prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
#12

Zbliżał się ten wielki dzień. Powoli, ale wciąż nazbyt szybko. Pierwszy raz od wielu lat rodzinna posiadłość Korvenów tętniła życiem. Puste pokoje zajmowali goście, ogród wypełniała specjalnie wynajęta służba, kuchnia pachniała wszystkimi możliwymi zapachami a pośród kucharzy kręciła się wyznaczona przez matkę Tyren znawczyni. Kobieta zatwierdzała potrawy, odrzucała je bądź wysyłała do narzeczonych.
Pięć dni. Do Eamona nadal nie docierało, że niebawem wypowie ceremonialne tak. Nie, żeby małżeństwo z Kareeną było dla niego mało istotne - nawet jakaś część mężczyzny cieszyła się na to wydarzenie. Lubił spędzać z partnerką czas. Była mu, co prawda, bardziej przyjaciółką niż ukochaną; niemniej nie przeszkadzało to w pojawieniu się naturalnego pociągu. Pociągała go. Nie tak jak inne, nie tak jak poprzednie; aczkolwiek na swój sposób. Dostrzegał w przyszłej żonie szczególne, osobliwe oblicza piękna. W sposobie w jaki uśmiechała się z politowaniem, gdy uznawała coś za głupie; ale wciąż na tyle zabawne, by wykręcić jej usta w zadowoleniu. W jej machaniu rękoma, kiedy opowiadała o pracy. W miłości jaką darzyła każdego spośród swoich małych pacjentów. Zazdrościł czułego serca jakie nosiła w piersi i chyba dlatego czuł się tak zdecydowany na ten krok. Uczył się od niej czegoś nowego, każdego upływającego dnia. Nie tylko grzał się w naturalnej uprzejmości oraz cieple dziewczyny, ale również usiłował naśladować to dobro.
Eamon zmienił się pod tymi wpływami. Rozluźnił, rozpogodził (o ile było to możliwe!). Reena nadawała jego życiu rytmiki. Wyznaczyła tempo i szedł na tym śladem. Potrzebował dyrygenta, który nie będzie mu "matkował", acz pomoże stanąć na nogi. Niekiedy zamyślał się i zastanawiał czemu Dea nie mogła tego zrobić... Czemu on nie mógł pomóc jej... Czemu miłość okazywała się niewystarczająca?
Nie planował wysyłać pisarce zaproszenia. Wydawało się to mało taktowne. Niesmaczne. Wciąż był zły na wiadomość o wypadku Britton oraz niepotrzebny przylot do Australii. Poczuł, jak gdyby Angelina zagrała mu na emocjach. Koniec końców po długich rozterkach Brytyjczyk zdecydował się poprosić narzeczoną o radę i za nią wysłać zaproszenie. Będziesz się zadręczał. Będzie Cię to gnębiło. - rzuciła wpatrując się w trzymany przez detektywa list. - Poza tym, już napisałeś jej imię i zakleiłeś kopertę. Szkoda papeterii. - obróciła się prędko i ruszyła w kierunku wyjścia wymawiając się istotnymi, zawodowymi sprawami. Nie potrafiła przekonać samej siebie, że jest to dobry pomysł - z drugiej strony, lepiej; aby do tego doszło. Było to ostateczne świadectwo zakończenia tej tragedii Tak właśnie Kareena postrzegała relację między Amerykanką a Brytyjczykiem. Jako rozwleczoną w czasie, ciągnącą się w nieskończoność tragedię w zbyt wielu aktach. Nie słyszała wszystkiego i nie chciała. Słyszała wystarczająco, by wyrobić sobie zdanie.

*

Brunet nie spodziewał się przyjazdu Deonne. Nie otrzymał potwierdzenia otrzymania zaproszenia ani potwierdzenia przyjazdu, aczkolwiek jeden z pokoi gościnnych trzymał pusty. Tak "w razie czego". Tyren wybyła akurat w miasto - zapewne uciekając od ślubnego rozgardiaszu; który nie przypadał jej do gustu. Eamon przechadzał się po ziemi rodziców, obejmując spojrzeniem chodzące po trawniku sylwetki. Dziś - w niedzielę - było ich znacznie mniej. Chodzący przy jego nodze, starszy corgi zaszczekał chrapliwie. - Tak myślisz? - ciemne ślepia zerknęły najpierw na psiego towarzysza a następnie w jasne niebo. - Myślę, że przesadzasz. Nie zanosi się na deszcz. - drugi spośród psiaków (ten samej rasy) przemknął obok Korvena z wystawionym jęzorem i pognał w stronę wejścia do holu. Stamtąd natomiast, w ich kierunku, niemalże truchtem zmierzała Martha. Przyjechała specjalnie na ślub EJ'a. Nie mogła tego ominąć. Zatrzymawszy się przy śledczym poczęła łapać gwałtowne oddechy, machając dłonią w niemej prośbie o chwilkę wytchnienia. - W porządku... Na spokojnie... Nie pali się. Chyba...? Nie pali się, prawda? - lekko skonsternowany zerknął na willę. - Przy...Przyle...Mamy gości... Przylecieli... z Australii... - ułamki sekund sprawiał wrażenie, jak gdyby nie zrozumiał słów gosposi. Ostatecznie kiwnął wyłącznie głową, spojrzał na psa i wyciągnął do niego rękę. Kucnąwszy zaczął drapać pupila za uchem. - Nie pójdzie Pan... - Nie, nie. Na pewno jest zmęczona. Zakwaterują ją w na drugim piętrze, od zachodniej strony. Błękitny pokój. Przyjdę, kiedy odpocznie. - Jest ich dwójka.

*

Oczywiście, że nie przyjechała sama. Kretyństwo. Czemu myślał, że przyleci sama? Czemu w ogóle istnienie tego tajemniczego "plus jeden" wprowadzało go w równie dziwaczny nastrój? Stojąc w jadalni raz po raz przypatrywał się zegarowi. Gdzie Kareena? Wolał stawić temu czoła z Tyren przy boku. Szczególnie, jeżeli miał zaraz poznać jakiegoś napakowanego, opalonego surfera z debilnym akcentem.
Szaleństwo. Z głębokim westchnieniem opadł na głęboki, wyściełany butelkowozielonym atłasem fotel. Korzystając z okazji Mistrz Ceremonii (starszy z psów) przysunął się nieco do właściciela i klapnął obok znajomych nóg. Eamon siedział tu od dwudziestu minut. Szaleństwo. Po kolejnych pięciu wstał z miejsca i ruszył ku staremu odtwarzaczowi ojca. Włączył jego ulubioną płytę. Za plecami detektywa jakieś grupa śpiesznych nóg pokierowała się ku kuchni. Dopiero po momencie brunet zorientował się, że ktoś został w progu. Zerknął przez ramię a jego wargi automatycznie wygiął uśmiech. Oto i ona. Niezmieniona przez czas. Przynajmniej z pozoru.
- Cześć. - pewnie zbyt długo się w nią wpatrywał, naraz reflektując i przenosząc spojrzenie na... huh? - Witam. Miło mi poznać. Eamon Korven. - automatycznie zniwelował dzielący ich dystans i wyciągnął dłoń do tajemniczego faceta. - Miło mi poznać. - powtórzył, wmawiając sobie; że to prawda. - Chciałbym przywitać Was z Reeną, ale potrzebowali jej w szpitalu. - planował jeszcze walnąć jakiś dowcip o pagerze jako ślubnym akcesorium panny młodej, ale zamiast tego zapowietrzył się z ciemnymi oczyma wbitymi w oblicze zagadkowej postaci. Obserwował, analizował. Sprawdzał.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Nie planowała przyjeżdżać.
