pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Kolejna nieprzespana noc. Nieokupiona jednak kacem, ani żadnym rodzajem zjazdu, który już niedługo miał zagościć w jego życiu prawie na stałe. Te nieprzespane noce wiązały się w owym momencie jedynie z zarobkiem. Wiedział, gdzie ma się pojawiać, kiedy i po co. To była kolejna, mocno zakrapiana domówka, pełna bogatych dzieciaków. Dorosłych, a jednak dzieciaków korzystających z życia na całego, nawet jeśli mieli sami sobie zaszkodzić. Wtedy Elijah tego nie rozumiał. Wtedy nie miał żadnego kontaktu z narkotykami oprócz teoretyczniej wiedzy o towarze, który sprzedawał. Nie dotykał tego syfu, nie miał po co. Miał za to stałych klientów, regularnie zaopatrujących się w kokainę, LSD, ecstasy albo amfetaminę. Mógł załatwić im wszystko, co tylko chcieli. Szybka, prosta wymiana towaru na gotówkę, transakcja niepozbawiona ryzyka, a jednak - zysk przewyższał rozsądek. Szło mu nieźle póki co, chociaż z każdą imprezą, gdzieś w środku, tlił się w nim płomyk ciekawości. Bo dlaczego ciągle wracali po więcej? Dlaczego Dick regularnie się z nim umawiał po towar, wsuwając mu w dłoń banknoty nieraz przyprószone mgiełką białego proszku, z pewnym rodzajem obłędu głodu w jego zielonych tęczówkach. Co było w tym takiego, że nakazywało zostawiać setki dolców w kieszeni Eliego, by przez te kilka godzin, przez noc, poczuć się… No właśnie, jak?

Nie miał problemów z wbiciem się na imprezę, jego wyszczekanie, tak pielęgnowane przez nastoletnie lata, skutecznie mu pomagało w tym dodatkowym zajęciu. Sprawnie lawirował między bawiącymi się dwudziesto- i trzydziestolatkami, nie zwracając na siebie większej uwagi. Poczęstował się szklaną butelką przyjemnie schłodzonej coli, którą znalazł w kuchni, centralnym punkcie mieszkania. Wróć. Apartamentu, z widokiem na rozciągające się Opal Moonlane. Przejechał spojrzeniem po panoramie dzielnicy, pociągając łyk słodkiego napoju. Prowadził przecież, był tu w pracy, a nie po to, by bawić się z ludźmi ze świata tak odległego jak ten jego, stworzony na farmerskim Carnelian Land. Bez pieniędzy, życiowych przyjemności, a z używkami nie dla przyjemności, a z przymusu, budzącymi tylko przemoc w domowym zaciszu.

Usiadł na kanapie, tuż naprzeciw, zdaje się głównego centrum zabawy: szklanego, zapewne bardzo drogiego, stolika do kawy. Z taflą idealnie gładką, w sam raz na rozsypanie kilku kresek i skonsumowanie ich przy pomocy obciętej słomki, bądź rulonu z banknotu. To drugie jednak tutaj górowało, i to w tych wyższych nominałach. Najwidoczniej wstydem było w tych kręgach wciągać przez smutną pięciodolarówkę. Uśmiechnął się, zaczepiony przez dziewczynę, siedzącą obok. Na oko miała ledwie dwadzieścia lat, chociaż i tak miał wrażenie, że ocenił zbyt wysoko. Nie bardzo mu to przeszkadzało, kiedy wyjęła ze stanika sto dolarów, wymieniając je na maleńką paczuszkę z proszkiem, wsuniętą w jej delikatną dłoń wprawnym ruchem, tak by nikt nie widział, chociaż i tak mało kogo to w tym momencie interesowało.

Trzeźwym, sprawnym spojrzeniem odszukał głównego winowajcę swojej dzisiejszej obecności w tym miejscu.
Dick! Chciałeś mnie, tu to jestem. - zawolał swojego stałego klienta, nie ruszając się z kanapy. - Nie ociągaj się, bo dzisiaj chyba wszystko sprzedam. - uśmiechnął się, puszczając mu oko i oparł się wygodnie o zagłówek. Wiedział, że mężczyzna się zaraz przy nim pojawi. I że dobiją targu, jak zawsze, udając się potem we własne strony. Remington - pochyli się pewnie nad taflą szkła, bądź zniknie na moment w łazience, racząc się swoją trucizną w spokoju, a Elijah - zakręci się jeszcze przez parę godzin, póki nie sprzeda wszystkiego, co dzisiaj miał.
Mylił się. Tylko jeszcze o tym nie wiedział.
Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Czy kokaina może spowszednieć? Gdzie jest granica między przyjemnością, a obowiązkiem? Czy już w lustrze wygląda z odbicia jego matka i śmieje się na całego z jego upadku? Przecież przysięgał, że nie zamieni się w jej klona i pewnie dlatego wybrał dekadencką kokainę zamiast heroiny pragnąc podkreślić swój indywidualizm. Najwyraźniej szło mu marnie, bo czuł się jak nieudolna kopia własnej rodzicielki znajdując się na kanapie i zagryzając wargi aż do krwi, bo jego ulubiony dostawca się spóźniał. Znalezione oksy w kieszeni wędrowało po jego krwiobiegu w rytmie techno, które puszczał dj za kilkadziesiąt tysięcy, na parkiecie roiło się od małolat, wściekle wymachujących rękami, a on jak przystało na późnego dwudziestolatka czuł się żałośnie dojrzały, gdy tak obserwował ich z dystansu.
Za dnia był strażakiem i skrobał takie dziewczynki, które po kilku głębszych zapominały o istnieniu samochodów na drogach, nocą zaś sam je poił, a potem korzystał z tego upojenia, by je przelecieć. Czasami budziły się nad ranem i ze wstydem zrywały się z jego łóżka, co skwitował jedynie wzruszeniem ramion. Często też miały pretensje do niego i podobnie wymachiwały rękami, a wtedy łapał je za nadgarstki i dociskał do materaca, by przyjemność mieszała się z bólem.
Potem upokorzone obciągały mu, bo taki z niego był ładny chłopiec i wychowany, bo dzień dobry na klatce mówił i obiecywał złote góry, razem z karierą telewizyjną u boku tatusia. Wierzyły w to, wróć: podejrzewał, że chciały wierzyć, bo w innym wypadku byłyby tylko pustymi szmatami, które zwabione do jego apartamentu oddawały się za kilka śpiesznych pocałunków. I żadna, absolutnie żadna nie znaczyła dla niego nic więcej niż tylko porcję na przystawkę.
Danie główne spożywał w konsystencji proszku.
I instant, więc gdy wreszcie dojrzał swojego sprzedawcę, spojrzał na niego karcącym wzrokiem i omiótł jego sylwetkę dymem. Mówili, że papierosy pomagają i że powinien jak najbardziej skupiać się na nikotynie- taką informację dostał na odwyku i próbował solennie się do niego dostosować lekceważąc fakt, że wspominali o całkowitym poście, jeśli chodzi o narkotyki.
W kategorii postu preferował raczej ten przerywany, odmierzany skrupulatnie przez pojawienie się blondyna, który srogo sobie liczył za swoje usługi, ale był najbardziej zaufanym z jego ludzi. To znaczy w biznesie, gdzie za brak gotówki można wylecieć przez okno, ale przecież on na kokainie i pieniądzach wysypiał się najbardziej, więc mógł od niechcenia rzucać stówkami i brać się za wymówki.
- Spóźniłeś się - w końcu gospodarz powinien mieć pierwszeństwo i Richard Remington jak na dobrze wychowanego chłopca, przestrzegał wszystkich tych reguł, choć właśnie spoglądał na nastolatkę, która nie dość, że nie powinna tu być to nie powinna też dostawać niczego. Włączył mu się tryb opiekuna i przeprosił na minutę swojego ulubionego dilera, by przygarnąć do siebie to dziewczę z zamglonymi oczami, które pewnie miało z siedemnaście lat. - Zawsze zaczynasz najpierw ode mnie, potem jak ci cokolwiek zostanie - bo przecież Dick i tak brał najwięcej - zabierasz się za tego typu wariatki - wskazał na posadzoną na kanapie blondynkę. Zabrał od niego paczuszkę i rozsypał ją sobie na szklanym stole, który jeszcze tej nocy miał stać się jedynie okruchami bardzo drogiego szkła. Jak przystało na chłopca z bogatego domu, zgarnął kokainę platynową kartą i pochylił się nie analizując zbytnio tego, że dopiero powracał z odwyku i tym razem miał wytrwać dłużej niż do piątku.
Mieli sobotę, więc mógł fetować swoje małe zwycięstwo, choć chyba nikt w tym lokalu nie wierzył, że Dick kiedykolwiek się podniesie. Nikt też za bardzo tego nie pragnął, bo przecież świętowali na jego koszt, a nawet to dziewczę spoglądało na niego z oczekiwaniem tak wielkim, że musiał nareszcie parsknąć.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Dla Elijah, w przeciągu kolejnych ośmiu, nadchodzących lat - kokaina stanie się obowiązkiem, tymi paroma sekundami, dla których chciał żyć, kilkoma godzinami przyjemności i niczym niezmąconej energii, aż w końcu przyczyną porannego zjazdu i jego upadkiem, desperacją, która prowadziła go za rękę, popychając do rzeczy, których bardzo chciałby się wyzbyć ze swojego umysłu. Po prostu zapomnieć, o każdej nocy, spędzonej z nieznajomym - za działkę, bądź zwitek banknotów. O każdym zaułku, o odgniecionych kolanach od klęczenia na twardym, chropowatym asfalcie. Albo o wnętrzu samochodu, gdzie transakcja odbywała się nie przez klasyczną wymianę gotówka-towar, a przez zupełny przypadek, pół-żart, wypowiedziany w twarz dilerowi, kończyła się na Cooperze, pochylającym się do krocza mężczyzny za obietnicą czekającego w jego dłoni zapomnienia. Obowiązkową przyjemnością. Paliwem, jakie napędzało go przez całe piątkowe noce, spędzane w Shadow, dodawając mu jeszcze więcej śmiałości, niż na co dzień. Na trzeźwo.

