ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Julia Crane

Wgapiając się w sufit domu Julii Crane, zastanawiał się jak napisane mogą być pewne bajki - a szczególnie takie jak ta ich, mające najwyraźniej kilka zakończeń. W końcu, czy ich historia nie miała się zakończyć pewnym niedosytem po pierwszej, razem spędzonej nocy? Razem z pierwszymi promieniami słońca, wdzierającymi się do pomieszczeń w stylu doświadczonego złodzieja, każde miało wrócić do swojego zwyczajnego trybu życia, bez tego drugiego w roli najdoskonalszego towarzysza w nim. Los najwyraźniej okazywał się być autorem najdoskonalszych wręcz zbiegów okoliczności, skoro nie dość że kolejne podejście było dziwacznie podobne do tego pierwszego, to zdawali się mieć jakikolwiek ciąg dalszy. To właśnie o tym myślał, kiedy w końcu się z tego łóżka podnosił i ruszył - pewnie dość nazbyt śmiało jak na bywalca debiutującego w tych wnętrzach - przed siebie, po drodze wciągając na tyłek spodnie, w poszukiwaniu gospodyni.
I pewnie uznane zostałoby to w szeroko pojętym ujęciu kultury, ale trochę nazbyt pewnie rozglądał się wokół siebie, obserwując, podziwiając i przyglądając wszystkiemu co go otacza, zupełnie tak jakby w ten sposób mógł dowiedzieć się czegokolwiek więcej o Julii Crane, bez bezpośredniego wypytywania jej o to. Cóż, wszystko co o niej do tej pory wiedział było w dużej części jedynie wyobrażeniem, pewnym dopasowaniem jakiegoś zespołu cech do kobiety, która tak skutecznie zawracała mu w głowie jak właśnie ta jedna dziewczyna. Dom był, jak zwykli mawiać eksperci, niezwykle stylowy, pełen obrazów i szeroko rozumianej sztuki, jak i wszystkiego co najwyraźniej mogło inspirować. Właśnie zdawał sobie sprawę z tego, że tak właściwie do tej pory nie zdążyli poruszyć jeszcze tematu jej zajęcia, kiedy jednak w końcu na nią trafił. I jeśli faktycznie jest to możliwe, była pierwszą kobietą na widok której odrobinę zaparło mu dech.
Nonszalancko oparta o framugę drzwi prowadzących na taras, w jego koszuli zarzuconej na plecy jakby faktycznie znalazła się tam przypadkiem, delikatnie potarganymi włosami które wyglądały raczej jak kontrolowany nieład artystyczny i z nieodłącznym dla jej wizerunku papierosem, wyglądała jak bogini, która mniej doświadczonym niż Dillon graczom jawiłaby się po czymś takim w każdym jednym śnie. Choć i sam Riseborough nie mógł być w tym momencie pewien, czy będzie jeszcze kiedykolwiek w stanie wyrzucić tą piękność ze swoich myśli.
- Przeszkadzam? - całkiem jednak śmiało wyrwał ją z jej zamyślenia i odwzajemnił delikatny uśmiech, który właśnie posłała w jego stronę. Nie zamierzał utrzymywać dzielącego ich dystansu, powoli więc ruszył w jej stronę. Zatrzymał się lekko za nią, cmoknął ją delikatnie w szyję i ujął całkiem czule, jak na ich raczej gwałtowną relację, jej dłoń. - Muszę przyznać, że doprawdy doskonale tańczysz - uśmiechnął się odrobinę szerzej i nawet z największą gracją, jaką było to możliwe, pozwolił sobie wykonać nią delikatny obrót, po którym przyciągnął ją do siebie, po drodze zagarniając jej papierosa i na dosłownie moment lokując go w swoich ustach. Zaciągnął się lekko, wyjął go i krótko ją pocałował, oddając zgubę samej zainteresowanej. Jego spojrzenie jakby odruchowo przesunęło się w dół, obserwując wszelkie jej wypukłości tak zalotnie obiecujące wszystko spod materiału koszuli zapiętej na jeden tylko guzik. Odpiął go szybko i z zaczepnym uśmieszkiem skomentował: - Nie wiem, sam się odpiął. Zupełnie jak tej dziewczynie w salonie - uśmiechał się coraz bardziej zaczepnie, przypominając o jednym z obrazów wiszących na ścianach jej domu.
- Lubisz otaczać się ładnymi ludźmi, co? - choć sam Dillon się do nich raczej jednoznacznie nie zaliczał, swojego się na różnych płótnach dziś naoglądał. I był jej po prostu ciekawy.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Faktycznie Julia Crane o tym świcie czuła się jak złodziej. I to ten z gatunku bezczelnych- żaden inny nie dopuściłby się do tak zuchwałej kradzieży nocy poślubnej i jednego z drużbów, który teraz odpoczywał w jej łóżku. Nie była jednak w stanie się powstrzymać i gdy tak w sypialni obserwowała jak pojedyncze smugi światła wpadają przez uchylone zasłony na ciało Dillona, wiedziała, że każdy sąd by ją uniewinnił, bo tego typu przestępstwa zdarzają się tylko w silnym afekcie.
Jej zbrodnią zaś było zaproszenie go do swojego domu, który z założenia miał nie stać się twierdzą- nie przy jej imprezowym życiu- ale przynajmniej odskocznią od tych wszystkich znajomości last minute. Bez basenu (bo nadal bała się cholernie wody), z dobrym widokiem na zatokę i ogromnym pomieszczeniem na strychu, gdzie urządzała swoją pracownię.
D o m - nie hotelowy pokój ani nie jakieś podłe mieszkanie. Jej świątynia, którą przybrała według własnego pomysłu, ozdobiła zdjęciami, grafikami i obrazami, a potem radośnie ją zbezcześciła długo po północy, gdy śmiejąc się gubili kolejne części garderoby.
Mogłaby przysiąc, że jej sukienka znalazła się gdzieś za drzwiami wejściowymi, a jej majtki zdjął w korytarzu, a potem…
Jak przystało na artystkę zbyt długo wgapiała się w ten profil, który mogłaby już narysować z pamięci. Tak długo, że sama przywołała się w końcu do porządku i postanowiła zgarnąć jego koszulę i ruszyć przed siebie na poszukiwanie nieśmiertelnych fajek. Odnalazły się w porzuconej beztrosko torebce i dzięki temu mogła zabić nikotyną galop całkiem nieprzyjemnych myśli, które teraz przetaczały się przez jej głowę.
