chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Margo
Jesteś w biurze czy w terenie?


Dłonią nerwowo stukała o kierownicę czekając na odpowiedź od Strand. W połowie drogi do biura straży leśnej dotarło do niej, że wypadało się zapowiedzieć albo chociaż zapytać, czy Beverly była na miejscu. Równie dobrze mogła teraz przeczesywać szlak w poszukiwaniu zaginionego turysty albo ukrytych w lesie wnyków. Wtedy Bertinelli jechałaby po nic a nie chciała zwłaszcza, że kolejne dni ciężkiej pracy zabrały jej sporo czasu i możliwość porozmawiania z Strand, z którą chciała wyjaśnić jedną sprawę. Nie przez sms’y jak jakiś dzieciak a w cztery oczy, jak dorosła osoba, która właśnie będąc w drodze czekała na powiadomienie o nowej wiadomości. Ta przyszła dopiero po dziesięciu minutach, kiedy Margo była już prawie na miejscu. Trudno. Nie będzie czekać za drzewem i udawać, że wcale jej tutaj nie było tak długo aby nie wyszło, że niezależnie od odpowiedzi Beverly i tak pojawiłaby się przed leśnym biurem.
- Margarita! Czymże sobie zasłużyliśmy na twoją wizytę? – Lachlan na powitanie otworzył ramiona od razu zauważając w rękach kobiety coś, co wyglądało na kolejny jadalny podarek. Od razu poczuł się głodny. – Zaszaleliśmy ostatnio, co? – Zaśmiał się wspominając ich wspólne barowe picie sprzed tygodnia.
- Było świetnie. – Tylko tyle. Jedno krótkie zdanie – co jak na Margo było mało – wciśnięcie blaszki z ciastem w ręce mężczyzny i szybkie kroki w stronę drewnianej chaty. Lachlan się zdziwił, ale szybko o tym zapomniał, gdy zajrzał do szmacianej torby, z której uniósł się zapach świeżego wypieku.
- Hej, Margo! – W drzwiach powitała ją Miriam, ku której posłała jeden ze swoich uśmiechów.
- Trochę się śpieszę. Jest Beverly?
- Tak, w biurze. – Zachowanie włoszki mogło zdziwić Miriam, ale i ona zainteresowała się ciastem, kiedy Lachlan ogłosił przerwę na lunch. Bertinelli dobrze wiedziała, jak odwrócić uwagę innych – domowym jedzeniem.
Zapukała w drzwi biura i nie czekając na odpowiedź weszła do środka rzucając krótkim powitaniem:
- Salve – Nie zdziwiło ją zaskoczone spojrzenie Strand. Kobieta na pewno nie spodziewała się jej tak szybko albo w ogóle, bo przecież Margo wprost nie napisała, że zamieszała ją odwiedzić. – Masz chwilę? – Wreszcie się opamiętała i wykrzesała z siebie odrobinę dobrego wychowania zanim zajęła miejsce na krześle naprzeciwko biurka, po którego drugiej stronie siedziała Beverly.
Nerwowo potarła dłońmi o siebie, a potem za pomocą nacisku lekko wygięła palce lewej dłoni do tyłu. Jasne, że się denerwowała, bo nie chciała aby jeden pijacki wybryk zaprzepaścił ich znajomość. Cholera, Beverly byłą jedyną osobą, którą znała w tym mieście i naprawdę cholernie trudno byłoby gdyby teraz przestały się widywać.
- Przepraszam – Tak po prostu i bez wyjaśnienia, które od razu nadeszło. – Przypomniałam sobie, co zrobiłam w tamten pijacki wieczór. – Odwróciła się za siebie upewniając, że na pewno zamknęła drzwi. Zrobiła to automatycznie, ale umysł nie zakodował wszystkiego a to była przecież prywatna sprawa nie zarezerwowana dla uszu Lachlana i Miriam. – Pocałowałam cię a nie powinnam. To było cholernie głupie i nawet alkohol mnie nie tłumaczy. Jestem sobą zażenowana i.. - Pokiwała głową na boki, bo nadal nie mogła uwierzyć, że zrobiła coś takiego. Nie wobec Beverly, którą przecież szanowała i nie chciała zniszczyć jej związku (może tylko trochę była zazdrosna o Jen, ale nie do tego stopnia). - ..i mam nadzieję, że mi wybaczysz ten wyskok. - Bo na trzeźwo by tego nie zrobiła. Pilnowałaby się - na pewno skuteczniej niż pi pijaku.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
#7

Odkładając na bok teczkę wypełnioną świeżym plikiem dokumentów, sięgnęła po kubek z resztką kawy, lekko doprawionej sojowym mlekiem i trzcinowym cukrem.
Biuro nie miało więcej, niż dziesięć metrów kwadratowych. Niemalże cała przestrzeń na ścianach została przyozdobiona kalendarzami pylenia poszczególnych roślin oraz rozrodu zwierząt. Na przestrzeni za biurkiem, poza kilkoma leśno-survivalowymi certyfikatami znalazło się również miejsce dla pamiątkowego zdjęcia ze Stevem Irwinem, podczas jednego z obozów dla skautów, w którym brała udział szesnastoletnia Beverly; uśmiechnięta, ściskająca z dumą rękę sławnego poskramiacza krokodyli.
Ciężkie biurko z ciemnego drewna zdawało się pamiętać kilka pokoleń leśników wstecz, o czym świadczyły niewielkie wyszczerbienia przy krawędziach, dodające charakteru. Cała reszta mebli, czyli regały, biurka należące do Lachlana i Miriam oraz jedna szafa, prezentowały się całkiem podobnie.
Ciemny blat zawibrował krótko, zwiastując nadejście wiadomości. Bev natychmiast sięgnęła po telefon, odnajdując tym samym SMS od Margo. Z nieznanego bliżej powodu, serce drgnęło gwałtownie w klatce piersiowej. Powinna odpisać od razu, zanim zacznie rozkładać krótkie pytanie na czynniki pierwsze.

Beverly
W biurze. Coś się stało?


Och, stało się i to dużo. Nie sądziła jednak, że Margo planowała tłumaczyć się osobiście z małego wybryku uskutecznionego za sprawą alkoholowego upojenia. Podejrzewałaby Włoszkę o upchnięcie tego incydentu w odmęty podświadomości, włączającej tym samym system obronny. U Strand to nie działało. Nie ważne, jak bardzo chciałaby urwać sobie film, organizm nie doprowadzał jej nigdy do takiego stanu. Dzielnie się bronił, czego Beverly nie mogła mu mieć za złe. Źle by się czuła ze świadomością utraty umysłowej przytomności, bo w takich chwilach człowiek potrafił nadziać się na najgorsze niebezpieczeństwo.
Była właśnie w trakcie kompletowania zlecenia o usunięciu kilku powalonych drzew przy szlakach turystycznych, gdy drzwi od biura otworzyły się, natychmiast po dwóch uderzeniach o ich powierzchnię.
Z lekko otwartymi ustami wpatrywała się w ożywioną postać Bertinelli. Wyglądała zupełnie tak, jakby bardzo się spieszyła.
