olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Choć nigdy nie kryła, że był to zdecydowanie wybór jej rodziców, Giorsail McTominay była zupełnie doskonałą guwernantką - świetne wykształconie, nienaganne maniery i obycie, znajomość kilku języków obcych. Do tego ciepła i z łatwością, z jaką innym przychodzi oddychanie, nawiazujaca relacje z ludźmi - umiała w ułamku chwili skraść komuś serce swoim urokiem. Wszystkie te cechy wraz z pewną surowością wychowania wyniesioną z północy Szkocji zdecydowały o tym, że w wieku lat niespełna trzydziestu zaczęła pracować właśnie dla Atwoodów. Było co prawda coś specyficznego w stawaniu się za pieniądze częścią czyjeś rodziny, ale czy nie taką drogę kariery sobie obrała? Każdy kolejny dzień, miesiąc i rok zdawał się to jednak dość mocno weryfikować - codzienność najpierw z najstarszym Andrew, potem młodszą Ainsley, tak skutecznie zagarniała jej własne życie, że zupełnie w końcu wessała jego najbardziej prywatny aspekt. Grace - jak zwykli ją wszyscy nazywać - zdecydowała się bowiem przeprowadziła się za podopiecznymi do Australii. Nie wyszła za mąż i nie doczekała się własnych potomków. Na swój sposób za to jej dziećmi stawały się dzieci Atwoodów a także tacy stali bywalcy domu w Lorne Bay jak choćby młody Remington. Nie była w stanie traktować surowiej chłopca, który zaczął tu bywać w wieku raptem kilku lat, nawet jeśli nie upłynęło dużo wody kiedy przeganiała go od młodej Atwoodówny przed dwudziestą drugą (choć często udawała, że nie wie, że wymykał się dopiero rano).
Kiedy więc ktoś wpadł na pomysł zorganizowania jej dużego przyjęcia z okazji siedemdziesiątych urodzin, na liście osób, które chciałaby tam zobaczyć nie mogło zabraknąć i Richarda, odrobinę egoistycznie nie przejmując się tym, że mogłoby się to skończyć mniejszym lub większym skandalem. Jak jednak jedna z asystentek pana Atwooda mogła przeoczyć to nazwisko? Najwyraźniej tak się jednak stało, bo młody Remington odpowiednie zaproszenie otrzymał.

Mniej dziwne było pewnie to, że jedno otrzymała mieszkająca od dziesięciu lat na Wyspach Ainsley. Ainsley była właśnie w samym centrum swojego gorącego sezonu, choć kontuzjowane kolano tak skutecznie dawało się jej we znaki, że każde jedne zawody, każdy jeden wyjazd gdziekolwiek okazywały się być ostatnim wrzodem na czterech literach. Do tego stopnia, że przegapiła nawet swoje własne urodziny, by tylko nie musieć ruszać się z domu. Co za piękny sierpień.
Propozycję swojego narzeczonego by jednak tam lecieć, uznała więc początkowo za żart. Nieśmieszny. Im bliżej jednak było terminu, tym bardziej docierało do niej, że mężczyzna nawet nie próbował podchodzić do tematu nie na poważnie. Adam, owszem, był zdecydowanie bardziej towarzyską i rodzinną połową ich duetu, ale na miłość boską, to przecież pieprzone ponad dwadzieścia godzin w samolocie. I to w jedną stronę. Atwood próbowała się przed tym zapierać rękami i nogami, do tego stopnia, że nawet mimo że była niewierząca, gotowa była się modlić do wszystkich bogów Premier League, aby stało się coś, co kompletnie zwali tam sufit na głowę. Nagle okazywało się jednak, że piłkarze nie generują skandali, mecze odbywają się według kalendarza, nawet najbardziej zatwardziali kibice zdawali się nie wychylać ze swoimi burdami. świat stał się lepszym miejscem.

Nie wiedziała więc w końcu j a k dała się namówić na realizację tego d u r n e g o pomysłu. Uwielbiała Grace jak mało kogo na tym świecie, ale dwadzieścia siedem godzin w samolocie (i to z przesiadką, pieprzona Lufthansa) i fakt pojawienia się na jakimś fancy garden party prawie prosto z lotniska, to było za dużo jak na raz. Mimo wszystko siedziała właśnie w Adamowym Mercedesie, w jakimś niedorzecznie wręcz eleganckim komplecie Saint Laurenta, poprawiając upierdliwy paseczek w pasujących do wszystkiego złotych sandałkach. Obowiązkowo na niebotycznym obcasie, wszak kontuzjowane kolano wytrzyma. Jednym uchem słuchała tego co mówi do niej narzeczony, drugim piosenki jaka właśnie sączyła się z radia, ale i tak jej uwagę skupiała się na przeglądanych w telefonie mailach. Zdziwił ją ten jeden dotyczący właśnie przyjęcia - lista gości, menu i inne pierdoły. Asystentka ojca musiała oznaczyć nie to nazwisko w skrzynce odbiorczej, zdarza się. Ona sama jednak ze zwykłej ludzkiej ciekawości otworzyła najpierw jeden, potem drugi plik.
Richard Remington.
Richard Remington. Na liście zaproszonych na to pieprzone garden party.
Zmroziło ją. Nagle w tej nieszczęsnej gorącej i parnej Australii zrobiło jej się po prostu zimno, jakby krew odpłynęła z każdej możliwej komórki ciała. Nie. Przecież nie przyjdzie. Dick nigdy nie był sentymentalnym gnojkiem. No i nie byłby z pewnością tak bezczelny by pojawiać się w domu Atwoodów, nawet dla Grace, i udawać że między nimi nic złego się nigdy nie stało.
- Słuchasz mnie w ogóle? Wszystko w porządku? - wyrwało ją nagle z marazmu, tak gwałtownie że mogło się zdawać, że zapomniała, że ma w samochodzie towarzystwo. Kierowcę. Jej narzeczonego, na którego patrzyła właśnie w sposób jasno zdradzający, że nie. Nie słuchała. I nic nie było w porządku.