W dniu gdy na ciemnogranatowo ubrany listonosz wręczył w smukłą dłoń Deonne pięknie zaadresowane zaproszenie zaraz po otwarciu i szybkim przeczytaniu (w myślach!) zgniecione wylądowało w koszu. Myślała, że pęknie jej serce. Leżało tam niecałą dobę nim Steve wracając z porannej zmiany w klinice przypadkiem nie rozlał na szafkę oraz połowę podłogi gorącej kawy, zdezorientowany uniósł śmietnik z którego wypadł praktycznie cały przemoczony list. Pomimo takiego zniszczenia udało mu się rozszyfrować zapisaną na kartce tajemnicę - i wbrew zadowoleniu wynikającego z reakcji pisarki szybkim krokiem powędrował po schodkach na górę, tuż do sypialni w której Deonne akurat zmieniała pościel - opierając się o próg uśmiechnął się przez kilka sekund obserwując poczynania ukochanej. Od razu wyczuł delikatne zdenerwowanie blondynki - zwykle sprzątała gdy coś nie szło po jej myśli. Simba i Cosmo (drugi golden retriver, nieco ciemniejszy - którego Dea przygarnęła z jego lecznicy rok temu, dużo starszy - schorowany) zerknęli na właściciela - lecz nie ruszyli się ani kroku. - Musimy polecieć. - rzucił krzyżując ramiona by zaraz przechylić łepetynę na prawą stronę, przyjrzał się jeszcze dobitniej twarzy Britton. Bradford choć nieumyślnie to jednak posiadał swój ukryty motyw na zbliżającą się podróż, nieustająca chęć poznania legendarnego Eamona Korvena wydawała się rozsądna, szczególnie gdy na oczach wszystkich miał wypowiedzeń sakramentalne „tak” innej kobiecie. Dea powinna to zobaczyć. Bo choć nieobecny nadal w podświadomości weterynarza nosił tytuł odwiecznego rywala, lepiej jak zapoznają się na jego ślubie - niż w progu domu jeżeli mężczyzna z dnia na dzień zdecyduję odzyskać „miłość swojego życia.” Wciąż nie czuł się do końca pewny swojego stanowiska przy dziennikarce, nawet jeśli dla niego została w Lorne Bay - niedługo później wprowadził się do jej posiadłości, a od trzech miesięcy na serdecznym palcu Britton gościł brylantowy pierścionek. Znał ich historię, nie była to jedyna pośród wielkich miłości niekończących się związków, zwłaszcza że w środku nadal walały się niektóre z rzeczy detektywa, które pod żadnym pozorem nie można było ruszyć. - Nie. - odpowiedziała marszcząc przy tym brwi. - Nie sądzę, aby mnie tam chcieli, wysłali zaproszenie z grzeczności, a ja z grzeczności odmówię. - raczej nie uważała, aby Panna młoda życzyła sobie obecności ex-partnerki pana młodego; wszystko było zaplanowane nie zamierzała tego psuć. - Być może, ale znam Ciebie i wiem, że nie darujesz sobie, że nie wsparłaś go w tym dniu. - Od kiedy stałeś się taki uczynny, huh? - Nie możemy ignorować faktu, że kiedyś znaczyliście dla siebie dużo. - prawa ręka pisarki złapała za resztkę zaproszenia. - Przemyślę to, okay? Ale takiego potwierdzenia nie możemy wysłać.


*
Stanęło na niespodziance; choć żadne ze stron nie było na nią przygotowane. Britton całą podróż do Anglii odczuwała mdłości, stres zjadał każdą komórkę ciała kobiety. Nie będziemy rzucać się w oczy. Dane słowa Stevena odbijały się od umysłu pisarki, jednak wciąż czuła, że postępowali źle. Eamona nie widziała od ponad roku, jego zaręczyny idealnie zgrały się z jej wypadkiem - miesiące rekonwalescencji, ciągłych rehabilitacji odciągały myśli dziennikarki od drugiej strony oceanu - dziś miała go ujrzeć i ; piękną (którą Angie po krótce zdążyła już opisać) niewiadomą. Nie googlowała jej, nie wyszukiwała - starała się unikać informacji na temat aktualnej partnerki, a teraz już przyszłej (za pięć dni...) żony detektywa. Wysiadając z taksówki, które podwiozła ich pod samą rezydencję - czuła, że to ten moment by wyrzucić z siebie poranne śniadanie. - O cholera... - mruknął Bradford ciemnym spojrzeniem oplatając całą letnią posiadłość. - On jest jakimś lordem? - odwrócił się szybkim krokiem kierując do bagażnika i wyciągając cztery walizki gdzie z nich trzy należały do ukochanej. - Ma jakieś korzenie szlacheckie. - odpowiedziała podchodząc do weterynarza i również zerknęła na wielki budynek, który właściwie znała od poszewki. - Tylko tak się prezentuję, w środku ewidentnie widać zniszczenia. - skłamała, obejmując mężczyznę jedną ręką w pasie. Steven nie był zamożny, w Australii posiadał farmę, która niekoniecznie dawała mu tyle dochodów ile oczekiwał - próbował swoich sił w wykupieniu udziałów w klinice weterynaryjnej w jakiej pracował, lecz żaden bank nie mógł mu zaproponować tak wielkiego kredytu, nawet pomimo zastawienia domu. Deonne chciała pomóc, odrzucił propozycję - męska duma mu na to nie pozwalała, a ona już więcej nie zapytała. - Zapaliłabym jeszcze... - niestety nie zdążyła, albowiem zza rogu wyskoczyła Martha, a uśmiech Dei automatycznie się poszerzył, widząc pulchną kobietę poczuła ulgę - czyżby powróciła do zajmowania się posiadłością na stałe?
Cała trójka chwilę rozmawiała, głównie w drodze do wyznaczonego pokoju gościnnego, kiedy gosposia zniknęła tak szybko jak się pojawiła, tym razem to Bradford objął dziewczynę w pasie opierając brodę o ramię. - Muszę przyznać, że facet ma gest. - błękitne pomieszczenie perfekcyjnie komponowało się z duszą pisarki; tylko, że Britton niekoniecznie wierzyła w akurat jego zasługę. - To nie on wybierał pokoje. - prawdopodobnie to ostatnie zajęcie jakiego Korven mógł się podjąć, w końcu powinien skupić się na czymś innym - wypowiedzeniem swojej przysięgi, niż zakwaterowaniem. Znowu odczuła mdłości. - Wskoczę pod prysznic i pójdziemy coś zjeść, okay? - po tych słowach zniknęła zza drzwiami; w końcu musiała też narzucić na siebie lepsze ubranie niż pognieciony dres na podróż.

*
Po schodach schodziła powoli, wysokie szpilki okazały się niezbyt dobrym kompanem, jednak miała w sobie wrodzoną cechę pierwszej dobrej prezentacji, Steve był tuż obok, z narzuconą jasną koszulą - i ciemnymi spodniami wpasowywał się w stan dresscode innych zebranych. Nie wychylać się ponownie ujrzało światło dzienne w umyśle dziewczyny, a jednak nadal odczuwała na sobie spojrzenia innych. Chwila nieuwagi i nagle znalazła się na przeciwko niego, drugiego a raczej pierwszego, jedynego - na zawsze, wieki wieków - nie spodziewała się ujrzeć go tak szybko. Wyglądał dobrze, doskonale - przystrzyżony, dopasowany - pachnący; widocznie też patrzyła zbyt długo, zbyt intensywnie - to tylko wspomnienia. - Cześć. - odpowiedziała jakby automatycznie przeczesując palcami swe idealnie pokręcone loki, dopiero za moment jasne spojrzenie powędrowało ku wyciągniętej dłoni weterynarza. - Cześć, Steven Bradford. - ewidentnie bardziej luźniejsze przywitanie, to ich różniło. - A właściwie to Steve. - dodał ściskając uścisk, aby następnie cofnąć się o krok. Czuła spojrzenia obu mężczyzn. - Boże, hi... - nieco niezręcznie podeszła bliżej delikatnie obejmując bruneta, owa chwila trwała z kilka sekund. - Moje gratulację. - Właśnie tak.... eeee, gratuluję. - wypowiedziane trochę jakby przez zaciśnięte zęby.
Ponownie wpełznął niezręczny moment.
- Mówiłam Stevowi, jak tu wszystko pięknie wygląda. - dokładnie w tej chwili prawa dłoń kobiety znalazła się nad przedramieniu partnera. Dziwnie było tak stać na przeciwko Eamona, szczególnie że zawsze stała przy jego boku. - Chcieliśmy coś zjeść i planowałam zabrać go do stadniny, ale znowu dobrałam niedobre buty na takie ekscesy. - zaśmiała się cicho, nerwowo zerkając w stronę zainteresowanych przechodni. - I chyba będzie musiał mnie nieść z powrotem. - dodała, ponownie się uśmiechając. - A kiedy pojawi Panna młoda? Też powinniśmy się przywitać, zanim staniecie w świetle reflektorów i już nie będzie do was dojścia. - Bradford zażartował, spoglądając na blondynkę.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Uśmiech prędko spłynął mu z twarzy - był to bowiem wciąż ten sam, stary Eamon nie potrafiący utrzymać zadowolenia na buzi przez dłużej niż piętnaście sekund. Niemniej coś zmieniło się w brunecie od ostatniego spotkania z Deonne. Ciemne oczy zdawały się odzyskać odrobinę dawnego blasku. Stał przed nią z podciętymi włosami, dobrze przystrzyżonym i niedługim zarostem. Zamiast wymiętej starej marynarki przewieszonej niechlujnie przez ramię prezentował się w czarnej koszuli z rozpiętymi górnymi guzikami, ciemnych jeansach. Nadgarstek obejmował mu stary, niedziałający zegarek ojca; z palca serdecznego błyskał rodowy sygnet. Pachniał wodą kolońską a bił od niego niemalże spokój. Chociaż wciąż wisiała wokół niego jakaś aura wewnętrznego napięcia z którą niekiedy z trudem przychodziła mu walka. Protezę dłoni skrywała czarna, skórzana rękawiczka.