- Pewnie - odpowiedziała, wciąż utrzymując na twarzy zaskoczenie. Gdyby wiedziała, że Margo się tu zjawi, przygotowałaby jej kawę, albo raczej wodę, co by nie napędzać i tak nakręconej persony.
Odkładając papiery w iście żółwim tempie, zerknęła na nerwowo wykręcane dłonie Włoszki. Obie miały przynajmniej jeden powód, aby czuć się niezręcznie.
- Może… - zatrzymała na ustach swoją propozycje co do przygotowania czegoś do picia, gdy Margo wstrzeliła z przeprosinami. Niewidzialna siła znów dźgnęła ją od środka, prowokując wspomnienia z tamtej konkretnej nocy. Margo brzmiała szczerze, a jej skrucha sprawiała, że Strand już podjęła decyzję. I tak nie byłaby w stanie igorować obecności kobiety, skoro mieszkały już w jednej mieścinie, gdzie anonimowość kogoś takiego, jak importowana Europejka była wręcz znikoma.
- Ja też nie jestem bez winy - przyznała, opierając mocno dłonie o krawędź biurka. - Mogłam to przerwać, ale zamiast tego, sama to przedłużyłam.
Docisnęła się do Margo, co raczej każdy odebrałby jako sygnał do kontynuowania pieszczot. Straciła gdzieś po drodze głowę, a to nie powinno mieć miejsca, bo również szanowała Bertinelli i nie chciała wykorzystywać jej stanu.
Wyrzuty sumienia zjadły ją prawie doszczętnie, ale nie wyszła na kłamliwą łachudrę.
- Powiedziałam o tym Jen - dodała, przenosząc wzrok na ułożone dokumenty. - Może powinnam to przegadać z tobą, ale nie byłabym w stanie tego ukrywać. Chodzi o moją żonę i…
No właśnie. Była zobowiązana, a to obligowało ją do szczerości (przynajmniej w wymiarze typowo małżeńskim).
- Musiałam - podkreśliła z wyraźną obawą, wreszcie zerkając rozmówczyni w oczy. - O dziwo, nie szczególnie ją to ruszyło. Uznała, że to głupi, pijacki wygłup i… możemy na tym poprzestać.
Zupełnie, jakby się tego spodziewała, a przecież obie nie dały Jen pretekstu do wysnuwania wniosków o potencjalnym „spiknięciu”. Często bywało jednak tak, że nawet jeden całus potrafił zniszczyć związek, co w przypadku Bev nie przyniosło takiego skutku. Możliwe, że Jen była bardzo wyrozumiała, albo chodziło o coś, czego Strand nie zdążyła rozszyfrować.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Włosi uchodzili za mało wierny naród. W wielu kwestiach byli bardziej liberalni niż reszta świata, ale nie należało generalizować całego narodu. Owszem, w niektórych kwestiach Bertinelli była bardzo otwarta, ale po przygodach z żoną proponującą otwarty związek zrozumiała, że bliżej jej do monogamii niż otwartości na ewentualne wyskoki w bok. Parę razy się potknęła, czego wcale nie żałowała, bo dobrze wiedziała, że w tym samym czasie Flądra robi gorsze rzeczy i.. cóż, właśnie dlatego to robiła. Potykała się gdzieś z tyłu głowy wiedząc, że powoli traciła swoją żonę. Po prostu długo to wypierała, acz jej własne niektóre uczynki świadczyły o tym, że powoli godziła się z przyszłością. Z czymś, czego nie chciała fundować Beverly i to z własnej winy, choć druga strona twierdziła, że również miała w tym swój udział. Możliwe. Czy Margo to pamiętała? Nie do końca. Kojarzyła pocałunek, ale gdyby miała ocenić, kto go później pogłębił to nie umiałaby podać konkretnej osoby. Alkohol skutecznie zaburzył jej percepcję i nagle, kiedy usłyszała, że Strand przedłużyła pocałunek poczuła minimalną satysfakcję.
To uczucie szybko zastąpił nagły strach. Tak silny, że aż ścisnęło ją w gardle. Jen wiedziała. Cholera, wiedziała.
Co teraz?
Co za chwilę usłyszy?
Że już nie mogły się widywać?
Owszem, spotykała nowych ludzi i zawierała znajomości, ale jak na razie to Beverly ufała najbardziej. Nie wyobrażała sobie, żeby teraz ją stracić przez głupi pijacki wybryk.
Nieszczególnie ją to ruszyło.
Jak to? Nie ważne. Liczyło się pytanie – czy to oznaczało, że nie muszą zrywać ze sobą kontaktu?
Bertinelli zaraz oszaleje. Najpierw weszła tu pełna obaw, potem poczuła dziwną satysfakcję z powodu wyznania Strand, kolejno znowu strach i po niej falę ekscytacji.
Emocjonalna huśtawka.
Musiała się opanować, acz była pewna, że Bev dostrzegła w jej oczach strach w chwili, kiedy wspomniała o wyznaniu prawdy Jen.
- Dobrze zrobiłaś. – Wreszcie skomentowała to co usłyszała. – Nie wyobrażam sobie, żebyś postąpiła inaczej. – Znając Strand to mogła się tego domyślić. – Nie byłabyś sobą, gdybyś to przemilczała i wcale nie musiałaś tego ze mną przegadywać. W tym całym zestawieniu to Jen jest najważniejsza. – Bo przecież była tylko Bev i Jen. Jeżeli z kimś należało coś obgadać to właśnie z żoną a nie laską, z którą się po pijaku całowało. Bertinelli doskonale to rozumiała i wcale nie zamierzała się złościć (chyba, że na siebie, gdyby jednak dostała bana na Strand).
Przegryzła dolną wargę i zerknęła w stronę okna. Nie chciała zabrzmieć jak desperatka, ale jak już sama kiedyś przed sobą stwierdziła – była nią od paru miesięcy.
- Czyli możemy się dalej widywać? – zapytała ostrożnie i wróciła spojrzeniem na blondynkę. – Obiecuję, że już się przy tobie nie upiję. – Zmniejszy to ryzyko ewentualnych durnych wyskoków, bo skoro pozwoliła sobie na raz to śmiało pójdzie i drugi. Wiedziała o tym. Za dobrze znała siebie po pijaku, żeby nie móc tego przewidzieć. Trzeźwość oznaczała większe hamulce (a przynajmniej starania, żeby je mieć). – I nie będę próbować leczyć ran całusami. Co to w ogóle było? – Uśmiechnęła się próbując obrócić w żart tamtą sytuacje. – Jak ja na to wpadłam? – Dobrze wiedziała jak, ale w tamtej chwili wcale nie chodziło o całowanie obolałego łokcia tylko ust. – Jeszcze raz przepraszam – dodała po tym, jak krótko się zaśmiała ze swych prób złagodzenia bólu całusem w łokieć.