Coś tu nie grało, w schemacie, który tak bezbłędnie realizowała od lat pojawiała się drobna skaza, ot, rysa niewidoczna gołym okiem, ale taka, która już przeszkadza. Ledwie zgrubienie pod skórą, a jednak tak silnie denerwujące, że praktycznie nie można myśleć o niczym innym, kamyk w bucie, który dotąd był wygodny, a teraz zaczął uwierać.
I to właśnie czuła zaciągając się wolno i witając wschód słońca, który nagle zaczął wdzierać się na całego w jej dom oświetlając nonszalancko zapiętą koszulę, która pachniała jeszcze nim.
Daleko było jej do czarownic (czyżby?), ale wystarczyło poczuć ten zapach, a obok niej zmaterializował się sam właściciel burząc nie tylko rozmyślania, ale i ten cały doskonały plan wyproszenia go przed świtem.
Czy przeszkadzał?
Już otwierała usta, by stwierdzić, że i owszem, tam są drzwi, będę tęsknić i podobnie setka innych słodko brzmiących wymówek, ale wyczerpały się one dokładnie w chwili, gdy jego mokre wargi dotknęły jej szyi sprawiając, że zadrżały uda i nagle poczuła się jak jedna z dziewcząt, które właśnie odzyskują pamięć po długim okresie amnezji. Atakowały ją bodźce, pachniał lepiej niż koszula, na jego skórze został jeszcze zapach ich i seksu, a światło bezczelnie odsłaniało jego wystające obojczyki i te ostre rysy twarzy, o które wczoraj tak chciała pokaleczyć się palcami. Za każdym razem, gdy wchodził w nią i patrzył jej prosto w oczy.
Teraz jednak nie zezwolił jej na to, jej drobna dłoń znalazła się w jego i całkiem zgrabnie przyciągnął ją do siebie odbierając papierosa (tego mu nie wybaczy) i całując na powitanie (może trochę).
- Miałam dobrego partnera - pochwyciła papieros z jego palców i zaciągnęła się nim leniwie, zupełnie jakby to interesowało ją najbardziej, a nie fakt, że właśnie bezczelnie rozpiął jej koszulę eksponując pełne piersi. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pierwszy raz widzą się tak w świetle dnia, tak zupełnie bez żadnego, sztucznego oświetlenia, bez świateł reflektorów samochodów i bez jej ucieczki (jak ostatnio z jego mieszkania). Byli tylko oni, ten taras i słońce od zatoki tak niemiłosiernie odsłaniające każdą jej krzywiznę bądź wypukłość. Guzik wprawdzie sam się odpiął, ale to dłoń Julii pokierowała tę jego między materiał, a swoją skórę zupełnie jakby przystała na to jego malutkie oszustwo, z którego próbował się wyłgać uśmieszkiem.
- Lubię malować i fotografować ludzi. Nie tylko pięknych - rzuciła w odpowiedzi, pewnie powinna szarżować bardziej z tym, że jest malarką, że może wyjąć sztalugi, ale w tym wypadku nie chciała wcale go malować ani odtwarzać na martwym płótnie. Bałaby się chyba, że miernie odwzoruje te spojrzenia, które rzucał jej spod przymkniętych powiek, gdy stała przed nim praktycznie półnaga i bosa, a na dodatek wręczająca mu papierosa, choć wolałaby zdecydowanie, żeby smakował coś innego.
, na przykład.
Nie zamierzała jednak podawać się mu na tacy, nie, gdy powietrze było tak rześkie i dostrzegała jeszcze rosę na roślinach. Zupełnie bezwstydnie otworzyła drzwi na oścież i wsunęła się na hamak, który kołysał całkiem mocny wiatr od morza. Tak praktycznie naga- bo przecież guzika nie zapięła, nie bez powodu- bujała się z papierosem w ręku i patrzyła na niego.
Wiedziała, że będzie dziś go miała, że za chwilę konwersacja ograniczy się do bardziej przyziemnych kwestii, ale jak na razie pragnęła wycisnąć z niej jak najwięcej ignorując podszepty rozsądku, że tak buduje się więź. Bzdura, te jej związane są bardziej z ciałem, z tym, które teraz oblepiało jej uda z podniecenia.
Jeszcze chwilę.
- Nie piłeś na weselu? Dlaczego? - nie tylko on miał przecież monopol na pytania, prawda? I nie tylko ona najwyraźniej miała monopol na hamak, bo zsunęła się tak, by mógł wejść razem z nią i mogła oprzeć się tą cienką koszulą o gruby materiał jego spodni.
To nie było zbyt sprawiedliwe, ale nie mogła nie napawać się dreszczem, osadzonym gdzieś na lędźwiach, gdy był tak blisko i gdy swoimi dłońmi zagarniał ją całą bezczelnie, ubraną w jego koszulę.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Julia Crane

Musiał przyznać, że ta scena - w odpowiednim ujęciu, dobrze uchwycona i napisana z nieprzesadną pompą - mogłaby się kojarzyć z tymi wszystkimi wyciskaczami łez, gdzie te momenty doprowadzają bohaterów do poważnych wniosków o miłości do tego drugiego, a potem jest tylko żyli długo i szczęśliwie. Tak właściwie nawet nie wiedział skąd się wzięła ta jego poranna zachłanność i nie miał tu wcale na myśli tego, z jaką łatwością ponownie zagarniał ją dla siebie, drobnymi pocałunkami, jej dłonią w swojej czy przyciąganiem jej idealnego ciała do siebie. Chodziło raczej o zupełnie świadome pozostawanie w bajce, na którą się jednak wcale nie umawiali. Było jednak w tym coś tak przyjemnego, że gdy choć trochę, nawet dosłownie troszeczkę spróbował, chciał wyłącznie więcej.