- Tak - rzuciła jednak ciepło, w taki uspokajający sposób zarezerwowany raczej dla daj mi spokój niż jest dobrze. - Po prostu, telefon... Telefon mi się zaciął - zaserwowała więc najbardziej beznadziejne z beznadziejnych kłamstw. Zaciąć to się może i jej zaciął, ale cały system operacyjny w jej głowie, który właśnie z uporem maniaka zamiast wysyłać error za errorem postawił na emocjonalną karuzelę ukrytą do tej pory głęboko w odmętach świadomości. Emocjonalną karuzelę pt. Richard Remington. Nie najlepszy pomysł, kiedy po kolanie gładzi cię właśnie inny mężczyzna. Taki, któremu niebawem masz powiedzieć tak przed Bogiem i wszystkimi (nie do końca) świętymi.

Ze sporą dozą ulgi więc, już na miejscu, zarejestrowała że musiała mieć rację. Gdzieżby tak ważna persona jak Dick Remington we własnej osobie zniżał się do poziomu bywania w takich miejscach, na takich niedorzecznych okazjach. Wróć. Nie mogła być przecież zła na to, że poczciwa Grace świętuje swoje urodziny w zdrowiu, i chciała to zrobić z najbliższymi. Na dodatek w ogóle nie wyglądała na tą swoją siedemdziesiątkę. Malutka, drobniutka, samej Ainsley co najwyżej do ramienia, w tej swojej charakterystycznej koronkowej sukience i z włosami upiętymi w pozorny, modny właśnie nieład wyglądała raczej jak matka panny młodej wyszykowana na wesele, a nie kobieta która mogłaby być babcią (zresztą, dzieciaki Drew tak ją również tytułowały). Pozwoliła się jubilatce wyściskać, wręczyła jej przeogromne kwiaty i złożyła szczere życzenia. Na dodatek zagadała się tak skutecznie, że sam Adam zniknął jej z pola widzenia.
- Widziałaś się ze wszystkimi? Wiesz, prawie dopiero co rozmawiałam... - Grace urwała, bo przy jej rozmówczyni wyrósł ledwo co zagubiony narzeczony, wcinając się w pół słowa.
- Ainsley, chodź... - i już dalej nie słuchała co mówił. Była pewna, że przełączył się już w tryb lwa salonowego i właśnie truje o tym, kto z kim, gdzie i po co. Przeprosiła szybko i urywkowo główną zainteresowaną tego wydarzenia i pozwoliła pociągnąć się za rękę. Legenda głosiła, że słuchała tego co jest do niej mówione, w zamian za to skupiała się co najwyżej na tym, bo oceniać jak ten facet niedorzecznie dobrze wygląda w czymś tak pozornie przeciętnym jak biała koszula i dobrane do kompletu, eleganckie czarne spodnie. Nawet i tą radość dzisiejszy dzień jej zabrał. Nie kręcił jej nigdy niezobowiązujący small talk z ludźmi, których spotyka jedynie na takich okazjach. Wycofywała się więc skutecznie, trochę chowając się za swoim narzeczonym i jego niesamowitą osobowością. Podobno jednak nawet najlepsze rzeczy mogą się przejeść, w pewnym momencie miała po prostu dosyć. Miała też doskonałą wymówkę, by się stąd wymiksować. Przeprosiła towarzystwo, zrzucając wszystko na swoją kontuzję. Kolano miało się jednak dobrze, nawet pomimo tych nieszczęsnych obcasów, bolała ją co najwyżej głowa. Po angielsku trochę (podobno była w tym dobra!) zostawiła towarzystwo samo ze sobą i skierowała się w stronę domu.

Spokój. Cisza. Och, jak ona uwielbiała ciszę. Gdyby tylko mogła, właśnie zaczynałaby nią oddychać. Musiała ograniczyć się jedynie do przesiąkniętego australijskim gorącem powietrza, odruchowo powachlowała się swoją dłonią i ruszyła w poszukiwaniu czegoś zimnego do picia. Wyjątkowo nie miała być to woda, skierowała się od razu w stronę gabinetu ojca, skąd wzięła jedną z tych szkockich, o której sami Szkoci potrafią dłużej rozmawiać, niż ją pić. Niesamowity rocznik, co za kolor, jaki bukiet. Nie przeczyła, że trunek był wybitny, dlatego musiała przejść szybko od teorii do praktyki. Zeszła na dół, do kuchni, postawiła - chyba odruchowo - dwie szklanki na blacie wyspy, do jednej wsypała lód i zrobiła sobie surowego drinka, bez dodatków. Odwróciła się, biodrami o rzeczoną wyspę opierając. Zagapiła się w okno, obserwując całe specyficzne towarzystwo zebrane w ogrodzie w jego naturalnym środowisku. Nie tęskniła za tym wcale. W jakiś wysoce skomplikowany sposób zsuwała za to właśnie ze stóp te niewygodne buty, bez użycia rąk. Prawie jak dodatkowy talent, przeszło jej przez myśl. Wróciła jednak do tego, jak bardzo n i e tęskni za Australią, całą miejscową śmietanką towarzyską i tym udawanym zainteresowaniem. Odliczała więc już minuty do powrotu do swojego angielskiego świata, w którym może co prawda i nie ma czasu na nic, ale przynajmniej wszystko chociaż wydaje się być bardziej szczere. Mimo wszystko obserwowała nadal wszystkich, zupełnie jakby patrzyła w czarną dziurę - wiesz, że powinno się odwracać wzrok, a i tak nie możesz się oderwać.
