Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
#

Ostatni miesiąc w Lorne Bay był dla Mitchella niemałą torturą. O ile bezpośrednio po powrocie z odwyku trzymał się całkiem nieźle i miał nawet dobry humor, to każdy kolejny dzień był coraz gorszy. I już nawet nie chodziło o dragi, bo kurczowo trzymał się trzeźwości. Miał w prawdzie mały kryzys, który zakończył się wizytą w Shadow, ale nadal był czysty, więc nie było o czym mówić. Chyba. Ojciec miał pewnie na ten temat inne zdanie, ale kogo to obchodzi w tej sytuacji?
Cierpiał.
Jego dusza rozbita była na miliony kawałków, a serce krwawiło. Miesiące ciężkiej pracy, bólu i wyrzeczeń poszły na marne. Przecież zrobił to dla Niego. Odwyk, leczenie... Przecież tego nie chciał, prawda? To On go namówił, to On go prosił, to On obiecywał, że poczeka... Ale nie poczekał. Może przestraszył się życia z narkomanem? Montgoery miał inne priorytety, to na pewno, i w jego życiu nie było miejsca dla kogoś tak niestabilnego, kto mógłby stanąć na drodze kariery. Ale mógł mu powiedzieć, przecież by zrozumiał. Chyba. Gdy dzwonił do Niego z odwyku... Mógł wtedy powiedzieć, że zmienił zdanie. Że to koniec. Tylko koniec czego? Bo tak właściwie to nie byli parą. Owszem, spotykali się, i to nawet regularnie, ale oficjalnie nie padły żadne deklaracje. Ale tak właściwie czy były potrzebne? Nie miał pojęcia. Pamiętał jeszcze z czasów szkolnych, jak koledzy i koleżanki zadawali sobie to pytanie na korytarzach między lekcjami. Chcesz ze mną chodzić? Teraz wydawało mu się to takie szczeniackie... Czy ludzie nadal tak robią? Gdy był w poprzednim związku nie usłyszał tego durnego pytania. To jest mój chłopak. Tak został przedstawiony na którejś imprezie. Stało się. Czy więc Zacharias też był jego chłopakiem? Nie ważne. Był. Teraz już tylko był.
Jeszcze będąc w ośrodku domyślał się, że był inny powód, dla którego Montgomery nie odbierał od niego telefonów i wcale nie był to brak czasu. Łudził się jednak, że się myli, że naprawdę jest zapracowany. Już po powrocie nawet kilka razy zajrzał na SOR, w końcu codziennie bywał w szpitalu. Widział go dwa razy z daleka, ale nie odważył się podejść. Bał się konfrontacji. Bał się, że tego nie wytrzyma. Odpuścił.
Biedny Mitch. Miał cholernego pecha do facetów. Pierwszy przestał odbierać telefon, gdy Thompson opuścił Sydney. Dugi przestał odbierać telefon, gdy wyjechał z Lorne Bay na leczenie. No i był jeszcze ten trzeci. Poznali się na odwyku. Był już tam, gdy Mitch się zjawił. Zawsze miał problemy z nawiązywaniem nowych znajomości (na trzeźwo), a tu zaskoczyło niemal od razu. Może dlatego, że dzielili pokój i ta relacja zbudowała się dość naturalnie? Jethro był mu bardzo pomocny, szczególnie w tych najtrudniejszych pierwszych dniach. To przed nim otworzył się jeszcze zanim zaczął współpracować z terapeutą. To jemu wypłakiwał się w ramię, gdy Zach przestał odbierać telefony. Dobrze wiedział, jak bardzo Mitch przeżywał każde to nieodebrane połączenie, a mimo to po opuszczeniu odwyku nie odebrał od niego żadnego telefonu. A przecież sam prosił go, żeby dzwonił!
To dlatego miał kryzys i musiał się napić, bo w głowie miał tysiące kłębiących się myśli, a każda jedna czarniejsza od drugiej. Naprawdę był moment, w którym ubzdurał sobie, że Jet się złamał i wrócił do nałogu, a teraz pewnie leży martwy w jakimś rowie i dlatego nie odbiera. Był jego jedynym przyjacielem, a teraz stracił także jego. No jak miał się nie załamać?
Aż dziwne, że w tym stanie znalazł sobie pracę. Taki mieli przecież priorytet po opuszczeniu ośrodka. Znaleźć prace i jak najszybciej wrócić do normlanego życia. Tylko czym było normalne życie? Mitch nie znał takiego. Nigdy nie pracował. Jego CV poza bogatymi osiągnięciami w szkole było kompletnie puste. A jednak jakimś cudem dostał tą posadę kelnera. Pewnie duży wpływ miało to, że jego poprzedniczka odeszła z dnia na dzieńi potrzebowali pilnie zastępstwa. Szybko się uczył i radził sobie całkiem nieźle, choć to dopiero jego czwarty dzień. W dodatku pracował tylko na pierwsze zmiany, bo rano ruch był tu znikomy i mógł uczyć się na spokojnie.
Właśnie zbliżała się jego ostatnia godzina tego dnia i już odliczał w myślach czas do końca zmiany. Przebierze się szybko, wskoczy na rower i wróci na farmę zająć się owcami. Polubił je odkąd zajmowanie się nimi było częścią terapii. Jeszcze czterdzieści minut.... Pół godziny...
Wpadł na kuchnię przekazać karteczkę z najnowszym zamówieniem i zostawić brudne szklanki, gdy nagle taca wypadła mu z ręki i rozległ się głośny brzdęk tłuczonego szkła. Właśnie zobaczył ducha...

jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Próbował przyzwyczaić się do nowego życia. Brzmiało to dla niego idiotycznie, a wszystkie te afirmacje o wychodzeniu z ośrodka i stawaniu się nowym, lepszym człowiekiem jakoś go nie brały. On przecież był wysoko funkcjonującym uzależnionym. Brał, by napędzać swój umysł i ciało do spędzania każdej godziny w kuchni Atery. Brał, by wytrzymać napięcie i presję (z jednej strony z samego nazwiska, a z drugiej - no jednak restauracja należała do grona najlepszych nie tylko w Nowym Jorku, USA, ale też na świecie). Brał, by móc wyrabiać te szesnastogodzinne zmiany, w końcu każdy to robił. Wciągali kreski z szefem w biurze i nikt nawet nie drgnął palcem, by to zatrzymać; taka była ich rzeczywistość. Problem dopiero zrozumiał, kiedy jego narzeczona po cichu odeszła, pakując swoje rzeczy i zostawiając mu tylko kartkę z suchym pożegnaniem. Dokonał wtedy wyboru, zupełnie nieświadomie, bo przecież w jego głowie wszystko było ok, jeśli raz w tygodniu zabrał ją na wystawną kolację, w domu dokończyli jeszcze wieczór butelką drogiego wina i seksem. W jego głowie - odhaczał wtedy każdy punkt dobrego narzeczonego, co dawało mu przecież prawo do kolejnej, prawie-tygodniowej nieobecności. Teraz jednak nie było ani narzeczonej, ani nowojorskiego apartamentu, ani pracy w restauracji sygnowanej dwoma gwiazdkami Michelin. Teraz było małe mieszkanie (ale z otwartą, dużą kuchnią, bo oczywiście, że pod tym względem je wybierał), robota w plażowej restauracji w małym miasteczku - okupiona pytaniami Dlaczego tutaj? Po co? Przecież masz za wysokie kwalifikacje, możesz pracować gdziekolwiek? Dlaczego w ogóle Lorne? I był też Mitch. Może nie dosłownie, nie fizycznie, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż siedział mu ten rudowłosy chłopak.

Chłopak, któremu obiecał coś przecież tak ważnego dla osób z uzależnieniem, obiecał mu wsparcie i kontakt. Dlaczego nie odebrał, kiedy dzwonił? Sam tego nie wiedział, wpatrując się w ekran telefonu, dopóki połączenie się nie urwało. Miał nadzieję, że przestanie dzwonić i będzie mógł zapomnieć o tym niewygodnym uczuciu, które wkradło się w jego umysłu (a może nawet i serca) jak drzazga. Albo rozcięcie skóry kartonem, przy otwieraniu pudeł z dostawą. Albo ten szybki, prawie-bezbolesny sznyt odpowiednio zaostrzonym nożem, spowodowany chwilą nieuwagi, spojrzeniem odwiedzionym na sekundę. Mitch był trochę jak to krótkie rozproszenie. Jethro za to tego całkowicie nie rozumiał, bo przecież nigdy nie podobali mu się mężczyźni. Dlaczego zatem zaraz przed trzydziestką nie mógł przestać o swoim przyjacielu z odwyku? Dlaczego wkradał mu się w podświadomość, czasem nawet w sny, czemu w jakiś dziwny sposób tęsknił za tym smutnym, dwuosobowym pokojem, który przez te miesiące z nim dzielił? Starał się skupiać na pracy, odpędzając te myśli, chociaż nie byłby w stanie zliczyć momentów, kiedy na krótkich przerwach na papierosa błagał wszechświat o ten telefon od chłopaka, który nie nadchodził. Nigdy w momencie, kiedy mógłby być na niego gotowy, z przygotowanymi przeprosinami.

