about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
I nikt nie szedłby tą porą do lasu, nie znając ich wcale.
Potrzebował jednak chwili oddechu. Dlatego zapakował w swojego nowego pickupa siebie oraz psiego towarzysza, Rogera i udał się w leśną gęstwinę, po której błądzili właściwie to bez większego celu. Dziwnie było wziąć głęboki wdech i zachłysnąć się powietrzem ze świadomością, że jest w domu. Chociaż nie wiedział, czy już powinien nazywać tak Lorne Bay. Próbował się oswoić z myślą, że może w końcu, po tylu latach znalazł swoją bezpieczną przystań, ponieważ jak dotąd rzucany przez niespokojne wody nie potrafił osiąść w jednym miejscu. Wiecznie w ruchu, przekładany z rąk do rąk od dziecka.
Stara łódź, chwiejnie bujająca się w miejscowym porcie miała - paradoksalnie - stać się jego kotwicą. Miejscem, w którym będzie w stanie odetchnąć. Dom.
Myśli spłukał z jego głowy deszcz, który nagle lunął z nieba z zaskakującą gwałtownością, która prawdę mówiąc o tej porze zaskakiwać wcale nie powinna. Gwizdnął przeciągle, przywołując psa do nogi i śpiesznym krokiem wrócił do pickupa. A gdy znalazł się już w suchym miejscu przegarnął palcami mokre, przydługie włosy przykleiły się do jego twarzy. Zerknął na czworonoga, który zwinął się w kłębek na siedzeniu pasażera obok. Wychylił się za siebie, zgarniając dla niego ręcznik. Silnik przyjemnie zawarczał, a raczej zamruczał, trochę jak przeciągający się kot i ruszył w stronę miasteczka. W głośnikach leciała radiowa muzyka przerywana charczeniem bądź zacinająca się na co drugim słowie z uwagi na panującą pogodę, ale to nie przeszkodziło mu w cichym nuceniu pod nosem najbardziej znanych hitów. I może ten wieczór przeszedłby bez większej rewelacji jego życiu, może skończyłby z butelką piwa w dłoni na kanapie obok swojego kumpla, wgapiając się w ekran telewizora z Rogerem wdrapującym się z uporem na jego kolana, szukając nowego miejsca zamieszkania. Nie spodziewał się jednak, że kogoś również złapie pech i zagna w taką pogodę w gęstwinę lasu deszczowego. Zgasił silnik i spuścił szybę. - Halo, przepraszam? - rzucił, chcąc przebić się przez wiatr świszczący między koronami drzew i dudnienie deszczu, którego krople rozbijały się o rozłożyste liście drzew.
Potrzebował jednak chwili oddechu. Dlatego zapakował w swojego nowego pickupa siebie oraz psiego towarzysza, Rogera i udał się w leśną gęstwinę, po której błądzili właściwie to bez większego celu. Dziwnie było wziąć głęboki wdech i zachłysnąć się powietrzem ze świadomością, że jest w domu. Chociaż nie wiedział, czy już powinien nazywać tak Lorne Bay. Próbował się oswoić z myślą, że może w końcu, po tylu latach znalazł swoją bezpieczną przystań, ponieważ jak dotąd rzucany przez niespokojne wody nie potrafił osiąść w jednym miejscu. Wiecznie w ruchu, przekładany z rąk do rąk od dziecka.
Stara łódź, chwiejnie bujająca się w miejscowym porcie miała - paradoksalnie - stać się jego kotwicą. Miejscem, w którym będzie w stanie odetchnąć. Dom.
Myśli spłukał z jego głowy deszcz, który nagle lunął z nieba z zaskakującą gwałtownością, która prawdę mówiąc o tej porze zaskakiwać wcale nie powinna. Gwizdnął przeciągle, przywołując psa do nogi i śpiesznym krokiem wrócił do pickupa. A gdy znalazł się już w suchym miejscu przegarnął palcami mokre, przydługie włosy przykleiły się do jego twarzy. Zerknął na czworonoga, który zwinął się w kłębek na siedzeniu pasażera obok. Wychylił się za siebie, zgarniając dla niego ręcznik. Silnik przyjemnie zawarczał, a raczej zamruczał, trochę jak przeciągający się kot i ruszył w stronę miasteczka. W głośnikach leciała radiowa muzyka przerywana charczeniem bądź zacinająca się na co drugim słowie z uwagi na panującą pogodę, ale to nie przeszkodziło mu w cichym nuceniu pod nosem najbardziej znanych hitów. I może ten wieczór przeszedłby bez większej rewelacji jego życiu, może skończyłby z butelką piwa w dłoni na kanapie obok swojego kumpla, wgapiając się w ekran telewizora z Rogerem wdrapującym się z uporem na jego kolana, szukając nowego miejsca zamieszkania. Nie spodziewał się jednak, że kogoś również złapie pech i zagna w taką pogodę w gęstwinę lasu deszczowego. Zgasił silnik i spuścił szybę. - Halo, przepraszam? - rzucił, chcąc przebić się przez wiatr świszczący między koronami drzew i dudnienie deszczu, którego krople rozbijały się o rozłożyste liście drzew.