malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Coraz częściej nachodziło go takie przykre wrażenie, że wszystko co działo się teraz to jakieś cholerne zrządzenie losu, który chyba w pewnym rodzaju upierdliwej karmy, przez którą zamiast wręcz obrastać - w końcu! - we wspólne szczęście, wszystko waliło im się na głowę. Nie dość, że wszystko co działo się w jego życiu wręcz zderzało go ze ścianą, nie dość ze Desi miała dla niego teraz czasu jak na lekarstwo, to kiedy w końcu go mieli, musiało się stać cos złego. Owszem, najpierw spanikował. Sam właściwie nie wiedział nawet skąd mu się w końcu wzięło to działanie zadaniowo, ale kiedy w końcu blondynka przemówiła do niego ponowie, zamiast ulgi poczuł... irytację? Wiadomo, Desiree Riseborough i jej motyw na bycie Matką Teresą. Westchnął ciężko i pewnie nawet do kompletu teatralnie wywrócił oczami.
- Jezu, Desi, naprawdę? Nie ma czegoś takiego jak T Y L K O omdlenie, a kto jak kto ale ty jako lekarka powinnaś wiedzieć najlepiej, że żadnego nie powinno się bagatelizować - pod tym względem również byli różni. Dla Flanna zupełną abstrakcją było takie marginalizowanie swojej osoby. Starał się zrozumieć, że jednak ona jest lekarką i gdzieś w krew mogło jej wejść zajmowanie się innymi ludźmi, a nie sobą, ale jeszcze nie doszedł do tego momentu, w którym był choćby blisko. - Czemu nie jesz? Desi, to nie zajmuje pół dnia. Co się dzieje? - może i spuścił już odrobinę z tonu, ale w jego głosie nadal słyszalna musiała być irytacja wymieszaną z solidnym wkurzeniem. - I tak, uważam że zawracanie lekarzowi głowy, bo moja dziewczyna z e m d l a ł a to wręcz wyborny pomysł. Nie dbasz o siebie, więc najwyraźniej to ja muszę się za to w końcu zabrać - obserwowanie Flanna, który próbował samodzielnie i bez niczyjej pomocy przejąć nad czymkolwiek dowodzenie musiało być ciekawym zajęciem. Zwykle w końcu bez choćby jednego stęknięcia oddawał wszystko w ręce innych ludzi, zwykle tych którzy bardziej ogarniali dany temat niż on sam.
Uklęknął w końcu obok niej i pozwolił ująć jej swoją dłoń. Zwykle pewnie w dosłownie ułamku sekundy by się dzięki temu uspokoił, dzisiaj nadal jeszcze ciśnienie z niego nie zeszło. Westchnął jednak, żeby choć trochę bardziej moc się ekspresowo uspokoić.
- Zrozum, że się o ciebie martwię. Zdrowi ludzie w szczycie formy nie mdleją w połowie dwumetrowej drogi po telefon. A co, jeśli to nie jest tylko głód? Może jednak warto to sprawdzić? - owszem, wiedział że zadane przez niego pytanie stanie się tym retorycznym, bo za chwilę czekał go monolog o tym, jak to ona świetnie się czuje, nic złego się nie dzieje, on jest przewrażliwiony i zaraz jej przejdzie. Aż taka troska o drugą osobę była dla niego zupełną nowością, więc faktycznie gdyby miał przesadzać nawet by pewnie o tym nie wiedział, ale teraz... Miał wrażenie, że za całym tym omdleniem wywołanym p o d o b n o głodem stoi coś większego i czuł się tym jeszcze bardziej skołowany. Miał już nawet o to zapytać, nadal był w końcu poirytowany na tyle, by nie gryźć się w język, ale wtedy Desi zaczęła sie podnosić z kanapy, a on jedynie delikatnie odsunął, by zrobić jej miejsce do wygodnego siedzenia.
- Już lepiej? - żeby mógł tylko wiedzieć, że od lepiej dzielą ich jeszcze całe lata świetlne. Gdyby tylko mógł.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Być może faktycznie obrywali rykoszetem od kosmosu za szczęście, które należało sobie wyszarpać. Nie byli przecież jednymi z tych dobrych ludzi, którzy najpierw kończą ówczesne związki, a potem oddają się sobie. Nie, oni musieli zdradzać, okłamywać i na dodatek zakończyć nienarodzone życie aborcją. Nawet dla niewierzącej Desiree był to rodzaj jakiejś listy grzechów, po której trafia się do piekła. Mimo tego jednak wiedziała, że to tylko częściowa prawda.
W końcu James znęcał się nad nią wcześniej.
Nie pamiętała kiedy zaczął i kiedy zlekceważyła pierwszy sygnał ostrzegawczy, ale dziś, lata po tym wydarzeniu miała ochotę nakopać tamtej dziewczynie i zmusić ją do ucieczki. Wówczas nie znajdowałaby się teraz w takim potrzasku i nie przeraziłaby Flanna na śmierć swoim omdleniem. Ani nie wkurzyła go… cóż, byciem sobą. Musiał przywyknąć, że jeśli chodzi o samą siebie, Desiree była najgorszym pacjentem na świecie. Co więcej, z jej obserwacji wynikało, że problem dotyczył wszystkich lekarzy, a jej brat już w tej dziedzinie popełniał swoistego rodzaju rekordy.
Tego jednak nie zamierzała mu obecnie mówić, nie, gdy dostrzegała zirytowanie na tak przystojnej twarzy, że aż bolało. W innym scenariuszu naprawdę eksplorowaliby tę kanapę w dużo przyjemniejszy sposób.
- Jestem onkologiem, wiem - ucięła też nieco zdenerwowana i już otwierała buzię, by mu powiedzieć, że i owszem, niektórzy hipochondrycy z krainy wujka Google powinni trzymać się jak najdalej od szpitala, ale jego pytanie rozłożyło ją na łopatki i to tak doszczętnie, że przez chwilę zupełnie nie wiedziała co powiedzieć.
Działo się w s z y s t k o.
- James WIE - zaczęła. - Ostatnio przeglądał mój telefon, organizuje dyżury, byśmy wracali razem do domu i co najgorsze, ciągle prowokuje Dillona, a ten oczywiście musi z nim zadzierać, choć wie, że ordynator nie będzie tego tolerować. Obaj się nienawidzą, ale to mój brat jest tym, który w końcu nie wytrzyma i zrobi coś, czego będą żałować. Wyrzucą go ze szpitala i wtedy… Flann, on nigdy nie pozbierał się po tej misji pokojowej, ale tego mi nie powie, bo jestem jego małą siostrą -prychnęła. - Pracuje więc ciągle, jeździ do wypadków, potem znika na cały tydzień. W szpitalu pieprzy coś o dziewczynie, a ja wiem, że sypia z twoją Julią - aż przewróciła oczami. - Nie mogę dopuścić do tego, by mu James zabrał jedyną rzecz, która go trzyma w całości. Na dodatek nie powiedziałam mu jeszcze o tej… kobiecie - nadal nie uznawała jej za matkę i choć malarz znał przebieg całego spotkania, rzadko wracała do tego tematu. - A dziś naprawdę chciałam zjeść, ale musiałam utulić dziecko, które konało samo, bo rodzice porzucili je już po diagnozie - wbrew pozorom mówiła to nadal spokojnie, nieco wyuczonym tonem, ale już nie potrafiła płakać, zresztą nie mogła, bo śmierć wpisana była w jej zawód. Tak samo jak cierpienie, więc nawet to jej nie budziło już w niej sprzeciwu.
Musiała jednak choć odrobinę wyjaśnić mu wszystko, bo przecież nie chciała go rozczarowywać ani przysparzać mu zmartwień. Zwyczajnie chciała, by zrozumiał i poprzestał na zapewnieniu jej odpoczynku, choć uderzyło ją z jaką łatwością nazwał ją swoją dziewczyną. Czy to już? Czy faktycznie będą mogli żyć jako para w tym domu i nagle wszystko się ułoży?
Pobożne życzenia, uśmiechnęła się jednak, gdy stwierdził, że się o nią martwi.
- Zawrzyjmy więc umowę. Pozwolę, z trudem, ale pozwolę - zaznaczyła - zbadać się Dillonowi i zrobię badania. Uspokoi cię to? - musiał przywyknąć do tego również, że była bardzo konkretna i rzeczowa, nawet teraz, gdy wreszcie (częściowo) zrzuciła na niego wszystko to z czym zmagała się przez ostatnie… dwadzieścia cztery godziny.
Jedynym wyjątkiem tego racjonalnego osądu był on, więc gdy odsunął się, skrzywiła się niemiłosiernie, zupełnie jakby jej coś tym zrobił i na jego pytanie o to czy już lepiej zsunęła się z kanapy w jego objęcia.
Nie wiedział nawet jak bardzo jej go brakowało, jak mocno i zupełnie głupio tęskniła za jego dłońmi na swoim ciele i zapachem, który od pewnego czasu kojarzył się jej z domem, którego nigdy tak naprawdę nie miała. Powoli dłonią zaznaczyła linię jego szczęki i przejechała palcami po policzku, zupełnie jakby to ona miała być artystką, która go rysuje.
