wszystko zamiast być - jak naiwnie do tej pory zakładał - dobrze, raczej niechętnie składało się w jakąkolwiek, zadowalającą go całość. Szczerze mówiąc aby określić obecny stan rzeczy musiałby użyć raczej języka zarezerwowanego raczej dla wszelkich osobistości rodem z rynsztoka, a że nie zwykł... Określiłby to grzecznym nic nie idzie po mojej myśli. Ona bowiem zakładała, że po takim czasie ten nieszczęsny dom będzie już i c h domem, a w zamian za to miał wrażenie, że Desi nie dość że ma dla niego coraz mniej czasu, to nawet gdy go ma jest dosyć wycofana nieobecna, jakby myślami gdzieś daleko, daleko stąd. Może się rozmyśliła? Przestraszyła? Może nagle taką forma przestała jej odpowiadać i szuka jedynie wyjścia z tej sytuacji? Nie chciał przyznać tego głośno, ale cały jego podły nastrój i - jak to trafnie ujmowała Julia - markotność wynikały mocno z tego, że gdzieś tam w środku właśnie panikował w najlepsze, i do tego stopnia, że doczekał się bezsenności, omijał posiłki i nawet ten alkohol, który zwykle uznałby za doskonały, nie wchodził mu wcale i wydawało się że pije go wyłącznie z grzeczności oraz dla (równie doskonałego) towarzystwa. Zawsze mógł przecież wypić też tyle, by w końcu zasnąć. Może gdyby się po takiej porządnej drzemce obudził, Desi znowu pojawiłaby się na jego radarze i wszystko byłoby jednak tak, jak do tej pory zakładał zakładali?
Mimo jednak całej swojej nieukrywalnej już markotności wdzięczny był za towarzystwo Julii chyba jak za nic innego.
- Mała, ja JUŻ jestem nieśmiertelny - dość chłodno ocenił znad papierosa, kątem oka przyglądając się swojej przyjaciółce. Nikt przecież nie mówił, że Rohrbach należał kiedykolwiek do ludzi przesadnie skromnych, ale z drugiej strony też akurat w tym aspekcie dość twardo stąpał po ziemi - w tym co robił był już w końcu mniejszą czy większą legendą, a nie doczekał się nawet jeszcze czterdziestki. A gdyby dobra passa przestała mu sprzyjać (dobre sobie), najwyżej strzeli sobie w łeb jak Van Gogh czy inni wielcy artyści, a wtedy z pewnością dołączy do ich zacnego grona. Cholernie podła wizja, tak podła że aż westchnął.
- Julia - zaczął tonem surowego rodzica, ale kiedy podeszła do niego od tyłu i wtuliła się w jego plecy, mógłby przysiąc że przez chwilę zrobiło mu się na tej popieprzonej duszy lepiej. - Julia - powtórzył więc pakując w jej imię tyle czułości, ile tylko zdołał. Wysunął jedną rękę do tyłu i obejmując nią w jakiś pokraczny sposób dziewczynę w pasie, przesunął ją sobie delikatnie do przodu, a gdy już przytulała się tak, że mógł ją zobaczyć, delikatnie cmoknął ją w czubek głowy, po czym wolną dłonią wygładził trochę włosy, które właśnie zmierzwił ustami. Crane będzie na niego wściekła, przez jakieś trzy i pół sekundy, ale dzisiaj był gotowy na wszystko. - Ja wiem, że masz doskonały nastrój, ale nie wymagaj tego dzisiaj ode mnie. Festiwal nazywania mnie naiwniakiem uważam prawdopodobnie za otwarty - sapnął, zniesmaczony tym w jakim miejscu się znalazł. Czuł ponownie, po wcale niedużej w końcu przerwie, że gdzieś w jego głowie i sercu znowu otwiera się tą podła przestrzeń na bycie nieszczęśliwym i może wspaniałe wpływało to na jego twórcze życie, na to prywatne - wręcz odwrotnie. Szczęśliwie z zamyślenia wyrwała go Julia, odsuwając się od niego i pociągając w stronę mebli. Zgarnął ze stołu pełen kieliszek, wychylił jego zawartość na dwa razy i odstawił szkło z powrotem. - Chętnie zatem wysłucham nowej dawki przygód Julii Crane, są pewnie o wiele bardziej zajmujące niż sto procent pecha w pechu u mnie - nawet lekko parsknął śmiechem, po czym na jego twarzy jednak znowu z całą możliwą pewnością siebie rozgościł się ten nieszczęsny smutek. I mimo że obiecał, że będzie słuchał, myślą.i szybko zaczął dryfować w zupełnie innym kierunku, trochę tak jakby to miało mu pomóc odnaleźć znowu j e g o Desi.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Być może na wyrost, ale rościła sobie zawsze prawo do faktu, że zna Flanna. Wprawdzie ich znajomość była stosunkowo świeża (czymże jest sześć lat, gdy Adama znała całe, dorosłe życie), ale przecież spotykali się na tyle regularnie, by się poznać. Niegdyś myślała, że skończą na etapie palenia niezdrowych papierosów w łóżku po seksie, ale z biegiem czasu coraz częściej z sypialni wychodzili, a ich rozmowy stawały się bardziej głębsze niż tylko zapowiedzi tego co ze sobą zrobią, gdy będą nago.
Niepostrzeżenie, bez żadnych czerwonych znaków STOP wkraczała między nimi zażyłość i porozumienie, które jak dotąd zarezerwowane było dla nielicznych.
To właśnie ono sprawiało teraz, że i Julia cierpiała widząc go w takim stanie i nie mogąc sobie przypomnieć czy kiedykolwiek był aż tak rozbity. Zapewne nie, a nawet jeśli… Wówczas w repertuarze miała naglące pocałunki, rozbieranie go i wreszcie pieprzenie jej aż do momentu, gdy się uspokoi. Teraz jako przyjaciółka mogła jedynie obserwować go z boku i starać się wyłuskać kilka kluczowych informacji.
To zaś przypominało włamywanie się do najbardziej strzeżonego skarbca w mieście, bo Flann swoje emocje traktował jak obligacje ogromnej wagi i zamykał je w sejfie, razem ze splątanymi uczuciami, które obecnie mu towarzyszyły. I nieważne było to, że Crane miała u niego specjalne względy, że przez sześć lat dotrzymywała tajemnicy ich romansu i wreszcie, że nadal patrzył na nią przez pryzmat tamtej napalonej studentki, nie mogła dowiedzieć się od niego więcej niż zaledwie to, z czym się z nią obecnie dzielił.
Pieprzony Amerykanin, mówili, że to nacja niesamowicie otwarta, ale najwyraźniej wyjątkiem była rodzina Rohrbachów ku wielkiej irytacji Julii.
Na jego wstawkę więc przewróciła oczami.
- Nie mów tak, bo jeśli ty jesteś już nieśmiertelny to ja skończę na kartach historii jako wzgardzona kochanka wielkiego artysty, a nie muszę ci mówić jak się na to zapatruję - zaśmiała się, bo już gdzieś w wyobraźni widziała te zapiski. W końcu kobietę zazwyczaj sprowadza się do roli ładnego przedmiotu u boku mężczyzny, a ambicja Crane chyba by nie zniosła takiego poniżenia. Poza tym chciała, wciąż nieudolnie, ale rozbawić go albo przynajmniej czymś zainteresować.
Gdy więc najpierw ją ochrzanił- niektórzy nigdy nie wyjdą z roli nauczyciela- a potem wreszcie objął, wtuliła się w niego z całej siły. Zawsze się kleił, gdy było źle, ewentualnie, gdy tęsknił, ale wtedy jakimś cudem jednym ruchem zdejmował jej stanik. Uśmiechnęła się do tej wizji, prosto w jego ramię.
- Flann, Flann? - uniosła głowę, by spojrzeć mu w oczy. Również jej niełatwo przychodziły wszelkie emocjonalne wynurzenia, więc miała nadzieję, że zrozumie, że jest przy nim. I dopiero jego słowa sprawiły, że zaśmiała się absolutnie gorzko. - Przepraszam, ja mam co? Doskonały nastrój? - pokręciła zdecydowanie głową i choć Julia Crane od progu wręcz szczerzyła się jak nieprzytomna, daleka była od jakiejkolwiek równowagi czy psychicznego stanu, w którym mogłaby określić się jako szczęśliwa. Do złamanego serca przywykła już dawno, ale poza starymi ranami było kilka świeżych. - Myślę, że jestem już na takim etapie, że po prostu się śmieję - wzruszyła ramionami i chętnie by się z nim napiła na spokojnie, ale skoro chciał zerować alkohol jak napalony na picie student to niech mu będzie. Łyknęła whisky również na dwa razy krzywiąc się tylko trochę. Pewnie miała jakieś szkockie geny, skoro jej to wchodziło jak złoto, a może zwyczajnie osiągnęła już również limit pecha w swoim życiu.
Przysiadła się jednak do niego i bez cienia sprzeciwu ułożyła jego głowę na swoich udach, by mogła głaskać go po włosach.
