malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Zakładał, że będzie trudniej. Kończenie ponad dziesięcioletniej relacji bowiem z samego założenia już nie zapowiadało się na łatwe. Zostawiło się tam przecież tony własnych uczuć, pewien rodzaj przyzwyczajenia, ktoś był twoją codziennością. Efekt końcowy go jednak zaskoczył, bo nie czuł właściwie nic. Ostatnie miesiące (lata?) oddalili się od siebie z niebawem byłą już żoną tak skutecznie, że nie był w stanie wykrzesać z siebie choćby cienia smutku niesionego na fali pewnego sentymentu do kogoś, kogo kiedyś się kochało. Jasne, że nie było nic fajnego w uczuciu porażki, jakie w związku z rozwodem w małym stopniu rozgaszczało się gdzieś pod jego skórą, ale w ogólnym rozrachunku zamiast wszechogarniającej niemocy czuł spokój.
Spokój ten był tak wspaniałym uczuciem, że po prostu nie byłby w stanie nie ekscytować się wręcz tym, co miało w najbliższym czasie nastąpić. A musiał przyznać, że coraz śmielej patrzył w przyszłość, którą było nowe, wspólne życie z jego ukochaną Desiree.
I którego to pierwszą (choć może raczej najważniejszą?) część chciał jej dzisiaj pokazać.
Samego ich spotkania nie mógł się doczekać niczym jakiś niecierpliwy uczniak. I nawet nie chodziło o cały ten element niespodzianki, który pewnie nawet niespodzianką nie był, Desi w końcu nie była żadnym głupiutkie dziewczęciem, żeby nie domyśleć się o co chodzi. Chodziło raczej o to, że od tego całego nieszczęsnego wesela mieli dla siebie mniej czasu. Flanna pochłonęła rozwodowa machina - i musiał przyznać, że chyba w najśmielszych snach nie przypuszczał, że ludzie będą sobie komplikować życie do tego stopnia, jakimiś papierkami, oświadczeniami i innymi świstkami. Nagle musiał się zmierzyć z podziałem majątku, kwestiami nazwiska, praw własności i reszty rzeczy, od których regularnie dostawał migreny. Desi za to musiała się bardziej pilnować w swojej - nadal niestety jeszcze starej części życia. Jeden falstart w postaci przyłapania przez jego żonę na tym weselu z piekła rodem już zdążyli zaliczyć, nie było miejsca na powtórkę, choć z niecierpliwości wymieszanej z zazdrością w końcu go wręcz skręcało.
Więc gdy w końcu udało się im wyrwać ponownie chwile dla siebie, był wręcz wniebowzięty. I zupełnie jak jakiś zakochany młokos chciał pochwalić się przed nią wszystkim, co w międzyczasie udało mu się załatwić. Przywiózł ją więc do domu, który w końcu kupił, co prawda dopiero kilka dni temu, miejsce wymagało pewnych remontów i dostosowania do potrzeb właściciela właścicieli, ale i tak chciał się tym podzielić z Desi już. Niewiele mu nawet brakowało do tego by niczym jakiś podekscytowany młokos bawić się w jakieś teatralne zasłanianie i odsłanianie jej oczu już na miejscu, powstrzymał się jednak i po prostu ją na to miejsce przywiózł, przez całą drogę czule ściskając jej dłoń, trochę jakby w obawie przed tym, żeby się nie rozmyśliła i mu po prostu nie uciekła.
- I jesteśmy - oznajmił więc zupełnie naturalnie, kiedy w końcu zjeżdżał z głównej drogi na podjazd przed właściwym domem. Kilka sekund później zaparkował, wysiadł a potem pomógł to zrobić swojej ulubionej blondynce. Stanął za jej plecami, przyciągając ją do siebie tak, by mogła się nimi oprzeć o jego klatkę piersiową i delikatnie pocałował ją w skroń. - Cholernie tęskniłem - wyszeptał jej nad uchem, korzystając z nadarzającej się okazji, ale jednak postanowił jej nie rozpraszać. Skupił się więc na mocniejszym przytulaniu jej do siebie i postanowił choć spróbować zabawić się w prawdziwego gospodarza. - Jest tutaj jeszcze co prawda całkiem pusto i wymaga pewnie masę roboty... Ale jest - i zaśmiał się nawet trochę. Próbował nie dać po sobie poznać, że tak właściwie to wszystko co musi ostatnio załatwiać, doprowadza go do białej gorączki. Jego jedyną motywacją było bowiem chyba to, że w końcu zaprowadzi go to do wspólnego życia z Desi właśnie, nie mógł więc na to kręcić nosem.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Powinna poczuć się pewniej od kiedy Flann już postanowił na dobre rozstać się z domu i wyprowadził się z posiadłości. Tak naprawdę już niewiele dzieliło ich od wspólnego życia, a przecież to był dla niej priorytet. Tyle, że nadal nie opracowała najlepszego wyjścia z patowej sytuacji, w której znajdowała się już przecież kilka lat. Nawet powrót do szpitala (za radą Jamesa i jego błogosławieństwem) niewiele jej w tym pomógł. Wiedziała, że musi nastąpić konfrontacja i obawiała się jej tak bardzo, że dosłownie przestała sypiać. Nadrabiała to nocnymi dyżurami, które wkrótce zamieniły się w całe dnie w pracy i kradzione kilka godzin snu na łóżku obok ulubionego pacjenta, który nie chrapał.
Chemia wykańczała go tak bardzo, że nawet to mu zabrała, łącznie z włosami pozostawiając jedynie poczucie humoru, które sprawiało, że Desiree jeszcze jakoś się trzymała. W końcu Flannowi nie mogła zawracać głowy, zresztą nigdy nie była przyzwyczajona do tego, że ktokolwiek poza Dillonem by ją słuchał i wspierał, więc z problemami radziła sobie sama. Nie mogła i nie chciała zwalać mu się jeszcze na głowę, gdy wykańczał go rozwód i masa spraw, o których nawet nie mogła mieć pojęcia.
Wprawdzie jej rozstanie mogło zakończyć się tragedią, ale przynajmniej nie musiała wypełniać ostro rubryczek, tłumaczących wysokiemu sądowi, dlaczego chce zakończyć to małżeństwo.
Z tego też powodu po części nie narzucała się mu dając mu odsapnąć po wydarzeniach z wesela, a po części jak głupia za nim tęskniła. Świadomość tego, że jak wszystko się ułoży, zostaną całkowicie sami była upajająca również dla niej i pragnęła absolutnie uczestniczyć w tych przygotowaniach, nawet jeśli właśnie wyrywał ją z trudnego dyżuru i trochę słaniała się na nogach od głodu, bo nie miała kiedy przekąsić obiadu. Wystarczył jednak jego uśmiech i o wszystkim zapominała dając mu się zawieźć samochodem do dzielnicy, w której kiedyś szukali domu z Jamesem i która odstraszyła ich cenami jak z księżyca.
Podejrzewała jednak, że dla kogoś pokroju Flanna kupno tu mieszkania nie było żadną trudnością, choć nigdy nie wnikała dokładnie w jego majątek. Nigdy też nie czuła potrzeby, by z nim o tym dyskutować, więc gdy przywiózł ją do tego domu z zachwycającym widokiem na morze, zamarła.