Głowę odwróciła dopiero, kiedy zorientowała się, że w drzwiach do kuchni pojawił się jeszcze ktoś. Pewnie Grace, która chciała zakończyć rozmowę. Albo jej partner (owszem, dziewczyna ułożyła sobie życie) zapraszający na tort. W ostateczności Magda, która jako jedyna reprezentuje tu dziś Szkocję - Andrew nie dał rady wyrwać się z Nowego Jorku, a rodzice? Rodzice byli pewnie zbyt zajęci tym małym nieszczęśnikiem Bellamym i jego perypetiami, sterowanymi prosto z luksusowej posiadłości w Berkshire. Odwróciła się więc, robiąc niezamierzony zamach fryzurą w stylu tych zarezerwowanych dla modelek w reklamach kosmetyków do włosów. I zamarła znowu.
Bezczelny, bezczelny, bezczelny, pieprzony sentymentalny gnojek.
Richard Remington.
Richard Remington we własnej osobie, na dodatek równie bezczelnie wyglądający niedorzecznie dobrze. Jak zwykle. Z trudem przyszło jej głośne nieprzełknięcie śliny lub nie zatrzepotanie rzęsami jak jakaś skończona idiotka.
- O - cóż za wyszukany komentarz, Atwood. Tylko na tyle cię stać? - Powinnam się była pewnie domyślić - ale czego? Że po dziesięciu latach okaże się nie dość że bezczelnym, to jeszcze sentymentalnym gnojkiem i wpadnie tutaj zrobić radość jubilatce? Czy tego, że to z właśnie z n i ą, z Ainsley będzie chciał rozmawiać z całego tego sztucznego towarzystwa. Interpretację jednak - chyba w bezpiecznej formie - zostawiła samemu zainteresowanemu. Ona za to obróciła się jedynie wokół własnej osi i dolała szkockiej do i drugiej szklanki. Czy pozostawienie jej tutaj nie było pewnym zaproszeniem dla tego, by otworzyło się samo piekło? Może i Atwood okazywała się zatem być wiedźmą, ale nie spodziewała się posłańca w postaci samego Dicka. Mimo wszystko postanowiła robić dobrą minę do złej gry, ograniczając się do zapraszania go do rozmowy w prostej, niewerbalnej formie, wysuwając w jego stronę prawie gotowego drinka. Skinęła w stronę lodówki, jakby w ten sposób dodając, że lód jest tam gdzie zawsze.
Cóż, Remington był nadal trochę jakby u siebie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie był sentymentalnym głupcem. Gdyby taki był- a nie był (!)- to pewnie spróbowałby w jakiś sposób odbudować relacje z ojcem, który niecały miesiąc temu oświadczył, że jego żona nie jest w sosie. Tak po prostu zauważył to po jej wszystkich siniakach i ucieczkach do domu rodzinnego. Mało brakowało, a Dick złapałby go za kołnierz i postawił przed odbiciem, by jak w tej bajce mógł dopytywać lustereczko, lustereczko, powiedz przecież, który wilk jest najgorszy na świecie?. I jak młody Remington nie wierzył w Boga ani w żadną pieprzoną magię to był przekonany, że zwierciadło wydarłoby się na jego tatusia i kazało mu spierdalać. Zamiast tego jednak wzruszył ramionami i zabrał nową kartę czując, że ta stara się zdecydowanie sypie. Określenie bardzo wymowne, skoro zazwyczaj zagarniał nią niejedną ścieżkę. Czasami wśród kolegów żartował, że właśnie to mu ofiarował ukochany ojczulek- niejedną drogę do spełniania swoich życzeń. Dmuchał, zresztą coraz częściej i może to nie były urodzinowe świeczki, a jego zdarty nos, ale nie można mieć wszystkiego.
Należało cieszyć się z małych rzeczy, choć jedną właśnie taką niewielką przeoczyłby. Nie pamiętał której z jego dziewcząt zgubiły się majtki i choć pomstował na jej przywiązanie do tych okropnych VS (kto nosi tak proletariacką bieliznę?) schylił się, by ją podnieść i znalazł kopertę.
Jedną z tych wielu, które napływały jak szalone do jego mieszkania i zawsze znajdowały się po kilku miesiącach, nadgryzione zębem czasu i brakiem zainteresowania. Ta jednak nadal była biała i to w tak wyzywający sposób, że musiał zwrócić uwagę. To nie było jakieś tam ecru, które ma zgrywać elegancję dla maluczkich ani kremowa katastrofa, która zwykle pojawiała się na zaproszeniach ślubnych, razem z bilecikiem na temat przekazania datków na schronisko dla dzikich zwierząt czy tam kangurów. Nie, to była jedna z tych kopert, która wręcz krzyczała, że pochodzi od nich i to sprawiło, że ją otworzył. Oczywiście nie tak od razu, bo najpierw wysypał na niej towar i dopiero wtedy uchylił lekko wieczka tej puszki Pandory.
I sam poczuł jak słuszne było to porównanie, gdy wraz z drukiem zaczęły w mieszkaniu rozgaszczać się wspomnienia. Te najprostsze i przez to najbardziej dotkliwe. Jakieś soczyste arbuzy, od których jego lniana koszula była pokryta plamami. Czyjaś dłoń, piorąca jeszcze ją przed zachodem słońca i pójściem do domu. Jej palec na jego ustach, gdy próbowali się ścigać do jej pokoju i ryglowali drzwi przed tą kobietą. Wreszcie subtelne zerknięcie na jego ukrytego w szafie i przyniesienie mu kanapek. Sielanka, zupełnie jakby papier miał w sobie moc przynoszenia jedną z tych niezwykle szczodrych lat, które miały wkrótce wyblaknąć jak i to pismo.
Na razie jednak głosiło nowiny i to te z gatunku chwytających za serce, a przecież Remington serca nie posiadał, więc dlaczego go tak to ruszało?
Pewnie z powodu rozsypanej kokainy, ale nie mógł nie przeczytać tego zaproszenia i nie poczuć jakiegoś wewnętrznego nakazu, by się tam zjawić. W końcu jakby nie było to kiedyś była jego rodzina, a tej nie dało się wymazać gumką tylko dlatego, że zrywało się związek na Facebooku i zostało zablokowanym.
