lorne bay — lorne bay
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
You go in shadows, you'll come apart and you'll go black. Some kind of night into your darkness, colors your eyes with what's not there.
Choć minęło już tyle czasu, wciąż bywały momenty, w których czuła się zagubiona. Wiedziała co musi robić. Każdego ranka parzyła kawę w wąskiej kuchni nie należącego do niej mieszkania, obiecując sobie, że niebawem przestanie być ciężarem dla siostry. Że w oknach wynajętego lokum pojawią się zasłony kupione dwa tygodnie temu, że rozpakuje walizki, które przywiozła przed kilkoma miesiącami, przelewając w bielone ściany swoje dawne nowe życie. Ale nic się nie zmieniło.
Choć wszystko wskazywało, że jest już blisko dziewiątej, a i zegar uparcie to twierdził, czuła, że jest już spóźniona, mieszkanie opuściła w pośpiechu. Niebo krwawiło odcieniami złota, pomarańczy i różu, pośród gęstego granatu nacierających zewsząd chmur. Księżyc wychylał się zza nich, wcale się nie spiesząc do zawiśnięcia na niebie. Tylko słońce walczyło jeszcze resztkami sił o względy, nacierając na wzrok tych co unieśli swe spojrzenia ku górze. Ostatnie promienie lizały karoserie samochodów, przesuwających się po drodze do domu, rozpierzchających się na zjazdach. Rozklekotany rower, który wołał o regulację i wymianę kasety, wlókł się za nimi, przyozdobiony w brunetkę za kierownicą. Choć lata świetności miał już dawno za sobą, a lakier był poobdzierany tu i ówdzie, nie potrafiła się go pozbyć z jakiegoś chorego sentymentu. Przynajmniej nie było jej żal, rzucić go na piasek, który bezlitośnie kąsał odłażące płaty farby. Skłamałaby, twierdząc, że wcale nie myśli o nim. Choć jej głowę wypełniało gęste kłębowisko kolorów, z jakiegoś powodu miała nadzieję, że być może i tego wieczoru uśmiechnie się do niej szczęście. Lubiła tu przebywać, bo nie cierpiała Londyny, który pożerał nic nie znaczące jednostki, równocześnie był dziwnie mały, pozwalając żeby losy zupełnie nie znajomych sobie osób przeplatały się niespodziewanie, dokładnie tak jak to nastąpiło chwilę po tym, gdy runęła przed siebie, rozciągnąwszy rachitycznie ciało na piasku. Nawet podkulone kolana i pozycja nie szukająca zwady, nie były w stanie przeszkodzić jej w odarciu siebie z pozornej godności, z którą kroczyła, wyciągając przed siebie nogi w piasku.
- Nie tak sobie wyobrażałam nasze spotkanie po tak długim czasie - wydusiła z siebie, kiedy udało dźwignąć jej się na dłonie, wypluwając kilka drobnych ziarenek piasku, które postanowiły zadomowić się na koniuszku języka. - Choć na scenerię nie mogę narzekać - było ciemno, a czerń oplatająca ich ciała była ulubionym kolorem Yayi.

Matthew Hammett
ambitny krab
yaya
brak multikont
fotograf — beast daylight photo studio
34 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Według niego ''zaczynanie nowego rozdziału w życiu'' wciąż brzmiało głupio i niedorzecznie pomimo tego, że w jednej chwili wszystko wokół niego się dosłownie zmieniło. Tak jak uciekał przez cały ten czas, tak teraz został niemal siłą zatrzymany w miejscu, do którego nawet nie chciał przyjeżdżać nawet w drugim życiu: nie chciał psuć tego porządku, który zaczął się układać po tym jak wszystkich dosłownie od siebie odtrącił. Działało to, ale nie przewidział, dosłownie nie przewidział, że jednak znajdzie teraz tutaj. I jakby miał znów wszystko sobie poukładać: na pierwszy ogień poszła relacja z młodszą siostrą, chociaż ona nigdy nie była naruszona tak drastycznie jak potraktował swą przyjaźń z kobietami, na których zależało mu najbardziej. Przenoszenie galerii jednak zajmowało dość sporo czasu, od znalezienia właściwego lokum aż po remont, którym teraz był właśnie pochłonięty.