- Przecież wiem, że nie słuchasz - zaczęła na samym starcie oburzona, bo Julia nie przywykła do tego, by dla kogokolwiek być postacią drugoplanową, nawet jeśli dla Flanna i jego nowej miłości starała się robić wyjątek. - Ale poznałam kogoś. Zaprosił mnie na kolację, idziemy jutro. I wiesz co? Powiedział mi, że ludzie tacy jak ja i ty… że nas uczą w domu, by zawsze mieć kontrolę i przez to jesteśmy tacy opanowani. Tylko, że czasami tracimy to poczucie i wtedy zupełnie usuwa się nam ziemia spod nóg - z włosów przeniosła się na jego twarz. - Przestań więc pieprzyć, że jesteś naiwny. Zakochałeś się, to nie zależy tylko od ciebie i to cię przeraża - nachyliła się i cmoknęła go delikatnie w nos. - Ale wiesz, to tak tylko za pierwszym razem działa. Potem przywykniesz - dodała rozbawiona faktem, że owszem, znała swojego przyjaciela, ale okazywało się, że akurat miłość przytrafiła mu się po raz pierwszy i całkowicie zmiotła go z planszy.
Mimo tego dość zabawnego odkrycia aż serce jej się kroiło, gdy widziała go w takim stanie i bardzo chciała wiedzieć więcej, ale cierpliwie czekała. Jak nie teraz to z kolejnym drinkiem czy papierosem, musiał wreszcie znaleźć się jakiś wytrych do jego duszy.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Julia Crane

W pewien mocno pokręcony sposób założył sobie, że wcale nie musi się obnosić z jakimikolwiek emocjami, skoro wręcz kilogramami przenosi je regularnie na płótno. Jego twórczość może nie była nieprzerwanie kalką jego osobistych odczuć i na dodatek każdy mógł ją interpretować po swojemu, ale uważał że nawet taka furtka do tego co dzieje się w jego głowie to i tak wielkie poświęcenie dla społeczeństwa. Dobrze mu bowiem było z taką uczuciową samotnością. Nikt go nie oceniał i nie próbował rozkładać na czynniki pierwsze. A i świadomość, że jest coś co jest tylko i wyłącznie jego - żyjąc od tylu lat na najbardziej wystawionej na uwagę społeczeństwa części świecznika - była, szczególnie w momentach takich jak teraz, wręcz kojąca.
- I dobrze - odpowiedział szybko i nawet się do kompletu zaśmiał. Odrobinę zmierzwił jej włosy, rękę zabierając szybko, jakby obawiał się że po takim afroncie może ją co najwyżej stracić. Rękę, nie Julię. - Należy ci się jak nikomu. Zobacz co straciłaś - na dosłownie moment rozłożył ręce na boki, prezentując się przez kilka sekund jak modelka na wybiegu albo inny przedmiot wystawiony na sprzedaż, po czym jednak wrócił do jej przytulania. Z tą jej bliskością robiło mu się jakoś lepiej na sercu, musiał to przyznać. Przekręcił głowę tak, by móc i na nią lepiej patrzeć. Zawiesił się nawet chwilę, jakoś tak po prostu wgapiając w jej śliczne oczka.
- Ty wszystko masz doskonale - postanowił więc odrobinę zbić ją z tropu takim rodzajem wazeliny, za który zwykle obrywał delikatnym uderzeniem jej drobnej pięści prosto w ramię. - I wiesz, ja wiem jak jest - on za to uzurpował sobie prawo do twierdzenia, że zna Julię jak nikt i że z całej gamy uczuć, którymi obdarzała każdego dnia tyle ludzi, jako jedyny poznał ten jej wewnętrzny smutek, tak pięknie przypudrowany w końcu całą resztą. Teraz czuł się jednak tak, jakby mógł akurat to uczucie przekopiować i przeszczepić sobie samemu, z tą różnicą że ten jego odpalił się po całości i rozgościł tak, że przypudrował całą resztę. Nawet pecha trzeba najwyraźniej umieć mieć. - I wiesz, też próbowałem się śmiać. Okazuje się jednak chyba, że nie mam tyle dystansu do siebie. Chociaż może nie tyle do siebie, co do całej tej sytuacji. Zestarzałem się chyba i po prostu fatalnie znoszę zmiany - czyli jak najbardziej okrężną drogą przyznać przed własną przyjaciółką co to takiego złego dzieje się właśnie w swoim życiu. Realny powód jego markotności bowiem pewnie nie przeszedłby mu przez usta, choć może to jednak po prostu kwestia odpowiedniego przygotowania do akurat takiej rozmowy? Było mu ciężko i im więcej mówił, tym bardziej sam zdawał sobie z tego sprawę. Był więc wdzięczny, że z taką gracją przeciągnęła mu go siebie na kolana. Przecież wiem, że nie słuchasz. Aż sapnął z poirytowaniem.
- Jeszcze słowo i zaraz przestanę - cóż, realna groźba. Problem bowiem polegał na tym, że nie była to prawda, ale nie było to też kłamstwo - Flann bowiem trochę odpływał, kiedy gładziła go tak po włosach i głowie ogólnie, choć starał trzymać sie mocno i jednak nie wyjść na tego chama, który oczekuje bycia wysłuchanym, nie dając nic w zamian. - Hej, hej, hej - próbował jej nawet w pewnym momencie przerwać i nawet głowę lekko uniósł w formie sprzeciwu, ale skoro ponownie ściągnęła go do wygodnego leżenia, dokończył dopiero po chwili: - Słucham o jakimś tajemniczym kimś, co się w takim razie stało z doktorkiem? - facet w końcu przewinął się w życiu Julii co najmniej kilka razy, przez co Flann dość optymistycznie zakładał, że może uda mu się być jakąś całkiem miłą odmianą w całej tej gonitwie Crane za niewiadomo wlasciwie czym. A tu nagle buch, koniec i nie ma? Wystarczyła jednak ta jedna mysl, to jedno zdanie i wręcz fizycznie odczuł jak bardzo go uderzyło ponownie, że leży tu sobie tak wygodnie i próbuje być jakims psychoterapeutą dla Julii, kiedy w końcu spotkali się tutaj by on się przyznał do czegos jej. Poderwał się z jej kolan do siedzenia tak gwałtownie, że aż zakręciło mu się w głowie.
- Desi się wycofała - oznajmił z całą mocą, po czym jednak ciszej i spokojniej dodał: - Chyba - i że takich rzeczy się nie da, jak mawia rynsztok, o suchym pysku wyciągnął dłoń w stronę stolika na którym znajdowały się ich dzisiejsze drinki i znowu wypił swoją szkocką na dwa razy. Na dodatek jakby odruchowo zaczął się rozglądać za papierosami, a kto jak kto ale Julia musiała wiedzieć, że tak nagły duet nie zwiastuje niczego dobrego.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Ktoś kiedyś pisał, że bycie artystą otrzymuje się za brak serca i to był wymóg konieczny. Po części łatwiej było właśnie tak się widzieć- jako osobę, której nikt i nic nie jest w stanie poruszyć poza sztuką, która jest wieczna. Tyle, że Julia zdawała sobie sprawę, że to dość górnolotne pieprzenie i usprawiedliwianie czymś większym swoich traum. Oboje przecież wywodzili się z równie zimnych domów, gdzie nikt nie spotykał się na uroczej kolacji i nie opowiadał w ciepłym gronie o tym jak minął dzień.
Dzięki temu umieli sobie sami radzić ze wszystkim, ale samodzielnie. Towarzystwo kojarzyło im się raczej z watahą wilków, które w chwili słabości mogą odgryźć rękę, a nie pomóc. Aż dziw, że wśród tego wszystkiego odnaleźli się i na dodatek dopuścili do siebie.
Roześmiała się jednak, gdy odważnie stwierdził, że dobrze jej tak.
- Och, pewnie, mogłam przejść do historii jako twoja żona - i aż wypuściła powietrze z płuc, bo dla wszystkich pewnie byłaby to kusząca perspektywa, ale nie dla Crane, która pracowała na własne nazwisko i nie chciała się sprzedawać dla jakiejś amerykańskiej familii, nawet jeśli Flann byłby idealnym mężem, a ich małżeństwo mogło należeć do wyjątkowo udanym. - Poprawka, o zgrozo, DRUGA żona - zauważyła i aż się jej niedobrze zrobiło na myśl o tym, że mieliby ją porównywać z tym niezbyt udanym protypem. W sumie z żoną jak z naleśnikiem- pierwszy zawsze powinien iść do kosza. Nie chciała jednak kopać leżącego, a raczej przechylającego się w jej stronę tak bardzo, że omal nie straciła równowagi na tych szpilkach.
Flann, debilu, właśnie porzuciłam swojego ortopedę. Złapała jednak jakimś cudem równowagę i ostrość widzenia na tego smutnego człowieka, który kiedyś był największą imprezową bestią i tylko westchnęła.
Dorosłość, problemy, chyba lepiej by im było między sztalugami, prawda?
Na jego komplement faktycznie zareagowała po jego myśli, bo nie do końca rozumiała co jego zapatrzenie na jej urodę wnosi do tej konwersacji. - Jestem tego świadoma, ale ostatnio jestem też doskonale przygnębiona i samotna - przyznała dalej w tym rozkosznie radosnym tonie, który sugerował raczej jakąś ekscytację niż absolutny smutek, ale przecież nikt nie mówił, że należy zachowywać się według jakiegoś z góry określonego kanonu, zwłaszcza gdy było się Julią Crane.
