od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
To wtorkowa, kwietniowa jesień; druga po południu, słońce jeszcze praży się na niebie i rozgrzewa do syku trotuary. We wtorki nigdy nie pojawia się na posterunku policji, przynajmniej nie do szóstej, potem siedzi niemal całą noc, zapijając zwężające się powieki parą ciepłej, hebanowej w swojej goryczy kawy, aż w końcu Frida wygania go w swój charakterystycznie kulturalny sposób, jakby w ogóle można było wyganiać kulturalnie. Nie ma sensu psuć sobie zdrowia, szefie, jesteś jeszcze taki młody, nieświadomie wytyka mu jedyny uwidoczniony mankament jego autorytetu, prześpij się, prześpij, wrócisz jutro, no przecież praca nie ucieknie, po nocach się gorzej myśli. Ja tu już światła wyłączam, no, wychodź, wychodź, a on niechętnie jej słucha, nie przywykł do eskalowania kłótni w momencie, w której nie pożąda jej ta inna osoba.
Drugiego dnia tygodnia nie może spać, jego oczy się nie zamykają — są rozwarte napastliwymi upomnieniami Geralda, Finneas te dni nazywa cienizną; zapożyczył ów słowo z żargonu wojskowego, kiedyś podsłyszał to od żołnierzy, z którymi wybrał się na misje, a z której wrócił z sam; tylko on przeżył. Dopadła cię, co? Ta cienizna, szybko nie puści, trochę zadusi a potem puści, no, w każdym razie wrócisz po więcej, nic z tego nie rozumiał, zapytał. A bo wiesz, tak tutaj nazywamy takich, co za kilka dni kończą służbę, czasem im się wydaje, że jakiś nieistniejący potwór zaciska im swoje szpony na gardle. Dziwne, nie rozumiał. Teraz rozumie, widzi to regularnie co siedem dni, Gerald się irytuje, strofuje go i mityguje, mówi, że oczekiwał czegoś (kogoś) lepszego, że się zawiódł, już kolejny raz, ile jeszcze ma się tak rozczarowywać? Plan się opóźnia, rok temu miał być już w agencji federalnej, nie na policji w takiej dziurze, no on błaga, niech Finneas się otrząśnie. A jednak nie przegonił tej cienizny, przychodzi lojalnie co wtorek i wysłuchuje pretensji, które oplatają mu szyję i wbijają w skórę swoje szpony, bo dokładnie wiedzą, co Finneas myśli: rzucę to, rzucę i wyjadę, nigdy mnie nie znajdą, ale znaleźliby zawsze, poza tym on wcale nie chce tego rzucić. Lubi swoją pracę. Ale nie we wtorki.
Ekran migocze różnymi kolorami; esemesy, połączenia, wiadomości ze świata, alerty pogodowe, przypomnienie o nawodnieniu. Ignoruje, siedzi w kawiarni, herbata stygnie i mętnieje, Gerald ma być za dziesięć minut, musi mu opowiedzieć o spektakularnej klęsce, jaką poniósł w sprawie, która oferowała tak wiele; miała zagwarantować awans, była pewnikiem. Straciliśmy informatora; nie wiem, wyłamał się, po prostu; w sumie to groził jeszcze pozwem, ujawnieniem wszystkiego, że pójdzie do mediów. Nie chce kłamać, ale nie potrafi wyznać prawdy; przecież nie powie swojemu ojcu Geraldowi, że Leon go pocałował, a on się wystraszył i zamarł w bezruchu, więc ten się zezłościł i od kilku dni nie daje znaku życia, unika go, Finneas go szuka, ale na próżno. Wie, że tamtego dnia Leon nie mówił poważnie i że nikomu o tym nie powie, przecież nie chce umierać, a ci z gangu od razu by go dorwali. Nie ma pojęcia jak ubrać to w słowa. Ekran znowu się świeci, Finneas wydaje z siebie jęk irytacji, coś w rodzaju westchnienia, ale jednak nie bardzo, bo nie wciąga powietrza do płuc długo i powolnie, a je sobie brutalnie odbiera. “Dzisiaj nie pracuję, przestańcie do mnie wydzwaniać jak…”, mówi, ale nie dają mu skończyć. Anonimowy donos, biały mężczyzna w średnim wieku wewnątrz domu, podejrzenie morderstwa, padły strzały, otoczyli dom, chodzi o tego znanego Luisa Sancheza, w gangu nazywanego Deltą. “Jadę, zaraz będę, nie róbcie, kurwa, n i c z e g o, dopóki nie przyjadę, rozumiesz? I pod żadnym pozorem, ŻADNYM, nie otwierajcie, cholera, ognia”, nawet nie płaci za herbatę, kelnerka za nim krzyczy, nie słucha jej. Leon, Leon, błagam, niech to będzie ktoś inny, tylko nie ty, idioto.
Samochody synchronicznie rozstępują się w asfaltowym morzu, stroboskop rozdziela ich swoim kolorem, ogłusza wyciem. Finneas rzadko włącza te światła, jeszcze rzadziej dźwięk. Boi się, że nie zdąży; nie zdążył. Są w środku. Miękną mu kolana. “Mówiłem, żeby nie wchodzić” syczy pod nosem, nawet nie wie do kogo i czy ktoś w ogóle go słucha. Przedziera się przez rozwarte drzwi, deski podłogi skrzypią wraz z krokami, ten dom wygląda, jakby miał się zaraz rozlecieć, podobnie jak Finneas. Sylwetka ubrana w żelastwo oplatające nadgarstki go przeraża, prawie krzyczy, ma wrażenie, że patrzy na kreaturę z sennych koszmarów. Krew jest wszędzie; we włosach Leona, na jego skórze, na butach, wsiąkła w ubrania i rozlała się na podłodze, ucieka z powykrzywianej namiastki czegoś, co kiedyś było człowiekiem; teraz w pozycji embrionalnej ułożonej pod oknem. Jezu. Co ty zrobiłeś, co zrobiłeś, do cholery krzyczy na niego w myślach, na żywo nie może; po pierwsze oficjalnie nigdy się nie poznali, po drugie żadne słowa nie chcą przejść mu przez usta. Ale przynajmniej żyje. Boże, bał się, że ściągną go kilkoma precyzyjnymi strzałami, funkcjonariusz Brighton ma do tego talent, zawsze zazdrościł mu tej dokładności.
“Mówiłem, m ó w i ł e m, żeby nie wchodzić, czy ty ogłuchłeś?” pyta i nawet nie słucha wyjaśnień, wyjaśnienia są zbędne, bezwartościowe, nie sprawią, że policjanci tak po prostu przestaną prowadzić Leona do radiowozu, a potem nie zamkną w areszcie i nie skażą w sądzie na dożywocie. Boże, Leon, ty idioto. Jak ja cię kurwa nienawidzę. “Czy to…” pyta, wskazując na denata, w kierunku wyjścia chwilowo nie patrzy. “Tak, szefie, to Luis Sanchez”. Kiwa głową. “Okej, okej, dajcie mi z nim porozmawiać”, funkcjonariusz patrzy na niego jak na wariata. “No przecież nie ze zwłokami, z tym mężczyzną!” jątrzy się, a potem dodaje: “zjebał mi właśnie całe śledztwo!”, a policjant jest już mniej podejrzliwy, rozumie. Chyba zastanawia się, czy powinien upomnieć Finneasa. “Nie rób nic głupiego”, ale nie upomina, jego usta zastygają w połowie rozwarte, wygląda jak opóźniony umysłowo.