Spóźniał się, bo jeszcze godzinę temu kradł pocałunki Hawkinsowi, starając się wykręcić od spędzenia z nim nocy zwykłym zmęczeniem i, jakże klasycznym, bólem głowy i ogólnym słabym samopoczuciem. Tylko po to, by zaraz wykraść się ze swojego pokoju nad stajnią i pojechać do centrum. Pożałował tej swojej eksapady tak szybko, jak tylko wszedł do apartamentu. Co mu w ogóle przyszło do głowy, obracać się w tych kręgach, zamieniając czas z kimś, kogo naprawdę kochał na to. Czysty chaos, zakrapiany zbyt drogim alkoholem. Ach, tak. Pieniądze. Zarobek z jego małego, dodatkowego zajęcia, współdzielonego z Alexem - ze sprzedaży nielegalnych wyrobów tytoniowych - nijak się miał do dilerki. Cooper zdawał sobie jednak sprawę z tego, z jakim ryzykiem to się wiązało i z jakże niewiarygodnej dobroci serca, a może i chęci protekcji, wolał robić to sam. Szkoda, że za dwa lata z tego samego powodu, popchnięty dodatkowo przez kokainę, stanie się jebanym Judaszem. I tyle by było z chronienia miłości swojego życia.

Doprawdy? - uniósł brew, a na jego twarzy tlił się bezczelny uśmiech, kiedy jaśnie gospodarz się pojawił w pobliżu. Nie robiło to na nim absolutnie żadnego wrażenia, bo przecież wiedział, że ma dobry towar (a przynajmniej tak mówił jego pośrednik, no i sam fakt, że Remington wracał, potwierdzał to stwierdzenie). Wiedział, że mężczyzna i tak by na niego czekał, biorąc się za koks niewiadomego pochodzenia rozsypany na stoliku, dopiero gdyby Elijah się jednak nie pojawił. Oboje jednak dobrze wiedzieli, że to się nie zdarzało, nie kiedy w grę wchodziła taka ilość towaru, a co za tym idzie - gotówki. Wysłuchał jego poleceń, kiwając nieco głową w cichym zrozumieniu. - Jasne. Jaśnie pan pierwszy, a jak nie, to co? - odszczeknął, ale i tak wyciągnął torebeczkę dla Dicka zza pazuchy i podał mu ją, ulokowaną między cooperowym palcem wskazującym i środkowym. - Przestaniesz ode mnie brać? - dodał zaraz, nie czekając aż mężczyzna upora się z raczej niechlujnym zgarnięciem proszku w coś na kształt kreski, na tyle proste, by mógł zaraz wciągnąć to jednym ruchem, obsypując prawe nozdrze charakterystycznym śniegiem. Obserwował go, ten rytuał, który w obecnym kontekście zdawał sie być raczej głównie przechwałką posiadania takiej, a nie innej karty, niż pieczołowitym przygotowaniem idealnej, równej kreski co tak często Elijah przecież robił w swojej przyczepie, na przybrudzonym lusterku, ulokowanym na szafce nocnej. Nietrudno było zauważyć, że Dick zbyt często to robił, by się przejmować estetyką.
Spoiler
W tej ich przelotnej relacji znał Remingtona na tyle, że nie bardzo zdziwiło go to, co zaraz zrobił, zsuwając spodnie i przyciskając do siebie tę dziewczynę. Eli zmarszczył nos, chociaż jego spojrzenie mimowolnie powędrowało między nogi mężczyzny, na sekundę, i o tą sekundę za dużo. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że życie ma dla niego przygotowane podobne atrakcje, jakich doświadczała właśnie ta nastolatka. Odwrócił głowę, jednak zaraz odnalazł zielone oczy gospodarza, choć w tym momencie bardziej czarne, w przyciemnionym, kolorowym świetle i pochłonięte przez rozszerzone źrenice. Wyciągnął otwartą dłoń do mężczyzny, z początku ignorując jego zaproszenie i pomachał smukłymi palcami.
Wiesz, że nie ma nic za darmo, Dick. - mruknął, ponaglając go do zakończenia transakcji. Nie to, że mu nie ufał, bo zawsze dostawał w dłoń swój zwitek banknotów, jednak wolał je dostać prędzej, niż później. - A za bufet podziękuję, bardzo dobra oferta. Chociaż nie wiem czy zauważyłeś, ale jestem w pracy. - dodał jeszcze, po czym pociągnął łyka z butelki coli, uprzednio jeszcze lekkim machnięciem podkreślając, że nawet nie zamierzał tej nocy pić. W końcu prowadził. I miał plan zwinąć się z tej imprezy w ciągu następnej godziny, może dwóch. Jednak nie zamierzał się ruszać z tej kanapy, póki nie dostanie pieniędzy. Ani z tego lokalu, póki nie pozbędzie się reszty towaru.
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Może dlatego Remingtonowi trudno było porzucić kokainę. Na obrazkach ostrzegawczych widywał ćpunów, którzy zdarliby ostatnią koszulę z grzbietu, by mieć na prochy. Słyszał na terapii grupowej wyznania tych małych dziwek płci męskiej, której na sam szelest woreczka strunowego zrzucali spodnie albo oblizywali usta. Znał przypadki kradzieży na własnej matce, niepełnosprawnym bracie albo ulubionym sąsiedzie, który kupił nowy telewizor. Teoretycznie stał się ekspertem od opowiastek ku przestrodze, bo te powtarzano mu na każdym meetingu. Wprawdzie ktoś mógł przyczepić się, że każda była do siebie bliźniaczo podobna, ale Dick wierzył, że to wynika z pewnych schematów zachowań ludzkich, a nie z premedytacji wychowawców, którym zabrakło kreatywności.
Wszystko jedno, na normalnych ludziach robiły one wrażenie i otwierały szeroko oczy. Tak, wieszczyli mu, że dojdzie do ściany i do dna, od którego należało się odbić. Tyle, że najpierw trzeba było na nie opaść i zakosztować najbardziej podłych zagrywek. Tak mawiali, ale przecież Richarda to nie dotyczyło i na tym polega jego największa tragedia. Tatuś może i fundował odwyk, ale póki siedział cicho i nie paplał o jego skłonnościach do agresji to przelewał też kasę na prochy.
Kokaina nie była tania, ale przecież płacili mu całkiem sporo za te śmieszne programy kulinarne, a on w ramach opieki nad buńczucznym synkiem fundował mu coraz bardziej dekadenckie zjazdy. Wypadki w trakcie imprez? Atwood (który miał zostać jego teściem) i kancelaria sprzątały brudy lepiej niż jakaś perfekcyjna pani domu. Nie było trupów, których nie dało powiesić się w szafie lub przykryć perskim dywanem.
Ta lekkomyślność to była połowa historii- drugą zaś było całkiem świadome przyzwolenie na nią, zwane po części tolerowaniem jego wybryków ze względu na wyższe dobro. Tam gdzie inni znajdywali znak STOP, Dick Remington jedynie łapał zakręt i teraz też siedział całkiem spokojnie (jeszcze) na kanapie, gdy impulsy w jego mózgu zaczynały odwalać naprawdę dobrą robotę.
Nigdy nie zastanawiał się nad tym pod względem chemicznym, ale wyobrażał sobie wszystkie komórki, które dostają paliwa jak staromodny parowóz wiodąc go do krainy euforii. A seks- przeżywany właśnie w tym momencie- zdawał się unosić go na wyżyny wręcz bezgranicznego szczęścia.
- Nie - spojrzał więc na swojego dilera spod lekko przymrużonych powiek. Ktoś mówił, że z tego typu sprzedawcami lepiej nie zadzierać, ale przecież był Remingtonem i był na tyle sławny, że ktoś by się na pewno znalazł. - Zerżnę cię i to tak jak lubisz. Głęboko, boleśnie, cholernie przyjemnie - niedawno odkrył, że wcale mu nie przeszkadza płeć w spełnianiu nawet najbardziej dzikich fantazji i z tego też względu musiał spoglądać na Coopera jak na całkiem dobry okaz. A może to kokaina podpowiadała mu do ucha co nieco i mąciła obraz w głowie?
Śmieszne, bo czuł, że jest dokładnie na odwrót i światła wyostrzyły nawet twarz blondyna, który zastygł w oczekiwaniu na odpowiednie dary. Skrzywił się lekko- Dick Remington od zawsze był dzieciakiem i nie szło przypuszczać, że kiedyś wydorośleje- po czym wcisnął mu pięćdziesiątkę. Zdecydowanie za mało, ale przecież do cholery, mieli się bawić, a nie załatwiać jakieś interesy. W końcu nawet dziewczę się poczęstuje jak przestanie się dławić, więc najwyższa pora, by Elijah przestał zgrywać korpoludka od prochów i nieco wyluzował.
Na samo to skojarzenie zaniósł się nieco histerycznie śmiechem, co sprawiło, że odsunął nareszcie od siebie towarzyszkę i spojrzał na niego z zaintrygowaniem.
- Nigdy nie myślałeś o tym jak to wygląda? Przecież to nie jest tak, że od razu wpadniesz w uzależnienie i wylądujesz na odwyku. Widzisz, ja sobie jakoś radzę - wybitnie wręcz, chciałoby się rzec, gdy tak przemawiał do niego tylko nieco przybrudzony pudrem, a na jego twarzy błąkał się szelmowski uśmiech samego szatana. - A pieniądze dostaniesz jak się wreszcie ZABAWISZ - podkreślił i gestem skłonił go do tego, by pozbył się balastu na tym szklanym blacie.
Stoliczku, nakryj się, a on jak przystało na gospodarza chętnie poczęstuje pozostałe towarzystwo. I może byłoby to wielkoduszne z jego strony, może nawet nierozsądne, ale przebiła przez to wszystko największa z możliwych trwoga, ta, o której Dick nie wyczytał w żadnych ulotkach w centrum uzależnień. O zgrozo, to właśnie kokaina zazwyczaj pomagała mu przezwyciężyć samotność, bo przecież lgnęli do niego ludzie jak ćmy do ognia.
Pytanie czy Elijah nie stopi sobie za bardzo skrzydełek, gdy zostanie.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Eli dobrze pamiętał te wszystkie absurdalne kampanie przeciwko narkotykom, plakaty sumiennie rozwieszane na korytarzach technikum i pogadanki na ten temat, uskuteczniane przez wychowawców. Z drugiej strony jednak nie powstrzymało go to, by w wieku ledwie dwudziestu czterech czy pięciu lat, nie tak dawno od wyjścia poza szkolne mury - sprzedawać owe narkotyki licealistkom, które jakimś sposobem zawędrowały na imprezę Remingtona. To była jedyna sytuacja, kiedy umiał wyłączyć sumienie - zwykle będąc tym zbyt wrażliwym chłopakiem ze smutnymi, błękitnymi oczami, kryjącymi tak wiele traum i sekretów. Tutaj było inaczej. Wiedział, że jeśli nie on, to ta zgraja nieokiełznanej młodzieży znajdzie kogoś innego, kto będzie wsuwać maleńkie paczuszki wypełnione proszkiem, bądź pigułkami w ich wyciągnięte dłonie, oczekujące na obietnicę dobrej zabawy. Wiedział, że tu nie pasował - chłopak z farmy, w swoich wytartych jeansach i białej koszulce. Kryjąc towar w skórzanej, nieco przydużej kurtce, jaka dostała mu się po Hawkinsie. Daleko było mu do bogatych dzieciaków, a jednak nadrabiał swoją bezczelnością i patrząc z boku, wydawać by się nawet mogło, że wcale tak nie odstawał od reszty tego środowiska wzajemnej adoracji. Może i gdyby miał kupę hajsu jak Remington, wcale by nie sprzedawał mu teraz koksu, a ciągnąłby go równo z nim, lądując na kolejnym i kolejnym turnusie odwykowym.