Jakimś cudem chłopak mu całkowicie umknął przez te ostatnie dni. Może mijali się na zmianach - poranki zwykle spędzał na papierach i odpędzaniu menagerki sali, która usilnie próbowała dorzucić mu swoją część papierologii. Może gdyby ten jeden raz jednak nie odesłał jej, tylko wprowadził nowego pracownika do systemu - wtedy by wiedział, że Mitch się tu pojawi. W końcu ilu Thompsonów o tym samym imieniu mogło być w Lorne? A może Jet był zwyczajnie zbyt zaaferowany staraniami, by kuchnia zaczęła w końcu działać, a nie robić co im się żywnie podoba, burcząc pod nosem, że przecież to nie jest żadna restauracja fine dining. Mieli rację, on nadal nie mógł przyzwyczaić się do zwykłych t-shirtów, przewiązanych fartuchami, ale nie zamierzał zmieniać wszystkiego. Chciał jedynie, by było trochę dyscypliny i rozdzielenia zadań, trochę lepszych dań w menu, ale to wszystko dopiero po kilku miesiącach nabierało jakiegokolwiek kształtu. Cóż, niełatwo było zmieniać przyzwyczajenia i uczyć tych, którzy mieli swoje s p o s o b y, niezależnie od tego czy były właściwe. Przecież nie miał być żadnym zagrożeniem, chociaż niektórzy go tak właśnie odbierali.

Dźwięk tłuczonego szkła w kuchni nigdy nie oznaczał nic dobrego. Tym razem jednak miało to znacznie większe znaczenie, niż jedynie przestrzegania zasad BHP.
Jesus fuck- Ile razy mam wam powtarzać, że szklanki- - nie mają prawa bytu w kuchni?! Tak by dokończył, gdyby nie to, kim był winowajca całego zdarzenia. Duch jego złamanej obietnicy stał w wejściu do kuchni, z kolekcją szklanek porozbijaną na miliony kawałków u stóp, przykrytymi tacą, która wypadła mu z rąk. Trochę tak, jakby sama ta taca chciała ukryć bałagan. Może Mitch nadal miał kartkę z zamówieniem w dłoni. A może ona też gdzieś pofrunęła w całym tym bałaganie. Jet wpatrywał się w niego, czując jak atmosfera zgęstniała w tej jednej sekundzie. Trochę tak, jak kombinacja oleju, octu i jajka zamieniała się w puszysty majonez wraz z włączeniem blendera na pełnych obrotach. Pracownik zmywaka udał się więc po miotłę, widząc jak żaden z tej dwójki nie był zainteresowany jakimkolwiek sprzątaniem.
Co ty tu robisz? - wydusił z siebie w końcu pytanie, które spokojnie można było określić mianem idiotycznego. No przecież pracował.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Skoro Jet był wysoko funkcjonującym uzależnionym, to kim był Mitchell? No teraz to już raczej zwykłym ćpunem, ale na początku? Ambitny kujon z dobrego domu. Stypendia, nagrody, wyróżnienia. Najlepszy na roku. Co go wtedy podkusiło, by wynając ten cholerny pokój? Gdy jego siostra wyprowadziła się do swojego faceta mógł przecież zostać w tym mieszkaniu. Przecież starzy płaciliby dalej, a on miałby święty spokój i cisze potrzebną do nauki. Zawsze był samotnikiem więc to byłoby zupełnie normalne i nikogo by nie zdziwiło. A jednak postanowił wynająć pokój w jakimś studenckim mieszkanku. Czemu? Naprawdę nie umiał dziś tego wytłumaczyć. Może chciał pokazać siostrze, że on też ma jakieś życie towarzyskie i wcale jej nie potrzebuje i poradzi sobie bez niej? Chyba będzie musiał poruszyć kiedyś ten temat na jednej z sesji ze swoim terapeutą. W każdym razie ta jedna decyzja kosztowała go utratę wymarzonej przyszłości. A zaczęło się tak niewinnie od kilku wspólnych imprez i odrobiny alkoholu, którego przecież nigdy nie nadużywał. Tylko raz się upił na jednej domówce. A teraz kilka drinków i nagle okazywało się, że wcale nie był introwertykiem i naprawdę dobrze bawi się z ludźmi przy muzyce której nigdy nie słuchał. I tak egzystował od imprezy do imprezy spuszczony że smyczy. W końcu miał przyjaciół, chłopaka... Nie mógł stracić tego wszystkiego zamykając się z znowu w swoim pokoju z książkami. Ale egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a on miał coraz większe zaległości. I wtedy ktoś podsunął mu amfe. Przecież każdy student tak robi. Zarwie kilka nocek i wszystko nadrobi.
Nadrobił...
Tak nadrobił, że wylądował na tym kompletnym zadupiu bez przyjaciół, bez faceta i bez perspektyw. Tylko on nie wybrał sobie tego miejsca, a został zmuszony przez ojca. Całe życie spędził w wielkim mieście i nie był szczęśliwy, gdy ojciec przywiózł go na farmę. Przyzwyczajony był do szybkiego życia, ulicznego charmidru i bliskich odległości. Chciał iść do kina? Miał je po drugiej stronie ulicy. Kawiarnia? Na każdym rogu. Biblioteka rzut beretem. A tu? Miał wrażenie, że wszystko jest tu tak odległe... Ze każdy zna każdego, że wszyscy wszystko wiedzą, a gdy szedł ulicą ludzie szeptali: to ten ćpun od Thompsona. Oczywiście nic takiego nigdy nie miało miejsca i wyolbrzymiał, ale tak właśnie wyobrażał sobie małomiasteczkowe życie.
Ale tego, że będzie pracować w knajpie nie wyobrażał sobie nigdy. Ale co niby innego miał robić? Chciałby wrócić na studia, ale do tego czasu musiał coś robić żeby zająć myśli. Wprawdzie pomagał ojcu na farmie, a ale chciał być trochę bardziej niezależny i nie musieć prosić się o forsę. Bez doświadczenia za dużego wyboru nie miał. Co innego Jet. On mógł pracować w każdej knajpie, a a wybrał akurat te w Lorne Bay? Przecież dobrze wiedział, że Mitchell tu mieszka, więc skoro tak bardzo go unikał, że nie odbierał nawet telefonu, to czemu w ybrał to zadupie? Innej pipidówy nie było?
- Co ja tu robię?! - zapytał po trwającej wieczność chwili, gdy pierwszy szok minął. To był impuls. Nastąpiło zwolnienie blokady i wszystkie skumulowane emocje wpadły do maszyny losującej. Był wściekły na to, że nie odbierał, a z drugiej strony cieszył się, że mężczyzna żyje i ma się całkiem dobrze.
Impuls. Przeskoczył nad chłopakiem, który zaczął sprzątać szkło i naruszając chyba z tysiąc zasad bhp przebiegł przez kuchnię w stronę Vermonta. Nie, nie rzucił mu się na szyję, żeby go uściskać, ale zdzielił go szmatą przez łeb. Nie miał pojęcia jak znalazła się w jego dłoni, czy miał ją już wcześniej, czy wyjął zza fartucha, czy może zgarnął po drodze z blatu, ale skoro już ją miał, to wydała mu się najlepszą bronią. Okładał go na oślep tą ścierą i piesciami.
- To ja się zamartwiam... - jeb - Wydzwaniam... - jeb - Myślałem, ŻE KURWA - jeb - nie żyjesz! - jeb - Co ty sobie - jeb - KURWA - jeb - myślisz?! - jeb. Chyba coś rozlał i znowu potłukł nim ktoś w końcu chwycił go za ramiona i odciągnął od kucharza (w ostatniej chwili zdążył sprzedać mu jeszcze kopa). Szarpał się i krzyczał, żeby go puścili, ale trzymały go dwie osoby, więc nie był w stanie się wyrwać. Gdzieś go wyprowadzili i dopiero powiew świeżego powietrza uświadomił mu, że jest na zewnątrz. Dziewczyna, która go trzymała wróciła do środka mamrocząc coś o wezwaniu policji, a facet zmusił go siłą by usiadł na schodach i wciąż trzymał go za wykręconą rękę. Bez sensu, przecież i tak nie miał gdzie uciec, był tak roztrzęsiony i zdezorientowany, że pewnie wpadłby na najbliższe drzewo. Albo pod samochód. Jak nic go zwolnią. Nawet tygodnia nie wytrzymał.


jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Nie oni jedni przekonali się jak narkotyki mogą zniszczyć życie, karierę, marzenia, relacje - zupełnie niepostrzeżenie zabierając to wszystko, zwijając niczym papierową kulkę i jednym strzałem trafiając prosto do kosza. I już, nie było już tego, co chcieli, pragnęli czy kochali. Był za to przyjemny haj, napędzający do roboty, w założeniu przecież miało to wszystko im pomóc, a nie przeżuć i wypluć prosto do tego ośrodka. Gdzie co dzień słuchali smutnych historii ku przestrodze, coraz to kolejne osoby zbierały się na odwagę, by podzielić się swoimi doświadczeniami albo powtarzali te jakże pozytywne afirmacje. No i co z tego? No, tyle że przeżył niezbyt przyjemne symptomy odstawienia i rzeczywiście już nie brał. Wybrał najbliższe miasto, a może raczej miasteczko - bo zastanawiał się trochę nad Cairns, większym, z lepszymi perspektywami na pracę. Życie w Lorne wydawało się jednak cichsze i wolniejsze, a Jethro nie ryzykował, że powrót do pracy w gastronomii będzie wiązał się z tą cholerną pokusą okazjonalnej kreski. Nie, tutaj tego zwyczajnie nie było. Praca w tym sektorze była stresująca, szczególnie na kuchni, ale nie na tyle, by trzeba było się jakkolwiek wspomagać. Nie było chorych, szesnastogodzinnych zmian. Nie było presji, a przecież to miało mu tylko służyć. Swoje marzenia i ambicje na przejęcie restauracji ojca schował do kieszeni. Nie pozbył się ich, tak jak można by się pozbyć zwiniętego, pustego papierka po gumach do żucia albo wykorzystanego biletu na autobus. Trzymał je nadal z boku, taktycznie nie wracając do Sydney. Nie teraz, nie zamierzał się pokazywać w domu jak ostatni przegryw, który zaprzepaścił wszystko dla narkotyków. Zawiódł ojca, co było w tym wszystkim najgorsze.