Dobre sobie, już od dłuższego czasu Ainsley była szczerą przyjaciółką Poo Wang, którą poznała podczas jednej z suto zakrapianych imprez w Londynie. Stały się swoimi szczerymi i oddanymi fankami, które lajkowały sobie zdjęcia i umieszczały emotki pod rzewnymi wyznaniami. Szkoda, że Atwood nie pamiętała, że dziewczę to ma jedną drobną wadę.
Nie istnieje.
Za to Dick bawił się całkiem wybornie będąc na bieżąco ze wszystkim i zdając sobie sprawę, że na tej imprezie jego była dziewczyna na pewno przywlecze jakiegoś smutnego Anglika, który zawsze lepiej wpisywał się w klimat jej bogatej i patologicznej (w gruncie rzeczy) rodzinki niż sam Dick. W końcu Szkocja lubiła być ciemiężona przez Anglię, a przynajmniej to zapamiętał z lekcji historii i Outlandera.
Z tego też powodu zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli te całe wspomnienia rozgoniły mu się po mieszkaniu i nie umiał je zebrać z powrotem do koperty i odstawić, to i tak nie mógł tak po prostu się tam zjawiać. Niezależnie od tego jak same imię wskazywało i jak wielką łaską Grace go zawsze otaczała.
Nie po to odchodził stamtąd, by teraz jak gdyby nigdy nic udawać, że wszystko jest w porządku. Aż tak hipokrytą nie był.
Przynajmniej nie do czwartku, bo właśnie wtedy przeżył jeden ze swoich zjazdów i jak szalony przeglądał socjale swojej byłej. Wiedział, że to zasługa prochów, które falami opuszczały jego ciało i jednocześnie znowu go nakręcały, ale ciekawość zaczęła zżerać go równie prędko jak nałóg, a przepalona i zużyta gdzieś koperta (odnalazł ją znowu w okolicznościach, o których nie chciał wspominać) wabiła go lepiej niż syrenka Disneya.
To właśnie wtedy podjął decyzję o tym, że powinien się tam zjawić i oczywiście miał na uwadze dobro swojej byłej opiekunki, dla której miał nabyć srebra. To właśnie dla niej pierwszy raz od dawna odstawił kokainę i przez cztery dni sporządniał na tyle, by dobrze prezentować się w dopasowanej koszuli.
Ojciec doradzał mu, żeby zainwestował w szelki, ale on zaopatrzył się w jego ulubioną call girl, która była równie poręcznym akcesorium i w odpowiednio dobranych ciuchach wyglądała na bardziej poważną dziewczynę niż każda po dwudziestce. Poza tym leciała na pieniądze i mógł nawet odgadnąć jak bardzo jej było mokro od całego tego zbytku Atwoodów, wyrażonego raczej w jakości niż w krzykliwości.
Nie dla nich były wściekłe rolexy i łańcuchy, a całe, ogrodowe przyjęcie równie dobrze mogło rozgrywać się w każdym, angielskim domostwie. Jeszcze brakowało odpowiednich pań na wydaniu i kuzynki Ainsley, która pewnie machałaby wściekle obrączką, bo innych sukcesów jak dotąd nie osiągnęła.
Nic dziwnego, że za szybko poczuł się tym wszystkim znużony i zużyty tak bardzo, że woreczek strunowy korcił go coraz mocniej, a młoda dziewczyna zaczęła go przynudzać, gdy stwierdziła, że ujmie go swoją elokwencją. Albo jej brakiem.
To właśnie to zaprowadziło go do kuchni, a nie widok Ainsley Atwood, która nie zmieniła się ani trochę od czasów nastolatki. Dobrze, urosła tu i nieco oraz wyszlachetniała, ale nadal była pieprzonym powodem, dla którego tu się zjawił i dlatego teraz jak ten cień podążył za nią tłumacząc swojej domniemanej dziewczynie, że zabrakło mu lodu (i natchnienia do tej konwersacji).
Odnalazł ją w osobie, która właśnie podała mu drinka i próżno było mówić o jakimś absolutnym olśnieniu przez dotyk dłoni. Nie, Dick Remington właśnie poczuł się jak w domu i to było najgorszym uczuciem na świecie, bo ten dom już dawno utracił i to była tylko pieprzona fatamorgana, którą postanowił ostudzić wyjmując z lodówki lód i wsypując jej i sobie po trzy kostki.
Za mało, miał wrażenie, że temperatura w kuchni osiągnie zaraz poziom wrzenia i nie była to zdecydowanie wina pogody.