Biorąc pod uwagę okoliczności mężczyzna zachowywał się bardzo elegancko i na tyle naturalnie na ile umiał. Na powitanie objął kobietę ramieniem odruchowo wpatrywając się w stojącego na wprost faceta. - Steve. - powtórzywszy za nim ważył przez moment słowo, jak gdyby za imieniem skrywał się ciężar wartości (bądź jej braku) owego człowieka. - Dziękuję. Tak, tak... Wygląda nieźle. - rozejrzał się z nieskrywaną satysfakcją. Chyba nie lubił mieszkać tu sam, chyba o to chodziło. Z Kareeną było inaczej. Pogodniej. Nawet jeśli duży wycinek czasu przebywała poza domem. - Nie było tu tak czysto od śmierci rodziców. - z westchnieniem wbił spojrzenie w pannę Britton. Kąciki ust automatycznie uniosła mu bliżej niezbadana, ciepła emocja. Potem czekoladowe tęczówki zjechały w dół. - O Boże, Dea... - widząc szpileczki wywrócił oczyma. Drugiego komentarza nie uraczył uwagą.
- Jak wspomniałem jest w szpitalu. Pracuje na dziecięcej onkologii. Oddaje swoim pacjentom każdą cząstkę wolnego czasu, ale niebawem powinna wrócić. - w zmechanizowanym odruchu lekko złapał pisarkę pod łokieć i przesunął w swoim kierunku; gdy za jej plecami przechodziła postać niosąca ciężką, olbrzymią donicę wypełnioną kwiatami. - Nie radzę iść do kuchni. Dzień jest piękny, więc może... - w tej chwili nieznacznie kiwnął na przechodzącą obok kobietę. Ta natychmiastowo zatrzymała się i wbiła w niego pytający wzrok. - Nasi goście przylecieli z bardzo daleka. Przynieś drugie śniadanie do ogrodu. Coś przyzwoitego. - po wysłuchaniu instrukacji dziewczyna kiwnęła i wyruszyła do realizacji powierzonego zadania. Korven świetnie sprawdzał się w roli pana domu. Wcześniej od niej uciekał i z początku czuł się niezręcznie wydając polecenia; lecz z czasem przywykł do takiej dynamiki. Ostatecznie, za coś płacił tym ludziom. Ponadto, istniała w nim ta ojcowska cząstka - element upodabniający go do Artura. Stanowczość. Łatwość w budowaniu respektu. - Idziemy? - dłonią wskazał odpowiednią stronę, gdzie we trójkę (nie licząc psa decydującego się towarzyszyć EJ'owi absolutnie wszędzie) poszli w ciszy; a raczej przy akompaniamencie drobnych hałasów i krzątaniny. Na zewnątrz, pod elegancką markizą tarasową było zdecydowanie przyjemniej.
- Piszesz coś nowego? - siedząc, wodził oczyma po Britton, raz po raz nieco nerwowo i prędko zerkając na Stevena. Finalnie, kiedy wciąż jeszcze Dea mówiła bądź zadawała pytanie wbił oczy w Bradforda. Gdy zapadła cisza ponownie zerknął na rozmówczynię. - Um... tak... - z gardła bruneta wydostało się odchrząknięcie. - Zamyśliłem się, przepraszam. Cieszę się, że widzę Cię w dobrym zdrowiu. Po prostu... Czy mogłabyś powtórzyć? - zanim to zrobiła do ogrodu weszła ta sama dziewczyna, która poprzednio otrzymała od Eamona zadanie przyniesienia śniadania. Za nią wpadła roztargniona, zmachana Reena i szczerze powiedziawszy kamień spadł Korvenowi z serca. Jeszcze nigdy tak nie ucieszył się na widok narzeczonej. Jednak siedzenie z eks-kochanką oraz jej partnerem wydawało się cholernie niezręczne i niestosowne w pewnym stopniu. - Oh... przepraszam, że zostawiłam Cię z tym na tak długo... Martha mi już powiedziała... Witam. - najpierw minęła zgromadzenie i podeszła do EJ'a by złożyć mu na ustach prędki pocałunek, potem machnęła ręką prosząc tym samym; aby na powrót usiadł (maniery, ale i spontaniczny impuls nakazały mu gwałtownie wstać), ale zanim to zrobił przedstawił Tyren. Festiwal powitań wreszcie zdawał się zakończyć. Wszyscy znowu siedli. Na chybotliwym stoliku stanęły tace z tostami, kiełbaskami i jajecznicą. - Dlaczego to się rusza? - Karie delikatnie poruszyła stołem. Na widok jej pedantyzmu śledczy uśmiechnął się szeroko. - Powiem komuś, żeby się tym zajęli. Nie przejmuj się... To chyba ten syndrom panny młodej, nie uważacie? - sondował, sprawdzał; czujnie obserwując reakcje, wypatrując odpowiedzi. - Daj spokój, żaden syndrom. Jeżeli mam syndrom panny młodej to Ty chorujesz na dupkow... - ucięła, w zakręceniu poprawiając okulary przeciwsłoneczne. Rozbawienie na twarzy Eamona rozbłysło i powoli zaczęło ginąć pod standardowym nieco znudzonym a nieco posępnym wyrazem twarzy. - Wiele o Tobie słyszałam, Deonne. Dobrze Cię widzieć w... - ...zdrowiu? Tak, już wspomniałem. - Tak. - niezręczna pauza bo po jednej rozmowie na temat bezsensowności wylotu do Australii (a raczej poza jednym wybuchem wściekłości i frustracji Korvena zachowaniem Angeliny) para nie dyskutowała na ten temat. - Jesteś pisarką, prawda? Bardzo intrygujące zajęcie. Próbowałam się w tym, ale nie wyszło. - Kareena jest uzdolnionym badaczem i opublikowała kilka tekstów naukowych. - znowu machnęła ręką. Nie robiła tego celem maskowania braku skromności. Naprawdę nie uznawała swych osiągnięć za godnych skupienia. Co innego profesja Dei - dlatego po powyższym zapadła cisza a całą uwagę zogniskowano na blondynce.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Oprócz nieustępujących mdłości, Deonne czuła się poddawana próbie; przyjazd do Anglii był niemal wyzwaniem, szczególnie że ostatnia wizyta w żaden sposób nie przebiegła pomyślnie. Teraz zjawiła się nie na chrzcinach, nie na odwiedzinach, a na ślubie osoby, która niegdyś znaczyła dla blondynki wszystko. Właściwie to spodziewała się, że Eamon powtórnie [potrójnie] się ożeni, tylko nie wiedziała, że nie z nią. Taki przebłysk przejął inicjatywę w umyśle pisarki, dosłownie na moment, na zaledwie kilka sekund, bo zaraz po tym pojawiły się wyrzuty sumienia. W końcu przyjechała tu z fantastycznym mężczyzną, takim który nie miał najmniejszych oporów by nałożyć na jej palec diamentowy pierścionek.
Steve.
Przystojny, zadbany, godny oraz gotowy na przyszłość u boku Britton - bo choć nie mieli łatwo, zwłaszcza na początku - na idealnie opalonym (jak i zadbanym!) ciele dziennikarki wciąż widniała skaza blizna po cesarskim cięciu - mały Cole nigdy nie zdążył złapać pierwszego oddechu, owe wydarzenie odbijało się na wspólnym egzystowaniu z ukochanym, wciąż cierpiała - nie do końca potrafiąc sobie poradzić ze stratą, tylko teraz robiła to w ukryciu. Ukrywanie emocji wyssała z mlekiem matki. - O wow. - rzucił Bradford trochę z automatu obejmując partnerkę w pasie, nie było to spowodowane „oznaczaniem terenu” - Steven nie miał w sobie ani krzty intryg, nie pielęgnował złości, ani tym bardziej zazdrości - lubił dotykać wybrankę, czuć jej ciało pod palcami. W tej sytuacji to akurat Dea nieco się zdystansowała, odczuł że nieruchomieje, ale mimo to nie zabrał ręki - domyślał się, że aktualna sytuacja nie wpływa na nią korzystnie. - Chyba wynalazłeś prawdziwego anioła, rzadko się zdarza, aby kobieta na swoim własnym przyjęciu zniknęła. Co nie? - weterynarz był troszeczkę dowcipnisiem, lecz w delikatny sposób - nikogo nie obrażał, a raczej rzucał żartami by odrobine rozluźnić atmosferę pośród zebranych. - Prawda. - tylko na tyle dziennikarka potrafiła się teraz zdobyć, to i tak był sukces! Na inne opowieści związane z Kareeną zwykle komentowała przeciągłym milczeniem - były one głównie przekazywane od Jonathana, który od wypadku samochodowego pary coraz częściej kontaktował się ze swoją starą przyjaciółką. Lubił opowiadać, choć zdaniem Dei było to ewidentne podsycanie - może chciał uzyskać dramę, lub zupełnie coś innego - nie rozmyślała nad tym zbyt długo. Od chrzcin dzieciaczka Maeve, a w tych kwestiach znacząco mniej mu ufała - nawet gdy przyszło zaproszenie na ślub obawiała się, że może być to sprawka cwanego arystokraty.