Tą samą, która kładła go teraz na kozetce swoich ud, do których jeszcze wbijał się rok temu językiem i wówczas nigdy nie słyszała, że się starzeje. Ostatnio jednak najwyraźniej wszyscy mężczyźni jej życia łapali jakiś kryzys wieku średniego i Flann niby nie miał być wyjątkiem. Tyle, że żyła na tym świecie dostatecznie długo, by wiedzieć, że postanowił raczej ją nieco zwieść, by odsunąć od niej wizję uroczego przesłuchania.
Powinien być bardziej ostrożny, bo jeszcze weźmie sobie to do serca i zrobi mu takie przeszukanie, że już nie będzie co zbierać po dawnym malarzu. Na razie jednak gładziła go po włosach i uspokajała, gdy się wyrywał.
- A co się mogło stać, Flann? - to echo musiało wybrzmieć, w końcu znał ją i wiedział jak to wygląda u niej, więc to pytanie mogło być szalenie bezzasadne. - Przespaliśmy się raz, drugi, on już pod koniec patrzył na mnie jakby chciał, żebym została i co? Miałam nagle zorganizować sobie kolejny związek, by go rozpieprzyć. Nie, nie chcę, on na to nie zasługuje - pokręciła głową i choć wydawało się jej to szalenie rozsądne i dorosłe to coś ją aż zakuwało w klatce, zupełnie jakby świadomość braku Dillona miała wywołać atak paniki. Jeszcze jeden powód, dla którego powinna unikać jego towarzystwa. - Poza tym to nie tak, że zamierzam spać z Aidenem. Na razie - zaznaczyła, bo jego bliskość na weselu wydała się jej mocno kusząca i upajająca, ale nie spotykali się głównie dlatego. Lubiła z nim przebywać, tak po prostu i pewnie była gotowa wytoczyć wszelkie argumenty, gdyby nie to, że Flann nagle poderwał się do góry, a ona obserwowała nieco zaskoczona jak bierze kolejny potężny łyk whisky i szuka papierosów.
Nie, żeby tej rewelacji się nie spodziewała, bo dom był przeraźliwie pusty, ale kompletnie jej nie rozumiała.
- Chyba? Czyli czekaj, to twoje przypuszczenia? - musiała to sobie poukładać i jego przy okazji, więc wsunęła mu w palce odpalonego papierosa, ale zanim zdążył się zaciągnąć, delikatnie objęła go wolną dłonią. - Bo ja nie wierzę, że którakolwiek kobieta mogłaby świadomie z ciebie zrezygnować. Nie, to niemożliwe - pokręciła stanowczo głową, ale nie broniła mu ani fajek ani whisky.
Był u siebie, najwyżej ułoży go grzecznie do łóżka, a takie wiadomości należało w odpowiedni sposób przetrawić. Sama potrzebowała alkoholu, więc dolała jemu i wreszcie sięgnęła po swój. I tylko jej drżące palce zaciskające się na szklaneczce mogły dać mu znać, że wcale to po niej nie spływa i że jego nieszczęście jest niedolą jej, bo przecież od tego byli przyjaciele, prawda?
Patrzcie, państwo, a oboje mieli nie mieć serca.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Julia Crane

Pamiętał jeszcze z okresu studiów wszystkie te banały, które wielcy profesorowie tłukli do głowy przyszłym wielkim artystom. Z biegiem czasu co najwyżej się z tego wszystkiego śmiał, ale w końcu to była Ameryka a jak wszyscy wiadomo, tam wszyscy lubią wszystko wielkie, więc machał na te wyolbrzymienia ręką, pechowo okazywało się, że najwyraźniej i to było tylko do czasu. (Nie)Szczęśliwie wielkim artystą spośród wszystkich tych roczników większych lub większych marzycieli został tylko on i pewnie powinien wykazywać więcej pokory, bo właśnie brak przywiązania do tych banałów o emocjach trawiących ciało artysty, doprowadzał do go na skraj... Na skraj chyba już skraju. Choć jeszcze nie panikował, że jest a ż t a k fatalnie.
- Słyszę ten ton zarezerwowany dla wojującej feministki, słyszę - rzucił i choć pewnie tak to brzmiało, nie było w tym choćby krzty złośliwości. Zdążył się już przyzwyczaić, że Julia rozpycha się wszędzie gdzie trzeba łokciami, a jak trzeba to odpowiednio tupie tymi swoimi niebotycznymi szpilkami, więc i tym razem go.nie zawiodła, wręcz obrażając się za sprowadzenie jej wyłącznie do roli jego ewentualnej żony. Na dodatek drugiej. - Wiem jak jest, perspektywą ożenku z takim człowiekiem jak ja powinni straszyć tak cudowne dziewczęta jak ty - gdyby tylko miał choć trochę dobrego humoru, właśnie cmokałby w jej stronę, podkreślając mocno żartobliwy charakter jego wypowiedzi, ale dzisiaj? Może i silił się na to, by rozmowa płynęła lekko, by padały żarty i by generalnie było przyjemnie, ale nadal z tyłu głowy miał jedną myśl - Desi, a raczej to że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że zniknęła z jego życia.
- Julia, skarbie, jesteś królową świata, skiniesz tylko palcem a połowa ludzkości ruszy za tobą nie pytając dokąd czy w jakim celu - odpowiedział jej całkiem ciepło, bo nie było w tym ani krzty umniejszania jej ewentualnym problemom. Flann bowiem mógł być i najbardziej odklejonym od rzeczywistości człowiekiem, jakiego nosiła ta ziemia, ale zdążył poznać Julię już na tyle - a przynajmniej śmiało uzurpował sobie prawo do takich stwierdzeń - by wiedzieć, że dziewczyna reprezentuje sobą coś więcej niż prześliczną buźkę i wygadane usta, które wręcz aż proszą się o zamknięcie ich pocałunkiem. Zdążył poznać już pewien jej wrodzony(?) smutek, jakąś ciemność zapisaną w gwiazdach chyba tylko artystom, w każdym razie część jej osobowości która wcale a wcale nie była tak kolorowa. Gdyby nie leżał teraz wygodnie ułożony głową na jej udach, pewnie połasił się by na sprzedanie jej jakiegoś buziaka, pewnie jednego z tych irytujących ją do żywego, prosto w czubek głowy, ale dziś był rozkosznie rozciągniętym egoistą, który miał ochotę zatracić się jedynie w swoich problemach. Musiała mu to wybaczyć.
- Wiem, że jesteś kobietą wielu talentów ale może przestań fundować ludziom psychoanalizę, tym bardziej kiedy sami o nią nie proszą? Mam wrażenie, że wiele rzeczy stałoby się dla wszystkich, w tym ciebie dużo prostszych, słowo honoru. Facet zaczynał być w ciebie zapatrzony i co w tym złego? Julia, do cholery, T Y z a s ł u g u j e s z na szczęście i cały czas dajesz mu się wymykać sobie z rąk bo się straszliwie oglądasz na innych. A co jeśli czasem nie da się tak, żeby ktoś nie cierpiał? - Flann Rohrbach był przecież akurat w tym temacie całkiem świeżo upieczonym specjalistą, przecież jego małżeństwo było jakie było (spoiler: wyjątkowo nieudanej), ale całkiem regularnymi zdradami, a w końcu odejściem od żony dla kolejnej kochanki (edit: jego dziewczyny, określenie kochanka w ujęciu Desi uważał już bowiem za odrobinę pejoratywne) musiało złamać dotychczasowej pani Rohrbach serce, a jak widać na załączonym obrazku nikt nad jej nieszczęściem nie płakał. On sam jednak obrócił głowę tak, by móc przyglądać się Julii. Chyba właśnie udawało mu się połączyć odpowiednie wątki i zaczynał rozumieć powody jej rzeczonej dopiero co samotności, nie czuł się jednak odpowiednią osobą, aby tu i teraz wytykać jej że przecież widać, że tęskni za tym swoim doktorkiem. Sprawa wydawała się całkiem zabawna, bo okazywało się najwyraźniej, że tej dwójce przyjaciół serca (o ile jeszcze je mieli) w jednakowym czasie złamało rodzeństwo.
Owszem, poderwał się może odrobinę za gwałtownie i to do tego stopnia, że aż zakręciło mu się w głowie, co jednak - pewnie całkiem głupio - zrzucał właśnie na karb zbyt mocnego zaciągnięcia się papierosem.
- Nie-chyba. Sam chcę wierzyć, że nie jestem aż takim skończonym durniem, ale to nie jest żadne chyba. Po prostu zniknęła. Nie odpowiada na żadne wiadomości, telefon jest zupełnie głuchy, nie każ mi nawet sobie przypominać ile jej tu już nie było - starał się opowiadać na zimno, ale zdecydowanie zbyt szybko znikająca zawartość kieliszka, jak i papierosa jasno dawały do zrozumienia że w środku wszystko się w nim aż trzęsie, k że jest to główny - o ile nie jedyny - powód jego kolejnego depresyjnego całkiem nastroju. - Doceniam komplement, ale mam wrażenie że nie masz zielonego pojęcia o czym w tym momencie mówisz - zaśmiał się nawet przy tym całkiem gorzko..
W końcu, gdyby Julia Crane miała w tym ostatnim rację, Desiree by go nie zostawiła, prawda?
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
To nie było tak, że nigdy nie przeszła jej przez głowę ta okrutna wizja, w której zostaje jego żoną. Mogła się oszukiwać w najlepsze i zarzekać, że są jedynie bardzo przelotnymi kochankami, ale ta relacja szybko przerodziła się w coś więcej. Coś na tyle nieokreślonego, że udało się im na tych fundamentach zbudować im przyjaźń, która trwała do dziś. Z perspektywy czasu musiała być to najlepsza decyzja, skoro on potem poznał Desiree, a ona… Cóż, ona była całkiem spełniona organizując kolejną wystawę.