Może ktokolwiek, kto mówił mu za dziecka, że był zupełnie jak ojciec, wcale nie mylił się aż tak bardzo, jak Elijah chciał myśleć. Niby nie poszedł w ślady starego Coopera, nie został przemocowym moczymordą, ale po cichu, gdzieś za rogiem czyhało na niego to, co go z ojcem łączyło: uzależnienie. Od innych substancji, a jednak, może oprócz błękitu oczu i pociągłych rys twarzy, odziedziczył po nim tę zgubną skłonność. Tej nocy na pewno siedziała mu na ramieniu, szepcząc do ucha niczym mały diabełek. Póki co zagłuszany przez aniołka, który nakazywał brać kasę, pozbyć się towaru i wracać, a rankiem, na śniadaniu przy długim, dębowym stole w domu Hawkinsów, udawać jedynie, że nie wyspał się przez wystającą sprężynę w materacu, a w ogóle to poprzedniej nocy coś go zaczęło brać. Nie to, że on coś zaczął brać.

Uniósł brwi, w niemym niedowierzaniu tego, co słyszy. Powinien być już przyzwyczajony do tego, że Dick na haju zwykł wyskakiwać z różnymi interesującymi akcjami, jednak za każdym razem zdawał się wymyślać coś nowego. Sekundę później roześmiał się w głos, nie mogąc się powstrzymać.
Cholera, nie sądziłem, że znasz mnie aż tak dobrze. - pokręcił głową. Może i w tej swojej zgadywance, która miała być zapewne nieco agresywnym... właśnie; zaproszeniem czy groźbą? Tak czy siak, może i miał trochę racji, rzucając słowa na wiatr. Może Elijah tak właśnie lubił. Przysunął się bliżej do mężczyzny, patrząc cały czas w te oczy, nieco rozbiegane i pochłonięte przez czerń źrenic. - Tylko powiedz mi czy to groźba, czy zaproszenie? - zapytał z całkowicie poważnym wyrazem twarzy, jakby poważnie zastanawiał się nad tą perspektywą. Tak naprawdę póki co jedynie się z nim droczył, nie zamierzając wychodzić poza słowne zaczepki. Przecież był wierny Hawkinsowi, a to, że wymykał się po nocach, by spędzić kilka godzin na handlu nie było jeszcze zdradą, prawda? Tak przynajmniej to sobie tłumaczył.

Elijah jednak nadal czekał na tę obowiązkową wymianę towar-hajs. Może i teraz już trochę bliżej mężczyzny. Skrzywił się z niezadowoleniem, kiedy w jego dłoni wylądowała smutna, pogięta pięćdziesiątka. Wcisnął ją do kieszeni i spojrzał z powrotem na Remingtona, słysząc jego zapewnienia.
Jasne, świetnie sobie radzisz. - parsknął i nawet przez chwilę miał ochotę wytrzeć Remingtonowi ten biały proszek, rozsmarowany wokół nozdrza i nad wargą. Tak, jak wycierało się twarze umorusanym dzieciakom. Mimo dzielących ich dwóch lat, to w oczach Coopera, Dick był dzieciakiem. Takim, który przez zbyt dużą ilość wolności i pieniędzy, nigdy nie miał okazji dorosnąć. Cóż, był też takim dzieciakiem, który mu napędzał biznes, a to głównie pieniądze się liczyły w tej relacji. I Dick dobrze wiedział, że bez nich Elijah nie opuści tego przybytku, co tej nocy najwidoczniej dawało mu władzę. Nad sytuacją i nad samym blondynem.