Miała ochotę zapytać o szczegóły reakcji Jen i jak Beverly się z tym czuła, ale w tej chwili, kiedy była powodem niewygodnej rozmowy z żoną, nie była pewna czy mogła się tym interesować.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Wiedziała, że przekazanie Jen prawdy mogło prowadzić do ograniczenia kontaktów z Margo. Znała jednak swoją żonę i wiedziała, że nawet w takiej niejednoznacznej sytuacji dadzą radę jakoś się dogadać. Jen była zbyt wyrozumiała. Aż za bardzo, co zaczynało rodzić pewne podejrzenia, o których póki co Beverly nie chciała mówić na głos. Najważniejsze, że sama miała czyste sumienie i nie ukrywała pocałunku, mającego miejsce po przesadzeniu z alkoholem. To nie był żaden młodzieńczy wybryk, szczególnie, że obie z Margo były już dorosłymi kobietami, powoli zbliżającymi się do czterdziestki. Lekkomyślne zachowania, które można później zrzucić na karb pijaństwa, raczej nie świadczyły o nich dobrze.
Z wolna kiwnęła głową przy słowach podkreślających ważność Jen. To ona była najbliższą osobą w życiu Strand, szczególnie po tym jak rodzice postanowili się zdystansować. Rodzeństwo wciąż miało z nią kontakt, ale każdy prowadził swoje życie, niekoniecznie nawiązujące do małej mieściny w Queensland.
Westchnęła cicho słysząc pytanie odnośnie dalszego widywania. To jasne, że mieszkając w jednym miejscu czasem na siebie wpadną, ale mimo wszystko…
- Podejrzewam, że po prostu chciałaś, żebym poczuła się lepiej - stwierdziła, zerkając na Włoszkę, czując wewnętrzne ciepło na myśl o tamtych chwilach w mieszkaniu. Były naprute, to fakt, ale nawet wtedy Bertinelli wzorowo dbała o swoją towarzyszkę, czego Bev nie zamierzała ignorować. Szkoda tylko, że eskalowało to do większych rozmiarów, co zważywszy na stan cywilny Strand, nie powinno mieć miejsca.
- A że niektóre, sprawdzone leki działają dopiero po czasie…
Margo musnęła ustami łokieć, czego zbyt dokładnie niestety nie pamiętała. Szczegóły gdzieś jej umknęły, bo umysł za bardzo rozkojarzył się ogólnym, podpitym stanem. Z pewnością czuła się wtedy zaopiekowania i wdzięczna za uwagę pani doktor. Kto by nie był...
Wciąż nie odpowiedziała na pierwsze pytanie, które uporczywie wałkowała w głowie.
- Napijesz się czegoś? - przynajmniej tyle mogła od siebie zaoferować, nieprzygotowana na pełnoprawne powitanie gościa „z zewnątrz”. Jeszcze do wczoraj miała na biurku paczkę herbatników, ale Lachlan szybko je wyczaił i dokończył opakowanie przy okazji dopijania kawy.
Po przygotowaniu dla Margo wody, herbaty albo kawy, sama wypiła resztkę zalegającej mieszanki z własnego kubka, wyczuwając na języku intensywną słodycz. Niestety, słowa które miała wypowiedzieć, nieco z nią kontrastowały.
- Póki co, muszę uporządkować kilka spraw w swoim życiu i… nie chcę też mieszać w twoim własnym.
Bo być może to właśnie by robiła, spotykając się z Margo częściej, niż byłoby to zalecane. Tylko kto wydawał te zalecenia i dlaczego musiały się do nich stosować?
- Nie chciałabym zabierać ci czasu, który mogłabyś poświęcić na zapoznawanie z innymi interesującymi osobami z tej okolicy - podkreśliła żartobliwy charakter wypowiedzi, chociaż równocześnie coś zakuło ją w krtani. Nie chciała ograniczać czasu spędzanego z Margo, ale do jasnej cholery, miała żonę i dziecko. Nie mogła pozwalać sobie na takie rozkojarzenia; nie ważne, jak bardzo by ich potrzebowała.
- Ale nie zapominaj przy tym, że jeśli potrzebowałabyś czegokolwiek, zawsze możesz zadzwonić do mnie, o każdej porze dnia i nocy. Każdej. - chciała mieć pewność, że Bertinelli rozumie te słowa. - Nawet, jeśli będziesz potrzebować towarzystwa przy skręcaniu nowej szafki. Jestem na miejscu i nigdzie się nie wybieram.
Mówiła to wszystko zupełnie szczerze, ale już bez nadużywania żartów czy radosnych uśmiechów. Podkreśliła to wszystko znaczącym spojrzeniem, w którym kryła się pewna łagodność. Miała nadzieję, że kobieta rozumie jej podejście, ale też wyczuwa coś, czego na głos mówić nie mogła. O tym, że spędzanie razem czasu odrywało ją od męczących zajęć i pozwalało na wzięcie oddechu, którego ostatnio nie zawsze mogła zaczerpnąć. Chciała wiedzieć, że Margo wie, na czym obie stoją, a w razie nieścisłości - razem wypracują jakieś konkretne podejście.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Wody. – Uważnie obserwowała Beverly, dopóki ta znów nie usiadła na swoim miejscu po drugiej stronie dzielącego je biurka. Coś było nie tak. Tak bardzo podekscytowała się słowami o tym, że Jen nie zrobiła afery z powodu pocałunku, że nie wzięła pod uwagę innych opcji. Na przykład tego, że rozsądek zmusi Strand do podjęcia pewnych kroków, które były oczywistymi konsekwencjami zajścia sprzed paru dni.
Zmarszczyła brwi nie rozumiejąc, w jaki sposób kobieta miałaby mieszać w jej życiu? Wcale nie uważała ostatniej sytuacji za zamieszanie. Nie widziała tego w ów kategoriach, bo jedną nogą ciągle była w swoim kraju. To tam się całkowicie namieszało. Straciła rodzinę i pracę, więc przyjeżdżając tutaj nastawiała się na czystą kartę. Na w miarę ogarniętą jej część, chociaż wciąż czuła się tak, jakby sporym kawałkiem siebie utkwiła we Włoszech. Bycie tutaj pozwalało jej się od tego oderwać, co Beverly skutecznie ułatwiała a teraz..
Maledetto bacio.
Cholerny pocałunek.
Gdyby nie durny pomysł całowania łokcia – w ramach leczenia – to do niczego by nie doszło.
Pokiwała przecząco głową nie mogąc zgodzić się z tym, że Beverly zabierała jej czas. Nie podobały jej się te słowa. Znów poczuła złość do samej siebie za to co robiła w mieszkaniu. Tej rozmowy nigdy by nie było, gdyby nie jeden wybryk. Upierając się to nigdy nie byłyby tutaj, gdyby nie poznały się w Syrii albo dalej darły ze sobą koty.
Wiele sytuacji mogło mieć inny przebieg, ale ta jedna związana z Bev kuła ją teraz najbardziej.