Dlatego tak często przebywał na miejscu remontu: nie tylko dlatego, żeby mieć wszystko pod swoją dokładną kontrolą gdzie zwracał uwagę na najmniejszy szczegół: pozwalało mu to przede wszystkim trzymać się i tak z dala od źródeł, których chciał i tak koniecznie unikać. Mógł tak siedzieć i dłubać do późnych godzin: struganie starego krzesła, które odnawiał wyjątkowo sprawiało, że myśli po prostu gdzieś uciekały: przede wszystkim nie myślał o tym, czy cokolwiek powinien ruszać jeśli chodziło o Pamelę: miał nieodparte wrażenie, że ten rozdział rzeczywiście był zamknięty. Była jak stal na pogrzebie, chociaż wiedział, że głęboko targały nią przeróżne emocje: czasem nawet wolał, żeby wybuchła jak lawa z wulkanu a tak? - prawdopodobnie nie wiedział czego miałby się spodziewać. I znowu to robił: ilekroć karcił siebie za to, że wracał myślami do tego, co dawno skreślił tak nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to nie jest jest koniec jak się wcześniej zapowiadał. Musiał pozamykać stare sprawy, które nie mogły tak po prostu zostać nietknięte.
-Ja tak samo, dzieciaku - mruknął, siedząc właśnie po turecku, wpatrując się w otaczającą ich wszędzie czerń. Jedyne światło jakie mieli do dyspozycji do wyświetlacze ich telefonów, pobliska latarnia i koniuszek tlących się iskierek w jego dogasającym się papierosie. Wciągnął z grymasem na twarzy ostatni raz dym, a potem zaciekawiony zerknął w jej stronę z nieodgadnionym wyrazem twarzy -Pamela cię tu wysłała, czy sama przyszłaś? - zagadnął, bo tak naprawdę nie wierzył, że mogła tu przyjść z własnej, nie przymuszonej woli. Zazwyczaj jego intuicja go nie myliła i coś mu podpowiadało, że COŚ mogło być na rzeczy. A tym bardziej, że ostatnio nie dogadywał się specjalnie dobrze z jej starszą siostrą -Chyba, że nie chcesz o niej gadać, to rozumiem. Po prostu...byłem ciekaw - dodał jeszcze, zakopując niedopałek w piachu, przeciągając swoje ramiona w powietrzu, czując napięte mięśnie -Jesteś prawdopodobnie moim łącznikiem, dzieciaku - powtórzył swój ulubiony zwrot: od zawsze uwielbiał się tak zwracać do Yayi, wiedząc, że tego strasznie nie lubiła, ale co miał poradzić, że po prostu był dla niej....wujkiem? Tak to sobie jakoś tłumaczył w swojej głowie. -...ale muszę przyznać, że tęskniłem - dodał jeszcze, mierzwiąc ręką jej włosy.
yaya lawrence
ambitny krab
Kama
hugo langford
lorne bay — lorne bay
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
You go in shadows, you'll come apart and you'll go black. Some kind of night into your darkness, colors your eyes with what's not there.
Wpatrywanie się w ciemną toń wody, gładko zlewającą się z ciemniejącym niebem, przynosiło jej pewnego rodzaju ukojenie. Choć starsza siostra zapewniała ją, że może czuć się komfortowo w niewielkiej chatce w Tingaree, wcale tak nie było. Żyjąc pod ostrzałem nienawistnych, pełnych bólu i odrazy spojrzeń pana Brumby, miała ochotę w każdej sekundzie wybiec stamtąd i uciec jak najdalej. Szkopuł w tym, że nie miała tak naprawdę dokąd. Wreszcie, gdy ilość nieodebranych połączeń przekroczyła setkę, zdecydowała się odebrać telefon od matki i stanowczo odmówić powrotu do Londynu. Nie miała już do czego wracać. Ale nawet tutaj nie czuła się jak we właściwym miejscu. Czy tak właśnie czuł się Matt? Jak ktoś kto postawił wszystko na jedną kartę, by znów poczuć się, że gdzieś przynależy, a na miejscu spotkał się ze ścianą?