Zmarszczył brwi, słysząc jego warunek i zerknął na blat bufetu, przygryzając wargę. Przecież Dick miał rację, we wszystkim. Był ciekawy, a jedna kreska jeszcze nikogo nie zabiła, prawda? Skąd miał wtedy wiedzieć, że nie skończy się na jednej kresce, ani na jednej imprezie, gdzie będzie się częstował. No nie wiedział. Westchnął więc ciężko i łypnął na Remingtona, niezbyt zadowolony z tego układu.
Powiedzmy, że ci ufam. - Nie, nie ufał mu. Ale znał go na tyle, by się nie kłócić. Wyciągnął z kieszeni kartę, razem z tym zgniecionym banknotem, jaki dopiero co wręczył mu mężczyzna i usypał sobie kreskę, dokładnie taką, jakie widział setki razy, schematem gestów już wyuczonych przez samą obserwację. Czuł w żołądku, a może gdzieś nad, ten lekki ucisk ekscytacji, kiedy zwijał pięćdziesiątkę w palcach. Przecież jego diler się o niczym nie dowie, a Dick zapłaci za towar. Jeśli nie dzisiaj, to przy następnej imprezie, kto wie - być może jutro, za dwa dni, albo za tydzień. Pochylił się nad szklanym stolikiem, starając się zignorować zeszklone oczy dziewczyny, która obecnie łapała oddech tuż pod taflą przyprószonego szkła. Tak samo i on, łapał kokainę porządnym wdechem, zatykając prawe nozdrze.

Zakazany owoc wcale nie był słodki. Smakował gorzko, spływając z tyłu gardła blondyna. Wyprostował się, krzywiąc się z niesmakiem i przetarł nos palcami, czując lekkie mrowienie w śluzówkach.
Obrzydliwe. - mruknął. Kokaina jeszcze nie zdążyła działać, więc i on jeszcze nie zdążył z r o z u m i e ć, czemu Remingtona ciągnęło do niej jak ćmę do światła. A co za tym szło, wszystkich tu zgromadzonych, którzy bynajmniej nie pojawili się tutaj dla Dicka.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie było osoby bardziej oswojonej z prochami jak Dick Remington. W końcu mama od najmłodszych lat zadbała o to, by bardzo dosłownie poznał wroga. Wprawdzie uniknął losów rodzeństwa i nie był dzieckiem, które już w życiu płodowym poznaje działanie narkotyków, ale i tak dała mu jedynie kilka lat beztroskiego dzieciństwa. Wówczas jeszcze wierzył, że wszystko się ułoży, bo tatuś wracał z pracy i trwała sielanka. Nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych, nie usłyszał kłótni, która wytrąciłaby go z równowagi. Po prostu siedział na dywanie i bawił się swoimi wozem strażackim.
To wspomnienie- ten ostatni łyk normalności i szczęścia- miało go jednak tak prześladować w przyszłości, że bez zawahania stwierdził, że chce zostać strażakiem. Tyle, że wtedy już był starszy o dwie dekady i wiedział, że tamto to była nieznośna fatamorgana i miraż. Może i był szczęśliwy, ale matka umiejętnie chowała przed nim strzykawki. Już wtedy nadużywała i ojciec prosił, by przestała. Dokładnie tak, zamiast złapać ją za mordę i sprowadzić do parteru, on jedynie uprzejmie formułował swoje życzenia. Nie spełniła ich (czy są jacyś zaskoczeni?), więc pewnego dnia odstawił ją jak zużyty mebel, a Remington od tamtej pory stał się głową rodziny i chłopcem, który obserwuje upadek własnej matki.
Odwyk stał się prędko świętem ruchomym, po którym przechodziła transformację i chrzciła ich na nowo w wierze. Już nie pamiętał ile razy obiecywała, że się zmieni, a on przyklaskiwał temu pomysłowi ze względu na młodszą siostrę. Jeszcze wierzyła, że mamunia odpuści i przestanie ładować w siebie co popadnie. Na próżno, zawsze nadchodził czas, gdy okazywało się, że to tylko ich pobożne życzenia i na świecie nie ma aż takiej sprawiedliwości, by zapewnić im szczęśliwy dom.
Pewnie ojciec mógłby coś na to poradzić i ich przygarnąć, ale wtedy żadna z nowych małolat nie chciałaby z nim być, więc udzielał im pomocy zaocznie. Najpierw przekazywał im pieniądze osobiście, potem przez sekretarkę, a potem po prostu szedł przelew i wszyscy byli szczęśliwi.
Poza matką, która właśnie rzygała do miski po odwyku. Pamiętał to tak dokładnie jakby to było wczoraj i wciąż zarzekał się, że wcale tak nie skończy i nie będzie tym jednym z naiwnych dzieciaków, którzy pakują do siebie to świństwo. Najwyraźniej jednak granica okazywała się szalenie śliska i łatwo było się na niej wywrócić bądź potknąć, a błędy popełniane w pierwszym pokoleniu stawały się zbrodnią w tym drugim.
Jakże to było tragiczne. Brakowało tylko, by jego matka znalazła się tutaj i przez przypadek ją pieprzył jak przystało na bohatera dramatu antycznego.
I gdzie to katharsis?
Trudno było mówić o uldze, gdy jego całe ciało właśnie zostało postawione w stan najwyższej gotowości i miał wrażenie, że zaczyna rozumieć ten cały koncept wampira jako idealnego drapieżnika. Tak się czuł, gdy nagle zmysły zostały wyostrzone i mógł przysiąc, że czuje każdą rysę na języku dziewczyny, która właśnie mu obciągała. Ba, szparki te, zwykle ujmowane w jednej setnej milimetra przypomniały już wielki kanion, do którego wpadał wręcz z rozkoszą.
Elijah musiał mu wybaczyć więc, że był absolutnie pobudzony i nie omieszkał dłonią przejechać po jego kształtnych wargach.
Zajęty czy wolny, nie był w toalecie, by o to pytać, poza tym jego chłopak musiał zdawać sobie sprawę z kim obcuje i jak to wreszcie definitywnie namiesza mu w głowie. Nie dało się jedynie zanurzyć, należało opaść na dno i Dick miał być jak ten przewodnik z piekła rodem.
- Ani to, ani to - kontynuował cicho spoglądając mu w oczy. - Uznaj to raczej za przepowiednię, która jest z gatunku tych samospełniających się - i musiał przyznać, że i on z rozkoszą również by w nią uwierzył. Dawno już z nikim tak się nie zatracił i niezależnie od tego jak musiał zdeprawować w tym celu blondyna uznawał, że gra jest warta świeczki. A Dick naprawdę był rozpieszczonym gówniarzem, który zwykle od razu dostawał to czego chciał. Nie był zanadto niecierpliwy, choć musiał przyznać, że przy tym mężczyźnie nawet nieźle się krygować pozwalając mu najpierw zakosztować czegoś innego.
A o resztę kiedyś przyjdzie mu go błagać.
- Jestem twoim najlepszym klientem, musisz mi ufać - to raczej nie brzmiało jak słodka deklaracja oddania, ale raczej podkreślenie, że źle na tym nie wyjdzie. Nadal zarobi masę pieniędzy i to bez wysiłku, a na dodatek spróbuje o co ten cały szum.
Najwyraźniej właśnie określił bez zarzutu jego recenzję kokainy, bo wystarczyło jedno słowo, by Dick się roześmiał.
- D a j jej czas - i leniwie, bardzo powoli przejechał językiem po jego szyi, której faktura nagle stała się absolutnie boska.
To dlatego uwielbiał ten biały proszek, stawał się po nim wręcz estetą.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Wtedy wystarczyła mu wiedza czysto teoretyczna. Skoro sprawdził się już w handlu znacznie mniej szkodliwym towarem, wystarczyło szybkie wytłumaczenie co jest czym, w jakich ilościach ma to sprzedawać i za ile. Proste, a fakt, że nie bardzo kwapił się do próbowania tego, co miał sprzedawać, był wszystkim na rękę. Można mu było zaufać, w granicach rozsądku oczywiście i z pewną dozą paradoksalnej podejrzliwości, jak przystało na narkotykowy biznes. Może nie był aż tak obeznany z prochami jak Remington, ale temat uzależnień był mu aż zbyt bliski. Tych uzależnień, które wzbudzały agresję i wzniecały przemoc. Opróżniały kieszenie z moniaków i przepuszczały każdą wypłatę lub zasiłek na kolejną i kolejną butelkę czegokolwiek, byleby miało odpowiednią ilość procentów. Tych uzależnień, które objawiały się na skórze wybroczynami, opuchlizną, a nawet czasem wydobyły spod niej strużkę krwi. Dlatego właśnie Elijah stronił od alkoholu i innych używek. Jasne, pił alkohol, ale jemu i tak niewiele trzeba było do stanu upojenia. Przysiągł sobie jednak, że n i g d y nie stanie się taki, jak stary Cooper. Szkoda, że tego wieczoru chyba w pewnym sensie złamał tą swoją niewypowiedzianą przysięgę, postawioną samemu sobie.

