projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Poczuła się cholerną hipokrytką, kiedy zwróciła mu uwagę na to co powinien, a czego nie. Źle się zrobiło Turner, gdy ujrzała tę skwaszoną minę. Chciała złapać go za dłoń, przeprosić za to skarcenie... Kim była, żeby to robić? Bancroft nie chciał, przecież niczego komplikować, ani działać na jej niekorzyść... To miał być drobny, ale miły gest, okazanie pamięci, tego, że ona ciągle jest w jego myślach, a ona... Zamiast się cieszyć to miała jeszcze pretensje. Co z nią do cholery było nie tak? Cóż, praktycznie wszystko, biorąc pod uwagę jej wybory, ale wciąż... Galopowała dalej. I to chyba w złą stronę.
Czy Leonie byłaby w stanie zdradzić Cartera? Ona odpowiedziałaby z całą pewnością, że nie. Z drugiej strony, czemu ktokolwiek miałby jej wierzyć, skoro tak łatwo przyszło kobiecie zapomnieć o przysiędze małżeńskiej złożonej w obecności ponad setki świadków? Słowo Turner nie było obecnie za wiele warte, a tych dwoje, znajdujących się na tej samotnej ławce, wiedziało o tym chyba najlepiej. Nic dziwnego, że mężczyzna miał wątpliwości. Nie dość, że zataiła przed nim tak wiele istotnych kwestii, to na dodatek dopuszczała się niewierności. Bez wielkich namów, właściwie to ona była tą, która prowokowała. Może nie warto było sobie nią zawracać głowę? Zapewne, tak byłoby lepiej dla niego. Po prostu zapomnieć.
Zadrżała, kiedy Carter zaczął od tego, ze powinien był coś powiedzieć od dawna. Nadzieja rozpaliła się na nowo, mocnym ogniem, który ocieplał walące z podniecenia serce Turner. Czyżby... To miało być to wyznanie, na które czekała od tak dawna? Kobieta wpatrywała się w twarz Bancrofta z wyraźnym napięciem. Oczekiwaniem. Pragnieniem usłyszenia właśnie tych słów... Tak długo czekała... I choć wmawiała sobie, że przestała, to w tej chwili doskonale wiedziała, że to było jedynie kłamstwa. Zawsze chciała, żeby to powiedział. Nigdy nie przestała tak naprawdę czekać. Oszukiwała samą siebie i innych. Doprowadzając ich tu, gdzie byli teraz. Do zdecydowanie nieodpowiedniego miejsca... Leonie miała szklane oczy, ale nie płakała. Słuchała w milczeniu tego, co chciał jej powiedzieć Bancroft.
-Och, Carter... - westchnęła cicho, łapiąc jego dłoń. Splotła mocno ich palce, spoglądając na jego zmęczoną twarz. Otarła wierzchem wolnej ręki swoją buzię, żeby powstrzymać łzy. Odgarnęła też włosy, odsłaniając ten przeklęty policzek. -Tak długo czekałam... Żebyś to powiedział - wyszeptała. -Tak bardzo tego chciałam... Zwłaszcza wtedy w Paryżu- przesunęła czule palcem po jego szorstkiej skórze dłoni. -Też cię kocham. I chyba zawsze będę, nawet, jeśli mi nie wypada. Ani tego czuć, ani tego mówić. To kocham cię - dodała cichutko, jakby bała się, że ktoś mógłby ich podsłuchać, ale mówiła szczerze. Naprawdę szczerze. Pomimo tego, że Carter miał wszelkie prawo wątpić w szczerość intencji Turner, w prawdziwość tego wyznania, to... To była najbardziej szczera rzecz jaką powiedziała od długiego czasu. I pierwsza, jaką udało się jej wypowiedzieć, z takim przekonaniem. Bo mogła oszukiwać siebie, mogła oszukiwać świat, ale jaki w tym sens? Może to pora, by przestać uciekać. Stawić czoła prawdzie. Swoim własnym uczuciom. Przyznać się do tego, co jest prawdą. Nawet, jeżeli bolało... Bo co im z tej miłości? Przegapili, przecież swój moment. A skoro tak długo milczał... Leonie pomimo radości z tego, że wreszcie usłyszała swoje wymarzone kocham cię z ust upragnionego mężczyzny, to i tak czuła porażkę oraz gorycz przegranej... Stracili tak wiele lat. Nie mieli przeszłości. Nie mieli nic teraz. I wydawało się, że nie mogli też liczyć na żadną przyszłość... To wszystko było zbyt skomplikowane. Zbyt pogmatwane... A oni byli dobrzy tylko w ucieczkach. Czy coś się teraz zmieniło? Czy mogli coś jeszcze zmienić? Zawalczyć? Pragnienia to jedno, a rzeczywiste wybory... Nie musiały wcale być im bliskie. Wcale, a wcale...

