od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Długie, uwypuklone we wszystkich odpowiednich miejscach ramiona nie przypominają — jak początkowo sądził — ciężkich żelaznych krat, zimnych i chropowatych, trących o skórę w zapowiedzi dyskomfortu i trwałego ogołocenia z niezależności. Są zaskakująco delikatne, nawet w swojej ukrytej wewnątrz sile i świadomości, że gdyby chciały, potrafiłyby zmiażdżyć (może nie na drobny proch, a na połamane kawałki) kości znajdujące się pomiędzy nimi. Finneas nigdy nie podejrzewał (właściwie, chyba nawet nie wierzył w samą m o ż l i w o ś ć zaistnienia takiej sytuacji), że w leonidasowych objęciach czułby się nie tylko w końcu na miejscu, ale że chciałby, by ów ciepłe ręce zaplatały się na jego plecach częściej, może nawet ciaśniej; może tak, że przez moment wydarłyby mu z piersi oddech, a on wówczas wiedziałby, że istnieją naprawdę.
A możesz nigdy? — w znaczeniu: nigdy nie umierać, będące dziecinną, niedorzeczną prośbą, za spełnienie której Finneas mógłby jednak oddać naprawdę wiele. Ból zakorzeniony w tym pytaniu długimi, poskręcanymi włośnikami chwytającymi się żeber, serca i oddechu, zbywa jednak perlącym się na ustach śmiechem, rzekomo beztroskim i delikatnym.
Dzisiejszej nocy nie boi się najbardziej tego, że gdzieś tam w centrum miasta, za grubymi ścianami posterunku, mężczyźni w granatowych uniformach już pracują nad zarzutem morderstwa pierwszego stopnia, którym pragną wysłać Leonidasa daleko w głąb więziennych krat. Albo że po drugiej stronie Lorne Bay ktoś właśnie zamierza upewnić się, że ich misternie skomponowany plan się wypełnił, a człowiek, którego zapragnęli się pozbyć, został albo spięty ciasnymi kajdankami, albo przestrzelony w miejscu potylicy, kiedy próbował stawiać opór. Finneas boi się, bo Leon na te krótkie kilka minut przestaje być Leonem. Bo uśmiecha się, mówi te wszystkie ckliwe, piękne słowa, otacza go swoimi ciepłymi ramionami, ciepłą troską, ciepłym zaufaniem. A Barrington nagle, wbrew woli (i jakby podczas swojej nieuwagi) się od tego uzależnia.
Jak wolisz — zgadza się bez woli walki o to, by przekonać go pozostania nawet na zawsze, czym nie tylko rozwiązałby połowicznie problem martwienia się o ciągłą niewiedzę dotyczącą miejsca jego pobytu, ale czym pozbyłby się dokuczliwości wpisanych w powroty do pustego domu. Na ten moment gotowy jest jednak odpuścić; ale tylko z postanowieniem, że powróci do tego tematu później, w bardziej dogodnej dla nich obu chwili.
To co chcesz robić? — pewna nieobecność (czy raczej: nieświadomość wątpliwej niewinności zapisanej w tym krótkim pytaniu) wpięta między jego miodowo-ciemne tęczówki, wynika z niezgrabnych przepychanek z własną sylwetką, próbującą na próżno odnaleźć stabilność. Wcześniej, tak nierozważnie, beztrosko rzucając się w leonidasowe objęcia, nie pomyślał o momencie odchylenia się od niego; mrowienie w źle ustawionych, zmęczonych kolanach nie pozwala na złapanie równowagi i dźwignięcie się na ich rzepkach, a dłonie próbujące odepchnąć się od kafelkowej ściany ślizgają się na smugach rozproszonej wody. — Przepraszam, nie przemyślałem tego — przyznaje się z wstydliwymi nutami śmiechu, dotykając więcej leonidasowego ciała, niż dotychczas zdołał dotknąć jakiegokolwiek innego (naturalnie; cudzego). Może gdyby włożył w ów odejście, odsunięcie się więcej odwagi i siły — a tymczasem porusza się ostrożnie i niepewnie jak we mgle, swoją chęcią paranoicznej zapobiegliwości potykając się tylko o coraz więcej przeszkód.