W przeciwieństwie do Remingtona, Elijah nie miał takiego konkretnego wspomnienia, nakierowującego go na pewną drogę życia. Ani takiego, kiedy w domu był pozorny spokój. Nie miał też odpowiedniej liczby cyferek na koncie bankowym, ani znajomości, by zatuszować każde jedno potknięcie i wykręcić się z jakiegokolwiek problemu. Nie miał znajomych prawników, którzy jednym skinieniem palca wyciągnęliby go z aresztu, gdyby przypadkiem policja złapała go z plecakiem pełnym towaru. Cooper ryzykował wszystko, za każdym razem gdy pojawiał się tutaj, bądź gdziekolwiek indziej, wymieniając te małe paczuszki na gotówkę. Remington nie ryzykował niczym (może oprócz swojego zdrowia). Byli z zupełnie różnych światów, tak odległych, jak tylko było to możliwe. Na dwóch końcach skrajności, a jednak coś ich łączyło. Adrenalina. U Remingtona w postaci jego raczej mało bezpiecznego zawodu, u Eliego w postaci rodeo. Nie startował tam, by wygrać. Startował dla samej rywalizacji i właśnie tego zastrzyku adrenaliny, jaki dawało końskie lub bycze wierzganie i ta chęć utrzymania się w siodle za wszelką cenę. Nie raz okupiona przetrąceniem, siniakiem, zwichnięciem lub złamaniem którejś z kończyn. Dick zdawał się dokarmiać swój głód wrażeń kokainą, za to Elijah… cóż, on już niedługo sobie zamieni rodeo na kreski.

Wybaczyć - wybaczył mu. Ujął go jednak za nadgarstek, delikatnie i z lekkim uśmiechem, aczkolwiek bez słowa, odsunął dłoń Remingtona od swojej twarzy, odkładając ją na kanapę. Nie planował żadnych wyskoków, ale tak samo nie planował ciągnąc koksu ze stolika. Wyszło, jak wyszło, noc jeszcze była młoda. Poza tym, teoretycznie też był wolny, bo jednak nic sobie z Hawkinsem nigdy nie obiecali, a jego prywatna przysięga wierności nigdy nie została wypowiedziana. Tak samo jak uczucie, jakim darzył chłopaka, błogo nieświadomego faktu, z kim sypiał. Z kłamcą, zdrajcą, ćpunem, gotowym wsypać go, by tylko uratować własną dupę. Na pięć lat.

Czytasz z gwiazd, czy z kokainy? - odparł zaczepnie, słysząc o tej przepowiedni. Całkiem go to bawiło, póki jeszcze nie docierało do niego, że Dick najwyraźniej obrał go sobie za cel tej nocy. Jak lew, wypatrzywszy antylopę na afrykańskiej sawannie. Lub jak wampir, wybrawszy sobie ludzką ofiarę do skonsumowania. Czyżby nie tym właśnie był dla niego w tym momencie Elijah? Już nie dilerem, którego pojawienie się rozpoczynało imprezę. Ofiarą, zwierzyną, przystawką? Czy daniem głównym? Wiedział, że Remington nie zwykł odpuszczać, ani przyjmować odmowy. Dostawał, lub po prostu brał to, co go interesowało. Zawsze, bez wyjątków. Eli jednak nie sądził, że rzeczywiście mógłby kiedyś znaleźć się w takim położeniu. Być może był po prostu głupi, by tego się nie spodziewać.

Przymknął oczy, oswajając się z nowymi doznaniami. Kokaina przedostała się przez śluzówki do jego organizmu i już wysyłała pierwsze impulsy do mózgu. Powtarzalny bit, płynący z głośników, już nie tylko był słyszalny, ale i odczuwalny. Jak małe fale wibracji, płynące po całym ciele. Gorzki smak nadal tlił się gdzieś w jego ustach, zabił go jednak kolejnym łykiem słodkiej coli, zanim Dick przysunął się do niego jeszcze bliżej. Chyba zaczynał go rozumieć, bo ciepły, mokry język Remingtona na jego szyi wydawał się teraz najlepszym doznaniem na świecie. Na trzeźwo takie zagranie bez trudu przyprawiłoby go o dreszcz, za to w tym momencie czuł to bardziej, mocniej, a owy dreszcz zatrzymał się dopiero w lędźwiach, pobudzając całe ciało blondyna. Skurczybyk dobrze wiedział, co robi. Eli położył dłoń na klatce piersiowej mężczyzny i ostatkami rozsądku na niego naparł, odsuwając się tym samym. Nie za bardzo, nie brał nóg za pas, w końcu czekał na hajs, prawda? Odsunął się na tyle jednak, by nie poddać się aż tak łatwo.
Nie przeceniasz swoich możliwości, uderzając tak na dwa fronty? - mruknął nieco zgryźliwie, wskazując ruchem podbródka na dziewczynę między jego nogami.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Każdy coś poświęcał w imię uzależnienia i choć to był tekst jak z ulotki dla ćpunów to jedynie pozornie brzmiał jak pusty frazes. W końcu jemu też ktoś postawił na szali kokainę i Ainsley, a potem obserwował jak dziewczyna odchodzi. Wówczas wydawało mu się to absolutnie do przyjęcia i nawet sprawiedliwe. W końcu dokonał wyboru, więc pretensje mógł mieć tylko do siebie. Tak przynajmniej optymistycznie zakładał, a potem za każdym razem, gdy tracił kontrolę, oskarżał o to, że śmiała go opuścić, gdy jej najbardziej potrzebował.
Wyzywał ją od dziwek, puszczalskich, od kurew, demolował kolejne pokoje hotelowe. Pamiętał, że w jednym nawet zastał jakieś zwłoki w łazience, ale nie pamiętał czy to dziewczę karmił narkotykami czy tylko alkoholem i miał się tego nigdy nie dowiedzieć, bo wreszcie uciekł nad ranem.
Od tamtej pory zawsze i wszędzie zostawiał swoje fałszywe dane. Trwało to tak długo, że po pewnym czasie nie był już nawet pewien tego jak się nazywa i kim jest. Wyznaczał sobie termin graniczny- tę datę do której będzie ćpać i się pogrążać, a potem łaskawie przerzucał ją do przodu. Odmawiał uznania tego, że jest uzależniony, ale już nie potrafił i nie chciał przestać. Póki był na nogach na następny dzień uznawał, że nie dzieje się nic złego.
Dopiero po czasie miał zrozumieć, że jest jednym z tych wysokofunkcjonujących uzależnionych, którzy prowadzą pozornie całkiem zwyczajne życie. To jego pachniało perfumami od Muglera, stukało lakierkami od Prady (a czasami zakładał białe najki) i kazało mu smakować kokainę z całkiem zacnego źródła.
Przecież ktoś tak zblazowany jak Remington Jr nie sięgnąłby po byle podróbki.
Z tego też powodu impreza w jego życiu trwała ciągle, bo za nic nie zamierzał przyznać, że jest jednym z tych smutnych ćpunów, którzy kitrają strzykawkę w bramie, razem ze smętnymi dziwkami, których nikt nie chce przelecieć. Nie, on był o poziom wyżej i to sprawiało, że był jeszcze bardziej zuchwały w tym co robi i cholernie zepsuty. Na tyle, że skoro zamarzył mu się jego własny diler to nie zamierzał sobie tego marzenia wybić z głowy, niezależnie od ceny, którą przyjdzie mu zapłacić. Bullshit! Zazwyczaj cenę płacili ludzie, którzy znaleźli się na jego celowniku.
Elijah ze swoją ciekawością szczeniaka był całkiem rozkoszny i nic dziwnego, że chciał się nim nieco pobawić. Przecież wszyscy kochają małe pieski, prawda? Dick jakoś przeoczył fakt, że sam znajduje się na jego jakże żałosnej smyczy ze względu na uzależnienie i poczynał sobie śmiało jakoś ignorując fakt, że chłopak sobie nie życzy cielesnego kontaktu.
Niech mu się kokaina lepiej wchłonie, a sam będzie się go domagał.
Spojrzał mu głęboko w oczy i zaśmiał się gardłowo.
- Nie wiem czy ktoś próbował zbić na tym interes, ale mogę być pionierem - w sprawie czytania z kokainy, oczywiście. Pewnie przyciągnąłby rzesze wyznawców, spragnionych zarówno wróżby jak białego proszku. Tego typu pomysły (z których nic nigdy nie wychodziło) były oznaką, że powoli zaczyna tracić kontrolę. Te jednak nie były aż tak groźne jak te, które postanowił realizować od zaraz. To wtedy zaczynały dziać się tragedie, choć Dick patrzył na nie raczej przez pryzmat wspomnień, jakie tworzyły. Takie życie chciał pokazać swojemu nowemu koledze od działki- wolne od zobowiązań, przysiąg, od całego chłamu związanego z uczuciowością. Ta wszak nigdy nie kończyła się dobrze.
T mógłby mu przekazać, gdyby słowa tak śmiesznie nie wibrowały na języku i nie zmuszały go raczej do używania tego organu w celu posmakowania słonej skóry chłopaczka, który smakował tak dobrze. Niezależnie od tak jak bardzo się bronił czy odsuwał, Dick Remington nie brał jeńców i to była tylko kwestia czasu albo kokainy kiedy nareszcie mu ulegnie. Jak na razie jednak nie zamierzał go do niczego zmuszać- po co, skoro perswazja działała wyśmienicie- i uśmiechnął się leniwie, gdy zapytał o grę na dwa fronty. Uniósł się i pozwolił dziewczynie dokończyć dzieła, a potem złapał ją delikatnie (powiedzmy) za włosy i przyciągnął do siebie, by to ją pocałować na oczach swojego niedoszłego kochanka.
Smakowała nim i był w stanie dzięki kokainie rozłożyć to niemal na czynniki pierwsze, a jej ramiona, pokryte gęsią skórką tak przyjemnie wibrowały mu pod palcami, że przekornie chciał z niej zabrać to życie, które pompowały żyły.
Puścił ją więc nagle i westchnął.
- Zawsze stają się tak potwornie jednorazowe. Może z tobą byłoby inaczej? - kiepską reklamę sobie wystawiał, ale przecież i tak wiedział, że Elijah się nie oprze. Kiedyś. Wielki zegar nad jego głową zaczął już tykać.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Elijah do tej pory obserwował jego świat z zewnątrz. Świat pełen drogich perfum, designerskich ubrań (Dick zapewne nie raz miał na sobie ciuchy wartości znacznie większej, niż miesięczna wypłata chłopaka), hoteli, apartamentów i wszystkich tych rzeczy, których zapewne nie zobaczyłby na oczy, gdyby nie zaczął dilować. Próg tego świata mógł wydawać się znacznie za wysoko, a jednak wystarczyło mieć odpowiedni towar w kieszeni lub w plecaku, by wszystkie drzwi stawały otworem, a progi przestawały istnieć. Wtapiał się w tłum na te kilka godzin, podczas cotygodniowych, głośnych imprez w apartamencie Remingtona, bądź w drogich pokojach hotelowych. Wymykał się niepostrzeżenie, bez pożegnania, po prostu znikał, przeważnie zanim sprawy przybrały niekontrolowany, a momentami nawet niebezpieczny obrót. Czasem spotykał się z nim na kilka minut, karmiąc jego uzależnienie poza imprezami, sprawnie dobijając targu i odjeżdżając w swoją stronę, wracając do swoich spraw, jakby wcale go nie było pod apartamentowcem w centrum.