- I ty od początku o mnie dbasz, czasami bardziej niż o siebie - zauważyła, bo przecież już od pierwszego razu nie robił nic więcej poza zapewnieniem jej wszystkiego co najlepsze. - Więc może… - pocałowała go delikatnie - skorzystasz z tych swoich znajomości i zamówisz nam coś do jedzenia, a potem się tutaj prześpimy? - tak po prawdzie i ona liczyła na bardziej namiętną randkę, ale najwyraźniej karma robiła swoje i mogła teraz jedynie wtulać się w jego ciało.
Nie narzekała, po tym wyczerpującym dniu to i tak było jak lekarstwo, choć cała drżała ze strachu na myśl o tym co zrobi James, gdy się zorientuje, że wcale nie nocowała u Constance.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Pewien rodzaj poirytowania, jaki pojawił się u niego w ostatnich minutach (sekundach?) można było pewnie zrzucić choć odrobinę na karb tego, że Flann Rohrbach nie był przyzwyczajony do otaczania się kobietami, które z takim uporem próbowały zadbać o siebie same. Owszem, w przyrodzie występowało zjawisko Julii Crane, ale nawet w mocno prywatnym rankingu tego artysty była ona poza wszelką konkurencją. Samo pojawienie się Desiree i jej charakteru z kategorii zosia samosia powinno go przecież na pewien zestaw zachowań przygotować, w zamian jednak za to, miał wrażenie że jak dalej tak pójdzie to prędzej szybko osiwieje niż się do tego przyzwyczai. Przywykł w końcu raczej do tych przedstawicielek płci pięknej, które to jak te legendarne damy w opałach, bez mężczyzny przy swoim boku, nie są w stanie zrobić czegokolwiek. Najwyraźniej miało mu się to odbić dotkliwie odczuwalna czkawką.
- Tak? Naprawdę? To ciekawe, bo zachowujesz się co najwyżej jak zbuntowana nastolatka - rzucił może i odrobinę cierpko, ale szybko nawet się z tego trochę zaśmiał. Nie było przecież tak, że zapomniał że Desi jest lekarzem, po prostu wydawało mu się, że czasem zapomina o tym sama zainteresowana, a przecież niedysponowana nikomu nie pomoże, prawda? Trzeba jednak przyznać, że mina na swój sposób mu zrzedła, kiedy blondynka rozpoczęła ledwo chwilę później swój monolog.
Gdyby był człowiekiem bardziej empatycznym, pewnie umiałby wyciągnąć z niego więcej. Odczytać jakieś b a r d z o niepokojące znaki, te wszystkie czerwone flagi zebrałyby się do kupy jasno wskazując, że w jej domu dzieje się źle. Mimo bowiem tego, że martwił się o nią jak o nikogo i troszczył się jak o nikogo, na ten moment pewne rzeczy były jednak nie do przeskoczenia. Flann Rohrbach i jego życie w mydlanej bańce. Może to więc była kwestia tego, że po prostu nie rozumiał, a może tego całego poirytowania wynikającego z tego jak Desi bagatelizowała wszystko co jej dotyczy, ale po chwili odparł - i to starając się być całkiem rzeczowym.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że im dalej w las, tym więcej drzew? Wiesz, my nie przestaniemy być ze sobą jakoś mniej, by pewnego dnia to wszystko miało się stać łatwiejsze. Może wiec... Desi, może to jest po prostu już ten czas kiedy trzeba to skończyć? Bo nie dość, że wykańcza to ciebie to sama mówisz że rykoszetem może oberwać twój brat, który jest jednak ostatnią osobą winną temu, że poznałaś mnie. Porozmawiaj z nim, wytłumacz na czym sprawa stoi, a całą tą... kobietą będziemy martwić się już później, hm? - wszystko byłoby po prostu piękne, gdyby tylko mogło być takie proste. Jemu w końcu było łatwo mówić - jego małżeństwo rozpadłoby się przecież zupełnie niezależnie od tego, czy poznał Desiree czy nie. Bardziej niż wątpił w to, że nadszedłby, tak po prostu sam z siebie, dzień w którym jego - wtedy jeszcze żona - doszłaby do wniosku, że ich relacja jest warta jakiejkolwiek uwagi i spróbowałaby wycisnąć z siebie choć krztę jakieś iskry czy zaangażowania. Wychodził więc może i na człowieka ostatecznie podłego, ale na swój sposób się cieszył, że sprawa rozwiązała się sama. Owszem, niespecjalnie elegancko i był bardziej niż pewien że królowa piekieł urwie im (z Desi do pary) łeb przy pierwszym lepszym spotkaniu, ale to i tak było warte tego spokoju, który coraz śmielej rozgaszczał się w jego wnętrzu. I przez który coraz słabiej rozumiał, czemu Desiree tak właściwie tak bardzo z tym zwleka.
- Mała, jeśli chcesz mi powiedzieć, że na kilkanaście godzin dyżuru masz jedynie jakąś minutę dla siebie, w tym na tak podstawową czynność jak zjedzenie czegokolwiek, bądź świadoma że coraz mocniej kwalifikujesz się do zamknięcia w wysokiej, odciętej od wszystkiego wieży, niczym jakaś baśniowa księżniczka - i niby żartował, ale wbił w nią tak poważne spojrzenie, że mogła być nawet bardziej niż pewna, że tak nie było. Był cholernie dumny z tego, że postawiła swoje życie na głowie i wróciła do tej swojej onkologii, ale przecież to nie mogło się odbywać kosztem jej zdrowia, prawda? - I jak jeszcze raz będziemy się bawić w to zaznaczanie z jakim trudem przychodzi ci dbanie o siebie, przełożę cię w końcu przez kolano i będę prał, dopóki wiedza o konieczności dbania o siebie nie dojdzie do tej twojej ślicznej główki - w innych okolicznościach pewnie właśnie wyciągałby z tego zdania dwuznaczność albo nie dojdziesz ty, ale jednak sprawa wydawała się być na tyle poważna, że jakoś nie było mu i z takimi komentarzami po drodze.
Zdziwił się jednak - i to na tyle, że pewnie wyrysowało się to na jego twarzy - kiedy powiedziała następne słowa.
- Mam tylko ciebie, o kogo innego miałbym dbać? - owszem, miał jeszcze przyjaciół czy rodziców (dość szumne określenie dla ludzi, których widuje raz na dziesięć lat i do których zwraca się po imieniu), ale w końcu takiej bliskości jaką dawała mu relacja z Desiree nie miał z nikim innym, nie mogła się więc dziwić że traktuje ją w taki a nie inny sposób. A sam ze sobą żył już lat prawie czterdzieści, radził sobie lepiej albo gorzej, ale skoro nadal był w jednym kawałku to nie było chyba wcale tak najgorzej, prawda?
W końcu wstał i zakręcił się po pomieszczeniu, wracając do niej z telefonem zarówno jej, jak i swoim. Wcisnął jej oba i stwierdził:
- Wiesz, że kiedy ja coś wymyślę, uznasz to za niejadalne. Dziel i rządź - jak na najlepszą gospodynię tego miejsca przystało, aż samo cisnęło się na usta.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Ludzie zazwyczaj brali ją za bardziej delikatną niż była. Nie dziwiła się temu ani trochę- w końcu jej anielska uroda budziła oczywiste skojarzenia, ale czasami miała wrażenie, że przez to ludzie próbują otaczać ją opieką, która czasami potrafiła być przekleństwem. Ślady tej wyjątkowej troski nosiła na skórze za często, by uznawać ją za coś dobrego. Jedynie w towarzystwie Dillona akceptowała bycie tą słabszą, ale wiedziała, że on nigdy nie wykorzystałby tego przeciwko niej. Nie po tym jak traktował ich pijany ojciec.
Mężczyźni, jakich spotykała na swojej drodze za to nadużywali tego przywileju. Niezależnie czy była to szkoła, gdzie od nauczycieli słyszała, że nie przywykła do ciężkiej pracy i nie poradzi sobie z godzeniem jej ze studiami czy praktyki lekarskie, gdy przyszło do wyboru specjalizacji. Wszyscy pukali się w głowę, bo gdzie taka ładna blondynka będzie zajmować się ludźmi na granicy życia i śmierci.
Za każdym razem mogła udawać, że te słowa jej nie dotykały, a kończyło się to tylko rozwojem perfekcjonizmu do jednostek wręcz chorobowych oraz przekonania, że sobie poradzi. Gdy zaś odkryła do czego zmierza i postanowiła w spokoju poświęcić się rodzinie (może niepotrzebnie) na ziemię sprowadził ją James i jego pięść.
Myślała o tym często, zwłaszcza gdy siedziała u boku swojego chłopaka (to określenie brzmiało najpiękniej), a jego zatroskany wzrok przyprawiał ją o smutek. Nie chciała, akurat dla Flanna miała być jedną z tych silnych i niezależnych kobiet, a ostatnio rozlatywała się cała, zupełnie jakby (o zgrozo!) poruszył w niej dotąd nieznaną strunę czułości i delikatności, którą wreszcie mogła przy kimś okazać.