- O, powinnaś - podjął jej grę nie dopytując o co jej chodziło, po prostu stanął obok niej z drinkiem, tak, by stykały się ich ciała, ale to wciąż było grzeczne i bardzo w stylu byłych kochanków, którzy przecież nie będą sobie słodko patrzeć w oczy. Przynajmniej on nie chciał, bo jeszcze w rozszerzonych źrenicach wyczytałaby całą historię jego upadku, a nos swędział go jak wściekły i wcale nie było przez to romantycznie. Nie, było całkowicie cicho i miał tylko wrażenie, że ktoś przeniósł go wehikułem czasu do momentu, gdy na tym blacie ją miał i uważał, że tak będzie zawsze. To właśnie dlatego z tak wielkim napięciem wpatrywał się w ten dębowy stół próbując nie zwariować. - Co u ciebie? - brawo, robił postępy w small talku, po godzinie wpatrywania się jak sroka w gnat podziękuje jej za uprzejmą rozmowę, doprawdy obecnie był z niego mistrz konwersacji.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Nie podejrzewałaby, że poczciwa Grace zamiast zająć się na starość typowymi dla tej grupy wiekowej aktywnościami - krzyżówkami, szydełkowaniem czy choćby zupełnie nieumiejętnym nordic walkingiem, wybierze sobie nietypowe hobby. Grace McTominay najwyraźniej postanowiła bowiem zostać miejscową królową dramatu, na pierwsze ofiary wybierając (jak głosi legenda) drogich sobie wychowanków w osobach Ainsley i Richarda. Zupełnie tak jakby ich rozstanie dziesięć lat temu nie otworzyło samego piekła, a blondynka w efekcie nie wyprowadziła się jakieś dwa tysiące kilometrów z dala od domu. Nie. Grace w ramach swoistego eksperymentu społecznego postanowiła najwyraźniej sprawdzić jak zareagują na siebie jako (ponownie, jak głosi legenda) dorośli i poważni ludzie. Atwood, gdyby tylko nie chodziło personalnie o nią, z pewnością doceniłaby taką intrygę. Nie była trudna do uknucia a mogła przynieść albo spektakularną klapę w postaci awantury dwóch byłych kochanków, albo sporych rozmiarów skandal, gdyby ich uczucie nagle i jeszcze bardziej spektakularnie niż wykluczona wcześniej awantura odżyło (za dużo netflixa, dziewczyno). Biorąc jednak pod uwagę, że to ona właśnie stała oko w oko z Dickiem, wcale do śmiechu jej nie było. Ba, była wręcz lekko poirytowana tym, że ona się na żadną przejażdżkę po tej emocjonalnej karuzeli nie pisała. Tym bardziej w t e j kuchni, w której po egzaminach końcowych w ogólniaku zdzierała z niego podobną koszulę (a potem miał ją na tym blacie). Tej samej, w której po tym jak pierwszy raz przetrąciła kręgosłup - w jego opinii prawie się nie zabiła - odgrażał się, że wybije jej rodzicom ciśnienie na jej karierę sportową z głowy. To było całkiem zabawne, bo musiała go stracić żeby faktycznie się prawie nie zabić, ale najwyraźniej w piekle jej jeszcze nie chcieli i mogła stać tu teraz w zdrowiu i wygrażać mu się w myślach.
Bezwstydny gnojek.
Przecież wiedziała, że s p e c j a l n i e stanął zbyt blisko. Dałaby sobie rękę uciąć, że to jej mózg płata jej w tym momencie figle, uznając że on ciągle pachnie tak n i e d o r z e c z n i e dobrze, a przez tą bliskość zaraz i ona będzie pachniała nim, przez co w najlepszym wypadku wyrzuci wieczorem tą koszulę a w najgorszym straci do siebie resztki szacunku. Mimo wszystko nawet nie próbowała się odsunąć. Kurwa. Bezwstydny, bezwstydny gnojek.
- Grace musi być zachwycona - twoją obecnością, postawieniem nas w tak niezręcznej sytuacji, udanym przyjęciem, niepotrzebne skreślić. Skoro podejmował rękawicę tej zabawy w cholera jedna wie czy bardziej półsłówka, czy jakąś formę skojarzeń, również i ona nie mogła się przecież w tym momencie wycofać. Nawet więc uśmiechnęła się do kompletu jakoś tak przebiegłe, ale skoro nie patrzyli na siebie, jedynie gdzieś przed siebie, pewnie nawet tego nie zarejestrował.
A kiedy zapytał co u ciebie, wręcz uderzył ją pewien rodzaj smutku. Choć może to zwykła nostalgia? Jakby na to nie patrzył, przez blisko dwadzieścia lat swojego życia wzajemnie byli dla siebie wszystkim, a nagle okazywało się, że nawet nie potrafią ze sobą porozmawiać jak dwójka normalnych ludzi. Coś, co było chyba najważniejszą częścią (Dick poprawiłby ją pewnie, że zaraz po seksie i to wcale nie byłby żart) ich relacji i na czym zmarnotrawili setki, jeśli nie tysiące godzin, nagle szło im jak krew z nosa. Chociaż chyba i ta płynie bardziej wartko.
- Serio? - zapytała zupełnie retorycznie i zrobiła teatralną pauzę, w trakcie której upiła spory łyk swojej szkockiej. - To niedorzeczne, że skończyliśmy w takim miejscu - uzupełniła jednak swoją wypowiedź. Pozwoliła sobie również w końcu spojrzeć, dość leniwie taksując go spojrzeniem. Bezwstydny gnojek, wyglądał zdecydowanie z b y t d o b r z e, choć z drugiej strony musiała przyznać, że było w nim coś co pozwalało jej myśleć, że to nie jest jej Dick.
Gdyby tylko mogła wiedzieć kobietą jak małej wiary była tego dnia. Gdyby tylko mogła.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Były sprawy, które nie poruszały go wcale. Widok rozczłonkowanej rodziny, która mknęła sobie nowiutkim wozem prosto do kościoła? Mogli zostać w domu i nie prowokować swojej Bozi do zabawy w Jengę. Uwięziona para w pożarze i śmierć chłopaczka przed ślubem? Ależ oczywiście, że durna baba zostawiła prostownicę i to on musiał zginąć. Na wszystkie te wypadki- małe i duże, tragiczne i komiczne zwykle wzruszał ramionami i przechodził nad nimi do porządku dziennego. Ten zaś zakładał rutynę, wyjętą prosto z podręcznika dla dobrze wychowanego narkomana.
Albo ćpuna, pewnie stojąca obok niego dziewczyna znalazłaby jeszcze inne określenia, bo przecież to właśnie nimi obsypała go, gdy wychodziła z jego mieszkania i zarzekała się, że nigdy więcej. Najwyraźniej to nigdy ugięło się przed wolą praktycznie boskiej równolatki, bo teraz zostali odcięci od towarzystwa w tej znajomej kuchni i próbowali odnaleźć na siłę jakiś neutralny powód do rozmowy, by wcale nie wyszło, że to wymuszone.
Było jednak, bo przecież Ainsley nigdy nie była sprawą, która go nie poruszała. Wręcz przeciwnie, to ona była jak ten jeden pożar, który trawił jego trzewia i doprowadzał go wręcz na skraj wytrzymałości i przyzwoitości, bo trudno było nie zestawiać całkiem sugestywnych obrazków ze stanem faktycznym.