Otrzeźwiał z szoku, wywołanego obecnością Mitcha dopiero, kiedy dostał szmatą po głowie. Chłopak znalazł się przed nim jakby w jednej sekundzie, nie dając mu zbyt wiele czasu na reakcję czy ucieczkę.
Mitch, uspokój się! — tyle tylko mógł krzyknąć, zasłaniając głowę przedramionami, by żaden zagubiony cios, strzelany na oślep, nie wylądował na jego twarzy, robiąc więcej szkód, niż pożytku. Próbował złapać go za ręce, chociażby za tą szmatę, którą chłopak postrącał kilka rzeczy - plastikową squeezy bottle z oliwą, jakąś łyżkę, która z brzękiem wylądowała na posadzce i pudełko z sałatką, rozsypując liście po metalowym blacie i podłodze. Odsuwał się, uciekając przed pięściami Thompsona, chociaż oberwał po ramionach, żebrach i w brzuch, tym ostatnim kopniakiem, jakby pieczętującym wszystkie ciosy, zanim go odciągnęli. Przetarł twarz dłońmi i westchnął ciężko, po czym przeklął pod nosem, kiedy cała ta trójka znalazła się poza kuchnią. Pozbierał ten bałagan, na plamę oliwy na podłodze rzucił trochę papieru, przecierając kafelki i skierował się w stronę zaplecza. W korytarzu, obok drzwi zatrzymał dziewczynę, która odciągała od niego Mitcha. Miała telefon w ręku i zapewne wystukiwała numer do szefa, albo i na policję. Jedno z dwóch.

  • — Zostaw, porozmawiam z nim.
    — No ale przecież nie możesz tego zignorować, zaatakował Cię.
    — Amy, znam go. Miał powody, ale tak, nie powinno się to wydarzyć.
    — Przecież to jest chore, to nie jest usprawiedliwienie! Chcecie się bić po mordach to nie róbcie tego w pracy.
    — Nigdzie nie dzwoń, ogarnę to. Przepraszam.
    — Ale-
    — Powiedziałem, że ogarnę. Idź, wracaj do pracy.
Mitch mógł słyszeć tę rozmowę, jeżeli wytężył nieco słuch. O ile nie był zbyt pochłonięty szokiem i gniewem, wycelowanym prosto w Vermonta, a i słusznie. Nie zamierzał go winić, bo przecież mu się należało, naobiecywał mu przecież, kiedy się żegnali i sam p o p r o s i ł chłopaka, żeby też zadzwonił, kiedy wyjdzie. Przecież chciał to wiedzieć, a jednak kiedy telefony nadchodziły, uruchamiała mu się wewnętrzna blokada. Trochę taka jak ta, która nie pozwalała mu się odezwać na terapii grupowej przez długi czas. I ta, która kazała mu odwlekać umówienie terminu do terapeuty długo po opuszczeniu ośrodka. A przecież to wszystko powinien był robić od razu, zamiast utrudniać sobie życie. Wolał najwyraźniej tę drugą opcję. Wyszedł na tyły restauracji, gdzie siedział rudowłosy winowajca, pilnowany jeszcze przez kucharza.
Zostaw go, idź się zajmij zamówieniami, ja to ogarnę. — mruknął i skinął głową w stronę drzwi na zaplecze. Usiadł na schodku, obok Thompsona, ale nie jakoś blisko, zostawiając między nimi bezpieczną przestrzeń, zabierając się za tę całą rozmowę jak pies do jeża. Jeszcze w środku, w korytarzu, był bardzo pewny siebie - że to nic, że sam z nim porozmawia i ogarnie sytuację. Że przecież się znają, wyjaśnią sobie to wszystko i będzie okej. Jednak kiedy tylko usiadł - cała ta pewność siebie go opuściła i naprawdę wolałby, żeby tu siedział nie Mitch, a jakiś przypadkowy chłopak, którego można było odesłać do domu z wilczym biletem i wypłatą za przepracowane dni. Pozbyć się problemu w bardzo prosty sposób, prawda? Tylko, że życie wcale nie było proste, o czym ta dwójka zdążyła się boleśnie przekonać.

Milczał chwilę, wygrzebując pogniecioną paczkę tytoniu z kieszeni. Grał trochę na czas, usta zajmując pojedynczym filtrem, kiedy zwijał papierosa. Wentylacja zawieszona na ścianie nad ich głowami brzęczała miarowo, wkradając się w tę ciszę między nimi. Zwinął jednego, potem drugiego i wyciągnął go w stronę Mitcha, w niemym ofiarowaniu, trochę jak jakaś fajka pokoju, w przeprosinach za własne błędy. Spakował ten swój zestaw z powrotem do kieszeni, wymieniając go na zapalniczkę i odpalił własnego szluga, po czym położył plastikową, mała zapalniczkę na schodku, gdzieś w połowie drogi między nimi. Jeszcze błyszczała się nowością, pozbawiona jakiejkolwiek rysy czy odprysku na kolorowym nadruku. Zapewnie nie doczeka tego w rękach kucharza, bo Jethro miał tę przypadłość, że gubił zapalniczki notorycznie, choć przecież nie pożyczał. Zaciągnął się dymem i chrząknął, jakby przygotowując się do wypowiedzi. Tak było zresztą, bo przez tę chwilę mielił w głowie wszystkie słowa, wszystkie możliwe wymówki, ważył za i przeciw.
Należało mi się. — wymówki byłyby zwyczajnie głupie. Idiotyczne, tak samo jak jego pytanie, wyduszone z braku innych pomysłów. Bo co miał mu powiedzieć? Żył, miał się średnio dobrze i ignorował jego telefony, by potem jednak spędzać wieczór, obracając ten szklano-metalowy prostokąt w dłoniach i zastanawiając się nad wybraniem jego numeru. Zawsze jednak rezygnował, wmawiając sobie, że to dziwne, że w ogóle się nad tym zastanawiał o takiej porze. Po co by dzwonił? No, żeby przeprosić, zakopać jakikolwiek topór wojenny, który się przez ten czas pojawił i - jak zresztą widać - całkiem wprawnie naostrzył. Usłyszeć jego głos? Nie, to już w ogóle było głupie. Z tego powodu mógł sobie dzwonić do byłej-narzeczonej, chociaż ona nie odbierała już od ponad roku. Chyba go zablokowała.
Przepraszam. Chciałbym umieć wytłumaczyć, dlaczego nie odbierałem, ale nie wiem. Nie mam pojęcia. — pokręcił głową, rozczarowany samym sobą. Przecież to do cholery nie było trudne, dotknąć tę zieloną słuchawkę na ekranie telefonu i powiedzieć krótkie halo? On sobie za to wymyślił, że w jakiś sposób będzie dla wszystkich lepiej, jeśli to połączenie zignoruje. Chciał go w swoim życiu, a zarazem wolał się odciąć, spróbować zapomnieć, by za bardzo nie wyjść ze swojej strefy komfortu. Nieświadomie jednak przestąpił ten próg dawno, kiedy otworzył się chłopakowi w tych czterech, zimno-białych ścianach pokoju w ośrodku leczenia uzależnień. Zanim zrobił to na terapii, opowiadając grupie o swoich ciężkich losach i nałogu. Kiedy wymykali się nocami na papierosa, czuł się dokładnie tak, jak z Nią - uciekając trochę zbyt wcześnie z tego sztywnego, eleganckiego eventu w Aterze, by podreptać do pobliskiego pubu. Zaburzało mu to cały obraz własnego ja, bo wychodziło na to, że nie znał nawet samego siebie.
Po prostu… nie umiałem. Trochę tak, jak nie umiałem się odezwać na tej cholernej terapii. Nie chciałem Cię unikać, ani nie wiem- jakoś znikać. Czy coś. Tak wyszło. — pokręcił głową i zerknął na chłopaka. — Jeśli Cię to pocieszy, to na pewno będę czuć żebra przez następne parę dni. — dodał jeszcze, śmiejąc się pod nosem i szturchnął go lekko łokciem.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Tylko, że w jego przypadku było trochę na odwrót. No przynajmniej na samym początku, bo to właśnie dzięki wódzie i dragom w końcu miał przyjaciół. No tak mu się właściwie wydawało, bo z prawdziwą przyjaźnią niewiele to miało wspólnego. Był dobrym sponsorem, któremu bogaci starzy regularnie przysyłali pieniądze i przyjaźń kwitła do póki ta forsa była. W końcu jednak przestało wystarczać dla wszystkich. To wtedy jego facet wymyślił, by zaczął puszczać się za forsę, bo przecież wielu starych dziadów chętnie zapłaci, by przelecieć takiego hot rudzielca. Który normalny facet pozwoliłby na to swojemu ukochanemu?! No ale nawet wtedy nie zapaliła mu się żadna kontrolka, bo mózg przeżarty miał już na wylot. Lampka nie zapaliła mu się w głowie także po tym, gdy przedawkował i wynieśli go przed budynek, by nie robić sobie problemów. Ani wtedy, gdy nikt nie odwiedził go w szpitalu, ani nawet nie zadzwonił. Ani wtedy, gdy z ojcem przyszedł po swoje rzeczy i nikt tego nie zauważył. Dopiero po kilku zignorowanych telefonach wykonanych już tu z Lorne Bay stwierdził, że do dupy z taką przyjaźnią.
Jak widać nie uczył się na błędach, bo zarówno do Zachariasa i do Jethro wykonał z milion telefonów zanim spisał ich na straty. No nie miał szczęścia do mężczyzn. Ostatnio coraz częściej zastanawiał się nawet, czy nie powinien spróbować z dziewczyną. Nigdy z żadną nie był, o żadnej nawet nie fantazjował, ale czy to od razu oznaczało, że był gejem? O facetach też nie myślał zanim nie poznał tego pierwszego. Właściwie o nikim nie myślał, były tylko książki i medycyna, a na miłość nie miał czasu. Pewnie dlatego tak słabo sobie radził w tej dziedzinie życia, bo najzwyczajniej brakowało mu praktyki i doświadczenia. Nie umiał ani w miłość, ani w przyjaźń.