- Jak mam to rozumieć? – zapytała wprost lekko zdenerwowana i po oparciu łokcia na krześle ułożyła podbródek na dłoni, a potem palcami przejechała po dolnej części twarzy na moment zakrywając usta. – Że mam się zdystansować, ale w razie gdyby naszła mnie ochota to mogę dzwonić? Albo że to ty się dystansujesz, ale ja mam do ciebie wydzwaniać w sprawie głupiej szafki? – Robiły dwa kroki w tył i jeden do przodu? Albo w jedną albo w drugą stronę. – Naprawdę masz mnie za desperatkę? – Bo taki właśnie wydźwięk miał dla niej cały wywód Strand. O ironio sama siebie parę razy (na pewno w myślach) nazwała desperatką, ale trudniej było to znieść, kiedy inni zauważali w tobie ów cechę. – Jeżeli uważasz, że nie powinnyśmy się spotykać, to powiedź o tym wprost. – Musiała wstać i zrobiła dwa kroki w małym pomieszczeniu. Co za ciasnota. Nawet nie mogła tego rozchodzić. – Jadąc dziś do ciebie byłam na to gotowa i zrozumiem, bo rodzina jest najważniejsza, więc nie Bev.. to ja nie będę mieszać w twoim życiu a szafkę skręcą mi inni interesujący ludzie, których podobno poznam. – Była dorosłą osobą i nikt nie będzie jej mówić, jak ma zarządzać własnym czasem albo czy ma poznawać nowych ludzi. Zrobi co zechce, jak teraz przysiadając na drewnianym parapecie przy oknie. Wzięła głęboki wdech i wbiła w Strand stanowcze spojrzenie czekając aż padną słowa o tym, że nie powinny się widywać. Bo przecież właśnie do tego zmierzał cały wywód Bev, aż nagle skręcił w stronę telefonów o każdej porze dnia i nocy, co było jak zabawia w ciuciu babkę.
Dłonią przeczesała włosy do tyłu, a potem skrzyżowała ręce na piersi znów wymieniając z Beverly długie spojrzenie. Nie walczyła z nią. Nie zamierzała. Chciała tylko wiedzieć wprost, co się działo. Nie mogło być tak, że Bev nie będzie się do niej odzywać, ale ona mogła to robić. Relacje nie powinny być jednokierunkowe. To niezdrowe i nienaturalne.
Pukanie do drzwi.
Uśmiechnięty Lachlan wszedł do biura z kawałkiem ciasta na małym talerzyku. Bertinelli nie odrywała spojrzenia od pani oficer, aż do momentu, w którym mężczyzna się odezwał.
- Musisz spróbować tego Tiramisu. – Postawił talerzyk na biurku Strand. – Margo, powinnaś częściej do nas wpadać, zwłaszcza z takimi prezentami.
Przywołała na usta uśmiech i zdawkowo kiwnęła głową. Nie mogła teraz myśleć o cieście ani o tym, czy Lachlan zauważy zmianę w jej zachowaniu. Za bardzo zabolała ją utrata Beverly, jedynej osoby, która ją znała i z jaką mogła normalnie porozmawiać.
Opuściła wzrok w dół i odepchnęła się od parapetu. Nawet jeśli nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi od Strand to przecież dobrze wiedziała jaka ona będzie. Nie musiała tu dłużej stać i czekać. Wyjdzie jeszcze przed Lachlanem, któremu podskoczył poziom cukru we krwi.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie była w stanie kompletnie odciąć się od Margo. Obie przebywały z dala od swoich rodzinnych miast i potrzebowały swojego towarzystwa, ale… może niekoniecznie momentów prowadzących do niezręcznych sytuacji.
Nie spodziewała się zdenerwowanej nuty w słowach Włoszki. Margo miała to do siebie, że od zawsze na głos mówiła o tym co myśli i nie ukrywała emocji. Rozumiała i pochwalała takie podejście, aczkolwiek… dlaczego już teraz zachowywała się, jakby zamierzały kompletnie ukrócić swoją znajomość?
- Nie - nikt nie mówił niczego o desperacji. Czy pewne ograniczenie spędzanego razem czasu powinno prowadzić do zgrzytów i zarzutów o bycia czyimś planem awaryjnym na schadzkę? Może Margo niekoniecznie to miała na myśli, ale desperacja w tym kontekście brzmiała bardzo jednoznacznie.
- Nie o to chodzi - wciąż skrywała rzeczywisty powód, ukryty pod warstwą nagromadzonych uczuć, związanych z obecnością Margo w Australii. To konkretnie wymieszało jej szyki, bo nie podejrzewała, że energiczna Włoszka kiedykolwiek zawita na ten kontynent i to z planem podjęcia pracy.
Pani doktor chwyciła jej własną broń i wycelowała, rewanżując za gorzkie słowa. Skoro chciała ograniczyć ich spotkania, to najlepiej, aby do nich wcale nie dochodziło, prawda?
Strand mocno zacisnęła zęby, odczuwając kiełkujący stres. Wcale nie chciała, aby jej słowa zabrzmiały tak krzywdząco. Starała się przekazać wszystko w miarę spokojnie i rzeczowo, ale Margo… najwyraźniej nie chciała, aby ta konkretna rozmowa przebiegła w łagodnej atmosferze. Cholera jasna, to brzmiało jak zerwanie, a przecież nigdy nawet nie były w związku.
Odprowadziła wzrokiem Bertinelli, przechodzącą do drewnianego parapetu. Przełknęła ślinę i zebrała się w sobie, po krótkim zerknięciu na stos papierów do przejrzenia. Zrobić może to kiedy indziej, albo zostanie trochę dłużej w pracy.
- Nie chodzi tylko o to, co się stało po tym wyjściu. Ja… - przesunęła palcem po jednej z brwi, zdradzając tym samym własną niepewność, względem poruszanej kwestii. - Nie wiem, co mi samej przyjdzie do głowy. Bo co jeśli to nie alkohol był powodem?
Nie chciała jej zwodzić, bo być może dalsze, intensywniejsze brnięcie w tę relację prowadziło do potencjalnego zakłócenia aktualnego związku, w którym trwała. Miała żonę i dziecko, nie mogła tak po prostu odsunąć ich na dalszy plan.
- Wciąż nie skasowałam maila, którego do mnie kiedyś napisałaś - tego jednego, konkretnego, co Bertinelli z całą pewnością kojarzyła. - Nie będę w stanie cię unikać, mieszkając w tym samym miejscu. Nawet bym nie chciała, ale Jen.. myślisz, że jak by to odebrała? Jak ty zareagowałabyś na tę sytuację na jej miejscu?
Czy byłaby w stanie tolerować w otoczeniu drugiej połówki kogoś, z kim owa osoba się całowała? To brzmiało jak czysty masochizm, a ostatnie, co powinna sprawiać swojej partnerce to takie i podobne przeżycia. Sporo się skomplikowało i tak, gdyby nie ten pijacki epizod, nad niczym nie musiałyby aktualnie dyskutować. Przynajmniej do czasu.
Nim doczekała się odpowiedzi, do środka wpadł kolejny leśnik, razem z kawałkiem słodyczy. Z pytającym wyrazem twarzy zerknęła na kolegę, całą swoją postawą ukazując, że wszedł w niekoniecznie dogodnym momencie. Mężczyzna nic sobie z tego nie robił, nieco wyżej unosząc talerzyk z deserem. Miriam mogła wysłać go na przeszpiegi (o ile wcześniej jedno z nich nie stało z uchem przyklejonym do drzwi).
- Dzięki – od razu chwyciła za talerzyk i skierowała się w stronę drzwi, kątem oka zauważając, jak Margo również rusza. Jeszcze nie skończyły. Nie zamierzała zostawić tak rozmowy, dlatego minęła lekko skonfundowanego kolegę.