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
W pełni zasłużył sobie na właśnie taką reakcję. Powinien trzy razy pomyśleć zanim zbliżył się do jej domu. Tak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, tak wiele rzeczy mogło się po prostu spieprzyć przez jego jedną wizytę. Pewnie skoro jej mąż już o nim wiedział i przyszło im się spotkać, nie skończyłoby się to zbyt dobrze dla piekarza. Facet na pewno nie był głupi i połączyłby dwa do dwóch. Nie było wcale tak trudno kiedy ktoś przynosi tak dopieszczony, własnoręcznie zrobiony, prezent. Z resztą bardzo możliwe, że przestawiła swojemu mężowi pełne personalia faceta, którego dziecko wychowuje. Rzeczywiście powinien był do niej wpierw zadzwonić, albo wysłać jakimś kurierem. Tylko jak tu takiemu zaufać? Pewnie nic by z tego wypieku nie zostało i cały prezent szlag by trafił. To wszystko chyba byłoby jednak lepsze od innych konsekwencji jego wizyty.
Oczywiście, że miał swoje obawy przed wypowiedzeniem tych słów, które krążyły w ich otoczeniu od lat, jednak przez żadne z nich nie zostały wypowiedziane. Czy podejrzewał Leonie o to, że jego też byłaby w stanie zdradzić? Nie. Kochał tę kobietę i wierzył, że ona również czuje to samo. Gdyby go nie kochała nie wskakiwałaby mu tak chętnie do łóżka. Nie była tego typu kobietą. Znał ją i przez ten czas, który ze sobą byli, nigdy nie musiał się martwić, że wykona jakiś skok w bok. Jednak nawet mając świadomość tego wszystkiego jakiś cichy głosik zakradał mu się do ucha i szeptał, że to mogło się zdarzyć. Zatajała przed nim ważne sprawy, zdradzała, gdyby patrzył na to obiektywnie pewnie nie potrafiłby jej do końca zaufać, tylko, że on nie patrzył na to wszystko obiektywnie. Nie potrafił. Kochał ją i to jak ją widział zawsze będzie przepuszczane przez pryzmat tej miłości.
Jej mina po jego pierwszych słowach pozwoliła mu się trochę rozluźnić i w końcu wypowiedzieć te dwa magiczne słowa. Nie wyglądała na przestraszoną, a raczej podekscytowaną. To wszystko było tak cholernie nie na miejscu. Nigdy nie myślał, że będzie wyznawał swoje uczucia mężatce, matce z dzieckiem, ale miał już dość unikania tego tematu. Chciał to w końcu powiedzieć. Chciał żeby wiedziała, że to nigdy dla niego nie była tylko zabawa. Czuł to od ich pierwszego spotkania. Wiedział, że to wszystko skomplikuje. Dla niej, dla niego, dla jej małżeństwa, jednak można nazwać go samolubnym. Chciał by w końcu to zostało powiedziane, a ona wiedziała, co do niej czuje.
Nie spodziewał się, że z jej ust usłyszy to samo. Chciał wierzyć, że to uczucie jest odwzajemnione, lecz nie chciał się na to nastawiać. Gdyby się na tym zawiódł pewnie po prostu by się załamał, a na to nie mógł sobie w tej chwili pozwolić. Zacisnął swoje palce na jej dłoni patrząc jej głęboko w oczy z szerokim i szczęśliwym uśmiechem. On również wiele lat czekał by usłyszeć te słowa. Teraz, gdy już zostały wypowiedziane tak bardzo chciał ją pocałować, ale nie tutaj. Nie w tak publicznym miejscu.
- Za długo... Wiem. - uśmiechnął się przepraszająco - Chcę żebyś wiedziała, że to nigdy nie był dla mnie tylko przelotny romans Leo. Kochałem cię od naszego pierwszego pocałunku i nigdy nie byłem w stanie o tobie zapomnieć. - wyszeptał siadając trochę bliżej.
Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, lecz teraz gdy jego wzrok uciekł od jej oczu, a spoczął na jej twarzy zauważył to zaczerwienienie na policzku.