- Och, cóż za dawka krzepiących uprzejmości o poranku - zarzucił w odpowiedzi całkiem nawet wesoło (co je było specjalnie często słyszalnym tonem w wykonaniu tego człowieka) i do kompletu ujął w dłonie jej prześliczną buźkę i pocałował ją krótko i delikatnie. Szybko, tak jakby nie był pewien czy są do tego rodzaju czułości przyzwyczajeni, i czy przypadkiem za chwilę nie zrobi się z tego tytułu niezręcznie. Pozwolił je więc wrócić do świata, w którym na jej ustach królował papieros, a sam słuchał jej dalej. Na swój sposób poczuł się tym wszystkim zaskoczony, z drugiej jednak strony przecież do tej pory jakoś nie mieli sposobności by porozmawiać o jej zawodzie. Zajęciu. Pasji. Czymkolwiek co trawi jej wolny czas. Jakoś tak jakby odruchowo rozejrzał się wokół, jakby i tu mógł złapać się z przejawami jej twórczego szaleństwa, ze smutkiem jednak niczego nie zarejestrował, więc jedyne co mu zostało to mówić.
- To wszystko twoje? - skinął głową w stronę pomieszczeń, które dopiero co mijał. Może i nie zdążył się żadnemu jakoś bardziej przyjrzeć, ale przynajmniej tyle na ile mu się udało, na dodatek biorąc pod uwagę jego mocno laickie podejście, mógł stwierdzić że dziewczyna wcale nie przesadza a ma o tym wszystkim ogromne pojęcie. - Muszę przyznać, że.nie podejrzewałem cię o zapędy artystyczne, choć jak tak teraz patrzę... Masz coś w sobie z takiej szalonej grand artiste, z głową zawieszoną gdzieś wysoko w chmurach, nie d dogonienia dla przeciętnego śmiertelnika. Powinienem zatem czuć się zaszczycony, że tak hojnie obdarzasz mnie laską swojego zainteresowania czy uwagi - mówił próbował rozmawiać i na samą myśl, że potrafi sklecić przy takiej kobiecie jakiekolwiek logiczne zdanie, uśmiechał się lekko pod nosem. Przecież nie, że chciał przy niej wychodzić na jakiegoś skończonego półgłówka, ale w temacie sztuki nie czuł się specjalnie doświadczony. To pewnie tak, jakby kazać Julii rozprawiać o narzędziach chirurgicznym w ujęciu akurat urazówki. Ich nisze były tematami tak odległymi, że doprawdy dziwnym było że ta dwójka umiała znaleźć jakikolwiek wspólny język. - To pasja? Praca? - nagle bowiem okazywało się, że Dillon Riseborough chętnie poznałby nie tylko wszelkie wypukłości tej dziewczyny, ale również jej pewne spojrzenie na świat. Zaczynało się robić poważnie?
Tak się poczuł, kiedy zapytała o jego brak zainteresowania alkoholem. Bo co miał jej niby powiedzieć? Że w normalne dni się tym prawie brzydzi, żeby potem zalewać się w trupa kiedy dzieje się źle, tylko po to by nikogo w żaden sposób nie skrzywdzić? Dillon nie był żadnym altruistą, ale nie miał też zamiaru być kłamcą. I to w tak doskonałych okolicznościach przyrody.
- Powiedzmy, że w pewnych momentach nie przepadam, a jednym z nich jest wesele przyjaciela. Jestem z tej dziwacznej szkoły, gdzie drużba nie może być bardziej zrobiony niż pan młody - i nawet miał sobie zażartować, że wcale chłopu nie zazdrościł, bo wżeniał się w szkocką rodzinę, ale jednak zdecydował się urwać, chyba licząc że bez nadmiaru wyjaśnień będzie prościej doprowadzić do tego, że temat zemrze śmiercią naturalną. A gdyby bydlak jednak nie dawał się wykończyć... - Byłem też bardziej zajęty skutecznym podrywaniem jednej dziewczyny - skorzystał z jej zaproszenia i w miarę elegancki sposób zajął miejsce obok niej, pozwalając na to by hamak rozkosznie ich otaczał. On sam ujął jej dłoń w swoją i szybko przyciągnął do swoich ust, składając na niej delikatny pocałunek.
- Aż tak rzuciło się to w oczy? - ciekawość jednak wygrała ze wszystkim.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia Crane była daleka od zachowywania się według jakiegokolwiek podręcznika. Znała ich sporo- tomiszcza opowieści o grzecznych i dobrze wychowanych panienkach przetaczały się jak potop przez ich rezydencję zalewając ją głupotkami w stylu poprawnego ułożenia sztućców bądź sylwetki w tańcu. W jednej z tych ksiąg brakowało kilka stron i zapewne tam znalazł się szeroki ustęp o tym jak kobieta z ogładą powinna przyjmować kawalera. Nic więc niespotykanego, że panna Crane nie przyswoiła nigdy takich informacji i choćby chciała to nie umiałaby się teraz zachować.
Być może również dlatego, że żaden wzorzec młodej panienki nie obejmował czegoś tak nieobyczajnego jak spraszanie młodzieńców do swojego łoża, w którym działy się rzeczy tak niemoralne, że gdyby byłaby młodsza to pewnie zapłonęłaby pąsowym rumieńcem.
Szkopuł w tym, że po pierwsze, była już całkiem dojrzałą kobietą a po drugie, może i znała wszystkie podręczniki, ale już dawno spaliła je i rozsypała popioły, bo była zbyt wielowymiarowa, by się pomieścić w tych płaskich zasadach rodem ze średniowiecza.
Owszem, powinna więc- tym razem za współczesnymi mędrcami- o świcie wykopać panicza Dillona nie całując go na pożegnanie i nie składając mu obietnic bez pokrycia.
Wszak ktoś musiał postawić konieczną wręcz kropkę, by rozejść się w pokoju. Tak głosiły wszystkie podręczniki znajomości na raz, takich do zużycia i wyrzucenia.
A mimo to była na tyle nieszablonowa, że wcale go nie wyganiała i co najważniejsze, nie czuła z tego powodu ani cienia wyrzutów uznając, że w wieku dorosłym najwyższa pora kierować się własnym instynktem, a ten czuł się nieźle zaspokojony, gdy wreszcie ruszył za jej przykładem i zajął miejsce na hamaku tak, by ją objąć z tyłu.
Albo przynajmniej mieć taką możliwość.