Dała mu się jednak poprowadzić i objąć, a gdy rzucił jej do ucha, że tęsknił, na moment zapomniała o tych widocznych wręcz gołym okiem różnicach między nimi. - Chodź tu - i nie byłaby sobą, gdyby nie odwróciła głowy, by mu skraść delikatnego całusa. Na bardziej wylewne i właściwe powitanie mieli jeszcze czas, o ile mu nie padnie po drodze ze zmęczenia. A może z faktu, że w jego ramionach jak w żadnych innych nie czuła się bezpiecznie i przy nim zawsze spała jak dziecko. Dała się jednak odwrócić grzecznie do tego nabytku i gdy zaczął jej opowiadać o remoncie, parsknęła wreszcie. Nie mogła się już powstrzymać.
- Kochanie… - rzadko się do niego tak zwracała, ale to był jedna z tych chwil, gdy zaczynała zdawać sobie sprawę, że jej partner buja absolutnie w obłokach i trzeba go nieco ściągnąć w dół, przynajmniej dla jego dobra. - Czy ty kupiłeś sobie dom z - rzuciła ponownie spojrzenie na ten budynek - z jakimiś sześcioma sypialniami, by mieszkać tu po rozwodzie? I tak po prostu jakbyś kupował bułki? - nie chciała brzmieć zbyt surowo, po części ją nawet bawiło jego nonszalanckie podejście do życia, ale spodziewała się zdecydowanie jakiegoś apartamentu na przeczekanie, a nie tego. - Zaraz, zaraz… Nie, Julia nie może się tu wprowadzić - oznajmiła kategorycznie, bo może dlatego stwierdził, że taka rezydencja (trzeba nazwać rzeczy po imieniu) będzie odpowiednia. - Ja wiem, że się przyjaźnicie, ale nie - i mimo wszystko na koniec roześmiała się, bo po pierwsze, to brzmiało absolutnie absurdalnie w zestawieniu z jej dniem, a po drugie, mimo wszystko kochała jak szalona tego wariata, nawet jeśli o ziemskich sprawach wiedział tyle samo co ona o jego życiu na świeczniku.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Wydawać by się może i mogło, że był ostatecznym wręcz lekkoduchem, ale przecież nie był ani naiwny, ani głupi. Wiedział, że sama wyprowadzka z - rodzinnego do tej pory - domu, złożenie papierów rozwodowych i zakup nowego miejsca zamieszkania to nie jest już wszystko i od teraz będzie tylko długo i szczęśliwie od. Nie. Przed nim, ba - przed n i m i - jeszcze owszem, długa, ale całkiem za to wyboista droga do wspólnego szczęścia, mimo to musial przyznać, i co więcej chętnie zrobiłby to na głos, że czuł teraz wszechogarniający wręcz spokój. Było coś upajającego w tym, że nie musiał więcej udawać. Ani swoich uczuć do (niebawem byłej już) żony, ani tego co robi w trakcie dnia i czemu zaczął znikać, ani tego że powroty do domu w którym nie ma Desiree sprawiają mu frajdę, ani tego że czuje się spełniony czy szczęśliwy. Szczęście - niczym jakieś pieprzone słowo klucz - mógł bowiem używać zamiennie z imieniem swojej dziewczyny. Desiree. Kobiety, która swoim pojawieniem się w jego życiu w pewien sposób go uratowała. Nie dość, że od niemocy twórczej (owszem, powoli się przełamywał) to jeszcze teraz wyciągała go z kryzysu (bo o zepsutej relacji wspominać dodatkowo już chyba nie trzeba).
Kobiety, którą teraz stawiał może i przed pewnego rodzaju faktem dokonanym, ale wierzył że to będzie d o b r e.
- Kochanie... - wciął się więc jej w słowo, trochę pewnie nieelegancko przerywając i przedrzeźniając ją w jednej chwili, zaśmiał się krótko i cicho (trochę nerwowo), i pozwolił jej skończyć. Czy zastanawiał się jak niedorzecznie może wyglądać ta sytuacja? Zaczął dopiero teraz i pewnie gdyby tylko był jednostką posiadającą ciut więcej skromności, spłonąłby właśnie rumieńcem, po czym zacząłby wszystko odwoływać. Cóż, jaką szkoda że nie Flann. - Sypialnie są cztery - pouczył ją z całą możliwą pewnością siebie i tak, jakby to miało jakikolwiek wpływ na jej ocenę zastanej sytuacji. Ogólnie przyjętym faktem jest przecież to, że na czterech sypialniach kończy się byle mały domek, a dopiero dalej zaczyna rozległa posiadłość. - Część metrażu zabiorą jeszcze przeróbki pod pracownię - zabrzmiało pewnie tak, jakby właśnie próbował się wytłumaczyć, a było to co najwyżej stwierdzenie faktu. Oczywistości. Oczywistości, jaką dla niego samego było posiadanie w domu prywatnej pracowni. Nie był przecież byle artystą, nie mógł pozwalać sobie na przeciętność. Dla samej Desi powinna być to również pewnego rodzaju mała lekcja - nie dla jej chłopaka skromne M2, na którym zwykły mieścić się trzy- lub nawet czteroosobowe rodziny. Rohrbach wraz ze swoją osobowością i zamysłem twórczym potrzebował całego domu. Wróć, całej willi. Nie zajmował sobie jednak w tym momencie głowy tym, że zaczną wychodzić między nimi pewne różnice.
Na dodatek, chyba nie do końca zrozumiał sens jej pytania.
- Przecież muszę gdzieś mieszkać - nawet się jakoś minimalnie zjeżył, nie zamierzał jednak tego specjalnie po sobie okazywać, więc przygarnął ją do siebie zdecydowanie i cmoknął w czubek głowy. Zamierzał się na więcej tych pocałunków, ale nagle uslyszał imię Julii. - Hm? - niby zagadał, ale przerobił szybko w głowie to co właśnie usłyszał i uśmiechnął się tak, jakby właśnie usłyszał w wykonaniu Desi najbardziej niedorzeczną z niedorzecznych rzeczy. Uwielbiał Julię, naprawdę wiele by dla tej dziewczyny zrobił, ale w tego rodzaju starciu z Desiree niestety wynik był na korzyść blondynki. - Nie, nie, nie - pokręciło głową jak jakiś obrażony kilkulatek. - Tutaj ściągnę sobie inną dziewczynę - uśmiechnął się do niej cwanie. Miał się nawet podroczyć wymieniając jakieś cechy pozwalające ową niewiastę zdemaskować, ale wiedział - a przynajmniej liczył na to - że Desi rozumie, że ten dom, jak i zresztą wszystko co ostatnio robił było dla n i c h. Więc niebawem to ona sama miałaby się stać tego miejsca p a n i ą.
- Chodź, pokażę ci wszystko - pociągnął ją w końcu w stronę wejścia. Przypomniał sobie, że nadal nie mogą sobie pozwolić na wszystko, pozostając trochę anonimowymi.