Nie słyszał tej rozmowy. Nie słyszał też głośnej wentylacji, ani papug skrzeczących gdzieś nieopodal na drzewie. Słyszał za to swoje walące serce i świszczący, szybki oddech. Zaczął rozmasowywać bolące ramię, gdy w końcu ten wielki drab puścił jego rękę i szybko odwrócił wzrok, by tylko nie spojrzeć na Jeto, który usiadł obok. Wbił spojrzenie w jakąś kępkę suchej trawy wyrastającej między płytkami chodnikowymi tuż przy ścianie knajpy i gapił się tak próbując się uspokoić. Szczęki drgały mu, a oczy szkliły się niebezpiecznie, gdy walczył z całych sił, żeby się nie rozpłakać. Znowu te wszystkie emocje kotłowały się w nim jak w jakieś wirówce i nie umiał ich uporządkować.
Nie od razu sięgnął po tę fajkę pokoju początkowo udając, że nie widzi wyciągniętej w jego kierunku ręki. Chęć zapalenia była jednak silniejsza od gniewu i nie umiał dłużej udawać. Zaraz sięgnął po zapalniczkę i drżącymi dłońmi odpalił misternie przygotowanego papierosa. Nigdy nie mógł zrozumieć, czemu Vermont tak się bawi, zamiast kupić fajki jak człowiek. Albo czemu nie przygotuje sobie ich w domu na zapas? Dobijałoby go, gdyby za każdym razem, gdy chciałby zapalić musiał się babrać z tymi bibułkami.
Zaciągnął się głęboko i tylko prychnął w odpowiedzi na słowa mężczyzny. Oczywiście, że mu się należało! Niechby spróbował tylko zaprzeczyć. Słuchał go w milczeniu, a każde kolejne słowo mężczyzny podnosiło temperaturę pod tym garem z emocjami, aż w końcu zaczęły kipieć. Walnął go w rękę po tym kuksańcu.
- Pocieszy?! Kurwa, Jethro, ja cię uśmierciłem, rozumiesz?! Opłakałem cię i omal nie zaprzepaściłem całej tej jebanej terapii, gdy opijałem twoją pamięć w tym cholernym Shadow! Myślałem, że się KURWA zaćpałeś! Że leżysz gdzieś w jakimś rowie i dlatego nie odbierasz. A potem olśnienie! Bo przecież gdybyś zdechł, to bateria by się rozładowała i włączyłaby się poczta! Aaaaaale może zaćpał się w domu, ale najpierw podłączył telefon, żeby się ładował, i dlatego jest ciągle aktywny, kurwa, a on gnije w łóżku, kurwa, bo nikt go nie znalazł?! - wykrzykiwał. Już nie będzie wspominał o tym, jak rozważał, czy dzwonić na policję, żeby sprawdzili, czy jego kumpel z odwyku żyje. W sumie mógł, a nawet powinien tak zrobić, jeśli podejrzewał, że coś mogło mu się stać, ale coś mu błędnie podpowiadało, że go wyśmieją albo spławią. Nawet nie zarejestrował momentu, w którym wstał i zaczął chodzić w kółko wymachując rękoma. W całym swoim życiu chyba nie zaklął tyle razy, ile w obecnej chwili. Zawsze był takim grzecznym, miłym chłopcem, nie?
- Wiesz dobrze, co przezywałem gdy nie odbierał... A teraz mówisz, że nie umiałeś?! Co nie umiałeś?! Odebrać i powiedzieć "spierdalaj i nie dzwoń więcej"?! - zapytał łamiącym się głosem.
- A teraz jeszcze masz czelność pracować właśnie TU?! Przez ciebie mnie wyleją - jęknął i znowu klapnął na schodku zrezygnowany. Jak balonik, z którego powoli uszło powietrze.


jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Zapewne on sam dalej by ćpał, dalej trwał w swojej rutynie sześćdziesięciu-siedemdziesięciu godzin pracy w tygodniu, dalej piąłby się po szczeblach kariery. Może nawet byłby na drodze do zdobycia tej cholernej gwiazdki Michelin, o której przecież tak marzył, gdyby nie jego własny ojciec. Gdyby stary Vermont - tracąc w pewnym momencie kontakt z synem, a zarazem dobrze znając realia gastronomicznego środowiska, gdzie kokaina nie raz była wspomagaczem lepszym, niż energetyki - nie wsiadł w samolot do Nowego Jorku, gdyby go wręcz siłą nie zaciągnął z powrotem do Australii, prosto na odwyk na jakimś wypizdowiu. Z jednej strony, Jet miał mu to za złe, jednak z drugiej - nie mógł zaprzeczyć, że ojciec zwyczajnie uratował mu tyłek. Może po prostu nie nadawał się do Atery, może nigdy nie dane mu było pracować we French Laundry w Los Angeles, może za wysoko mierzył, chcąc pracować w restauracji własnego ojca. Może po prostu było dla niego za wcześnie. W końcu mało kto obierał pozycję sous chefa w restauracji pokroju Atery, w wieku zaledwie 26 lat. Z drugiej strony niewiele osób miało w tym wieku dziesięć lat doświadczenia na karku, jeśli liczyć godziny spędzone na zmywaku, z zakasanymi rękawami i podglądaniu pracy pełnoprawnych kucharzy.

Vermont był jednym z tych uprzywilejowanych ćpunów - zawsze miał na to pieniądze, bo zarabiał wystarczająco, by regularnie karmić swój nałóg, a tym samym nie odmawiać sobie innych przyjemności pokroju drogich restauracji. Wciąganie kresek można było nawet uznać za część jego pracy. Bo jak inaczej, kiedy razem z szefem kuchni zaszywali się w biurze i ciągnęli razem, ramię w ramię (albo i nos w nos). Nigdy nie uważał tego za nałóg, żaden ćpun tego przecież nie przyzna. Ot, była to część jego życia, taki nawyk, który pomagał mu przetrwać. Rzadko kiedy łączył ten biały proszek z alkoholem, nie traktował tego jako imprezowy narkotyk, bo zwyczajnie nie miał na to czasu. Dlatego też tak ciężko słuchało mu się tych wszystkich historii na terapii grupowej. Tych o przedawkowaniu, o sprzedawaniu własnego ciała za kilkadziesiąt, kilkaset dolarów, by mieć na kolejną działkę. Tych o niepamiętaniu pewnych imprez, całych nocy, tych o budzeniu się w mieszkaniu nieznajomych. Czuł się tak, jakby w ogóle tam nie pasował, jego najtragiczniejszą historią była tylko ta o narzeczonej, która go zostawiła od niego uciekła, przy okazji nie omieszkając poinformować państwa Vermont o jego nawyku, który był punktem zapalnym całej tej sytuacji. Nie były to jednak zawody pod tytułem kto miał gorzej, chociaż waga tych opowieści, wypowiadanych na terapii grupowej, skutecznie powstrzymywała go od podzielenia się swoją - wydawać by się mogło, że śmieszną. Nigdy nie był zbyt otwarty, nie lubił się dzielić tak osobistymi sprawami, a wtedy miał to niby opowiadać zupełnie obcym sobie osobom? Zaciągnął się tym ręcznie zwijanym papierosem. Przez lata praktyki i tysiące, jak nie setki tysięcy ukręconych szlugów - bardzo równym i niemalże identycznym do tego, który podał Mitchowi. Sam tytoń był tańszy, miało to być niby trochę zdrowsze (o ile jakiekolwiek palenie czegokolwiek mogło być zdrowe), ale nie rozchodziło się tu ani o żadne oszczędności, ani wmawianie sobie, że jest to lepsze, niż konwencjonalne papierosy. Chodziło zwyczajnie o to, by zająć czymś ręce, co po tym odwykowym turnusie miało jeszcze większe znaczenie. Ot, przedłużało nieco tą i tak krótką przerwę na fajka, a tym samym wymuszało chwili skupienia, by ładnie zwinąć tę cienką bibułkę, nie rozsypując przy tym tytoniu. Teraz robił to już prawie automatycznie, prawdopodobnie nawet poradziłby sobie z zamkniętymi oczami, a jednak nadal działało, na te kilka sekund zajmując umysł czymś tak przyziemnym, jak zwinięcie papierosa.