Gwałtowne, lecz nie mocne złapanie za ramię mogło wyrządzić o wiele więcej szkody, niż zderzenie z florystką - błękitne spojrzenie dziewczyny zawisło na tych ciemniejszym, niespodziewanie oderwana z objęcia narzeczonego - odczuła jak bicie serca automatycznie przyspieszyło. Zwykły dotyk, a wyrażał tak dużo - znowu powróciły mdłości. Kilka sekund i przytaknięcie głową. - Tak idziemy, lotniskowe żarcie ssie. - przyznała posyłając detektywowi delikatny uśmiech, znowu złapał ją Steven.
Idąc z nim pod ramię, właściwie to się niego trzymała - otóż cieniutkie obcasy sprawiały, że zanurzała się w trawie, pod nosem cichutko się podśmiewała. Mogła się spodziewać, że czasem wyglądanie dobrze - koliduję z wygodą. - Radzę sobie! - odpowiedziała z rozbawieniem, kiedy Brytyjczyk na nich zerkał. - Dea nie jest dzisiaj „damą w opałach.” - skwitował weterynarz kierując się tuż za Korvenem, do najbliższego stolika. - Coś tam bazgrolę. - wyrzuciła, gdy ostatecznie usiedli, od razu poprawiła błękitna sukienkę, a włosy przerzuciła na lewę ramię - wzrok po raz kolejny powędrował ku śledczemu, lecz tym razem bez rozmarzenia. - Zdecydowałam się zrezygnować z tematu Aborygenów i zajęłam się kwestią testów na zwierzętach. Steven podrzucił mi ten pomysł, wiesz jak jest... wszyscy o tym wiedzą, ale mało kto wie jak rzeczywiście wyglądają te pożal się Boże laboratoria. Czuję, że już jestem blisko, ale chcę wejść w to głębiej, jeszcze nie wiem do jakiego punktu mnie to doprow... - nie dokończyła, ponieważ w tym samym momencie zjawił się powyżej wspomniany „anioł” - jasne tęczówki na trochę skupiły na niej swoją uwagę - opadły w dół podczas pocałunku narzeczeństwa. Odczucie dyskomfortu w tej sytuacji powiększyło się o całą skalę. Też wstała i tak samo usiadła gdy wszyscy wykonali podobny ruch.
- Hej. - mruknęła, ale z doskonałą gracją, zaraz powróciła do perfekcji, Deonne głównie prezentowała się z szerokim wachlarzem sympatii - poza tym wbrew oczekiwaniom innych blondynka nie postrzegała Reeny jako swojej rywalki, wszystko co łączyło pisarkę z detektywem zakończyło się na ławeczce w gorącej Australii - oboje się z tym pogodzili, prawda?
Britton jak i Steve nie komentowali zachowania pary, trochę jedynie na siebie zerkali, ale nie kpiąco, a raczej z delikatnym rozbawieniem. Kobieta była dumna, coraz lepiej wychodziła neutralność, przynajmniej pośród towarzystwa - kto wie, czy ten dzień nie skończy się zapłakiwaniem poduszki. - Ahhh, tak. - tym razem to ona machnęła ręką, mówienie o wypadku nadal posiadło nad dziewczyną ogromny wpływ. - Jest dobrze. - rzucone jak w amerykańskich serialach „i'm fine” - mogli dostrzec, że nie zamierzała wchodzić głębiej w temat - czasem niektóre ruchy wciąż sprawiały dziennikarce trudność. Bolało. - O wow, mam nadzieje, że słyszałaś same dobre rzeczy. - kłamstwo połączone z grzecznością, krótkie zerknięcie w stronę pana młodego i niezręczny uśmiech, poprawiła się na krześle. - Tak, przynajmniej lubię się tak nazywać. - starała się nie robić ze swojej profesji niczego wielkiego, nawet jeżeli wręcz kochała o tym mówić - wolała utrzymać się obietnicy nie rzucania się w oczy; jednak Bradford nie podzielał zdania partnerki. - Może czytałem Twoje teksty, choć zdecydowanie wolę pracę ze zwierzętami niż z ludźmi. - odrzekł raz patrząc na Deę, raz na Tyren - a w ostateczności w stronę Korvena. - Pochwal się. - Emmm... - Deonne dostała propozycję zekranizowania swojej powieści o Huntsmanie. - Jesteśmy na etapie negocjacji. - Ale wstępnie zaakceptowałaś umowę. - Niczego jeszcze nie podpisałam. - roześmiała się, niezręczność powróciła - złapała za widelec i zamoczyła go w jajku - nieco unikając wzroku zebranych. - Jeżeli dobrze pójdzie na jesieni lecimy do Seattle, odwiedzę te wasze legendarne Berrylane. - odpowiedział delikatnie pukając swym ramieniem o ramię pisarki - Britton zerknęła znad talerza w stronę Eamona, nie czekała na reakcję - zwyczajnie nie była przygotowana, iż ta informacja może wypłynąć.
Cisza górowała nad stolikiem.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Reena zerknęła na partnera i posłała mu subtelne, acz wymowne spojrzenie. Rozmawiali bez użycia słów. Czasem tak robili. Nikt nigdy się nie orientował. Spisali swój własny język zerknięć, mrugnięć i przechyleń głową - jak na najlepszych przyjaciół przystało. Nawet nie patrząc prosto na Tyren, śledczy kątem oka dostrzegał ten specyficzny wzrok. I'm fine nie zabrzmiało autentycznie. Państwo młodzi się w tym zgadzali. Na obliczu blondynki pojawił się nie tyle uśmiech co dziwaczny grymas. A może brunetka zbyt wiele przypisywała drobnym zmianom, które zachodziły na buzi pisarki? Może zbyt badawczo podchodziła do lekkiej rozmowy...
Nie! W umyśle pani doktor paliła się czerwona, ostrzegawcza lampka. Do tej dziewczyny jej narzeczony wyleciał, kiedy usłyszał; że doszło do wypadku. Za nią przyjechał z Londynu po otrzymaniu pogróżek na maila. Los związał ich razem w Berrylane po tych wszystkich, paryskich perypetiach. Kareena nie ufała żadnej wyższej sile, niemniej wierzyła faktom. A trudno zaprzeczyć niezaprzeczalnemu - Korven poświęcał dla Dei niesamowiciele wiele. Fakty. Naturalnie, że Karie przyglądała tej wygasłej miłostce i analizowała odruchy eks-kochanków. Nie podejrzewałaby EJ'a o kłamstwa czy narażanie jej honoru na szwank; aczkolwiek wolała mieć się na baczności. W odpowiedzi na grzeczny tekst weterynarza o prawdopodobieństwie czytania artykułów Reena uśmiechnęła się lekko. - Nie wydaje mi się. - założywszy za ucho kruchoczarne włosy powachlowała się dłonią. Upał był nie do zniesienia. Na wzmiankę o ekranizacji książki o Huntsmanie chyba wyłącznie Bradford podskoczył z entuzjazmem. Tyren wydała z siebie uprzejme: - Oh? Gratulacje! - ...uparcie nie patrząc na narzeczonego. Wiedziała, że poruszył się niepewnie.
Na kilka sekund zapadła cisza. Po prostu pogratuluj, kretynie. - główka panny młodej zapłonęła irytacją. Znała lubego. Wiedziała jakie ma zdanie na podniesiony temat, co kotłuje się w jego duszy i, że zaraz wyrzuci swoją opinię. - Czy to aby na pewno dobry pomysł? - detektyw poprawił się na siedzeniu. - Złapali naśladowcę, tak? Córkę Robertsa? Ale o prawdziwym Huntsmanie wciąż nic nie wiadomo. Minął zaledwie... rok? - czy tylko on dostrzegał niebezpieczeństwo tej sytuacji? Czy wszyscy powariowali? Aż spojrzał po zgromadzonych szukając jakiegoś wsparcia. Renie poruszyła tylko nieznacznie brwiami; słusznie decydując o nie dołączaniu do owej ryzykownej części dyskusji. - Gratulacje. - rzucił ostatecznie, wbijając plecy w oparcie krzesła. Palcami przesunął po wargach, jego ramiona poruszył kompletny brak zrozumienia sytuacji. - Netflix? Robią teraz dużo seriali w stylu true crime. - oglądał je z ciekawości.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Zagrzmiało.