Szczęśliwie, już bliżej niż dalej.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Tak naprawdę po raz pierwszy szła w relację, która nie wynikała z podobieństw charakterów czy celów. Wcześniej zawsze była ostrożna i starała się dobierać partnerów tak, by mieć o czym z nimi rozmawiać bądź by mogli zrozumieć trudy medyka. Czyż nie słyszała w szatniach jak wielka odpowiedzialność na nich jako na lekarzach spoczywa? Nie każdy zaś mógł sobie z nią poradzić jako partner. Z tego też powodu daleka była od lekkomyślnych związków. Jak okazało się jednak, James był cudownym mentorem jedynie na szpitalnych korytarzach, w domu zamieniał się w potwora. To z tego powodu pierwszy raz poszła za swoim instynktem i odkrycia, jakie wówczas dokonała, zawierały się w krótkim epickie.
Bo taka była ta cała miłość do Flanna. Zjawił się w odpowiednim czasie, uratował ją, ale przede wszystkim rozpalił w niej pragnienia, których nie znała. Nie liczył się wtedy jego zawód, ugruntowany sposób patrzenia na świat czy też to czy był dobrym człowiekiem.
Ba, wszak Dillon suszył wielokrotnie jej głowę, że nim nie jest, skoro dopuścił się do zdrady. To wszystko jednak straciło na znaczeniu, bo zakochała się jak pierwsza lepsza gówniara w przystojnym chłopaku i ten etap, razem z różowymi okularami trwał nadal, a wręcz teraz rozkwitał, bo nareszcie był wolny i praktycznie tylko jej związek dzielił ich od tego, by rozpocząć wspólne życie.
Przeszkoda wręcz niewyobrażalna, o czym musiała zapomnieć widząc jego entuzjazm i to poczucie, że może absurdalnie wszystko. Nie znała takich ludzi dotąd, otaczali ją raczej ci, którzy zdobywali szczyty ciężką pracą, a nie uprzywilejowaną pozycją w społeczeństwie, więc patrzyła na Flanna trochę jak na przybysza z obcej ziemi, choć nadal (paradoks!) jej najbliższego, bo trzymał ją mocno w swoich ramionach i przedrzeźniał jej kochanie. Oni nie z tych, by sobie słodzić. Wręcz przeciwnie, jego znajome perfumy i ciepły oddech na jej policzku raczej przywodziły jej na myśl bardziej pieprzne obrazki, choć chwilowo musiała skupić się na tym, co pragnęła mu pokazać. Mimo- a może właśnie dlatego- tego, że miał tego kompletnie nie pojąć.
- Kochanie… - powtórzyła więc śmiejąc się. - Na co ci cztery sypialnie? Ja na przykład zamierzam spać w jednej i myślę, że ty ze mną - pokręciła głową, bo jeszcze chwila, a się okaże, że specjalnie kupił mały domek, a ona grymasi. - I tak, wiem, że potrzebujesz pracowni, bo inaczej nie będziesz miał z czego kupować takich maleństw - zauważyła rozbawiona i pokręciła głową. - Ja po prostu jestem zaskoczona, bo spodziewałam się, że na początek coś wynajmiesz - wyjaśniła wreszcie, ale tak po prawdzie niewiele miała do gadania. To w końcu były jego pieniądze i jego sprawa w jaki sposób je wydaje, nawet jeśli wydawało jej się to mocno lekkomyślne. W końcu jeszcze miał przed sobą bolesny rozwód i wszystko mogło się zmienić. Nie umiała jednak ostrzej przedstawiać swojego punktu widzenia- nie, gdy pocałował ją w czubek głowy i musiała się uśmiechnąć sama do siebie. Nie tylko, zresztą, z pocałunków, ale i z jego deklaracji, że pani (panna?) Crane zostanie tylko gościem w tym miejscu. Przy całej swej sympatii (minimalnej) do tej dziewczyny i zaufaniu do Flanna, wolała ich trzymać od siebie z daleka.
Zresztą nawet nie to było w tym momencie najważniejsze, ale fakt, który dotarł wreszcie do niej i sprawił, że odwróciła się do niego z zaintrygowaniem.
- Kupiłeś ten dom dla nas? - zapytała tak po prostu, bo przecież fakt, jeszcze wiele wody miało upłynąć zanim będą na tyle w poważnym związku, by ze sobą zamieszkać, ale najwyraźniej Flann myślał przyszłościowo i to co najlepsze, ujmował ją w tej wizji czyniąc z niej gospodynię tego miejsca. Po chwili jednak pomyślała, że to dość butne zakładać taki scenariusz i tylko kiwnęła głową, gdy stwierdził, że pokaże jej resztę.
Tak naprawdę jak tak dalej pójdzie to zamieni się w beznadziejną romantyczkę i to na dodatek całkowicie zapatrzoną w swoje kochanie, które właśnie trzymając ją za rękę z przejęciem opowiadało o tym jak to będzie wyglądać i jak jasna jest kuchnia. A przecież na zewnątrz mogą wystawić ogromną huśtawkę. Obserwowała bardziej jego niż słuchała i wiedziała, że i może faktycznie unosił się nad ziemią, ale po raz pierwszy chciała, by i ją porwał ze sobą i nigdy nie puszczał.
Chyba właśnie tak wygląda zakochanie.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Pewnie powinien się domyślić przejmować tym, że dojdą do momentu w którym zamiast zachodzących między nimi podobieństw zaczną wychodzić wszelkie różnice. I może faktycznie można było mu zarzucać pewnego rodzaju unoszenie się nad ziemią, czy wręcz odklejenie, ale nie kłopotał się tym z jednego prostego powodu - nadal obracał się wśród pewnych norm, rzeczy w jego otoczeniu wręcz przeciętnych - można rzec standard. Trochę wody więc upłynie, zanim do jego bujającej w obłokach przystojnej główki dotrze, że nie dla wszystkich jest to ten nieszczęsny standard. W tym dla jego dziewczyny. Cóż, życie najwyraźniej potrafiło być skomplikowane.
- Kochanie - zaskakująco chętnie podjął ich nową grę, lekko tym ich specyficznym prywatnym żartem rozbawiony. Mimo wszystko spojrzał na nią odrobinę zadanym pytaniem zdziwiony. Głównie dlatego, że samemu się nigdy - przynajmniej do tej pory - nad tym nie zastanawiał. Jak więc miał na poczekaniu wymyślić odpowiedź, która miała cokolwiek wspólnego z prawdą? - Przeciętny amerykański dom ma trzy sypialnie - powiedział więc całkiem poważnie. Nieważne, że przy tym o kilka razy mniejszy metraż. I brak działki z widokiem na jedną z najpiękniejszych zatok na świecie. Czas najwyższy odpowiednio zdefiniować słowo przeciętny, Rohrbach. - Ale, och - powinien dziękować w tym momencie wszystkim bóstwom odpowiedzialnym za takie rozgadanie u kobiet. Do kościoła może i nie pójdzie, ale dzięki wam wszyscy święci! -Czy właśnie rozgościłaś się w tym domu? - dokończył z zaczepnym uśmieszkiem. Za rzecz kompletnie oczywistą - zupełnie jak dwa plus dwa to cztery - uznawał fakt tego, że ten dom już od pierwszego dnia jest i c h, nie wyłącznie jego. I cholernie mi się podobało z jaką pewnością Desiree przypominała o swojej obecności w głównej sypialni. Obrócił ją do siebie i złożył na jej ustach przelotny pocałunek. Lekko uniósł jej śliczną główkę, podsuwając palce pod brodę i zagapił się w jej oczy. - Z dziką przyjemnością będę z tobą tutaj spał - zaserwował jej przebiegły uśmieszek człowieka, który składa obietnicę, której zamierza dotrzymać. Choćby teraz zaraz.