W pewnym sensie był na smyczy mężczyzny, który wodził go plikiem banknotów, drobnymi, ciśniętymi w stronę blondyna nie raz jak ochłap z pańskiego stołu. Z drugiej strony Elijah miał nad nim tę niewypowiedzianą kontrolę w formie każdego maleńkiego woreczka z dokładnie odmierzoną działką. Bez niego nie było towaru, a co za tym szło - wieczna impreza wciskała hamulec, czego Dick na pewno bardzo by nie chciał. Jasne, mógł znaleźć sobie kogoś nowego i porzucić biznes z Cooperem, bo przecież zawsze ktoś by się znalazł. Nikt nie był niezastąpiony, ale znalezienie nowego dilera wymagało czasu i zaufania, o które wcale nie było tak łatwo. Nie mówiąc już o wytresowaniu sobie kolejnego chłopaczka, który pojawiałby się na każde zawołanie jaśnie pana. Do tego przecież Remington się przyzwyczaił - skinął palcem, bądź stuknął drogim obcasem i miał. Miał działkę, ale nie Coopera. Tej nocy to mogło się jednak zmienić, chociażby z faktu, że Elijah przestał być obserwatorem. Wszedł w jego świat, póki co jedynie przestąpił próg, nie wiedząc jeszcze, że ciężkie wrota uzależnienia zamkną się już niedługo za jego plecami, odcinając mu drogę powrotną.

Myślę, że znalazłbyś chętnych. - roześmiał się, wymownie rozglądając się dookoła. I tak wszyscy pojawiali się tu, by wciągnąć kilka kresek, poprawić to jeszcze kilkoma (lub kilunastoma) drinkami, więc równie dobrze Dick mógłby im wyczytać przyszłość. Nad wiarygodnością tych wróżb można by się rozwodzić, aczkolwiek na pewno sprawdziłyby się, gdyby wróżył tym, których sobie zamarzył tej konkretnej nocy. Cooper wciąż nie brał tego na poważnie, chociaż w momencie, gdy język mężczyzny rozstał się z jego szyją - nawet zatęsknił, a mokry ślad przyprawił go o kolejną falę dreszczy, stawiając każdy włos na baczność. Kokaina wchłaniała mu się coraz lepiej z każdą sekundą, krążąc sobie w krwiobiegu i wyostrzając wszystkie zmysły. Zawiesił spojrzenie na tym pocałunku, po czym leniwie zmierzył Remingtona spojrzeniem i uśmiechnął się lekko.
To chyba jednak nie do końca moja decyzja, co? - wzruszył ramionami. Elijah nie zamierzał błagać o więcej, nie wspominając o samych staraniach, by nie być jednorazowym, jak to miło określił gospodarz. Jeśli Remington go chciał - niech sam się postara. Cooper mógł stracić klienta, ale to Dick stawiał na szali znacznie więcej, potencjalnie poświęcając i dobry towar, i ugodowego dilera.