Finneas maszeruje przez korytarz desek, wycieraczki, ganku, dwóch stopni, grządek łysiejącej trawy. Chwyta Leona za ramię, odciąga na bok, wszyscy się patrzą; policjanci i cywile, może też duch tego nieboszczyka ze środka, kto wie. “Kurwa. Kurwa Leon”. To im nie pomoże. “Kurwa Leon ja pierdole”. To chyba też nie. Finneas nie przeklina prawie nigdy, przy Lindzie i Geraldzie wcale, w pracy tylko czasem; teraz inwektywy zdają się jedynym językiem, jakim potrafi władać. “Klucz jest w trzeciej doniczce od północy za kuchnią, z tyłu domu” tłumaczy. Nigdy nie zdarzyło mu się zgubić kluczy, ich pozostawienie przed budynkiem uważa za skrajny idiotyzm, niewerbalne zaproszenie do rabunku, ale dziadek uważał inaczej, miał swoją skrytkę, Finneas nie zamierza odbierać mu jej nawet po śmierci. Leon nie rozumie, patrzy na niego trochę nieobecnie, chyba nie jest do końca trzeźwy. “Kurwa, Leon” sam ma ochotę go zabić. Tak naprawdę to nie; właśnie wyrzeka się dla niego każdej zasady nabytej przez dwudziestoośmioletnie życie. “Kurwa, przestańcie tak wlepiać we mnie swoje śliskie spojrzenia, oszaleć można, nikt tego bałaganu nie ogarnie za was, nie stójcie tak głupio” upomina mężczyzn i kobiety odzianych w policyjne uniformy, większość jest od niego starsza, a on strofuje je jak małe dzieci. “Musisz mnie uderzyć. Uderz mnie, a potem pobiegnij tą ścieżką za tobą, nie, nie odwracaj się, oszalałeś? Może ci się uda, musisz być szybki, w lesie ich zgubisz, wiesz jak się dostać do mojego domu. Do nikogo się nie odzywaj, do nikogo nie dzwoń, Leon, ja cię błagam, ten jeden raz posłuchaj, jak ci chociaż trochę na życiu zależy”.

W czarnym niebie da się dostrzec jedno, nie trzeba nawet mrużyć oczu i wytężać wzroku: jest środek nocy. Trzecia trzydzieści trzy, jeśli pragnie się być dokładnym, ale Finneasowi na tym nie zależy; nie, nie, dokładność zostawił daleko za sobą, za drzwiami hebanowego samochodu, którym zaparkował na podjeździe przed swoim domem, wraz ze swoją odznaką inspektora i ułudą karmioną innych od kilku godzin “Leonidas Fitzgerald? Pierwsze słyszę”. Boże, nikt by się chyba tego nie spodziewał, z Finneasem łącznie. “Ten zbiegły morderca? Och, a sprawdzaliście dom inspektora policji? Może tam się chowa” nie pomyśli nikt nigdy. Śmieszne. Tyle że nieszczególnie.
Staje przed drzwiami, boi się wejść, ostatnio ciągle się czegoś boi. Tamtego dnia z Leonem, siebie, swoich uczuć i swojego ciała, rozmowy z Geraldem; tego, że wszystkiego się dowie i że przypisze go do marginesu społecznego, pracy, godzin poza pracą, snu. Wkłada klucz, naciska klamkę. Chryste, ten dzień był taki długi, tyle słów musiał wypowiedzieć po Leona ucieczce, nawet zajrzeć do szpitala, idiotyzm, zrobili mu tomografię głowy, zupełnie niepotrzebnie, przecież uderzenie nie było na tyle silne, Gerald przyjechał do niego do pracy, miał tą swoją niby obojętną, a jednak rozgniewaną minę, prawie z nim nie rozmawiał, tylko się przyglądał, oceniał, krytykował. Pcha drzwi, ustępują.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Powiedział, że coś jest nie tak. Kurwa, Leon, wpadam w jakąś paranoję. Były to nie tylko ostatnie słowa, jakie zapamiętał; były to ostatnie słowa, jakie Luis Sanchez wypowiedział, nim został zamordowany.
I tylko o tym był w stanie myśleć, odkąd wdarł się do przepełnionego mrokiem domu. Tego samego, do którego obiecał sobie już nigdy nie wracać; nawet w obliczu śmierci Delty i własnego zniszczenia nie był w stanie zapomnieć o tamtym pocałunku. Katastrofie. Nie chciał tutaj przychodzić.
I może wcale by nie przyszedł, gdyby istniało jakiekolwiek inne miejsce. Wiedział, że w pewnym momencie zmuszony będzie zadzwonić do Gwen, pokrótce jej wszystko wyjaśnić i liczyć na to, że zagwarantuje mu łagodny wyrok. Może nie dożywocie, a piętnaście lat w zamknięciu. Nie chciał jednak narażać swojej rodziny już teraz, tak jak i nie chciał narażać Geordana. Więc ten dom. Piekło. Wchodząc nie zapalał światła; nie chciał zdradzać nikomu swej obecności w tym miejscu. Przysiadł pod ścianą, skulił się i usiłował sobie przypomnieć.
To, jak umarł Delta.
I to, jak jego własne ubrania pokryły się jego krwią.
Lub choćby to, o czym rozmawiali.
Pustka jednak obijała się o krawędzie całego jego ciała; nie wiedział. Czuł tylko na nadgarstkach zaciśnięte wciąż kajdanki. W uszach dźwięczały mu krzyki policjantów wierzących, że skrywa się w nim coś niebezpiecznego. To zabawne; Luis nie był jego przyjacielem, a gotów byłby opłakiwać go teraz jak jedyną bratnią duszę. Ale wystarczyło sobie przypomnieć, że ten facet był przede wszystkim Deltą i odpowiadał za tyle zła, ile tylko mogło pomieścić się w rozległym Queensland. I że być może Leon miał nie tylko pełne prawo go zamordować, ale i zyskałby dzięki temu ciche gratulacje. O jednego śmiecia mniej, bardzo dobrze, ale i tak skróćmy naszego bohatera o głowę.
Kiedy Luis umierał, kogoś się bał. Dlatego rozmawiali. Z jakiegoś powodu ufał Leonowi.
Cisza, pustka, niepewność. Może jednak to on go zabił; miał już w końcu splamione krwią dłonie. Czasem zapominał gdzie jest i dlaczego; przypominała mu zaschnięta krew.
Nawet nie usłyszał, kiedy ktoś przekroczył próg domu; był gdzieś indziej, żył w innym świecie, w mieście, w którym nikt nigdy nie słyszał o Lorne Bay.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Wyciąga rękę do boku, brodzi nią ostrożnie w ciemności, aż wreszcie za sprawą cichego kliknięcia po podłodze, ścianach i oknach rozlewa się pomarańczowe światło. Rezydencja skryta w gęstwinie drzew z daleka wygląda, jakby las deszczowy płonął. I może faktycznie płonie. Wraz z tym pstrykiem wznieca bowiem nie tylko ogień żarówek, ale i daje palić się całkiem nowemu światu; włącza to dotychczas odległe i ciemne życie, w którym drżące zawsze od heroiny dłonie Leonidasa Fitzgeralda zdarły z teraźniejszości jedno istnienie, a Finneas zamiast domagać się zadośćuczynienia, jak to obiecał w chwili wieszania na swojej piersi policyjnej odznaki, pragnie tę jedną stratę zatuszować, jakby to nie ona była niewybaczalną zbrodnią, a to, że chciano wtrącić bruneta do więzienia. Co zaskakujące, nie odczuwa obrzydzenia względem dokonanego przez mężczyznę morderstwa; nie wkłada mu w objęcia swojej repulsji, a czuje się po prostu z d r a d z o n y — miał dowiadywać się o wszystkich jego występkach jako pierwszy. Poza tym w sumieniu zalega mu śliskie, niewyobrażalnie chłodne poczucie winy — wie, że najwidoczniej nie podarował brunetowi wystarczającego, żelaznego i niemożliwego do skruszenia powodu, dla którego mógłby mu zaufać. A przecież mógł przyjść (wciąż zresztą może) do Finneasa ze wszystkim — nawet kiedy składał tamtego rozpamiętywanego wciąż z udręczeniem dnia na jego ustach głodne pocałunki, Barrington próbował go zrozumieć; potrzebował jedynie jeszcze kilku drobinek czasu, których ten mu poskąpił. Boże, Leon, tak strasznie żałuję myślał przez ostatnie dni niemal bez umiaru, a teraz słowa te ewoluowały w ciche, wypowiadane również tylko w sferze myśli: boże, Leon, tak strasznie mi przykro.
Zastając hebanową powódź ciemności w swoim domu, przez moment podejrzewał, że tylko ona ów przestrzeń wypełnia; ta czarna bezkształtna forma, której nie da się nazwać pustką — bo przecież ciemność nigdy nie pozostawia wolnego miejsca, ona oblega całe ciało, przylepia się do niego i na nie niecierpliwie napiera. W ciemności nie da odnaleźć się przestrzeni, tak samo jak poczucia bezpieczeństwa — nigdy nie wiadomo, na co się w niej napotka. Ale Leonidas nie zalicza się do kreatur powstałych z tego mroku, których należy się obawiać — widząc go u krańca ściany, Finneas w końcu, po dniu pełnym duszących, płytkich oddechów, pozwala sobie na pociągły wydech pełen ulgi. Ten jeden raz mnie posłuchałeś, jak to dobrze.