Słysząc jej dalsze słowa, w pewnym momencie spoważniał.
- Wiesz, że myślałem o tym wynajmie? Rozmawiałem o tym nawet z agentką nieruchomości, ale doszedłem do wniosku, że po po tym wszystkim, po tym wszystkim ostatnio... Mam po prostu dosyć bylejakości i zakładania, że jakoś to będzie - uśmiechnął się całkiem ciepło, przecież nie zamierzał być jakimś ostatecznym marudą. Nie przy Desiree. Prawda była taka, że może całkiem nieostrożnie, ale wszystko co robił - zaczynając od przygotowań do rozwodu, przez sam rozwód po planowanie teraz nowego życia, robił dla n i e j. Pod n i ą. Tak, żeby i m razem było dobrze, kiedy zaczną w końcu swoje nowe, wspólne życie. - Kupiłem więc. Coś, mam nadzieję, na stałe - pokiwał twierdząco głową jakby w potwierdzeniu swoich słów.
Z zapałem godnym kogoś zupełnie dumnego ze swojego pomysłu i co więcej - jego wykonania - przeprowadził ją od samochodu, przez cały podjazd. Zatrzymali się na przepięknie wykończonej zewnętrznej stronie wejścia, teatralnie zaczął przeszukiwać kieszenie i w końcu wyciągnął z jednej z nich pęk kluczy. Wyciągnął go w stronę Desiree, zachęcającym gestem wskazując na drzwi:
- Oczywiście, że kupiłem go dla N A S - to był najbardziej słyszy plan.
Co więcej, to był jego jedyny plan.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Jej kochanie(słowo najwyraźniej się rozgościło w ich słowniku i zaczynało żyć własnym życiem) z tą osławioną przeciętnością niewiele wspólnego miało. Wręcz przeciwnie, zakochana Desiree mogłaby godzinami opowiadać o tym jak piękne obrazy tworzy i jak bardzo uosabia dla niej mężczyznę z klasą i tak zaraźliwą charyzmą, była od dłuższego czasu pod jego niegasnącym urokiem. To właśnie on sprawiał, że jemu wszystko uchodziło na płasko, nawet kupno domu tak po prostu, bo musi gdzieś mieszkać.
Uśmiechała się całkiem rozbrojona jego logiką i faktem, że teraz dwoił się i troił, by nieco się przed nią usprawiedliwić, by przypadkiem nie posądziła go o rozrzutność.
Nie zamierzała, bo i nigdy nie planowała wchodzić w jego finanse, choć już zdążyła zauważyć, że pod tym względem dzielą ich nie mile, a całe galaktyki. Z tego też powodu musiała oswoić się z jego swobodą, która jej kojarzyła się z czymś zgoła innym. Z brakiem poduszki finansowej, z biedą, z niepokojem o jutro, z atakami paniki. Ten brak jednak najwyraźniej Flannowi nie groził i dlatego już nie zamierzała się z nim spierać o liczbę sypialni.
Dla niej, przyszłej gospodyni tego miejsca (tak, rozgościła się zupełnie) liczyła się tylko ta jedna, w której będą znajdować się oboje. Ta perspektywa zaś swobodnego bycia razem, spania bez cienia strachu nad głową była równie upajająca jak sam właściciel tego domu, który posyłał jej jeden z tych uśmiechów, od których jej miękły kolana, a potem równie zdecydowanie unosił jej podbródek, by spojrzeć w oczy.
Chemię między nimi można było wręcz kroić i dobrze wiedziała, że ten dreszcz, który osiadł w dole jej kręgosłupa zwiastował, że nie będą zbyt wiele w tej sypialni spać. Na razie, być może kiedyś zaczną, ale nie, gdy on tak cholernie na nią działał.
- Jak cię znam… - a była przekonana, że już całkiem nieźle to wiem, że ty z dziką przyjemnością będziesz mnie tutaj miał - i nie mogła oprzeć się pokusie, by delikatnie musnąć jego wargi swoimi. - I to tak jak lubisz, w którejkolwiek sypialni tego skromnego jak na standardy amerykańskie domu - każde słowo wypowiedziała niemalże przy jego skórze i tylko na koniec parsknęła śmiechem.
Dała mu jednak opowiedzieć całą historię z agentem i kiwnęła głową. Po części dopiero teraz dotarło do niej, że Flann miał dość półśrodków i falsyfikatów, a przecież właśnie tym było przez ostatnie lata jego życie. Miał prawo mieć w końcu dom, do którego będzie z przyjemnością wracać.
- Niech ci służy - odwzajemniła ten uśmiech, ale już przy drzwiach wejściowych zrozumiała, że nie jemu, a im, gdy wyciągnął w jej stronę klucze. Spojrzała na niego dłużej, a gdy potwierdził, że kupił dom dla nich, najpierw przekręciła zamek, a potem wzięła rozpęd, by wpaść prosto w jego ramiona i by mógł zwyczajnie z nią na rękach wejść do ich królestwa.
Z nią, radosną tak bardzo, że absolutnie nic nie wskazywało na piekło, które przechodzi i na fakt jak bardzo zabolało ją, gdy ją lekką jak piórko uniósł do góry. To była jednak jego chwila, a ona wyczuwała, że bardzo potrzebuje teraz odrobiny radości i zrobiłaby absolutnie wszystko, by mu ją dać.
- To co mi teraz pokażesz? Gdzie będzie pracownia, a gdzie NASZA kuchnia i sypialnia? Muszę wiedzieć wszystko! - ale ta ekstaza nijak się miała do domu, bo z nim mogła mieszkać pod mostem. Chodziło właśnie o Flanna i o szczęście, jakim promieniowała wręcz kochając go.
I miała nadzieję, głęboko gdzieś w sobie, że jest ono zaraźliwe i jej chłopak poczuje się lepiej.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Pewnie powinien się lepiej przygotować do tego, że w zarezerwowanym dla twardo stąpających po ziemi realistycznym świecie, którym sterowały twarde fakty, pewien rodzaj lekkomyślności jaki prezentował nie będzie przyjęty nazbyt gorączkowo. Znaczy - spodziewał się może i zdziwienia (przecież zakup domu nie jest łatwą decyzją nawet dla takich osobistości jak Flann Rohrbach), ale kiedy przyszło co do czego, niespecjalnie wiedział jak zachować się w momencie, kiedy druga strona reaguje obiekcjami. Zresztą, czy to o czym właśnie mówiła do niego Desiree w ogóle jakimikolwiek obiekcjami było? Dziewczyna miała sporo racji w tym, że oznajmił światu posiadanie nowego domostwa w sposób, w który zwykle chwalisz bliskim zakupem zupelnie podstawowych artykułów w sklepie spożywczym, ale cały feler polegał na tym, że wielki pan artysta po prostu nie umiał inaczej. Ucieszył się jednak, kiedy coś w temacie drgnęło i zaczynało wskazywać na to, że i jego ulubiona blondynka zaczyna przejawiać więcej entuzjazmu w temacie posiadania pierwszego, wspólnego miejsca na ziemi. (Choć nadal zastanawiał się czy nie przestrzelił z ilością sypialni).