Aż korciło, by wysunąć całkiem śmiało zaproszenie na śniadanie z tym, że Julia doskonale wiedziała, że nie ma niczego w lodówce poza szampanem i światłem, więc mógł jedynie skosztować jej. Na tę myśl poruszyła się niespokojnie czując, że ledwie delikatny ruch liny pozwala, by przy bujaniu ocierać się o niego całym ciałem. Pożałowała, że oddziela ich tak dużo zbędnego materiału, ale dzięki temu przynajmniej mogła porzucić rozważania o tym jak bardzo chciałaby zsunąć go do swoich ud i skupić się na sztuce, która zazwyczaj w jej hierarchii stała na pierwszym miejscu, a teraz niepokorna najwyżej zadowoliła się srebrem dając Crane przestrzeń do cielesnych wycieczek, o które wcale nie było trudno, gdy tak bujali się, niesieni przez wiatr.
- Wszystkie moje? - zaśmiała się. - Nie, nie jestem aż tak zakochana w sobie. Moich jest kilka portretów, aktów, zazwyczaj te abstrakcje to twój przyszły szwagier, Rohrbach. Utrzymuję, że zmusił mnie do powieszenia tego okropieństwa, ale na rynku osiągają obecnie takie kwoty, że niedługo będę musiała je należycie zabezpieczyć, więc… - wolną dłonią przyłożyła mu palec do ust, zupełnie jakby nie mogła werbalnie prosić go o zachowanie tajemnicy.
Problem w tym, że nie mogła. Jakoś naturalnie przychodziło jej szukanie dotyku, bo wspomnienia z poprzedniej nocy były za świeże i odciśnięte tak mocno w jej podświadomości, że mimo porannego powiewu chłodu była cała rozpalona.
- A wracając… - tak, to był zdecydowanie dobry pomysł. - Do malarstwa to jest to zarówno pasja, jak i zawód. Jestem na tyle szczęściarą, że robię to, co kocham i na dodatek jeszcze przynosi mi to odpowiednie zyski - uśmiechnęła się, ale nie dla jego uszu była historia o tym, że w wielu sprawach pomogła protekcja Flanna czy jego matki. Nie zamierzała przecież być niedyskretna, nie aż tak i nie teraz, gdy wschodzące słońce drażniło obnażone piersi, a on snuł swoją opowieść.
Taką, w którą większość dziewczyn zapewne by uwierzyło, ale nie Julia, która raczej nie wierzyła w takie anioły. Nie, gdy nie skomentował tego jednym zdaniem, a ciągnął temat wynajdując raz po raz nowe wymówki. Kłamca doskonały, który pod powierzchnią chował coś innego niż tylko kitel.
I który łapał jej dłoń w tak uroczo dżentelmeński sposób, że aż przeszedł ją dreszcz. Nie z powodu rytuału podnoszenia palców do ust, który miał coś z pierwotnej potrzeby dotyku ciała partnerki, nawet pod płaszczykiem dobrych manier, ale przez kontrast, który wręcz wybrzmiał w jej udach, które mimowolnie zacisnęła starając się zatrzymać to uczucie wszechobecnego podniecenia.
Dillon całujący jej dłoń o świcie to ten sam Dillon, który tak bezczelnie ją pieprzył niedaleko opierając ją z całą mocą o ścianę i sugerując jej spojrzeniem, że weźmie wszystko. To właśnie dlatego złapała jego dłoń i zdecydowanie umieściła ją sobie na pasie, choć zamierzała dalej snuć swoją historię i wreszcie odpowiedzieć na pytanie, które padło.
- Ta rzeczona dziewczyna bez guzika… Miała najpiękniejszy pieprzyk między piersiami, jaki widziałam w życiu. Nie taki ogromny, bardziej w stylu Cindy Crawford, ale wiesz, tak korciło, by pochylić się i wbić się w niego językiem, podrażnić wargami. Nie mogła więc mieć guzika w tym miejscu, bo zasłoniłabym coś, co sprawia, że jest chodzącym seksem. A tego szukam w swoich obrazach- erotyki, ale niekoniecznie takiej wulgarnej czy z rynsztoka, subtelnej, pięknej, pełnej absolutu - i zachichotała na koniec, bo pewnie Flann stwierdziłby, że pieprzy i to ona tym razem chce się dobrać temu mężczyźnie do spodni, ale musiała mu opowiedzieć to wszystko i musiała również w międzyczasie i trochę w transie sunąć jego ciepłymi dłońmi po swoim ciele, zupełnie jakby chciała wzmocnić swoją opowieść odpowiednimi środkami wyrazu. - Dlatego nie, twój brak picia nie rzuca się w oczy, jestem spostrzegawcza. Czasami za bardzo - uśmiechnęła się i dojechała razem z jego palcami na swoje piersi. - Na tyle, by wiedzieć, że coś przede mną ukrywasz - dodała zwyczajnie i położyła głowę na jego ramieniu w geście totalnego zrozumienia.
Nie on jeden, życie składało się przecież z różnych szufladek, a oni nie grali w swoim (jeszcze?) głównych ról, by do tych wszystkich komód wręczyć temu drugiemu klucz i ufać, że nie wykradnie połowy zawartości.
Tylko się pieprzyli i dlatego tak prędko wykręciła głowę, by uchwycić jego spojrzenie, choć jej głowa nadal swobodnie wtulała się w jego pierś.
- I zanim zaczniesz… Nie musisz mi nic mówić - ale nie zabrzmiało to lekceważąco, raczej nie wymagała od niego tłumaczeń, historii czy statusu związkowego. Mógł nawet mieć żonę, dziewczynę, chłopaka, tego poranka, gdy tak sobie z napięciem patrzyli w oczy była przekonana, że jest j e j.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Julia Crane

Słysząc jej odpowiedź, zestresował się. Wręcz fizycznie odczuwał jak pewnego rodzaju niepokój rozgaszczał się pod jego skórą i jakby jeszcze było mało w głowie, wyrzucając na dodatek odpowiednie myśli o tym w jak płytki sposób w tym momencie zareagował. Jaki w ogóle proces myślowy (a raczej jego brak) zaszedł pod jego czaszką, że z taką łatwością założył, że ktokolwiek kto tworzy - nawet takie dzieła jak Julia - będzie się otaczać wyłącznie własnymi pracami. Najwyraźniej jednak tak mocno osiadł w świecie wszelkich wątków przyziemnych, że wszystko co ze sztuką związane było dla niego już niedostępne. No może poza jedną z jej autorek. Lekko przechylił głowę, by móc lepiej przyglądać się Julii. I uśmiechnął się lekko, tak że drgnęły mu jedynie kąciki ust, kiedy stwierdziła skromnie, że nie jest aż tak zakochana w sobie.