Trudno było jej tak zachłannie nie chcieć, nie pragnąć i udawać obojętność, podczas gdy jedno spojrzenie wystarczyło, by powróciły do niego wspomnienia, które nie dało się zasypać kokainą. Wręcz przeciwnie, miał wrażenie, że ona i tak wszystko podkręcała i w każdej kobiecie, którą miał, widział ostatecznie Ainsley, więc pratycznie ciągle pieprzył się z jej duchem.
Czy to był odpowiedni temat na small talk? Już otwierał usta, by przerobić to na coś społecznie akceptowalnego, gdy ona przywołała postać Grace.
- Mną? - nie mógł nie pozwolić sobie na ten żart i musiał zerknąć na nią ukradkiem nieco się przeklinając za tę śmiałość. - Tak, nieodmiennie jest mną zachwycona. Zresztą… Czy ktoś ją wini? - witajcie w świecie Dicka Remingtona, gdzie skromność jest równie nieuchwytna jak Nessie. Niby ktoś ją widział, niby chodzą ploty, a każdy wie, że nie istnieje i wymyślono ją tylko po to, by mieć co opowiadać dzieciakom.
Oni mieli mieć dwójkę, oczywiście, gdy już oboje zrobią karierę i stwierdzą, że nie zabiją tych bachorów w wyniku jakiejś paskudnej niewiedzy na temat wychowania. Tymczasem teraz to ona nagle dorosła i choć uśmiechała się kącikiem ust i przyłapywał ją na tym zawzięcie, już nie była jego i chyba ta świadomość sprawiła, że musiał spuścić z tonu i zająć się pytaniami z pogranicza znajomych i nieznajomych.
To zawsze było na wskroś dziwaczne, gdy naprędce starało się nadrobić zaległości u osoby, która kiedyś pierwsza sięgała po telefon, by opowiadać o nich na bieżąco. Telefon jednak od dłuższego czasu był głuchy, na tablicy publikowała niewiele i rzeczywiście umierał z zaintrygowania, choć jej pytanie było słusznie. Jak oni sobie to poukładali, że teraz nagle wyskakiwali z tak niedorzecznymi formułkami, które były kalką z rodzicielskich rozmów?
Jak tak dalej pójdzie to sam wyskoczy przez okno przez to rosnące zażenowanie.
Odwrócił głowę i akurat wtedy ona spoglądała na niego, przykuł się do tego wzroku swoim spojrzeniem i wiedział, że tym razem żadne z nich nie odwróci wzroku.
- Jak? Ostatnio wykrzykiwałaś, że mnie nienawidzisz, więc nie pytaj JAK - odpowiedział zimno i na pozór był na nią wściekły tak bardzo, że chciał samym spojrzeniem wypalić dziurę w jej twarzy, ale jednocześnie (choć wiedział, że poczyna sobie za śmiało) jego dłoń znalazła się nagle obok niej i powoli, zupełnie z rozwagą przejechał palcami po jej skórze. Była ciepła, znajoma i tak daleka od tego wszystkiego co próbowali przekazać sobie werbalnie.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Dosyć śmiało zakładała, że Londyn dał jej drugie życie. Rzecz jednak w tym, że wcale nie chodziło o to, że pozwolił jej stanąć na nogi po jednym z tych wypadków, które nie wszyscy mają szczęście przeżyć, a tym bardziej wrócić po nich do pewnej sprawności. Raczej chodziło o to, że tylko przeprowadzka na drugi koniec świata okazywała się być bezpieczną opcją, by udowodnić sobie że jest jeszcze coś po Richardzie Remingtonie. Czas i odległość okazywały się bezcennym lekiem - zakopywały w pamięci głęboko wszystkie te małe rytuały, których doczekujesz się po tylu latach znajomości, wspólne przyzwyczajenia czy w końcu i wspomnienia, bez których tego wszystkiego by nie było. A cały szkopuł właśnie polegał na tym, żeby umieć w końcu żyć tak jakby nie dość że nie było, to jeszcze wcale nie było najważniejszą relacją jej życia. Co więc mogło pójść nie tak w momencie, w którym była bardziej niż pewna, że Remington już w jej głowie nie mieszka?
Cóż, wszystko. A ich ponowne spotkanie, w tak przeklętym miejscu jak kuchnia w jej rodzinnym domu, dumnie mogło dzierżyć złoty medal na akurat tym podium. A ta cała niepisana gra, którą podjęli właściwie od pierwszej sekundy? Drogi Boże, powinni spłonąć za to w piekle.
- Nie, mną - bez zastanowienia fuknęła krótko w odpowiedzi, do kompletu dość teatralnie wywracając oczami. Przecież właśnie takiej odpowiedzi mogła się spodziewać. Dick Remington zawsze będzie tym najmocniej wpatrzonym w Dicka Remingtona. - Miałam na myśli twoją obecność. To dla niej ważne - uśmiechnęła się przy tym nawet jakoś tak ciepło. Cóż, kto jak kto ale akurat Grace była mocno sentymentalna i choć samą Ainsley przerażało to w tej chwili do żywego, najwyraźniej udzieliło się to i jej wychowankom. Dick mógł się przecież zapierać w najlepsze, ale pojawiając dzisiajeszego dnia tutaj jedynie to udowodnił. Ainsley za to wykładała się na tym, że nie wyszła z tej pieprzonej kuchni zaraz po tym jak zdążyli się przywitać. Westchnęła sobie tylko lekko, licząc z tym że to się pewnie dobrze nie skończy i wzięła większy łyk swojej whisky. Bóg jeden wie czy dla uspokojenia nerwów, czy dla kurażu. - Och, wiadomo. W końcu nie sposób nie być zachwyconym twoją osobą - rzuciła więc w końcu co prawda dosyć ironicznie, ale spojrzała w jego stronę i posłała mu jeden z tych uśmiechów, które kiedyś zarezerwowane były jako najlepszy komentarz dla tego, że rzucony przez nią żart ciągle był bezpośrednim komplementem. Może i nie powinna sobie z nim w ten sposób pogrywać, ale to on zaczął! Było jej nie dotykać.