Ufała mu w stu procentach i stąd na wiele mogła sobie pozwolić, choć widziała narastającą w nim irytację. Znała go już na tyle dobrze- a przynajmniej tak się przechwalała, bo na ile można poznać człowieka w dekoracjach namiętnego, ale wciąż romansu- by pojmować, że tak objawia się u niego nieokreślony strach.
O nią.
Właśnie z tego powodu choć raz postanowiła (jego słowa) wyjść z wieku nastoletniego i porzucić tę zaczepkę, która nijak pasowała i tak do jej kolejnych słów. Po części wypowiadała je właśnie dlatego, by Flann nagle oprzytomniał i zrozumiał jak jest źle. Nie potrafiła nazwać tego wprost, nie żądała też od niego ratunku, bo przecież nie na tym polegał związek, ale wciąż łudziła się, że nagle zapalą mu się w głowie światła ostrzegawcze i wyrwie ją z tego przeklętego domu.
Niekoniecznie do siebie- wszak nie potrzebowała opieki kolejnego mężczyzny, zauroczonego jej urodą- ale pozwoli jej przynajmniej zacząć wszystko od nowa gdzieś daleko. Z nim, z ich coraz bardziej śmiałymi marzeniami i z tym byciem sobą, co tak dobitnie podkreślił.
Tak dobitnie, że nawet jego szorstki ton nie sprawił, że odsunęła się od niego. Wręcz przeciwnie, wtuliła się w niego.
- James nie jest typem, z którym da się porozmawiać - nie mogła przecież udawać, że to dobry mężczyzna, który bez słowa puści ją wolno. To by zakrawało już na poważne kłamstwa, a miała wrażenie, że Flann już może jej nie wybaczyć kolejnych. To łamało jej serce tak bardzo, że przez chwilę schowała głowę w jego rękawie. - Ale masz rację, Flann. Muszę mu powiedzieć prawdę, bo z tego nic dobrego nie wyniknie - umiejętnie pokierowała rozmową, by jednak spodziewał się represji na biednym i niczego nieświadomym Dillonie. - Wrócę do domu jutro i z nim porozmawiam, dobrze? - a gdy uniosła głowę, była tylko odrobinę bledsza niż do tej pory, ale w końcu zemdlała, więc to nie był dobry czas na odzyskiwanie kolorów.
Najlepiej zatrzymałaby ten moment i samego mężczyznę, który wydawał się być noszony przez coś więcej niż zwykłą irytację i odczuwała to całą sobą, bo pierwszy raz nie czuła dotyku rąk na jego skórze, choć niecałe kilka minut temu całował ją jak wariat. A ona to wszystko zepsuła. Słyszała głos Jamesa, który o zbicie kubka używał tego samego sformułowania i mało brakowało, a zemdlałaby znowu.
Oparła się o kanapę, nieco samotna. Za dużo mogły zdziałać jego ręce, by teraz nie zauważyła ich dotkliwego braku.
- I nikomu nie dam się zamknąć w wieży - zastrzegła, choć tylko ślepy i na dodatek głuchy by zauważyć, że myślami dryfowała zupełnie gdzie indziej i podskoczyła, gdy powrócił do niej z dwoma telefonami. Mogłaby kłócić się z nim godzinami, że apetyt na razie jej nie dopisywał, a i tak przegrałaby z kretesem, więc wybrała ulubioną carbonarę z pizzerii na wybrzeżu, w której bywali i spojrzeniem uprosiła go o dobre wino. W zasadzie na krążenie powinno pomóc, a już na pewno na sfatygowane nerwy Flanna, który wydawał się nadal jeszcze bardziej odległy niż ona. Tak bardzo, że nareszcie usiadła mu na kolanach i objęła dłońmi jego przystojną twarz. Czy kiedyś mu mówiła jak był uderzająco wręcz piękny z tymi jasnymi włosami i chłodnymi oczami? Czy starczy im kiedykolwiek na to czasu?
Musnęła jego podbródek swoimi ustami.
- Już. Uśmiechnij się do mnie. Wiem, że się wściekasz, bo o siebie nie dbam, ale nic złego się nie dzieje. Zjemy, pogadamy, będzie jak dawniej - i cała ironia w tym, że przecież dawniej miało być gorzej z jego żoną i podwójnym życiem, a tu okazywało się, że obecnie wcale nie jest lepiej.
Nie, gdy nad nią wisiało widmo przemocy, a on był tak cholernie tym wszystkim zirytowany. I powinna dziękować wszystkim- nauczycielom, rodzicom, pieprzonemu Jamesowi, że nauczyli ją jak być silna, bo dzięki temu nie rozpłakała się jak pięcioletnie w jego ramionach, których tak potrzebowała, zwłaszcza dzisiaj.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Wszystko co właśnie takimi falami przelewało się przez jego ciało, dokuczając okrutnie było dla niego nowością w tak wielkim stopniu, że równie zaskoczony - co w tej chwili zastanym stanem emocjonalnym - byłby chyba tylko wtedy, gdyby z całej tej prawdziwej miłości właśnie dostawał zawału. Flann był jednak człowiekiem w specyficzny sposób nakierowanym głównie na siebie. Pasjami wręcz uwielbiał, kiedy to on był w centrum uwagi, kiedy to właśnie wokół niego kręciło się wszystko i finalnie - kiedy to on miał zawsze ostatnie słowo. Nastawił się więc naiwnie, że skoro wszystko się tak pięknie ułożyło że on kocha ją, a ona kocha jego, to nagle cała reszta wszechświata się ze sobą dogada i stanie na rzęsach a i resztę im ułatwi. O jakże się biedak rozminął w osadzie. Okazywało się bowiem jednak, że z całym tym zakochaniem pojawia się sterta innych uczuć, do tej pory kompletnie mu nieznanych, a właśnie objawiających się w sposób niekoniecznie należący do przyjemnych. Bo sam nie wiedział (nadal? jeszcze?) z czym je się tą niepokojącą mieszankę troski o drugą osobę ze strachem o nią. Starał się przecież być tym wyluzowanym partnerem, który daje swojej ukochanej cały wachlarz przestrzeni dla siebie, a gdy tylko pojawiało się ledwo pierwsze czerwone światełko, wręcz świrował. Zdecydowanie pewne rzeczy musiał sobie jeszcze - najlepiej jak najszybciej - poukładać.
- Wolisz go więc postawić przed faktem dokonanym? - pewnie gdyby wykazywał się jakakolwiek większą wrażliwością emocjonalną, dotarłoby teraz do niego, że to o czym właśnie opowiada Desi to nie jest to, że facet jest po prostu upierdliwym pieniaczem, niedopuszczanącym do głosu kobiety. Okazywało się - nieszczęśliwie - że pod tym względem życie w złotej klatce wpływów, pieniędzy i bujania w obłokach nie wyczuliło go ostatecznie na podstawową ludzką krzywdę. Gdyby tylko wiedział jak za trochę będzie sobie za to pluł w brodę. Gdyby tylko mógł mieć jakiekolwiek pojęcie. - I nie chcę żebyś mnie źle zrozumiała. Nie chcę, żebyś w tym temacie czuła presję w jakikolwiek sposób. Kiedy tylko będziesz gotowa - pokiwał twierdząco głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. W normalnych okolicznościach nawet pewnie obdarzyłby ją do kompletu swoim zwyczajowym dla ich relacji, ciepłym uśmiechem, ale przez tą krótką ostatnią chwilę czuł się tak zmęczony emocjonalnie, że jeszcze nie był w stanie tego z siebie wykrzesać. Zastanawiał się właśnie czy nie lepszą formą byłoby "będziecie gotowi", w końcu w jakiś śmieszny sposób oboje chyba za bardzo zapatrywali się na swoich obecnych/byłych partnerów i za dużo uzależniali od nich. Flann przecież sam wiedział jak mocno się na tym wyłożył. Chciał dobrze dla wszystkich, przeciągał, odsuwał a w końcu wyszło samemu zainteresowanemu wręcz na złość. Żle poszło wszystko co tylko mogło. Może więc niech Desi niespecjalnie zapatruje się na akurat taki wzór? Z drugiej strony odczuł pewien niepokój. Spodziewał się raczej, że naturalną koleją rzeczy po jego rozwodzie będzie to, że Desi odejdzie od Jamesa. Dni i tygodnie mijały a ten temat zdawał się umrzeć śmiercią naturalną. Gdzieś w głębi swojej głowy spotkał się nawet z myślą, że może po prostu odpowiada jej ten stan rzeczy? Coraz więcej sygnałów na to wskazywało, jak choćby to że w pojedynku na to, z kim blondynka spędza więcej czasu, z kretesem wręcz przegrywał z jej partnerem. Na razie jednak dość skutecznie te myśli wyciszał i je od siebie odsuwał. Ale na jak długo?