- Jak cię znam - znowu wtórował za nią, a na jego twarzy zagościł przebiegły uśmieszek. Bardzo spodobała mu się ta zabawa w droczenie, i nie chodziło o to że wiedział dokąd ich doprowadzi (owszem, wiedział), ale o to w jak cudowny sposób rozjaśniała twarz Desi w delikatnym rozbawieniu. Uwielbiał ją taką, kiedy na usta jeszcze nieśmiało dopiero zaczynał zachodzić uśmiech, ale w oczach tańczyły już ogniki radości tak widoczne, że były wręcz zaraźliwe. Sam chciał być dla niej jedynie powodem do radości, cieszył się więc, że udaje mu się to zrealizować. - Jak cię znam, to z jeszcze dzikszą przyjemnością pozwolisz żebym c i ę t u t a j m i a ł - był wystarczająco blisko, by pozwolić sobie na kilka wyjątkowo delikatnych pocałunków, składanych to na jej szyi, to na dekolcie, w trakcie których wręcz rysował ostatnie słowa językiem na jej skórze. Lekko uniósł głowę by móc uzupełnić wypowiedź, całkiem tajemniczym szeptem wprost do jej ucha: - W każdej jednej sypialni. Na kanapie w salonie i kuchennym blacie. Meblach w przedpokoju. Pod prysznicem. W wannie. A jak będzie trzeba to nawet w samochodzie zaparkowanym w garażu - zakończył, uśmiechając się zaczepnie i tylko delikatnie cmoknął płatek jej ucha. Odsunął się na bezpieczną odległość, trochę tak jakby właśnie nie obiecywał jej erotycznego maratonu w każdym jednym pomieszczeniu ich nowego domu. - Nawet pomimo tego, jak bezkarnie się ze mnie nabijasz - przecież nie był aż takim sztywniakiem, by się jakoś wielce oburzać o te żarty z amerykańskiego domu.
Na jej wspomnienie, by owy służył tylko jemu, jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową. I nawet westchnął jakoś tak teatralnie. A to podobno mężczyźni mieli problem z domyślnością.
- Wydaje mi się, że wyraziłem się wystarczająco jasno, ale skoro nie to sforumułuję tak: k o c h a n i e to jest n a s z dom. Niech n a m służy - pokiwał twierdząco głową, jakby jedynie tego potrzebował do potwierdzenia swoich słów. Nie czekał jednak na jej odpowiedź, tylko wprowadził do środka i gestem w stylu voila uzupełnił: - Jesteś tutaj gospodynią. Dziel i rządź.
Ona chciała zrobić wszystko, by dać mu choć odrobinę radośnie, a on - dla niej. Liczył, że ten dom będzie ich wspólną radością.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
- Uhm, POZWOLĘ - i przewróciła swoimi ślicznymi, jasnymi oczętami, bo mógł i ją rozpraszać pocałunkami, które sprawiały, że jej drobnym ciałem wstrząsnął dreszcz niesamowitego podniecenia, ale nie mogła znieść spokojnie podobnych oskarżeń. Pozwalanie przecież komuś kojarzyło jej się raczej z przymusem, z erotycznym minimum do odbębnienia raz w tygodniu, koniecznie przy zgaszonym świetle i pod kołdrą, by nie musieć nawet się rozbierać ze swojej halki. Wizja, która Desiree nieodmiennie kojarzyła się z jego małżeństwem, a nie zaś z nimi i z ogniem, który teraz dopiero miał zapłonąć na dobre.
Na to święte żyli długo i szczęśliwie/
Z tego też powodu na żadne pozwolenie i oficjalne druczki Flann liczyć nie mógł, ale już na to, że roześmieje się wdzięcznie i wtuli się w jego ramiona już tak. I że niewinnie i wcale nie tak cicho doda:
- Zapomniałeś o pracowni i o piwnicy i ogrodzie. Masz tu basen? - nabijała się tylko troszkę, bo wprawdzie ton jej głosu był może i kpiący, ale spojrzenie całkiem rozpalone, gdy sunęła palcami po jego klatce piersiowej. - Zawsze chciałam to zrobić w wodzie - przyznała i przed oczami już przesuwały się jej niedorzecznie (jak na tę porę roku) niegrzeczne obrazki, w którym Flann opiera ją o ściankę basenu i… Nie zamierzała mu jednak tego opowiadać, po prostu uniosła głowę i spojrzała prosto w jego oczy wiedząc doskonale, że nie tylko zrozumie, ale i sam poczuje tę duszną atmosferę tego popołudnia, które wręcz wibrowało nie tylko od seksu, ale od emocji.
Różnorodnych, te wewnątrz niej przypominały rollercoaster, bo sytuacja w domu zaostrzała się dramatycznie, ale w końcu została z tamtego miejscu już wyeksmitowana i to właśnie tutaj stawiała swoje pierwsze kroki jako gospodyni.
Uśmiechnęła się więc pewnie, gdy tak zaakcentował, że tak, to ich dom. Po części dlatego, że właśnie chciała to usłyszeć i dlatego tak sformułowała tę wypowiedź, a po części z powodu wzdychającego teatralnie Rohrbacha, który w tym anturażu wyglądał jak faktycznie jeden z tych nieziemsko bogatych i roszczeniowych dupków. Niezły kontrast w porównaniu do tego co kryło się pod tą warstwą.
Zupełnie jakby był jednym ze swoich obrazów- pełnych faktur, fałd i perspektywy, która zmieniała się w zależności od tego, kto na niego patrzył. Desiree pomimo swojej racjonalności widziała w nim jedynie mężczyznę, dla którego straciła głowę i który dawał jej teraz rozgościć na tych przestrzeniach z uśmiechem, który mówił jej, że zaspokajanie jej było jego jedyną pracą.
Nie mogła więc powstrzymać tej ukrywanej wcześniej euforii, tego podniecenia, który wręcz ją rozpierało i wiary, która zaczynała w niej kiełkować mimo patowej sytuacji. Wszystko nagle stało się za jego przykładem dziecinnie więc proste i oczywiste, gdy wpadła do salonu, połączonego z jasną kuchnią i na chwilę, na zaledwie kilka szczęśliwych minut zapragnęła wierzyć, że faktycznie tak zaczyna się ich bajka.
Było to tak silne uczucie, że przykleiła wręcz nos do szyby jak dziecko obserwując srebrzyste o tej porze morze i walczyła ze sobą, bo teraz, w tej magicznej chwili pragnęła powiedzieć mu wprost, że jak księżniczka potrzebuje od niego ratunku i zgładzenia ogromnego smoka.
Słowa jednak nie padły, zbyt mocno była zaczarowana widokiem zatoki, która nagle była na wyciągnięcie palców.
- Zjemy coś tutaj? - nie były to najbardziej romantyczne słowa, które mogły paść i pewnie nie te najbardziej właściwe, ale przecież jak na razie mogła mu wydziergać jedynie lunch, pewnie jedzony w pośpiechu, by zdążyć z seksem.
