chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Korupcja?
Zdawała sobie sprawę, że Beverly miała więcej pytań od niej. Co gorsza z wyjaśnieniami musiała czekać aż do Cairns, ale i wtedy nikt nie dawał pewności, że uzyska wszystkie odpowiedzi. Tkwiła w nicości. W świecie pomiędzy swoim życiem a tym właśnie ujawnionym. To musiało być cholernie trudne i na pewno do cna wymęczy Strand. Chyba, że wszystko okaże się cholerną pomyłką, czego szczerze Margo jej życzyła.
- Tak zrobisz. – Przytaknęła głową na znak aprobaty. W tym momencie pani oficer nie mogła zrobić niczego więcej tylko tyle „ile mogła”. Wymaganie od siebie czegoś więcej niż fizycznie się dało było ludzką zmorą, która na pewno ją dopadnie. Ludzie od wieków uważali, że mogli zrobić coś więcej, chociaż tak naprawdę nie mogli nic ponad to co uczynili. Bertinelli zmagała się z tym dość często. Jak nie samej siebie zarzucała, że mogła zrobić więcej to bywało, że pacjenci – uważający się za guru medycyny – twierdzili, że dało się jeszcze coś zrobić. Bywało, że po prostu się nie dało, ale w ciężkich chwilach do umysłu nie docierała taka opcja.
Bo człowiek nie wierzył w bezsilność.
Nie chciał się z nią pogodzić.
Margo mogłaby teraz próbować zagadać Beverly. Opowiadać jej o różnych rzeczach, które mniej lub bardziej skutecznie oderwałyby jej myśli od problemów, ale ostatecznie to byłby krótki efekt i niekoniecznie pożądany. W chwilach dużego stresu lepiej nie zawracać komuś głowy innymi sprawami albo przyziemnymi opowiastkami. To nie był dobry moment, dlatego Bertinelli sięgnęła do radia i nieco je podgłośniła. Nie za mocno, ale na tyle aby włoska muzyka była słyszalna w tle. Przynajmniej Beverly nie rozumiała słów, bo i te mogłyby ją podenerwować (gdyby musiała słuchać jak ktoś śpiewa o miłości, problemach itp.).
Postanowiła nie przełamywać ciszy pozwalając Strand przeżywać nieprzyjemne rewelacje. Każdy zasługiwał na przestrzeń na to, dlatego ją dała skupiając w pełni na drodze, którą starała się przejechać w miarę szybko.
Dotarłszy na miejsce zatrzymała się tuż przed wejściem na komisariat i nim Beverly wyskoczyła z samochodu szybko rzuciła:
- Poczekam na was. – Cokolwiek „was” miało oznaczać. Czy tylko Bev z synem czy jednak całą trójkę. – Najwyżej w międzyczasie podjadę do marketu. – Spodziewała się, że wszystko mogło trochę zająć (a nawet sporo). – Będziemy pod telefonem – zapewniła posyłając blondynce delikatny pokrzepiający uśmiech.
Jak zapowiedziała tak zrobiła. Pojechała do pobliskiego marketu robiąc pobieżne zakupy spożywcze. Przeszła się między regałami i ostatecznie wróciła do samochodu parkując blisko komisariatu. Z tylnych siedzeń zabrała swój płaszcz i torebkę domyślając się, że Beverly usiądzie tam razem z synem. Zadzwoniła do mamy pytając ją o zdrowie i trudne warunki pogodowe we Włoszech, aż wreszcie przyszedł czas na próbę urzeczywistnienia rozmowy z Beverly i zaczęła w telefonie przeglądać oferty wynajmu mieszkań w Cairns.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Targały nią różne, sprzeczne emocje. Z jednej strony chciała już mieć wszystko za sobą, a z drugiej wolałaby schować się gdzieś i przeczekać niedogodności. To drugie wyjście było jednak cholernie tchórzliwe. Strand nie mogła sobie pozwolić na takie infantylne, nieodpowiedzialne zachowanie. To była tylko myśl, która równie szybko znikła pod natłokiem kolejnych, ukierunkowanych na jak najszybszą konfrontację z funkcjonariuszami. Robiła w podobnej branży; wiedziała co i jak, znała swoje prawa i była gotowa, aby załatwić sprawę, bez zbędnego przedłużania. Nie mogła przecież zawieść syna, wplątanego w to wszystko bezzasadnie.
Gdyby tylko zdecydowały się na tą cholerną opiekunkę, Oliver bezpieczny siedziałby w domu, pod okiem niańki. Znowu przeklęła w myślach własne zachowanie. Mogłaby uprzeć się na opiekunkę, a wtedy sytuacja nie byłaby już tak beznadziejna. Powinna umieć przewidywać, co swego czasu często uskuteczniała w robocie dla rządu. Wystarczyło, że trochę sobie odpuściła i już pojawiały się problemy, których wolała unikać.
Wykrzesała z siebie niewielki uśmiech, ostatni raz zerkając na Margo, siedzącą za kierownicą. Powinna jej za to kupić kosz pełen różności: kaw, likierów, czekolad i całej reszty, uwielbianej przez rodowitych Włochów. Nie zapomni o tym, szczególnie, że sytuacja dotyczyła również ratowania jej własnego dziecka, przetrzymywanego na rzecz przesłuchania Jen. Wciąż nie wierzyła, że jej żona w ogóle dopuściła do takiej ewentualności.