Póki co jednak wiedziała, że nie dla niej rola jego żony, którą prędko sprowadziłby do rolexa na ręce. Takiego rzucającego się w oczy i może modnego, ale tak niepraktycznego, że wolałby zostawiać go w domu, w towarzystwie innych, porzuconych rzeczy. Wszelkie wyjścia zaś chętniej organizowałby u boku dziewcząt pokroju Julii. Znała go na tyle, by wiedzieć, że właśnie tak widzi miejsce swojej małżonki i wcale nie miała mu tego za złe.
Tak ich wychowali rodzice, specyficzne towarzystwo, wśród którego się obracali i wreszcie sami dołożyli cegiełkę do sprowadzania ludzi do roli pięknych, ale rekwizytów. Czyż nie tym się kierowali, gdy z łatwością porzucali w domu swoich partnerów i spotykali się w hotelu przeplatając seks rozmowami o sztuce i papierosami?
O dziwo, patrząc na to teraz z perspektywy czasu wydawała się wtedy szalenie szczęśliwa. Teraz zaś wmieszała w to wszystko ogrom uczuć i wcale jej to nie pasowało.
- Kiepska ze mnie feministka, bo pasjami uwielbiam facetów - zauważyła rozbawiona. - Okej, uwielbiam ich pieprzyć, ale na jedno wychodzi - parsknęła, bo w zasadzie nawijała tylko po to, by jej przyjaciel nagle się rozpromienił, choć wydawało się jej to niemożliwe. Nie zaprzestała jednak starań i uśmiechała się cały czas jak ta katarynka, zaprogramowana jedynie na podtrzymanie jego dobrego nastroju albo wręcz próbę naprawienia tego co tak malowniczo się spieprzyło.
Najwyraźniej jednak do tanga jak zawsze trzeba było dwojga i na jego słowa roześmiała się pewnie.
- Po pierwsze, stawiam na jakieś trzy czwarte, reszta jest homo i mają kiepski gust. Po drugie, ostatnio nawet to mnie przestało bawić. W sensie dobrze, zacznę się z kimś spotykać i co dalej? Jak to się robi, Flann? Przecież my kompletnie nie umiemy w zdrowe relacje - zauważyła rozbawiona, bo prawda była dość brutalna. Julia Crane mogła mieć każdego, owszem, ale utrzymać związek w ryzach to była katorga, zwłaszcza dla kogoś tak żywiołowego i temperamentnego jak ona. Z tego też powodu miała ochotę nim potrząsnąć, gdy sugerował jej, że każdy może sobie cierpieć i powinna na nikogo nie zważać w swojej przygodzie, zwanej życiem.
Prychnęła więc i choć wiedziała, że zaraz mu odpuści (cierpiał w końcu) to miała ochotę się z nim solidnie pokłócić, choćby dla zasady. Dlatego przewróciła oczami i gdy spojrzał na nią, bardzo dorośle wystawiła mu język.
- Mam ci przypomnieć Hyde’a? Spałam z byłym, gdy on planował oświadczyny. Nie jestem dobrą dziewczyną, tylko… Sam wiesz jaka jestem - westchnęła i pewnie kontynuowałaby ten temat ogólnej pogardy dla siebie i dla wszystkiego, co ze sobą niesie jej wybujały temperament, ale to Flann dziś grał pierwsze skrzypce i jego słowa ją zupełnie zmroziły, choć przecież kominek wesoło trzaskał, a whisky rozgrzewała ich od środka. W pomieszczeniu jednak temperatura spadła jak nigdy i widziała nawet po przyjacielu, że pobladł, więc musiały się kryć jakieś straszne rzeczy za tym, co mówił.
I choć całą sobą chciała nadal mówić mu, że pewnie dramatyzuje (jak ma w zwyczaju), że to tylko panika i że rozwód najwyraźniej kosztował go więcej niż myślał, ale nie mogła. Nie, gdy obserwowała oczy, w ktore kiedyś potrafiła wpatrywać się godzinami i widziała w nich jedynie olbrzymią pustkę, która i ją wołała do siebie. Westchnęła i delikatnie położyła mu dłoń na plecach, a potem wtuliła głowę w jego ramię.
- Przykro mi, kochanie - rzuciła cicho i to był bodaj pierwszy raz, gdy nazwała go tak po tej rocznej rozłące, gdy nie widywali się już w celach stricte cielesnych.
I pewnie, gdyby nie chowała się cała w jego ramionach, zauważyłaby blondynkę, która właśnie stała na progu i patrzyła na nich z mocnym wyrzutem.

Ostatnie dni pamiętała jak przez mgłę. Brak telefonu, brak możliwości wyjścia samej, kontrole, ból, coraz więcej bólu, który wręcz się z nią spoił i sprawił, że już nie potrafiła bez niego funkcjonować. James wariował po swojemu- ona tylko zamykała oczy i myślała o Flannie, o nich. Gdy wreszcie zaś padły słowa, które musiały okazać się tymi najbardziej kategorycznymi, Gordon długo milczał i wreszcie podjął decyzję o wyjeździe na medyczny kongres.
Po części zachowywał się tak jakby mu ulżyło i gdyby znała go krócej, pewnie przyjęłaby to z ulgą. W końcu poprosił o spakowanie się i o opuszczenie jego domu, więc było to najbardziej cywilizowane z jego zachowań. Coś jednak jej nie grało i to przeczucie miało okazać się kluczowe, ale jak na razie skupiła się na tym, że wyjechał i że wreszcie nie sprawdzał, gdzie miała spędzić dom. Zamiana dyżurami nie była łatwa, zapamiętanie drogi do nowej posiadłości Flanna również, ale wreszcie stanęła na progu i dopiero wtedy uświadomiła sobie, że to już koniec.
Mogli być razem, mieli być razem i nic nie stało już im na przeszkodzie. To dlatego założyła tę obcisłą sukienkę i dobrała jedynie płaszcz. Jak świętować to z przytupem, prawda? Nie zauważyła samochodu na podjeździe, zresztą spodziewała się, że to jeden z jego. I właściwie chyba powinna pluć sobie w brodę, bo gdy tylko otworzyła drzwi swoim kluczem, zobaczyła scenę, która miała w przyszłości śnić się jej po nocach. Oczywiście w towarzystwie niezastąpionej Julii Crane, która ostatnio była jak pasożyt, żerujący na całym jej życiu.
Najpierw Dillon, teraz Flann?
Poczuła, że obojętność, która prześladowała ją od dłuższego czasu przeradza się wręcz w zimną furię. Nigdy nie krzyczała, nie awanturowała się, jako lekarz była wyjątkowo spokojnym człowiekiem, który umiał kontrolować swoje wybuchy złości, ale to doprowadzało ją na nieznany dotąd skraj wytrzymałości oraz czystego obłędu. Ona przyjechała do niego, a on ją w najlepsze zdradzał z nią. To, do cholery, zawsze musiała być ta pieprzona artystka, która rościła sobie nieznane jej prawo do wszystkiego.
W pierwszym odruchu chciała uciec, nie dać nawet znać tym gołąbkom, że właśnie przyszła, ale omal nie zderzyła się z pieprzoną ścianą, która wyrosła od czasu ostatniego remontu. To właśnie wtedy uderzenie zerwało Julię, która spojrzała na Flanna i szybko od niego odskoczyła.
Za szybko.
- To ja może nie będę wam przeszkadzać - mówiła może do nich obojga, ale wbiła wzrok w swojego chłopaka, który bezczelny nie dość, że złamał jej serce to jeszcze pozwolił, by jego przyjaciółka podeptała je obcasem.
I tylko cienka granica dzieliła ją od tego, by złapać ją za te ciemne kudły i wytargać z tej kanapy, którą kupili jeszcze wspólnie.


Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Julia Crane / Desiree Riseborough

Od pierwszych chwil, w których Julia zawładnęła jego gabinetem, domagając się sprawiedliwości w kwestii oceny - taką w końcu wersję należy przyjąć dla potomnych, i dla strażników moralności - wiedział, że pasjami będzie uwielbiał tą kobietę. Nie chodziło przecież jedynie o to jak doskonałym fizycznie boskim stworzeniem była, ale o cały ogół cech, który powodował że po prostu nie dało się przejść obok niej obojętnie. Owszem, bywała aż nazbyt zuchwała, głośna a swoją urodą skupiała pewnie nawet uwagę wszystkich świętych obradujących grzecznie gdzieś głęboko w kosmosie i owszem, Flann czasami miał ochotę i ją tam do nich wysłać. Z perspektywy czasu wiedział jednak, że jest jedną z nielicznych ludzi na świecie którzy mają do niego cierpliwość, jest cudownym rozmówcą i kompanem, a dzielone z nią papierosy smakują jak nic innego. Czuł się więc dziś wyjątkowo podłe - a nie jest to w świecie Flanna Rohrbacha nazbyt często występujące uczucie - bo wiedział, że nie umie skupić się na jej towarzystwie wystarczająco, myślami orbitując wciąż w krainie gdzie mieli być szczęśliwi wspólnie z Desi. Pewnie będzie jutro przepraszał Julię za to jakie farmazony tego dnia wygadywał, ale po raz pierwszy od lat miał po prostu wrażenie że plecie to co mu ślina na język przyniesie.