Nie mogła przecież oczekiwać, że Flann zostanie rycerzem, a ona jak współczesna księżniczka musiała uratować się sama.

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Początkowo nie zrozumiał intencji jakie stały za tak teatralnym przewróceniem jej ślicznymi oczami i przez moment wgapiał się w nią delikatnie zdezorientowany. Nigdy nie był żadnym specjalistą jeśli chodzi o rozumienie kobiet, a wiek i pozorne doświadczenie (trochę się w końcu ich przez jego życie przewinęło) w niczym nie pomagały. W ekspresowym tempie więc próbował sobie ułożyć w głowie o co mogło chodzić, ale skoro za chwilę z taką ufnością wtuliła się w jego ramiona, uśmiechnął się lekko i równie lekko odpowiedział jej:
- Czy mam zatem zacząć dziękować o łaskawej pani? - i zaśmiał się szczerze. Mógł może i nie rozumieć zupełnie co takiego autorka miała na myśli, ale kiedy przychodziło do praktyki, czyli do samego wykonania dzieła k którym teraz tak chętnie rozprawiali, uśmiechał się właśnie sam do siebie - i to w taki cwany, prawie niewidoczny sposób - bo jednak raczej byli dobrani wręcz bezbłędnie i jeszcze im się nie zdarzyło we wspólnych planach rozjechać.
Słuchał jej jednak dalej i uśmiechał się coraz szerzej, realnie rozbawiony tym jak śmiało poczyna sobie w żartach dotyczących jego specyficznego podejścia do pewnych spraw, z których zakup nieruchomości wysuwał się mocno na prowadzenie.
- Oczywiście - odrzekł z całą możliwą pewnością siebie, po czym cmoknął ją w sam czubek głowy i trochę tak jakby lekko za bardzo podchwycił jej autorski żart, zaraz dodał: - Basen zewnętrzny i wewnętrzny, pole golfowe, siłownię, lądowisko dla helikopterów, oddzielny dom dla służby, winiarnię i salę kinową na własność - wymieniał powoli, z odpowiednią powagą akcentując każde kolejne słowo po czym wyszczerzył się trochę głupkowato i już miał puścić ją wolno, żeby zwiedzała sobie dom według własnego widzimisię ale słysząc jej następną deklarację, jednak przycisnął ją do siebie mocniej. Zniżył się troszkę, lekko opierając głowę na jej ramieniu i dodał szeptem: - Musisz być świadoma tego, że po takiej deklaracji nawet gdyby tego basenu tutaj nie było, właśnie planowanym dorobienie jednego i to w takim ekskluzywnym, ekspresowym trybie - i cmoknął ją delikatnie w szyję, po czym wyprostował się z powrotem i skupiał w najlepsze na tym by odpowiednio mocno się w niego wtulała.
Brakowało mu jej. Miał wrażenie, że od czasu tego nieszczęsnego wesela mają dla siebie coraz mniej czasu, że widują się coraz rzadziej a kiedy są daleko - nawet wymieniane wiadomości są rzadsze, jakby bardziej przypadkowe, bardziej zdawkowe. Póki co zrzucał to jeszcze na karb tego jak wszystko pokomplikował jego rozwód czy wyprowadzka z domu, choć bywały już momenty pewnego rodzaju zwątpienia gdzie zastanawiał się, czy aby to wszystko to nie był jakiś falstart? Bo co gdyby okazało się, że Desi nie uznaje tego za dobry moment na odchodzenie od partnera?
Odsuwał jednak te myśli od siebie skutecznie, tym bardziej kiedy ona była obok a jej czuły głos wyrywał go z zamyślenia.
- Tutaj? - zapytał trochę retorycznie, ponieważ między Bogiem a prawdą był prawie pewien że po krótkiej wycieczce krajoznawczej po domu i jego okolicach, tradycyjnie wybiorą się w tym celu gdzieś na miasto. - Rozumiem, że gospodyni tego miejsca planuje przygotować tutaj swój własny, pierwszy posiłek? - dopytał więc, przyglądając się jej badawczo. - Nawet gdyby musiał zostać zamówiony, bo z tego co wiem sprzętu w kuchni nie są jeszcze podłączone? - zaśmiał się w końcu.
Właśnie docierało do niego jak cudowną... i w tak zwyczajny sposób naturalną wizją była Desi szalejąca we własnej kuchni, przygotowująca jakiś obiad czy kolację dla nich. W ich domu. Z miejsca wszystko stawało się lepsze.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Czasami ją zastanawiało jak przecięły się ich ścieżki. Na pierwszy rzut oka przecież tak niewiele ich łączyło i czuła, że obcuje czasami z kimś, kto stąpał gdzieś wysoko zawieszony w chmurach. Jej problemy zdawały się zaś sprawiać, że od zawsze stała twardo na ziemi. Rodzice. Pijący od świtu do nocy, wrzeszczący na nich i robiący im piekło podczas, gdy musieli wręcz zakuwać biologię. Dillon. Idący na wojnę i łamiący jej tym serce. Nie przespała ani jednej nocy, podczas tej pieprzonej misji. Do tej pory pamiętała strach, gdy podawali, ile osób zginęło tym razem. I ta ciągła modlitwa o czyjąś śmierć, bo przecież tej swojej prywatnej by nie przeżyła. D z i e c k o. Do dziś nie uporządkowała nowego pokoju po nim, nie zabrała zabawek, żyła w zawieszeniu. Wreszcie James, który powielał w najbardziej okrutny sposób zachowania jej rodziców.
Niezrośnięte żebro, które bolało, gdy Flann ściskał ją za mocno.
To wszystko siedziało w niej i ostatnio wręcz przygniatało ją do ziemi, podczas gdy on, artysta kupował sobie właśnie dom i rozprawiał o szczęśliwej przyszłości. Pewnie powinna zachować się inaczej i cokolwiek powiedzieć, a jednak stała tam razem i uśmiechała się nieco nieprzytomnie. Może zwariowała, a może miała dość już tego wszechogarniającego smutku i potrzebowała jego silnego ramienia, które na moment chroniło ją przed całym światem.
Tak jak teraz, gdy rozbawiona kręciła głową.
- Ale z ciebie niedomyślny facet - podsumowała rozczulona, bo było jednak coś absolutnie wyjątkowego w tym jak łatwo w jej obecności wypadł z roli wielkiego malarza i stawał się nieco rozkojarzonym mężczyzną. - Chodziło mi raczej o to, że pozwalanie kojarzy mi się właśnie z jakąś łaskawą idiotką, która ledwie rozkłada nogi i leży jak kłoda. To zupełnie nie w moim stylu. Nie, ja chcę cię całkiem świadomie i z pełną premedytacją tu uwodzić - wyjaśniła bardzo dobitnie i bardzo rzeczowo jak przystało na panią doktor, choć nie mogła powstrzymać śmiechu, gdy podjął jej grę i zaczął wymieniać wszystkie te ekstrawaganckie rzeczy… dla niej, on pewnie w swoim rodzinnym domu traktował to jak wymóg. To chyba dlatego tak za wszelką cenę chciała zostawić problemy dla siebie, dla takich chwil, gdy beztrosko całował ją w czubek głowy.