Do odpowiedniego pokoju zaprowadził ją policjant, na którego nie czekała dłużej, niż pięć minut.
- Jak długo to trwa? - musiała wiedzieć, od jakiego czasu Oliver przebywał na komisariacie, zapewne bez podgrzanej butelki.
- Półtorej godziny, zapraszam - policjant, noszący na pagonach dwie krokiewki otworzył drzwi z prawej strony korytarza, prowadzące do jednego z gabinetów. Jak się okazało, Oliver drzemał wygodnie w postawionym na fotelu nosidełku, przykryty kocykiem.
Nie zważając na potencjalne protesty ze strony policjanta, od razu skierowała swoje kroki do dziecka. Delikatnie przyłożyła zewnętrzną stronę dłoni do jego czoła, sprawdzając tym samym czy małemu nie było zbyt zimno, albo zbyt ciepło. Nie płakał, nie wiercił się i nie marudził, więc nie miała powodu, aby przyczepić się o to do policjantów.
- Czy mogę zobaczyć moją żonę? - to z jej powodu wylądowała w tym miejscu, więc miała nadzieję na uzyskanie odpowiednich wyjaśnień.
Nie tak szybko…
- Obawiam się, że przez pewien czas będzie to niemożliwe - policjant, prowadzący ją wcześniej do pomieszczenia, zerknął w stronę bocznych drzwi, z których wyłonił się kolejny mężczyzna. Wystarczyło krótkie spojrzenie, aby zrozumiała, z kim ma do czynienia.
Nie znała agenta, który wszedł do pokoju. Specjaliści od korupcji raczej mijali się z wywiadem zewnętrznym, więc niż dziwnego, że nie kojarzyła twarzy lekko łysiejącego gościa w średnim wieku. Znając metody działania tajniaków, dokładnie sprawdził jej osobę i wiedział, czego się spodziewać oraz w jaki sposób zacząć rozmowę. Zapewniono ją, że zeznania nie będą trwać długo, a jeśli zajdzie taka potrzeba, ciąg dalszy przełożą na inny dzień.
W osobnym pomieszczeniu nakreślono jej powód aresztowania Jen.
Kradzież tożsamości.
Korupcja.
Wykradanie danych poufnych.
Większość przewinień popełniła za czasów pracy dla ministerstwa, ale nie tylko.
Pojawiło się wiele pytań. Czy zauważyła w zachowaniu swojej żony coś podejrzanego; Czy prosiła ją o sprawdzanie na systemach rządowych informacji o osobach fizycznych czy kontaktowała się z podejrzanymi ludźmi, dokonywała niespodziewanych, dużych wydatków.
Nie była w stanie zbyt wiele powiedzieć, co mogłoby prowadzić do potencjalnego oskarżenia o współudział. Zdawała sobie z tego sprawę, dlatego zamierzała współpracować, spokojnie przyjmując do wiadomości informację o zabezpieczeniu laptopów oraz tabletów, będących potencjalnymi nośnikami danych, obciążających małżonkę. Śledztwo trwało od pewnego czasu, ale dopiero teraz weszło na kolejny poziom, bezpośrednio ingerujący w życie samej Beverly.
Dowiedziała się również, że o ewentualnym areszcie po uprzednim zapłaceniu kaucji będzie decydować ASIO, w oparciu o dotychczasowe informacje. Ostatecznie pozostawały odwiedziny w areszcie śledczym.
Wracając do samochodu Margo, czuła jak ręce jej drętwieją. Wciąż wydawała się zszokowana całą sytuacją i tylko Oliver, którego niosła w nosidełku blokował ją przed chęcią obalenia małej piersiówki z alkoholem, którą zakupiłaby w pobliskim sklepie. Musiała się z tym wstrzymać.
Milczała również wtedy, gdy odłożywszy Olivera na tylną kanapę, zabezpieczyła go pasami. Mogłaby usiąść obok, wycofując się tym samym z ewentualnej rozmowy, ale potrzebowała towarzystwa.
Zajęła miejsce na przednim siedzeniu pasażera, powoli zamykając za sobą drzwi.
- Nie wypuszczą jej - powiedziała na wstępie, używając cichszego tonu, aby czasami nie obudzić syna. - Nawet nie mogłam z nią porozmawiać. Nie zdążyłam. Zanim pojawiłam się na komisariacie, po prostu ją zabrali… do aresztu.
Nie zamierzała rozpaczać. Była wściekła na postawę żony. Czuła rozczarowanie i zawód, przejawiający się w chłodnym niedowierzaniu, odbitym na twarzy.
- Jeśli to wszystko co jej zarzucają to prawda, nie rozumiem jej podejścia. Nawet nie pomyślała o Oliverze.
A przecież zajmowała się nim w prawie każdej, wolnej chwili. Specjalnie przerzuciła się na pracę zdalną, aby mieć dla niego więcej czasu, więc… co poszło nie tak?

