that poor Brutus — with himself at war
46 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
martwą ciszę wiercąc wzrokiem, nie ruszyłem się ni krokiem, tylko drżałem, śniąc na jawie sny o jakich nie śnił nikt
Tym razem w podpisanej nieistniejącym nazwiskiem przestrzeni starego, trzeszczącego wspomnieniami cudzych kroków domu, nie będzie wymownego nieporządku; takiego zamkniętego w zdaniu “tylko to, co najpotrzebniejsze” — ubrania nie będą zasłaniać sobą zakurzonego dywanu, wylegując się na chłodnej od braku ludzkiego ciepła podłodze (w niecierpliwych podróżach zawsze okazywały się stratami koniecznymi; wystarczy przecież jedna para spodni i dwie bluzki, resztę zawsze można dokupić na miejscu), nie będzie też fotografii pospiesznie wyrwanych spod drewnianych ramek i leżących na blacie tanich foliowych woreczków, w które wstydliwie, z widmem unoszącej się nad sylwetką katastrofy ekologicznej, pakuje się szczoteczkę do zębów i ulubioną wodę toaletową. Tym razem nie zabierze ze sobą niczego. I to właśnie przez Cassiusa.
Rozbawienie kwitnące w delikatny uśmiech wkrótce nieoczekiwanie więdnie — kąciki opadające ku swojemu właściwemu, naturalnemu miejscu pośrodku ust, odbijają się w lustrzanym refleksie nad kranem, przy którym Cassius stara się spłukać ze skóry pozostałości ciemnego tuszu. To właśnie w ten sposób; przez niewinnie pochwycony kontakt wzrokowy na gładkiej, otoczonej malutkimi światełkami powierzchni, Brutus przekazuje mu swoją odpowiedź. Niespiesznie kiwa głową, nie posiadając żadnej innej perspektywy — nie wie nawet, które miasto teraz mogłoby ukryć w swoim cieniu jego sylwetkę. Przede wszystkim jednak nie wie, czy udałoby mu się wystawić nogę poza granice Lorne Bay (a może i nawet tego mikroskopijnego mieszkania). Z gorzkim poczuciem humoru stwierdza więc, że i tak nie ma już nic do stracenia — nic poza własnym życiem, którego data ważności skończyła się przecież wiele lat temu. Może tu zostać — nie dla Cassiusa i nawet nie tyle dla Harvey’a, co dla czystej ciekawości i faktu, że z sadystyczną przyjemnością zemściłby się na tych przeklętych dupkach, którzy podziurawili jego ramię.
Skrawki ubrań zroszonych prysznicową parą, pachnące świeżością i przewieszone przez drzwi szklanej kabiny, zatrzymują Bruce’a w środku — nie rusza się z łazienki, w której nieoczekiwanie napotkał na przeciągające się towarzystwo. Zamiast tego, kierowany nabytą w więziennych murach — ale też podczas dalekich podróży podpisanych pod rządową agencję — obojętnością, a może też minionymi dniami odzierającymi go zupełnie z prywatności, zsuwa z bioder puszysty, bawełniany ręcznik i niespiesznie nakłada czyste odzienie. Dopiero w pełni ubrany opuszcza przepełniony gęstą parą wodną pokój, przemykając tym razem do kuchni, w której leniwie zabiera się za przygotowywanie mało wymyślnego i misternego śniadania, w istocie będącego raczej kolacją.

ODPOWIEDZ