Jej mur był gruby. Zdawał się nie do przebicia. Ilekroć próbowała się przedrzeć na drugą stronę, odbijała się od niej, robiąc kilka kroków w tył. Dopiero na plaży, otoczona szumem wody i długich trzcin, cichą melodią świerszczy i rechotu żab, nie czuła się jak intruz. Poniekąd nawet było jej dobrze, choć to mogło być spowodowane ilością wypalonych skrętów, które zabrała ze sobą wciśnięte w pudełko po tamponach, w obawie, że Pamela znowu je odkryje i urządzi jej tyradę. Jakby zupełnie nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że Yaya jest już dorosła i sama może decydować o swoim życiu, o czym nie omieszkała wspomnieć podczas rozmowy z szurniętą matką.
Granatowe chmury przysłaniały blade światło gwiazd, niosąc za sobą niemą groźbę opadów. W każdej chwili mógł lunąć deszcz, ale jej to nie przeszkadzało. Jak zwykle było jej wszystko jedno. Nie spieszyło jej się do chatki, a na razie nie odłożyła wystarczająco dużo pieniędzy żeby się stamtąd wyprowadzić. Przez cały ten czas tkwiła w impasie, z którego nie potrafiła się wydostać. Dlatego właśnie plaża i odległe zakątki miasteczka były jedynymi miejscami, w którymi lubiła przebywać. Była wtedy sama, a na jej pleców nie lizały oceniające spojrzenia ciekawskich mieszkańców, a przede wszystkim pana Brumby'ego, który mimo, że nie odezwał się do niej od przyjazdu ani słowem, tym samym momentami doprowadzał ją do niemej rozpaczy. Z dwojga złego wolałaby żeby wykrzyczał jej te wszystkie przykre słowa prosto w twarz, a nie godził nimi w nią w milczeniu. Najgorsze zaś w tym wszystkim było to, że czuła się winna, choć tak naprawdę wcale nie powinna.
- Dzieciaku... - prychnęła pod nosem, powtarzając jego słowa, po czym wbiła w niego oskarżycielski wzrok. Może rzeczywiście dzieliła ich spora różnica wieku, ale z ich dwójki to nie siebie nazwałaby tym słowem, a raczej jego. Rzadko bywała w ich towarzystwie, ale doskonale umiała rozpoznać to co nigdy nie zostało wypowiedziane, a i nie raz podczas nocnych wędrówek widziała go upodlonego w okolicznych pubach, chociaż z tego prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy. Bo jak?
- Nie jestem dziewczyną na posyłki, nikt nie musiał mnie nigdzie wysyłać - mruknęła, przybierając złowrogi wyraz twarzy. Skrzyżowała ręce na ramionach, przez chwilę milcząc, jakby czekała na kolejny etap przesłuchania.
- Naprawdę tak trudno zrozumieć, że chciałam pobyć sama na plaży? - spojrzała na niego z wyrzutem, dopiero przy następnym zdaniu rozpogadzając twarz. Przynajmniej dopóki znów nie nazwał jej dzieciakiem, za co miała ochotę zgasić mu niedopałek skręta na środku czuła. O ile by dosięgnęła, ale każde inne miejsce też przyniosłoby jej satysfakcję. - To czy ja mam ochotę chyba teraz nie ma znaczenia, bo widzę, że to ty tego bardziej chcesz, mam rację? Co... Jest między wami? - nie była pewna jak sformułować to pytanie, ale ewidentnie od czasu jego powrotu atmosfera zgęstniała, a nikt nie chciał jej wytłumaczyć dlaczego.
- Niech będzie, że też się stęskniłam, ale nie nazywaj mnie tak więcej - uśmiechnęła się, celując w niego delikatnego kuksańca.

Matthew Hammett
ambitny krab
yaya
brak multikont
ODPOWIEDZ