Wydaje mu się, że do Leona podbiega, ale nagle okazuje się, że nie poruszył się ani o krok do przodu — wciąż stoi w odsłoniętych na oścież drzwiach, a za jego plecami przemykają podmuchy nocnego wiatru. Obraz pokrytej krwią sylwetki nie jest mu obcy — widział Leonidasa ociekającego rubinową, błyszczącą substancją, ale teraz ta ciecz jest ciemna, prawie czarna i zaschnięta, co jest jeszcze gorsze; teraz bowiem Finneas rozumie, że to morderstwo jest już przypieczętowane, d o k o n a n e, że należy już do przeszłości. Wtedy było jeszcze świeże i zdawało mu się, że jest takie plastyczne, że tyle da się jeszcze z niego uformować, zetrzeć je i może wrócić życie tamtemu (bo przecież jeszcze chwilę temu krew krążyła po jego żyłach, jeszcze była ciepła, nie ostygła), ale teraz pozostawiła po sobie jagodowe ślady, których nigdy nie ma dać się już oczyścić, jest stara i dokładniej od zegara ukazuje mijający czas.
W końcu po jego ciele wspina się nie chłodny, a bardzo ciepły (niepasujący do okoliczności) dreszcz, który wybudza go brutalnie z marazmu. Teraz naprawdę zamyka za sobą drzwi, podbiega do Leona i kuca u jego boku, chwytając za nadgarstki pokryte rdzą. — Zapomniałem o tym — duka, wyciągając z kieszeni spodni klucz do kajdanek i delikatnie trzęsącymi się palcami pozbawia bruneta przynajmniej jednej z oplatających go uwięzi. — Przepraszam, starałem się przyjść jak najszybciej — kłamie, o czym woli za bardzo nie myśleć, bo sumienie chwyta wtedy skurcz, a on już nie może wytrzymać tego bólu. Odwlekał powrót do swojego domu, jakby tym samym mógł odwlekać moment zderzenia się z rzeczywistością — tą skruszoną, zastygłą, ciemną krwią, po której nie chce dostrzec jagodowych śladów.
Chodź — mówi, tuż po tym, kiedy stalowe kajdanki wraz z kluczem upadają z brzdękiem na chłodną, białą posadzkę, a jego palce z nadgarstka bruneta przesuwają się na wnętrze jego dłoni. Wstając, ciągnie go za sobą i prowadzi w kierunku łazienki — idąc, spogląda cały czas przed siebie; widok Leona umorusanego w niechlubnej czerwieni i mającego w oczach niepokojącą pustkę zbyt nim wstrząsa, by rzucać na niego choćby przelotne spojrzenia. — Musimy... Cholera, trzeba zmyć tą krew, ona przecież... — nie kończy, odganiając od siebie te myśli zamaszystymi ruchami głowy. Sądził, że nim zdąży tu wrócić, najjaskrawsze ślady popełnionej zbrodni znikną z jego domu. Nie będzie kajdanek, nie będzie przemoczonych krwią ubrań, nie będzie rdzawych śladów na podłodze. Ale tego wszystkiego musi pozbyć się samodzielnie. Brnąc do przodu, rozlewa kolejne porcje światła wyznaczające ścieżkę ku pomieszczeniu skrytemu na skraju korytarza. Wchodząc do łazienki, zamyka za nimi drzwi tak, jakby Leon w innym przypadku mógł mu uciec (wciąż zresztą może — nie przekręca klucza w zamku), albo jakby ktoś mógł ich podejrzeć, choć są w płonącym domu w środku lasu całkiem sami (może jeszcze z pozostałościami cudzego życia). Zwraca swoją sylwetkę ku postaci Leona i wyciąga ręce; zakleszcza palce na pierwszym skrawku ubrania. Koszulka jest twarda, jak od betonu. Kiedy ściąga ją z ciała Fitzgeralda, ostatnie ślady życia Luisa Sancheza kruszą się na białe kafelki podłogi. Finneas nie może pozbyć się myśli, że zostaną tam na zawsze; wsuną się w fugę, nie dosięgnie ich włos miotły i włókno mopa; członek gangu narkotykowego, jego morderstwo, zatuszowane śledztwo, pomóc w ucieczce podejrzanego — to wszystko wpisze się w ten dom na wieki. Później czuje pod palcami szorstkość materiału jego spodni i waha się przez moment, zanim decyduje się pociągnąć za ich zamek — świadomość tego, że po raz pierwszy w życiu pozbawi kogoś ubrań lekko go paraliżuje. Ale w końcu dociera do niego, że to nie obnażona nagość ciał liczy się w tym momencie, a potrzeba zmycia z Leona ostatnich chwil życia Luisa Sancheza. Opada więc na kolana i zsuwa z nieobecnego ciała bruneta także buty, skarpetki i w końcu bokserki. Dźwiga się do pozycji wertykalnej i powtarza większą część tych czynności na sobie — skoro wejdzie z mężczyzną do kabiny prysznicowej, nie może mieć na sobie warstwy ubrań; pozostawia jedynie bieliznę dla własnego psychicznego komfortu. Znów ciągnie go za sobą, aż wreszcie uruchamia strumień ciepłej wody opadającej w deszczu niecały metr nad nimi. Płytki i skrawki szyby barwią się na szkarłat — rozcieńczona czerń zaschniętej krwi znów wygląda jakoś świeżej i pozwala Finneasowi wierzyć, że nie wszystko jest jeszcze stracone. Na posadzkę opadają w końcu także ciemne płaty resztki cudzego życia, a część wciąż klei się w przytwierdzeniu do leonidasowego ciała. Finneas boi się je zdrapać — czeka, aż się namoczą i może (jeśli dopisze im odrobina szczęścia) same odpadną. Myśli o tym, że w przepływie prysznica, tak jak niegdyś w żyłach Luisa, krąży jego krew. To ostatnie miejsce, które wprawia ją w ruch.
Przepraszam — rozbudza swój aparat mowy po dłuższej chwili, a głos ma zachrypnięty i jakby obcy. Zadziera delikatnie twarz ku górze i w końcu spogląda w oczy Leona. A potem, bardzo powoli i niepewnie, ujmuje w półksiężyc swojej dłoni jego policzek. — Kontaktowałeś się z kimś? — pyta cicho, wierząc, że odpowiedź będzie dokładnie taka, jakiej się spodziewa; jakiej desperacko p o t r z e b u j e.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
HUK rozrywający cudze ciało. Najpierw jedno, potem drugie.
HUK towarzyszący uderzeniom łopaty w kamienistą glebę.
HUK zrzucanych ciał.
Tylko tyle.

Miesiąc później wciąż szorował dwukrotnie swe ciało, nim zatapiał je w miękkości łóżka. Rano powtarzał rytuał. Nigdy więcej powtarzał pewien, że pod jego paznokciami na zawsze złożyły się drobiny błota i krwi. Nigdy więcej, tak jakby ten pierwszy raz zaplanował. Achilles znosił to lepiej, bądź po prostu lepiej krył swoje uczucia; Leonowi kręciło się w głowie, wymiotował, panikował. Ale minął najpierw długi, nerwowy rok, a potem kolejne, nijakie lata, podczas których jasnym stało się, że nikt poza ich dwójką nie dowie się, gdzie spoczęły ciała nikomu nieznanych mężczyzn.

Szum deszczu brzmiał wtedy tak samo. Musiał unieść twarz, zmrużyć oczy i przez kilka sekund wpatrywać się w deszczownicę, by dotarło do niego w końcu to, gdzie się znajduje. Znajdują. Ze zdumieniem wodził wzrokiem po każdym elemencie kabiny. Po swym nagim ciele. Po finneasowej skórze. Zatracony we wspomnieniach tamtego morderstwa — czując się tak, jakby wydarzenie to rozgrywało się każdego dnia wciąż na nowo, z równą intensywnością — nie potrafił wciąż, mimo uporu niespokojnych myśli, przypomnieć sobie fragmentów utraconych już godzin.