- A to już się coś pozmieniało i jedno wyklucza drugie? Ja wiem, że mamy XXI wiek, ale chyba nie nadążam już za tymi trendami - wzruszył nawet delikatnie ramionami. Nie, żeby był jednym z tych gości co to potrzebują od czasu do czasu porozstawiać o feminizmie, zupełnie tak jakby pisał doktorat akurat z tej domeny. Nawet pomimo tego, że jego głowa zdawała się być właśnie odłączona od ciała (a już na pewno owej zawartość!), zdał sobie sprawę że temat nie jest najszczęśliwszy bo szybko się wyczerpie, biorąc pod uwagę jego właściwie zerowe pojęcie o nim, słuchał więc sobie swojej Julki dalej.
- O Jezu, Crane, ty musisz prowadzić jakieś statystyki - aż jęknął odrobinę żałośnie, bo oto on udręczony artysta i mężczyzna w miłosnej żałobie, wyskakuje do niej z sercem (a raczej jego resztkami) na dłoni, komplementuje - nie czarując przy tym w jakiś tani sposób - a jedyne co dostaje w zamian to kręcenie nosem i wyliczanie co, kto, gdzie i z kim. Mimo wszystko zaśmiał się, ale było to parsknięcie tak gorzkie, że dołożył do tego ich garczuszka emocji co najwyżej łyżkę dziegciu. - Są takie momenty kiedy ostatecznie wręcz żałuję, że nie możesz czasem wejść do mojej głowy i zrobić tam porządków według swojej filozofii. Bo przecież jak naiwny może być stary facet, który nagle przed czterdziestką wierzy w wielką, uzdrawiającą moc miłości? - pewnie nazbyt dramatycznie przerwał, ale do tej pory nie nazywał tego typu uczuć na głos, w ogóle mało jakie uczucia opuszczały jego ciało w opisie werbalnym, więc to co się działo właśnie było wydarzeniem bez precedensu, Julia musiała wybaczyć tą odpowiednią (toczoną delikatnym nadmiarem alkoholu) dramaturgię wokół. - Jednego dnia jesteś bardziej niż pewny, że zrobisz dla danej osoby wszystko, a kolejnego dostajesz tą swoją pewnością prosto w twarz. Nie pytaj mnie jak to się robi, bo w moim świecie robi się to właśnie tak. Ja tracę głowę dla kogoś, kto potem sprowadza mnie boleśnie do parteru. I hej, czy w dzisiejszych czasach ktokolwiek jeszcze umie w zdrowe relacje? Czy u kogoś jest jeszcze normalnie? Wskaż mi wśród naszych znajomych ludzi, którzy mają najnormalniejszy związek, taki po prostu bo o! Jedno kocha drugie, a drugie pierwsze. Trzy, dwa, jeden, start - rzucił jej wyzwanie,.choć spodziewał się że żadna odpowiedź nie padnie. W ich podłym towarzystwie bowiem wszystkim rządziły układy i ukladziki, jeśli nie one to pieniądze, a jeśli nawet i to nie miało miejsca na podium - odpowiednio ładny obrazek. Nie wierzył więc, że w tym bagnie sztuczności i brokatu, który co najwyżej tandetnie miał je zrobić, Julia znajdzie choć jeden wyjątek. Choć między Bogiem a prawdą pewnie po prostu był w całym swoim smutku uprzedzony i liczył na to, że nawet jeśli owi istnieją, jego przyjaciółka nie przytoczy właśnie żadnych imion, żeby nie dokopywać leżącemu tym, że są jednak tacy szczęściarze, którym się udało. On bardzo chciał być bowiem na ich miejscu. Razem z j e g o Desiree, która jednak najwyraźniej (jak wskazywały ostatnie dni) wcale taka j e g o nie była, co łamało mu serce do żywego.
- Mała, j a w i e m, że ani ja, ani ty nie jesteśmy najbardziej udanymi jednostkami do romantycznego planowania wspólnej przyszłości. Brakuje jeszcze tylko pieprzonych widoczków z zachodem słońca albo jakiś pocałunków w deszczu jak w kinie noir - pokręcił głową z niedowierzaniem. - Nie musisz mi nic przypominać, po co w ogóle grzebać w przeszłości? Nudno ci w domu i zamierzasz się przekwalifikować na panią profesor? Historia to twój konik? Dziewczyno, zapelniałabyś całe aulę - komplementował ją w dziwaczny sposób. Julia jednak - znała w końcu Flanna jak mało kto - mogła w tym momencie zapalać ostrzegawczą żaróweczkę (choć teraz to pewnie i potężny halogen), bo kiedy Flann stawał się aż tak chaotyczny, to nigdy nie wróżyło niczego dobrego. Szkoda tylko, że tym swoim pieprzonym zdenerwowaniem wręcz wygadał, że coś się wyłoży na całej możliwej długości i szerokości.
Julia bowiem mogła tytułować go właśnie swoim kochaniem, ale jego kochanie stało właśnie w drzwiach do salonu i patrzyło na całą scenę swoimi sarnimi oczami, zdradzającymi tony smutku i rozczarowania. Oj, Rohrbach, co przecież mogło pójść jeszcze gorzej? Licząc, że Julia zrozumie (owszem, pomyślał o tym dopiero po długiej chwili) zerwał się z jej kolan na równe nogi i ruszył za swoją ulubioną blondynką. Strasznie to podłe uczucie, kiedy w jednej chwili radość chce się wręcz wyrwać sercem wyskakującym z klatki piersiowej a stres i wręcz irytacja dla odmiany chcą rozsadzić ci głowę. Mocno musiał się starać, żeby się w tym wszystkim nie zatoczyć, uspokajając po drodze i nakręcając w tej samej chwili, a przecież to było tylko kilka - dosłownie! - kroków, nieśmiałe metry dzielące go od jego szczęścia, które właśnie niczym niesforny króliczek uciekało, bo było świadkiem sceny, którą na milion procent musiała opacznie zrozumieć. Nie był fanem scen w tandetnych filmach, kiedy to kochankowie dopadają do siebie w wręcz zwolnionym tempie, ale właśnie nie był w stanie zarejestrować czy dołączenie do Desi zajęło mu sekundę czy kilka minut. Powinni dopaść do siebie niczym wygłodniałe zwierzęta, zamiast tego nagle (choć miał wrażenie że jest to tytuł przejściowy) panem sytuacji stał się on, jednym całkiem zgrabnym gestem lokując wyraźnie wkurzoną całą sytuacją Desi między sobą a ścianą. I zupełnie jakby jeszcze nie przetworzył tego co ona w ogóle do nich powiedziała, czule ujął jej piękną twarz w dłonie, palcami odsuwając niesforne kosmyki blond włosów i wpatrywał się w nią, niczym w najlepszy obraz. Najdoskonalsze dzieło. - Dziewczyno, czy ty zdajesz sobie sprawę co ja tu bez ciebie przeżywałem?! - w końcu opuściło jego usta, ale nie było w tym krzty wyrzutu, owszem trochę złości, ale głównie przemawiała przez niego miłość. - Odchodziłem od zmysłów - odpowiedział sam sobie, tak był nakręcony emocjami. Nagle jednak dwa dodało się do dwóch i zrozumiał: - I jakie przeszkadzać? W czym? - brawo, domyślny jak zawsze. - Ty myślisz, że my? Że ja i Julia? - promile w głowie buzowały mu całkiem mocno, bo tylko ostatkiem jakiejkolwiek spokojnej elegancji się nie zaśmiał. Za to spoważniał. I jakoś tak chłodniej zaczął się wpatrywać w te jej najpiękniejsze na całym świecie oczy. Po tym co przeżyli razem miał bowiem wrażenie, że może być go pewna, a nagle oberwał po głowie insynuacjami o zdradę? Swoją nieobecnością złamała mu serce raz, ale w tym momencie miał wrażenie, że pękło ono po raz kolejny.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Najwyraźniej nawet ze zdrady małżeńskiej mogło wydarzyć się coś dobrego, a raczej ktoś i kimś takim był dla Julii od zawsze Flann. Nie wiedziała czy chodzi o to, że w kwestii sztuki rozumieją się bez słów i są tak samo głodni pewnych artystycznych wrażeń czy o fakt, że i w łóżku układało im swojego czasu bajecznie. Wiedziała jednak na pewno, że z kochanka szybko awansował na jej przyjaciela i choć miała ich w swoim życiu kilku (w końcu dość łatwo zawierała znajomości) to i tak Flann stał o poziom wyżej od każdego z nich ze względu na historię, która ich niegdyś łączyła.
Tę samą, której jako dyskretni ludzie nie opowiadali nikomu, więc z daleka mogli wyglądać po prostu jak dwójka pasjonatów sztuki, którzy szczęśliwie spotkali się razem i tak już pozostało.
Pewnie ze względu na ich bliskość potrafiła mu jednak wybaczyć to, że wcale nie zwraca dziś na niej szczególnej uwagi i że jej problemy są raczej trywializowane niż brane głęboko do serca przez niego. Poza tym zdążyła się już przyzwyczaić do tego, że ludzie na ogół i chętniej widzieli w niej raczej lekkomyślną trzpiotkę, a nie kogoś kto faktycznie odczuwał pewien niepokój czy też smutek.