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Słysząc otwierające się drzwi od auta od razu odłożyła telefon i spojrzała na tył. Przyglądała się Beverly próbując cokolwiek wyczytać z jej twarzy. Patrzyła jak zabezpiecza nosidełko, jak patrzy na Oliviera i w jaki sposób zamyka drzwi. Wszystkie te czynności były pełne sygnałów a bardziej wymownego milczenia jeszcze nigdy nie widziała na twarzy blondynki. Nieobecność Jen sugerowała wiele, ale Margo nie chciała wyciągając niepotrzebnych wniosków. Wolała wierzyć, że to nieporozumienie. Tak byłoby lepiej – dla Bev.
Uważnie patrzyła jak kobieta siada obok. Wstrzymała się z odpaleniem silnika i zapięciem pasów. Mogłaby, a nawet powinna ruszać, żeby jak najszybciej dowieźć dwójkę pasażerów do ich domu; do azylu. Tylko, że wtedy ominęłoby ją dużo z reakcji rozmówczyni, której zamierzała poświęcić parę minut. Nie długo, bo przecież nie będą w nieskończoność jak durne siedzieć w aucie pod komisariatem policji.
Ciężko wypuściła powietrze przez nos i wyciągnęła rękę ostrożnie kładąc ją na dłoni Beverly. W takiej sytuacji nie było odpowiednich słów. Co niby miałaby powiedzieć? Że będzie dobrze? Że jeden dzień w areszcie to jeszcze nic wielkiego i być może jutro wypuszczą Jen? Nie mogła dać takiej gwarancji ani tego wiedzieć, dlatego postawiła na prosty gest wsparcia jednocześnie pozwalając aby kobieta mówiła dalej.
- Co jej zarzucają? – zapytała delikatnie i ciszej niż zwykle. Nie tylko ze względu na Oliviera, ale także z powodu istoty pytania, na które mogła nie uzyskać odpowiedzi. Nie chciała być wścibska ani nachalna. Jeżeli Beverly uzna, że nie chce o tym mówić teraz albo nawet nigdy, to zrozumie. To były prywatne i rodzinne sprawy Strand, którą dotknęło coś trudnego, w czym niezwykle trudno będzie się odnaleźć. W końcu ta cała sytuacja wszystko zmieniła, wręcz roztrzaskała dotychczasowe życie pani oficer w drobny mak. Nic nie zostało tylko kolejne pytania, których Bev nie mogła zadać żonie.
- Zawiozę was do domu. – Wreszcie zapięła pas i odpaliła silnik ustawiając klimatyzację bardziej pod obecność małego dziecka. Czyli niech wieje chłodnym, ale nie za mocno, bo się maluch rozchoruje (a tego na pewno Beverly teraz nie potrzebowała). – Z tyłu w reklamówce jest woda i croissant z czekoladą, gdybyś miała ochotę. – Mogła sięgnąć po te rzeczy, chociaż Margo spodziewała się, że towarzyszka teraz niczego nie zje. Z nerwów, stresu albo smutku; cokolwiek teraz czuła.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Z ulgą przyjęła zainicjowany dotyk na dłoni. Delikatnie zahaczyła palcami o te drugie, próbując równocześnie nieco wyciszyć szalejące w środku emocje. Na chwilę obecną nie dowie się niczego konkretnego. Dopóki funkcjonariusze nie umożliwią Jen kontaktu z rodziną, sama nic nie wskóra. Odkąd zrezygnowała z ryzykownej fuchy, nie utrzymywała regularnych relacji z dawnymi współpracownikami. Nawet jeśli ktoś by ją pamiętał i zaoferował pomoc, niektóre procedury były nie do przeskoczenia; zwłaszcza, że rozchodziło się o bezpośrednie mieszanie w sprawach rządowych przez osobę trzecią, zajmującą stanowisko cywilne.
- Kradzież tożsamości, danych poufnych... - wyznała, wpatrując się pustym wzrokiem w nieokreślony kształt za przednią szybą. - Podobno działała w ten sposób jeszcze za czasów pracy dla ministerstwa.
To nic nowego. Śledztwo musiało trwać od pewnego czasu i nawet to nie skłoniło Jen do próby wyjawienia małżonce własnych przewinień. Nawet nie potrafiła być z nią szczera…
- Wzięłam ślub z osobą, która być może przez cały ten czas podszywała się pod kogoś innego - tego nie mogła wykluczyć. Możliwe, że Jen wcale nie miała tak na imię, a nazwisko i tak zmieniła, z własnej woli, korzystając z furtki jaką był ślub. To mogła być próba zatarcia śladów. Ślub oraz przeprowadzka w inne miejsce, z dala od miejskiego zgiełku, pełnego agentów i policjantów. Pytanie brzmiało, jak wiele innych rzeczy udawała, przyzwyczajona do takiego sposobu działania.
- Dziękuję - dodała, kiedy samochód ruszył w stronę Lorne Bay. Margo nie musiała z nią jechać aż do Cairns, a później czekać pod komisariatem, niczym wynajęty szofer. Czuła się głupio, trochę tak jakby wyręczała się panią doktor, a raczej jej dobrocią i bezinteresownością.