- Nic jej nie grozi. - odpowiedziane automatyczne, lecz bez jakiejkolwiek dywersji, bardziej Dea była zaskoczona zachowaniem partnera, niż inni obecni. Steven nie podzielał zdania Eamona, uważał że najlepszym sposobem na rezultaty jest pchanie do przodu swojej wybranki - poza tym nieświadome mogło istnieć w tym coś więcej. Być może specjalnie dobierał własne słowa tak, by uderzały w byłych kochanków - bo choć nie zgadzał się z Korvenem, to także powielał obawy Kareeny. Wolał trzymać się na baczności, obserwować - odnajdywać w prostych sytuacjach „drugie dno” - pomiędzy nimi zawsze istniała jakaś niewidzialna nić - wspólne sześć lat wzbudzały wiele emocji. Rzecz jasna nie podejrzewał Britton, o choćby namiastkę niewierności - wiedział jak brzydzi się zdradą, jednak wobec detektywa posiadał niepewność - nie ufał mu; za wiele się wydarzyło - Tyren mogła być zaledwie drobną przeszkodą do powrotu niekończącej się obsesji. Dmuchał na zimne; albowiem nie chciał jej stracić. - HBO. - wtrąciła jedynie, nieco przygaszona rozmową starała się skupić swą uwagę na śniadaniu, ostatecznie ciężko było pisarce cokolwiek ruszyć.
Prawdopodobnie tak zakończyłaby się ich wspólna przygoda, gdyby na horyzoncie - dość niespodziewanie, a zarazem chaotycznie nie pojawił się Jonathan; uśmiech na twarzy blondynki ponownie się poszerzył. - Witam serdecznie, a co to takie miny? Grymasicie? - ewidentnie można było wyczuć woń alkoholową. - Dochodzi dopiero dziesiąta, nie wiedziałam, że trzeba sobie już dolewać. - stwierdziła - wzrokiem przesuwając po sylwetce arystokraty. - Jak to nie? Bawmy się, przecież przylecieliście na ślub a nie na stypę. - rzucił, by następnie okrążyć stolik aby znaleźć się tuż za plecami dziennikarki. - Reena, EJ pokażcie mi więcej miłości, halo! - w tym samym momencie dłoń chłopaka powędrowała ku Bradfordowi. - Jonathan Brighton (chyba?), a Ty to chyba jak miewam, słynny Steven, huh? - zaciśnięcie uścisku pomiędzy mężczyznami. - Porywam ich, wybaczcie mamy konspiracje, o tam. - wskazał palcem w stronę sześcioosobowej grupki, którzy z niecierpliwością wpatrywali się w całą piątkę. - I nie mogę wam powiedzieć, bo to niespodzianka, jak przystało na drużbę... - stwierdził z całkowitą powagą. Był z siebie nieziemsko dumny. - Nie mogę chodzić w tych butach, tylko je zmienię, okay? - Nie! To później, Stevie będzie Cię nosił na baranach, taka sprawa, nie może czekać. - tajemniczość w nim narastała. Dea rozłożyła ręce w geście poddania. - W porządku. Dziękuję za śniadanie, było pyszne. - i po tych słowach cała trójka zniknęła.
Gdy pojawili się pośród innych gości (a raczej najbliższych znajomych dla Eamona i niegdyś Dei; najpierw wybrzmiewały piski w aspekcie przywitania, następnie dwójka kobiet skupiła uwagę na pierścionku Britton, a gdy to wszystko się zakończyło - od razu zaczęła się wspólna libacja. Jednakże w tej całej historii był plan - rzeczywista niespodzianka dla przyszłych państwa młodych, która miała się ziścić dwa dni później - Deonne jedynie obawiała się o swój żołądek, jeżeli każde ich spotkanie miało się kończyć taką imprezą. Sama wypiła zaledwie jedno piwo, wciąż odczuwała na sobie spojrzenia innych - choć tak naprawdę w głębi myślała tylko o jednym. Kiedy przechodził - zerkała, dyskretnie - a przynajmniej tak, aby Bradford niczego nie spostrzegł - na szczęście jego dzisiejsza uwaga skupiała się na wypełnionej po brzegi szklance dwudziestoletniej whisky, oraz na głębokich rozmowach z całą grupką. To zaskakujące, lecz to pisarka prezentowała się dziś jako bardziej zacofana.
Wieczór a raczej wczesny poranek, zakończył się praktycznie wniesieniem weterynarza na drugie piętro i jego natychmiastowym zaśnięciem. Niestety dziennikarka nie potrafiła oddać się ramionom morfeusza, różnica czasu oraz zmiana klimatu dawały o sobie znać. Postanowiła poddać się bezsenności i wyruszyła na samotną podróż ku jezierze, do którego miała wybrać się wraz z narzeczonym. Przy Brightonie - było to niemal niemożliwe. Szpilki wylądowały tuż koło dużego kamienia, zupełnie zapomniała o ich zmianie, bose stopy oddawały się miękkiemu piaskowi - dopiero teraz odczuła jak wszystko z niej odlatuję. Świadomość braku żywej duszy w pobliżu działało na kobietę kojąco; musiała się uspokoić - musiała o tym zapomnieć.
Jasne oczy przesuwały się po ciemnym niebie, co jakiś czas odnajdując konstelacje gwiazd. Paliła drugiego papierosa (od niemal roku wciągnęła się w ten przebrzydły nałóg) gdy zza plecami usłyszała szelest, nie chwytając za buty truchtem podbiegła do pierwszego z drzew - naiwnie się za nim kryjąc. Głupiutkie posunięcie - chyba od razu poznała kto to i być może z tego powodu uznała, że uniknięcie konfrontacji jest najlepszym wyborem. - Nie wiedziałam, że to Ty. - nie przyznając się, rzuciła - kiedy stanął nieopodal. - Wybacz. Staram się być rozważniejsza, ale nie zawsze mi to wyjdzie. - drobny żart, ale bez zamiaru rozśmieszenia. - Steve poddał się urokowi Jony. - dodała z automatu, jakby potrzebowała go usprawiedliwić. A jaką Ty masz wymówkę?

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Ciemne oczy obdarzyły Stevena spokojnym, czujnym spojrzeniem. Minęło parę chwil zanim brunet nie wydobył z siebie stanowcznych, acz pozbawionych wrogości słów. - Z całym szacunkiem, ale nie było Cię tam. - kiedy całe miasteczko obawiało się kolejnych morderstw, kiedy piętrzyły się ciała i podejrzenia. Gdy strach zasiewał w umysłach najbardziej pokręcone oraz niepokojące myśli. Gdy podejrzenia padały na bliskich a ludzie wskazywali na siebie palcami, przestając ufać własnym sąsiadom. Po tej uwadze westchnął lekko i począł macać się po kieszeniach. Chociaż Kareena jako solidny lekarz nie pochwalała jego nałogu, nie czepiała się widząc papierosa lądującego między wargami detektywa. Tak czy siak, nie krytykowałaby nawyków partnera przy innych.
Na widok Jonathana arystokrata wywrócił oczyma. Jego relacja z Brightonem uległa znacznemu pogorszeniu po niefortunnym zaproszeniu Deonne na chrzciny sprzed paru lat. Brighty starał się odzyskać sympatię oraz zaufanie śledczego, aczkolwiek ten nie ułatwiał mu zadania. Nie rozmawiali ze sobą równie często jak niegdyś a prośba o zostanie drugim drużbą pozostawała grzecznościowa. Pierwszym był brat panny Tyren z którym Korven utrzymywał aktualnie bardzo bliskie kontakty. Ponadto proszenie Jona o zostanie drużbą wydawało się równie trudne do ominięcia jak i niezręczne. Jonny nie ukrywał tego jak bardzo lubił pannę Britton. Pewnie wolałby, aby ona stanęła z jego eks przyjacielem na ślubnym kobiercu. - Jon, przypominam; że jesteś tutaj gościem i chociaż nasze drzwi i barek są dla Ciebie otwarte i jako gospodarze ustalamy własne prawa... W tej posiadłości obowiązują nade wszystko prawa boskie i nieumiarkowanie w piciu nie jest mile widziane. - dobry humor schodził z niego niby z pozbawionego pętelki balonika. Reena dostrzegła tę zmianę. Wyciągnąwszy dłoń złapała za rękę narzeczonego i delikatnie ją ścisnęła. - Alkohol nikomu nie służy. - rzuciła w eter, nonszalancko zsuwając okulary przeciwsłoneczne z głowy na nos. - Pamiętajcie, że Ty i Twoja grupa konspiracyjna obiecaliście Marthcie w przeniesieniu krzeseł do ogrodu. - czekoladowe ślepia powędrowały w kierunku pustek pod baldachimami.
