obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Ilekroć w domu państwa Ainsworth działo się coś złego, Rhoda wyrzucała ręce ku górze, jakby do nieba, i wołała: widzicie? Bóg się na nas gniewa.
Przez długi czas dzieciństwa — doświadczane przez dziecko lata mnożyć należy przez dwa, bo kiedy nie zna się jeszcze jego szerokości i granic, wszystko, a szczególnie każde wakacje, wydają się trwać całą, przyjemną wieczność — rozciągający może do dziesiątych urodzin, Dante sądził, że każde szczęście przyciąga spojrzenia Boga (widzianego raczej jako potwora-cyklopa; jedno oko śledzące z wysokiej Góry Kościuszki wszystkie niegrzeczne dzieci). Nie zgadzał się z teorią matki (jak będziesz niegrzeczny, to zdenerwujesz aniołki), twierdząc, że potwór-cyklop jest prawdziwym skurwielem: wręcza komuś szczęście, omamia go, klepie po głowie i plecach, czasem dekoruje dodatkowym miłosierdziem. A potem, po dwóch dniach, miesiącach bądź latach, ciska w tę samą osobą całym asortymentem katastrof. Więc Dante, pewnego dnia, odmówił dalszego chodzenia do kościoła. Nie lubił boga. Nie chciał jego szczęścia i nie-szczęścia.
A teraz miał wrażenie, że znów, za te drobiny szczęścia, musiał zapłacić.

A może spróbujemy przygotować ten rysopis…
Tępy odgłos uderzenia w kostkę, któremu towarzyszyło nerwowe chrząknięcie.
No tak, jezu, przepraszam, to może po samym głosie… Nie, to nam nic nie da, to ja nie wiem…
Włączył się inny głos. Miękki, spokojny, rozsądny.
Zeznania Grace, która cię tu przywiozła, są niewystarczające. Możemy poprosić właścicieli kilku lokali o wręczenie nam kopii monitoringu, ale…
To nic, i tak nie zamierzam wnieść oskarżenia.

Dlatego kazano mu tu zostać. Jeden z funkcjonariuszy powiedział, że może pojechać z nim do przychodni; pulsujący ból nosa nie mijał, ale przynajmniej ustępowało już krwawienie. Nie, dziękuję, nic mi nie jest, odparł grzecznie, mimo że wcale się mu to wszystko nie podobało. Nie chciał tu przyjeżdżać; rodziło to zbyt wiele bolesnych wspomnień. Grace, która przechodziła obok niego, gdy natrafił na czyjąś pięść, uparła się jednak, by go tu przywieźć. Siedziała z nim przez dziesięć minut, przytrzymywała zimny okład, który wchłaniał strużki krwi. Muszę lecieć, odebrać dzieciaki ze szkoły; żegnając się, wyczuł jej wahanie. Pewnie chciała wymienić się numerami telefonu, ale nie do końca wiedziała jak; powiedziała więc po prostu mam nadzieję, że jeszcze na siebie wpadniemy i na zawsze, miejmy nadzieję, zniknęła z jego życia.
Siedział na czyimś biurku i, trochę jak dziecko, machał stopami. Jedna z przodu, druga z tyłu; jedna z przodu, druga z tyłu. Czyjeś palce delikatnie nakładały maść na obolałe okolice grzbietu nosa; badane przez niego w dłoniach okulary okazywały się zniszczone. Szkoda.
Choć wściekał się na sposób, w jaki jest traktowany (czy innym ofiarom, nie, wróć, nienawidził tego słowa; czy innym osobom, które zostały okradzione, okazujecie tyle samo troski i zainteresowania?), nie śmiał się mu sprzeciwić; dużo łatwiej było stosować się do panujących w Lorne Bay zasad. Kiedy więc jeden z mężczyzn powiedział: słuchaj, w porządku, ale samego cię stąd nie wypuścimy, Dante nie oponował. Masz po kogo zadzwonić?, och, oczywiście, naturalnie, miał! Cały zastęp ludzi gotowych przybyć tu bez pretensji; jakie to szczęście (choć tak przecież nie wypada myśleć) znaleźć się w tak dogodnym miejscu życia, kiedy ma się wokół tak wiele osób, gotowych się dla ciebie poświęcić. Tylko że dla Dante nikt nie wydawał się wystarczający.
Rano nie był pewien, czy chce się spotkać z Achillesem.
A teraz nie mógł się doczekać, aż jego głos rozniesie się echem po posterunku.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Można przywyknąć? zapytała swoim twardym, często protekcjonalnym tonem głosu, który przez lata ewoluował pod naporem skropionych łzami życzeń. „Szara; ta trumna jest zbyt szara, ja wiem że jutro pogrzeb, ale ona jest aż za szara, w szarej chować nie można”. „A może nie z hebanu, a jednak z wiśni? Jest z takiego drewna? Ona uwielbiała wiśnie, może zmienimy jednak miejsce pochówku, znajdziemy takie, gdzie rosną wiśnie”. „Sprzedała nam pani za drogo; w Port Douglas chowają taniej. Pani zarabia na cudzym nieszczęściu, ci wszyscy zmarli będą nawiedzać panią po nocach”.
Nie. Ale cisza jest zawsze ta sama, odrzekł beznamiętnie, pozwalając wybrać właścicielce domu pogrzebowego i barwę, i rodzaj drewna, a nawet cenę trumny przeznaczonej dla Philemona. Już wtedy myślał o Dante, o Leonie, o Willow — oni wszyscy znikną. Zniknęli.
Jest cicho. To ta sama cisza.
Nie nadciąga z połaci puszystych pół rolnych, które otaczają jego poranki od tygodni. Nie szumi w zatłoczonych ulicach Lorne Bay, przez które przedziera się teraz jego samochód. Ta cisza należy do zmarłych, nie tylko do tych co nawiedzają po nocach; za dnia też, oni ciągle stoją obok.
Nie, ja dzisiaj nie pracuję. Tylko kogoś odbieram, krzyk przebiega na drugą stronę ulicy wraz z głośnym zamknięciem drzwi samochodu. Mężczyzna okryty policyjną czapką z daszkiem kiwa głową. „Gdzie pracujesz, takich ludzi przyciągasz, co?” zauważa tamten, Achilles wzrusza ramionami. Może. Może nie. Kogo to obchodzi.
Nie dołącza do Freda, mija go z obojętnością i mknie w stronę wejścia. Częściej porozumiewa się z komisariatem w Cairns; ten w Lorne Bay jest mniej ważny, tutaj nie ma tylu intratnych klientów. Dotyka rozgrzanej klamki i się krzywi — cudze dotyki na jego dłoni; jeszcze nie zdążyły ostygnąć. Dzień dobry, ja po kolegę. Donatello Ainsworth, czeka tu na mnie; tak, niewidomy; jakie pobicie? Co? Co ukradli?