- Nie wiedziałam, na co się nastawiać i… dziękuję, że na mnie zaczekałaś, chociaż nie musiałaś.
Margo mogłaby odjechać w stronę pracy, albo wrócić do domu, zgodnie z własnym planem dnia.
- Chyba trochę namieszałam ci w planach, co? - ledwo wygięła usta w postawie winowajcy, świadomego swoich wybryków. Nie mogła odpowiadać za przestępstwa własnej żony, ale za własne reakcje oraz skumulowany chaos - jak najbardziej. Margo miała wystarczająco dużo własnych problemów, obejmujących konflikt z byłą partnerką oraz niemożność spotkania z własną córką. To nie byle co, dlatego Strand powinna odpowiednio podziękować za udzieloną pomoc.
Nie była w stanie myśleć o jedzeniu, ale sięgnęła do tyłu po butelkę wody. Przy okazji skontrolowała Olivera, dostrzegając jak chłopiec spokojnie śpi w nosidełku, pod kocem. Najważniejsze, że się nie awanturował i nie przejawiał potencjalnego lęku separacyjnego, związanego z nieobecnością Jen w najbliższym otoczeniu.
Najgorsze dopiero przed nimi.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Ło – Niekontrolowanie wyrzuciła z siebie na wieść o tym, co takiego prawdopodobnie narozrabiała Jen. – Scusa. – Przeprosiła za swą zbyt szybką reakcję, która niezbyt pasowało to do sytuacji. Sprawa była poważna, aż za bardzo, czego Margo się nie spodziewała. Gdyby miała strzelać obstawiałaby jakieś drobne przewinienie, ale nie coś takiego.. to ją totalnie zaskoczyło. Na pewno nie bardziej niż Strand, ale jednak. Na samo wspomnienie w jej głowie zrodziło się wiele pytań, więc nawet nie wyobrażała sobie jak dużo ich musiała mieć pani oficer.
- Tego nie wiesz. – Sama chciała wierzyć, że to kłamstwo. Że Jen wcale aż tak bardzo nie okłamała Beverly. Innych owszem. Mogła oszukać rząd, służby i resztę obywateli, ale może akurat nie zrobiła tego ze Strand? Może tylko wobec niej była w miarę szczera i dzięki temu ich małżeństwo wcale nie wisiało na włosku? Bo przecież Margo nie życzyła im źle. Pomimo dzisiejszej rozmowy z panią oficer wcale teraz nie skakała z radości, bo cokolwiek się działo to raniło kobietę. Zaburzało jej dotychczasowe życie, czego mocno jej współczuła. Było jej przykro, smutno i co gorsza czuła się bezradna, bo mogła zrobić tak niewiele.. tylko przywieźć i zawieźć. – Spotkacie się i może wszystko wyjaśni. – „Może” to słowo klucz. Bertinelli niczego nie mogła zapewnić, ale naprawdę chciała i właśnie tego życzyła Bev. Trzymała za nich kciuki, nawet jeśli sama by na tym straciła, bo przecież tu nie chodziło o nią. Nie chodziło też o to aby wygrać w jakiejś chorej grze. Nie po to przyjechała do Australii. Nie takie były jej zamiary i na pewno to się nie zmieni, bo przecież – nie była złą osobą.
- Nie musiałam, ale chciałam. – Nie byłaby sobą gdyby tego nie zrobiła. Z jednej strony może powinna zważając na ich rozmowę, ale nikt nie powiedział kiedy ustalenia miały wcielić się w życie. Równie dobrze mogło to się stać tuż po odstawieniu Beverly i Oliviera do domu. – Nie miałam na dzisiaj specjalnych planów – przyznała zaprzeczając jednocześnie temu, co rzuciła Lachlanowi na temat swego pośpiechu. Powiedziała tak tylko po to aby szybko przeprowadzić rozmowę z Strand, a potem równie prędko odejść, bo stało się to czego obawiała się najbardziej. – Tylko zakupy, ale te zrobiłam. – Jako dowód mogła wskazać reklamówkę na tylnym siedzeniu. Reszta leżała w bagażniku. Zresztą i tak nie było tego dużo. Ograniczała się do minimum, bo i tak sporo czasu spędzała w pracy.
Rzuciła okiem na GPS. Nauczyła się już drogi z Cairns do Lorne Bay, ale samo wyjechanie z dużego miasta (i z niektórych dzielnic) wciąż stanowiło dla niej problem.
- Masz w domu mleko w proszku? – Skoro wciąż nie wyjechały z Cairns to jeszcze raz mogły zajechać do sklepu i kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Mleko to teraz podstawa. Kiedy matka karmiła piersią rzadko miała sztuczny zapas, dlatego Margo wolała uprzedzić fakty zanim Bev wpadnie w rozpacz przez głupi brak mleka (małe rzeczy potrafiły dobić najbardziej). – Jeżeli nie jesteś pewna to możemy je kupić tak na wszelki wypadek. – Nawet każdego rodzaju, bo mleka bywały różne i nie każde dziecko przyswajało. Rodzicielstwo było trudne.