- Nadrabiałeś Dynastię czy planujesz odwiedziny u rodziców? - podchwyciła więc myśl o jego wychowaniu i chętnie by obejrzała dom, gdyby ją puścił, ale to nie wchodziło w grę. Zauważyła, że im rzadziej się widują, tym potem trudno mu się od niej odkleić i choć nie komentowała tego zbyt głośno, wiedziała, że to tęsknota. Sama, zresztą, wpadała w jego objęcia jak w studnię, uśmiechając się pod nosem jak teraz, gdy mruczał jej do ucha.
- Widzisz, taka okazja przeszła ci koło nosa…- i uniosła głowę, by spojrzeć na niego z bliska. Powoli pogładziła dłonią jego zarośnięty policzek, lubiła go w tym wydaniu, właściwie poprawka, Desiree uwielbiała go absolutnie w każdym wydaniu i teraz nie mogła powstrzymać czułego uśmiechu. - Tęskniłeś, co? - bo ona też, bardzo, tak, że aż bolało i teraz jego obecność była jak zastrzyk naprawdę świeżego powietrza, którym zdecydowanie nie mogła się nacieszyć. Delikatnie rozchyliła jego wargi swoim językiem całując go nareszcie dłużej i bardziej czule. Gdyby wiedziała co kłębi się w jego głowie to pewnie znalazłaby słowa, by temu zaradzić, ale na razie zrzucała to na karb męczącego rozwodu, wystawy przyjaciółki (sic!) i zbudowania sobie życia na nowo.
To wszystko mogłoby pokonać nawet najdoskonalszych z ludzi, a ona… cholernie chciała być czymś więcej dla niego niż randką raz na dwa tygodnie.
- Tutaj - coś w domu nakazywało jej trzymać się znowu z dala od miejsc, gdzie James mógł ich zobaczyć. Wprawdzie ostatnio nie podniósł na nią ręki, ale kontrola, którą nad nią sprawował, budziła w niej dziwny niepokój. Tak silny, że musiała odsunąć wszelkie podejrzenia od Flanna, a przecież całe miasto huczało o jego romansie i nawet dziś podczas śniadania wyskoczył jej ten news podczas wiadomości.
To wszystko brzmiało jak wyrok i sama była po części tym przerażona, a po części godziła się z faktem, że James się dowie prędzej i później. Pytanie tylko co zrobi i czy…
- Wezmę tylko telefon i zamówię coś - wyswobodziła się z jego objęć i już sięgała po telefon, gdy zwyczajnie upadła.
To się stało nagle, nadal była wpatrzona w widok za oknem i próbowała to sobie wszystko racjonalnie poukładać, gdy zobaczyła tylko, że robi się jej ciemno pod powiekami, a przecież wcale nie zamknęła oczu.
Totalny blackout, czarna dziura, chyba zemdlała, bo jak w innym wypadku znalazłaby się na podłodze?

Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough

Dla niego to przecież było normalne. Nie uważał się nigdy za jakiegoś sentymentalnego gnojka, któremu regularnie odpala się czuła struna, ale do dziś pamięta zapach panujący w pierwszym nowojorskim domu, do którego przeprowadzili się z - jak zwykle nazywała to jego matka - prowincji, kiedy miał kilka lat. Dałby sobie rękę uciąć, że właśnie czuł się w identyczny sposób co wtedy - zadowolenie i pewien palący wręcz aż rodzaj podekscytowania mieszały się z lekko jedynie niepokojącym strachem, nieśmiało przebijającym się z tylnego rzędu. Różnica była jedna - kilkuletni Flann bał się co najwyżej potworów, które mogą wyjść z pod łóżka. Ten dorosły nawet nie zdawał sobie sprawy jak wielkie, dywanem ze snutej przez siebie wizji szczęścia, przykrywa przed nim właśnie Desi. Może gdyby miał świadomość, w końcu by dorósł? Dojrzał? Zachował się jak na poważnego mężczyznę przystało, a nie tak radośnie się jedynie ślizgał z tematu na temat?
- W waszej opinii wszyscy jesteśmy niedomyślni - pokiwał z niedowierzaniem głową, po czym - kiedy tłumaczyła mu realny sens swoich słów - prawie niewyczuwalnie cmoknął ją w skroń. Słuchał jej jednak jak jakiś najpilniejszy uczeń. Nie był w końcu przyzwyczajony do tego rodzaju obietnic, kiwał więc głową twierdząco, jakby w uznaniu do jej propozycji, po czym mruknął i przekrzywił głowę, przyglądając się jej w teatralny sposób oceniająco, niczym jakiś kupiec. Zaśmiał się w końcu. - Chyba nie będę wnikał skąd się wzięło twoje doświadczenie w temacie tych leniwych idiotek ledwie rozkładających nogi. Bardziej interesuje mnie za to druga część, więc sobie gdzieś tutaj zaraz usiądę i g r z e c z n i e poczekam na rozwój wydarzeń - cwany lis, wiedziała z łatwością jak go zakręcić, i to tak skutecznie że przestawało się liczyć cokolwiek innego a ważna była tylko ona. Owszem, seksualny aspekt ich relacji stał się dla nich ważny od samego początku, ale z czasem i on ewoluował w pewien rodzaj oddania i przywiązania, który chyba można było śmiało uznawać za największy przejaw prawdziwej miłości. Aż się sam do siebie uśmiechnął, i to pewnie tak zauważalnie. Machnął niby od niechcenia dłonią i trochę tak, jakby miał ją tym poganiać, wyraźnie rozbawiony dodał: - No, już, czekam.
Nie miał w końcu zamiaru poganiać jej z czymkolwiek, bo czekać mógłby na nią naprawdę długo. Pewne rzeczy mimo wszystko coraz częściej zajmowały jego głowę, nie miał zamiaru jednak narażać ich pierwszego od tak długiego czasu wspólnego dnia na jakieś swoje prywatne wycieczki.
- Skąd pomysł z Dynastią? To raptem ubodzy krewni z Ameryki - rzucił może i całkiem poważnie, po czym jednak roześmiał się lekko. Nadal bowiem nie zastanowił się nad tym, że jej prześmiewczy ton wynika z różnic.. wróć, z całej przepaści dzielącej ich w pewnych aspektach. Nie każdy w końcu mógł sobie pozwolić na to, by tak od ręki kupować sobie dom w najdroższej dzielnicy miasta. Spoważniał jednak i uśmiechnął się lekko, kiedy spytała czy tęsknił. Tęsknił jak cholera i uważał to za większy problem niż cały ten pieprzony rozwód, zmiana miejsca zamieszkania czy reszta wątpliwie przyjemnych okoliczności tak chętnie zderzających go ostatnio z betonową ścianą codzienności. - Obawiam się, że to wyjątkowo złudne wrażenie, panno Riseborough - z jego języka na nasze: za nikim nigdy nie tęskniłem bardziej. Zdawał sobie sprawę, że przy niej / dzięki niej (?) stał się jeszcze bardziej emocjonalnym człowiekiem niż kiedykolwiek wcześniej, a to jak na złość wcale niczego nie ułatwiało. Zresztą, nie musiał pewnie nawet tłumaczyć intencji swojego werbalnego przekazu, nie gdy właśnie całowali się z takim zaangażowaniem, i z takim wyczekiwaniem i tęsknotą wpisanymi w to wszystko. Omal nie jęknął cicho, kiedy się od niego odsunęła.