Każdy głośny beat klubowej muzyki wydawał mu się teraz pompować krew w jego żyłach, ciągnąc go w stronę parkietu. Czuł ją wręcz. Podniósł się z kanapy, wymijając dziewczynę, która w końcu mogła wz się za kreskę, krzywo usypaną na stoliku i zerknął na Remingtona.
Put your dick away, Dick - zaśmiał się, gestem wskazując na jego rozpięte spodnie i oddalił się o kilka kroków od kanapy, w stronę dużego, przeszklonego salonu, gdzie śmiesznie drogi (i zapewne jakiś bardzo znany) DJ bujał się za swoją konsolą. - Chodź, zatańczymy! - krzyknął, chociaż i tak pewnie został zagłuszony przez głośną muzykę. Wiedział, że nie musiał powtarzać, ani wspomagać się gestami. Wiedział, że Dick za nim pójdzie. Wcisnął się więc tanecznym krokiem w sam środek niewielkiego tłumu. Sprawnie lawirował między spoconymi ciałami, pachnącymi słodko-ostrą mieszanką perfum i mocnym alkoholem. Trochę jak ta wcześniej wspomniana antylopa, chociaż on nie uciekał przed Remingtonem. Raczej bawił się z nim w kotka i myszkę, niż chował się między tańczącymi imprezowiczami. Plątanina rąk, nóg i rozkołysanych ciał mogła przypominać dżunglę, ale jego zmysły działały teraz na wysokich obrotach, więc z łatwością namierzyłby Dicka, gdyby ten pojawił się w pobliżu. Póki co jednak, chociaż przez tą chwilę, kiedy brunet lawirował między swoimi gośćmi, podążając za Cooperem - ten bujał się w rytm muzyki z kolejną panną, pierwszą z brzegu, bo zwyczajnie tak wyszło.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Pewne kwestie u niego pojawiały się jak z automatu. Nie wiedział ile ma na sobie, bo nigdy go to zbytnio nie interesowało. Wiedział, że musi wyglądać jakoś i dlatego od dziecka wybierał te sklepy z górnej półki przesyłając rachunki do tatusia. Nigdy nie zwrócił mu uwagi, że powinien wybierać te tańsze, więc tego nie zrobił. Poza tym zdawał sobie sprawę, że przyciąga uwagę i dlatego powinien prezentować się zacnie. Był bogaty, więc naturalnym było, że zazwyczaj przyciągał ludzi o podobnym stanie majątkowym. Obracał się w określonym towarzystwie. Ta cała elitarność tylko dla biedaków wyglądała jak nieprzyjemny kaprys, a dla niego była czystą koniecznością. Nie potrzebował u swojego boku zazdrośników, którzy zadźgają go w ciemnej uliczce z powodu kilku setek dolarów.
Musiał mieć ludzi zaufanych i godnych rozpusty, tych, którym internaty w Wielkiej Brytanii na tyle wyprały mózg, że chcieli więcej nie bacząc na konsekwencje. Niedługo mieli zostać studentami i pisać własną Tajemną historię, bo tak jak Dick wierzyli, że skoro mają pieniądze to mogą kupić też moralność.
Ta, zresztą, ostatnio musiała zajebiście tracić na wartości na indeksach giełdowych, bo przecież bawił się przednio już kolejny raz w tym tygodniu i wciągał coraz nowych znajomych dbając jedynie o to, by byli oni na tyle elitarni, że ojciec by ich aprobował. Cała reszta zaś- ich życie, wybory, wyroki w zawieszeniu- zdawały się mu nie przeszkadzać. Wręcz był przekonany, że ten na lewo od nich ostatnio podłożył ogień swojej byłej i powinien zdecydowanie trafić do wariatkowa, ale wyjątkowo go dziś ugościł tutaj prosząc jedynie, by trzymano go z daleka od kominka. Poza tym wszystko wydawało się być w najlepszym porządku i to chyba dobiło go całkowicie.
Znał siebie na tyle, by wiedzieć, że najbardziej bawi go chaos i niepokój, a to grono bogatych dzieciaków stawało się tak przewidywalne i nudne, że musiał odnaleźć harmonię w przeciąganiu na złą stronę tego blondwłosego chłopca, który pewnie zarzekał się, że on tylko rozprowadza. Remington i tak poczytywał się za całkiem dobrego i łaskawego pana, bo większość jego znajomych traktowała dilerów jak chłopców na posyłki wszelakie i zazwyczaj kończyli oni z kulką w łeb, bo trudno było zadowolić tak wyszukane towarzystwo i jednocześnie dostarczać najlepszy towar.
On był przecież tym dobrym, bo przecież częstował i chronił swojego chłopczyka, niezależnie od tego czy da mu się wyruchać czy nie. Przecież nie pakował mu białego proszku do gardła, zostawiał rozsypany na stole i jedynie wskazywał ścieżkę (i to całkiem dosłownie, bo układając ją na szklanym blacie), którą mógł podążyć. Ludzki pan, normalnie.
Wcielenie dobroci, które teraz klepało w pośladek podnoszącą się z kolan panienkę.
- Myślę, że gdybym poszedł za Rasputinem i twierdził, że Bóg mi się objawia przez mojego przyjaciela to wszyscy byliby na kolanach, ale jaka w tym frajda? Nie lepiej dążyć do tego, by jedna osoba się poddała? - dywagował, zupełnie jakby chciał pokazać, że nie do końca jest takim tępym dzieciakiem, choć kokaina zżerała mu szare komórki jak ślimaki sałatę. Przynajmniej tak słyszał na fali ogrodniczej pasji swojej starej, odwyk, anno domini 2013.
Mimo wszystko jednak chciał przekazać mu, że to, że teraz mu odpuszcza (łaskawie) to zaledwie preludium i prędzej czy później i tak będzie mu się musiał odpłacić. A nie było niczego gorszego niż Remington, który nie dostaje tego czego pragnie. Wówczas rozstępowały się morza i nadchodził armagedon. Ten jednak, obecnie łagodzony przez kokainę jeszcze nie zdążył odpowiednio wybrzmieć, zwłaszcza że miał kogoś pod ręką i czuł się nieco (us/zas)pokojony, choć nie na tyle, by nie pochylić się raz jeszcze nad stołem. Mawiali mu, że tak będzie, że wreszcie jego system nerwowy przestanie zadowalać się małą dawką i będzie domagać się coraz więcej, a jego ciało zacznie przypominać potwora, który będzie próbował go pożreć.
Jak do tej pory tę apokalipsę mogli sobie wsadzić tam, gdzie zamierzał się dobrać, gdy Elijah już nieco stopnieje.
Jak na razie jednak zaśmiał się lekko na jego sugestię i wzruszył ramionami.
- Nie wyglądasz na takiego pokornego, który by dał sobie cokolwiek narzucić. Lubię ludzi, których muszę okiełznać - albo i takich, którzy sami wykazują inicjatywę, bo do takich właśnie należał Cooper, którego kokaina uwiodła bardziej. To było jak pierwszy raz- dużo przyjemności i rano całkiem niezrozumiały ból, ale oszczędził mu tego na razie widząc jak wpada w tłum i zaczyna czuć muzykę całym sobą. Poczekał aż i jego kopnie i choć mógł jedynie zatęsknić do tej magicznej kreski z inicjacji, odczuwał i tak przyjemne wibrowanie, które wnikało w każdy nerw jego ciała.
Dopiero teraz odkrył ile ich ma, gdy każdy dotyk obcej osoby rozpalał go lepiej niż jakikolwiek płomień, a on i tak szedł prosto do swojego dilera, którego otaczały jakieś chętne panienki. Złapał go za ramiona i przesunął dłoń na jego szyję, by wyczuć pędzącą jak metro krew. Już rozumiał wampirów, już rozumiał seryjnych morderców, bo potrzeba zatrzymania tej pogoni była równie silna co chęć wbicia w niego całym ciałem i ulżenia sobie.
Nie zrobił jednak tego (nie tutaj, nie teraz, nie tak), po prostu zaczął tańczyć, a energia, którą sobie władował, zdawała się nie mieć końca i nawet wściekłe światło jarzeniówek drgało razem z nimi, a sufit zdawał się walić na podłogę.
To dlatego uwielbiał kokainę i to chciał pokazać Cooperowi, choć już poza spojrzeniami, żadne słowa między nimi nie padły.

Elijah Cooper
pomoc na farmie / striptizer — farma Hawkinsów / klub Shadow
33 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
You know I might have been born just plain white trash
But Fancy was my name
Na pewno zupełnie inaczej myślało się o tych wszystkich drogich rzeczach, kiedy rachunki za nie magicznie płaciły się same. Kiedy odpowiednia metka na koszuli była wyznacznikiem dopasowania się we własne kręgi towarzyskie. Kiedy imprezy były na pokaz, a drogie szkoły z internatem w Europie czy USA nie uczyły ich podstawy programowej, zamiast tego wprowadzając ich w świat używek, zuchwałości i zepsucia. Na to wszystko patrzyło się inaczej, kiedy zamiast apartamentu miało się klitkę nad stajnią, do pracy wstawało się o świcie i zapierdalało fizycznie na skromną wypłatę. Kiedy ubrania dostawało się po przyjacielu, prawie jak po starszym bracie, a żeby kupić sobie coś własnego, trzeba było pieczołowicie przeliczyć banknoty i zaplanować miesięczne wydatki. Nie narzekał, w końcu co tydzień miał dodatkowy zastrzyk gotówki na własne zachcianki, ale jemu nietrudno było zauważyć zepsucie i nawet pewne niebezpieczeństwo, czyhające w tym elitarnym świecie. Tak dla kontrastu, dla niego czymś oczywistym było wstawanie o piątej nad ranem i karmienie koni, krów i kur, zanim nawet wypił kawę. Albo czyszczenie krowiej zagrody, w nieco za dużych gumiakach, przerzucając łajno. Rzeczy, które się tym bogatym dzieciakom nawet nie śniły. Był nawet pewien, że żadne z nich nie przetrwałoby nawet jednego dnia na farmie.

Cooper nie miał za bardzo porównania, co do tych innych bogatych dzieciaków. Słyszał historie z dwóch stron barykady - o młodzikach, którzy za bardzo podskakiwali dilerom i kończyło się to dla nich nieciekawie, a także o pozbywaniu się dilerów i szybkim zamknięciu sprawy. On się głupim trafem zakotwiczył u Remingtona, trochę przez jego adres, podrzucony mu przez jego pośrednika, a trochę przez kontakt ze znajomym znajomego, który miał być na tej imprezie. Głuchy telefon i jego szczeniacka zuchwałość sprawiły, że zakotwiczył się tam na dobre, pojawiając się na każdej imprezie. Niech będzie, że Dick był z tych dobrych, blondyn na niego nie narzekał. Przyzwyczaił się do jego nieprzewidywalności, która trzymała się w ryzach tak długo, jak się pojawiał, kiedy mężczyzna tego potrzebował. Jaśnie pan nawet częstował, nie zmuszał, ani nie uciekał się do aktów przemocy dla własnej, kokainowej zachcianki. No nic, tylko się cieszyć z takiego klienta.
Wystarczy ci tylko jedna? Bo w takim razie już ci się poddała, misja zakończona. - ciągnął temat, mówiąc oczywiście o tej pannie, która się właśnie zbierała z kolan i chwiejnym krokiem oddaliła się w stronę toalety, zapewne po to, by jako-tako poprawić rozmazany makijaż. Dobrze wiedział, do czego, a właściwie do kogo pił Remington, błyszcząc swoją wiedzą historyczną z tak odległych, europejskich zakątków. Może jednak w tych drogich szkołach czegoś uczyli, może jednak nie jak krew w piach to wszystko.