Słysząc piknięcie w telefonie zaledwie zerknęła na ekran leżącej z boku komórki. Szukając ofert mieszkań do wynajęcia włączyła powiadomienia informujące o nowych ogłoszeniach. Spojrzy na to później.
- Zapytałabym jak się czujesz, ale na pewno źle. – Każdy ślepy by to zauważył. – Co teraz zrobisz? – Beverly jako była pracownica służb była przygotowana do układania planów w ekstremalnych sytuacjach, ale te nie obejmowały prywatnego życia, w którym małżonka okazuje się przestępcą prawie doskonałym. Beverly mogła nie mieć żadnego planu i to też nie będzie złe. Z niektórymi sytuacjami trzeba było się przespać.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Oliver poruszył się nieznacznie, sprowokowany głośniejszym tonem Margo. To i tak za mało, aby wyrwać go ze snu. Mały był niekiedy jedną wielką zagadką: potrafił marudzić na zbliżającą się burzę, ale czyiś śmiech czy krótki krzyk nie robił na nim większego wrażenia.
Na chwilę obecną, Beverly nie była w stanie rozszyfrować wielu rzeczy. Wciąż tkwiła w niewygodnym punkcie, z kilkoma rozwiązaniami w zanadrzu. Wolała wszelkie dostępne plany ograniczać do minimum, aby późniejsze kombinacje wprowadzały jak najmniej chaosu. Nie chciała stresować Olivera i wprowadzać zbyt dużo zamieszania we własnym życiu. Nie bez powodu zrezygnowała z dalszej kariery w wywiadzie; chciała mieć spokój, przenieść się w mniej intensywne rejony, gdzie bliskość z naturą i spokojna praca ułatwiały stabilizację.
- Wyjaśni, że zatrzymały ją służby bezpieczeństwa wewnętrznego? - z powątpiewaniem spojrzała na Margo. Doceniała to, że kobieta chciała ją pocieszyć, jednak kontekst całej sytuacji był raczej negatywny. - Gdyby rzeczywiście mi ufała, powiedziałaby mi o wszystkim, prawda? Może się mylę, ale wydaje mi się, że to właśnie na tym polega cała istota małżeństwa czy ogólnie, bycia w związku.
Tajemnice takiej natury były niedopuszczalne. Takie działania poza prawem narażały nie tylko całe małżeństwo, ale i małego, najnowszego członka rodziny. Co Oliver będzie czuł, dorastając ze świadomością występków swojej drugiej mamy? Oby tylko nie zapragnął pójść w podobnym kierunku.
- Mimo wszystko, wolałabym ci oszczędzić tych atrakcji - podsumowała, mając na myśli ogólną naturę ich wyprawy do Cairns. Jeżdżenie pod komisariat na załamanie karku to nic przyjemnego. Ironią był fakt, że nie tak dawno prowadziły rozmowę na temat dystansowania się, dla dobra małżeństwa Beverly. Ostatnie wydarzenia nieco zmieniały perspektywę w tym temacie, którego jednak nie powinny zbyt szybko poruszać. Wszystko w swoim czasie.
- Trochę - przyznała, przypominając sobie o mleku w proszku. Jakaś awaryjna puszka gdzieś się czaiła, ale lepiej zrobić większy zapas, na wszelki wypadek.
- Zostało może z pół opakowania…
Westchnęła, nastawiając się mentalnie na lekkie zamieszanie. Musiała uzupełnić wszelkie potencjalne niedobory i dla pewności kupić ze dwie paczki pieluch. W razie czego na stanie były jeszcze te wielorazowe, których pranie nie należy do szczególnie przyjemnych czynności. Cóż, takie już uroki posiadania małego dziecka.
- Wiszę ci za to wszystko przysługę - wtrąciła, słysząc, jak Bertinelli oferuje się z podjechaniem po kolejne zakupy. - Albo obiad i przysługę.
Nie przejmowała się, że obiad mógł zabrzmieć nieco sugestywnie. W aktualnych okolicznościach nie myślała o takich rzeczach, gdyż nic niepoprawnego nawet nie przemknęło przez głowę. Miała szczęście, że tak pomocna i wyrozumiała osoba znajdowała się w jej otoczeniu.
Niekoniecznie też nazwałaby swoje samopoczucie jako złe. Była zdezorientowana, podenerwowana i lekko przejęta. Nigdy nie zajmowała się Oliverem samodzielnie, przez cały dzień. W razie małych zgrzytów zawsze mogła skonsultować się z Jen posiadającą nieco większe wiedzę na temat małych dzieci, choćby ze względu na przeczytane książki oraz doświadczenie na dziecku brata. Ciekawe czy on również wiedział o nielegalnych czynach swojej siostry.
- Muszę wziąć urlop w pracy - to było raczej nieuniknione. Mogłaby dla wygody zatrudnić opiekunkę, ale chciała póki co mieć Olivera na oku. Dopóki nie wypracuje w sobie zaufania względem pozostawienia syna z nieznanymi osobami na pół dnia, sama to jakoś ogranie. Z naciskiem na jakoś.
- Przynajmniej na dwa tygodnie. Może uda się na dłużej, w zależności jak potoczy się sytuacja.