Machnęła więc dobrotliwie ręką na wstawkę o feminizmie.
- To chyba zależy od środowiska, w którym się obracasz. Ty jesteś uprzywilejowanym, białym mężczyzną, więc powinieneś się zamknąć dla własnego dobra - trochę z tego żartowała, ale wiedziała, że akurat problemy Flanna zostaną zlekceważone również przez wiele osób. W końcu urodził się w szalenie bogatej rodzinie i to na dodatek z artystycznymi koneksjami. Jego była żona powinna codziennie dziękować Bogu, że ktoś taki zwrócił na nią uwagę, nawet jeśli obecnie nie przypominał łakomego kąska, a raczej smętne resztki ze stołu, które pewnie w innym towarzystwie i tak szybko by się rozeszły.
Tu jednak żadne niebezpieczeństwo mu nie groziło, zwłaszcza gdy wrócił do tytułowania jej po nazwisku, na co przewróciła jedynie oczami.
- A kto powiedział, że nie prowadzę? Mam czarny notes i zapisuję tam imiona. Twoje jest w serduszku - teraz już śmiało naigrywała się z niego, a na jego pijacką propozycję, by weszła mu do głowy i posprzątała ten burdel, pokręciła tak stanowczo głową, że niemal rozlała połowę drinka, który tak skwapliwie popijała. - Ja może i mam chaos, w którym się odnajduję, ale ty… Ja nie wyobrażam sobie twojego rozpierdolu - roześmiała się lekko, zupełnie jakby nie debatowali o ciężkich zaburzeniach psychicznych ani o fakcie, że na pewne kwestie nie ma lekarstwa. Julia mogłaby w ciemno strzelać, że jak zawsze chodzi o miłość.
- Jestem kiepską osobą do tego typu przykładów. Sam wiesz, że ja kocham Adama i nie wiem czy kiedykolwiek to się zmieni - przyznała cicho, bo wiedziała na pewno, że Dillon był mężczyzną, o którym myślała coraz częściej, ale czy to był powód, by w razie czego połamać mu serce dla byle kaprysu? Słyszała przecież, że ma kochać siebie najbardziej i ze wszystkich rad na świecie ta była dla Crane najtrudniejsza, bo przecież serce oddałaby każdemu innemu nie wyłączając z tego Flanna, więc jak miała jeszcze w tym galimatiasie znaleźć miejsce dla siebie?
I najgorsze, że naprawdę chciała dobrze i słysząc jego żałosne słowa, dotyczące jej grzebania w historii (a to ciągle ożywała na oczach Julii), musiała go przytulić i uspokoić, bo to należało do obowiązków najlepszej z przyjaciółek. Tak przynajmniej myślała, ale widok wybiegającej Desiree zupełnie pozbawił ją złudzeń i sprawił, że poczuła się niedorzecznie wręcz winna, bo przecież nie zrobiła absolutnie nic złego, a mimo to została przyłapana na gorącym uczynku i to do tego poziomu, że wcale nie zdziwił ją Flann, który pognał za swoją ukochaną.
To był jakiś postęp, prawda?
Zabrała fajki i butelkę- jej przyda się bardziej- i ruszyła kuchennymi drzwiami przed siebie, bo przecież nie mieszkali od siebie aż tak daleko, a coś czuła, że z vipa w tym domu stawała się persona non grata. Nie miała jednak tego za złe swojemu przyjacielowi, wręcz przeciwnie, dawała mu przestrzeń, by wreszcie to uporządkował na dobre, tym razem już bez jej towarzystwa.

Julia zt <3


Śniła ostatnio kilka paskudnych snów na jawie. Wróć, jej życie od kilku lat było koszmarem, z którego nie umiała się ocknąć. Nie wiedziała czy przed śmiercią jej syna była gorzej, ale wtedy przynajmniej miała jakąś nadzieję. Potem już przyjmowała wszystko na chłodno doprowadzając Gordona do białej wręcz gorączki. Prosił, rozkazywał, groził jej, żeby wreszcie zaczęła reagować po ludzku, więc zmuszała się do płaczu, a potem i tak dostawała z pięści. Kilka razy zatoczyła się tak bardzo, że potem robił jej tomografię na te jej słynne migreny. Nie lubił przecież zostawiać śladów, a uszkodzenie mózgu mogłoby w przyszłości być całkiem niezłym dowodem. Mimo wszystko nie potrafił ją obudzić na tyle, by zaczęła błagać go, by przestał.
Mówił, że jest za dumna.
Nieprawda, w myślach zabijała go wiele razy, ale nigdy nie dopuściła się do niczego, bo wszystko było jej jedno. Miała nawet nadzieję, że pewnego dnia zapomni się na tyle, że ją pogrąży i uwolni ją od siebie. Taki koniec dla siebie projektowała i pewnie trzymałaby się tego planu stricte, gdyby w jej życiu nie pojawił się Flann. To było solidne przebudzenie- znów się uśmiechała, żartowała, medycyna nagle zaczęła sprawiać jej przyjemność i była przekonana, że ten stan jest wart każdej jej walki.
Podjęła więc tą najtrudniejszą i próbowała wyrwać się spod jarzma swojego oprawcy, który nadal napawał ją nie tylko przerażeniem, ale i czystym obrzydzeniem. Świadomość sprawiła, że wszystko zaczęła odczuwać silniej i pierwszy raz lękała się śmiertelnie, że może nie wyjść z tego żywa i że bycie z Flannem będzie jednym z niespełnionych snów. To było gorsze niż jakiekolwiek uderzenie pięścią i wiedziała, że James zaczyna podejrzewać z jakiego powodu nagle zaczęła się tak okrutnie bać. Nie sądziła, że mógłby być zazdrosny o coś takiego, ale niespodzianka (!) był.
W momencie została bez telefonu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym i dopiero wtedy, gdy ukorzyła się przed nim i klęcząc na kolanach błagała go o pokojowe rozwiązanie tego związku, postanowił przychylić się do jej prośby. To właśnie to chciała świętować, choć nie miała ani nastroju do świętowania ani nie chciała zbytnio tego zapeszyć. Mimo wszystko jednak zjawiła się tutaj, trawiona tęsknotą, której nie dało się w żaden sposób opisać i patrzyła jak obca kobieta obłapia jej mężczyznę.
Aż chciało się zakrzyknąć, że z karmy była wyjątkowo podła suka,skoro dochodziło do niej tak szybko. Nie była jednak w stanie krzyczeć, a instynkt podpowiadał jej (jak wyjątkowo słabej ofierze, którą przecież była, w przeciwieństwie do przebojowej Julii Crane), że musi stąd uciec, bo była w stanie całkiem rozpaść się na tej kanapie, która miała służyć tylko i m.
Najwyraźniej w ciągu miesiąca plany zdążyły się całkiem zmienić i tylko ona pozostawała w tamtej przestrzeni, którą wymyślili sobie wspólnie i która miała być ich domem, a stała się miejscem schadzki (?). Nie wiedziała i jak ślepa gnała przed siebie w tych pieprzonych szpilkach, które założyła dla niego i które teraz pragnęła wyrzucić przez to duże okno z widokiem na zatokę.
Zamiast tego jednak poczuła się złapana w klatkę przez jego ręce, zagradzające jej możliwość ucieczki.
- Puść mnie, jesteś pijany - wystarczyło tylko, że nachylił się nad nią, a poczuła jego oddech, który wskrzesiłby zapewne połowę jej onkologicznych pacjentów. Najwyraźniej jednak była kiepska w byciu stanowczą, bo za chwilę już przymykała oczy, gdy powoli odgarniał włosy z jej policzka. - Odchodziłeś od zmysłów - powtórzyła i choć Desiree bardzo chciała śnić ten sen o ich przyszłości to musiała przyznać, że obudził ją i to w tak potworny sposób, że dławiło ją od płaczu. Nie zamierzała jednak się rozpłakać, o nie, skoro wytrzymała ból, rozczarowanie i ogromną przemoc psychiczną to i zniesie to, choć serce pękało jej na drobne kawałeczki. - Dlatego siedzisz tutaj pijany z Julią zamiast podjechać do mnie i upewnić się, że nie stało się nic złego - podsumowała chłodno i spojrzała na niego uważnie. - I myślę? Flann, spałeś z nią? Kiedykolwiek? - zapytała wprost, bo nigdy nie była jedną z tych rozkosznie pustych laleczek, które owijają wszystko w bibułkę.
Musiała wiedzieć na czym stoi, stoją, choć ból trawił jej trzewia tak bardzo, że nie wiedziała czy więcej zniesie czy po prostu odpuści i da wreszcie Jamesowi dokończyć dzieła. Najwyraźniej- o zgrozo- to nie przemoc obcego człowieka sprawiała, że odchodziła od zmysłów, ale zdrada z ręki kogoś, kogo kochała całą sobą i komu uwierzyła, że stworzą tutaj dom.
Ten zaś dosłownie rozpadał się na jej oczach, paliły się fundamenty, a kanister trzymała w dłoni jego ukochana Julia.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Szkoda, że Flann Rohrbach pewnych uwag nie potrafił wziąć jakoś bardziej do siebie - akurat ta gdzie występował w roli totalnie uprzywilejowanego mężczyzny, który powinien zamknąć się dla własnego dobra, powinna stać się jego credo. Myślą przewodnią każdego jednego dnia, kiedy tylko nadal jeszcze sunął po tym padole łez. Szkoda tylko, że kiedy żyje się w świecie tak mocno skupionym na samym sobie, pewne rzeczy udaje się dostrzec dopiero za późno - o ile jest to możliwe w ogóle. Niby cały ten mechanizm rozumiał, niby wiedział że potrzebuje on zmian (a raczej generalnej przebudowy), ale w tym momencie był tak tym wszystkim zakręcony, że nie potrafił sobie zajmować akurat takimi rzeczami głowy.