Obserwował jednak bez żadnych protestów jak decyduje w kwestii tego, jak spędzą ten posiłek. Owszem, trochę się zdziwił, że niespieszno blondynce do wypadu na kolejną randkę, ale zrzucił to na karb jej ciekawości całym tym ich nowym domem i całą resztą dzisiejszych wydarzeń. Myślałby pewnie o tym dłużej, gdyby Desi nie upadła.
Zemdlała.
On sam działał trochę jak na autopilocie i gdyby go zapytać jak to wszystko wyglądało, tak był przejęty że nie zarejestrował. Zadziałał mechanicznie, jak jakiś robot, w dosłownie kilku (choć realnie może kilkunastu) gestach w mniej lub bardziej elegancki sposób ulokował ją na znajdującej się najbliżej kanapie. Miał wrażenie, że "włączył" się dopiero wtedy, kiedy i Desi odzyskała świadomość:
- Co to za specjalne numery? - przecież nie naskoczy na nią na dzień dobry z serią pytań kto jak dlaczego gdzie i po co. - Już lepiej? Poczekaj, przyniosę wodę a kiedy tylko poczujesz się pewniej, zaraz zabiorę cię do lekarza - o dziwo nie panikował - co miałoby miejsce zwykle - przecież nie miał zielonego pojęcia o tym co robić w takich sytuacjach, a działał rzeczowo i konkretnie. Chyba udzieliło mu się od samej Desi. Wrócił do niej ze szklanką wody i nie dodając już nic, jedynie dosyć przypadkowo dotykał jej wszędzie (wyjątkowo bez żadnego podtekstu), zupełnie tak jakby w ten sposób mógł się dowiedzieć czy nic się.nie stało. Szkoda, że wiedza medyczna nie udzielała się tak chętnie jak ten pieprzony stoicki spokój.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Od początku dla niej to Flann był tlenem. Pamiętała jak bardzo zdesperowana i szalona była na tej drodze licząc tak po prawdzie na to, że kierowca okaże się jednym z psycholi i skończy to na co jej nie starczyło odwagi. Nie była w stanie żyć, funkcjonować, kolejne próby wyrwania się z tego domu były jedynie ułudą. Brakowało jej powietrza i wiedziała, że już dłużej tego zniesie. A tymczasem zjawił się on i jak w tych baśniach postanowił uratować księżniczkę. Może tylko w przeciwieństwie do tych historii nie był udzielnym kawalerem, a jego intencje były początkowo raczej nieczyste. Mimo tego wszystkiego wystarczyło wtedy spojrzeć w te jego przenikliwe oczy, by wiedzieć, że nigdy nie zrobi jej krzywdy.
Nie sądziła jednak, że po prawie roku będzie z nim oglądać ich nowy dom i przekonywać się, że ten jej zbawca jest z nieco innej bajki. Nie osłabiało to jednak ani trochę uczuć do niego, bo nigdy przecież nie zakochała się w tej całej brokatowej otoczce wielkiego i bogatego malarza, a w człowieku, który był w stanie pożyczyć jej koszulę i pomóc uporać się z samochodem na bezludziu. Tak i teraz wpatrywała się mimo wszystko w niego i obserwowała ten jego dziecięcy zachwyt z uśmiechem wiedząc, że ostatnie tygodnie były dla niego trudne.
Dla niej też, choć pewnie nie wypowiedziałaby tych słów nawet na głos. Nigdy nie lubiła skupiać na sobie zbędnej uwagi, daleko jej było do jednych z tych dziewczyn, które chcą być wielbione czy hołubione za to, że po prostu są. Nie dla niej było puste życie choćby u jego boku, ale przecież on o tym wiedział. Wybrał ją, poznał, dopingował w jej powrocie do szpitala i przedstawiał wizję, od której i Desiree robiło się cieplej na sercu.
On, ona, rutyna i to nie z tych, która zabija wszystkie związki. Nie, nareszcie bycie razem codziennie, kłócenie się o drobiazgi, godzenie w ogromnym łóżku (tu jednak musiał jej kupić największe!) i obserwowanie go, gdy maluje. Codzienność, którą do tej pory tak zachłannie sobie wyszarpywali, że żadne z nich na dłużej nie potrafiło od siebie oderwać ani rąk ani ust.
Tęskniła i ona, za tym jak delikatnie i niemal niedostrzegalnie całował ją skroń, za tym jak patrzył i uśmiechał tym jednym uśmiechem zarezerwowanym tylko dla niej i wreszcie jak całował ją z pasją nie chcąc opuścić jej ani na krok.
Gdyby tylko wiedziała, że tak potężnie zakręci się jej w głowie, zapewne by go posłuchała i nie opuściła jego ramion, a przynajmniej przenieśliby się z coraz bardziej zachłannymi pocałunkami na kanapę (obiecał, że i tu ją będzie miał). Zamiast tego jednak wprawdzie na tym meblu leżała, ale sama, a zaniepokojony Flann pochylał się nad nią.
Strach, głód, przygnębienie, obawa o Dillona. Była lekarką, więc z miejsca mogła wymienić wszystkie objawy tego nagłego zachwiania równowagi i wszystkie z łatwością mogła zlekceważyć, ale nie była w stanie przejść obojętnie nad nim, bladym i na tyle poruszonym, że niemal nieobecnym.
- To tylko omdlenie - wzięła od niego szklankę wody i napiła się, choć palce jeszcze niesamowicie jej drżały i nie mogła złapać ostrości widzenia. Oddała mu wreszcie szkło i położyła się z powrotem kładąc pod nogi poduszkę, by nogi znalazły się wyżej niż głowa. Na swoim oddziale jej pacjenci byli wręcz mistrzami w nagłych upadkach, więc trochę się napatrzyła. Zamknęła oczy czekając aż jej organizm znowu zacznie współpracować i dopiero wtedy dotarło do niej to tylko. Dla niej, lekarki łatwo było przyjąć to w ten sposób, ale on reagował zgoła inaczej. - Przepraszam - zreflektowała się więc i choć nie miała siły jeszcze się podnieść, złapała jego dłoń i przysunęła go do siebie. - Naprawdę sądzisz, że zawracanie głowy lekarzowi z powodu głodu jest słuszne? Bo ja nie - westchnęła i chyba pierwszy raz od dawna nie wyskakiwała z tekstem, że ona się na tym zna i wie, co się dzieje. Ba, wiedziała, ale niekoniecznie chciała mu o tym opowiedzieć, dość już miał problemów z rozwodem, domem i dziennikarzami, którzy szukali jego domniemanej kochanki. Przesunęła jego dłoń na przegub swojej dłoni. - Widzisz, bije mocno, wszystko jest w porządku, potrzebuję tylko coś zjeść - wyjaśniła i wreszcie podniosła się z kanapy czując, że wraca do siebie i wszystko będzie dobrze.
O słodka naiwności!

Flann Rohrbach
ODPOWIEDZ