- Nie idź za mną - wytknęła Lachlana palcem, bo nie potrzebowała widowni przy kontynuowaniu tej jakże poplątanej, emocjonującej rozmowy. Nie zerkała też na Margo, zamiast tego pewnie stąpając przodem, w trekkingowych butach, wydających znaczące stuknięcia. Przechodząc dalej, obok pokoju socjalnego, nie zerknęła również na Miriam, obierając sobie za cel zaparkowany samochód Bertinelli. Przy nim nie będzie miała jak unikać dalszych słów.
W trakcie drogi zaczęła pochłaniać kawałek wybornego tiramisu, łaskoczącego w przyjemny sposób kubki smakowe. Dlaczego Margo musiała być taka zdolna? Tiramisu było obłędne, co nawet nie podlegało dyskusji. Mogłaby zjeść jeszcze trzy takie kawałki, chociaż nigdy nie należała do osób, zajadających stres. Po prostu musiała czymś zająć usta na wypadek gdyby przyszedł jej do głowy jakiś głupi pomysł.
Po wyjściu na zewnątrz, zatrzymała się przy Mercedesie, trzymając już w jednej dłoni pusty talerzyk po ciastku. Mogła być rozkojarzona, ale uwielbiała wszystko, co Margo gotowała, piekła i łączyła w kuchni, odprawiając tym samym istną magię.
- Nie skończyłyśmy - podkreśliła poważnie, nieświadoma kawałka kremu, przyklejonego do górnej wargi. Jak na złość, rozdzwonił się jej prywatny telefon, również domagający się uwagi. Co za dzień!

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
Zdenerwowała się, bo jej zależało. Nie była to złość tylko i wyłącznie wymierzona w słowa Beverly, ale także wywołana obawą utraty osoby, którą naprawdę lubiła. Dzięki świadomości, że Strand była obecna w miasteczku czuła się mniej samotna. Było jej lepiej ze świadomością, że mogła się komuś wygadać i komu nie musiała od nowa opowiadać całego swojego życia. Owszem, pani oficer nie znała całości, ale posiadała wystarczająco informacji aby czuć się mniej odosobnioną w nowym kraju. Nie wymagała codziennego spotykania się. Wystarczyły jej nawet sms’y, które mogła pisać w kolejce do piekarni z pytaniem, czy w ogóle warto czekać po te konkretne bułki. To były drobne rzeczy, ale od samego początku znajomość z Beverly opierała się właśnie na nich. Na drobnych gestach, słowach albo czynach, których nie robiły na pokaz. Często były do rzeczy czynione „nie na widoku”, a jednak w odpowiednim momencie dostrzeżone i docenione przez drugą stronę (niekoniecznie poprzez słowa). Wystarczyło spojrzenie.
Oh, to spojrzenie.
Stała przy otwartym aucie jedną rękę układając na górnej części uchylonych drzwi, za którymi już się zdążyła schować, ale nie wsiadła do środka. Jej telefon również zadzwonił, dlatego przystanęła i od razu go wyciągnęła z nadzieją, że to być może Amelia. Niestety nie. To była mamma, która musiała trochę poczekać.
Wysłała jedną z automatycznych wiadomości o treści „Później oddzwonię” i wrzuciła telefon do bocznej kieszeni w drzwiach.
Nie skończyłyśmy.
- Rzucasz wyzwanie szalonej włoszce? – Uniosła obie brwi, jakby zaskoczona tą pewnością, z jaką Beverly znów pojawiła się w jej zasięgu. Szybko rzuciła okiem na jej wargi, a potem na wciąż trzymany talerzyk. Już zdążyła zjeść ciasto? Cóż, Margo była z siebie dumna. – Nie odbieraj – poprosiła, bo wiedziała, że rozmowa nie potrwa długo. Za chwilę Strand oddzwoni.
Odczekała aż zostanie podjęta decyzja w sprawie telefonu i skoro jednak po niego nie sięgnięto, to postanowiła mówić dalej.
- We Włoszech mówimy – In vino veritas. W winie jest prawda. – Znała Beverly na tyle aby wiedzieć, że nie musiała tłumaczyć jej ów metafory. Była na tyle inteligentna aby sama sobie to rozwinąć (a nawet bardziej). – Na miejscu Jen bym się zdenerwowała. Tak bardzo, że wyszukałabym tę colera pannę i bym jej wygarnęła. – Czyli samej sobie. – Przez miesiąc spałabyś na kanapie, ale nie wiem czy to by wystarczyło. – Uniosła kąciki warg w smutnym uśmiechu, bo wiedziała do czego zmierzała. – Uwielbiam cię i szanuję. – Wreszcie wyszła zza drzwi, przy których ciągle stała. – Przyjeżdżając tutaj chciałam tylko mieć na miejscu kogoś, z kim się dogaduje. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, żeby mieszać ci w życiu. Tak się po prostu nie robi. – Dobrzy ludzie tego nie robili. Nie komuś, kogo szanowali.
Bertinelli wzięła głębszy wdech znów bez słowa wymieniając z panią oficer śmiałe spojrzenie. Uśmiechnęła się, tym razem nieco weselej, ale nie szeroko i kciukiem zgarnęła kawałek ciasta z kącika wargi Bev. W tym samym czasie drugą ręką złapała za wolną dłoń Strand.
- Ale jest coś w twoim spojrzeniu. Nie wiem. Może widzę w nim kawałek siebie, bo wtedy czuje la connessione. Connection. – Nie podciągałaby tego pod szalony pociąg seksualny. Po prostu czuła z Beverly więź a to sprawiało, że chętniej poznałaby również inne rejony; wyszłaby poza pewne granice, które częściowo zdążyły przekroczyć w Syrii. – Masz żonę – przypomniała coś, co na swój sposób się powieliło. Margo też miała żonę; wtedy, w Syrii. – Dlatego rozsądnym będzie zminimalizować kontakt. – Co nie będzie takie trudne, jeżeli Margo zdecyduje się wyprowadzić do Cairns. To wcale nie taki zły pomysł, bo i tak nie dogadywała się ze swoją doczepianą współlokatorką.
Telefon Strand znów zadzwonił i tym razem Bertinelli niczego nie powiedziała. Pozwoliła odebrać, co podkreśliła zabierając uwalniając dłoń z uścisku.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Nie bała się rzucać wyzwań, szczególnie, gdy miała sporo do powiedzenia w danym temacie. Wcale nie satysfakcjonowało jej ograniczenie kontaktu. Nie potrafiła znaleźć w tej sytuacji odpowiedniego rozwiązania, co tylko bardziej ją frustrowało. Chciałaby znów być beztroska, ale na to nie mogła sobie pozwolić, wiedząc o pewnych zrachowaniach, związanych ze spędzaniem czasu z Margo.
Nie odebrała telefonu. Zamiast tego wysłuchała, co pani doktor miała do powiedzenia, ignorując stłumiony dzwonek, brzęczący w kieszeni spodni.
To prawda - Jen powinna się gniewać, albo przynajmniej ukazać swoją dezaprobatę względem nieodpowiedzialnego zachowania żony. Nikt jej przecież nie wlewał drinków do gardła i sama powinna ogarnąć, kiedy odstawić dalsze spijanie procentów. Schrzaniła sprawę, a teraz musiała liczyć się z konsekwencjami, wyciągniętymi choćby od samej siebie.