Był pewien, że gdyby zabił Louisa, zapamiętałby — jeśli nie sam akt morderstwa — towarzyszące temu uczucia.
Nie. Jeszcze nie — odpowiedział cicho, niemal zagłuszony przez gniew dzikich kropel. Ale jak miał pamiętać cokolwiek, skoro nie zarejestrował nawet drogi wiodącej go do prysznica? Czy Finneas, poza tym jednym pytaniem, coś mówił? Ujmując dłonią jego nadgarstek, odsunął od siebie ciepło jego ciała. Gest ten był nieprzyjemnym przedłużeniem niezrozumienia, jakie zakwitło w leonidasowych myślach tuż po tym, gdy mężczyzna kazał mu uciec. Nie chciał z nim rozmawiać — nie wiedział, które z pytań zadać, jakich podziękowań użyć. Chciał i nie chciał powiedzieć mu, by zostawił go tutaj samego; to przecież tak absurdalne, mając lat czterdzieści, korzystać z czyjejś pomocy pod prysznicem. Zdołał tylko westchnąć, krzykiem wyrzucić z siebie siarczyste przekleństwo i skierować swe ciało ku płycie kabiny. Po prostu usiadł, prawie tak samo jak wcześniej, w którymś z pokojów, przyciągając ugięte nogi pod klatkę piersiową. — Co ja teraz mam zrobić, Finn? — spytał, kierując spojrzenie ku górze.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
W rodzinie Bremmer-Affolter (która, notabene, nigdy tak naprawdę rodziną nie była i nie jest, a przynajmniej nie w konwencjonalnym tego słowa rozumieniu), wszystko przebiegało podobnie, a jednak całkiem inaczej; były dziecięce zabawy na jaskrawych, barwnych konstrukcjach, choć te jego przypominały raczej karkołomny trening sprawnościowy, czujnie kontrolowany przez specjalistę ściskającego kieszonkowy zegarek, a nie zwykły, osiedlowy plac zabaw. Były dni, kiedy odwiedzał swoich rodziców w pracy, ale wizyty te przypominały raczej akademickie praktyki w agencji federalnej i laboratoriach analitycznych, nie z kolei przechadzanie się po korytarzach, podkradnięcie największego wypieku pokrytego lukrem, ani zapytanie szefa, czy jego mama jest najlepszym pracownikiem. Zamiast strzelać plastikowym pistoletem na wodę, uczył się posługiwać tym prawdziwym, ciężkim i chłodnym, z którego usunięto naboje. A teraz, choć to prawdziwie niedorzeczne, czuje się tak, jakby Gerald, powierzywszy w jego ramiona pierwszą prawdziwie należącą do niego sprawę, powiedział to, co mówiło się do swoich dzieci podczas wręczania im zwierząt, o które tak długo prosiły: to teraz twoja odpowiedzialność; wszystko, co zrobi, będzie świadczyło tylko o tobie. Zgubisz go? Musisz go później znaleźć. Zrobi coś złego? Ty odpowiadasz za szkody. Nabrudzi? Ty musisz to posprzątać. Wówczas zapewniał, że da sobie radę; z tym naiwnym błyskiem w oku, nierozumiejącym jeszcze powagi składanych obietnic. Teraz, kiedy Leon kuli się u podnóża kabiny prysznicowej, umorusany krwią i pochłonięty myślami, do których Finneas nie ma wstępu, stwierdza, że jednak nie jest gotowy; ta odpowiedzialność go przerosła. Wskazanie na: jeszcze się z nikim nie kontaktowałem (czyli: zaraz to zrobię), odnajduje swoją indywidualną implikację w każdej cząstce finneasowego ciała, nagle nieprzyjemnie skurczonej. A wychrypiane pytanie, będące raczej prośbą “powiedz mi, co mam zrobić”, ugina finneasowe kolana i sprawia, że sam także osuwa się na mokrą posadzkę. — Za niecałe dwie godziny wypływa prom, mógłbyś zamieszkać w Ameryce albo Europie, muszę tylko odebrać twoje dokumenty, dałbym ci pieniądze i… — urywa swoje chaotyczne, pędzące ku niewiadomej destynacji instrukcje, tak bardzo nie chcąc poruszać opcji drugiej. — Jeśli oddałbyś się w ręce policji… Nie mogę zaręczyć, że Gerald wyznałby prawdę; nie, jeśli w grę wchodzi czyjeś morderstwo, a on… On ma na względzie dobre imię agencji, a to, co robiłeś, nie było udokumentowane oficjalnie i wobec tego… — znów urywa, teraz już wiedząc, co odpowiada za jego postrzępione wypowiedzi; ta krew pokrywająca leonidasowe ciało; ta, która wplątała się już nawet w jego miękkie włosy, teraz sztywne, szorstkie i o innym zabarwieniu. Kolana Finneasa wbijają się dotkliwiej w twardą powierzchnię prysznicowej posadzki, kiedy on dźwiga się ku wnęce w ścianie, wyławiając z niej szklaną butelkę z blado-błękitnym płynem. — Błagam cię, Leon, zmyj to, zmyj go z siebie — prosi głucho, niemal dławiąc się tymi słowami. Nie czeka jednak na podążenie tą prośbą ani jej odrzucenie — sam oblewa skórę swoich dłoni gęstymi mydlinami, a potem sięga ku ramionom mężczyzny, odzierając je z zapisanego tam wspomnienia.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Prom. Ameryka. Może znowu Michigan. Spędzone tam dni oblepione były cierpieniem. Co prawda jego dni układały się w prosty wzór; poranna pobudka, śniadanie, spacer, obiad, spacer, kolacja, ale prędko odkrył, że ów życie staje się synonimem piekła. Nie potrafiłby zgodzić się na to ponownie, a tym bardziej nie po tych wszelkich trudach, jakie przeszedł od czasu powrotu. Po raz drugi nie potrafiłby zostawić swojej rodziny, nawet jeśli nie widywał się z rodzeństwem tak często, jakby sobie tego życzyli. Wszechogarniająca go złość nie potrafiła — jak te wszystkie skrzepy cudzej krwi — po prostu się skruszyć i odpłynąć; ucieczka albo przyznanie się do zbrodni, której nie popełnił — jego jedyne opcje. Przecież o tym wiedział — wiedział, a mimo to liczył, że z finneasowych ust dobiegnie zupełnie inna odpowiedź.
Brak rejestracji, dokumentów, dowodów. Wierzył, że tym razem będzie inaczej — podczas pierwszej pracy w terenie zdarzyło się wiele nieprzyjemnych sytuacji, wobec których obiecał sobie, że już nigdy na nic podobnego się nie zgodzi. A teraz faktycznie było inaczej, ale nie lepiej — nie był w stanie pojąć, dlaczego przystał na te wszystkie warunki.
Tym razem nic i nikt nie mogło go ochronić.