Nie wiedziała, czego się spodziewać. Na samą rozprawę, ukazującą winę Jen mogą czekać nawet kilka miesięcy. W tym czasie Oliver nauczy się korzystać z nocnika (przynajmniej tak szacowała Bev), raczkować a może nawet wypowiadać pojedyncze słowa. Okoliczności zapewne zmuszą ją w końcu do skombinowania niańki, choćby na te osiem godzin, które zwykle spędzała w pracy. Zamontuje w domu jakieś kamerki pokroju elektronicznej niani i będzie miała pełny wgląd w praktyki stosowane przez opiekunkę. Lepszego planu nie widziała, chyba, że obejmowałby oddalenie zarzutów względem Jen, albo wypuszczenie jej za kaucją, do czasu rozprawy. Ciężko nastawiać się na jedną rzecz, skoro istniało tak wiele prawdopodobnych scenariuszy.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Nie. Czemu to wszystko zrobiła – wtrąciła, bo właśnie to należało wyjaśnić. – O ile, to zrobiła. – Musiała sprostować, bo przecież podejrzenia nie oznaczały faktycznej winy. Rozumiała też powątpiewanie Beverly i wcale nie miała jej za złe sceptycyzmy. Sama starała się zachować odrobinę pozytywizm nie mając zielonego pojęcia, dlaczego tak zażarcie broniła Jen. Poprawka, nie broniła jej. Wcale nie chodziło o małżonkę Strand a o blondynkę, której chciałaby tego wszystkiego szczędzić. Kto wie? Może okaże się, że Jen została wrobiona? Takie rzeczy się zdarzały. Wprawdzie Margo nie miała do czynienia bezpośrednio z oskarżeniami służb bezpieczeństwa wewnętrznego, ale wiele razy słyszała historie o tym jak pacjent oskarżył lekarza o coś wymyślonego a policja łapała haczyk jak głupia rybka. – Masz rację. Powinna powiedzieć ci prawdę. Tego niczego nie tłumaczy, ale daj jej szansę się wypowiedzieć. – Bo nic nie było czarno białe. Co jeśli Jen robiła to po to aby chronić rodzinę? Bywało różnie, nawet teraz – wciąż – Bertinelli nie rozumiała czemu starała się ratować tę sytuację. Mogłaby wykorzystać okoliczności nastawiając Beverly przeciwko małżonce. Miała byłaby ku temu idealną okazję, dzięki której pół roku później mogłaby zyskać nową rodzinę w formie Strand i jej syna. Tylko, że to byłby plan kogoś niezwykle przebiegłego i złego. Kogoś, kto nie szanował pojęcia rodziny.
- Po to są przyjaciółki, żeby fundować sobie takie atrakcje. – Nie czuła się źle, zmęczona albo wyjątkowo smutna. Było jej przykro, że coś takiego przydarzyło się Beverly, ale nie powiedziałaby aby to jakkolwiek odbiło się na niej samej. Była więc gotowa robić za szofera, zrobić zakupy i wspomóc kobietę, bo miała do tego siły i przede wszystkim nie była psychicznie wykończona, co Strand na pewno odczuje.
- W porządku. Tyle wystarczy. – Pół opakowania starczyłoby na parę dni. – Jutro na spokojnie kupię mleko i pieluchy. - Gorzej gdyby tego mleka nie było, ale skoro był nawet mały zapas to Margo wolała oszczędzić dzisiaj Bev ciągania po sklepach. Powinna wrócić do domu i jakoś to sobie wszystko ogarnąć. Zorientować się w sytuacji, co miała a czego potrzebowała i ułożyć plan działania. Przy okazji Bertinelli zobaczy, jakiego mleka i pieluch używały. Możliwe, że były one dostępne w Lorne Bay, ale bywały takie marki, które kupić można było tylko w sklepach niewystępujących w małym miasteczku.
Przemilczała kwestię przysługi. Nie potrzebowała tego. Robiła wszystko z dobrej woli, acz gdzieś tam z tyłu głowy zaświtało, że gdyby nie wyszło z wizą pracowniczą to mogłaby poprosić o pomoc Beverly. Wiedziała jednak, że mogłaby ją o to poprosić bez uprzedniego poświęcania swego czasu, dlatego nie uważała dzisiejszego dnia za kartę przetargową i na pewno nigdy nie powie „skoro pomogłam ci w dniu przymknięcia Jen, to teraz zrobić dla mnie to i tamto”.
- Dobrze. To punkt wyjściowy. – Komunikowała wszystko, nawet poparcie dla skromnego planu działania, bo na tę chwilę nie oczekiwała zbyt wiele. Uważała wręcz, że samo „wezmę urlop” to już dużo, bo ludzie będący w szoku potrafili nie myśleć nawet o tym. Proste rzeczy im umykały, dlatego uważała, że jawne popieranie takich drobnych kroków było bardzo ważne. To dawało poczucie, że człowiek jednak nad czymś panował (skromnie, ale jednak). – Może napiszesz do Miriam, żeby z Lachlanem podrzucili twój samochód? – zasugerowała spokojnie. Mogłaby zawieźć Strand pod biuro, ale wolała uniknąć sytuacji w której Olivier nagle zaczyna płakać, kiedy jedna z jego mam (będąca w szoku) siedzi za kółkiem. – Pamiętaj, że nie jesteś sama. Możesz na nich liczyć.. i na mnie. – Musiała o tym przypomnieć, bo wiedziała, że Strand miała tendencję do bycia mega samodzielną i zaradną oraz do nieprzyznawania się, że potrzebowała pomocy. Że będzie się męczyć, aż uzna, że jednak nie da rady (jak było w przypadku leków sugerowanych przez Margo w Syrii).