Jeżeli Remington wymyślił sobie właśnie, że chce go okiełznać - czekała go przyjemna niespodzianka. Eli był niepokorny, pyskaty i z pozoru wcale nie taki łatwy, ale wystarczył odpowiedni dotyk, stanowczy ton i kilka poleceń, by się rozpłynął. Tym się jeszcze nie zamierzał z nim dzielić, niech sam to odkryje. Uśmiechnął się szeroko, kiedy brunet przyciągnął go do siebie i miał przez sekundę wrażenie, jakby na parkiecie byli tylko oni. Ciepła, ciężka dłoń mężczyzny przyjemnie naciskała na jego szyję, kiedy Elijah bujał się w rytm klubowej muzyki z błogą nieświadomością myśli Remingtona o wampirach i seryjnych mordercach. Niezbyt zachęcające, chociaż w tym stanie blondynowi mogło być całkiem wszystko jedno. Jeszcze kilkanaście minut temu zarzekał się, że jest w pracy i nawet piwa się nie napije, a teraz kokaina wchodziła mu dobrze może nawet tak jak Dick już niedługo i przestało go obchodzić to, co będzie rano, jutro. Obszar mózgu, który by się zastanawiał nad konsekwencjami skutecznie został zagłuszony przez przyjemne przebodźcowanie: dotykiem tańczących dookoła, dotykiem Remingtona, muzyką, kolorowymi światłami, bliskością Remingtona, ciepłem rozgrzanych ciał, rozszerzonymi źrenicami Remingtona… Zarzucił mu ręce na szyję, przysuwając się i skupił nieco rozbiegane spojrzenie na jego oczach.

Nie było żadnych obietnic. Chociaż kochał.
Nic go przecież nie powstrzymywało.
Przecież jego ciało tego pragnęło. W tym momencie.
Chociaż jeszcze chwilę temu wydawało mu się to debilnym pomysłem.

Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, prawda?
Nikt nie musiał wiedzieć.

Jeszcze nie wiedział, że będzie tego żałować. Jeszcze nie wiedział, że i tak będzie wracać. Jeszcze nie wiedział, że te dwa małe sekrety zapoczątkują w jego życiu całą sieć kłamstw, z której się chyba już nigdy nie wyplącze. Nie myślał o tym, bo skąd miało mu to przyjść do głowy? Teraz był zainteresowany jedynie chwilą przyjemności, może nawet podświadomie zaczynał rozumieć Remingtona i cały ten jego światek, skupiony wokół gładkiej powierzchni stolika. Tańczył na tyle blisko mężczyzny, jak się tylko dało, zaczepnie kołysząc biodrami. Jego dłonie zaliczyły krótką, acz emocjonującą wędrówkę przez obojczyki, ramiona i żebra, aż do bioder Dicka i wróciły nieco wyżej, oplatając go w pasie. Testował go, nadal prowadził te podchody, nie zamierzając mu dać satysfakcji z poddania się. Czekał.

Dick Remington
death by overthinking
mvximov.
Jethro
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nigdy w pełni nie docenił tego, co miał. Ba, podejrzewał, że miał jeszcze większe daddy issues, choć jego tatuś przecież nie był najgorszym z otaczających go ludzi. Tak w gruncie rzeczy był przyzwoity, przynajmniej dla swojego pierworodnego syna, bo przecież zrobił wszystko, by spełniał swoje marzenia. To, że większość w nich ulokował w małym woreczku to była już inna historia, ale stary Remington nigdy nie narzucał swojego sposobu na życie. Jedyną ingerencją w jego cudowne losy były znalezienie mu dziewczyny, ale odkąd unia dwóch potężnych rodzin wykoleiła się na jego uzależnieniu to poprzestał tych prób i dawał mu wolną rękę.
Tę samą, którą Dick tak często kąsał i gryzł zapominając całkiem uczciwie, kto go karmił i kto był sponsorem tej dzisiejszej rozpusty. Dla niego była to przecież impreza jak zawsze. Nie waliły się ściany, nie spadały meteoryty, koniec świata jak to ruchome święto- przeniósł się na kolejny poniedziałek. Nie zauważył żadnej zmiany, choć przecież częstował swojego dilera prochami łamiąc któreś ze świętych praw każdego ćpuna. Nie było przecież powodu, by kalać dostawy najlepszego towaru poprzez wciąganie swojego dostawcy do tego samego bagna, w którym się tonęło. Dick Remington jednak nie bez przyczyny uważał zawsze, że jemu wolno więcej, że jego żadne kodeksy nie obowiązują, więc dla zabawy postanowił sięgnąć dalej.
Niegdyś okaże się, że dla frajdy będzie potrafił zamieniać życie ludzi w czyste piekło, ale na razie beztrosko nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji. Poza tym nigdy nie uważał, że jego uzależnił już pierwszy raz. Przecież jak dotąd brał czysto casualowo. To słowo przyczepiło mu się do języka jak kilka kropli potu z szyi Coopera i smakował je na słono rozkoszując się tym, że zapewnia mu odrobinę zabawy.
To przecież jeszcze nie grzech? To nie tak, że wiódł go wprost do krainy piekieł mając siebie za przewodnika.
Jak widać na załączonym obrazku niektóre sobie ścierały kolana, by z nim pobyć, więc Elijah powinien docenić to jak bardzo wobec niego był miękki. Na razie. To stwierdzenie też wisiało w powietrzu, ale atmosfera i bez tego była gęsta, bo ludzie palili co popadnie i tylko wybrańcy pochylali się nad tym stołem czując dobroć gospodarza.
Tego samego, którego już nosiło i który po raz pierwszy od dawna nie zwracał uwagi na to co Cooper mówi, ale na sposób w jaki formułuje słowa i jak gładko układa usta opowiadając mu coś o uciekającej dziewczynie. Nie ją porywał teraz do tańca i nie ją odnajdywał gdzieś we wściekle heteryckim towarzystwie, które patrzyło na nich z ciekawością. Kiedyś stwierdziłby, że to go obraża, ale do aktów agresji miał dojść dopiero za jakiś czas, jak na razie jedynie zabawa się liczyła.
I tylko ją prowokował, gdy wreszcie mężczyzna (znany przedtem jako jego diler) objął go w pasie i spojrzał na niego wyzywająco, a on odrobinę za bardzo zapatrzył się na jego rzęsy, które układały się w całe kępki i tworzyły jedną z tych zajebistych mandali. A przynajmniej tak myślał naćpany i niewiele kojarzący z życia Dick, który wreszcie wraz z drugą, bardziej potężną dawką pożegnał ponure rozważania i skupił się na chłopaku. Tym, który obojczyki miał lekko wystające spod koszulki mimo swojej pracy na farmie.
Tym, który miał całkiem pełne usta, które teraz nieświadomie oblizywał, bo przecież nie był zdradzieckim skurwysynem, ale kokaina omamiła go na tyle, że kurewsko go kusiło. I na szczęście dla siebie miał u swojego boku (a raczej naprzeciwko) kogoś, kto ten głód zbliżenia i zderzenia się się zębów rozumiał doskonale, bo przecież ta dziewczyna jedynie go nakręciła. Była jak przystawka, która zostawiała mu apetyt na znacznie więcej, a to więcej teraz tańczyło całkiem prowokująco przy nim żegnając się z życiem porządnego chłopca, który tylko sprzedaje.
Dobre sobie, światła wyraźnie pokazywały jego rozszerzone źrenice, gdy wreszcie dość ostro i mało delikatnie złapał go za podbródek i całował gniewnie nie dbając o to, że zęby wbija w jego wargę i że zaraz obaj poczują metaliczny posmak krwi. Właśnie o to chodziło w tym całym odczuwaniu wszystkimi zmysłami, a przynajmniej tego chciał Dick, gdy łapał go jednocześnie za kark i nie pozwalał mu się oderwać.
Zupełnie jakby ten pocałunek był tlenem, który mu łapczywie kradł, ale przecież nie był idiotą i wiedział, że i on na to miał ochotę Wystarczyło go jedynie zachęcić, a czy było coś bardziej zachęcającego od języka penetrującego jego podniebienie i niewerbalnej obietnicy na więcej, którą zamierzał zrealizować, gdy przesuwał go w stronę zaciemnionego korytarza, gdzie mieli być sami i gdzie wreszcie mógł dobrać się do niego na poważnie.
O ile chciał, bo przecież to była absolutnie wolna wola, ale podlana i posypana białym proszkiem, który teraz zlizał z jego brody. Elijah był jak ten jeden z niesfornych młodzieńców i chyba dlatego tak bardzo doprowadzał go do szaleństwa i sprawiał, że chciał go mieć.

Elijah Cooper
ODPOWIEDZ