- Powinnaś sporządzić tą myśl w jakieś wygodnej, pisemnej formie i szczuć mnie nią za każdym razem, gdy powinienem przyznać ci w tym aspekcie rację - prawda była bowiem dość smutna i pewnie płytka, ale Flann mógł być wybitnym twórcą, wielkim człowiekiem, nazywajcie to jak chcecie, ale kiedy przychodziło co do czego okazało się, że na loterii genów przeróżnych oberwał również tymi zupełnie przyziemnymi. Okazywało się więc, że był podłym samcem który z a p o m i n a ł. Szkoda tylko, że nie potrafił zapomnieć o sprawach czy ludziach, którzy fundowali mu rollercoaster emocjonalny niepozwalający funkcjonować. Aż sobie westchnął, pewnie okazując tym Julii jakieś zniecierpliwienie, ale między Bogiem a prawdą to okazywał je sobie - ile w końcu można przeżywać, że kobieta postanowiła cię po prostu nie chcieć? Najwyraźniej długo, bo sprawa na razie okazywała się zbyt świeża i jego złamane serce nadal paliło żywym ogniem.
- I dziękuję za docenienie mojego rozpierdolu. Dziękuję. Bardzo ciężko na niego pracowałem - nawet się w tym momencie trochę zaśmiał i - ojej! - był w stanie uwierzyć że kombinacja towarzystwa Julii, dobrych trunków k dziesiątek przepalonych papierosów była jakimś perpetuum mobile i nagle, zupełnie cudownie działała... cuda! powodując powrót jego dobrego humoru.

Problem polegał na tym, że chwilę później - a miał wrażenie, że przeniesiono go jakimś pokracznym wehikułem czasu, bo przecież w ułamki sekund nic nie może się tak epicko spieprzyć - już mu tak do śmiechu nie było. Sal oo środku tego ich nieszczęsnego domu i nie rozumiał procesu przyczynowo-skutkowego, który doprowadził go razem z Desi do tego miejsca. Przecież miał już być spokój. Mieli być razem szczęśliwi. A co spadło w zmian? Zniknięcie jego ulubionej blondynki, po którym objawiła się w tak niezręcznym momencie, że właśnie podejrzewała go o zdradę. Miał wrażenie że w jednej chwili stresuje się tym czy wszystko z nią w porządku, czy nic jej nie jest, cieszy się z tego że jednak postanowiła go nie porzucać, pragnie jej wręcz do szaleństwa ale i do szaleństwa jest wręcz wściekły. O całą tą scenę, o to że zniknęła na tyle czasu nie dając znaku życia no i o to, że w ogóle była w stanie pomyśleć, że on mógłby ją zdradzić. Nie brał w końcu poprawki na to, że przecież jego cały anturaż czy choćby to w jaki sposób się poznali, wcale nie wpływał na jego korzyść. Próbował poskładać w głowie jakiekolwiek sensowne myśli, ułożyć jakikolwiek plan tego jak się zachowywać, co robić a czego nie, ale kiedy tylko znowu trzymał ją w swoich ramionach, kiedy tylko ona była znowu tak blisko, kiedy czuł jej zapach i dałby sobie różne części ciała uciąć, że wręcz fizycznie jest w stanie odczuwać smak jej pełnych ust, miał wrażenie że wariował. Bo, że zwariował na jej punkcie już dawno temu, było bardziej niż oczywiste.
W całym tym gąszczu myśli i emocji, nagle stanął jak wryty bo poczuł że w s z y s t k o co właśnie powiedziała było co najwyżej jak kubeł zimnej wody wylany prosto na głowę. Albo i gorzej, cały prysznic.
- Wcale nie chcesz, żebym odchodził - najwyraźniej rzeczone ochłodzenie zadziałało na tyle skutecznie, że spiął się w sobie i umiał złożyć sensowne zdanie. Co więcej - powiedział je raczej poważnym tonem, jednym z tych nieznoszących sprzeciwu, a w przypadku tej zakochanej dwójki zwykle prowadzącym ich prosto do łóżka. Albo w inne wygodne miejsce, gdzie można uprawiać seks. Ujął jej twarz w dłonie, ustawiając sobie ją tak by mógł patrzeć jej prosto w oczy, a ona - żeby patrzyła w jego. Chciał by wiedziała i widziała, że jest z nią w tym momencie szczery. - Odchodziłem od zmysłów, owszem. I nie wiem co ma dzisiejsza obecność Julii do tego, że rzekomo mogłoby być inaczej. Całe dni, całe tygodnie wyglądałem cię tutaj jak mnich. Każdego, jednego pieprzonego dnia - i tylko tyle, dosłownie tylko tylko brakowało do tego by ją teraz pocałował. Nagle jednak poczuł, że te wszystkie zarzuty wyrzucane w jego stronę po tym, jak przez ten cały czas czekał tu na nią jak zbity szczeniak to jest po prostu za dużo. - I co to w ogóle za pytanie? Czemu Julia obrywa teraz jakimś rykoszetem? Nie zrobiła nic złego. Nie zrobi l i ś m y - zaakcentował ostatnie. Starał się trzymać nadmiar emocji na wodzy, ale Desi przecież znała go nie od wczoraj, śmiało mogła więc stwierdzić że targa nim właśnie totalny nadmiar wszystkiego, a radość z wściekłością kotłują się w tak dziwaczny sposób, że pewnie nie umiała go nawet wziąć na poważnie. A on biedny starał się jedynie nie oszaleć. I zupełnie tak jak w tych wszystkich przypadkach kiedy najpierw wszystkich wyrywnych trzyma nadmiar adrenaliny, w końcu puścił on najwyraźniej i Flanna. Ewentualnie było to jakieś przyspieszone trzeźwienie, zresztą - czy jedno czy drugie uderzyło dość mocno i jakoś (nawet całkiem z gracją) poleciał po sobie, stracił na mocy na tyle że przechylał się właśnie do przodu, chowając twarz w jej cudownych blond włosach. - Desi, skarbie... Jezu, wiesz co ja tu sobie myślałem? Że się rozmyśliłaś, że już mnie nie chcesz i że to koniec, że jak ten ostatni dureń pokochałem cię do szaleństwa a ty mnie po prostu zostawiłaś. Każdego jednego dnia wmawiałem sobie, że może jednak dzisiaj się pojawisz, bo co niby miałem innego zrobić? Pojawić się w two... tamtym domu, przedstawić się grzecznie tamtemu facetowi i powiedzieć, że jestem twoim nowym facetem i cię zabieram? - owszem, miał wrażenie że pieprzy zupełnie trzy po trzy, ale z drugiej strony aż tak emocjonalnie nie otworzył, nie odsłonił się do tej pory jeszcze przed nikim i choć czuł z tego tytułu pewną ulgę, miał również wrażenie że akurat tego potoku słów przyjdzie mu jeszcze pożałować.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Nigdy nie uważała, że emocje są dobrym doradcą. Wręcz przeciwnie, w swojej pracy starała się ich pozbyć i wręcz chełpiła się tym, że pozornie jej się to udawało. Nie było przecież tak, że nie przeżywała przegranych walk swoich pacjentów- co zazwyczaj oznaczało prostą i dębową trumnę- ale nigdy nie pozwalała sobie na okazanie emocji czy zbędne nimi szafowanie. Nie była w końcu odpowiednią osobą do tego typu show, więc umiała wtopić się idealnie w tło i być przykładem lekarki, która współczuje, ale nie opowiada o wrodzonej empatii czy dzieleniu bólu. Nie umiała w tego typu oszustwa.
Tyle, że przez to wszystko sądziła, że w życiu będzie podobnie i faktycznie w przypadku Jamesa zadziałała tak silna dysocjacja, że po części czasami zastanawiała się czy po tym wszystkim będzie jednak normalnie. Wiedziała jednak, że dla jej ciała kluczowym aspektem było przeżycie, więc instynktownie zadbała o to, by ochronić psychikę przed całkowitym rozpadem. Na razie czuła się jak w pierwszej fazie żałoby- przeczyła długo temu wszystkiemu, co działo się w jej domu i co niosło znamiona przemocy domowej. Nawet teraz, przy tych wszystkich siniakach i strachu, który miał oczy równie ogromne jak te Flanna, Desiree czuła, że zapewne przesadza.
Niesamowite jednak, że obecnie nie skupiała się jednak na tej (na pierwszy rzut oka) udanej ucieczce od przemocowego partnera, ale na scence rodzajowej, która sprawiła, że zapragnęła wrzucić do kosza tę chłodną obojętność. Na próżno starała się przemówić sobie do rozsądku, ten rozsypał się jak domek z kart, gdy tylko zobaczyła Flanna w objęciach innej i okazało się, że znacznie łatwiej jest utrzymać emocje na wodzy, gdy jest się obcą i z zewnątrz.