Uśmiechnął się dopiero na jej wieżowy protest.
- Ależ kochanie... Rzecz w tym, że nikt nie będzie pytał o zdanie - próbował być poważny, serwując jej właśnie jeden z tych przebiegłych uśmieszków. Mimo wszystko nadal był zestresowany jej stanem zdrowia, więc ta pasująca jak nic do obranej kreacji mina szybko zniknęła z jego twarzy, ale chociaż ten moment był dobrą odskocznią od całej reszty. Cmoknął ją przy tym nawet krótko w czoło. Prawda była bowiem prosta - on po prostu nie umiał się na nią wściekać, choćby nie wiem jak się starał gdzieś tak skutecznie potrafiła na niego wpłynąć, że wszelkie emocje zmieniały mu się jak w kalejdoskopie. Co chyba nie do końca było też dobre. Zresztą, jak teraz. Jednym zdaniem wywołała u niego uśmiech, a następne o mało nie spowodowało że znowu wstał to rozchodzić. Szczęśliwie Desi wcześniej rozgościła się na jego kolanach, więc jedyne co mu zostało to przygarnięcie jej mocniej do siebie i wymruczenie, gdzieś w okolicach jej ucha:
- Jezu, Desi, ależ ty pieprzysz od rzeczy. Albo nie dzieje się nic złego, albo o siebie nie dbasz. Jedno wyklucza drugie, a to drugie irytuje mnie wręcz do rozpęku. Mam cię nauczyć, że powinnaś być dla samej siebie najważniejsza? Spójrz na mnie. Czterdzieści lat działania na takiej mądrości daje jak widać spektakularne efekty - cmoknął ją delikatnie w szyję i odsunął się trochę, tylko troszkę. Przez chwilę przyglądał się jej twarzy, na którą w końcu - po całym tym omdleniu - wracały kolory. Żałował właśnie, że nie posiadł nigdy jakiś cudownych umiejętności czytania z ludzi jak z otwartych ksiąg. Czuł bowiem, że z jednej strony osiada między nimi pewien rodzaj spokoju, tego jednego jedynego zapadającego wyłącznie kiedy są razem, na wyłączność. Z drugiej - że coś u Desi nadal go mąci. A ona nie chce się przyznać o co chodzi. Na razie jednak nie zapytał, zaczesał jej wyłącznie niesforny kosmyk włosów za ucho. W końcu kiedy będzie gotowa, prawda?
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Obserwowała go i choć już przywykła do faktu, że nigdy nie dzielił się z nią swoimi emocjami, czuła się dziwnie nieswojo z tym, że pierwszy raz od dawna nie wie jak załagodzić napiętą sytuację między nimi. Z prostej przyczyny, mogła jedynie domyślać się co nurtuje tak rozdygotanego Flanna, a i tak pewnie nie odgadłaby połowy emocji, które właśnie buzowały w jego nieco chimerycznej osobowości. Uroczej, porywającej za sobą tłumy- tak bardzo ją (!)- ale wciąż jednak niedostępnej dla zwykłych śmiertelników. Na tym poziomie (i Desiree przyznawała to z trudem) tylko Julia mogłaby odgadnąć co dokładnie w nim siedzi, a że była daleka od wzywania tego typu posiłków to musiała spróbować sobie poradzić z nim sama, choć wiedziała, że to niemalże syzyfowa praca.
- Myślę, że bycie z tobą to jest fakt dokonany. Jak sam powiedziałeś, my będziemy już ze sobą tylko BARDZIEJ - mimo całej tej sytuacji nie mogła powstrzymać uśmiechu i pewnej nadziei, która wiązała się z tym, że mimo wszystko może ułożą sobie to wszystko i faktycznie zamieszkają w tym domu, który wydawał się jej nagle (nawet w stanie surowym) najdoskonalszym miejscem na ziemi. Pełnym Flanna, jego obrazów, jego optyki patrzenia na świat i wreszcie pełnym jego dłoni, które zazwyczaj dość niecierpliwie ją szukały, zupełnie jakby tym prostym gestem chciał okazać, że jest tylko jego. I właśnie ta myśl pozwoliła jej nieco rozjaśnić tę całą sytuację, bo zgryzota i pewien rodzaj zdenerwowania mężczyzny nie wynikał wcale z tego, że zemdlała, ale że wciąż musiał się nią dzielić, podczas gdy ona nagle znalazła się w tej komfortowej sytuacji, że był cały jej.
- Gotowa? - powtórzyła więc za nim i uśmiechnęła się, skoro jemu sił na ten uśmiech zabrakło. - Kocham CIEBIE, chcę być z tobą, tu nie ma miejsca na żadne wątpliwości - zauważyła, ba, o tym już wiedziała od dawna, choć nigdy nie była w stanie poprosić go o pomoc. Wciąż jednak to październikowe spotkanie uważała za zrządzenie losu, za wypadkową kosmosu, która nagle chce doprowadzić do spotkania ludzi, którzy byli sobie pisani. Nie była dziewczyną, która wierzy w takie rzeczy, ale Flann był dla niego absolutnym przykładem na platońską teorię dusz, bo od pierwszej chwili znaleźli wspólne porozumienie i choć teraz, choćby przy tym domu odkrywała, że niejednokrotnie będzie chciała go zamordować, wciąż czuła w jego towarzystwie dziwny spokój i nawet demony obecnego partnera akurat tutaj nie śmiały jej dotykać.
Nie, gdy wreszcie zaczynała rozumieć o co mu się tak rozchodziło i jak bardzo musiał cierpieć wiedząc, że nie do końca jest jego.
- I nie chcę, byś zrozumiał mnie źle, ale to już nie jest taki związek, w którym z nim sypiam po powrocie stąd. Jesteśmy dla siebie już praktycznie obcy, więc teraz trzeba postawić kropkę i pójść dalej - i tylko ten wszechobecny lęk kotłował się w jej żebrach tak bardzo, że miała wrażenie, że jeszcze chwila, a nie będzie mogła złapać powietrza. Taki atak lęku dopiero mógł wystraszyć Flanna, więc chyba dobrze się stało, że wylądowała wreszcie na jego kolanach i pocałował ją w czoło.
- Nie sądzę, że byłbyś do tego zdolny. Poza tym… Nie znudziłaby cię ta moja ciągła obecność? Gdy nie mam niczego do roboty to zaczynam być nieznośna. Bardzo - jak na razie jednak była bardzo spragniona jego i to nawet nie w tym seksualnym kontekście, bo chowała się z ufnością w jego ramiona i wdychała znajomy zapach. Jak dla niej Flann mógłby po prostu być, a ona byłaby najszczęśliwszą dziewczyną na świecie, co wskazywało na to, że całkowicie przepadła w tych jego oczach, które teraz pociemniały lekko ze złości.
Najwyraźniej dziś wykonywali jakiś pokraczny taniec, polegający na wzajemnym przyciąganiu się i odpychaniu.
Na szczęście jednak żadne z nich nie miało gdzie uciec, gdy całkiem rozgościła się na jego kolanach, a on mimo wszystko ją obejmował mrucząc w okolicach jej ucha.
- Widzisz - przyłapała go nagle. - A dla mnie ty jesteś najważniejszy - odpowiedziała rozbawiona, ale dobrze wiedziała jaki będzie jego kontrargument, więc zsunęła swoją dłoń na swoje usta i spojrzała na niego uważnie. - Wiem, że mi powiesz, że w takim razie powinnam dbać o ciebie i nie doprowadzać cię do białej gorączki. Postaram się więc być twoją grzeczną dziewczynką i zadbać o siebie, bo pierwszy raz widzę cię w takim stanie i ja też zaczynam się nieco martwić - specjalnie zaś użyła słowa nieco, zupełnie jakby dzięki temu miała pokazać, że ich problemy są przejściowe i wcale jej życie nie jest zasnute potwornie czarną chmurą, która przesłaniała absolutnie wszystko i sprawiała, że bała się go puścić.
Nie zamierzała jednak tego mu teraz mówić, nie, gdy byli niemalże na finiszu i gdy czuła jego ból, troskę i zdenerwowanie, więc delikatnie musnęła jego wargi swoimi zajmując się wreszcie aktywnością, która w jego towarzystwie była tą ulubioną. Gdy zaś była tak blisko, a on ją całował, wierzyła, że będą wreszcie szczęśliwi.
- I co planujesz tutaj? Powiesimy tu twoje obrazy? Jaki dom chciałbyś mieć? - i nie chodziło jej nawet o ściany, o wyposażenie wnętrz, ale o to jak widział to ich wspólne życie, gdy już będą razem i gdy nagle zacznie do drzwi pukać monotonia czy rutyna.