Nadciąga wraz z krzykiem oburzenia do odizolowanego od cywili pomieszczenia. — Chyba sobie żartujecie. — Tylko oni dwaj nie mają na sobie niestarannie wykrojonego uniformu barwą przypominającego zaciemnione mgiełką chmur chabry. Ale to nie dlatego jego spojrzenie napotyka od razu na Dantego; to ten napuchnięty nos błyszczący u nasady, zapaćkany białą maścią przyciąga jego uwagę. Okulary trzymane nie na oczach, a w dłoniach. Ta infantylna poza — przecież on wygląda jak dziesięciolatek. Brakuje mu tylko czerwonego lizaka w kształcie serca; dziecięcej nagrody pocieszenia. — Tyle was tu kurwa siedzi i co? Wpierdalacie jebane pączki? A kilometr od was ludzi napadają i... Zejdź z tego stolika, Dante, na miłość boską. Dzwonię do prawnika, pożre was kurwa w sądzie. A gdzie ci kretyni? Złapaliście ich? — lawina słów i emocji: lawina gniewu. Dookoła i tak cisza. Podchodząc do Dantego ma wrażenie, że łokciem przypadkowo uderzył o zmarłego; oni cały czas są obok. Planował poczekać, aż się rozejdą — ostatnio zajęło im to rok; tłum stopniowo się przerzedził. Ale w zniknięciu tylu osób chyba ta nieobecność bruneta boli go najmocniej, więc musiał wrócić jednak teraz, z tą ciszą i ze swoimi zmarłymi.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Choć oczekiwał burzy — usposobienie Achillesa nie zezwalało mu na zapoznanie się z definicją ciszy — wzdrygnął się lekko wobec siły gromkich piorunów, którymi ten ciskać zaczął już od progu. Tęsknił za tym. Za jego głosem. Za nim.
I może dlatego nie wypowiedział choćby jednego słowa. Zwinnym ruchem wstał z biurka, wciskając połamane okulary w czeluści jednej z kieszeni; jeden z policjantów, ten, który był tu nowym nabytkiem, niezdarnie usiłował przebić się przez achillesowy głos i jakoś na nim zapanować. Jedno “ale” poprzedzało kolejne; do rozmowy włączył się inny głos, ale Dante nie chciał już uczestniczyć w tej farsie; zaciskając dłonie na łokciu przyjaciela uśmiechnął się lekko, w niepamięć rzucając tę ich poprzednią kłótnię. Ale wtedy do pomieszczenia wkroczył baryton; ten opanowany, rozsądny. Ten, który nakazał mu tu siedzieć i po kogoś zadzwonić. — Panie Cosgrove, jeśli ofiara odmawia wniesienia oskarżenia, mamy związane ręce — zakomunikował ze szczerym żalem, tamci zamilkli, zewsząd zrobiło się spokojniej. A dziura, którą Dante niósł gdzieś w duszy od czasu Michaela, zabolała zbyt mocno.
Ofiara.
Hej, skarbie, po prostu broniłem twojego honoru w Slut House — rzucił z uśmiechem i tanią podróbką dobrego humoru. — A teraz po prostu stąd chodźmy — nie prosił; nie był w stanie wytrzymać tu kolejnej, niepotrzebnej chwili. Rzucił prędkie i niezgrabne podziękowania — bardziej w eter, niż do policjantów — a jeden z nich, pewnie ten Rozsądny, westchnął głośno. A więc palce, którymi odnalazł wcześniej achillesowe ramię, mocniej wbiły się w skórę przyjaciela. — Chodźmy — powtórzył, znów wściekając się na to, że życie pozbawiło go nie tylko wzroku, ale i prawa do ucieczki. Skazany zawsze na czyjeś współczucie musiał czekać, tak jak i czekał teraz: dziwnie kruchy, upokorzony, niespokojny.
Ożywił się dopiero wtedy, gdy w końcu zaczęli zostawiać nieprzyjemny posterunek policji za sobą.
Mam ci tyle do opowiedzenia, Chilly! Ale chyba najpierw chcę coś zjeść, tylko zanim pójdziemy do tej restauracji, musisz mi skołować nowe okulary — obolałym nosem się nie przejmował, nawet jeśli w swej wyobraźni posiadał dość szczegółowy obraz tego, jak fatalnie musiał się teraz prezentować. Nie był w stanie znieść tylko tego braku ciemnych szkieł, które ukryłyby jego oczy. Które uchroniłyby je przed światem. Bo póki co jedyną osobą, przy której czuł swobodę i brak potrzeby wciskania ich na nos, był Terence.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Możliwych słów jest nieskończenie wiele — tęskniłem albo dobrze, że nie stało ci się nic poważniejszego są tymi najważniejszymi, które należałoby teraz wypowiedzieć; oczywiście, jeśli chciało się uchodzić za czyjegoś przyjaciela. Achilles jednak postrzega to wszystko na swój własny, wypaczony sposób, dlatego zamiast uszanować decyzję Dantego i uspokoić się za sprawą nalegań najbardziej profesjonalnego z funkcjonariuszy, wciąż ciska gromami ze swoich objętych burzą tęczówek i dba o to, żeby ton jego głosu stał się jeszcze dosadniej zjadliwy. — Odmawia wniesienia oskarżenia? — prycha cierpko i zastanawia się, dlaczego nikt już, do kurwy nędzy, nie potrafi załatwić choćby takiej błahostki. — Oczywiście, że wniesie oskarżenie! — jest o tym p r z e k o n a n y — pewien, jak mało czego w ostatnim czasie. Bo to przecież jest idiotyzm, a Dante nie jest idiotą, choć często próbuje za takiego uchodzić. Nie zwraca więc uwagi ani na fakt, że jako jedyny toczy teraz tę obmierzłą scysję, z której wycofali się zarówno policjanci, jak i sam obiekt dzisiejszego starcia, ani z początku nie obchodzą go nawet prośby bruneta, by opuścić to przesączone skargami i lukrowaną duchotą miejsce. — Och, zamknij się, Dante, to nie jest miejsce na takie bzdury — mówi nieco za szybko — to jest: za nim zdąży pomyśleć. Nie chodzi tu tyle o surową formę wypowiedzi; to, w jakie słowa zdecydował się ją ubrać, a o to, że tak naprawdę Dante nie może się zamknąć, bo przecież ma wnieść oskarżenie. Po prostu nie ma żartować — nie tu, nie teraz. Nie ma też ciągnąć go z uporem za ramię, domagając się wyjścia poza budynek policji wraz z niezłożonym zeznaniem, czy raczej poleceniem, by ktokolwiek odpowiedzialny za ów bezeceństwo, spłonął w więziennym piekle. Tylko że Ainsworth naciska, a Cosgrove coraz mniej jest zadowolony z towarzyszącej im publiki. — Zaraz wrócimy. Z oskarżeniem — zapowiada chłodno, pozwalając swojej sylwetce wyprowadzić inną; tą należącą do Dante, teraz poobijaną i kruchą, pozbawioną okularów przeciwsłonecznych wsuniętych na nos, bez których od czasu wypadku nie ogląda go zbyt często (brunet pod tym względem jest okropnie drażliwy). I dopiero kilka skrawków za posterunkiem pozwala swoim krokom zwolnić, a wreszcie się zatrzymać. — Co się z tobą dzieje, Dante? — pyta, kiedy bez pozwolenia dobiera się do kieszeni wypchanej połamanymi resztkami przyciemnianych szkieł, łapiąc je między palce i wyrzucając do pobliskiego kosza na śmieci. — Dam ci swoje, ale najpierw musisz mi obiecać, że zadbasz o to, żeby zaczęli ich szukać. Go szukać. To była jedna osoba? — swój warunek stawia — jak zwykle — tonem nieznoszącym sprzeciwu, przez moment zastanawiając się, czy łącząca ich relacja nie jest przypadkiem jedną z najbardziej niezdrowych, jakim kiedykolwiek pozwolił się rozwinąć. — Bo co, później zaatakuje dziecko albo jakiegoś starca? To, że ty wyszedłeś tylko z… — urywa, dopiero teraz w pełni koncentrując nie tylko swój wzrok, ale i uwagę na napuchniętym kawałku ainsworthowej twarzy. Wyciąga nawet palce prawej dłoni, ale zanim koniuszki zdążą dotknąć przesiąknięte bólem miejsce, powstrzymuje się i cofa rękę. — Przecież wiesz, że tego nie można ignorować — zauważa.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zaraz wrócimy było kłamstwem, w które jako jedyny zdawał się wierzyć Achilles; szmery rozmów, pojedyncze zdławione sylaby, jedno zagubione westchnienie — mimo wszystko Dante uważał, że posterunek policji w Lorne Bay był miejscem całkiem bezpiecznym i przyjemnym. Całkiem, jeśli przymknąć oko na sposób, w jaki traktowany był Dante. Jak ofiara.