- Nawet tego nikt nie miałby ci za złe - ich znajomość może nie ciągnęła się szczególnie długo i jedyny aspekt w którym się jakoś głębiej poznali to pewnie ten seksualny (w całej dosłowności), ale tyle wystarczyło by nabrał przekonania, że Julia Crane była zdecydowanie jedną z tych kobiet, którym wiele rzeczy mogło bez żadnych większych problemów uchodzić na sucho. - I pewnie będzie to tendencyjne, ale właśnie o te wszystkie portrety cię podejrzewałem - cóż, w jego głowie nie pasował do niej wizerunek wariatki (wybacz, Rohrbach) szalejącej nad dziwną wypadkową plam koloru i ukrytego przekazu zapisanego językiem Morse'a - kropka kreska kreska kropka. Pasowała do niej jakaś bardziej wyszukana twórczość, coś wymagającego piękna i dokładności w ukazywaniu go. Co prawda próbował sobie gdzieś w głowie odtworzyć właśnie jedno z tych nowoczesnych dziwactw odstawionych przez jego przyszłego szwagra, bo w zestawieniu z tym o czym właśnie mówiła do niego Julia - tych niedorzecznie wysokich cen tych obrazów - uznawał to właśnie za kompletnie niedorzeczne. W imię jednak tego, że gentlemani o pieniądzach nie rozmawiają, temat ten postanowił pominąć. Jak i ich ewentualne późniejsze koneksje. W końcu co to za szwagier, który nawet wkrętarki nie pożyczy. Szczęśliwie najwyraźniej i jego towarzyszka uważała zakończenie tego tematu za właściwe. Nie mógł sobie jednak odmówić i gdy tylko przyłożyła palec do jego ust, bardzo delikatnie go cmoknął.
- To podobno błogosławienstwo robić w życiu zawodowo to co się kocha - jeszcze kiedy był studentem, co najwyżej napalonym na wielką ortopedyczną karierę w przyszłości, wszyscy mu powtarzali banały w klimacie: jeśli będziesz robił to co kochasz, nigdy nie przepracujesz jednego dnia. Zawiesił się. Bywały chwile takie jak ta kiedy mocno chciał wrócić do tamtych czasów. Do tego siana w głowie jakie miał, zupełnie niedorzecznego poczucia powołania do zawodu i do tego, żeby znowu wszystko było dobrze. Starszy o kilka lat i cięższy o domiar kilku beznadziejnych pomysłów bowiem skończył jako złamany człowiek, bez serca i nadziei na powrót do normalności. Najwyraźniej w przeciwieństwie do Julii wcale nie miał się czym chwalić.
Wrócił jednak na ziemię. Julia snuła swoją opowieść, przesuwając jego dłonią po swoim ciele tak, jakby zapraszała go do swojego ciała drogą może i okrężną, ale taką którą dobrze zdążył już poznać. I choć przez chwilę się sam przed sobą zapierał, próbując upewnić że chociaż teraz, o tym magicznym wręcz poranku poradzi sobie i będzie grzecznym chłopcem. Niespecjalnie wyszło. Jego palce chętnie podjęły dalsze eksplorowanie trasy wyznaczonej przez Julię i z jej talii zaczęły wędrować wyżej, z boku bardziej na środek, w końcu delikatnie zapędzając się pod materiał (i tak rozpiętej) koszuli. Zaznaczył wypukłość piersi, przez moment odrobinę drażnił sutek. A potem jak gdyby nigdy nic minimalnie cofnął rękę, zatrzymując ją minimalnie pod jej biustem i wrócił do rozmowy, jak gdyby nigdy nic.
- Hmmm - mruknął, jakby zastanawiał się czy faktycznie jest na tym świecie cokolwiek co mógłby chcieć przed nią ukrywać. Owszem, było, ale sprawa była na tyle zawiła że ukrywał ją raczej przed całym światem, więc jedynie pod tym ponurym względem mogła nie czuć się wyjątkowo. Skoro jednak nie powiedział o tym własnej siostrze czy najlepszemu kumplowi, nie zamierzał robić wyjątku i teraz. Bez większego problemu wskoczył więc na swój charakterystyczny, wymijający sposób. - A cóż takiego mógłbym przed tobą ukrywać? Spokojnie nie mam żony, narzeczonej czy dziewczyny, żadne dzieci za mną nie płaczą. Jestem irytująco nudnym pracoholikiem bez żadnego życia prywatnego, czy to może uchodzić za tajemnicę? - uśmiechnął się rozbrajająco i jakby wiedząc (skubany, pewnie umiał czytać ze szklanej kuli) że z kim jak z kim, ale z Julią wcale tak łatwo mu nie pójdzie, ponownie zaczął swoją wędrówkę po jej ciele, tym razem w podobny sposób co przed chwilą eksplorując drugą pierś. Może i ich znajomość faktycznie była jeszcze mocno świeżą sprawą, ale kiedy tylko jej sutki tak doskonale twardniały pod jego dotykiem, wiedział że pewne rzeczy wie bez żadnego pudła.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Nawet jeśli… Nie jestem kobietą, która by się przejmowała czyjąś opinią - odpowiedziała z uśmiechem, bo Dillon Riseborough musiał wiedzieć, że zdecydowanie jest typem, który ma w głębokim poważaniu to, co sobie o niej szepczą w towarzystwie czy też mówią głośno. Jeszcze nie urodził się taki, który narzuciłby Julii swoje myślenie bądź działanie i choć nie brakowało śmiałków to zazwyczaj musieli przyznać się do srogiej porażki, bo trudno było o kogoś bardziej niezależnego niż ta dziewczyna.