Wyczerpanie ulatujące spomiędzy ust wraz z szybkim oddechem, skłania go do ponownego skrycia swojej twarzy w zagłębieniu między leonidasowym ramieniem, a szyją. Dopiero wówczas — po tchórzliwym okryciu świata ciemną powłoką powiek, przytrzymywanych dodatkowo przez przyparcie ich do cudzej skóry — pozwala swoim nogom wsunąć się na rozłożone pod nimi biodra, w końcu zyskując tak uporczywie poszukiwaną stabilność. — Teraz już naprawdę się do siebie zbliżyliśmy — zauważa z tylko delikatnie zakłopotanym rozbawieniem, dźwignąwszy się do pozycji wertykalnej. — Jak już mówiłem, poszukam ci coś do ubrania. No i… pewnie jesteś głodny, spędziłeś tu w końcu cały dzień, mam coś zamówić? — zakładając mokre pasma włosów za czubek głowy, pozwala mu na podjęcie kolejnej — choć już nieco mniej kluczowej — decyzji.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Skrawki louisowych słów migotały w jego myślach niczym utracony przed kilkoma dniami sen, do którego wyobraźnia dopisała już nowe historie; przypominał sobie na przykład co powiedział przed i jak zatrzęsły się mu dłonie, ale zniekształcony obraz był bardziej dramatyczny i przepełniony patosem niż w rzeczywistości. Choć Louis umarł, choć jego śmierć powinna wzbudzać podniosłe, głębokie uczucia, odarta została z jakiejkolwiek wrażliwości, a Leon po raz pierwszy tak intensywnie myślał o tym, że w śmierci nie ma (i nie będzie) nic wyjątkowego.
Louis po prostu umarł.
Mówiąc rzeczy takie jak: przeleciałem wczoraj tę barmankę, a potem… albo nie wracam do tej pieprzonej wioski, aż nagle było po wszystkim.
Mogę. Nie chcę — uśmiech odarł jego twarz ze zmęczenia, a w myślach promieniało to ciepłe, jak dotąd ulotne uczucie; naprawdę nie chciał umierać, nie w najbliższej przyszłości, nie nigdy. A na pewno nie tak jak Louis, o którego istnieniu ciężko było pamiętać, którego odejścia nie dało się opłakiwać — nie z finneasowym ciałem skrytym w ramionach i falistych podmuchach jego oddechu, którym drżało całe ciało. Jak mógł myśleć o czymkolwiek innym? Powracać do chaosu minionego dnia, rozdrapywać pokrywające go blizny porażki, kiedy po raz pierwszy od dawna czuł się tak bezpiecznie i swobodnie, nawet jeśli, paradoksalnie, jeszcze przed kilkoma minutami odczuwał wyłącznie złość. — Spać; jestem wyczerpany — wyznał tym cichym, innym głosem, odartym już z wyuczonej przekorności; może chodziło wyłącznie o zmęczenie i przesyt wrażeń, ale Leon miał wrażenie, że to wszystko, co ich spotkało, wszystkie wypowiedziane słowa — wtedy i dzisiaj — pozwoliły im w końcu sięgnąć ku prawdzie. Nawet jeśli miała być jeszcze pisana skrawkami, mówiona półszeptem, wyrażana zakłopotaniem. — Nie przeszkadza mi to, ale Finn, to jest… Jeśli mam się zachowywać poprawnie, lepiej w przyszłości unikać takich sytuacji — zaśmiał się, choć w jego sercu (i ciele) wygrywana była dość niebezpieczna melodia, a on niemal zapomniał o poprawności i powodzie dla którego uznał, że lepiej będzie trzymać się od niego z daleka. Chcąc pomóc mu w odnalezieniu równowagi i stabilności, pogarszał tylko sprawę, dlatego (och, i z innego powodu) zamarł w końcu w jednej pozie.