Być może z powodu chłodu, jakim obdarzał go Achilles, zadzwonił właśnie po niego; nie potrzebował kolejnego wysokiego, piskliwego głosu dołączającego do chóralnej przyśpiewki; wszyscy z troską usiłowaliby nakłonić go do zmiany zdania, ostatecznie przyznając swą porażkę. Wszyscy byliby w mdły sposób mili i nie mówili do niego słów takich, jak zamknij się; dlatego, kiedy opuszczali zakłopotanych policjantów, Dante uśmiechał się wesoło.
Hej! — krzyknął jednak, kiedy cudza dłoń zanurkowała w głębinie jednej z jego kieszeni; było to czynem, którego należało się spodziewać, a mimo to wprowadziło go w stan chwilowego otępienia. Chociaż może wyjątkowo tym razem nie chodziło o dotyk, a złączone z nim słowa. Co się z tobą dzieje? spóźnione jakby o cały rok. — Nic się nie dzie… — ale Achilles nie oczekiwał wyjaśnień; wpadające w sam środek fałszywego zapewnienia słowa, wmuszające w niego poczucie winy, i tak nie mogły spełnić swojego zadania. — Obiecałeś, że nie będziesz pytać. Obiecałeś! — przypomniał przysięgę pozbawioną znaczenia; jakby wystukanie kilku literek w telefonie mogło Achillesa obligować do czegokolwiek. — Niczego ci nie powiem. Jak chcesz, to wróć do tych błaznów i ich się zapytaj, i c h, niech ci przeczytają zeznania Grace, ja mam to wszystko w dupie — wycedził, dopiero po chwili orientując się, że krzyczał. I że Achilles, dla odmiany, brzmiał s p o k o j n i e. Ale może zawsze tak było i do tej pory tego nie zauważał; może zawsze wyłącznie to on podnosił głos, podczas gdy Achilles zachowywał powagę. — Nie możesz tego po prostu zostawić? Nie zmuszaj mnie, żebym znowu musiał odpowiadać na te same pytania. Nie chcę, żeby znowu było tak samo — czyli jak rok? czy już dwa lata temu? Wtedy był całkiem sam — albo nie wpuszczano do jego sali nikogo, albo nikt początkowo odwiedzić go nie chciał; był sam nie tylko z opowieścią, o której wolałby zapomnieć (powtórz tamten fragment jeszcze raz, mimo że te same słowa wypowiadał już pięciokrotnie), ale przede wszystkim sam z tą bolesną łatką ofiary; może gdyby ktoś mu towarzyszył, może gdy podzielał te same doznania, Dante czułby mniejsze upokorzenie. — Naprawdę potrzebuję tych okularów, Achilles — dodał już szeptem, z naciskiem. Tłamszony nie tylko wspomnieniami, ale i (a może przede wszystkim) świadomością własnych mankamentów (był pewien, że Achilles, będąc na jego miejscu, dawno by już o wszystkim zapomniał; wypadek? dawne dzieje; może nawet zdołałby wymyślić jakiś sposób, by niemal od razu odzyskać wzrok, a może w ogóle by go nie stracił) potrzebował bezpieczeństwa gwarantowanego przez czarne szkła.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Problem polega na tym, że Achilles nigdy nie nauczył się — wcale zresztą nie próbował nabyć tej umiejętności — odpuszczać. I nie oznacza to, że wszystko zawsze przebiega po jego myśli (gdyby tak było, ten świat byłby bogatszy o co najmniej sześć dodatkowych istnień), ani że każda kłótnia kończy się jego szumną wygraną — on po prostu nigdy nie zmienia dla kogoś swojego nastawienia. Jeśli coś nie układa się po jego myśli, podchodzi do tematu drogą okrężną, nieraz dłuższą i bardziej zawiłą, ale i tak nie zezwala sobie się poddać. Teraz także — w ferworze ainsworthowych sprzeciwów i pretensji — nie zamierza dać się złamać. — Kurwa, a ty byś mnie nie pytał, gdybyś odbierał mnie z komisariatu? — to nie tak, że unosi głos; po prostu go ostrzy. Tak, że krawędzie liter są już w stanie przeciąć skórę, jakby tylko się do nich za bardzo zbliżyć. Manewruje hipotetycznymi sytuacjami, jak kierownicą podczas rzęsistej ulewy na krętych drogach i porusza te wszystkie alternatywne życia, w których wszystko układa się tak całkiem inaczej, a jednak bardzo podobnie. — Dante — to imię, wycedzone przez zaciśnięte wzrastającym gniewem zęby, ma służyć za pewnego rodzaju ostrzeżenie. — Czyli jakby ten ktoś zaatakował teraz Philemona, nie miałbyś nic przeciw? Grunt, żebyś przez dziesięć minut nie czuł dyskomfortu podczas składania oskarżenia? — atakuje go tymi oskarżeniami, przesuwając dłonią po popękanych obojętnością ustach i opstrzonym zarostem podbródku — zwykł tak robić w chwilach większego wzburzenia, choć nie wie, skąd ów nawyk czerpał źródło; to przecież nie tak, że przez zwykły ruch palców magicznie się uspokaja, albo natrafia na kolejne, pomocne w scysji argumenty. Dość to zabawne (ale w sposób gorzki, nie prawdziwie rozśmieszający), że przemienia się teraz w karykaturalną rolę ojca, drżącego w