Włoskie powiedzenie związane z winem pokierowało ją do wspomnień z Syrii i wszystkich momentów, dzielonych z Margo. Coś było na rzeczy, a uparte wypieranie się tego nic by nie dało. Obie doskonale zdawały sobie z tego sprawę, dlatego kompletne ucięcie kontaktu tak bardzo je przerażało.
Zesłanie na kanapę nie byłoby najgorszą karą, biorąc pod uwagę istotę czynu. Mimo wszystko odwzajemniła niepewny uśmiech, który nie powinien prezentować się w tak marnej formie.
- To dlatego wybrałaś Lorne Bay i Cairns… - ze względu na wyjątkową więź, która nakazywała trzymanie się blisko tej drugiej strony. Bertinelli mogła udać się w każdym innym kierunku, a jednak, wybrała egzotyczną Australię, niekoniecznie w formie dużego miasta, obfitującego w większe możliwości. Czuła się źle z myślą, że nie mogła tego odpowiednio entuzjastycznie docenić. Gdyby Margo była zwyczajną znajomą z wyjazdu, wszystko byłoby prostsze. Ich relacje, ograniczające się do platonicznych wyjść na kawę, albo weekendowych zajęć z jogi… Nie w tym życiu.
Powiodła spojrzeniem za dłonią, dotykającą jej ust. Nie powinna tego robić. Bezpieczniej byłoby trzymać ręce przy sobie, ale Bev nie była w stanie zwrócić Margo uwagi. Nawet nie chciała tego robić, co generowało wewnętrzny konflikt, z samą sobą. Zamiast tego pozostawało chłonięcie kolejnych słów, bez pokrętnego unikania wymiany spojrzeń. Nie potrafiła zaprzeczyć sformułowaniu o więzi, bo ta była widoczna gołym okiem.
- Kto wie, może ukradłam ci z poprzedniego życia kilka atomów - dodała, zaskoczona własną śmiałością co do tak metaforycznie głębokich słów. Doskonale pamiętała większość ich rozmów, do których zdarzało jej się wracać w myślach. Może i nie powinna w ten sposób postrzegać innej osoby, będąc zobowiązaną, jednak głowa sama robiła to, na co miała ochotę, bez potrzeby konsultacji z wewnętrznymi rozterkami właścicielki.
Dłoń Margo łaskotała ją po wewnętrznej stronie, co sprawiało, że niechętnie przyswoiła przerwanie dotyku. Powinna się wziąć w garść. Wziąć porządny wdech, przyswoić aktualną sytuację i… odebrać wreszcie ten cholerny telefon.
Nieznany numer.
- Słucham - już po pierwszym wypowiedzianym słowie wiedziała, że coś było nie tak. - Tak, zgadza się.
Zmarszczyła brwi i przybrała ten charakterystyczny, opisywany przez Margo wyraz twarzy, wymieszany dodatkowo z postępującym zdezorientowaniem.
- Kiedy miało to miejsce? - wciąż nie przyswajała ogółu zdarzenia, opisywanego przez funkcjonariuszkę, współpracującą z rządową komórką anty-korupcyjną. To musiała być pomyłka. W cokolwiek wpakowała się Jen, był to głupi kawał (czego nigdy nie uskuteczniała), albo kompletne nieporozumienie. Wiedziała jednak, że bezpośrednie wyskakiwanie z zarzutami żartów było nie na miejscu. Zamiast tego pozwalała, aby prawdopodobieństwo aresztowania Jen rozkwitło w jej głowie, uwalniając całą masę sprzeczności. Przecież to zupełna abstrakcja.
Od razu pomyślała o małym Oliverze, na szczęście chłopiec znajdował się pod opieką matki, w dobrych warunkach.
Mimowolnie spojrzała na Margo, nieświadoma strachu wymalowanego na twarzy. Szybko wymieszał się ze stresem i postępującym podenerwowaniem, widocznym w postaci przygryzania ust oraz zaciskania dłoni na trzymanym talerzyku.
- W Cairns - powtórzyła, przechodząc do chodzenia po małym okręgu, depcząc małe kępki trawy. - Będę na miejscu maksymalnie za godzinę.
Musiała dorwać kluczyki i jak najszybciej pojechać po Olivera, znajdującego się razem z Jen na komisariacie. Była zła, pełna obaw i prawie cisnęła własnym telefonem o cholerne podłoże, byle tylko nie tłumić w sobie tych wszystkich, nieprzyjemnych doznań.

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- To dlatego wybrałam ciebie – poprawiła, bo wcale nie rozchodziło się o miejsce a o osobę. – Po tym co się wydarzyło – Rozwód, utrata córki, zwolnienie z pracy, stracenie prawa do wykonywania zawodu na terytorium kraju i ciągłe nagonki ze strony Tessy.. – potrzebowałam być gdzieś, gdzie nie poczuje się obco a dzięki tobie właśnie tak jest. – Trochę minęło zanim wyszło na jaw, że przyleciało do Australii. Zdążyła poznać ludzi ze szpitala i paru sąsiadów, ale to dopiero zaproszenie Beverly na domową kolację sprawiło, że już nie była tylko turystką. Ktoś ją zaprosił na rodzinny obiad, a potem na imprezę ze współpracownikami. To było odświeżające i przyjemne po miesiącu poznawania w kółko nowych osób zwłaszcza, że dopiero po pewnym czasie ujawniał się ich prawdziwy charakter. Beverly znała, dlatego jej obecność i możliwość spotkania były tak bardzo kuszące.
Między innymi.
Bo przecież było jeszcze to spojrzenie.
Coś, o czym przypomniała sobie, kiedy pierwszy raz od trzech lat spotkały się w szpitalu.
- Albo to ja ukradłam kilka twoich? – Racja.. koncepcja z atomami. Zrobiło się poważniej niż przypuszczała. Przyjechała, jak sądziła usłyszeć słowa na temat ich dalszej znajomości, ale nie spodziewała się aż takiego rozwinięcia. Niestety (albo i stety) Margo miała to do siebie, że w dużej mierze mówiła wszystko co myślała i choć powinna się zamknąć (dla dobra małżeństwa Bev) to nie umiała. Kawa na ławę.
Z ciężkim nabraniem powietrza przez nos odsunęła się od Strand. Wycofała się do tyłu aż znów poczuła za sobą auto i złapała dłonią za drzwi. To pora, żeby się wycofać. Nie dało się wymazać wypowiedzianych słów. Nie cofnął czasu nie sprawią, że znów będą się swobodnie przyjaźnić.
Nic tu po niej, dlatego ostatni raz spojrzała na Beverly.. nie podsłuchiwała od początku. Nie miała ku temu powodów, ale kiedy dostrzegła nerwową postawę i minę kobiety, od razu nadstawiła uszu. To mogło być nic takiego. Ot, chwilowe zdenerwowanie, lecz gdy Strand na nią spojrzała wiedziała, że to coś poważnego.
Wyprostowała się i o krok odeszła od drzwi auta. Tak, miała się wycofać, żeby nie mieszać w życiu pani oficer, ale nie była egoistką i nie umiałaby zlekceważyć oczywistych sygnałów.