Finneas — szepnął znów zduszonym głosem; ciepło wody wciąż nie potrafiło wygrać w sporze z resztkami mężczyzny, który uparcie trzymał się jeszcze cudzego życia. — Finneas, przestań — dodał głośniej, z odpowiednią dozą stanowczości. Znów odsunął od siebie jego dłonie, ale tym razem nie ściągnął uścisku palców z trzymanych nadgarstków. — Nie będę uciekać. Dam się im zamknąć i poczekam, aż moja siostra udowodni, że to nie ja go zabiłem — nawet jeśli trwać miałoby to latami. Wiedział, że przy okazji wytoczą mu pozew za inne sprawy — te mniejsze, teraz nieważne. Może w najlepszym przypadku czekałby go dwa lata w więzieniu; brzmiało to lepiej, niż wieczna tułaczka. Ucieczka. Westchnął przeciągle, wypuszczając w końcu finneasowe dłonie. — Idź, poradzę sobie. Zadzwonię potem do siostry i z nią pojadę na posterunek — bo to było najlepszym, co mógł teraz zrobić. Skoro Finn nie widział innej możliwości, Leon zamierzał w końcu zachować się odpowiedzialnie; może czterdzieści lat to wystarczająco dużo, by w końcu odrzucić od siebie infantylność.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Zazwyczaj wszystko zostaje przemyślane za niego. Umiejscowienie i metraż rozłożystej rezydencji ukrytej pomiędzy drzewami, godnej człowieka o wielkich zamiarach i ambicjach mających doświadczyć zaspokojenia. Streszczona do kilku zgrabnych słów posada, którą może pełnić na komisariacie policji lub w siedzibach innych organów ścigania. Nawet temperatura wody w jego pedantycznej — prawie makietowej — łazience, oferuje tylko kilka dogodnych opcji, dostosowanych roztropnie przez kogoś innego; nie pod finneasowe upodobania, a pod jakiś zwykły standard cudzych skłonności albo tego, co k o m u ś wydawało się dla Finneasa najodpowiedniejsze. Mu pozostaje tylko dokonywać mało znaczących wyborów, w których na próżno szukać nie tylko prawdziwie kreatywnej, ale też po prostu — jakiejkolwiek, choćby nudnej i prostej — innowacji. Zgarbiony teraz na prysznicowych kafelkach; śliskich, regularnie oblewanych kolejnymi strumieniami ciepłej cieczy, stwierdza z niespotykanego rodzaju wzrastającym w nim buntem, że zwyczajowo wybierane przez niego trzydzieści stopni cieknącej wody, opisane jako wskazany i polecany standard, jest n i e w y s t a r c z a j ą c e. Nie jest po prostu dla n i e g o, a dla i n n y c h — a on w końcu rozumie, po tych długich dwudziestu ośmiu latach, że kurczowe próby upodobnienia się do cudzych zwyczajów może tak naprawdę są całkiem bezwartościowe. Dociera to do niego w chwili, w której jego muśnięte mydlinami nadgarstki zostają zamknięte w prętach cudzych palców, a do łazienkowego szumu branego prysznica dołącza także inny szelest, brzmiący głosem układającym się w niechciane: dam się im zamknąć. Finneas wyplątuje najpierw jeden przegub dłoni, sięga ku prysznicowej baterii, wyklikuje na niej nieodkryte trzydzieści trzy — nie, jednak trzydzieści pięć stopni, a potem znów układa się na zgiętych, dołączonych do podłoża nogach i wpatruje w Leona z wzrastającym błyskiem zaskoczenia. — Nie ty. Wiesz, że nie ty odpowiadasz za to morderstwo, czy po prostu chcesz przyjąć taką strategię w sądzie? — pyta, być może dość niedelikatnie — nie zna jednak Leona na tyle dokładnie (a sprawa czyjegoś zabójstwa nie jest na tyle prosta), by od razu być pewnym pierwszej zaprezentowanej mu możliwości. Wcześniej nie brał tego pod uwagę — zawsze podąża wyłącznie szlakiem dowodów, a te w przypadku omawianego przestępstwa, stanowią przeciwko Fitzgeraldowi. Czy raczej: stanowiły. Nie potrafi pojąć, dlaczego nie zapytał o to w pierwszej kolejności; zeznanie oskarżonego powinno być w końcu najważniejsze, a jednak łatwowierność Finneasa zdążyła zrozumieć, że ludzie k ł a m i ą. O ile nie zawsze, to przeważnie, co później pomagają zweryfikować zebrane dowody. W przypadku Leona jest jednak trochę inaczej — Barrington jest skłonny uwierzyć mu we w s z y s t k o, a w szczególności jest skłonny zrobić to w momencie, w którym powierzone wyznanie mogłoby pomóc także jemu. — Nie, Leon, obiecałem ci. Drugi raz cię już z tym nie zostawię, wtedy też nie powinienem — mówi, z początku krucho i niepewnie, ale potem blada barwa jego głosu nabiera już pełniejszego koloru; takiego, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. — To teraz bez znaczenia, ale… Ja… To, co wtedy zrobiłeś… Ja nigdy wcześniej tego z nikim… Nigdy nawet nie zakładałem, że będę, k i e d y k o l w i e k, a ty mnie nawet nie uprzedziłeś; właściwie nie wiem, czy w takich chwilach się uprzedza, ale mam na myśli… — teraz wraca już do swojej płochliwości, do braku przekonania, do braku odpowiedniej ciągłości w słowach. Gubiąc wcześniejszą moc przedzierającą się z głosu, opuszcza wzrok na posadzkę i napotyka na swoją dłoń wciąż spoczywającą na leonidasowym kolanie. Chyba się czerwieni — c h y b a, bo ciepło ściekającej po ciele wody i tak barwi ich skórę na właściwy gorącym prysznicom różowawy odcień. — Gdybyś wtedy nie wyszedł, gdybym j a nie pozwolił ci wyjść, pewnie nie musielibyśmy teraz… To, co miało dzisiaj miejsce, pewnie by się nie stało — dokańcza jak niechciane resztki na talerzu; dłubie w tych pozostałościach wniosków z bezsilnością, wiedząc jednak, że coś z nimi zrobić trzeba, że nie chce pozostawić ich tak straconych. — Przyniosę ci coś do ubrania i zrobię coś z tym twoim — dodaje zniżonym tonem — ale nie szeptem — i wciąż omiata spojrzeniem tylko to, co znajduje się na kafelkach; gęstą parę powstałą od uderzających w posadzkę kropel wody, rozmazane smugi nieświeżej krwi, kilka porzuconych mydlin.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
To spojrzenie poparzyło go bardziej niż zmieniająca się temperatura wody. Spod obłoków pary wpatrywały się w siebie więc dwa oblicza zdziwienia, a każde z nich przeczyło temu drugiemu. Bo dla Leona od samego początku jasnym było, że Finneas w i e i że z tą wiedzą ściągnął go do swojego domu; wie oznaczające jego niewinność. Ale wypowiedziane słowa temu zaprzeczyły i gdyby nie dobrana do tego odpowiednia mina, Leon jeszcze by się wahał; bo może Finn tylko go sprawdzał. — Oczywiście, że WIEM, że go nie zajebałem — wycedził w sposób dotkliwszy od gorącej wody, pozostawiającej na ich ciałach czerwone ślady. Może powinen odczuwać wdzięczność — może to, że Finneas nawet widząc w nim mordercę postanowił mu pomóc, powinno ich na nowo do siebie przybliżyć. Tylko że nie potrafił spojrzeć na to w ten sposób. Nie kiedy Finn od razu założył najgorsze.
Za kogo ty mnie, kurwa, masz? — bo Leonowi wydawało się, że ich przyjaźń jest prosta i klarowna; że nawet jeśli nie znają tak wielu szczegółów swego życia, kilku rzeczy mogą być pewni. Więc Leon wiedział, że Finn nigdy nie zadziała na jego niekorzyść. I dotąd sądził, że Finneas jest jedyną osobą na świecie, która może szczerze wierzyć w to, że jest, mimo wszystko, dobrym człowiekiem. Ale może jeśli nawet Finneasowi ciężko było w to uwierzyć, Leon powinien pogodzić się z tym, że nie uwierzy mu nikt inny — może nawet jego siostry miały przekreślić go tak prędko, jak tylko w progu ich domów pojawi się policja.
Pierdol się. Nie potrzebuję twojej litości — warknął, żałując nagle tego wszystkiego — nie tylko przyjęcia jego pomocy (mógł po prostu dać się zamknąć) — ale przede wszystkim wyrażenia zgody na to, by uczestniczyć w tej pieprzonej infiltracji. Może znów utkwiła w nim przesada, ale Leon nie posiadał przywileju panowania nad uczuciami. Nie teraz, kiedy docierała do niego wizja spędzenia reszty życia za kratkami. Nie, kiedy okazało się, że jedyna osoba, na której mu zależało, nie posiadała ani krzty wiary w jego moralność.
I gdyby nie te następujące po sobie tłumaczenia, dziwne i niejasne, Leon najprawdopodobniej by wyszedł. Spod prysznica, z jego domu i życia. Zamiast tego jednak s ł u c h a ł, uważnie i z należytym spokojem, chociaż tak bardzo kusiło go spytać o czym ty właściwie pierdolisz?