obawie o swoje dziecko, któremu przecież nic nie grozi — ba, w tym przypadku to dziecko nawet już nie żyje. — Nie domagaj się teraz ode mnie litości. Podobno nienawidzisz, kiedy ją dostajesz — zauważa cicho, mimo to ulegając dotkliwym drganiom swojego przyspieszającego serca, a zatem też oddechu. — Jeśli tam nie wrócisz, to jesteś przeklętym egoistą, Dante. Czasem trzeba odrzucić swoją awersję na bok; jak dalej będziesz się tak nad sobą użalać, to w końcu będziesz robić to w samotności — mruczy trochę niewyraźnie, ale nie na tyle, żeby Dante nie zdołał go usłyszeć i zrozumieć. Potem trochę się jednak waha — bo brunet prosi go ponownie o okulary, a Achilles nie wie, czy powinien mu je podarować; w pewien sposób ma wrażenie, że wówczas okazałby swoją uległość, albo jakieś jej namiastki. Mimo to ściąga przyciemniane szkła z wnęki na szyję swojej bluzki i głośno wzdycha; rozgląda się dookoła, obejmując zrezygnowanym spojrzeniem ulicę po prawej i alejkę po lewej stronie, nie natrafiając na choćby jednego pochłoniętego w ruchu czy pogrążonego w spoczynku przechodnia. A potem podchodzi bliżej Dantego i zamiast wsunąć mu oprawki na uszkodzony, napuchnięty bólem nos, wkłada mu je pomiędzy palce. Na rozbiegane tęczówki stara się nie patrzeć — nie dlatego, że gorszą go swoją niepełnosprawnością i odmiennością, a dlatego, że wie, że Dante sobie tego nie życzy.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Od jakiegoś czasu — nie trwało to miesiąc czy pół roku; ślady pewnej cykliczności sięgały swym zasięgiem prawdopodobnie tego samego dnia, w którym Dante ponownie, a jednak inaczej niż wtedy, gdy to miasto opuszczał, pojawił się w Lorne Bay — przyłapywał się na myśleniu o tym, jak w ogóle do tego doszło. To znaczy, do ich przyjaźni. Czasem wydawało się mu, że pojawienie się w jego życiu Achillesa zostało w jakiś sposób przekłamane; zdarzało się mu dopisywać jego postać do niektórych wspomnień, przyklejać jego twarz do cudzej sylwetki. Dopiero intensywne zrekonstruowanie tych wspomnień pozwalało mu pojąć, że nie tylko Achillesa nie było przy nim: kiedy niemal wyleciał ze szkoły, kiedy po raz pierwszy siedział w sądzie — jako świadek, nie obrońca czy oskarżyciel — ani wtedy, kiedy przytrafiały się wszystkie jego inne pierwsze razy. Najbardziej zdumiewające było odkrywanie, że Achillesa początkowo nie lubił; siedzieli w czwórkę, on z Celeste, a Dante z Penny i udawali, że toczona dyskusja wyłącznie ich bawi. Wobec tych wszystkich abstrakcji, ciężko było mu czasem pojąć, jakim cudem udało się im zaprzyjaźnić; może dziwili się też temu inni, nieustannie zwracając uwagę na to, że kłótnie są jedynym spoiwem ich znajomości. Ale w chwilach takich, jak ta (a było ich jakby nazbyt wiele), Dante poczynał rozumieć, że w tej swojej chwilowej nienawiści nie zawiera ani grama prawdy. I że Achilles był zawsze dla niego głosem rozsądku: dlatego wrocił do Lorne Bay dla niego i dlatego to po niego dzwonił za każdym razem, kiedy wpadał w jakieś tarapaty.
No bo faktycznie — pytałby. I byłby przy tym bardziej nieznośny i brutalny w słowach; groziłby mu, szantażował i próbował każdej znanej sobie strategii. W tej chwili jednak zacisnął gniewnie zęby; mimo że rozsądnie byłoby zaakceptować tę jasną stronę umysłu (Achilles ma przecież rację i właśnie dlatego po niego zadzwoniłeś), ciężko było mu poddać się kapitulacji już teraz. Po tak barwnych scenach i deklaracjach; może chodziło o strach, a może o wstyd. A może o wszystko jednocześnie. — Ale to nawet nie tak, że to był jakiś psychopatyczny dupek, który… — przerwał te żałośnie brzmiące usprawiedliwienia — może dlatego, że naprawdę nie chciał mu o tym opowiadać, a może z tego względu, że powołanie się na Philemona było zbyt bolesne. Dante nie wiedział, czy Achilles po prostu traktuje go jak naiwne, bezbronne dziecko, czy po prostu to żałoba wmusza w niego tak ociekające cierpieniem myśli, ale bez względu na powód (nawet jeśli brzmieć miał inaczej), Dante jęknął cicho i oplótł się ramionami. Nigdy tak naprawdę nie wiedział, czy Achilles martwi się o niego, czy o innych; może nie chodziło o to, by ofiarować mu swą pomoc, ale by zmuszać go do działań, dzięki którym nikt inny nie miał narazić się na przypadkowe uszczerbki. Czy chodziło więc o to, że przez te minione lata traktował go jak nieznośnego, młodszego brata, czy cierpiał z powodu odczuwania niechcianej odpowiedzialności za jego decyzje?
I w jaki sposób, w takim razie, on sam widział Achillesa?