Po zakończonej rozmowie opuściła wzrok na dłonie Beverly. W jednej ściskała telefon a w drugiej talerzyk. Aż się prosiło aby jedno z dwojga skończyło na ziemi. W rodzinie Bertinelli to była norma. Rzadko chodziło o ciskanie w kogoś (a i takie przypadki się zdrarzały). Najczęściej w złości niektóre rzeczy lądowały na ziemi i nie było w tym nic dziwnego aby złego, dopóki komuś nie działa się krzywda.
- Bella – Podeszła do niej i złapała za przedramię zanim tamta wystrzeliła Bóg jeden wie gdzie. – Spójrz na mnie. – Puściła przedramię i obie dłonie ułożyła na twarzy Bev. – Oczy na mnie. Oddychaj. Zawiozę cię. – Nie zapytała co się stało i nie dopraszała się o szczegóły, bo widziała, że to coś pilnego i nie było teraz czasu na opowiadanie. Pomimo odbytej rozmowy od razu zaproponowała pomoc. – Nie pozwolę ci prowadzić w takim stanie. – Stanowczo i zdecydowanie. Nie ważne jakim autem by pojechały. Beverly nie wsiądzie za kierownicę. – Oh, wiem, że pod presją robiłaś bardziej szalone rzeczy, ale teraz nie musisz. Nie musisz robić tego sama, dobrze? - Czymkolwiek było to, ale Margo jej tak nie zostawi. Dopóki sama nie uzna, że mogła się wycofać, pomoże jej. Dowiezie do Cairns, a potem się zobaczy. Wszystko zależało od tego co się działo. - Jedziemy.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Prawda kryjąca się za powodem przyjazdu Margo w akurat te strony sprowokowała nagły skurcz wnętrzności. Wcale nie rozchodziło się o podróż palcem po mapie, a konkretne miejsce, czego Bev mogła się przecież bez problemu domyślić. Lorne Bay było niewielką miejscowością i nawet część Australijczyków nie miała o niej pojęcia. Szansa na przyjazd Europejczyka w te konkretne rejony, bez miejscowych powiązań była tak nieprawdopodobna, że sięgała najpewniej jednej na milion. Cóż innego mogłoby skusić Bertinelli na przyjazd tu, jeśli nie osoba Strand, również szukająca oddechu od wielkomiejskiego życia?
Pozostawało jej mieć nadzieję, że Margo rzeczywiście czuła się tu dobrze i komfortowo, jak na egzotyczne warunki.
Nawiązywanie do filozoficznie-romantycznych rozterek nie było odpowiednie w tym momencie. Powinny pożegnać się i zastosować do sugestii ograniczenia kontaktu, ale żadna nie wydawała się przyjmować tego do wiadomości. Mówiły jedno, a robiły drugie, co prowokowało pewien chaos, z którego Beverly nawet nie chciała się wyrwać. Dopóki mogła, trwała w nim, czerpiąc z obecności Margo osobliwą energię. Nie potrafiła kompletnie z niej zrezygnować, co brzmiało trochę jak narkotyczny ciąg.
Była o krok od rzutu telefonem pod własne nogi (bo jemu najpewniej nic się nie stanie, w przeciwieństwie do talerzyka) i tylko dotyk na przedramieniu uchronił ją przed wprowadzeniem gwałtownego planu w życie.
Mimo nerwowego napięcia, widocznego w oczach w formie mnóstwa obaw, delikatnie poluzowała mocno zaciśnięte dłonie, skupiając się na dotyku dłoni pani doktor.
Oddychała.
Starała się racjonalnie podejść do sytuacji, jednak obawa o dziecko przeważyła nad cała resztą. Sama wizja płaczącego Olivera, przestraszonego tym, co dziej się dookoła, wystarczyła, aby Bev zapragnęła znaleźć się w Cairns najszybciej, jak się tylko da. Nie chciała też wykorzystywać Margo, zważywszy na to, o czym przed chwilą rozmawiały. Ponoć się spieszyła, ale gdzie i w jakim celu, tego Strand nie wiedziała, ze względu na przegapienie krótkiej rozmowy Bertinelli z Lachlanem.
- Nie mogę cię wykorzystywać - pokręciła głową, jednak upór kobiety był godny podziwu. Znała ją na tyle, aby wiedzieć, że nie odpuści.
Nie musiała robić tego sama. Wiedziała, że jeśli dałaby sobie piętnaście minut na ogarnięcie, ostatecznie wsiadłaby za kierownicę i dojechała na miejsce bez większych przygód. Skoro jednak Margo znajdowała się w pobliżu, chciała skorzystać z jej obecności. Może nie tyle wyręczać się jej dobrodusznym podejściem, ale otulić metaforycznie tą szczególną energią, wspomagającą uspokajanie rozpędzonych myśli.
Kiwnęła głową.
- W porządku - nie było sensu się dalej spierać. Poczekała, aż Margo opuści dłonie, do czego nie chciała jej pospieszać. Zdążyła polubić ten gest i najchętniej przedłużyłaby chwilę, ale czas je gonił.
- Powiem im, że jadę do Cairns…
- Usłyszałem - Lachlan odezwał się niespodziewanie, przykuwając uwagę Beverly. Nie miała pojęcia, ile słyszał, ale stał w odpowiedniej odległości, razem z kubkiem kawy w ręce.
- Poradzimy sobie. Jedź.
Nie było czasu do stracenia. Musiały działać szybko (ale bez nadmiernej prędkości), dlatego też po małej konsultacji i przekazaniu talerzyka do rąk kolegi, Strand wgramoliła się na przednie siedzenie pasażera w Mercedesie. Po swój samochód przyjedzie przy okazji, nikt go przecież nie sprzątnie sprzed posterunku leśników.
- Musze odebrać Olivera - na tym zamierzała się skupić i to chłopiec był nadrzędnym powodem do wyjścia z pracy.
- Jen w coś się wpakowała. W coś złego.
Być może zamieszane były w to osoby trzecie, co wcale nie polepszało sytuacji.
- Nie mam pojęcia na co się nastawiać, co robić… to brzmi jak jakiś sen, jakby nie działo się naprawdę.
Pokręciła głową i skubnęła paznokieć przy prawej dłoni. To, jak wyglądała na zewnątrz odbijało się w jej wewnętrznych rozstrojeniach. Próbowała dokopać się do szczegółów, które być może pominęła w którejś rozmowie z Jen. Chociaż ostatnio skupiały się na wychowaniu dziecka, starały się odnaleźć w tej rzeczywistości czas dla siebie, najczęściej pod wieczór. Zaledwie wczoraj przytulały się razem przy lampce wina i nic nie wskazywało na zamieszanie dnia następnego.
Co za beznadzieja…

Margo Bertinelli
chirurg urazowy — Cairns Hospital
37 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Pani doktor z Włoch, która przeniosła się do Australii i choć nadal jest na wizie pracowniczej, to powoli zapuszcza korzenie u boku Beverly.
- Jakby nie działo się tobie tylko komuś innemu – dodała do ostatnich słów Beverly. Dokładnie znała to uczucie. Umysł blokował przyjęcie do świadomości tego, czego człowiek się nie spodziewał. Czegoś tak abstrakcyjnego, bo nigdy nie przypuszczano się, że to przydarzy się akurat nam. To naturalna reakcja pozwalająca na aplikowanie złych emocji, które i tak ostatecznie wykańczały. Nie było na to mocnych ani złotej metody.