Poczekaj — powiedział dopiero wtedy, gdy Finn wspomniał o ubraniach. W jego głowie dudniło, a w trzewiach bębniło. Zacisnąwszy bardziej stanowczo (ale nie mocniej) palce na jego przegubie, wpatrywał się w niego z tym samym zdziwieniem, którym kilka chwil temu obdarzył go Finneas. — Mówisz o seksie? — zapytał marszcząc niespokojnie czoło. To było zbyt wiele informacji jak na teraz. I zbyt wiele szoku, dla którego nie potrafił znaleźć miejsca. Może jednak skrywała się słuszność w finneasowym przekonaniu, że Leon nie jest dobrym człowiekiem — skoro oczekiwał uprzedzenia i skoro nigdy z nikim, chociaż tak ciężko było Leonowi pojąć, co tak właściwie skrywa się pod tym wyznaniem. — Chodzi ci o to, że nigdy się z nikim nie piep… kochałeś? — to jedno słowo — k o c h a ł e ś — wypowiedział chyba po raz pierwszy w życiu. I poczuł się przez to tak, jakby obaj mieli po piętnaście lat, a Finneas był stworzony z porcelany. A wobec tego i wypowiadane do niego słowa musiały być porcelanowe.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Niejednokrotnie kosztował już słów o podobnym smaku (gorzkim, momentami palącym w gardło, pozostawiającym w ustach nieznośny, kwaśny posmak) i o tej strukturze (ziarnistego papieru ściernego; takiego o niezwykle ostrych, tnących drobinkach). Nie dławi się więc ich nową, niespodziewanie podarowaną mu porcją i nie odsuwa jej od siebie ze wstrętem, szurając nią jak ciężkim talerzem po chropowatej powierzchni stołu. — Czasem nie ma innego wyjścia, nawet jeśli to nie zwykła samoobrona — odpowiada mu spokojem i zrozumieniem (takim zrozumieniem, które tyczy się przecież w s z y s t k i e g o). — Ja sam przecież niejednokrotnie… — niemal niemożliwa do stwierdzenia okazuje się niepewność, czy to szum gorącej, wybuchającej parą na posadzce wody urywa kraniec finneasowego wyznania, czy dwudziestoośmiolatek robi to samodzielnie. Może wydawać się to nieco zabawne (ale w ten cyniczny, gorzki sposób); że mężczyzna rumieniący się wstydem na słowo “seks” — co więcej, nigdy go nawet niedoświadczający, a dodatkowo wierzący, że za wypowiedzenie wulgaryzmu z grupy “pierdolić się z kimś” pochłonąłby go; może nie piekielny, ale: ogień, w tym samym czasie jest człowiekiem nie tyle wybielającym drobne morderstwa, co człowiekiem samym się ich dopuszczającym. Jednak czy nie do tego obligował ich zawód, który niegdyś (Leonidas przecież także) przysięgli realizować z zapałem i lojalnością? Wówczas nabierało się innego spojrzenia, jakby nagłej poprawy wzroku, mogącej dostrzec te ułożone daleko szczegóły, na które wcześniej nie zwracało się uwagi.
To nie jest litość, tylko sugestia pomocy — zaręcza ciszej, niżby tego chciał. Może na tyle cicho, że słowa wraz z kałużami gorącej wody nikną w prysznicowym przepływie spraw nieważnych i porzuconych. Może. A może Leon nie słyszy ich celowo, pozwalając brzmieć tylko swojej rozhukanej złości, niemogącej pomóc teraz żadnemu z nich.
W pewnym momencie przepływ powietrza krążącego z płuc i do płuc, zostaje okryty gęstą wodną parą; Finneas rozwiera nieznacznie wargi, próbując wspomóc nie tylko swój proces dotleniania organizmu, ale daje też upust swojemu podenerwowaniu — wtedy, kiedy porusza temat bycia z kimś, mający (jak podejrzewa) podjudzić tylko leonidasową złość. Przestań mówić tyle o sobie, nikogo to nie interesuje pozwala brzmieć myślom jak zwykle w takich momentach. Ale Leon nieoczekiwanie staje się m i l s z y, nazywa seks k o c h a n i e m, i znów obejmuje jego nadgarstek swoimi długimi, skostniałymi palcami. — K o c h a ł e m ? Z nikim i nikogo — a może raczej: nikt mnie. Sam nie nazwałby seksu kochaniem; a jednak podoba mu się to słowo — podoba mu się sposób, w jaki układa się w leonidasowych ustach. Ścianki jego przełyku poczyna palić pytanie, którego nie byłby w stanie jednak wypowiedzieć: dla ciebie to naprawdę łączy się z miłością? Wtedy ze mną też?, co wzmaga tylko płonący w nim wstyd — ten zdaje się podnosić temperaturę i tak już gorącego, wilgotnego powietrza skrytego między szybami kabiny. Nie może na niego patrzeć, więc układa kawałek zroszonego kropelkami czoła i skrawek ociekających wodą włosów na Leona ugiętym kolanie. Przymyka oczy. — Tylko że ja miałem na myśli… Chodziło mi o to, że mnie wtedy pocałowałeś — tłumaczy cicho, w momencie wypowiadania słów od razu ich żałując. Mógł zatrzymać się przy seksie kochaniu. Szczątki wody układające się na łuku gęstych, czarnych rzęs, nieznośnie szczypią go w oczy, kiedy okrywa je zasłoną powiek. Teraz zaciska je mocno, próbując wycisnąć z nich wodę tak, jak wyciska się ją z kuchennej gąbki do naczyń. — Osoby, które mnie wychowały, postanowiły, że lepiej będzie, kiedy to sobie odpuszczę — dodaje w formie równie zbędnych, jednakowo upokarzających wyjaśnień, co przedtem. Nikogo to nie obchodzi, nikogo nie obchodzi brzmi coraz bardziej rytmicznie. — Musisz myśleć sobie teraz o mnie same złe rzeczy — zauważa z gorzkim rozbawieniem, jako że właśnie rozłamał do samego końca całą tę iluzję bycia normalnym.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Może to właśnie fakt, że Leonidas w istocie mordercą był, sprawiał, że była to jednocześnie j e d y n a spośród łatek, których nie chciał od Finneasa otrzymywać. Nie zawierała się w tym w dodatku logika; od tamtego pamiętnego dnia, choć jego i Achillesa drogi z przyczyn raczej naturalnych, niż wywołanych umyślnie, się rozeszły, sposób, w jaki Leon zawsze na niego patrzył, nie uległ zmianie. Nie stał się nagle kimś złym; może nawet leonidasowe myśli wtrąciły go tej przepełnionej ciepłem i wdzięcznością jamy, i nigdy nie miały z niej wypuścić. Mimo że Achilles też. Zabił.
Żadne nagłe statystyki, przywołane przez Finneasa (tyczące się konieczności wyboru: moje albo cudze życie) nie mogłyby zmienić tego, że Leon po prostu nie potrafił zaakceptować tego, co zrobił niegdyś. Dręczące go fragmenty żalu (może gdyby nie pisano potem, że jeden z tych dupków zostawił po sobie rodzinę; sam nie wiedział, czemu się tym przejął) udowodniły mu tylko, że jest złym człowiekiem. A jedynym, czego pragnął było udowodnienie, że to nieprawda, nawet jeśli nie miał już siły by o to dbać.
I jaki specjalny powód miałbym mieć, Finneas? Wystarczyłoby po prostu to, że go nie lubiłem? To nawet nie byłaby prawda — może tylko w pewnym stopniu. Bo Louis, zwany przez swoich adoratorów Deltą, był do niego w pewien sposób podobny: robił to, co od niego oczekiwano, by jakoś utrzymać się na powierzchni. Poza tym Leon wiedział już — po ostatnich wydarzeniach — że pomylono się w przeprowadzonym śledztwie. Że to nie Delta stał za tym wszystkim; póki co jednak rozbiegane myśli nie pozwalały mu pojąć, że właśnie to powinien teraz Finneasowi powiedzieć. Że się pomylili. Wszyscy. — Ty co? Nigdy byś nie znalazł się w takiej sytuacji, Finn — broniłoby go uprzywilejowane życie; to, którego Leon nigdy nie zaznał.
Trochę więc może złość wypełniająca jego ciało wiązała się z zazdrością. Trochę, bo Fitzgerald nie śmiałby wyrzucać Finneasowi spraw, na które nigdy nie miał wpływu, ale jednak, w pewien sposób, poczucie niesprawiedliwości czasem się w nim rozbudzało. Może więc nigdy nie mieli zyskać sposobności na to, by się w pełni zrozumieć; pochodzili z tak odległych światów, że może od samego początku ich znajomość skazana była na porażkę.