Dzięki — wymamrotał w tej samej chwili, w której okulary znalazły się w jego dłoni. Może nieco go to zdziwiło — przedmiot podarowany mu już bez tej nadmiernej czułości, której poddawali się inni — ale przynajmniej tchnęło w niego jakieś przekonanie, że nie wszystko zostało utracone. Między nimi. I że może nigdy nie będzie, i że może zawsze będzie się im udawało jakoś pokonać te wszystkie kłótnie i pretensje. W ułamku sekundy okulary znalazły się więc na jego nosie, a jego usta ułożyły się w mimowolnym uśmiechu: miał bowiem coś, co należało do niego. A potem wykonał krok do przodu i zamknął achillesowe ciało w niezgrabnym i nieśmiałym uścisku. To było coś nowego — coś, co należało p r z e t e s t o w a ć, osądzić, zbadać. — Przepraszam, że zawsze do ciebie dzwonię — bo przecież obiecał, że z tym skończy. Z proszeniem go o pomoc, ze ściąganiem na siebie jego uwagi. Z kładzeniem nacisku to, że jest niewidomy i że tylko to się liczy. — Ale musisz załatwić mi jakiegoś porządnego policjanta — rzucił, tylko próbując zabrzmieć hardo.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Czasem, w tych ulotnych, naprawdę nielicznych chwilach, kiedy pozwala swoim myślom wsuwać się pod każdą ciemną i wąską szczelinę, jaką tylko napotkają; kiedy te błądzą po wyjątkowo odległych, obcych mu zakamarkach, nachodzi go jakże złudne przekonanie, że za rdzeń ich przyjaźni uznaje się ainsworthową potrzebę bycia przy Achillesie. Później jednak uprzytomnia sobie, że w istocie jest całkiem inaczej — a przynajmniej zaczęło się na całkiem inny sposób; bo to Dante pomógł jemu, jako pierwszy, jako j e d y n y, wyciągając wówczas do niego dłoń. I to tak dosłownie wyciągając, bo to było przecież wtedy, kiedy wspinał się po klatce schodowej tak okropnie podenerwowany, wracając właśnie ze szpitala — rodzina Celeste wyklęła go i zwyzywała od potworów, śmieci, skurwysynów — i jakże niefortunnie splątał z nagle gęstym powietrzem swoje nogi, nie mając siły (czy raczej ochoty) się podnieść. I wtedy pojawił się ten firmowy uśmiech; przebiegły, czujny i śnieżnobiały, wraz z pomocną dłonią niosąc wsparcie w sądowych rozprawach i potwierdzenie, że postępuje słusznie: jeśli Celeste tego chciała, jeśli podpisała takie papiery, to nikt nie ma prawa obwiniać cię za jej śmierć, Achillesie; mogę to każdemu udowodnić. Był taki intrygujący z tym swoim niezachwianym przekonaniem i młodym wiekiem — Achilles pomyślał sobie wówczas, że życie jeszcze go odpowiednio nie doświadczyło, że nie zweryfikowało tej jego dziecięcej nieomylności i że w końcu tak się stanie; że ktoś mu ją odbierze. Ale nawet teraz, kiedy faktycznie tak się stało, kiedy świat brutalnie wyrwał mu z objęć tę imponującą pewność siebie, on i tak czuje, że to Dante — jako jedyny na tej całej obmierzłej planecie — jest po jego stronie. Oni dwaj przeciwko całemu światu; jak kiedyś, w dzieciństwie, zwykła mawiać jego matka, jeszcze zanim go porzuciła (w tym przypadku ta obietnica jest trwała i pozbawiona ułudy). I to właśnie o tym teraz myśli, wyzywając go od egoistów i zapowiadając mu samotne życie — że nawet gdyby Ainsworth się przeciwstawił, gdyby stanowczo porzucił komisariat policji daleko za sobą i nie planował wrócić, Achilles przecież nie byłby w stanie go zostawić. Nie tak na zawsze; nie tak prawdziwie. Ale Dante zamierza się go posłuchać, co Cosgrove przyjmuje z niemym zdziwieniem — bo ich kłótnie przecież nigdy nie mają końca, a teraz właśnie na taki skraj docierają; teraz, kiedy brunet postanawia go tak niezdarnie objąć, przeprosić, a potem mu ustąpić. I nie tylko achillesowy umysł zdaje się tym faktem zaskoczony; nawet ciało zacina się w tym niezrozumieniu, procesując wszystkie dane — zamiera bowiem w bezruchu, każdy mięsień tężeje, napina się i nie wie, jak się poruszyć. Początkowo; może przez dwa, a może trzy płytkie oddechy. Bo potem dociera do niego powierzone mu ustępstwo i Achilles pragnie jakoś je przyjąć — a że nie wie jak, bo nie zdarza się to zbyt często, po prostu odwzajemnia ów uścisk, wiążąc dłonie na ainsworthowych plecach i dość nieroztropnie przyciągając go bliżej siebie; tak, że przez chwilę nie może wykonać oddechu. Ale to nie jedyna bezmyślna reakcja, którą planuje mu się zrewanżować — bo potem, zanim zdąży choćby ułożyć te słowa w głowie, spomiędzy jego ust przedziera się ciche, szczere, przyjacielskie: — Kocham cię, Dante — a potem milknie; tak jakby — jego serce bowiem zaczyna trzepotać tak głośno, że Achilles jest już pewien (wie jak mało co), że Dante w tej bliskości czuje każde kolejne uderzenie. Więc się od niego odsuwa; palcami sięga za jego dłoń i ciągnie go znów do wnętrza komisariatu, nic już po drodze nie mówiąc — nic ckliwie nie wyznając. Z nikłą dumą (teraz głównie zakłopotaniem) szuka odpowiedniego funkcjonariusza i nieznośnie grymasi; naprawdę potrzebuje takiego p o r z ą d n e g o, a kiedy są już po wniesieniu oskarżenia (o n i, nie tylko Dante), Achilles prowadzi ich do samochodu, a potem samochodem zawozi pod restaurację, którą zapowiedział brunetowi w esemesie. — Jak dużo czasu to tak właściwie minęło? Wiesz, kiedy… Od pogrzebu. Mam wrażenie, że… — urywa, nawet przez moment nie planując dokończyć. Siedzą już przy stoliku — na przeciwko siebie, pod oknem, to naprawdę dobre miejsce; widać stąd złotawy i pusty skrawek plaży, słońce barwi ich sylwetki na taki zdrowy, ciepły odcień. — Muszę opróżnić cały dom; ktoś już nawet o niego pytał, dasz wiarę? Nie spodziewałem się, że nazbierało się w nim aż tyle rzeczy, niektórych nawet nie kojarzę. Ale to w sumie nieważne, nie teraz. Co robiłeś, Dante? — bo to przecież o nim chce teraz rozmawiać.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zmieniał się pod wpływem innej znajomości. Tej, o której bał się mu, z niejasnych powodów, powiedzieć. Do dzisiaj nie stanowiło to nawet większego problemu; Dante obawiając się konfrontacji, wyobrażał sobie, że pewnego dnia ich dwójka przypadkowo omsknie się o achillesowe ramię — wtedy, ze względu na miejski ferwor, Achilles po prostu musiałby to zaakceptować.
T o — czyli jego związek z innym mężczyzną.
Domyślał się jednak, że po pierwszym szoku, Achilles przyjmie to wszystko z ulgą i wdzięcznością. Że powie coś w stylu, jeśli dzięki niemu w końcu przestajesz być dzieciakiem, nie mam nic przeciwko (chociaż przecież i tak nie mógłby mieć — nic przeciwko). Bo może gdyby nie Terence Burkhart w umyśle Dantego nadal kotłowałby się upór, i może to właśnie z nim zakończyłby to dzisiejsze spotkanie z Achillesem. Bał się w końcu wcześniej u l e g a ć (bo prowadziło to do wspomnień o Michaelu, który tego dnia wypełniał sobą nieznośnie powietrze) i bał się jakiegokolwiek dotyku. A wtulony w achillesową pierś, świadom wagi wypowiedzianych słów (wiedział, że Achilles nie rozumie i że nie zrozumie go nikt nigdy, o ile nie doświadczy czegoś podobnego; to niewinne przesłuchanie, złożenie zeznania, miało go potem prześladować przez najbliższy miesiąc) nie potrafił pojąć, dlaczego nigdy dotąd nie byli tak blisko. Ale nie potrafił odpowiedzieć mu tymi samymi słowami; były przecież żartem, a dla Achillesa może i kolejnym powodem do kłótni. Zaczął się więc śmiać i pokiwał głową, jakby mówiąc sarkastyczne o c z y w i ś c i e; bo to było coś w stylu kocham cię, ale tak strasznie mnie wkurwiasz i kocham cię oznaczające przymus powiedzenia cokolwiek, co złagodziłoby targające nim nerwy. Skryło się w tym jednak coś dziwnego; coś, przez co nie było mu żal, gdy Achilles odsunął się od niego, by następnie wciągnąć go w sam środek piekła.