On przecież nie był tym typem uzależnionego, który by się zaćpał. Dzielnie trwał w swojej trzeźwości, zajęty pracą tak bardzo, że nawet nie myślał tak na poważnie o powrocie do nałogu (choć czasem go korciło, ale przecież nie znał, ani nie zamierzał zapoznawać się z żadnym lokalnym dilerem), a co dopiero o przedawkowywaniu. Nie brał nawet pod uwagę, że kiedykolwiek mogłoby tak być, dlatego też zupełnie nie rozumiał słów Mitcha, wykrzykiwanych teraz w jego stronę, przeplecionych taką ilością przekleństw, której jeszcze nigdy nie słyszał z jego ust. Zmarszczył brwi, dając mu się wykrzyczeć, dać upust swoim emocjom - tak słusznie zresztą gotującym się w jego umyśle i sercu, z winy tego właśnie kucharza, który siedział na schodku i obserwował jego wylew frustracji i gniewu. Nie zamierzał nawet zaprzeczać, dobrze wiedząc, że tylko on był tutaj tym winnym. Wiedział jak bardzo Mitch przeżywał tę ciszę ze strony Zacha, a jednak sam zachował się w podobny sposób. Z całkowicie samolubnych pobudek, bo nie potrafił poradzić sobie z myślą, że chłopak mógł mu się podobać. Przerastało go to, a nawet przerażało, paraliżując każdą próbę czy chęć kontaktu. Głupi był, jeśli uważał, że odcięcie się od chłopaka miało mu pomóc pozbyć się tego problemu, który przecież problemem wcale nie powinien być. Problemem na pewno był fakt, że nie zamierzał się do tych pokomplikowanych uczuć nikomu przyznawać, a tym bardziej nie Thompsonowi.
Dobrze wiesz, że zanim by się to stało, ojciec urwałby mi łeb. — mruknął, nie bez krzty niezadowolenia. Wiedział, że nieodebranie ojcowskiego telefonu wiązało się z osobistą wizytą, a tego bardzo nie chciał. Dlatego też te telefony odbierał. Szkoda, że tej zasady nie uskutecznił wobec Mitcha. — I nie, nie umiałem. Odebrać. W ogóle. Bo wiedziałem jak bardzo zjebałem. — pił tu do niczego innego jak sytuacji z Zachiem. Przecież był tam. Widział, jak chłopak do niego wydzwania, widział jak bardzo był zawiedzony brakiem jakiejkolwiek odpowiedzi. Był przy nim, może nie oferując żadnej rady, ale po prostu tam był. A teraz znalazł się w tym samym położeniu, co Zach. Z własnej głupoty i braku akceptacji swoich uczuć. Naprawdę powinien się zapisać na terapię.

Parsknął, nie mogąc tego powstrzymać, kiedy usłyszał jego zarzut. No tak, jak w ogóle śmiał pracować akurat tutaj, od tych paru dobrych miesięcy.
Nie wyleją Cię. — stwierdził prosto, wypuszczając papierosowy dym z płuc. Rudzielec chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że Jet nie był jakimś tam kucharzyną w tej restauracji. Prowadził tę kuchnię, a więc miał wiele do powiedzenia. I tak długo, jak on nie miał żadnych pretensji do tej sytuacji, tak niewiele mogli mu zrobić. A przynajmniej się o to postara. — Co najwyżej dostaniesz ostrzeżenie. Nic więcej, niż komentarz w systemie, którego nie zobaczy nikt, oprócz menagerów. O ile będzie chciało im się grzebać w twoich danych. — wzruszył ramionami i zerknął na chłopaka. Jak zawsze, sam nie rozumiał dlaczego to robi. Mógł się go łatwo pozbyć, zakopać tę emocjonalną niewygodę, out of sight, out of mind. Jednak był gotowy walczyć o niego, gdyby szefostwu jednak przyszło na myśl go zwalniać. Miał ochotę położyć mu dłoń na ramieniu (a co dopiero go objąć, tak całkowicie po przyjacielsku), choć tego nie zrobił. Dostał już po łapach za tego kuksańca, więc wolał nie ryzykować. Zgasił więc tylko peta o płytę chodnikową między nimi.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Ach, jak to wszystko brzmi znajomo. Mimo, że różnili się tak bardzo, to jednak ich historia była do siebie bardzo podobna. Bo gdyby ojciec Thompsona nie przyjechał po niego do Sydney i nie odebrał go ze szpitala, to z cała pewnością, na milion procent, wróciłby do tej swojej meliny zwanej mieszkaniem studenckim i pierwsze co zrobiłby po wejściu, to rzuciłby się na poszukiwania ostatniej skitranej działki. I też był zły na ojca za to, że przywiózł go na to zadupie i zmusił do życia na farmie, której tak nie znosił. Buntował się i wściekał za każdym razem, gdy tylko ojciec próbował w jakiś sposób załagodzić sprawę zapraszając go do wspólnego spędzania czasu. Oczywiście teraz dobrze wiedział, że to wszystko dla jego dobra i powinien być mu wdzięczny za uratowanie życia, ale wtedy nie było to tak oczywiste. Choć tak różni, naprawdę mieli te same problemy. Ich ojcowie z pewnością dogadaliby się bez problemu.

Vermontowi może wydawało się, że panował nad wszystkim i miał swój nałóg pod kontrolą, ale to było tylko złudzenie. Najwidoczniej nie sięgnął jeszcze dna, ale prędzej czy później nadszedłby ten dzień, w którym pierwszy raz nie poszedłby do pracy. Później pierwszy raz pożyczyłby od kogoś forsę na wieczne nieoddanie. Pierwszy raz sprzedałby coś z domu. Pierwszy raz okradłby staruszkę na przystanku wyrywając jej torebkę... Mitch na początku też miał złudne wrażenie, że w każdej chwili może przestać. Od jutra. To zawsze było od jutra i to jutro zawsze było jutro. Jutro pójdę w końcu na wykłady. Jutro już na pewno! W końcu przestał sobie to obiecywać. Każdy kiedyś przestaje. I na pewno w jego przypadku dużą rolę odegrał tu alkohol, bo dzień w dzień zalewał się do nieprzytomności. I to w imię czego? Fałszywej przyjaźni? Nie umiał im odmówić. Ktoś w końcu przyniósł zioło - przecież to nic strasznego, w wielu miejscach na świecie jest legalne, więc czemu nie spróbować? Pierwszą kreskę też wciągnął narąbany jak meserszmit, bo wmówili mu, że po amfie szybciej nadrobi zaległości na uczelni. Na trzeźwo by się nie zdecydował, przecież studiował medycynę i wiedział doskonale czym to groziło. Wszystko przez ten cholerny alkohol. Miał tak słabą głowę, że niewiele mu było trzeba, by wyłączyć myślenie. Jet powinien sie cieszyć, że nie miał luk w pamięci i niewiele miał do opowiedzenia na terapii. Nie miał się czego wstydzić. Mitch w sumie też nie, bo praktycznie nic nie pamiętał. I dobrze, bo mógłby się nie pozbierać psychicznie. Tylko te nieudane tatuaże wykonane przez pijanych kumpli były dowodem na głupoty, których się dopuszczał. I syf, ale z tego się wyleczył.

Może Jet by się nie zaćpał świadomie. Gdyby wrócił do nałogu i sięgnął po taką sama działkę, jaką zażywał przed odwykiem, przekręciłby się na miejscu. Może i zachowywał trzeźwość, ale skąd biedny Mitch miał to wiedzieć, skoro ten dupek nie odbierał od niego telefonu?! Dopowiedział sobie wszystko tak, by całość skleiła się w dość logiczną i sensowną historię. No wszystko pasowało, więc nie powinien mu się teraz dziwić.
- Módl się, żebym ja Ci nic nie urwał - warknął i zaciągnął się fajkiem, którego żar od tego machania łapami dość szybko zaczął zbliżać się do końca.
- Nie umiałem... - prychnął znowu. Nie rozumiał, no bo skąd? Nie miał bladego pojęcia czemu Jet zachowywał się tak dziwnie. Przecież w ośrodku rozmawiali całkiem normalnie. Czemu więc nie mogli normalnie rozmawiać przez telefon? Przecież potrafili przegadać całą noc.
- Jesteś pieprzonym idiotą, wiesz? - walnął go w ramię po tym, gdy parsknął. Nie widział w tym nic śmiesznego! Było tyle innych knajp, tyle innych małych miejscowości, a Jet wybrał akurat tę, w której mieszkał Mitch. Skoro tak bardzo chciał go unikać, czemu wybrał to samo zadupie na miejsce nowego startu? Dobrze wiedział, że Thompson tu mieszkał, bo nie raz żalił mu sie, że nie lubi tego zadupia. Naprawdę liczył, że się nie spotkają na ulicy albo w sklepie?
- Zdemolowałem kuchnię i pobiłem kucharza. Jeśli to nie jest powód do wylania, to chyba zacznę bać się tego miejsca - mruknął, ale w końcu uśmiechnął się lekko kącikiem ust. Emocje chyba powoli opadały, skoro zdobył się na ten żarcik. Bo oczywiście nie miał pojęcia o tym, jak ważna funkcję Jet pełnił w tej knajpie, no bo skąd? Więc nie mógł też wiedzieć, że był bezpieczny i nie usłyszy "oddasz fartucha".
Zaciągnął się ostatni raz, rzucił niedopałek pod nogi po czym przydeptał go butem i westchnął ciężko wypuszczając dym z płuc.
- Tęskniłem - powiedział cicho przechylając się w końcu na bok, by oprzeć głowę na ramieniu mężczyzny. Przeszło mu.


jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Jethro, jak bardzo traktował swojego ojca z szacunkiem i zawdzięczał mu właściwie wszystko, poczynając od zaszczepienia w nim pasji do gotowania, wykrzesania z niego tego niezmordowanego niczym uporu, aż po rzecz tak błahą, jak wyłożenie kasy na naukę w Le Cordon Bleu… I uratowanie mu dupska z objęć uzależnienia, kiedy zaciągnął go wręcz z powrotem do Australii, stawiając swoją restaurację na drugim planie. Przez ten tydzień sous chef sobie poradzi, właśnie po to tam był. Syna nikt mu nie zastąpi. Niestety obecnie Jetowi nie uśmiechało się w ogóle z ojcem widywać. Czuł się jak skończony debil, wiedział, że zawiódł. Wiedział przecież, że kokaina jest chlebem powszednim w gastronomii, szczególnie na kuchni, szczególnie w restauracjach takich, w które mierzył Jethro. Ostrzegał go, że to nie każdy daje radę i to może się tak skończyć. Stary Vermont nie urodził się przecież wczoraj i sam swoje przeszedł. Mieli swój układ - ojciec kontrolnie do niego dzwonił, sprawdzając co jakiś czas czy wszystko jest w porządku i póki Jethro się zachowywał - miał spokój. Czuł się trochę jak nastolatek na jakimś wyjeździe, niby wolność, a jednak ta kontrola trzymała go w jakiś sposób w ryzach. Jego ojciec był jedyną osobą, której nie umiał kłamać, za dobrze go znał, będąc w stanie wyczuć kiedy coś jest nie tak nawet przez telefon. Tysiące kilometrów od domu.

Kucharz miał jedynie głupiego farta, że jego uzależnieniego zostało wyłapane i zduszone, zanim rozhulało się na poważnie. Nie współgrało też z głośnymi, szalonymi imprezami, upijaniem się do nieprzytomności i szeroko pojętym studenckim życiem. Dopiero na terapii, słuchając tych wszystkich historii, zrozumiał jak bardzo kokaina była częścią życia tych wyższych klas. Sam brał, więc przecież widział, co działo się na tych wszystkich ekskluzywnych, zamkniętych eventach. Wszyscy zgodnie przymykali na to oko, bo przecież bogatym było wolno po prostu więcej. Niewykluczone, że prędzej czy później by się stoczył. Albo pojawił się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze, kończąc w kajdankach z wyrokiem za posiadanie. Albo przedawkowałby w końcu, chcąc napędzać własne ciało poza te ludzkie limity, chcąc więcej, szybciej, bardziej. Może i kariera mu na obecny moment przepadła, może i musiał pogrzebać marzenia o tej głupiej gwiazdce Michelin (płytko jednak, z odpowiednim oznaczeniem, by za jakiś czas jednak do nich wrócić i je odkopać). Przynajmniej życie mu nie przepadło, chociaż tak mu się wydawało, kiedy na odwyku przechodził przez wszystkie symptomy odstawienia, a potem na nowo trawił fakt, że nie było już ani kokainy, ani jego narzeczonej, ani pracy w Aterze. Był za Mitch, były te nocne rozmowy, które zdawały się działać lepiej niż terapia. Były te ucieczki na papierosa i te popołudnia, spędzone na wydzwanianiu do Zacha. Czasem miał wrażenie, że znał go lepiej, niż swoją byłą narzeczoną. Na pewno spędził z nim więcej czasu, jakby nie było - zamknięty na odwyku, w tym małym, dwuosobowym pokoju z okropnie zimnymi, białymi ścianami. Bo jednak w Nowym Jorku swój czas poświęcał pracy, będąc tam prawie na okrągło. Do domu wracał, kiedy ona już spała i nie raz wychodził, zanim się obudziła. Bo przecież tego właśnie wymagała jego kariera. Teraz wiedział, że było to po prostu toksyczne, acz i tak nie zamieniłby tego czasu za nic.

Co na przykład? — zaczepił go, chcąc rozładować nieco tę wrogą atmosferę. Może to był błąd, bo przecież wiele części ciała mógł mu urwać za to ignorowanie jego telefonów. Cóż, ta dopowiedziana część historii pod tytułem ”Co się działo z Jethro jak wyszedł z odwyku i postanowił się nie odzywać?” miała sens. Co innego można założyć, kiedy przyjaciel były-ćpun nie odbiera telefonów? No przecież nikt by nie wpadł na pomysł, że wyhodował sobie jakieś niezrozumiałe uczucia co do chłopaka i postanowił się usunąć z jego życia. Nie na zawsze, bo może w końcu by się zdobył na odwagę, by jednak zadzwonić. Im dłużej jednak to odkładał, tym bardziej szanse na taki krok malały.
Wiem. — dlatego też nie zamierzał zaprzeczać, rozmasowując ramię, w które znowu oberwał. Wybór Lorne na ten nowy start nie miałby sensu, gdyby całkowicie chciał się usunąć nie tylko z zasięgu telefonu Mitcha czy z jego pola widzenia. Wiedział przecież, że Thompsonowie tutaj mieszkali, że to jest właśnie miejsce, do którego chłopak wróci po wyjściu z ośrodka. Trochę dlatego też został, chociaż mógł pojechać do Cairns i załapać pracę w trochę lepszej, bardziej wielkomiastowej restauracji. Nie, jednak Lorne. Troszkę dlatego, że była tu pozycja head chefa, a troszkę dlatego, że Mitch. Że istniała jakaś niewielka szansa na to, że na siebie wpadną, chociaż w takim wypadku Jethro najpewniej wziąłby nogi za pas, jak to się robiło za czasów gimnazjanych zauroczeń. Tylko, że on miał dwadzieścia osiem lat. Nie trzynaście.

Pokręcił głową z rozbawieniem na obawy chłopaka i obrócił zgaszonego peta w palcach, zanim pstryknął go gdzieś na chodnik przed sobą. I tak panował tu rozgardiasz wokół restauracyjnych śmietników, sprzątany dopiero na koniec dnia, więc jeden śmieć więcej nie robił różnicy.
Szefa kuchni. Właśnie dlatego nie wylecisz, za dużo mam do powiedzenia w całej tej sprawie. I to pewnie ja będe ci musiał wpisywać ten komentarz w systemie. — zerknął na rudzielca i zaśmiał się pod nosem, obmyślając co by tam napisał. — Rzucił się na mnie ze ścierą, demolując kuchnię, ale w sumie to miał powody, więc zarzutów brak. — zacytował wymyślony na poczekaniu wpis. Jasne, nie mógł tak napisać, ale byłoby to coś ten deseń, jedynie bardziej profesjonalnie napisane. Albo w ogóle, bo jeśli wrócą do pracy bez większej dramy, to po co było drążyć temat? Oczywiście jeśli Amy nie zdecyduje się ciągnąć tej sytuacji przez następny tydzień. Zmarszczył brwi, gdy Mitch zaliczył emocjonalny zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i przysunął się, kładąc głowę na ramieniu Jethro. Coś mu się w żołądku zwinęło, trochę jakby umarło, ale nie w tym negatywnym sensie. Zerknął na chłopaka, albo raczej na czubek jego głowy i po krótkim (chociaż wydawało mu się wtedy, że te kilka sekund zajęło całą wieczność) namyśle westchnął ciężko i oparł policzek o głowę Mitcha.
Ja też. — mruknął cicho, trochę tak, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek go usłyszał. Dziwne to wszystko było. — Jak chcesz, możesz iść do domu. Powiem im, że Cię wysłałem. Tak dramatycznie. — zaśmiał się. Kusząca opcja, w końcu nie zawsze można było zerwać się z pracy wcześniej. A i może zbudowałoby jakieś wrażenie, że Jet poważnie ogarnia sytuację.


Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Wypisz wymaluj, to samo mógłby powiedzieć Mitchell o swoim ojcu. Też zawdzięczał mu pasję do medycyny (no nie tylko jemu, bo i matce, i dziadkom, ale teraz mówimy o ojcach, więc skupmy się na Aidenie). On też rzucił wszystko, by ratować syna i zostawił biedne owce na pastwę straszliwej ulewy i powodzi, która nawiedziła ich farmę na chwilę przed tym, jak trafił na leczenie. Mitch też nie bardzo miał ochotę na bliskie kontakty z ojcem, choć ich wzajemne stosunki poprawiły się znacząco. Przed odwykiem unikał ojca jak ognia i czasem nie widywali się przez kilka dni pomimo że mieszkali przecież na jednym piętrze drzwi w drzwi. Teraz było trochę lepiej, bo nawet jadali wspólnie posiłki i rozmawiali całkiem normalnie na jakieś błahe tematy. Jednak za każdym razem, gdy wracał do domu modlił się, by ojca akurat nie było i w spokoju mógłby zaszyć się w swoich czterech ścianach. Ciągle obawiał się, że ten poruszy jakiś trudny temat, albo któryś powie o jedno słowo za dużo i przez przypadek rozpętają swoją małą wojnę na nowo. Z drugiej strony nie mógł przecież unikać go w nieskończoność, bo zaraz zacznie podejrzewać, że z jego synem dzieje się coś złego i znów zaczną się kłócić o brak zaufania. Chciałby już zacząć zarabiać i móc się wynieść na swoje. Jet miał to szczęście, że kontrola jego ojca ograniczała się jedynie do telefonów.