Sugestia pomocy zostałaby więc przez niego zignorowana. Zdeptana i znieważona; Leon, stopniowo powracający do życia (wraz z Louisem uświadamiającym sobie, z cichym kap kap wpadającym do odpływu, że jest i zawsze będzie już po prostu — martwy), zderzał się z tak olbrzymią dawką emocji, że ich spokojne potraktowanie mogło graniczyć z cudem. A jednak. Nikt, nigdy, nie. Ale — dlaczego? Może więc to nie on był w tym układzie upokorzonym, lecz Finneas. I może to ta myśl, bo było to j e g o winą, sprawiła, że jednak z ł a g o d n i a ł. Padające informacje szokowały go jednak w sposób, którego nie był w stanie przewidzieć; nawet ta cała tajemnicza śmierć Louisa przestała dla niego mieć na moment znaczenie. — Więc… to był twój pierwszy pocałunek? — starał się włożyć w to pytanie spokój. Coś na kształt zrozumienia, chociaż nie wiedział, czy jest w stanie pojąć ciężar padających wyznań. Jedna z jego dłoni dość bezwiednie — w czasie, w którym usiłował nie zasugerować mu, by po prostu go uderzył (skoro zasłużył) — wplątała się w finneasowe włosy; może tym gestem chciał powiedzieć: hej, to nic takiego, albo raczej: szkoda, że nie wiedziałem wcześniej. — Kim są, kurwa, twoi rodzice? — wydobył z siebie to pytanie za szybko, nie zdążył go nawet przemyśleć. A powinien. Bo nie to było w tej chwili najważniejsze, chociaż Leon nie wiedział od której z tych innych spraw powinien zacząć swój niewdzięczny monolog. — Nie, Finn — jakże by mógł? Myśleć o nim źle, zarzucając mu dłużej to wszystko, co do tej pory kłębiło się w jego myślach? — To jest właściwie zupełnie normalne. I powinienem był o tym pomyśleć, powinienem był zapytać. Przepraszam, Finneas. Przepraszam, nie powinienem był tego robić — powiedział więc, już teraz wiedząc, że nigdy nie będzie mu dane do tego wszystkiego wrócić. Nie był pewien, czy Finneas kiedykolwiek zdołałby odpowiedzieć na te jego, zdające się mu w tej chwili idiotyzmem uczucia, ale wiedział, że nie chciałby być jego pierwszym. A raczej — nie powinien. Wciąż przemieszczając się między kosmykami jego włosów — mokrymi od tej niezapowiedzianej nigdzie ulewy — delikatnie i z wyrozumieniem, pozwalał na to, by przez chwilę znów majaczyła między nimi cisza. Może chodziło t y l k o o pocałunek, ale Leon czuł, że odebrał Finneasowi prawo do normalnego życia — wtedy, kiedy tak infantylnie zakładał, że obaj chcą tego samego. I nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie sobie to w stanie wybaczyć. — Ale Finn… Chciałbyś kiedykolwiek, no wiesz, się zakochać, czy to jest dla ciebie… Czy po prostu tego nie chcesz? — czuł się wciąż niekomfortowo ukrywając pod kochaniem wszystko to, co przynosiła ze sobą miłość, a więc: intymne dotyki, pocałunki i seks, ale nie chciał, by Finneas czuł się źle. — Przepraszam Finneas. Za tamto i za dzisiaj — może przeprosiny były jedynym, co mógł teraz powiedzieć; może powinien powtarzać je raz za razem, by w finneasowym świecie wszystko znów powróciło do znanego sobie porządku.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
od niedawna inspektor — australian federal police
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
hope some of the other worlds are easier on me.
Zdaje mu się, że w rozległej, dusznej od nadmiaru wodnej pary i wąskości prysznica łazience, jego sylwetka zaczyna się rozmywać; jak smuga permanentnie wdarta w uszkodzone drobną wklęsłością lustro — wiszące wysoko nad kranem i zbyt nieważne, by w końcu zebrać się w sobie i zlecić komuś jego wymianę — która teraz zanika pod powłoką białej mgiełki. Finneas dokładnie w ten sam sposób wygasa, stając się kimś innym, kimś nieznanym, kimś, kogo da się przykryć strumieniem gorącej wody i równie ciepłych oddechów, a także szczelnym pomieszczeniem, nieprzepuszczającym wpływów świata zewnętrznego; tego ukrytego za drzwiami.
Nie wiem, naprawdę nie wiem jaki mógłbyś mieć powód. Wiem tylko, że jeśli ktoś już musiał umrzeć, wolę, że to był on, a nie ty — szorstki, ponury półszept rozbrzmiewa spomiędzy jego ust; nie jednak jako nieprzyjemne skarcenie, a usztywniona przekonaniem skarga. Przecież dni, podczas których spisywał go na straty osiadały mu goryczą między zębami, wsuwały się między żebra, trąc o nie, skrzypiąc i uniemożliwiając sprawne poruszanie się — wiedział, że zawiódł nie tylko policyjne wartości wpojone mu przez Geralda, ale przede wszystkim jedynego mężczyznę, który choćby przez krótki ułamek czasu, kilka dni lub jedną godzinę, był skłonny mu zaufać. — Och, to jest jak rosyjska ruletka, Leon, doskonale wiesz, że każdy w tym zawodzie może znaleźć się w podobnej sytuacji. To wcale nie jest trudne. Kogoś zabić — nieustępliwość rozsiana w jego tonie zdaje się nie pasować do jego ust; jakby przedzierał się przez nie głos kogoś innego; kogoś, kto potrafi dokończyć każdą, nawet najbardziej zawiłą dyskusję i kto wierzy, że niezaprzeczalnie jego zdanie jest tym właściwym, tym, którego należy się kurczowo uczepić.
Wątłe kiwnięcie głową, mogące zostać pomylone ze zwykłym, nieważnym ruchem niewygodnie ułożonego kręgosłupa, szukającego dogodniejszej pozycji, służy mu za jedyną odpowiedź. Czuje się tym faktem upokorzony; nie tylko z powodu rażącego, zdumiewającego braku doświadczenia odróżniającego od każdej osoby, którą zdążył poznać w swoim dwudziestoośmioletnim życiu, ale też dlatego, że Leonidas w ogóle o tym pomyślał; o tym, by Finneasa pocałować. Oznaczało to bowiem, że nie tylko nie zdołał utrzymać sztywnej profesjonalności pomiędzy ich zawodowymi kontaktami, ale że Fitzgerald, podobnie jak cała reszta, po prostu nie traktował go poważnie. Na tyle poważnie, by uprzednio zapytać, czy ma coś przeciw, na tyle, by rozważyć jakże prawdopodobną możliwość, że Finneas nie jest zainteresowany; nie dlatego, że jest niepewny i nieśmiały, a dlatego, że po prostu nie chce; być z kimś, ale też sprawdzić, czy w ogóle by potrafił, czy by mu się podobało. Z a w s z e decydowano za niego.
A jednak nie sprzeciwia się kolejnemu dotykowi, którym brunet zapragnął go obdarzyć; choć początkowo się wzdryga, wynika to raczej z okrytych czernią powiek, niepotrafiących przygotować się na żaden napotykający na ciało ruch. Koniuszki palców przechadzające się labiryntem kosmyków finneasowych włosów go także delikatnie uspokajają; jest to kolejne z pierwszych doświadczeń, jakimi Fitzgerald udekorował jego jednobarwne, nieszczególne życie.
To nie są moi rodzice — zaprzecza niemal od razu, kiedy niewymagające odpowiedzi pytanie okrąża łazienkowe płytki, prysznicową posadzkę i zaparowane szyby. Tak długo starali się wymusić w Finneasu tytułowanie ich beznamiętnymi słowami, że w końcu dopięli swego — stali się równie bezbarwnym tłem, co inni.