Desiree niemal nie mogła się jej doczekać.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Wszystko wydawało mu się dużo prostsze jeszcze kilka miesięcy temu. Tkwił w swoich stałościach, do których był przywiązany wręcz kompulsywnie, bo może i nic się nie zmieniało, ale również nie fundowało mu pokazu fajerwerków, który ostatnio towarzyszy mu chyba już od świąt wielkanocnych. Owszem, właściwie jedynie w towarzystwie swojej ulubionej blondynki czuł się szczęśliwy (prawa do tego tytułu mogła rościć sobie jeszcze mogła Julia!), ale wszystko doprowadziło go na skraj zmęczenia i irytacji. Wiedział, że nie mógł akurat tymi uczuciami obarczać Desiree, której w końcu również nie było łatwo, więc starał się hamować jak najdłużej, ale jak widać i tutaj miał pewne ograniczenia.
- Nawet nie wiesz jak doskonale brzmi to akurat z twoich ust - również odpowiedział jej uśmiechem. Desi chyba nawet nie mogła wiedzieć jak bardzo on liczy już na ten właściwy moment, kiedy wszystkie emocje opadną a na polu walki zostaną jedynie oni oboje, w końcu oficjalnie razem, szczęśliwi i w całkowitym, świętym spokoju. Takie słowa były więc niczym miód na jego serce i powodowały, że realnie się rozpromieniał, choć na chwilę. Wiedział jednak, że droga do tego jest ciągle daleka, szybko więc wracał mu ten - no cóż - wisielczy nastrój i wszystko szybko ponownie stawało się szare.
Kolejnym uśmiechem jednak docenił fakt, że Desi wylądowała na jego kolanach. Delikatnie cmoknął ją w czubek głowy i czule pogładził ją po plecach.
- Mała, chcenie to jedno, a gotowość do postawienia swojego dotychczasowego życia na głowie to drugie - nawet lekko się zaśmiał, choć ponownie znowu spoważniał. - I na to chyba nigdy nie ma dobrego momentu, choćbyśmy mieli być dożywotnio najszczęśliwsi - dodał pewnie. Lekko ujął w dłoń jej drobny podbródek i ustawił sobie jej śliczną buzię tak, że mógł ją pocałować. Delikatnie, czule, jakby mógł w ten sposób złożyć obietnicę, że od teraz będzie już dobrze, choć wiedział że są to co najwyżej mrzonki. - I nie wiem czemu czujesz w obowiązku mi się z czegokolwiek tłumaczyć. Nie o to mi w tym wszystkim chodziło, spokojnie - poczuł się jak jakiś surowy belfer, który wyciągnął do odpowiedzi najgrzeczniejszą z uczennic i ona biedna jest teraz święcie przekonana, że będzie się nad nią pastwił. Cmoknął ją w głowę jeszcze dwa razy, licząc na to, że ten nieszczęśliwy temat za chwilę umrze śmiercią naturalną.
Nie sądzę, że byłbyś do tego zdolny. Cóż, były najwyraźniej jeszcze pewne sprawy, w których Desi okazywała się kobietą małej wiary.
- Lepiej jednak nie chciej więcej mnie sprawdzać - zabrzmiał jednak tak poważnie, że aż w końcu sam się do siebie uśmiechnął. Taki anturaż zdecydowanie mu nie pasował, nie teraz. - A gdyby twoja obecność miałaby mi się znudzić, sądzić że doprowadziłbym do tego wszystkiego? - nawet lekko rozłożył ręce, jakby w ten sposób mógł jej wskazać że chodzi o rozstanie z - szczęśliwie już byłą - żoną, przeprowadzkę, całą tą nieszczęsną biurokrację. - A, jak ty to powiedziałaś? D o r o b o t y to ja już bym ci coś ciekawego znalazł - i nawet przesunął ustami po jej szyi, choć tak tylko tylko, co by nie wychodził na skończonego erotomana, który ma niewiadomo jakie oczekiwania względem dziewczyny, której jeszcze nawet kolorki nie wróciły po omdleniu. Uśmiechnął się całkiem przebiegle i nawet był w stanie to wszystko wyobrazić, choć z drugiej strony Desiree akurat dość mocno imponowała mu swoją niezależnością, parciem na karierę lekarską, zaangażowaniem w sprawy swoich pacjentów. Była tak inna od wszystkich tych dziewczyn z wyższych sfer, którymi mniej lub bardziej szczęśliwie przez większość swojej egzystencji się otaczał. że teraz nie byłby w stanie już z niej zrezygnować. Awansowała do roli stałego punktu w jego życiu i musiał się - biedaczek - pogodzić z tym, że od teraz musi się w wielu, doprawdy wielu aspektach liczyć z jej zdaniem i jej widzimisię.
- Och, nie, mogę zagiąć cię w łatwiejszy sposób - rzekł z dumą i przysunął się do niej, by resztę dodać prosto nad jej uchem, szeptem, jakby mogła to być największa z tajemnic, jaką przyszło mu się z nią dzielić. - Jeśli sama zostaniesz pacjentką, nie będziesz w stanie pomagać dalej tym swoim - i cmoknął ją lekko pod uchem. Nie chciał, broń Boże, zabrzmieć właśnie podle, po prostu liczył się z tym, ile energii w swoją pracę (choć tutaj raczej misja byłaby lepszym określeniem) każdego jednego dnia ładuje Desiree i nie chciał, by to wszystko w najbliższym czasie trafił szlak, bo udzielił się jej pracoholizm brata i zapomniała. że do odpowiedniego funkcjonowania potrzeba i snu, i jedzenia.
Pozwolił się jej jednak pocałować, i na tą jedną chwilę wszystko inne przestało mieć znaczenie. Przeciągał ten pocałunek ile tylko mógł, a w końcu - kiedy i tak się delikatnie odsunęła - przytulił ją do siebie, dłonią delikatnie gładząc ją po włosach. I co planujesz tutaj? okazywało się być jednak wyjątkowo ciężkim pytaniem.
- Moje prace? Pasowałaby ci tutaj taka prywatna galeria? - zastanowił się nawet, ale wrócił pamięcią do ostatniego wernisażu i tego jak mocno, i jak często Julia podkreślała że chłodne, chirurgicznie wręcz zimne światło najlepiej wyciąga z jego obrazów to co najlepsze i był chyba daleki od tego, by tworzyć coś takiego akurat w miejscu, które on i Desiree mieli tytułować domem. - Będziesz się ze mnie pewnie śmiać, ale.... cóż, nie wiem. Zwykle w takich momentach inwestowałem w porządną dekoratorkę wnętrz i zostawiałem wszystko jej. Wiesz, że nigdy nie żyłem w miejscu, gdzie wybrałem choćby kanapę? - zaśmiał się dość gorzko, bo okazywało się że tak niewinne zdanie wręcz idealnie podsumowywało jego dotychczasowe życie. Aż mu się gdzieś w środku zrobiło wręcz smutno. Jak przez tyle lat mógł się nie zorientować, ile rzeczy poszło po prostu nie tak? - Teraz chciałbym mieć dom. Taki z prawdziwego zdarzenia, ale do tego będę potrzebował twojej pomocy - delikatnie ujął jej dłoń, przysunął do swojej twarzy i cmoknął jej zewnętrzną część.
Cóż, najwyrażniej to Desiree, a nie przypadkowe cztery ściany, okazywała się być jego d o m e m
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Tak było najlepiej- gdy wreszcie całkiem rozgościła się na jego kolanach i czuła jego upajający zapach i bliskość. Zabawne, ale przecież od tego zaczęła się ich wspólna znajomość. Położył ją na swoje kolana i już nie puścił, a nad ranem była już całkiem w nim zakochana, choć tę myśl dopuściła do siebie znacznie później. Teraz jednak, nawet przy tym strachu paraliżującym ją tak dotkliwie, uśmiechała się, bo pewne kwestie zostały już wypowiedziane i wzajemność okazywała się najdoskonalszym uczuciem pod słońcem.
Pewności ich oraz ich wspólnej przyszłości nie miała- nie, gdy James stawał się coraz bardziej kontrolujący- więc trochę egoistycznie chciała zagarnąć dla siebie tę chwilę, gdy po prostu po chwilowym nieporozumieniu zaczynało być między nimi znajomo dobrze.
- Nie każ mi powtarzać tych wszystkich banałów - uśmiechnęła się do niego lekko, bo znał ją, wiedział, że nie dla niej romantyczne wyznania w świetle księżyca. Była raczej dziewczyną czynów i samą deklaracją największych uczuć Flanna do niej było porzucenie swojego dotychczasowego życia, bo nie wątpiła, że tu dokonała się swoista rewolucja, nawet jeśli jego małżeństwo już przed jej pojawieniem się było zupełnie martwe. Czym innym było jednak rezygnowanie z wieloletniego związku, a czym innym porzucanie swojego domu, narażanie się na bulwarowe plotki czy wreszcie nieprzyjemny rozwód. Wiedziała ile poświęcił i jak wytrącało go to z ustalonego porządku rzeczy, a znała go na tyle, by wiedzieć jak bardzo wygodnym człowiekiem był.
Nie miała mu tego za złe- nie każdy musiał przejść przez życie w jej butach, które ostatnio przypominały raczej te betonowe. Chwila nieuwagi i James wpakuje ją prosto do jeziora.