Ponownie skupiła się na drodze pozwalając Beverly oddać się własnym myślom. Żadne gadanie nie zastąpi wewnętrznych refleksji, których każdy potrzebował zwłaszcza w tak trudnych chwilach. Milczenie bywało uzdrawiające - a jeśli nie, to na pewno potrzebne.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Teraz, gdy Jen wiedziała, że Bev również wie, mogłaby wymyślić całe mnóstwo wymówek oraz potencjalnych historyjek, z byciem wrobioną na czele. Pod kątem określania winy zamierzała zaufać systemowi oraz odpowiednio wyszkolonym do tego funkcjonariuszom. Zawsze była osobą praworządną, respektującą umiejętności organów ścigania i pod tym względem nic nie uległo zmianom.
Mimo wszystko, będzie musiała dać Jen szansę się wypowiedzieć, choćby dla dobra Olivera. Za jakiś czas chłopiec na pewno zacznie tęsknić za głosem mamy i jej obecnością. Tę więź ciężko ignorować, szczególnie, gdy dotyczy dziecka oraz osoby, która wydała go na świat.
- Czyli mówisz, że we Włoszech jest pełno takich przyjaciółek? - wywnioskowała ostrożnie, próbując wyprowadzić do całej sytuacji odrobinę normalności. Nie chciała „zarażać” Margo swoim potencjalnie spapranym humorem i projektować na nią złości, względem Jen. Jej małżonka, to zupełnie inna osoba, dlatego zamierzała docenić każdą chwilę tej podróży, spędzonej w aucie pani doktor.
- Jesteś zbyt dobrą przyjaciółką - doprecyzowała, słysząc o zrobieniu zakupów. Dałaby radę wyruszyć na łowy do supermarketu razem z Oliverem, szczególnie, jeśli ten by spał. Ostatnio było to jego ulubione zajęcie, odkąd Jen znalazła dobry patent na kolkę.
Nie istniało lepsze wsparcie na takie trudne jak chwile jak to, które otrzymała od Bertinelli. Nie zamierzała o tym zapomnieć, o czym obiecała sobie, przyglądając się, jak Włoszka w pełni skupiona patrzy na drogę. Dobrze działała w sytuacjach stresujących, co mogła wynieść nie tylko z sali operacyjnych, ale i wyjazdów w ramach pomocy humanitarnej. Drugiej takiej osoby ze świecą szukać.
Dziwne, że cholerna Flądra tak po prostu zrezygnowała z zatrzymania przy sobie tak wspaniałej kobiety. Coś ewidentnie było z tą Francuzką nie tak.
- Napiszę - zdecydowała, słysząc o pomyśle, zawierającym podrzucenie auta. Bez niego byłoby trochę ciężej, ale Bev również znalazłaby sposób na przetrwanie. Nie takie sytuacje przerabiała na szkoleniach, które niejedną osobę sromotnie by pokonały (fizycznie i psychicznie).
Wystukawszy wiadomość, szybko doczekała się odpowiedzi twierdzącej ze strony Lachlana. Nie musiała nic robić, samochód zostanie podstawiony na miejsce najpóźniej do dziesiątej rano.
Tyle wystarczy. Przy okazji poinformowała kamratów, że dnia jutrzejszego przejedzie się do kadr, aby dopiąć kwestie urlopowe. Nikogo nie rajcowały spontaniczne dni wolne, ale w takich okolicznościach Bev nie widziała innego wyjścia. Musiała wziąć wolne, aby zaopiekować się synem i zaczekać na odzew małżonki.
- Dziękuję - wypowiedziała raz jeszcze, na nowo skupiając swoją uwagę na Margo. W bardziej optymistycznych warunkach zasypałaby ją komplementami, ale teraz najmocniej wybrzmiewały pojedyncze słowa, podkolorowane odpowiednim tonem. Przesunęła dłonią po przedramieniu kobiety, doceniając tym samym jej podejście. Nie snuła wielkich planów, nie tworzyła wymyślnych scenariuszy, a po prostu była i nawet weszła razem ze Strand do domu, chociaż również nie musiała.
Pierwszy raz słyszała w tych murach tak przejmującą ciszę, przerywaną cykaniem świerszczy za oknem. W tle nie słyszała żadnego telewizora albo lecącego na laptopie filmiku z YouTube. To obce i inne doświadczenie, któremu jednak nie poświęciła dłuższej uwagi, skupiona na dobrostanie syna.