Uśmiechnęła się jednak lekko, gdy pojęła, że lekarz poczuł się przyłapany na swoim nietakcie, co było doprawdy zabawne, że akurat musiał wstydzić się tego, a nie faktu, że od kilku tygodni ich burzliwej (ale bardzo erotycznej) znajomości poczynał sobie z nią całkiem odważnie biorąc w łóżku od niej cokolwiek by chciał. I jakkolwiek, a sama myśl o tym sprawiła, że ponownie nabrała ochoty, by posłać sztukę do diabła, a tu na ziemi zająć się bardziej przyziemnymi czynnościami, które obiecywały jego spragnione ręce.
Oddać Bogu co boskie, a Cezarowi co cesarskie, prawda?
Roześmiała się jednak, gdy całkiem słusznie określił, że nie gustuje w tym swoistym alfabecie Braille’a, który Flann uważał za sztukę. Robił to, zresztą, tak dobrze (skubaniec), że był w stanie przekonać do tego całą malarską bohemę, która zachwycała się wieloznacznością jego malunków. I choć Julia Crane była całkiem wykształconą artystycznie panienką i rozumiała doskonale skąd bierze się ten trend, który nakazywał uwielbienie Rohrbacha to i tak od zawsze droczyła się z nim, że jest iście przereklamowany powtarzając te słowa za jego matką.
Nie zamierzała jednak kontynuować tej opowieści ani żadnej innej, bo… to byłoby już wpuszczanie Dillona do swojego życia, a z tym swoim anturażem wyglądał jak wampir, którego jak się raz zaprosi to zostanie na dobre i jeszcze przy zamkniętych drzwiach wejdzie oknem. Musiała się więc mieć na baczności i zważać mocno na słowa, które w jego obecności jakoś łatwiej płynęły, zupełnie jakby od momentu poznania ktoś ich zaczarował i umieścił na etapie bycia rozkosznym dzieciakiem, który od momentu złapania kogoś za rękę uważa go za swojego najlepszego przyjaciela.
Albo za swoją dziewczynę.
Zwodnicze to było jak jasna cholera, a jednocześnie miała zbyt duży szacunek do niego, by zbywać go półsłówkami. Nagle więc trzeba było balansować na cienkiej granicy, a przecież nigdy mistrzynią takich zajęć nie była.
Pieprzona kurtuazja.
- Nie przepadasz za sztuką nowoczesną, co? - i chwała ci za to, mogłaby dodać, ale przecież pół życia Julii Crane opierało się na sztuce, niezależnie czy współczesnej czy dawnej, a sam Flann był jedną z osób, które niezmiennie ją inspirowały, więc trudno było jej przyklaskiwać komuś wyjętemu z innej bajki. Tyle, że jakoś wcale jej to nie przeszkadzało czy też nie odstręczało od tego pana doktora, który tak pewnie ją trzymał, a ona z każdym ruchem hamaka wpadała na niego z impetem.
- Wydawało mi się, że lekarze też zwykle robią to, co kochają - kontynuowała zastanawiając się nie tyle nad jego słowami, ale rezygnacją, która przebijała się przez ten cały wizerunek cwaniaka z osiedla, który usilnie starał się przed nią kreować. Za wiele jednak w swoim życiu przeżyła, jeszcze więcej widziała i choć jego ręce doprowadzały ją do absolutnego roztargnienia nie dała się (jeszcze) porwać tej magii, z którą usiłował ją zagarnąć.
Nie z powodu chęci, bo te przechodziły przez jej ciało niemal cyklicznymi falami i powodowały ból niespełnienia. Chodziło raczej o to, że zbyt mocno ją to wszystko interesowało, intrygowało, cała kartoteka Dillona nagle stawała się jakąś niewiadomą na miarę Enigmy i nie mogła sobie tego odpuścić, a przecież nie na to się umawiali, gdy ją pieprzył na swoim parkingu i w mieszkaniu.
Pytania były praktycznie o krok od przejmowania się, a to przecież od zawsze było dla Julii wręcz przekleństwem, więc spięła się cała mimo tego, że jej ciało zareagowało na jego dotyk po swojemu. Zbyt mocno na nią działał, poruszał struny, które niekoniecznie powinny istnieć dla kogoś tak przypadkowego i ta panika sączyła się do jej głowy jak najdoskonalsza trucizna, gdy wreszcie patrzyła na niego… z rozczarowaniem? Z mocną dezaprobatą, to na pewno.
Nie sądziła, że ma ją za jedną z tych idiotek, które rozproszy byle formułka i dotyk. Po części jednak chciała, by właśnie tak to odczuł, zupełnie jakby w ten sposób całkiem słusznie i kategorycznie odsuwała go od siebie.
- Gdybyś miał… Dillon, mnie nie interesuje, że masz żonę, kochankę, męża czy matkę. Pieprzysz się ze mną, więc to chyba nie jest dla ciebie ważna relacja - zauważyła całkiem bystro, w końcu to nie ona miałaby się komuś zobowiązać w przysiędze, a on, więc to on miał ponosić konsekwencje swoich czynów. - Ale całkiem mnie rusza to, że masz mnie za kretynkę, którą można rozproszyć za pomocą dotyku - zauważyła dość ostro, bo w jakiej pozycji ją przez to stawiał?
Złapała guzik od jego (cholera, powinna mu oddać) koszuli i zapięła go, a potem kolejny i jeszcze jeden, tylko po jej dłoniach, zwykle mocno pewnych można było zauważyć, że się zdenerwowała. I wreszcie po wyrazie twarzy, gdy odwróciła głowę, a jej oczy ciskały wręcz na niego gromy, choć tak naprawdę wiedziała, że bardziej jest wściekła na siebie i na to, że nie umiała nasycić się tym pożegnaniem.
Bo to właśnie już nie było zwykłe do zobaczenia, a żegnaj. Ktoś musiał na nich spuścić kurtynę i zwyczaj ten jak zwykle dopadł Julię, która nie była dobra w tych wypranych z emocji fraz.
Była w nich wręcz wyjątkowo kiepska, bo gdy wreszcie spojrzała na niego, złapała jego podbródek i wbiła się w jego usta językiem czując, że zasługiwali przynajmniej na to, by zakończyć tę znajomość dokładnie tak jak się rozpoczęła- tym jednym pocałunkiem, który miał w zwyczaju wywracać świat do góry nogami.