Finneas, to jest naprawdę t r u d n e upomniał go z wymalowanym na ustach zawstydzeniem, który nie błąkał się tam od lat; płytki oddech zatrzymany został w końcu całkowicie, a kiedy finneasowa twarz znalazła się znów tak blisko, wydał z siebie cichy, zdławiony odgłos.
Jasne, Finn, zamów coś. Cokolwiek — i chociaż chłopak zdążył się podnieść, Leon pozostał na swoim miejscu, nie ruszywszy się choćby o cal. — Ja tu jeszcze chwilę zostanę — oznajmił, tak jak i on odgarniając dłonią mokre kosmyki włosów, które zdążyły opaść na jego czoło.
leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Przeciągnął miodowymi tęczówkami na bok, daleko poza bliskość leonidasowej sylwetki; na podłodze kuliły się złoża porozrzucanych w pośpiechu ubrań, zapomnianych aż do tego momentu — niegdyś płowa koszulka pozbawiona nadruku i metki z markowym logo, teraz marniała upstrzona czyjąś rdzawą, ciemniejącą substancją, jeszcze nie tak dawno temu wypełniającą błękit ciepłych żył; zmięta i poskręcana jak po ataku konwulsji zbudziła na nowo finneasowe zaniepokojenie. Jego własna, leżąca nie tak wiele kroków dalej, układała się płasko i nieinteresująco; ot kolejny odpad codzienności, kontrastujący z piętrzącymi się dowodami zbrodni, którymi nie czyniła ich wyłącznie krew, a towarzyszący im pośpiech: jakby nie tylko sylwetka Leona zdążyła nasiąknąć rozgorączkowaniem i niedbałością w ruchach, ale też materiał ubrań i sposób, w jaki ich go pozbawiono. To Finneasa ręce ogołociły ich z zasłon odzieży — najwidoczniej bruneta pozbawił ich szybciej, natrętnej, nadzwyczaj niecierpliwie; a jednak nie dało odnaleźć się w tamtym geście choćby namiastki erotyzmu, jakiegoś fizycznego, potrzebującego zaspokojenia pożądania — nawet kiedy opuszki palców napatoczyły się na gładkość skóry i zamiast drgnąć w zaskoczeniu i odskoczyć kilka milimetrów dalej, zuchwale przeciągnęły się po całej długości pleców mężczyzny, ciągnąc za sobą resztki tkaniny, albo kiedy kolana uklękły na moment na połaci łazienkowych kafelków, a Finneas mocował się ze sprzączką jego paska od spodni, a potem elastycznością gumki obwiązaną w pasie, podtrzymującą lojalnie bokserki. To była zwykła pomoc, pozbawiona ukrytych znaczeń i zuchwałej wyobraźni. Teraz było inaczej; w kokonie jego ramion, z zapłonionymi policzkami i płytkimi oddechami — z krótkim i nieco głuchym jękiem opuszczającym leonidasowe usta, który odbijał się między uszami, a także przestrzeniami umysłu Finneasa głośniej, niż podejrzewał; spodziewał się go raczej zignorować, nie z kolei odnaleźć w nim źródło zaciekawienia, pokrywające jego skórę chropowatą strukturą dreszczu, wspinającego się po kręgosłupie. — Przepraszam, naprawdę nie myślę o takich rzeczach — wyjawił z tą zwykle towarzyszącą mu, niewstrzymywaną szczerością, nie potrafiąc odnieść tej sytuacji — tej b l i s k o ś c i — do żadnego innego wspomnienia. Bywał w mniej lub bardziej licznym towarzystwie w łazienkach i pod prysznicem — może nie tym samym, a w rzędzie