Może był zbyt surowy? Może powinien był odznaczyć się większą swobodą i wyluzowaniem? Nie umiał... Cholera, nie potrafił! Para przyszłych małżonków prędko opuściła wesołe towarzystwo. We dwójkę ruszyli na piętro, niespiesznie rozprawiając o swoich dniach. Dopiero za zamkniętymi drzwiami Tyren poruszyła temat Dei. Nie zadawała zbyt wiele pytań. Nie naciskała na EJ'a. Trochę posłuchała, pokiwała głową; potem wróciła do relacjonowania ostatnich godzin w szpitalu, by ostatecznie stanąć przed Korvenem i rozpinając mu guziki koszuli namówić na wspólny prysznic. Potrzebowała tej bliskości. Była dla niej niemym zapewnieniem, iż Eamon jest jej. Każdy pocałunek, dotyk jego palców na wilgotnej skórze zostawał świadectwem ich uczucia. Potrzebowała wiedzieć. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. - Nie schodźmy na dół. - mruknęła nieco później susząc włosy puchatym ręcznikiem. Całe skrzydło było zarezerwowane dla nich i wyłączone z użytku dla gości oraz służby. Podobnie drugie piętro posiadłości. - Zostańmy tutaj. Albo chodźmy do czytelni... Poczytaj mi. - tak jak niegdyś, kiedy dopiero się poznawali... Wieczór spędzili na odkrywaniu tych kart przeszłości, które z czasem związały ich w jedność. Szklanka za szklanką, kartka za kartką, chichot za chichotem; gdy z podniosłej literatury przenieśli się na reddita a stamtąd później nie wiedzieć kiedy Kareena zasnęła z uśmiechem na ustach słuchając fanficka Zmierzchu. - Nie lubię dzielić się Bellą, Carlisle; ale dla Ciebie zrobię wyjątek. Ostatecznie wszystko zostanie w rodzinie... - wyszeptał Edward wyciągając swojego wielkiego... - Eamon podniósł wzrok znad laptopa. Spała jak księżniczka, rozłożona na sofie i wtulona policzkiem w wyściełany atłasem jasiek. Po cichu odstawił komputer na bok, wyłączył lampkę i wyszedł na dwór... Co zajęło mu znacznie dłużej niż się spodziewał. Nie wiedział która jest godzina. Nie wiedział również jak wiele wypili. Dopóki nie wstawał nie sądził nawet, że jest pijany! Chociaż entuzjazm z jakim wczytywał się w opowieści rodem z wattpada powinny być wskazówką. Tak czy owak, stoczenie się na dół zajęło mu trochę czasu. Podobnie wytrącenie z kieszeni paczki papierosów.
Wreszcie. Stał na dworze, wpatrywał się w ciemne niebo i rozmyślał dlaczego tak rzadko na nie patrzy. Mieli idealny widok na gwiezdny spektakl. Nie dostrzegł ani umykającej wcześniej sylwetki ani wyłaniającej się z mroku Deonne. Nie wzdrygnął się jednak ani nie wystraszył słysząc jej głos. Pewnie alkohol robił swoje. - Aaa myślałaś, że kto? Kicacie tu ze swoim... Stefanem? - uniósłszy brew w górę wciągnął do płuc dym, po czym buchnął nim w górę. - Ahhh, Steve, no tak. Urokowi alkoholu, który Jon pochłania na mój rachunek; ponieważ tatuś odciął go od rodzinnej fortuny? Cholera... - jakaś cząstka detektywa martwiła się o Jonathana. Inna cząstka miała wyjebane. - Zakręcam kurek. Powiem Marthcie, żeby zamknęła piwniczkę z winem i wszystkie barki. - sam nie podał przyczyny swojej obecności na zewnątrz bo też nie widział powodu do podawania takowej. Był u siebie. - Wybacz, nie jestem zły na Ciebie... - zreflektowawszy po chwili, wbił w Deonne łagodniejsze, ciepłe spojrzenie. Naprawdę ciepłe. Rysy twarzy znowu miał miękkie i jak gdyby świetliste. Zdecydowanie nie była to ta sama osoba, która żegnała ją w Lorne Bay nieco ponad rok temu. - Miło, ze przyleciałaś. Nie spodziewałem się.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Zapomniała, jak tu jest pięknie.
Kiedy jasne oczy wpatrywały się w rozświetloną dzięki gwiazdom ciemność, powoli do umysłu pisarki powracały reminiscencje ich wspólnych przygód. Gdy każdej nocy (jak i w poranki) spędzali w dokładnie tym otoczeniu, odgłosy rechoczących żab - zawsze pomagały jej pisać. Nigdy nie brakowało mocnej kawy, ani przepysznych, zaledwie przed chwilą wyciągniętych przez Marthę z piekarnika croissantów; oraz hałaśliwego podszczekiwania Bastiena kiedy Eamon z uroczą bezczelnością zbyt mocno podrzucał mu jasnozieloną, praktycznie przegryzioną na pół tenisową piłeczkę.
Zapomniała, jak dobrze jest tu przebywać.
Kiedy po całym dniu zwiedzania, powracali tu - by mogła w ciepłej wodzie zamoczyć swe wymęczone (i pokiereszowane od szpilek!) stopy, gdy w jej smukłą dłoń zostawał wsunięty kieliszek ze schłodzonym, białym winem; jak siadali na kocu, a Korven ze spokojem wczytywał się w kolejny skończony rozdział. Uwagi, dywersje - propozycję, mogli przedyskutowywać godzinami. Uwielbiała to jak ją wspierał.
Zapomniała, że też nazywała to miejsce domem.
Kicacie tu ze swoim... Stefanem?
Od razu się domyśliła, że pomylił te imię z premedytacją - nie obwiniła, nie obraziła - właściwie to w żaden sposób nie zareagowała, jedynie kąciki ust zaledwie się uniosły; jakby w niemej akceptacji. - Zasnął, zmiana czasu jak i hektolitry wlanego w siebie alkoholu, przypomniały o sobie. - nie planowała ukrywać upojenie alkoholowego partnera, był dorosły i Dea wiedziała, że rankiem pożałuje swoich decyzji - poza tym, było to przyjęcie Korvena, wystarczyło iż raz przeszedłby się koło stolika z libacją, dostrzegłby zataczającego się Australijczyka. - Oh, wybacz nie wiedziałam. - rzuciła automatycznie, bo choć relacja dziennikarki z drugim arystokratom uległa poprawieniu - to nie na tyle, aby zwierzał się jej ze swojego braku funduszy, nie zaskoczyło to blondynki Jon potrafił być bardzo dumnym człowiekiem, zresztą jak większość Brytyjczyków, którzy stanęli na drodze Britton.
- Rozumiem, to jest na pewno jakiś plan. - tym razem uśmiech kobiety był nieco mocniejszy, ale bardziej taki dodający otuchy, lecz trochę wyuczony. Być może trochę się zmieniła, Deonne sprzed roku - bezwzględnie zarzuciłaby detektywa pytaniami o przyczynę wydziedziczenia, drążyłaby dopóki nie wyjawiłby całej prawdy. Aktualnie przyjęła tą informację z lekką pokorą, ponieważ gdyby Brighton opowiedział przyjaciółce o swojej niedoli - była pewna, że wspomogłaby go swoimi środkami - niektórzy nie potrafią żyć bez ręki, za to Jonny bez pieniędzy. - Nie przejmuj się, nie trzymam długo urazy. - stwierdziła, w pewnym momencie krzyżując dłonie na ramionach - od prawie dwóch lat jej ciało były przyzwyczajone do upałów, na nagłą zmianę reagowało niekorzystnie; zwyczajnie czuła, że zaczyna marznąć. - Miło, że zaprosiłeśliście. Też się nie spodziewałam, stąd brak wcześniejszego potwierdzenia. Przepraszam. - w końcu nie mogła przyznać się do prawdy, że pięknie zaadresowana koperta - cała zgnieciona i przemoczona, od kilku miesięcy znajdowała się tuż pod stertą - na wysypisku śmieci.
Dopiero wtedy, po tych krótkich a zarazem naprawdę szczerych przeprosinach, wzrok Deonne skupił się na towarzyszu. Nie musiała się zbyt mocno przyglądać, by dostrzec w oczach mężczyzny nieco mocniejsze iskierki, odległość pomiędzy nimi choć niezmieniona zaakcentowała zapach trunku - czyżby Eamon również dołączył do kampanii niezniszczalnych? Nie, to nie było do niego podobne. Milcząca obserwacja wynalazła jeszcze jedną rzecz, przystojna twarz - idealne przystrzyżona broda, oraz wypływające z detektywa ciepło. Zmienił się... Zmieniły się okoliczności, przestał być osobą sprzed roku - nie chciał wpadać w ramiona śmierci, bo był... szczęśliwy.