Dillon riseborough
ortopeda | lekarz wojskowy — szpital w cairns
34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
zawieszony. gdzieś między wojną a cywilem. w pracy za przekroczenie uprawnień i złamanie procedur. w zupełnej wściekłości po tym jak skrzywdzono jego siostrę. między dobrymi zamiarami a chęcią dania swojemu najlepszemu kumplowi w zęby. i między mią a totalnym zauroczeniem jej osobą (nie liczy się).
+ Julia Crane

Zacmokał z pewnego rodzaju uznaniem - choć nie, żeby w całym geście miało być coś, cokolwiek prześmiewczego, bo może i znali się krótko, może nie miał żadnego większego prawa sobie aż tak do jej skromnej osoby rościć, ale uważał że zdążył poznać ją całkiem dobrze i szczerze mówiąc, trudno było się tego nie domyślić.
- Zdążyłem już chyba przywyknąć - odpadł więc luźno z lekkim uśmiechem zarysowanym na twarzy. I wtedy go to właśnie uderzyło - wszystko co wydarzyło (i zresztą przecież ciągle i nadal działo) między nimi miało być przecież na chwilę, tylko na pewien szalony moment, nie było żadnej mowy o kolejnych podejściach, a tym bardziej o przywykaniu do tego drugiego. Nie, żeby był z tego powodu zły (tym bardziej na siebie), ale poczuł w żołądku delikatne ściskanie, trochę jakby się stresował, trochę jakby się denerwował, bo szczerze mówiąc w towarzystwie Julii czuł się w końcu wybornie, a z drugiej strony czuł w kościach że ten stan nie będzie trwał długo. Szkoda, że takiego wyczucia nie ma kiedy przychodzi do cyferek w Totku, bez pudła mógłby zostać milionerem.
- Nie przepadam? - nawet i udawał przez chwilę, że realnie się nad tym zastanawia. - Hm, to raczej kwestia tego że nawet gdybym był zainteresowany, po prostu nie miałbym tego gdzie powiesić - dodał z rozbrajającym uśmieszkiem, bo po prawdzie to było chyba najbardziej bezbolesne mała, nie stać mnie na to, jakie przyszło mu na poczekaniu do głowy. Oczywiście, mógł być przecież jedną z tych natchnionych dusz co to w każdej wolnej chwili włóczą się po galeriach czy wernisażach, zastępując tlen dla pospólstwa jakąś sztuką wysoką, ale litości... Julia widziała jego mocno kawalerska norę i widzi też (nawet w tej chwili, prawda?) jakiego człowieka ma przed sobą. Dillon był jednak zdecydowanie bardziej prostym i przyziemnym człowiekiem, którego rozrywki pomiędzy milionem etatów których nabrał sobie na tą durną łepetynę ograniczały się raczej do a. jedzenia, b. snu, c. udawania, że ma życie towarzyskie, d. odkrywania że najwyraźniej jest kolejną osobą która nie zabije Dicka za jego chęć do życia (za co i tak jeszcze mocno podziwiał jego szanowną małżonkę, bo nadal czuł się w temacie amatorem). Nie był to jednak moment, by opowiadać o tym akurat Julii, nie kiedy była tak blisko, nie kiedy nadal pachniała nim i nie kiedy mógł przesuwać palcami po jej delikatnej skórze a ustami wynajdować kolejne miejsca do całowania.
I nagle się wszystko zepsuło.
Dosłownie, jakby coś przeskoczyło z sekundy na sekundę. Jakby mu kubeł zimnej wody na głowę ktoś wylał, a do jasnej cholery ciężko oczekiwać żeby ktokolwiek był w stanie uznać to za przyjemne uczucie. Ścisk w żołądku, ten sam jeszcze sprzed chwili, odezwał się bardziej dotkliwie, przypominając durniowi że przecież wiedział i że niespecjalnie powinien się dziwić, a tym bardziej czuć się rozczarowanym. Przecież to było do przewidzenia, że taka dziewczyna jak Julia w dosyć jasnym komunikacie oznajmi, że to jest to miejsce, w którym jest jakakolwiek jej granica. I za którą nie ma już dla niego miejsca. Tylko ten mały, upierdliwy chochlik który od pewnego czasu mieszał mu w głowie (tak go czule nazywał) chyba właśnie odstawiał gdzieś między zwojami nerwowymi taniec zwycięstwa, bo przecież po raz kolejny udało mu się coś pokomplikować w jego życiu, a na dodatek po raz kolejny ujdzie mu to w zupełności na sucho, bo przecież nadal nie został zdradzony.
Wstyd się przyznać, ale mimo wszystko taki nadal czuł się Dillon. Mimo wszystko nie był zły, a może tylko próbował tego właśnie po sobie nie pokazać? Może nawet by mu to wyszło, gdyby jego pięknej towarzyszce nie zebrało się na dramatyczne pocałunki na pożegnanie (owszem, one akurat nigdy niczego nie ułatwiają). Chochlik, rozochocony swoim świeżym zwycięstwem w pierwszym odruchu podpowiadał mu, żeby się nie dał, zakończył to, odsunął i kazał jej spadać jak najdalej. Dillon za to przygarnął Julię mocno do siebie, odpowiadając jej pocałunkiem z największym zaangażowaniem na jakie było go w tym momencie stać. I między Bogiem a prawdą nie wiedział nawet czy trwał on kilka sekund czy półtora godziny, ale w pewnym momencie w końcu się od niej minimalnie odsunął, na tyle że gdyby nadal chcieli to dzieliły ich od siebie co najwyżej milimetry i przez dłuższą chwilę wpatrywał spokojnie w jej piękne, duże oczy. Wpatrywał się tyle, że mógłby przysiąc że widział moment w którym z bogini ciskającej gromami przyszło mu zobaczyć w nich łagodniejącą Julię.
- To ty to powiedziałaś - odpowiedział, choć nie było to na zasadzie gówniarskiego wypierania się czy zrzucania na kogoś winy. To było najprostsze to nie jest moje zdanie, ale tak jak nie zamierzał jej się tłumaczyć z tego, co każdego jednego pieprzonego dnia dzieje się w jego głowie, tak samo nie zamierzał tłumaczyć teraz z czegokolwiek. Wysilił się na delikatny, całkiem ciepły uśmiech, jeden z tych z kategorii no hard feelings i z pewnego rodzaju czułością, mocno zarezerwowaną dla ludzi, którzy są (byli?) ze sobą blisko, a nie tylko się pieprzą (jak twierdzi gospodyni) bardzo delikatnie pocałował ją w czoło i dodał: - Pójdę już - i nawet uśmiechnął się jeszcze szerzej, co by nie było że oczekuje tego by go powstrzymała. Tak tez zrobił, po prostu ruszył wgłąb w domu, w poszukiwaniu swoich rzeczy.