Aż się lekko wzdrygnęła na tę wizję i z trudem doszło do niej, że jest w zupełnie innych, kochających ją ramionach i nie grozi jej nic złego. Nie, gdy brał jej podbródek w swoje palce i patrzył na nią z taką czułością, że każdy strach, nawet ten z gatunku mary siedzącej jej ciągle na grzbiecie znikał niepostrzeżenie w jego chłodnych z wyrazu oczach. Ale dla niej najcieplejszych, razem z uśmiechem stanowiły arsenał, przed którym nie była w stanie się obronić i teraz też odpędzały wszystkie, złe myśli.
- Nie wiem czy zasłużyliśmy na szczęście, ale zdecydowanie na spokój - zauważyła cicho cytując nieco Bułhakowa, ale oni byli równie przeklęci jak Mistrz i Małgorzata. Ona miała partnera (był oprawcą, ale wciąż), a on żonę, którą zdradził, by tylko z nią być. Pewnie gdzieś w kosmosie szykowali dla nich jakąś nieznośną karmę, więc nie oczekiwała za wiele. Chciała tylko na dobre przepaść w jego wargach, które najpierw całowały jej usta, a następnie czoło upewniając ją co do tego, że wrócił jej Flann i teraz już wszystko będzie w najlepszym porządku. Może dlatego nie przedłużała tematu swojego związku, zupełnie jakby to tabu nagle zaczęło jej absolutnie odpowiadać. Nigdy nie była, zresztą, osobą, która opowiada swojemu kochankowi o partnerze. Jak dla niej ten człowiek już dawno nie istniał dla niej w ten sposób i teraz jedynie szukała najlepszej drogi ucieczki, choć odpowiedź właśnie trzymała ją na kolanach i fantazjowała o zamknięciu jej w domu.
O ironio!
To chyba był całkiem odpowiedni czas, by nim potrząsnąć, ale nie to zaprzątało jej głowę, a jego usta, które dość tęsknie przesuwały się po jej szyi każąc jej ograniczyć rozsądek do minimum. W końcu to nie tak, że nie będzie na nią uważał, prawda?
- Ależ ja wiem, że ty byś mi ułożył całkiem pasjonujący harmonogram - przymknęła oczy rozkoszując się jego bliskością. - Albo MNIE ułożył. Pod sobą, na sobie, przed sobą… - wyliczyła z cwanym uśmiechem nieco go prowokując, bo już zdążyła sobie całkiem nieźle to wymyślić i wiedziała, że jeśli propozycja jakiegokolwiek seksu wyjdzie od niej to zaraz ją całkowicie sprowadzi do roli obłożnie chorej. Wiedziała jednak (oj, jak bardzo dobrze wiedziała), że Flann ma swoje i całkiem ogromne potrzeby, więc niby przypadkiem jej dłoń zaplątała się na guziku, który odpięła, bo przecież było całkiem duszno.
Na razie jednak jej chłopak (a to brzmiało najpiękniej) bronił się zawzięcie powracając do tematu szpitalu i jej przemęczania się.
- Wbrew pozorom nie jestem bliźniaczką Dillona i wiem, że trzeba czasami przystopować - zauważyła rozbawiona. - Chciałabym tak w ogóle… poznać was ze sobą. Obiecuję, że nie weźmie ze sobą broni - dodała i pewnie opowiadałaby dalej, ale o tym jak bardzo irytuje ją momentami jej starszy brat i jednocześnie go kocha, ale nie było już zupełnie na to miejsca, gdy się tak całowali i gdy po raz kolejny nie chciała się od niego odrywać, choć przecież musieli chociaż dziś zgrywać porządnych ludzi, którzy nie lądują ciągle w łóżku.
Miłość miała jednak swoje prawa i trudno było zaczerpnąć oddech po tym pocałunku, a co dopiero skupiać się na tak przyziemnych kwestiach jak aranżacja wnętrz.
- A to nie jest tak, że każdy artysta nie lubi gołych ścian? Co chciałbyś na nich mieć? - pewnie to pytanie będzie padać tak często, że znudzi mu się wizja tworzenia wspólnego domu z nią. - I serio? - musiała parsknąć w jego ramię, gdy przyznał, że nawet kanapa nie była jego wyborem. - Wiesz co? - uniosła głowę i spojrzała na niego z ognikami w oczach. Delikatnie przejechała dłonią po jego podbródku i lekko nieogolonym policzku. - Pojedziemy kiedyś do sklepu i wypróbujemy kilkanaście. Wygra ta, na której będzie nam wygodnie… się pieprzyć - dokończyła i już bardziej stanowczo przesunęła jego dłoń na zapięcie swojej koszuli, choć wiedziała, że pewnie wygra ewentualnie grzecznego buziaka na policzek jak przystało na bycie mocno nieodpowiedzialną pacjentką.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Choć sam chyba nie do końca był jeszcze w stanie w to uwierzyć, w towarzystwie swojej ulubionej blondynki tolerancję na wszystko miał rozszerzoną do tego stopnia, że byłby w stanie łykać w jej wykonaniu nawet największe banały w sposób zwykle zarezerwowany do wzniosłych rozmów o jego zgoła innych miłościach. W końcu do tej pory aż tak zaangażować się potrafił co najwyżej we własny proces twórczy, a i tak chyba aż tak dumny nie był, jak w tym momencie z tego, że pokochać mogła go taka kobieta jak właśnie Desiree.
- Ależ śmiało, nie krępuj się - rzucił całkiem nonszalancko, choć w żaden sposób przecież takie rzeczy nie pasowały do anturażu Flanna Rohrbacha. Banały, nie bycie człowiekiem nonszalanckim. - W twoim akurat wykonaniu wysłucham chętnie nawet i tego - dodał z delikatnym uśmiechem człowieka zakochanego, i choć pewnie nawet to w tym momencie było pewną nieznośną kliszą, jeśli tylko miał obok siebie Desi, wszystko to miał w jak najgłębszym poważaniu. Patrzył na nią właśnie trochę tak jakby chciał wyryć sobie akurat ten obrazek w pamięci, w jakiś zupełnie magiczny sposób zapominając o tym ile poświęcenia wymagało ich wspólne szczęście, albo o tym jak długa droga pod górkę jest jeszcze przed nimi - w końcu nic jeszcze nie było na pewno. Kiedy jednak opadały emocje po jego specyficznym napadzie złości (owszem, był wściekły na swoją dziewczynę, że w tak bezczelny sposób potrafi zapomnieć sama o sobie), nie miał serca babrać się akurat w odmętach nieszczęść wszelakich, ufnie zakładając że w końcu będzie dobrze. Jakże to było niewinne, gdyby mógł tylko wiedzieć.
- A czemu mielibyśmy nie zasługiwać na szczęście? - zapytał równie odrobinę filozoficznie, ale cóż - Rohrbach w końcu był jednak człowiekiem na tyle zapatrzonym w siebie, by jeszcze (chyba!) nie znajdować się w miejscu, gdzie podejrzewałby los o to, że ma zamiar zgotować im karmę wyciągniętą z najgłębszych piekieł. W zamian za to był bardziej niż pewien, że jest tak jak założył - oboje w końcu odnajdywali spokój i szczęście w relacji, co było tak odmienne od pomyłek, w których tkwili do tej pory. To przecież musiał być po prostu znak, odpowiednia osoba postawiona na ich drodze w odpowiednim miejscu i czasie. Nie było siły, żeby mogło być inaczej. Dywagowałby tak z chęcią jeszcze dłużej, ale właśnie przyłapywał swoją dziewczynę na próbach tak rozkosznej zmiany tematu, że gdyby jedynie nie okoliczności, nie byłby w stanie za siebie ręczyć i zamiast układać w głowie odpowiedź, po prostu by ją właśnie rozbierał.
- Mała, mała... Czy ty próbujesz w ten sposób odwrócić moją uwagę? - zapytał, choć akurat tego był bardziej niż pewien. I on biedny sam tylko wie ile samozaparcia wymagało w tym momencie nie dobranie się do jej zgrabnego ciała, pewnie gdzieś w głębi głowy odmawiał jakieś mantry, zabezpieczające jego mózg w nagłej przeprowadzce w okolice rozpórka i biedny myślał i myślał coraz więcej, oby tylko być człowiekiem porządnym, skupionym na tym by Desi szybko wróciła do siebie. A nie na tym, w jakich pozycjach mógłby ją tu zaraz mieć. I jak mocno musiał się zapierać, żeby nie pozwolić jej dalej szarżować z guzikami jego koszuli, zamiast tego ujął jej dłoń delikatnie w swoją i przysunął ją do swoich ust by ją cmoknąć. Po czym grzecznie odstawił ją na miejsce, gdzieś w okolice jej własnego ciała. Powinna docenić jakim nagle porządnym mężczyzną się stał!