Nagle poczuła... ból? Strach? Przygnębienie? Ulgę? Nie... nieokreślone uczucie, na ten moment zbyt ciężkie do zinterpretowania. - Zrobiło się późno. - rozejrzała się, próbując odnaleźć wzrokiem inną, przypałętaną osobę - jednak wokół nie było żywej duszy, dobrze - nikt nie rozpuści plotki o tej dwójki nocnej schadzce, wbrew pozorom naprawdę wolała trzymać się na uboczu - i tak każdy uważał, że przyleciała tu w jednym celu - po niego. - Dołączę to Stevena. - odrzekała mijając mężczyznę, by zaraz nachylić się i złapać za buty. - Dobranoc. - i po tym słowie obróciła się na pięcie powoli kierując w stronę posiadłości.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Pokręcił głową. - Doigrał się. - cząstka detektywa odczuwała politowanie względem niegdysiejszego przyjaciela, ale cała reszta uważała; że Jonathan zasłużył na wydziedziczenie. Trzeba było nie obiecywać ojcu, iż dojdzie do wymyślonego przez niego ożenku. Nie karmić seniora nadziejami na połączenie wielkich rodów. Ostatecznie takie właśnie pojawiło się ultimatum: Jon miał wziąć ślub, spłodzić dzieci a swoje drugie życie prowadzić pod osłoną nocy. Ludzie odwracaliby wzrok tak jak robili to dotychczas. - Nie wiedziałem czy to dobry pomysł. Nadal nie wiem. - oczyma przesunął po sylwetce kobiety, pauzę wykorzystując na zaczerpnięcie do płuc powietrza. - Ale cieszę się, że jesteś. - było to dosyć ryzykowne, niemniej musieli się spotkać. Brunet potrzebował oficjalnego zakończenia, potrzebowała go również Kareena.
Jak na razie szło całkiem nieźle. Chociaż klatka piersiowa falowała mu nieco głębiej a serce wypełniał impuls dzikiego podniecenia; winą za powyższe Korven obarczał wypity alkohol nie obecność eks-kochanki. W zamyśleniu obserwował ją, szukał jakichś nowych zmarszczek bądź skrytych w mroku piegów. Wodził wzrokiem po opaleniźnie, która obnażała gdzie do ciała Amerykanki przytulały się ramiączka bielizny. Minęła dłuższa chwila i nawet nie spostrzegł; iż zadawać by się mocno jak gdyby ciągnęła się w nieskończoność. Gdy blondynka obróciła się przez ramię i ruszyła przed siebie wyrwany z letargu Eamon automatycznie wykonał w jej stronę dwa kroki. Złapał ją pod ramię, lekko pociągnął. - Nie, poczekaj. - popełniał błąd. Wiedział, że Britton miała rację. Powinna była odejść dokładnie w tej sekundzie. Wpadli na siebie przypadkowo - takie rzeczy się zdarzają! Wymienili garść uprzejmości. Na tym powinno się zakończyć. Zatrzymywał ją, gdyż nie była zwykłym gościem weselnym. Nigdy nim nie będzie. Dlatego powinien pozwolić jej odejść...
Ale był pijany. I pośród wielu zmian jakie w nim zaszły nic nie zmieniło jego samolubności. Chciał z nią poprzebywać, porozmawiać. Szczególnie teraz, kiedy stali pod osłoną nocy. Ktoś musiałby naprawdę zmrużyć oczy i wiedzieć na co patrzy; aby dostrzec dwie sylwetki osłonięte opadającymi gałęziami wierzby (płaczącej zapewne nad finałem ich historii miłosnej). Jeszcze więcej skupienia potrzeba by było do zidentyfikowania tych osób. Parę uderzeń rozszalałego niedowierzaniem serca wpatrywał się w znajomą twarz, bezustannie podtrzymując szczupły łokieć. Ani jedna komórka w ciele śledczego nie spodziewała się owego odruchu, nie została przygotowana. - Nie musi tak być... Możemy... - brwi poruszyły mu się nieznacznie. Puścił ją. - Możemy zachowywać się normalnie, prawda? Mogę udawać, że Steven zrobił na mnie dobre wrażenie. Patrz... - odchrząknąwszy uśmiechnął się nieznacznie, acz sztucznie. - Ten Twój Steve wygląda na bardzo fajnego chłopca. Nie mogę się doczekać, aż poznam go bliżej. - nie mogąc wytrzymać wyszczerzył zęby, by naraz podejść do drzewa i z drobnej dziupli wyjąć maleńki słoiczek wypełniony petami. - Widzisz? - plum. Dołączył do nich kolejny. Słoik znowu wylądował w swojej nie-takiej-tajemnej skrytce.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Cóż, na tym etapie, Deonne mogła jedynie się domyślać, jaki był prawdziwy powód wydziedziczenia Brightona, jednakże na pozór nie było to zbyt trudne; już przy pierwszym spotkaniu tej dwójki, „gołym okiem” można dostrzec - jakimi drogami lubił prowadzić się przyjaciel Eamona. Dla Britton nie było to przecież nic nadzwyczajnego, dla rodowitej amerykanki (a jak wiadomo stany szczycą się różnorodnością w każdym calu) tolerancja była na porządku dziennym, w niczym to nie zmieniało jej postrzegania arystokraty, aczkolwiek spodziewała się, iż w tak wielkim - zakrapianym wieloletnią tradycją rodzie - na podobne fanaberie nie było miejsca. Dlatego mu współczuła i była pewna, że jeżeli nadarzy się okazja i kiedykolwiek Jon zdecyduję się wyznać swoje grzechy stuprocentowo go w tym wesprze.
Nie do końca wiedziała, jak powinna zareagować na tego typu wypowiedź, z grzecznością? Z czułością czy na tą sytuację wyuczoną neutralnością? Przełknęła ślinę i ze strony dziennikarki również rozpoczęła się ponętna droga obserwacji - ciemna, w tym świetle (a raczej jego braku) wręcz koszula opięta na umięśnionym ciele, duże - męskie dłonie, które jeszcze nie tak dawno omiatały jej sylwetkę; duże, pełne wargi nieco zasuszone od ciągłego wsuwania pomiędzy je pomarańczowego filtra. I te kurwiki w oczach, doskonale jej znane - na tyle, że od razu dostrzegła podniecenie detektywa.
Mimo to starała się uciec - wyrwać z marazmu pokusy, rzecz jasna wiedziała, że do niczego by nie doszło, lecz samo wyobrażenie możliwej takiej opcji wyrządziłoby o wiele więcej szkody - szczególnie u niej, w zamąconym umyśle pisarki. Sądziła, że pozwoli jej odejść; Korven nie mógł poszczycić się wylewnością, wbrew pewnego kroczenia wedle własnych zasad lub decyzji - akceptował formę innych idei. Gdy tak niespodziewanie ją dotknął, mogła przysiąść że księżyc zalał się krwistą barwą - oddech przyspieszył, pomimo wcześniejszego chłodu automatycznie poczuła przedzierający się przez jej smukłe ciało gorąc - był to etap euforii, zareagowała na niego jak niegdyś; przed laty - sprzed zaledwie roku. Boże, jak to się stało? Miesiące ćwiczeń, prób wyrzucenia i zagrzebania wszystkich uczuć, wspomnień - pragnień miały zniknąć? Nie. Wyprostowała się, powoli obracając w kierunku pana młodego; błękitne spojrzenie wychwyciło te czarne, a podbródek uniósł się wyżej - mogła mieć teraz jedynie nadzieję, że alkohol zamroził jego zmysły - że nie zorientował się co przed chwilą miało miejsce.