Bo między Bogiem a prawdą, może i było to w dość mocno udawany sposób przypadkowe, ale ona zareagowała jak zawsze. Dobrze, że wszystko mogło się ukryć pod materiałem koszuli czy spodni, bo gęsia skórka - którą w ten sposób fundował jej z a w s z e - rozlewała się po jej skórze w tempie olimpijskim. Pieprzony, pieprzony gnojek. Przekręciła się lekko, opierając o ten cały blat teraz bokiem - niby pod pretekstem odstawienia swojego kieliszka - i lekko się zaśmiała słysząc jego odpowiedź. Podobno powinni być w tym miejscu, gdzie mają to już przerobione, prawda?
- Uspokajasz moje sumienie, jeśli z całego tamtego monologu pamiętasz tylko to - i kiedy to mówiła, lekko złapała go za rękę. Nie protekcjonalnie za łokieć, nie spoufalając się za dłoń, jakoś tak bezpiecznie w połowie drogi, choć gdyby miała być ze sobą szczera to bliższa była tej drugiej opcji. I co więcej - wiedziała, że wiedział to i on.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Wmawiał sobie, że czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Tak zazwyczaj sprawy uczuciowe kwitowała jego babka, która może za mądrą kobietą nie była (w końcu wychowała jego matkę), ale miała w tym rację. Dopóki Ainsley Atwood kwitła sobie w tym Londynie- zdobywając trofea ponoć- to on mógł funkcjonować sobie tutaj i na przekór wszystkiego udowadniać jej, że wszelkie te ponure przepowiednie o stoczeniu się na dno okazały się niesłuszne. Po części właśnie dlatego ich tutaj zaszczycił, by nie śmiała sobie wmawiać, że jest w jakiejś uczuciowej rozsypce, bo go nie chciała. Aż tak zdesperowany przecież nie był i choć rozstanie pokroiło jego serce na kawałki, szybko okazało się, że może funkcjonować dalej.
Tyle, że już bez serca i choć brzmiało to zabawnie i tandetnie, wiedział, że to całkiem brutalna prawda. Nie był w stanie przecież zarejestrować nikogo obok siebie, twarze zmieniły się jak w kalejdoskopie i już nie łudził się, że stanie się cud i nagle ktoś gumką wymaże całe jego dzieciństwo i pierwsze kroki w dorosłość u jej boku.
Jedynym wyjściem było przystanie na tęsknotę i ten ból, który nagle okazywał się palący, bo była tak blisko.
Nie znaczyło to jednak, że Richard Othello Remington nagle zejdzie na ziemię i przestanie być tak bezczelnym i opryskliwym sobą, nawet jeśli miał rozpamiętywać to ich spotkanie sekunda po sekundzie, klatka po klatce. Chciał jednak do tego etapu dojść już sam, prywatnie, najlepiej z ulubioną kokainą na szkle, niekoniecznie w tej szerokiej i estetycznej kuchni, która wyglądała zawsze jak jedna z tych z katalogu o prowadzeniu domu. Pewnie jej ulubiona kuzynka się w takich zaczytywała, on w tego typu przestrzeniach czuł się jak zbir, gdy kilka kropel whisky pociekło na sterylne płyny.
To wszystko dlatego, że zaśmiał się z jej słów.
- Bywałaś całkowicie zachwycona moją osobą, Ainsley. Zresztą… Nie tylko moją osobą - odpowiedział dość szczerze, dość cierpko i jednocześnie ze spojrzeniem wbitym w jej oczy tak dogłębnie jakby w ten sposób próbował dostać się do jej zwojów mózgowych i ożywić wspomnienia, które nawiedzały go nocami i które nijak się miały do grzecznego wizerunku panienki Atwood. - Co do Grace, przecież wiesz, że dużo dla mnie znaczy - tyle, że biedna Grace, nawet najbardziej zasłużona dla tej rodziny i dla samego Dicka (gdy kryła go w garderobie swojej dziewczyny) teraz odeszła już całkiem w zapomnienie, gdy tak stali sobie w tej kuchni, a ich nieposłuszne dłonie łapały ten jeden z zakazanych kontaktów, na dodatek rozpalających lepiej niż ta szkocka, którą lali w gardło.
Odnotował z zaskoczeniem, że go złapała i po części potraktował to jako ostrzeżenie, żeby się nie zapędził i nomen omen, zwolnił konia z tymi całymi gestami niewerbalnymi, bo przecież wciąż była zajętą kobietą.
Tylko, że na niego działało to zawsze odwrotnie- poczuł, że zbyt mocno korci go przesunięcie dłonią po materiale jej sukienki i wreszcie to uczynił, zupełnie jakby sprawdzał rodzaj materiału, a jego palce wreszcie spoczęły na zamku z tyłu.
To było ostrzeżenie tym razem dla niej, by nie igrała z ogniem, bo potem już nie będzie w stanie go zagasić.
- Cieszę się, że śpisz spokojnie, Ley - i mógł jeszcze dodać, że teraz przestanie, ale zamiast tego palcami wyznaczał rytm jej zapięcia sugerując, że mógłby je odpiąć z łatwością, pewnie nawet by ten pieprzony gnojek u jej boku by nie zauważył, a przecież oni tylko całkiem niewinnie pili drinki. - Tyle, że ja pamiętam w s z y s t k o - nachylił się, by szepnąć jej to do ucha i jeszcze bardziej uwięzić ją między swoim ciałem, a blatem, na który kiedyś tak chętnie ją sadzał, by całkiem niecierpliwie dobrać się do jej majtek.