Była jedynie bezradność.
- Nastawisz w GPSie adres – zasugerowała odrywając Strand od natłoku myśli i teorii kłębiących się w głowie. Przynajmniej na krótką sekundę, po której znów zerknęła na kobietę, a potem przyciszyła radio, w którym od samego początku leciała Włoska stacja. Bertinelli lubiła być na bieżąco z tym, co działo się w rodzinnym kraju zwłaszcza, że tego lata Europa dosłownie płonęła. Wysokie temperatury, płonące wysypiska śmieci, gigantyczny grad, pożary, a nawet przeprowadzono akcję anty mafijną; wszystko w jej kraju. W miejscu, w którym miała rodzinę, więc nic dziwnego, że wolała być na bieżąco z informacjami.
Jeden z Włoskich hitów leciał cicho w tle, kiedy Margo skupiała się na drodze. Trochę jej zajęło nim wyjechała na główną a nią już tylko prosto do Cairns.
Tym razem szybko spojrzała na GPS i widząc nazwę lokalizacji mocno się zdziwiła. Spodziewałby się raczej, że jechały do szpitala. Nigdy nie wzięłaby pod uwagę komisariatu policji.
- Może zadzwoń do Jen? – Druga rzecz, której nie wzięła pod uwagę to możliwość zamknięcia kobiety za kratkami. Ba, że już tam siedziała i nie miała jak odebrać telefonu. Jej propozycja opierała się na próbie kontaktu i wyjaśnienia przynajmniej części zanim dotrą do miasta. – Jak to nie odbierze? – zapytała nie kryjąc zdziwienia i wzięła głębszy wdech. – Co się dzieje? – Wreszcie o to zapytała, chociaż wiedziała, że Beverly sama tkwiła teraz wśród wielu niewiadomych, które próbowała poukładać w głowie. Niestety, dopóki nie dotrą na miejsce to wiedziały tyle co przekazała osoba przez telefon. Nic więcej.
Bertinelli czekała w cierpliwości na ewentualną odpowiedź, ale równie dobrze Bev mogła nie chcieć o tym mówić. Pożegnały się. Paręnaście minut temu powiedziały sobie, że lepiej będzie się nie widywać a teraz jechały razem do Cairns. Z boku to mogło wyglądać dziwnie, że Margarita nie miała w zwyczaju zostawiać kogoś w potrzebie. Zapewne powinna wsiąść do auta i odjechać pozwalając Strand w samotności dokończyć nerwową rozmowę telefoniczną, ale ostatnio nie postępowała rozsądnie. Chciała – bo przecież sama również upierała się przy zminimalizowaniu kontaktu miedzy nimi – a jednak wystarczył natychmiastowy kryzys by zasugerowała swoją pomoc. Sama jeszcze nie wiedziała, co będzie dalej. Możliwe, że odstawi Beverly do domu i zostanie tak, jak miało być.
Tak, jak niechętnie to ustaliły.

Beverly Strand
mistyczny poszukiwacz
Lorde
Senior Wildlife Officer — The Queensland Parks and Wildlife Service
36 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Lokalna funkcjonariuszka straży leśnej, przebywająca w Lorne Bay od trzech lat, tracąca głowę dla włoskiej pani doktor z którą wychowuje syna
Kiwnęła głową, twardo wpatrując się przed siebie, na krajobraz zmieniający się za przednią szybą samochodu. Zacisnęła dłoń na uchwycie przy podłokietniku od strony drzwi, z trudem trawiąc informacje, przekazane w rozmowie telefonicznej. Nie wiedziała już, co powinna myśleć. Czy lepiej wszystko wyprzeć i uznać za żart czy spróbować wyobrazić sobie rzekomą prawdę, przedstawioną przez służby. Funkcjonariusze rzadko kiedy aresztowali kogoś, kto nie miał bezpośredniego powiązania z czynem zabronionym, albo osobami odpowiedzialnymi za ten czyn. Możliwe, że Jen wplątała się w coś cholernie niebezpiecznego, albo padła ofiarą zmyślnie zastawionej pułapki. Roztrząsanie tego w trakcie jazdy niewiele by dało.
Cieszyła się, że Margo zaoferowała swoją pomoc w dotarciu na miejsce. Jadąc na stanowisku kierowcy, Strand byłaby tylko bardziej rozkojarzona, dźgana przez nieprzyjemne uczucie dyskomfortu. O ile w pracy potrafiła zachować zimną krew, aktualna sytuacja bezpośrednio dotyczyła jej rodziny. Nie była w stanie traktować tego zupełnie obiektywnie.
Bez zbędnych słów nastawiła GPS na lokację docelową, myląc się przy wpisywaniu liter przynajmniej dwa razy. Zostawiła już za sobą czasy powściągliwej agentki, więc miała pełne prawo do przeżywania skrajnych emocji, rzutujących na zewnętrzną apatię.
Nie odbierze.
Nie była tego w stu procentach pewna, ale zdecydowała się wypowiedzieć własne myśli na głos. Jeśli Jen rzeczywiście znajdowała się w towarzystwie śledczych, nikt nie pozwoli jej na beztroskie korzystanie z telefonu. Szczególnie, mając na uwadze jej zarzuty. Wcale nie rozchodziło się o pierdołę pokroju płatności podrabianym banknotem.
- Jen zatrzymano ze względu na zarzuty o korupcję - przyznała prosto z mostu, bez pokrętnego kombinowania. Czuła, że była winna Margo bezpośrednie podejście, podobne do tego, jakie zaprezentowała w gabinecie.
- Szczegółów dowiem się na miejscu. Mają mnie przesłuchać.
Normalna procedura, w przypadku ujawnienia czynu zabronionego. Stopień szkodliwości był jednak na tyle wysoki, aby nakazać funkcjonariuszom prowadzenie czynności bez większej zwłoki. Tak, aby nikt nie zdążył dogadać się między sobą w celu ustalenia jednej, wspólnej wersji zdarzeń.
Westchnęła cicho, czując kłującą sensację w krtani.
- Zrobię tyle, ile mogę i zabiorę stamtąd Olivera - na tym zamierzała się skupić w pierwszej kolejności. Dziecko nie było niczemu winne, zwłaszcza, że rozchodziło się o jej własnego syna. To jego dobro traktowała jako priorytet, co z perspektywy rodzica wydawało się oczywiste. Jeśli chodziło o samą Jen… wszystko zależało od tego, jaką sytuację zastanie na miejscu. Wolała wierzyć w niewinność małżonki, będącej na co dzień wyrozumiałą, wspaniałą kobietą. Czy ktoś taki byłby zdolny do korupcji? Nie chciała przyjąć tego do wiadomości, dlatego też blokowała potencjalny rozwój możliwych scenariuszy, kiełkujących w myślach.
Margo nie musiała czekać na jej powrót. Równie dobrze, po dotarciu na komisariat mogłaby wrócić do własnych spraw, bez konieczności niańczenia Beverly. Pomimo ciężkich warunków, da sobie radę. Jakoś.

Margo Bertinelli
ODPOWIEDZ