Nie wiem. Raczej sporo — odparł udając obojętność; chciał mu powiedzieć, że tych dni było zbyt wiele, a ich kłótnia idiotyczna, ale bał się krążenia wokół śmierci Philemona. Nie wiedział, jak ma o nim z Achillesem rozmawiać; nie wiedział tego szczególnie teraz, kiedy serce jego było jeszcze rozedrgane po składaniu zeznań. — I gdzie się przeprowadzacie? — zapytał, wyobrażając sobie to wszystko, co widział Achilles: sporych rozmiarów okno, złocistą plażę, zimowe słońce. Nie chciał natomiast wyobrażać sobie jednej z nadciągających możliwości, a więc — achillesowego przyznania, że myślą z Willow o tym, by stąd wyjechać. Bo po utracie dziecka chyba tak się właśnie robi. — To trochę głupie. Ale myślałem do niedawna, że teraz… że zamieszkasz ze mną — wypowiadając te słowa lekko się skrzywił; były naznaczone dziwnym rodzajem bólu. I pretensji. Tylko że Dante nie potrzebował Achillesa już tak, jak dawniej. Bo w jego życiu pojawił się Terence, przejmując większość jego obowiązków. — Och, no wiesz. Nauczyłem się w końcu, jak posługiwać się domofonem i wstukiwać odpowiednio kod, widziałem się z kilkoma lekarzami i może jednak coś z tego będzie, to znaczy, może jednak odzyskam wzrok. Częściowo? No i się z kimś spotykam. Chyba — wcześniej tak bardzo chciał mu o tym wszystkim powiedzieć, a teraz wolałby zmienić temat. Może jednak rozmawiać o sprzedawanym domu i o WIllow. — Penny do mnie dzwoniła, mówiła że była na pogrzebie. Rozmawialiście? Nadal się na ciebie gniewa? — powrócił więc do tamtego tematu; tego, który niósł wraz z sobą żal i smutek. — I co zrobicie z tymi wszystkimi rzeczami? — zapytał głupio, bawiąc się solniczką.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Utrzymane w ciepłych, nienarzucających się odcieniach beżu, różu i pomarańczu, pokryte jakimś niezwykłym, zdumiewającym materiałem; gładkością i przejrzystością przypominającym szkło, odbijające promienie wywieszonego za oknem słońca, spoczywa w achillesowych dloniach — mężczyzna maszeruje wzrokiem po grubo zapisanych linijkach menu ze skupieniem, słowa wydychając niby równie obojętnie, co powietrze. O myśli nie obijają mu się jednak wygórowane ceny i cudaczne nazwy dań, skomponowane tak, by nachalnie nawiązywać do klimatu plaży. Sałatka z morza greckiego. Makaron z morskiej bryzy. Opalona słońcem zupa z wołowiną, pomidorami i fasolką. Martini schłodzone pod palmą. Idiotyzm. We wspomnieniach dudni tylko to parszywe kocham cię, kapiąc gorącymi kroplami wstydu o myśli. Kap, kap, kap.
Przeprowadzamy? — pyta nieobecnym tonem, gdzieś pomiędzy kolejnym z licznych “kocham” a “cię”. To nie tak, że do już wystarczająco ciężkiej wagi wyznania dokłada kilkutonowe znaczenie, wykraczające szeroko poza wąską strefę ich przyjaźni. Problem leży raczej w tym, że Achilles nie przypomina sobie, by do kogokolwiek skierował te dwa konkretne słowa — nie, jeśli nie liczyć wczesnej młodości, będącej przecież całkiem innym życiem o odmiennych zasadach.
Właściwie to trochę i tak z tobą mieszkałem — stwierdza powoli, niewinnie, obojętnie. Może i nie zostawał na noc (robił to tylko w nielicznych wyjątkach), ale bywał z nim o poranku i tuż po zmroku — kiedy Dante wstawał lub dopiero szykował się do snu. Zamiast do wyczekującego go minuta po minucie dziecka, rozbijającego obóz nieraz pod samymi drzwiami (co denerwowało Willow i wszystkie opiekunki), po pracy często przyjeżdżał najpierw do Ainswortha. Teraz czuje, że odejście Philemona nie wyznaczyło jedynego końca w którymś z etapów jego życia — słowa Dantego (te brzmiące jak: do niedawna myślałem, a więc: już cię nie chcę) stanowią o zupełnie innym końcu, którego Achilles nie przewidział; a nawet teraz nie potrafi go odpowiednio rozwikłać.
Wzrok zamyka pole widzenia na rozległej ofercie schłodzonych alkoholi — Achilles klnie w myślach fakt przyjechania tutaj własnym samochodem i trochę też to, że alkoholizmem zaraził się chyba przez od Othello. — Częściowo? Na ile to tym razem pewne? — pyta, spojrzenie tym razem kierując na oblicze bruneta, skropione miodowym słońcem. Do tego typu wieści — o magicznej możliwości (nie żadnej pewności, a jedynie rozważaniu, złudnym, niepopartym niczym nadziejom) pochodzi nadzwyczaj sceptycznie; nie zwykł robić tego od zawsze, a chyba po dziesiątej diagnozie ulatującej spomiędzy ust poważanego lekarza. Mimowolnie stwierdza, że i teraz finał przyjmie te same, ciemne barwy rozczarowania. — To świetnie, że w końcu sobie kogoś znalazłeś; tego się jednak nie da zastąpić. Kim takim ona jest? — nie widzi w tym nic nieodpowiedniego albo specjalnie szokującego — j e s z c z e nie.
Utrzymujecie jeszcze kontakt? Ty z Penny. W każdym razie, z nikim z jej rodziny nie rozmawiałem, nawet z Willow ciężko nazwać to w ten sposób — mamrocze beznamiętnie, znów przekładając wzrok na kartę dań. Te cudaczne nazwy go zabiją. — Część sprzedamy, to znaczy ja sprzedam. Ja mam się tym zająć. Resztę oddam, inne rzeczy wyrzucę. Zastanawiam się, czy jednak kogoś od tego nie wynająć, strasznie to czasochłonne i… — urywa, przepadając w grubych warstwach rozciągliwych myśli. Może Lounsbury mógłby mu z tym pomóc — pewnie ucieszyłby się, że Achilles angażuje go w pewnym stopniu w swoje życie; tylko że nigdy nie chciał wpuszczać go do tego domu. Po śmierci Philemona nawet bardziej.