Zabrawszy rękę w sekundzie odczuła narastającą samotność; kłopotliwość tego wydarzenia nadal odbijała się w łepetynie blondynki; podobnie było z zimnem, który wyłonił na odsłoniętych ramionach Dei gęsią skórkę. Przez chwilę znowu tylko badała spojrzeniem buzię rozmówcy, wydawać się mogło, że nie zaakceptowała propozycji - lecz zaraz, dosłownie za momencik z pomiędzy ust dziewczyny wydobył się chichot, głośniejszy - radośniejszy, z nutką rozkoszności. - Wybacz. - nadal kilka parsknięć pod nosem i dwa kroki w przód, bok oparła o pień drzewa. - Chyba wyszedłeś trochę z wprawy. Może przydałoby Ci się kilka lekcji aktorstwa, huh? - zmrużyła oczy, z małej torebki wyciągając paczkę papierosów, a jednego z nich wsunęła w pomiędzy usta. Odpaliła. - Możemy udawać, albo przynajmniej sprawić, aby to nie było takie dziwne. - przyznała, posyłając śledczemu cień delikatnego uśmiechu. - Ale nie wymagajmy od siebie zbyt wiele... - przynajmniej miała nadzieję, że on nie będzie od niej. To wszystko stanowiło dla niej trudność, Dea przeszła wiele w swoim życiu - ale oglądanie go przy ślubnym kobiercu, nadal stanowiło ogromne wyzwanie. Nie wiedziała, czy podoła. - Jak się czujesz? - dane pytanie powinno być zadane jako pierwsze, najpierwsze - ze wszystkich co ich dręczyło.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Na śmiech dziewczyny odpowiedział niepewnym zmarszczeniem czoła, zachwytem w oczach a później sam dołączył do chichotu pojedynczym; lecz charakterystycznie donośnym parsknięciem. - Czepiasz się. - skoro zabrała się za papierosy, świadom; iż jego właśnie się skończyły (a raczej uznając to za dobry pretekst do zbliżenia się do blondynki) wyciągnął rękę i zanim Deonne zdążyła ją zamknąć wyłuskał z paczki jedną fajkę. Ich dłonie otarły się o siebie. Krótki, prędki kontakt a jednak oddziaływał na niego znacznie bardziej niż cały, półgodzinny prysznic z nagą narzeczoną. Fatalnie. Dzięki Bogu pijany Eamon potrafił wszystko ładnie sobie wytłumaczyć bądź zrzucić na karb szalejących we krwi procentów. - Albo robimy coś przyzwoicie albo wcale. - mruknąwszy również odpalił papierosa, by zaraz puścić do kobiety figlarne oczko. - Już się rozluźniłaś. - rzeczywiście, pisarka wydawała się spokojniejsza. Nie, nie spokojniejsza. Swobodniejsza. Jak gdyby ten pierwszy dotyk rozbił jakieś niewidzialne drzwi. Czy otworzyłaby przed nim serce, gdyby znowu tego zapragnął? Nogi? Ciemne oczy powtórnie przemknęły po sylwetce Dei.
Jak się czujesz? Wracał do teraźniejszości. Do ogrodu w londyńskiej posiadłości. Samo to pytanie sprawiło, że powoli zaczął mieć wrażenie jakby trzeźwiał. Po krótkiej pauzie podczas której wpatrywał się w niebo i palił, zwrócił oczy ku rozmówczyni. Na twarzy detektywa widniał lekki, szczery uśmiech. - Dobrze. Lepiej niż... Czuję się dobrze. - zdawał się sam niedowierzać własnym słowom. A raczej zadziwiała go ich prawdziwość. - Naprawdę. - mruknął, niemalże parskając śmiechem. - Annette dała mi spokój. Wystraszyła się. Bóg jeden wie co chodziło jej po głowie i czy kiedykolwiek wróci, ale... Wyleciała. Byłem w kiepskim stanie. Cholernie, potwornie wyczerpany. Nie miałem na nic sił, zostałem w Londynie. Reena i jej brat pomagali mi w walce z...Wspierali mnie. Szczególnie Karie. Zaprzyjaźniliśmy się, potem tak jakoś wyszło. - kopnął leżący w pobliżu kamień. Dopiero po paru sekundach zdał sobie sprawę z tego jak brzmiał. Jakby się usprawiedliwiał. Pewnie dlatego poczuł powinność zaprezentowania partnerki w bardzo dobrym świetle. - Kareena jest wspaniała. Genialny lekarz. Bardzo dobry rozmówca. Ma świetny gust. Uwielbiam jej syna. Fantastyczny dzieciak. - wyliczał, by ostatecznie odchrząknąć. Nie zwrócił uwagi na to jakie cechy wyodrębnia. Że bardziej wspomina o pięknym umyśle pani doktor, jej zdolnościach oraz otoczeniu. Prędko. Zmienić temat.
- A Ty? Jesteś szczęśliwa ze swoim rozmerdanym weterynarzem? - nie byłby sobą, gdyby nie rzucił paru żartobliwych złośliwości. Steven go wkurzał, ponieważ miał przystojną, chłopięcą twarz. Łatwo było się w nim zakochać. Pewnie nie zajęło to Dei zbyt dużo czasu. Ta myśl kłuła gdzieś pod bokiem. - Jak się czujesz po wypadku...? Chciałem Cię zobaczyć, ale Angelina napisała... Cóż... Angelina to suka. - gwałtownie wcisnął papierosa do ust i obrócił się bokiem.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Dawno tego nie mieli. Może właśnie z tego powodu umysły stawały się bardziej rozluźnione, a ciała niespodziewanie zapragnęły współgrania? Trudno było zinterpretować tą chwilę, lecz musieli przyznać, że zawsze czuli się przy sobie dobrze. Od samego początku narodziła się pomiędzy nimi więź, zwłaszcza, iż w wyniku tragedii, nic dziwnego, że nie łatwo jest ją zerwać. - Może odrobinkę. - uniosła rękę i pomiędzy palcem wskazującym a kciukiem utworzyła małą odległość, by zaraz przysunąć ją do jednego z oczu. - Wszyscy wciąż uważają to za urokliwe, mam nadzieje, że łącznie z Tobą. - stwierdziła, ponownie się uśmiechając trochę szerzej, w tym uśmiechu również zjawiła się namiastka szczerości serca. - Chyba tak, chyba się rozluźniłam. - znowu się rozejrzała, ale żadna postać, ani dalekie oczy nie dostrzegłoby ich w tej chwili; opartych - spokojniejszych, powracających - jakby ich dusze na nowo znalazły się we właściwych miejscach. - To może zabrzmieć zabawnie, lecz nie wiedziałam jak się zachować, póki nie wskazałeś drogi. - dodała z ewidentną odwagą, to nie był flirt (chyba?) - z tej perspektywy ciężko rozróżnić, szczególnie że ta dwójka wiecznie się ze sobą sprzeczała - lub próbowała załatać dziury notorycznymi zbliżeniami. Oczywiście zjawiało się pomiędzy - mogli dyskutować na wszelakie tematy, bez końca - jak dzikie zwierzęta pozostając usilnie przy swoich stronach debaty - jednak wniosek jest taki, że nie flirtowała - gdyby miała taki zamiar, zapewne dawno by to wyczuł.
Z nieukrywającą troską wpatrywała się w twarz eks-partnera, nie mogła zaprzeczyć, że interesowały ją wydarzenia mężczyzny po tym jak zniknął za budynkiem policyjnym; wspominał o Londynie, ale nie wiedziała, czy na pewno tam wylądował - sprawa z Annette odcisnęła duże piętno na życiorysie detektywa. Nim z nią zniknął, przez krótki okres zastanawiała się czy ich gonić; dziś poznała prawdę - i mogła poczuć ulgę, że podjęła dobrą decyzję zostając. - Ohhhhh... - przełknięcie śliny, oraz nieco dłuższe zaciągnięcie dymem - starała się przełożyć czas; niestety zbyt naiwnie. - Wydaję się taka... - zamyślenie, spodziewała się, że musi ostrożnie dobierać słowa - stąpała na cienkim gruncie. - Doskonała. - dokładnie w taki sposób pisarka postrzegała lekarkę, pojawiła się znikąd - zakręciła i wyleczyła wszystko wokół, razem z nim. Zajęło jej to niecały rok, o co Dea walczyła sześć lat. Godne podziwu. Tylko wstać i klaskać. - Cieszę się razem z Tobą. - odpowiedziała bez krzty fałszerstwa, naprawdę życzyła im dobrze - Korven zasługiwał na wszystko, a Britton powoli uczyła się, że sama nie jest mu w stanie tego dać. Dojrzale. Bardzo dojrzale.
Wywróciła oczami, podobnie jak śledczy zganiała jego prymitywne zachowanie na zbyt dużą ilość procentów, jednakże nie obrażała się - bardziej odczuwała rozbawienie, lub odrobinę irytacji. To było przecież zwykłe przekomarzanie się. - Mógłbyś być dla niego mniej krytyczny. - krótka prośba, lecz nadal z uśmiechem. - Stara się, ale nie jest mu przy Tobie łatwo. Zważywszy na naszą przeszłość. - odpowiedziała, sama wyciągając pojemniczek i wrzucając końcówkę peta do środka. - Jest dobrze, bardzo mnie wspierał po tym wszystkim... po wypadku. - nadal te słowo ciężko przechodziły dziennikarce przez gardło. - Terapie, miesiące rehabilitacji. Musiałam sobie poradzić, dobrze że był obok. - przynajmniej ktoś. - Ale teraz sobie radzę. Naprawdę się staram, próbuję... bywają różne dni. - kiedy tęskni za Colterem bardziej, a kiedy jego brak pod sercem wprawia w niej ataki paniki.
- Zobaczyć...? Czekaj, co? - cofnęła się, wpatrując z bacznością w mężczyznę. - Nigdy nawet nie zadzwoniłeś.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
ODPOWIEDZ