ustawionych wąsko obok siebie kabin, nieraz pozbawionych ścian bocznych albo ze specyficznej wizji architekta złożonych z przezroczystości szkła. Ścierał cudze rany, czasem nawet pomagał zesztywniałym albo sparaliżowanym urazami sylwetkom w pozbyciu się ich okrycia, sypiał w prowizorycznych posłaniach zdobiących podłogę tuż obok cudzego oddechu, ale nikomu nie pozwolił nigdy zdobyć się na przekonanie, że mogliby — w jego obecności i z jego pełną świadomością — spoglądać na niego w ten konkretny, niepozostawiający złudzeń sposób, drżeć pod jego dotykiem, reagować na niego całym ciałem i wydobywać z gardła taki dźwięk, jakim przed momentem obdarzył go brunet. Nawet z Judem było inaczej — mechanicznie i nieobecnie, w końcu przeprowadzali pewnego rodzaju eksperyment; kiedy Finneas zastanawiał się czy może, a trzydziestopięciolatek czy zdoła strząsnąć ze swoich ramion tym krótkim aktem swoje strapienie. I właśnie przez to niedoświadczenie, niemal dziecięcą naiwność i manierę ignorowania niektórych faktów, z początku nie zrozumiał nagłego zamarcia Fitzgeralda w jednej, bezpiecznej pozycji, ani potrzeby pozostania w niej jeszcze przez jakiś czas — stając na swoich długich, patykowatych w porównaniu do tych podkurczonych na podłodze nogach, przyglądał mu się z konsternacją ściągniętych brwi i zamglonych rozmyślaniami źrenic, aż te w końcu zajaśniały odkrytym zakłopotaniem. — Och, OCH, jeszcze raz przepraszam. Może mógłbym… Nie, w porządku, zostawię cię. Nie śpiesz się — wydarł z siebie strzępki czegoś, co tylko przy głębszych wyjaśnieniach mogło zabrzmieć klarownie i, cóż, normalnie. Bo mógłby — co? Pomóc? O ile nie ograniczało się to do służenia własną dłonią, raczej nie było mowy o innej formie pomocy. Podobnie z poleceniem o nieśpieszeniu się, brzmiącym jak zachęta mająca zostać doprawiona instrukcją: gdybyś potrzebował balsamu, jest w pierwszej szafce pod lustrem, chyba że wystarczy ci żel pod prysznic, on jest w tej wnęce nad tobą.
Rzucając mu jeszcze jedno, spłoszone i nadzwyczaj krótkie spojrzenie, wykonał trzy kroki do tyłu, opuszczając obszar kabiny prysznicowej; znów odarł sylwetkę z chwilowego ruchu i posłał mężczyźnie przepraszający, zakłopotany uśmiech przesuwający się z błysku oczu w dotychczasową nieruchomość warg. — Będę już o tym pamiętać, obiecuję — przyrzekł miękko, żałując swojej bezmyślności — wizja zareagowania na niego w ten sposób wydała mu się jednak zbyt absurdalna, by choćby zamigotać na horyzoncie jego świadomości; teraz dostrzegał w niej coś specyficznie ujmującego i być może ekscytującego, bo nigdy nie sądził, nawet mimo szczątkowej świadomości nienagannej aparycji, którą prezentował, że można pragnąć go tak intensywnie, a może: że to Leon pragnął go tak intensywnie. Ten Leon, który przed momentem przyrzekł mu swoją niechęć względem opuszczenia tego świata, który nie sprzeczał się z nim i nie buntował przeciw pomocy, jakiej Finneas potrzebował mu udzielić, ten Leon, który go r o z u m i a ł.