Dlaczego w Lorne Bay wszystko musi być takie zacofane i tandetne? Nie uwierzyłbyś, jak nazwali niektóre dania — wzdycha przeciągle pod nosem, obejmując wierzchem dłoni podbródek i wbijając ostry kant łokcia w drewniany blat. Ten ma na sobie liczne rysy; zadrapania od niedbale przesuwanych talerzy i zbyt gniewnie stawianych kubków. — Masz ochotę na coś konkretnego, czy przeczytać ci całą ofertę? — pyta, coraz bardziej znużonym tonem.
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Achilles i Willow.
Willow i Achilles.
To było do przewidzenia. Niedługo po śmierci Celeste; wtedy, kiedy postanowili zamieszkać razem. Willow była miła, a we wspomnieniach Dantego, akcentujących ochrowe długie włosy i oceaniczne oczy — niewyobrażalnie piękna. Przez pewien czas odczuwał nieprzyzwoitą i wstydliwą zazdrość, licząc na to, że ich drogi się rozejdą, a Achilles zostanie sam, bo — byliby wówczas sami razem. Tak długo, jak byłoby to konieczne; może na zawsze. Ale Willow była także miła i altruistyczna w sposób, przez który nie dało się jej nienawidzić i Dante po prostu wiedział, że ich dwójka, pewnego dnia, po prostu będzie.
Razem.
Ty i Willow? — zasugerował z konsternacją; może wcale nie mieli się przeprowadzić, a może Achilles jednak zrezygnował z tej relacji; jakkolwiek miała brzmieć odpowiedź, już teraz zaczynała ściskać ainsworthową pierś. Bo miał wcześniej wrażenie, że Achilles odsunął się od niego przez wzgląd na nią — nie mógł budować związku z dodatkowym ciężarem i ciężką w określeniu przyjaźnią. A jeśli to wszystko było nieprawdą, wymówką i żartem, wolał o tym nie wiedzieć. — To nie to samo — wymamrotał, niezadowolony z tego, jak potoczyły się ich sprawy. Nie mógł być zły o to, że Achilles spędzał każdą wolną chwilę z synem — ale był zazdrosny z powodu osób, którym pozwolił przy sobie być po jego śmierci. Dante nie znajdował się na tej liście i czasem zdawało się mu, że Achilles już wcześniej wiedział o tym, że będzie musiał na jakiś czas wykreślić go ze swojego życia.
To dziwne — ta nagła, pozbawiona precyzyjności nieznośna myśl, jaka zainfekowała jego ciało; dziwne, bo Dante miał wrażenie, że przez ten cały czas na coś czekał. I że tak po prostu to utracił.
To i tak nie jest… Po prostu może, Achilles. Bo nikt nie chciał się tego podjąć, ale teraz pojawił się lekarz, który… Po prostu może. Wiem, że jesteś przeciwny, nie musimy o tym rozmawiać — westchnąwszy uznał, że i tak nie potrafiłby tego wyjaśnić. Tej swojej nieustającej potrzeby naprawy tego, co zostało mu odebrane — mimo ryzyka, którym straszono go od samego początku. Często radzono mu po prostu cierpliwość; może kiedyś pojawi się lek lub nowa metoda, mawiano zatroskanym tonem — ale i tak nie odzyskałbyś wzroku w pełni. Ale to go nie obchodziło; nie chciał trwać w obecnym stanie. Już nie oczekiwał, że Achilles spróbuje to zrozumieć i że będzie go wspierać; nie potrzebował go, odkąd w jego życiu pojawił się Terence.
Ona.
Kim jest ona.
A jednak się bał. Wyznać mu prawdę. — Ma na imię Terry — odparł więc jedynie, bo jakakolwiek ona mogła mieć tak na imię; zapragnął pozbyć się tego tematu, ignorować go, a w razie konieczności nie mówić całej prawdy i bawić się słowami tak, by potraktować tę relację jako coś zupełnie nieważnego. J e d n a k nieistotnego. — Hm? — ciężko było się mu odnaleźć w tej innej, rozpoczętej przez niego dyskusji. Penny, Willow, Celeste. — Czasem do mnie dzwoni. Częściej, niż bym tego chciał. Może jeszcze liczy na to, że… Ale to dla mnie zamknięty rozdział. Po tym, jak cię potraktowali — czasem liczył tylko naiwnie na to, że Penny, najmądrzejsza z całej rodziny — poza świętą Willow — p r z e p r o s i Achillesa za wszystko. Może dopiero wtedy byłby w stanie cieszyć się z tego ich utrzymującego się kontaktu. — Jak to nie rozmawiasz z Willow? — odstawił solniczkę na stół i zmarszczył lekko czoło. Nienawidził tego. Nienawidził swojego życia. Nienawidził tego, że nie może na Achillesa patrzeć. — A co z nią? Czemu ci nie pomaga? — naciskał, starając się zrozumieć. Ale wszystko wskazywało na jedno: Willow zniknęła wraz z Philemonem.
Chciał podejść do tego z beztroską. Sprawić, by ten ich wspólny obiad, po tak długim czasie, był przyjemny. Musiał więc znów się wycofać, odkaszlnąć, porzucić targające nim nerwy; uśmiechnął się i w niemal zalotny sposób nachylił nad stołem. — Przeczytaj mi niektóre nazwy — poprosił z uśmiechem, odgradzając się od niedawnej powagi. Zawsze to robili. Zawsze krążyli wokół tematów zbyt ważnych i sztywnych, bo można było przyozdobić je rozbawieniem; każdy przejaw beztroski otrzymywał nagle barwy dorosłego życia — zupełnie tak, jakby wiedzieli, że nie mogą obdarzać się niczym innym. Że po prostu muszą tkwić w tej krainie pozornego bezpieczeństwa, uszytej wyłącznie z drobin dorosłego życia. — Możesz mi coś wybrać — dodał tak wesoło, jakby grali w jedną z tych zabaw przeszłości; im większą obojętność Achilles między nimi układał, tym bardziej Dante pragnął sprowokować zmianę w jego nastroju. Chciał usłyszeć jego śmiech. Chciał, żeby Achilles przestał być dorosły i poważny, i żeby w końcu był po prostu szczęśliwy. Ale nie mógł jednocześnie pragnąć tego wszystkiego i go oszukiwać; nawet w tak błahej sprawie. — Achilles? Terry jest facetem — teraz to w jego głosie powinna ukazać się obojętność, znudzenie; może nawet powinien zakończyć to zdanie jakimś niedbałym powrotem do innego, ważniejszego tematu. Bo przecież co z tego, że umawiał się teraz z mężczyzną; niczego to nie zmieniało. A jednak Dante bał się i czekał, w pewien sposób, na jego zgodę — jakby mogła i miała mieć wpływ na to, co miało nadejść.