Co Vermont może wiedzieć o straconej karierze? Był świetnym kucharzem, którego każda knajpa przyjmie z pocałowaniem ręki. Zawsze będzie mógł wrócić do tych lepszych, albo zacząć od zera w jakiejś podrzędnej restauracji wciągając ją na wyżyny małymi kroczkami bez tej zbędnej nerwowej bieganiny dostosowując tempo pod siebie (co aktualnie chyba robił właśnie tutaj). W ostateczności zawsze może też wrócić do ojca. Kariera Jethro może nieco wyhamowała, ale na pewno nie przepadła. A co miał powiedzieć rudzielec? On stracił wszystko to, nad czym pracował od najmłodszych lat, odkąd tylko postanowił, że pójdzie w ślady rodziców i zostanie lekarzem. Nie zostanie, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudni ćpuna w żadnym gabinecie. Nawet gdyby jakimś cudem tak się stało, to dostęp do leków stanowiłby pokusę nie do odparcia. Był świadomym i odpowiedzialnym człowiekiem, więc nie zamierzał ryzykować. Ten most był spalony i musiał zaczynać od zera, co trochę go przerażało. Nigdy nie myślał nad planem B. Nigdy nie planował awaryjnej ścieżki kariery. W prawdzie parę pomysłów kiełkowało mu powoli w głowie, ale potrzebował czasu i pieniędzy, by pomyśleć o tym na poważnie.

- Już Ty dobrze wiesz co - odpowiedział jeszcze obrażonym tonem, choć już powstrzymywał uśmiech, który chciał wkraść się na jego usta. Chyba nie umiał się długo gniewać. Wersja Jethro miałaby sens gdyby wcześniej w jakikolwiek sposób dał mu choć trochę do zrozumienia, że coś mu drgnęło w sercu. Albo w spodniach. Ale znaków nie było, a Mitch jasnowidzem nie był. Dla niego Jet był zwykłym heterykiem, który cierpiał po rozstaniu z NARZECZONĄ. Z narzeczoną, nie z dziewczyną, a to już poważna sprawa. W prawdzie nigdy wprost chyba nie powiedział, że jest heteroseksualny, ale też nic nie wspominał o tym, że jest chociażby bi. No przynajmniej Thompson sobie tego nie przypominał, a był to dość istotny fakt, który raczej by zapamiętał. Bo chyba nie ukrywałby tego, biorąc pod uwagę, że dla Vermonta oczywiste było, że Mitch jest gejem. No wprawdzie też mu tego nie powiedział wprost, ale przecież opowiadał mu o Zachu i swoim byłym, który pewnie się zaćpał, bo też nie odbierał od niego telefonu, a gdy widział go ostatni raz, leżał w barłogu ze strzykawką w łapie, więc wiele na to wskazywało. Ale nic nie wskazywało na to, że Jet czuje coś do Mitcha, dlatego wersja „Vermont się zaćpał i leży w rowie” była dla niego dużo bardziej prawdopodobna od historii „Vermont nie odbiera, bo się boi, że mu stanie”.

- Dopisz, że miał powody, bo jestem palantem – uśmiechnął się blado. Obaj trochę byli palantami, ale obaj mieli swoje powody. Trochę niezrozumiałe, trochę przesadzone. Bo Mitch w żadnym wypadku nie powinien zareagować tak gwałtownie, ale te wszystkie emocje w nim po prostu wybuchły. Będzie musiał nad tym popracować na terapii, bo nie może być tak, że albo wybucha płaczem, jak to miało miejsce, gdy witał się z ojcem, albo ma atak agresji. To co wydarzyło się w kuchni nie powinno mieć miejsca.
- Jasne... i dlatego się nie odzywałeś - mruknął nadal nie rozumiejąc o co mu chodziło. Bo jeśli ktoś tęsknił to przecież robił wszystko, by skontaktować się z tą drugą osobą, żeby tę tęsknotę zabić, a nie ją karmić przedłużając rozłąkę.
- I tak zaraz kończę, ale jeśli tak szybko chcesz się mnie pozbyć, to pójdę. Tak dramatycznie

jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
szef kuchni — beach restaurant lorne bay
28 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
it would be weird to work in a restaurant and not completely lose your mind.

kiedyś jeździł po świecie, pracując w najlepszych restauracjach. teraz - niedawno wyszedł z odwyku i prowadzi kuchnię w beach restaurant lorne bay, próbując przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości.
Ojcowie. To dopiero był skomplikowany temat. Zbyt surowi, zbyt pobłażliwi, w wielu przypadkach nieobecni. Nieznani nawet. Obaj mieli ogromne szczęście, że ci ich ojcowie nie dość, że byli, to jeszcze kochali swoich synów, tę ojcowską miłość pokazując (może i trochę pokracznie i koślawo) przez ukrócenie ich nałogu. Złapanie za łeb i wysłanie na odwyk, bez żadnych ale, bez żadnych pyskówek. Jak bardzo obaj chcieli tych ojców unikać (Jet miał jednak dużo łatwiej, kiedy od własnego ojca dzieliło go jakieś 10 godzin podróży samochodem i miał tę pozorną wolność w Lorne), jak bardzo obaj czuli, że zawiedli - tych swoich ojców, kariery, a nawet samych siebie - tak to ich wsparcie było po prostu ważne. Może i Jet wcale tego tak nie odbierał, codzienne telefony od ojca traktując jak urytującą kontrolę. Gdyby stary Vermont przestał jednak dzwonić, kto wie, co by było? Nie przyznałby się, ale brakowałoby mu tych codziennych, błahyh pytań o samopoczucie, o pracę, cholera, o pogodę nawet, które zaraz doganianie były przez standardowe, całkowicie niewinne ”wszystko w porządku?”

Tak n o r m a l n e, do bólu wręcz zwyczajne to pytanie, a te trzy słowa miały milion warstw. Jethro wiedział, że ojciec pyta o jego, na szczęście były już nałóg. Wiedział, że to było niedosłowne zapytanie o to, czy coś brał. Czy ten żeton, który dostał na 5 miesięcy trzeźwości nadal ciąży mu w kieszeni, w ciszy przypominając o ilości dni bez kreski. Czy nie został wyrzucony, ciśnięty w kąt z wiązanką przekleństw wypowiedzianą pod nosem, zanim biały proszek opuścił niewielką torebeczkę, wysypany na blat stołu. Albo ekran telefonu. Albo jakąkolwiek inną, gładką powierzchnię. Na całe szczęście - wszystko było w porządku. Póki co, chociaż skutecznie unikał zapisania się na tę cholerną terapię. Bo co? Znów miał komuś całkowicie obcemu opowiadać historię swojego życia? Mówić o odwyku, który najchętniej zostawiłby mocno w tyle za sobą? Może oprócz tych wszystkich chwil, spędzonych z Mitchem, tych przegadanych nocy i posyłania sobie spojrzeń na grupowej terapii, przez środek tego kółeczka, w którym siedzieli. Spojrzeń, mówiących niech to się już skończy albo cholera, przejebane w reakcji na czyjąś historię. Albo te, które dochodziły czasem od młodszego, wycelowane prosto w Vermonta, niemo pytające kiedy on się wreszcie zdecyduje odezwać. Tak, miał z tym problem. Z własnymi uczuciami, a tym bardziej z rozmawianiem o nich. Dlatego lepiej wygodniej było mu się po prostu przestać odzywać i spychać termin po-odwykowej terapii na coraz to dalszy plan. Póki nie wpadnie w kryzys i nie wyląduje znów na odwykowym turnusie, bo ponoć tak się działo z tymi, co owe spotkania ignorowali.

Wszystko mu się w życiu, cholera jasna, pokomplikowało odkąd zaczął ćpać. Miało być fajnie, miało być prościej w pracy, ale nikt nie wspomniał o tym, z czym ten, ot, romans z kokainą się wiązał na innych płaszczyznach (niż te, z których wciągało się kreski). Z tą jego karierą też nie było tak prosto, chociaż nie raz czuł się zwyczajnie głupio, kiedy rozpaczał nad swoją przerwaną drogą do tej cholernej gwiazdki. To nie była licytacja, ale ciężko było mu się nie czuć jak ostatni palant, kiedy słuchał historii Thompsona - jego pasja i kariera posypały się właściwie zanim się w ogóle zaczęły. A on siedział na tym niezbyt wygodnym, drewnianym krześle w ośrodku leczenia uzależnień i opowiadał o tym, jak on sam stracił wszystko. W jego mniemaniu, oczywiście. Pracy w prestiżowej restauracji może już nie było, ale owszem, nikt mu nie zabierze doświadczenia, ani wiedzy. Problem był tylko jeden - jeżeli chciał wrócić z powrotem na ten wysoki, gastronomiczny szczebel, musiał być całkowicie czysty. Przekonał się przecież na własnej skórze, że im wyżej, tym więcej spożywanej kokainy. Także ten plan musiał iść obecnie w odstawkę. Tak samo jak perspektywa pracy u ojca, bo na nieszczęście (a może i szczęście?) Vermontowie nie znali pojęcia nepotyzmu. Jethro miał sobie sam zapracować na posadę i był oceniany tak samo, jak ktoś zupełnie obcy, kto zdecydowałby się wysłać CV. Jeśli nie surowiej, bo przecież jego własny ojciec znał możliwości swojego syna i po prostu wymagał więcej. Plan był dosyć prosty, a przynajmniej tak wybrzmiewał - zdobyć odpowiednie doświadczenie, dojść do posady szefa kuchni i dopiero wtedy starać się o pozycję kucharza w restauracji ojca, z perspektywą przejęcia po nim pałeczki. Jak się okazało - znacznie trudniej było taki plan wykonać.