Może o takich wspomnieniach powinni porozmawiać, a nie o biednej Grace, która pewnie pamiętała jeszcze czasy dinozaurów.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Jej babka za to zwykła mawiać, by mierzyć siły na zamiary. Sama Ainsley nie do końca wiedziała, jak można to było przełożyć na wszystkie te akurat u Atwoodów aranżowane małżeństwa, ale przecież przez wszystkie te lata nikt tematu nie drążył. Kiedy blondynka jednak dorosła, okazywało się, że pojawiają się w życiu takie chwile, kiedy mądrość jej babki ma wręcz cudowne przełożenie. Stawiasz sobie cel, a potem dążysz do jego zrealizowania. Jej zamiary w końcu powolutku zaczynały się stawać chyba oczywiste (choć równie dobrze mogła mu tylko dość udanie grać na nerwach), bo co jak co, ale nigdy nie była z tych, którzy jakiekolwiek gry oddają walkowerem.
- Tak? - zagaiła więc, choć jej pytanie w tym momencie było w oczywisty sposób retoryczne. Przekręciła delikatnie głowę w bok, w pewnym zaciekawieniu. Dick mógł się zatem wykazać. - Może przypomnisz mi zatem czym j e s z c z e? - i uśmiechnęła się w ten zaczepny, przebiegły wręcz sposób. Doskonale wiedziała co Remington ma w tym momencie na myśli. To była tak ogromna część związanych z nim wspomnień, że musiałaby chyba kompletnie oszaleć by się ich pozbyć. Choć szczerze mówiąc zakładała chyba, że to będzie ten moment, w którym przystopują.
Pobożne życzenia. Wystarczyło bowiem dosłownie kilka sekund by najpierw jego palce, a w końcu cała dłoń przesunęła po materiale jej ubrania, ze śmiałością zarezerwowaną raczej dla stęsknionego kochanka a nie byłego partnera, z którym stosunki są raczej mocno napięte. Mimo wszystko kiedy zatrzymał się na zapięciu, dodatkowo przesuwając po nim z pewną niepisaną obietnicą, lekko uśmiechała się sama do siebie. Zuchwały, mogłaby przysiąc że znalazł się tak blisko, że guziki jego koszuli zostawią ślad na jej sukience. I jeszcze to, jak opierał ją o ten blat. Remington, bezwstydny gnojku. Uśmiechnęła się szerzej i tym razem to ona postanowiła sobie z nim trochę poigrać. Bez obcasów była w końcu sporo od niego niższa, trzeba było wyrównać rachunki, prawda? Powoli więc stawała na palcach, a przez ich bliskość mogła chciała musiała się o niego otrzeć w sposób tak wymowny, że brakowało tylko żeby jego pasek zahaczył o materiał jej sukienki, w wymowny sposób zadzierając go do góry. Oparła się w końcu pośladkami o sam blat, trochę tak że wystarczyłoby by lekko jedynie ją pchnął, a ona siedziałaby na nim tak jak zawsze, a on tak jak zawsze znajdowałby się między jej nogami. Powoli, leniwie wręcz przejeżdżała spojrzeniem po jego sylwetce, unoszac w końcu dłoń by jednym paznokciem zaczepiać o guzik jego koszuli. Jeden, drugi, aż do ostatniego, tego przy kołnierzyku.
- Hm, tak się akurat składa - zaczęła nonszalancko i uniosla głowę, podlapując jego spojrzenie i przez chwilę jedynie patrzyła mu tak w oczy. W końcu przysunęła się jeszcze bliżej, tak blisko, że gdyby to było tylko możliwe byłaby w stanie przypomnieć sobie jak cudownie smakują jego usta. - Że sypiam naprawdę mało - w końcu w łóżku można było robić wiele bardziej ekscytujących rzeczy niż sen, prawda?
Czy powinna się obawiać tego, że oboje wyciągnęli tak skuteczny rodzaj broni, że za chwilę ich spotkanie tutaj okaże się najbardziej fatalnym z fatalnym pomysłów? Owszem.
To się po prostu nie mogło dobrze skończyć.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Aż się prosiło, by przewrócić oczami w ten teatralny i popisowy sposób, tak, by zobaczyła jego białka, bo co to za pytanie (nawet retoryczne). Kiedyś i nie tak dawno temu uwielbiała go i był w stanie nawet oszacować w ilu razach. Oczywiście liczył te, w których doszła, ale nie zamierzał przecież jej tłumaczyć takich podstaw wiedząc doskonale, że postawiła sobie za punkt honoru igranie z nim i jego silną wolą.
Wiedziała, żmija jedna, że nie posiada jej ani trochę i wszystko co działo się tutaj, było sprawnie wykalkulowaną grą. Tak właściwie pamiętał, że jako dzieci bawili się w to, że raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy! i teraz odnajdywał w tym uwodzeniu echo zabawy sprzed lat.
Bo wprawdzie nikt nie patrzył (jeszcze!), ale przegrywał ten, kto dałby się pierwszy przyłapać na tym, że mu zależy. W końcu ten etap mieli już za sobą, prawda?
- Dżentelmeni nie mówią takich rzeczy - odpowiedział więc jej zagadkowo i zgodnie z konwencją, w której wcale nie zauważa tego jak gwałtownie odwróciła się w jego stronę i zderzyła całym ciałem sprawiając, że pewne wspomnienia stały się tak cholernie namacalne. To właśnie był problem z pamięcią- bardzo łatwo było ją przywołać za pomocą konkretnych bodźców, które teraz dosłownie stawiały go na baczność.
Pieprzona. Ainsley. Atwood.
Gdyby mógł to już teraz przełożyłby ją przez kolano i sprał na kwaśne jabłko, ale nie sądził, że to pomogłoby na te wszystkie emocje, które teraz buzowały w nim sprawiając, że stawał się jedynie mężczyzną i to na dodatek uzależnionym od jej laski łaski.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Dick Remington

Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Ainsley Remington
ODPOWIEDZ