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Dwa imiona splecione ze sobą grubą nicią, obszyte konfuzją przeobrażają się w pytajnik, zostają ku niemu wyrzucone jak sportowa piłka, ale niepochwycone. Achilles nie odpowiada. Nie dodaje od siebie kolejnego kawałka włóczki poprowadzonego od krótkiego Ja do miękkiego Willow, tylko pozwala ów konstrukcji zniknąć w zacienionym kącie słonecznego dnia.
Nie, pewnie nie — wzrusza tymi obojętnymi słowami tak, jak swoimi ramionami. Nie potrafi wpaść na ani jeden powód, dla którego pewnego dnia wizja wtrącenia Achillesa do wąskiej klatki skonstruowanej ze szczebli własnego domu wydaje im się niecierpliwie pożądana. Bo czy on kiedykolwiek mieszkał s a m? W skrzypiącej pod każdym silniejszym podmuchem wiatru chatce, jeszcze w Tingaree, za czasów wyjątkowo wczesnej młodości, był Callum. Później, w kolorowym domku na Fluorite View, nad którym zawsze świeciło idealnie błękitne niebo, cała rodzina rozkrzyczanych, ale wesołych Fitzgeraldów. W końcu apartament matki i jej nowego męża, zamieniony wreszcie na akademik z Leonidasem i zaraz potem siedzibę szkoleniową federalnej policji, pełną przesadnie ambitnych i ekstrawertycznych kadetów. I chyba już jako agent, przez trzy albo cztery miesiące, życie nagrodziło go samotnością — po to tylko, by już wkrótce dzielić mieszkanie z blednącą od odcieni śmierci Celeste, a wreszcie z jej siostrą i dzieckiem pozbawionym prawdziwej matki. Teraz był Othello, miał być Dante; choć Achilles już dziesięć lat temu przekroczył wiek zezwalający na posiadanie niewinnych przyjaciół śpiących za ścianą obok.
Ile dają ci szans? Jakie są statystyki? Ile już podobnych przypadków cały ten magicznie pojawiający się lekarz ma już na swoim koncie? — atakuje go sforą rozszczekanych pytań, nie zamierzając urwać tematu; pragnie go poprowadzić jeszcze o kilka kroków dalej; w końcu niezależnie od swoich osobistych wątpliwości i sceptycyzmu, dotyczy on ainsworthowego życia.
Terry — waży to imię na opuszce języka, przesuwa między zębami, układa wreszcie na ustach. — Brzmi jakby była lesbijką z krótkimi blond włosami i piercingiem na każdej części ciała. I jakby jeździła motorem. Nie, skuterem i udawała, że to motor. I jakby nosiła syntetyczną, tanią skórę niezależnie od tego, czy za oknem jest pełne słońce — folguje swojej przekomarzającej się, nieco prymitywnej i obraźliwej naturze, której czasem tylko — głównie w przeszłości ich przyjaźni — pozwalał wychodzić na światło dzienne w obecności Dantego i nikogo poza nim. Brunet odpłacał mu się wówczas tym samym, do czego i teraz stara się go nakłonić. — Jeśli śmierdzi od tej prażonej skóry, to nie chcę jej poznać. Mam wrażliwy węch. Jesteście ze sobą już na poważnie? — dokłada po chwili kolejną porcję pytania, na krótki, nieznaczny moment przerywając przechadzanie się kuśtykającym wzrokiem po karcie dań i wpatrując się w oblicze Ainswortha.
Nigdy jej nie lubiłem. Intencjonalnie zachowywała się jak dziecko i myślała, że to urocze — sięga po przeszłość z grymasem przecinającym rysy twarzy i na krótki, nieznaczny moment milknie. — Ale tak jest chyba łatwiej. Jak ma się kogoś, kogo można obwiniać — przeskakuje niespodzianie na całkiem inne tory dyskusji dotyczącej zakopanej we wspomnieniach Penny i delikatnie, raczej dla samego siebie wzrusza ramionami. — Ty masz Michaela, oni mają mnie.
I tutaj mogłoby być koniec; rozwlekłych rozważań o porzuconym o kilka kroków i lat życiu, tutaj mogliby skinąć ruchem głowy do młodej, urzekającej kelnerki i złożyć zamówienie, w oczekiwaniu na jego zrealizowanie zajmując się sprawami błahymi; Achilles opisałby wystrój cudacznej restauracji i krajobraz malujący się za oknem, przez które ich skóry lizały promienie słońca. Ale znów wrócili do życia, które ktoś niedawno wydarł mu z objęć.
Willow wyjechała, Dante. Gra teraz w jakiejś prestiżowej orkiestrze w filharmonii w Sydney, wróciła do tego, co miała przed… nim. Wiedziałem, że wyjedzie, wspólnie to zaplanowaliśmy — słowa są spokojne, oddech miarowy, ton niemal obojętny; waha się tylko przy philemonowym imieniu, którego w formie zapobiegliwości decyduje się nie wypowiadać. Dlatego zmienia zdanie — teraz już c i e s z y się, że lokalna restauracja wpadła na pomysł dodania każdej rozmowie nowego, niegroźnego tematu w postaci cudacznych nazw posiłków. — Czosnkowy p r z y p ł y w tacos. Krewetki chowane w muszlach. Ceviche skropione wodą morską. Opalona słońcem zupa z wołowiną, pomidorami i fasolką. Tofu w piaskowej marynacie kokosowej. Wyspiarskie linguine z homarem. Potrzebujesz więcej? — delikatnie ciepły uśmiech ociepla barwę jego głosu; a więc faktycznie wystarczyło tylko tyle — kilka niepoważnych, źle złączonych wyrazów w ekscentrycznym lokalu, by zdołał odnaleźć powrotną drogę do beztroskiego uśmiechu. — Świetnie, dostaniesz zarumienione porannym opalaniem piersi z kurczaka — odwdzięcza mu się własną infantylną zaczepnością, kręcąc w dezaprobacie głową. Rozbawienie nie opuszcza go nawet później, kiedy docierają do niego słowa, na które nie jest i nie p o t r a f i być gotowy. — Jasne. A ja mam swojego alfonsa. Ale nie, nie dziwię się, te lesbijki z piercingiem zawsze są trochę m ę s k i e — odrzeka więc w trakcie łapania kontaktu wzrokowego z niską, niebieskooką kelnerką. A kiedy ta podąża w ich kierunku, chyba w końcu prawda poczyna przedzierać się przez tę silną, grubą, utkaną misternie przez niemal czterdzieści lat skorupę, która ma odgrodzić go od tego typu sytuacji. Jest zakłopotany. — Teraz jest ten moment, kiedy musisz powiedzieć, że to żart, Dante, inaczej rozpuszczę o tobie nielitościwe plotki.
ODPOWIEDZ
cron