Wiesz co, może lepiej mi nic nie urywaj. — zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową w rozbawieniu. Jednak no lubił wszystkie swoje części ciała i raczej wolałby każdą zachować przy sobie. Tak jak mocno przy sobie zachowywał fakt, że Mitch mu się p o d o b a. Nadzwyczajnie, coś mu rzeczywiście drgnęło w sercu w tych ostatnich dniach pobytu na odwyku; w spodniach drgnęło mu co prawda trochę później, kiedy postać chłopaka pojawiała się zupełnie podświadomie w jego snach. Albo już bardziej świadomie w pewnych fantazjach, które już na pewno zachowa tylko dla siebie. Niby wiedział, że jakąś tam szansę ma, bo jednak Mitch opowiadał mu o swoich byłych. Skąd miał jednak wiedzieć czy to działało w obie strony? A przede wszystkim - wybitnie nie mógł zrozumieć dlaczego spodobał mu się chłopak. Nigdy nie miał takich zapędów i myślał, że chociaż mógł być pewny tego aspektu swojego życia, ale nie, rudzielec musiał mu to wszystko pokomplikować. Jethro walczył więc sam ze sobą, z własnymi uczuciami i myślami, czego rezultatem było to ignorowanie telefonów. Niezbyt dobra taktyka i niezbyt dobre podejście do własnej orientacji.

Skoro nalegasz… — zaśmiał się na tą wzmiankę o byciu palantem. Nie to, żeby nie miał racji. Bo rzeczywiście był palantem, skończonym idiotą i ogólnie pojętym debilem. Całej tej sytuacji nie byłoby, gdyby Jethro zaakceptował swoje własne uczucia i nie próbował z nimi walczyć. Nie byłoby tej bójki w kuchni, nie byłoby tylu skrajnych emocji. Obaj jednak mieli swoje powody, może i trudne do zrozumienia, ale przecież nadal leczyli się z uzależnienia. Wyjście z ośrodka nie równało się odfajkowanej pracy i fajrantu na resztę życia. Chyba, że chciało się tam wracać po raz kolejny, i kolejny, jak syn Remingtona, o którym parę lat temu słyszał różne opowieści. I zawsze myślał, że to głupie, tak wpaść w dragi i kopać sobie jeszcze większy dół w tym bagnie, a jednak… Dickowi w końcu udało się wyjść z nałogu, a jeszcze ostatnio podobno było jakieś huczne wesele, o którym opowiadał Jetowi ojciec. A tymczasem on sam siedział na schodkach na zapleczu knajpy i bardzo chciałby Mitcha teraz pocałować, ale skutecznie się powstrzymał. Chyba za bardzo się porównywał.
Myślałem, że ustaliliśmy już, że jestem idiotą? Wiesz, myślałem po prostu, że to tak właśnie działa. — wzruszyłby ramionami, ale miał głowę chłopaka na jednym z nich, więc wprawił w ten krótki ruch to drugie. Nic co ostatnio robił nie miało sensu. Nawet jego CV spotkało się ze zdziwieniem ze strony tutejszego szefostwa. Westchnął ciężko. Wcale nie chciał się go pozbywać, ale powoli zaczynało go stresować, że nie ma go w tej kuchni. A powinien tam być.
Chryste, jeszcze piętnaście minut temu nawet nie wiedziałem, że tu pracujesz, skąd mam wiedzieć o której kończysz? — wywrócił oczami, ale uśmiechnął się lekko. — Ja raczej powinienem wracać do roboty. Ale mam nadzieję, że się zobaczymy jeszcze w tym tygodniu? — podniósł się ze schodka, a po jego twarzy błąkał się deikatny, nieco nieśmiały uśmiech. Cóż, gdyby Mitch stwierdził, że nie chce mieć z nim do czynienia - przyjąłby to pewnie na klatę teraz, a poprzeżywał w samotności. Albo w jakimś barze.

Mitchell Thompson
sumienny żółwik
mvximov
elijah
Kelner — Beach Restaurant lorne bay
22 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Won't you forget me now
Just for an hour or two
I don't want that image of me
Burned into your memory
It won't happen again I swear
I've heard it before you see
I wanna see what you preach
Turn into reality
Każdemu, kto miał jakieś problemy wydawało się, że ma w życiu gorzej niż inni i to było całkowicie normalne. Dla Jethro w jego skali przerwa w karierze była tym najgorszym, a dla jakiejś pustej blond lali złamany paznokieć będzie końcem świata. Każda z tych historii była warta opowiedzenia na terapii, nawet jeśli Vermontowi wydawała się być śmieszna na tle innych. Nie była, była tak samo tragiczna jak dziesiątki historii innych ćpunów z odwyku. Mitchell cieszył się, gdy Jet w końcu przełamał się i opowiedział publicznie to, z czego zwierzał mu się nocami. Obaj byli swoimi powiernikami nim zdecydowali się na publiczne wystąpienie, ale to Mitch odważył się pierwszy, mimo że był tam krócej. Podczas tych nocnych rozmów byli dla siebie trochę jak publiczność na przedpremierowym pokazie filmu. Biorąc pod uwagę, jak bardzo obaj nie lubili się zwierzać i nie należeli do wylewnych osób, to takie wspólne rozmowy w zaciszu ich pokoju pozwalały sprawdzić, jak inni zareagują. A reagowali zawsze tak samo, nikt nikogo nie wyśmiewał i nie wytykał palcami, bo miał lepiej czy gorzej. Przynajmniej nie publicznie, bo sami czasem komentowali w nocy zasłyszane opowieści.

Nepotyzm. Cóż za głupia wymówka, jeśli ma się odpowiednie kwalifikację. Poza tym Mitch nie uwierzyłby, że pan Vermont nie pomógłby synowi, gdyby ten tylko poprosił, więc nie powinien tak od razu skreślać tej opcji. Co innego, czy sam Jet chciał takiej pomocy. Bo przecież nikt nie twierdzi, że zacząłby tam z wysokiego C, ale chyba zdążył już zapełnić swoje CV wystarczająco, by zasłużyć na aprobatę ojca i ukrócić komentarze zazdrośników. Musiał uwierzyć na słowo, bo jeszcze nie miał okazji próbować specjałów mężczyzny. A może tylko naściemniał, że pracował w tych wszystkich słynnych knajpach i to dlatego wylądował tu w Lorne, bo w żadnej lepszej restauracji go nie chcieli? No ale w sumie, to czemu miałby mu nie wierzyć? Równie dobrze Vermont mógłby mu nie wierzyć, że miał stypendium, wygrywał olimpiady naukowe i był najlepszy na roku. Bo w tej chwili z tymi wszystkimi tatuażami nie wyglądał na takiego kujona.

- Więc mnie nie prowokuj – odparł. Czasem los płatał niezłego figla. Zanim Mitch poznał swojego pierwszego faceta, też nie wiedział, w której drużynie gra. A wcale nie było to tak dawno, by takie późne odkrywanie siebie go zdziwiło. W sumie to nadal nie wiedział jak to jest być z dziewczyną, więc na dobrą sprawę obaj byli na tym samym etapie. Czy to zauroczenie działało w obie strony? Jet pewnie byłby zawiedziony odpowiedzią. Ale czy w tej chwili mogła być inna? Gdy byli na odwyku wciąż myślał o Zachu i czekał na powrót w jego objęcia. Gdy już okazało się, że to zamknięty rozdział i żadnego powrotu nie będzie, Jet postanowił udawać trupa, a fantazjowanie o trupach nie było fajne. Kto wie, może gdyby się odzywał, rozpaliłby w nim jakieś uczucia. Nie byłby pierwszym gejem zakochanym bez wzajemności w przyjacielu. Chyba nawet śnił mu się parę razy, ale tego nie mógł stwierdzić w stu procentach, bo ostatnimi czasy nie zapamiętywał snów. Pamiętał tylko, że widział jego oczy. Może we śnie, a może na jawie, gdy wieczorami zastanawiał się, czemu nie odbierał od niego telefonu. Czemu akurat oczy? Bo gdy w ośrodku rozmawiali nocami, to światło padające z okna akurat oświetlało twarz Vermonta w taki sposób, że ze swojego łóżka właściwie dostrzegał tylko jego oczy. Lubił to smutne, nieco zmęczone spojrzenie, szczególnie, gdy błąkał się w nim uśmiech.
- Jak na szefa kuchni jesteś słabo zorientowany – uśmiechnął się. No oczywistym było, że Jet miał gdzieś grafik kelnerów. Może gdyby Mitch pracował na kuchni, to wiedziałby, o której kończy i na pewno nie zajęłoby mu czterech dni odkrycie, że pracują razem.
- Jeśli mnie nie wyleją, a Ty nie postanowisz dalej udawać, że nie istniejesz, to pewnie tak. Mam pierwsze zmiany do końca tygodnia. - odpowiedział i również dźwignął się do góry otrzepując czarne spodnie z kurzu.
- Chyba powinienem ich wszystkich przeprosić zanim dramatycznie wygonisz mnie do domu. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ciężko znaleźć tu pracę, kiedy się nic nie umie. Serio nie chcę wylecieć – westchnął ciężko i obaj wrócili do środka.


(zt i zt)
jethro vermont
przyjazna koala
turiruri
brak multikont
ODPOWIEDZ
cron