Opuszczając komorę gęstej pary i lawendowego zapachu mydlin, dopiero na korytarzu uprzytomnił sobie, w nagłym podmuchu chłodnej klimatyzacji, że żaden materiał poza mokrymi od prysznicowej wody bokserkami nie osłania jego ciała. Odwiedzając kolejną z łazienek; mniejszą, używaną rzadziej od tej zajmowanej teraz przez Fitzgeralda, zmył z siebie pieczątki cudzego nieaktualnego już życia; w ręczniku owiniętym w pasie odnalazł koszulkę i szorty, a sięgając głębiej garderoby, po chwili obejmował także skrawki ubrań przeznaczonych dla czterdziestolatka. Zapukał, zanim wsunął je w jego dłonie kilka przeczekanych minut później; zebrał też porzucone na podłodze materiałowe dowody zbrodni, wsunął do plastikowego worka, odsunął w czasie na później, zajmując się wystukaniem w telefonie zamówienia, a później ścieleniem łóżka, które tej nocy zająć miał czterdziestolatek.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Zmęczenie obmyło z niego dotkliwość chwili; wystarczyła nagła nieobecność, jej namacalne zimno, by w Leonie zgasły wszystkie pragnienia, by nieprzyzwoitość myśli usunęła się w daleki kąt. Nie myślę o takich rzeczach, powiedział Finneas, na co Leon wtrącić musiał, że on, z kolei, nie potrafi nad pewnymi sprawami panować; i znowu w tej jednej chwili spotkały się ich sprzeczności, powód wcześniejszego rozłamu, chociaż tym razem każdy z nich zdawał się być wyrozumiały. Nie odprowadził wzrokiem jego odejścia; odetchnął tylko głośno w kilka sekund po zamknięciu się drzwi, jak dziecko kładąc się na prysznicowych kaflach, a w myślach jego wytworzył się chaos wszystkich dni i miesięcy, odzierając go z sił. Wolałby mu skłamać, wolałby zasiać w jego wyobraźni ciąg obscenicznych, deprymujących scen; tak, myślałem o tobie, powiedziałby, gdyby go kiedyś o to zapytał, było mi d o b r z e, zaśmiałby się, a Finn może już nigdy więcej nie powtórzyłby podobnego błędu, trzymając się od niego z daleka. Tymczasem w Leonie pozostała już tylko pustka, barwiąca się louisową śmiercią.
Wstał niedługo przed tym, kiedy w łazience znów pojawił się Finneas; zdążył doczyścić ciało z brokatu cudzej krwi, a także własnej wstydliwości; dostrzegał już zalety wadliwości ich znajomości, która nie wymagała jego tłumaczeń, objaśnień na temat zawodności własnego ciała. Otulony czystą barierą finneasowych ubrań, odsunął się na moment od wszystkiego — zapytał o zamówione potrawy, o te wszystkie dni, podczas których się nie widzieli i o pokój, w którym miał spędzić jedną lub kilka nocy. Dopiero gdy usiadł na wskazanym mu łóżku, odważył się w końcu poruszyć fragmenty utajnionej historii: opowiadał mu o Louisie tyle, ile był w stanie wydobyć z głębin wspomnień, nie cenzurując żadnej z opowieści, choć nie było w nich niczego, zabrakło pewności zdarzeń i odpowiedzi mogących wskazać im rozwiązania. Lepiej było więc milczeć (wrócimy do tego, obiecali sobie obaj), a potem Leon został sam w ciemności przestronnego pokoju. Przekręcał się na łóżku przez godzinę (obwieszczając wcześniej, że jednak nie jest głodny), nim w końcu odważył się uwolnić z granic nadanej sobie celi. Przez jakiś czas krążył po rozległych krainach domu, aż w końcu wsunął się do finneasowej sypialni. I wbrew wszystkim słowom, obietnicom i ustaleniom bezpieczeństwa, całą tę noc spędzili r a z e m, oglądając filmy, wymieniając nieistotnymi uwagami, jednak jedząc i nie zważając na późne godziny, ani wszystko to, co stało się wcześniej.


koniec

leoś
belzebub
benjamin | jude | pericles | othello | rome | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