- Pójdę położyć go na górę - oznajmiła przyciszonym tonem, wspinając się razem z nosidełkiem na schody. Pozostawało jej modlić się, aby Oliver nie zaczął marudzić w trakcie przekładania go z jednego miejsca do drugiego. Miał do dyspozycji mnóstwo pluszaków, kocyków i zabawek z melodyjkami, ale jeśli zacznie płakać za Jen, niewiele z tym zrobią, zarówno Bev, jak i Margo. Chyba.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Zrób zdjęcie pampersów, jakich używacie – zasugerowała, bo dobrze wiedziała jak to był o z doborem pieluch. Niby można było kupić byle jakie, ale jeden uczulały to konkretne dziecko a drugie mogły obcierać (chociaż u innego dziecka nic nie obcierało). Wolała więc kupić sprawdzoną przez mamy Oliviera markę niż zafundować młodemu dyskomfort i płacz, którego Bev teraz potrzebowała jak najmniej.
Nie weszła głębiej. Stała w przedpokoju parę kroków od głównych drzwi niepewna co zrobić dalej. Z jednej strony coś rwało ją do środka. Czuła potrzebę zaopiekowania się, co wiązało się z pomocą przy Olivierze, ale także nakarmieniu Beverly, która na pewno przez jakiś czas będzie stronić od jedzenia. Była to cecha nabyta, zachowanie wyuczone od matki i przyswojone jako oczywiste. Czuła, że powinna tak zrobić, ale zarazem z tyłu głowy echem odbijały się słowa z dzisiejszego poranka. Należało uszanować ów decyzję. Sama wiedziała, że to słuszne i dlatego nie zamierzała teraz wykorzystywać okazji, która nadarzyła się wręcz w idealnym momencie. To nie byłoby fair wobec Beverly, Jen i Oliviera.
Kiedy blondynka zeszła na dół, Margo wciąż stała na dole i szybko rzuciła:
- Później wyślij mi to zdjęcie razem z mlekiem w proszku. – To też musiało być konkretne. Gwałtowna zmiana nie sprzyjałaby dobrze na organizm młodego, ale także na jego reakcje wobec nowej sytuacji, której nie rozumiał. – Gdybyś potrzebowała pomocy to dzwoń i.. – Chciała dodać, żeby Bev skontaktowała się z rodziną, ale na pewno sama to zrobi. Przynajmniej zadzwoni do rodzeństwa, które może będzie miało jak i wpadnie z wizytą aby jej pomóc. Kto wie? Może nawet dziadkom coś odbije i się zaangażują? Bertinelli jednak tego nie powiedziała. Urwała w połowie zdania i zmieniła wypowiedź uznając, że pani oficer była dorosła i sama zdecyduje, z kim chciałaby mieć kontakt (chociaż w trudnej sytuacji Margo sama zadzwoniłaby do państwa Strand). Uznała więc, że dokończy zdanie inaczej.– ..gdyby Olivier płakał z powodu braku Jen to nakryj albo otul go jej koszulką lub swetrem. Dzieci reagują na zapach. – Trzymanie go na rękach przy ciepłym ciele plus doznanie zapachowe wynikające z ubrania drugiej mamy powinno pomóc, a raczej oszukać mały umysł, który jednak szybko się przyzwyczai (zapomni) do braku drugiej kobiety. – Ma jeszcze jedną mamę, więc na pewno poradzicie sobie przez ten czas. – Nie chciała mówić bez określeniu jakiegokolwiek terminu. „Przez ten czas” było bezpieczne, bo oznaczało okres od momentu zabrania Jen do aresztu do ewentualnego jej uwolnienia. W tych słowach wciąż tkwiła nadzieja, że to wcale nie skończy się źle.
- Pojadę jużbo na pewno chcesz pobyć sama; wcale tak nie uważała. Owszem, samotność była potrzebna do poukładania sobie wszystkiego w głowie, ale ktoś na pewno powinien mieć oko na Bev jednocześnie dając jej trochę swobody oraz wspomagając przy opiece nad synem. – Jutro podrzucę zakupy. – Wspomniane pampersy i mleko. – Gdybyś potrzebowała czegoś więcej to napisz i.. – Wreszcie to powie. – ..może zadzwoń do rodziny? – Nie sprecyzowała dokładnie czy do rodziców czy do rodzeństwa. Sama zdecyduje. – Przyda ci się ktoś bliski. – Nie żeby wykluczała siebie do pomocy, bo niedawno wspomniała, że Bev mogła na nią liczyć, ale brała też pod uwagę zawirowania ogólnego rodzaju, w których rodzina niezwykle mocno się przydawała. – Jesteśmy w kontakcie. – W pierwszej chwili chciała po prostu przesunąć ręką po ramieniu Beverly, ale to byłoby bardzo nienaturalne, wręcz sztuczne i dziwne. Nie czułaby się z czymś takim komfortowo, dlatego po prostu otworzyła ramiona i zamknęła Strand w objęciach. To był znak pożegnania, ale też wsparcia, którego chciała udzielić jednocześnie dzieląc spokojną oraz dobrą energią, którą chętnie przekazywała innym.
To na dzisiaj musiało wystarczyć zwłaszcza, że Margo nie chciała przekraczać pewnej granicy, którą już niby sobie wyznaczyły, ale czy po tych wszystkich wydarzeniach ustalone poranne plany nie uległy zmianie?

z/tx2 Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
ODPOWIEDZ