- Zapewnianie kogoś o tym, że twój starszy brat nie weźmie broni na spotkanie z tą osobą, jakoś wcale nie działa na korzyść tego człowieka - oznajmił poważnie, ale jednak uśmiechnął się całkiem ciepło i nawet się lekko zaśmiał. Desiree bowiem miała z bratem naprawdę mocną i głęboką relację, nie spodziewał się po niej innych zachowań niż stanie za Dillonem murem. Z drugiej strony ile on sam mógł o całym tym Dillonie wiedzieć? Desi wspominała, że jest lekarzem, że jest związany z wojskiem... Faktycznie więc może czas najwyższy by panowie się poznali, tym bardziej skoro jego związek z Desi zaczynał wchodzić na jakieś zupełnie nowe wyżyny poważności?
- Wiesz jak jest... Niespecjalnie chciałbym mieć we własnym domu prywatną galerię, jakiś taki prywatny ołtarzyk własnych prac, a z drugiej strony nadal jestem tylko prostym i próżnym malarzem, któremu niekoniecznie podobają się obrazy namalowane przez innych - uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - Więc może postawię na coś, co ty byś na nich widziała? Chciałbym, żebyś wymyśliła sobie to miejsce, ten dom całkowicie. Od zera tak jakbyś chciała by wyglądał twój... Nasz wymarzony dom - przerwał by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek. - I nie przekupisz mnie nawet obietnicami o kanapie wybranej pod kątem wygodnego seksu - dodał z zadziornym uśmieszkiem, bo właśnie przejeżdżał wzdłuż rzędu guzików jej koszuli, poprawiając złośliwie każdy jeden tak, jakby do tej pory mogły być źle zapięte. Mało brakowało, a pozapinałby ją tam pod samą szyję. - Desiree Riseborough, już ja zadbam żebyś ty w końcu zaczęła o siebie dbać. Już ja zadbam... - mimo to przyciągnął ją do siebie całkiem autorytatywnie i jak gdyby nigdy nic zaczął ją całować całkiem nagląco. Mężczyzna zmiennym jest?
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Nigdy nie była dobra w te wszystkie romantyczne słowa, które wynikały z miłosnych uniesień. Zapewne chodziło głównie o jej zacięcie do przedmiotów ścisłych, a te jednak rządziły się pewnymi prawami, a nie emocjami. Poza tym jej specjalizacja wymagała pewnej powściągliwości i nieokazywaniu uczuć, które oczywiście, że nią targały (wszak nie była robotem), ale wydobyte na światło dzienne mogły jedynie zaszkodzić pacjentom, którzy byli dla niej największą świętością.
W domu nie miała przyzwolenia na bycie histeryczną idiotką (jak zwykł określać ją James), więc można było rzec, że z Flannem debiutowała całą sobą, jeśli chodzi o słowa, które za chwilę miały paść z jej ust. Robiła to tylko i wyłącznie dlatego, że byli tutaj we dwoje, a ona zawsze obdarzała go najwyższym rodzajem zaufania. Dowiódł go również wtedy, gdy czekał z nią na usunięcie ciąży i potem nigdy więcej nie wracał już do tego tematu rozumiejąc, że mimo wszystko wywarło to na niej wpływ. To wszystko- a także ich seks i ogólne pojęcie bliskości sprawiło, że nie drżała ze strachu czy nie przygryzała nerwowo warg, gdy wreszcie szczerze i dość kiczowato chciała mu powiedzieć jak wiele dla niej znaczy i jak wiele mu zawdzięcza, choć przecież nie o wdzięczność w tym związku się rozchodziło, a o miłość i tę z gatunku tych najbardziej trwałych, a dla niej zdecydowanie wiecznych, choć za wcześnie było, by o tym wyrokować.
Mogła jednak o czymś innym.
- Chciałam ci więc tylko powiedzieć, że zawsze będę wdzięczna, że to ty stanąłeś na mojej drodze i że nie bałeś się wysiąść z samochodu pośrodku niczego i mi pomóc, bo zakochałam się w tobie jak wariatka od pierwszego spojrzenia, nawet jeśli myślałam, że rozchodzi się o sam seks. I nie zapominaj o tym, że cię kocham - ale jej ostatnia prośba mogła wydawać się trochę ponura, więc szybko uśmiechnęła się promiennie i dotknęła ustami jego policzka. Nadal patrzyła na niego tymi samymi oczami młodziutkiej i bardzo szczęśliwej dziewczyny, choć Flann nie mógł się domyśleć tego, że akurat to szczęście jest towarem reglamentowanym w jej życiu i dostępnym jedynie przy bliskim (najbliższym) kontakcie z nim.
Dlatego pytanie o szczęście wydało się jej dość brutalne.
- Wiesz jak mówią. Nie buduje się domu na czyjejś ruinie, a ja… ty… zrobiliśmy wszystko nie tak. Nie byliśmy zbyt porządni - i nawet jeśli ona miała silne podstawy do tego, by uciekać jak najdalej od Jamesa to nie mogła usprawiedliwiać się wszystkim, jeśli chodzi o ten romans. Robiła to przecież z premedytacją, od samego początku wiedziała też, że i Flann pozostaje człowiekiem żonatym, a nie mogła powstrzymać tych początkowo przypadkowych spotkań, a potem bardziej zaplanowanych, o których wspomnienie rozpalało ją do czerwoności.
I pewnie ze względu na te miłe powroty do przeszłości z taką ufnością i ochotą próbowała się do niego dobrać i tylko uśmiechnęła się niewinnie, gdy sam wypunktował ją doskonale. Nie wahała się też przed jękiem zawodu, gdy wreszcie grzecznie odłożył jej dłonie i skupił się jedynie na całkiem niewinnym trzymaniu jej w talii, zupełnie jakby znowu miała mu omdleć, choć ciśnienie miała całkiem spore, bo wkraczali na minę, zwaną Dillonem.
- On nie przepada za moimi partnerami. Jest dość opiekuńczy, to dobry chłopak, dla bliskich dałby się nawet pokroić, ale ma kiepski gust, jeśli chodzi o kobiety - wywróciła swoimi ślicznymi oczami do sufitu, ale przecież nie zebrali się tu po to, by dyskutować o tym jak bardzo Julia Crane namieszała w jego głowie ani jak bardzo nie podobało się to Desiree.
Zdecydowanie bardziej wolała dyskutować o jego (ich) nowym domu, który był na razie dość pierwotnym terenem.
- To nie będziemy mieć galerii. Ja lubię wieszać po ścianie fotografie, ale takie bardziej improwizowane, a nie pozowane - zadecydowała i uśmiechnęła się szeroko, bo musiała się mu do czegoś przyznać. - Wiesz, że ja też z nikim nie urządzałam sobie własnego kąta. Kiedyś byłam na to za biedna, a James… lubi mieć wszystko po swojemu - wyjaśniła całkiem szczerze, ale gdzie ona miała głowę do tego, by mówić mu cokolwiek więcej, skoro z takim rozbawieniem sugerował, że nie jest człowiekiem przekupnym i poprawiał guziki jej koszuli sprawiając, że zadrżała z czystego podniecenia.
- Nie to nie, jeszcze będziesz mnie prosić - odgryzła się, ale rzecz dziwna, jakoś nie pamiętała takich okoliczności, zazwyczaj rzucali się na siebie jak nieprzytomni i teraz też, gdy jednak zmienił zdanie i ją w końcu pocałował, szybko powróciła do guzików jego koszuli odwzajemniając pocałunki z pasją dziewczyny, która absolutnie straciła dla niego głowę.
Ba, nie chciała jej nigdy odzyskać, bo smakował tak dobrze, zwłaszcza po tej całej rozłące i wręcz namacalnej tęsknocie.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Słysząc tą swoistą laurkę na swój temat - uśmiechnął się. Uśmiechnął się jak przystało na człowieka szczęśliwego, i to tym rodzajem szczęścia które każdym możliwym kosztem wyrywa się losowi, aby potem rozkoszować się nim już dożywotnio, nie niepokojonym przez nic i nikogo. Mocno chciał w to wierzyć, a kiedy wiedział że w podobny sposób podchodzi do tego również Desi, wiedział że nie potrzebuje już więcej. Jego uśmieszek jednak zaczął w pewien sposób ewoluować - tym razem w taki cwany, zwykle obiecujący jak podle (wcale nie!) sobie coś zaraz wykorzysta. Tym razem jednak rączki trzymał grzecznie przy sobie - o dziwo!
- Wiesz co... - przysunął się do niej tak, jakby chciał za chwilę zdradzić jej jakiś swój największy sekret. - Też się w tobie wtedy zakochałem. I co więcej - wiedziałem od pierwszej chwili, że to się tak skończy, że będziemy razem. I już nie mogę się doczekać dnia, w którym nic nie będzie nam tego naszego szczęścia zakłócać - pokiwał twierdząco głową, jakby dodatkowo na potwierdzenie swoich słów. Zapatrzył się właśnie w jej piękne oczy i nawet jakiś niesforny kosmyk włosów odsunął jej z twarzy, zaczesując lekko za ucho. Czy to w ogóle możliwe, żeby być tak pięknym, i tak dobrym człowiekiem? Kiedy przychodziło do poznania Desiree, miał wrażenie że wygrał los na pewnej loterii. Nie był w końcu wcale dobrym człowiekiem czy choćby materiałem na najlepszego partnera, a to właśnie jemu los postawił na drodze tą przeuroczą blondynkę i jeszcze doprowadził do tego, że zakochali się w sobie zupełnie bez pamięci. Miał nieodparte wrażenie, że na nią nie zasługiwał, a już na pewno ona nie zasługiwał na to by martwić się tym, że rzekomo na cudzym nieszczęściu budowali swój związek.