Odnosi wrażenie, że nawet przeprosiny wkraczają dziś po raz pierwszy; nie od Leonidasa, a tak po prostu, od kogokolwiek. A może tylko te są szczere i nieoczekujące żadnych korzyści i wybaczenia — może to dlatego tak go dziwią. I choć ich nie potrzebuje, choć nigdy ich nawet nie oczekiwał (nie jest tego nauczony), mógłby słuchać ich godzinami, na zapętleniu, w kółko i kółko, przez sam dźwięk, samo ciepłe brzmienie; jakby w końcu coś nie było tylko jego winą. A jednak zakłóca je to pytanie; to, którego też nigdy nikt mu nie zadał, które dotąd nigdy nikogo nie obchodziło — czy chciałby, choć wcześniej nie zakładał nawet, że ma taką możliwość. — To chyba nie dla mnie, chyba nie potrafię — mówiąc to, tym razem faktycznie przekręca głowę z prawdziwej niewygody; takiej skumulowanej przez niekomfortowe, uwierające rozważania. Podnosi ją z leonidasowej skóry, zaróżowionej w tym miejscu, w którym stykało się z cudzym dotykiem. A kiedy wzrok się wyostrza, po kilku krótkich chwilach zamglenia wynikających z kurczowo zaciskanych powiek, Finneas napotyka na wbite w siebie spojrzenie cynamonowych oczu i nagle udzielona przed momentem odpowiedź musi zostać skorygowana. — Nie wiem. Może. Kiedyś — bo przecież nie teraz, nie tak, nie tutaj. W pędzącym półszepcie (słowa muszą być prędkie i nieotulone analizą, inaczej nigdy nie wydostałyby się spomiędzy jego ust) próbuje ukryć fakt, że być może, jeśli istnieje na to choćby cień szansy, jeśli w grę wchodzi taka możliwość — już to zrobił. Zanim zdradzą go odpowiedzi zapisane wąsko za powierzchnią źrenic — tym bardziej teraz, kiedy Leon znów przeprasza i znów żałuje, zwracając Finneasowi prawo wyboru — skórę drażni mu dreszcz nadzwyczaj chłodnej paniki, więc Barrington rozsuwa leonidasowe kolana i zanim zdąży to przemyśleć, wsuwa palce na jego mokre, spąsowiałe ramiona, dociskając czoło do jego równie rozgrzanej gorącem wody szyi. — Naprawdę myślałem, że to ty tam będziesz leżeć, Leon. Może nie w tym konkretnym domu i może nie tego dnia, ale że w końcu ktoś gdzieś cię znajdzie, nie ja, ktoś przypadkowy, że ja dowiem się później — mamrocze w ciepło jego skóry, czując we włosach i cząstce podbródka jego — zdumiewająco zimne w stosunku do rozgrzanej wilgoci prysznica — płytkie oddechy. To nie byłoby nic takiego; ledwie niewinne objęcie cudzej sylwetki, w celu dodania otuchy a może podkreślenia swojego oddania, pogrubienia krótkiego przyrzeczenia, że jednak można mu zaufać; ale ich ciała są odarte z ubrań, teraz oba oblepione ciemnoczerwonymi łupinami oddzielającej się od skóry starej krwi, a Finneas nigdy przedtem nie wyszedł z inicjatywą podobnego kontaktu samodzielnie. — Ktoś próbuje cię wrobić w morderstwo, a my rozmawiamy o tym, czy kogoś kocham — śmieje się niezgrabnie, trochę nerwowo, pociągając nosem; nie dlatego, że w kącikach oczu zbierają mu się łzy, chcące spłynąć białymi smugami po rozgrzanej skórze, a dlatego, że jest tu tak przeklęcie wilgotno. — Mógłbym ci pomóc. Moglibyśmy udowodnić, że tego nie zrobiłeś; zebrać nagrania, może nawet zdobyć świadków, moglibyśmy… Możesz tutaj zostać. Jeśli nie chcesz na dłużej, to chociaż na dzisiaj — ot ostrożna sugestia, niemal zachęta i prośba, nakazująca mu w końcu odkleić od siebie ich sylwetki, te złączone kroplami wody i czyjąś śmiercią.
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Czasem jeszcze o tym myślał. Że łatwiej byłoby umrzeć.
Niczym niechciana przybłęda, cała ta wizja odpoczynku, spokoju, odejścia, pojawiła się w jego życiu po raz pierwszy tuż po pogrzebie matki i nie chciała odejść mimo tych wszelkich terapeutycznych słów, wzlotów i upadków, zapewnień rodziny, że mimo tych wielu błędów popełnianych przez Leona z jakimś niemal maniakalnym uporem, zawsze będzie mógł na nich liczyć. Jednak cały ten chaos sprawiał jedynie, że Leon tym bardziej rozmyślał o śmierci; najbardziej podczas amerykańskiego wygnania, a potem jeszcze chwilę po tym, gdy wrócił do Lorne Bay. Przybłęda nie chciała odejść; dobrze jej było w tym leonidasowym, wypełnionym zgnilizną świecie. Zaczęła znikać, zainteresowana innymi nieszczęśnikami, dopiero wtedy, gdy Leon odnalazł w sobie te wszystkie uczucia, które finalnie układały się w jedno imię.
Finneas.
Więc może faktycznie cała ta idea śmierci stała się łatwiejsza, ale nie lepsza; i czasem tylko obijała się o to jego zdezelowane serce. Przestał odnajdywać w śmierci tęsknotę, tak jak i przestał zatracać się w świecie narkotycznych katuszy; po prostu trwał. Był. I nie spodziewał się jakichkolwiek przewrotów, zmian, zbyt miękkiej nadziei; dlatego kiedy Finneas wypowiedział z ponurym szeptem słowa, których ktoś taki, jak Leon, nie powinien przyjmować, nie potrafił mu odpowiedzieć. Milczeniem przedłużał tę ich niewygodną, pozostawiającą na nich jeszcze kilka uszkodzeń burzę; milczał również wtedy, kiedy Finn mówił o tym, jakie to łatwe. Zabić. Bo nie zgadzał się z tym, bo nie mógłby przyznać mu racji — ale jeszcze nie chciał zdradzać mu, że nawet jeśli w tej sprawie pozostawał niewinny, nie mógł tego powiedzieć o całym swoim życiu. Nie było to kwestią zaufania, lecz tych finneasowych oczu, w których nie chciał ujrzeć rozczarowania.
Szkoda — odpowiedział z tą zmienioną formą; niewymuszoną łagodnością, pod którą skrywał się jeszcze wstyd, może zakłopotanie. Finneas zdawał się mu teraz większą zagadką, nie tylko przez wzgląd na te odstępstwa od znanej mu normalności, ale też przez z całą pewnością pozbawioną wesołości opowieść o nie-rodzicach i wszystkim tym, co go ukształtowało. — A więc może. Kiedyś — cofając rękę, uśmiechnął się lekko. Może przyszłość miała to wszystko zdefiniować, i może Leon nie powinien był się poddawać — w tamtej chwili jednak postanowił nie stawać się tą osobą, która mogłaby Finneasa złamać. Zniszczyć. Za późno już było na wycofanie się z tejże ich przedziwnej przyjaźni, ale obiecał sobie, że poza jej ciepłymi oddechami i słowami, nie zdecyduje się już nigdy na nic więcej.
Ale Finn miał to wszystko komplikować.
Tą nagłą bliskością. Uściskiem przepełniony intymnością w tak zachłannym stopniu, że Leon zawstydził się miejsca, w którym się znajdowali, i za nieprzyzwoity uznał swój brak najmniejszego choćby skrawka ubrania. Ale mimo wszystko ułożył na finneasowych plecach dłonie, myśląc o tym, że i tego typu gesty i zbliżenia mogły być po prostu przyjacielskie. — Nie zamierzam jeszcze umierać, nie musisz się tym martwić — odpowiedział z wytchnieniem ulgi, nie potrafiąc dodać, jak wiele to wszystko dla niego znaczy. Nawet przy tej wzajemnej świadomości, że leonidasowe słowa nie mają większego znaczenia; śmierć upomnieć mogła się o niego w dowolnym momencie, bez względu na kierującą nim determinację tyczącą się życia. — To przyjemniejszy temat, Finn — zaśmiał się, chłonąc ostatnie chwile tego ciepła; wiedział, że ta bliskość nie miała się powtórzyć w przyszłości, i że do każdej z ich rozmów miała wrócić nieznośna powaga. Może to wszystko, co wiązało się z nimi, z całym tym nieprzyjemnym niezrozumieniem, nie było proste, ale łatwiejsze od podążającego za nimi Louisa. — Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Dzisiaj zostanę; może tylko dzisiaj — odparł cicho, znów poszukując jego spojrzenia. — Ale nie chcę póki co o tym myśleć. Nie chcę o tym rozmawiać. Wiem, że pierwsze godziny są w tych sytuacjach najważniejsze, ale nie mam siły, Finneas — pragnął wyłącznie snu; być może takiego, który zmyłby z siebie koszmar minionego dnia.
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