Chyba jeszcze nie wiedział jak bardzo wywraca mu to świat do góry nogami właśnie.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
O te nawyki właśnie się rozchodziło i jak się okazywało, nie trzeba było mierzyć relacji za pomocą czasu jej trwania. Powinna już to wiedzieć po swoim małżeństwie, które dopadł schyłek, nawet jeśli istniało całe sześć lat. Nie minuty spędzone razem decydowały o stopniu przywiązania, bo czasami wystarczało to jedno spojrzenie, ta jedna wymiana zdań i nagle okazywało się, że synapsy wręcz oszalały. Nie chciała dramatyzować żadnej ze swoich znajomości- nie po to je sprowadzała często do cielesnego aspektu- ale czasami magia działa się sama z siebie i osoby na pozór nieznajome zaczynały wdzierać się głębiej niż powinny.
Z założenia więc dbała o to, by takie przypadki wręcz dusić w zarodku i aż dziw, że wraz ze słowami Dillona o przywyknięciu do niej nie rozległy się trąby jerychońskie, przestrzegające przed nieuchronną apokalipsą i nawołujące Julię do nawrócenia się na ścieżkę jednorazowych wręcz związków. Przecież wiedziała, że dłuższe w jej perspektywie nigdy nie wypalają i zazwyczaj przynoszą tylko rozczarowanie w posagu. A tym konkretnym wypadku, z tym konkretnym mężczyzną chciała go uniknąć.
Ta wyjątkowość, ta niespotykana wręcz uważność i ostrożność, jeśli chodzi o nadszarpnięcie jego uczuć również nie wróżyła zbyt dobrze, ale przecież igrała już niejednokrotnie z ogniem i akurat ona nigdy nie zdołała się popatrzeć.
Za ofiary w ludziach nie odpowiadała.
- Pewnie i ja powinnam mniej lekkomyślnie je wieszać - zastanowiła się i choć odpowiedziała właśnie tak, dobrze wiedziała o co sprawa się rozchodzi, bo jak ustalili wcześniej, była całkiem spostrzegawczą kobietą i fakt, sztuka wysoka nie współgrała w jednej harmonii z wizerunkiem mężczyzny, który zdołał tak mocno zaznaczyć obecność w jej życiu. Tak bardzo, że mogłaby przyjąć każde, dowolne tłumaczenie odnośnie fenomenu gołych (dla Julii wręcz w przerażający sposób) ścian w jego mieszkaniu, które znajdowało się o całe klasy społeczne stąd.
Nie, żeby jej to w jakikolwiek sposób wadziło czy uderzało w status. Nigdy nie była jedną z tych snobek, które oceniają człowieka przez pryzmat jego majątku czy zarobków, nawet jeśli sama otaczała się pięknymi rzeczami i prowadziła całkiem wygodne życie. Które- niestety- wymagało czasami ofiar i wiedziała, że i tę należy ponieść, choć słowa, które padły, nie były pewnie z arsenału tych najgorszych. Wręcz przeciwnie, owinęła je w tyle niedowierzania, złości i jednocześnie rozczarowania, bo samo wykorzystałam cię, a teraz idź już brzmiałoby nawet na jej języku zbyt cierpko. Najwyraźniej jednak odziedziczyła coś po przodkach, skoro z taką łatwością zamieniała pana doktora w swoją zabawkę, którą na koniec wyrzucała w kąt.
Bo się zepsuł i nagle wskazywał jakieś pokłady uczuć, na które Julia wręcz była uczulona. I właśnie objawy alergii wystąpiły, bo czuła, że dosłownie zaciska się jej gula w gardle, cała bez dotyku jego dłoni sztywnieje, a na dodatek (o zgrozo) w oczach pojawiła się jakaś wilgoć, którą szybko zastąpiła przymknięciem powiek. I pocałunkami, bo trwało to nieznośnie długo, gdy tak już bez żadnych planów na przyszłość muskali się wargami, zupełnie jakby nieudolnie próbowała osłodzić gorycz rozstania.
Na Boga, to był tylko seks.
Ten tylko seks jednak tak skutecznie mieszał jej w głowie, że gdy wreszcie Dillon odsunął się na kilka centymetrów przyjrzała mu się uważnie. Spojrzenie psychopaty, rysy twarzy, o które mogłaby pokaleczyć te palce i ten nagły uśmiech, który nie pasował zupełnie do wyrazu jego oczu, który wprawdzie nie płonął (już nie dla niej), ale wskazywał na to, że jest nią rozczarowany. Mogliby sobie po przyjacielsku podać ręce, bo i ona była, a ociąganie z jakim pozwoliła mu wreszcie wydostać się z tego uroku swojego ciała wskazywało jedynie na to, że to nie pójdzie jak po maśle.
Właśnie dlatego decyzja była słuszna i gdy stwierdził, że już pójdzie, siedziała dalej na tym hamaku.
I tylko zrobiło się jakoś chłodniej, wiatr nagle omiótł jej ramiona i zrozumiała, że musi za nim podążyć. Pewnie w typowym romansie zatrzymałaby go i przeprosiła, ale nie tutaj, po prostu wzięła sukienkę i założyła, a jemu oddała koszulę, która przecież należała do niego.
Bez słowa, bo co ona mogła mu powiedzieć pierwszego chłodnego poranka tej zimy, gdy ją zostawiał na dobre.
Powodzenia? Nie jestem dla ciebie odpowiednia?
Kurwa, z nagimi ramionami (już bez ochrony w postaci jego koszuli bądź zachłannych rąk) wyszła ponownie na taras, by zapalić i nie wróciła stamtąd aż nie usłyszała zamykanych drzwi. Wtedy dopiero powróciła do domu, pełnego artyzmu, zbytków, ale pozbawionego Dillona.
I poczuła się nagle przeraźliwie samotna.

koniec </3
Dillon riseborough
ODPOWIEDZ