Bycie tak blisko, niemalże do krwi zaś uruchamiało ciąg absolutnej wściekłości, nad którą dziewczyna nawet nie mogła zapanować, a przecież jak już miała za chwilę usłyszeć, nie działo się nic złego. Tyle, że musiało, bo mało brakowało, a zaczęłaby mu tu wyć i pewnie po kilku dniach wstydziłaby się tego przedstawienia. Na razie jednak zagryzła wargi i próbowała skupić się na jego słowach, bo miała przemożną chęć pokazać mu, że owszem, chce, by się odsunął. Najchętniej złapałaby go za ramiona i zaczęła nim szarpać dopytując co z nimi stało, ale nie bez powodu gardziła agresją, więc mogła tylko wpatrywać się w niego z niedowierzaniem i szokiem, który przypominał ten, jaki czują ofiary wypadków komunikacyjnych.
Tak właśnie było.
Zderzyła się z walcem zwanym Julią Crane i ledwo stała na nogach od tej siły uderzenia, a on śmiał twierdzić, że nic złego się nie stało? Nie mogła się mu jednak wyrwać, nie, gdy unosił jej podbródek do góry i zmuszał, żeby na niego spojrzała.
- Flann, jesteś pijany - powtórzyła kategorycznie, bo choć daleko jej było do tych, którzy piętnują każde spożycie alkoholu to jego stan wpędził ją znowu we wspomnienia, które chciała zagrzebać bardzo głęboko. Mimo wszystko jednak miał rację, nie chciała, by odchodził, wręcz przeciwnie, pragnęła, by zapewnił ją, że to ona była tutaj oczekiwana, a nie jego pieprzona przyjaciółka. Dlatego prychnęła całkiem głośno, gdy stwierdził, że nie powinna ją do niczego mieszać, skoro to właśnie o nią się rozchodziło, a nie o nikogo innego.
- Czyli czekaj, uważasz, że migdalenie się z nią na kanapie jest w porządku? Do cholery, przecież ona jest w tobie zakochana! - wybuchnęła w końcu, zdenerwowana, że on tego nie widzi i że zachowuje się jak dziecko we mgle powtarzając, że nie zrobili nic złego. W to akurat wierzyła, ale nie była w stanie przyjąć, że to się nie zmieni i że pewnego dnia ich wspólny żal nie przeniesie się do sypialni. To ją bolało najbardziej, a może ta niepewność, która ją wykańczała i sprawiała, że miała już dość i najchętniej wróciłaby do domu.
Tyle, że Desi już nie miała domu, bo ten właśnie stał tu na całkiem chwiejnych nogach i po chwili lądował praktycznie na niej. Pochwyciła go za ramiona, by nie upadł, ale nie odsunęła. Nie była w stanie, gdy wreszcie wtulił twarz w jej włosy i poczuła jak wilgotnieją jej oczy.
Dobrze, że tego nie widział, bo dopiero by uznał ją za żałosną, a przecież miała być jego pełną radości kochanką, a nie jakąś sierotą, którą bije własny partner. To wszystko to była jej wina i teraz była tego pewna.
Jak i tego, że Flann wreszcie mówił szczerze i choć pominął pytanie (nie, żeby nie zauważyła), słuchała go uważnie i po raz pierwszy dziś zdobyła się na bardziej czuły dotyk, gdy przejechała dłonią po jego włosach.
- On… zabrał mi telefon i groził, że nie pozwoli mi odejść. Bałam się. Dopiero dziś napisał mi wiadomość, że jest na kongresie i żebym zabrała swoje rzeczy jutro z domu. Przybiegłam więc do ciebie świętować i… - pochyliła głowę i delikatnie pocałowała go we włosy. - Nie zostawiłabym cię nigdy, nawet jeśli jestem obecnie wkurzona - ale to akurat nie podlegało żadnej wątpliwości. W końcu to dla niego narażała się cała i wręcz drżała z dziwnego przeczucia, że to wcale nie koniec i że James znajdzie sposób, by się na nich odegrać. Na razie jednak chciała dać im ten wieczór, choć jak się okazało, już sobie znalazł idealną kompankę.
Ta myśl była tak przykra, że mocniej zacisnęła palce na jego ramieniu i oparła głowę o ścianę unosząc wzrok do góry i próbując zacisnąć powieki. Może to wszystko okaże się złym snem i obudzą się razem?

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Przez moment przez głowę śmignęła mu taka myśl, że jest już na tyle pijany a cała sytuacja ostatnich minut (sekund?) wystarczająco abstrakcyjna by uznać ją co najwyżej za wytwór swojej wyobraźni, ta i tak miała swoje własne mocno wybujałe ego, śmiało więc uznawał to za możliwe. Szybko jednak sprowadzał się sam na ziemię (o słodka ironio!), bo stojącą przed nim Desiree okazywała się być jak najbardziej realna. Jak i jej brak euforii, zwyczajowego rzucania mu się na szyję (za czym do szpiku kości tęsknił) czy pocałunków zajmujących ich usta na długie godziny. Stał przy niej właściwie w bezruchu i wgapiał w jej najpiękniejsze oczy, w których dzisiaj pisał się pewien smutek? ból? tak wyraźny, że gdyby tylko sam był w odrobinę lepszej kondycji, był bardziej niż pewien że byłby aż w stanie go przeczytać. Zmartwił się i w ten swój specyficzny sposób zaczął wewnętrznie panikować, choć jeszcze starał się jej tego w żaden sposób nie okazać, zamiast tego skupiając na tym, by w jakiś zupełnie magiczny sposób błyskawicznie wytrzeźwieć. Przecież gdyby tylko wiedział, że Desi się tu dziś pojawi, w życiu by się tak nie załatwił. Musiał jednak przyznać, że owszem, jej obecność faktycznie sprawiała, że te wszystkie promile wyparowywały jakby szybciej.
Nabierał więc coraz większej pewności co do tego, że zaraz będzie z nim lepiej, postanowił więc - co prawda niespecjalnie elegancko, ale cóż - pominąć temat stanu jego trzeźwości, w zamian za to zbliżając do niej znowu. Mogła być na niego wściekła (pewnie była, ale nie chciał się w tym momencie przekonywać) ale dość buńczucznie liczył chyba na to, że pewne rzeczy są uniwersalne i będą działały na nią zawsze. Znalazł się więc tak blisko jak mógł i wysłuchawszy jej, znowu uniósł jej podbródek tak, by odrobinę wymuszać układ, gdzie całkiem swobodnie mogła patrzeć mu w oczy:
- Nie migdaliłem się z nią - ocenił surowo. Może odrobinę zbyt surowo, ale do cholery co to w ogóle za określenie? Migdalić się z kimś? - Co najwyżej mogę z tobą - dodał równie poważnie, choć uśmieszek już zasunął jej zaczepny. Wrócił jednak do swojej bezpiecznej, dość neutralnej pozycji i starał się wytłumaczyć: -Naprawdę nie zrobiliśmy nic złego. N i c. Nie ufasz mi? - owszem, może odrobinę szarżował obracając kota ogonem w ten sposób, ale w jakiś pokręcony sposób jego (nadal otumaniona odrobinę alkoholem) głowa uznawała, że tak najlepiej jej to wytłumaczy. Czyli idąc w zaparte, że w tym domu nie działo się nic, co powinno ją niepokoić. Co zresztą było prawdą, ale i tak ech... Ciężko czasami być mężczyzną, prawda? - I nie, Julia nie jest we mnie zakochana. Nigdy nie była, nie jest teraz i raczej nie będzie, nie ma w ogóle takiego tematu - miał już nawet dodać jakiś farmazon w stylu, że Crane szanuje jego wybór i to, że w jego życiu pojawiła się Desi, ale chyba wyjątkowo za wczasu poszedł po rozum do głowy i zrozumiał jak fatalnie by to brzmiało. Oznaczałoby w końcu, że pewne rozmowy się już odbyły i takie rzeczy zostały ustalone.
Słuchał więc jej dalej, dość początkowo zadowolony z tego, że udaje się im zmienić temat. Szybko jednak krew zaczęła mu odrobinę odpływać z twarzy a gdzieś tam głęboko w środku włączyła mu się solidna panika. Panika, którą przecinał dziwaczny wręcz spokój, w końcu miał swoją ukochaną dziewczynę w końcu obok i wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, że od teraz będą mogli być w końcu oficjalnie szczęśliwi. Że będzie w końcu dobrze. Naiwny, gdyby tylko wiedział jak mocno rozmijał się z prawdą.
- Już wszystko dobrze - nie wiedział co prawda czy bardziej uspokaja ją czy siebie, zresztą nie to było ważne, kiedy w tym momencie wracał do ich standardowych zwyczajów i składał na jej ustach delikatny pocałunek. - Jesteś już w domu - i kolejny. - Ze mną - i kolejny, kolejny. - I możesz być na mnie śmiertelnie wkurzona, ale wiedz że nadal cię kocham i mam zamiar dzisiaj z tobą świętować - z całą możliwą pewnością siebie wracał Flann, którego znała sama Desi. Ten, który właśnie tak zuchwałe - pomimo jej nazwanego nawet werbalnie wkurzenia - właśnie całował ją z taką pasją i przyciskał jej zgrabne ciało do siebie tak tęsknie, jak gdyby równie dobrze mogła mu zastąpić tlen.
Była to może i pewna klisza, ale Flann Rohrbach był pewien - Desiree działa na niego w ten sam sposób, bo jedynie przy niej mógł brać życie pełną piersią.
ODPOWIEDZ