- Mówią też, że nie powinno się tkwić w relacjach, które jedynie sprowadzają cię w dół. Wiem więc raczej, że nie powinnaś się nigdy tym dołować. Czy swoim pojawieniem się w moim życiu rozbiłaś jakikolwiek szczęśliwy związek? Nie. Więc akurat ta uniwersalna prawda nie ma zastosowania w naszym przypadku - starał się brzmieć jak najbardziej naturalnie i tak, by wiedziała że mówi to szczerze - dodatkowo ładując w to jak najwięcej swojego prywatnego szczęścia. Szybko jednak z tyłu głowy pojawiła się jakaś niepokojąca myśl, przechylił się bardziej w jej stronę i kilkoma palcami bardzo delikatnie uniósł jej drobny podbródek do góry. - Hej, mała, ale to nie są żadne wątpliwości? Coś się stało, coś się dzieje? - szybko więc jego rozkoszowanie się szczęściem uleciało, ustępując miejsca drobnej panice która rozgaszczała się w najlepsze w jego zwojach nerwowych. W końcu mogli sobie tu tak siedzieć i opowiadać niewiadomo co, ale świat był jednak tak urządzony że przecież żadna obietnica nie musiała być na zawsze, prawda? A co jeśli Desi ma jakieś wątpliwości? Między Bogiem a prawdą to jeszcze wiele było przed nimi, jeszcze więcej pewnie będą musieli wspólnie przepracować, może chodziło właśnie o to?
- Hej, a czy którykolwiek starszy brat przepada za mężczyznami swojej młodszej siostrzyczki? Wiesz jak jest, to oni z założenia są ich rycerzami a nie jakiś tam przypadkowy facet, który raz może być a raz nie - zaśmiał się nawet. Sam do końca nie wiedział skąd posiadał taką wiedzę tajemną, w końcu sam był jedynakiem i to wychowywanym tak że niespecjalnie miał jakiekolwiek doświadczenia z równolatkami, oczywiście poza szkołą. Mimo wszystko miał wrażenie, że idealnie tym swoim podsumowaniem trafił - a przynajmniej tyle mógł ocenić widząc delikatny uśmiech rysujący się na twarzy swojej dziewczyny.
- W takim razie będziesz tutaj głównym zarządcą wszystkiego. Będziesz chciała mieć galerię, będziemy mieć galerię. Będą miały być zdjęcia, będą zdjęcia. Chciałbym, żebyś czuła się tu jak najbardziej u siebie - cmoknął ją delikatnie gdzieś nad uchem. Sam był lekko zdziwiony tym, z jaką łatwością przychodziło mu oddawanie jej sterów, ale wiedział że w całym ich małym prywatnym szczęściu, również to bycie gospodynią tego miejsca należy jej się jak nikomu. I mógł się może i zapierać, że nie był przekupny, ale kiedy go tak całowała, również i on tracił głowę, nie liczyło się już nic ani nikt więcej. Nadal jednak próbował pozować na tego porządnego, a przynajmniej na takiego który mocno troszczy się o zdrowie swojej partnerki, odsunął się więc od niej delikatnie i z zaczepnym uśmieszkiem zapytał:
- A jak widzisz sypialnię? - w końcu jedynie mógł na tego porządnego pozować, prawda?
Starania powinny zostać mu docenione.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Znała go na tyle, by być praktycznie pewną, że kiedyś po prostu ją sobie weźmie z całymi tymi deklaracjami i na tę myśl przechodził ją przyjemny dreszcz, który prowokował ją do innych niecnych czynów. Tylko Flann tak do reszty brał ją sobie w posiadanie, że wychodziła z roli grzecznej i absolutnie poprawnej dziewczyny dopuszczając się do absolutnie wszystkiego, co wymykało się tej definicji. Zdrada- o ile nawet usprawiedliwiona- była jedynie początkiem, bo ona cała przekreślała swój dość obojętny stosunek do ludzi na rzecz tej pasji, która sprawiała, że całkowicie oddała się jemu i z zachwytem obserwowała jak i on coraz częściej poddaje się jej, choć przecież nie uwierzyła w te jego zapewnienia o szalonej miłości od pierwszego wejrzenia.
- Ty mi nie przepisuj historii - zaśmiała się cicho i choć spojrzała na niego z czułością, gdy właśnie odsłaniał jej twarzy i zaczesywał jakiś zagubiony kosmyk, nie mogła mu darować tego małego kłamstewka. - Chciałeś to mnie zaliczyć na tylnym siedzeniu. Ja doskonale wiem kiedy się zakochałeś! - zauważyła, bo dobrze pamiętała to spokojne lato, gdy siadywali z kieliszkiem wina w ręce i debatowali o życiu. To właśnie wtedy po raz pierwszy zobaczyła ten błysk w jego oku, ten sam, który teraz był już stały i który uświadamiał jej, że jej miłość jest całkowicie odwzajemniona.
Co ważne, ona tego mężczyzny po prostu szaleńczo lubiła, więc pozwoliła mu podzielić swoimi spostrzeżeniami wtulając głowę w jego ramię.
- Myślę, że po prostu spotkaliśmy się odrobinę za późno i trzeba było to jakoś poukładać - i tak ciągle sobie wmawiała, bo przecież była pewna tego, że niezależnie od momentu, w jakim zetknęłyby się ich ścieżki, zakochaliby się na amen. Taka miłość przecież nie zdarzała się często i mogła nawet wmieszać w to Platona i jego teorię o pokrewnych duszach, choć filozofia była dla niej równą abstrakcją co sztuką, ale się starała. Dla niego była gotowa nauczyć się wszystkiego, by móc wypowiadać się o jego ekspertach jak ktoś kto ma przynajmniej śladowe pojęcie o temacie. Mogła nawet przemóc się i poprosić tę jego Julię o garść wiedzy i porad, ale jak na razie musiała przebrnąć przez własne rozstanie, które faktycznie spędzało jej sen z powiek, więc gdy podniósł jej podbródek do góry, spojrzała na niego lekko smutno.
- Wątpliwości? Nie, dlaczego? Zwyczajnie czuję się tym wszystkim już przytłoczona, Flann. Ty też, prawda? - delikatnie narysowała palcami jego kości policzkowe i spojrzała na niego z troską. Niczego więcej nie pragnęła jak tego, że wreszcie zamieszkają razem i będzie mogła nim się zaopiekować należycie. - Na dodatek cię sobą straszę, powinnam się ogarnąć - westchnęła i wreszcie pocałowała go w skroń. Niezależnie od tego co między nimi wychodziło i jak rysowały się całkiem spore różnice, nadal była w nim na zabój zakochana i nie wyobrażała sobie zmiany tego stanu będąc tak w gruncie rzeczy całkiem racjonalną, młodą kobietą. To właśnie ten gen odpowiadał u niej za ostrzeżenie go przed skutkami spotkania z Dillonem.
Zaśmiała się, gdy zestawił go z rycerzem i kiwnęła głową.
- Moi rodzice nigdy… Nie trzeźwieli. To on dbał o to, bym miała co jeść, załatwił mi pierwszą pracę. To dzięki niemu odkryłam medycynę i bardzo by mi zależało, żebyś się przynajmniej postarał go tolerować… - w cuda i świetną relację szwagrów nie widziała, ale taką miała do niego prośbę i motywowała ją delikatnymi pocałunkami w szyję.
Uniosła głowę dopiero, gdy stwierdził, że daje jej pieczę nad tym domem.
- Flann? Czy to znaczy, że chcesz, żebym od razu się tu wprowadziła? - musiała sobie to z nim wyjaśnić, choć po jej reakcji i tym mocno żywiołowym pocałunku, mógł stwierdzić, że szalenie jej to przypadło do gustu. Już mniej, gdy ostrożnie odsunął ją od siebie i mało brakowało, a wystawiłaby mu język. Wiedziała jednak co nim powoduje i dlatego sama grzecznie (powiedzmy) położyła dłonie na jego ramiona i stukała palcami.
- Chciałabym, żeby miała ogromne okno z widokiem na zatokę i żebyśmy mogli z łóżka na niego spoglądać. Zawsze podobały mi się te lekko hollywoodzkie sypialnie z bardzo jasnym różowym i ogromnym łóżkiem oraz gdzieś boczną garderobą. Nie potrzebuję wiele, ale muszę mieć książki… i ewentualnie szufladę na moje zabawki - i tym razem zarumieniła się lekko, ale specjalnie w to brnęła.
Gdy tylko była taka potrzeba, Desiree potrafiła być diablicą.

Flann Rohrbach
ODPOWIEDZ