- Co ci się stało..? - zapytał marszcząc brwi i bardzo delikatnie dotykając jej policzka.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Znając charakter oraz impulsywność Michaela, Leonie wolałaby, żeby ten wiedział jak najmniej o Carterze, gdyby to w pełni był wybór blondynki. Problem polegał na tym, że całkiem sporo faktów podała Mickowi zupełnie nieświadoma mała Tessie zachwycona osobą Bancrofta oraz jego pracą, podczas jednego ze spotkań, gdy tak słodko ćwierkała o swoim dniu. I właśnie o piekarzu, którego tak polubiła. Tak więc, w pewnym sensie, może i tak należały się brawa Michaelowi, że wciąż się powstrzymywał od jakiejkolwiek wizyty w piekarni Cartera. A może kluczowe było tu to, że Leo mimo wszystko mówiła mało o swoim, jakby nie było, kochanku wciąż mężowi. Tylko czy milczenie chroniło kogokolwiek przed komplikacjami? Absolutnie nie... Niestety.
Leonie nie bała się wyznania Cartera. To coś czego pragnęła najbardziej od dawna. Czekała na to od ich wspólnej nocy. I wszelkie wyrzuty sumienia, zdrowy rozsądek, jakakolwiek przyzwoitość... To wszystko przegrywało z tym jednym pragnieniem, które teraz się spełniło. Nareszcie. Uśmiechnęła się, kiedy poczuła jak Bancroft zaciska swoje palce na jej dłoni, uśmiechnęła się z ulgą, że nie zabiera tej ręki. Nie odsuwa. Turner zdawała sobie sprawę, że są w miejscu, w którym ktoś mógłby ich zobaczyć, ale mimo tego... Pozwalała sobie na takie gesty. Nie myślała o konsekwencjach. To było ich miejsce. To zawsze tu powinno było się wydarzyć. Mogli więc... Mogli więc pozwolić sobie na tyle. Na ten dotyk, który choć niewinny, wyrażał tak wiele.
Czy czegoś się jednak Leo lękała? Tak. Bardzo mocno obawiała się, że oprócz wyznania wreszcie miłości nic więcej za tym nie pójdzie. Ona była pieprzoną, egoistyczną hipokrytką, która bała się zmian. On z kolei nie był najlepszy w słownych deklaracjach, chciał działać, choć nie zawsze to wychodziło. Leonie drżała więc w środku na samą myśl, że właśnie teraz to będzie już wszystko... -Chciałabym powiedzieć, że wiedziałam to mimo wszystko, ale... Oboje wiemy, że nie - uśmiechnęła się kwaśno, uciekając wzrokiem zawstydzona od spojrzenia Cartera. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę, że ona nie domyślała się, a już na pewno nie była pewna. Przecież... Gdyby było inaczej, nie miałaby dziś męża oraz nie wychowywałaby z nim dziecka, które tak naprawdę było Cartera... Gdyby wiedziała, byłoby prościej. Uciekłaby. Jeśli nie z nim, to sprzed ołtarza. A może odezwałaby się z informacją, że mają dziecko. Ale nie wiedziała. Pomimo wielu sukcesów, wciąż wygrywała ta niepewna siebie część Leonie. Ta cząstka, która myślała, że nie zasługuje na miłość od tego, kogo pragnęła prawdziwie...
Dotyk Bancrofta choć delikatny, zapiekł ranę pozostawioną przez matkę. Blondynka skrzywiła się trochę, ale zaraz uśmiechnęła, odciągając powoli rękę Cartera od swojej twarzy. -To nic, naprawdę nic - powiedziała spokojnie, zapewniając go o tym. No, bo mimo wszystko... Zasłużyła na tamten mocny, siarczysty policzek. Tak jak i na te przed laty, kiedy wracała po alkoholu, kiedy nie była nawet pełnoletnia. Wtedy też zawsze z troską Carter pytał co się jej stało. Pewnie parę razy na tej samej ławce. I też nie był z jej zachowań dumny. Uśmiechnęła się do tamtych wspomnień, mimo wszystko. Splotła na powrót ich palce, spojrzała na jego zmęczoną twarz i otworzyła usta, by zapytać: -Z twoją mamą jest gorzej, prawda? Jak się czuje? Mogę, mogę coś zrobić? Jakoś ci pomóc? - cóż zarzuciła go wieloma pytaniami, ale i troską. Odpychając jednocześnie to jedno, na które odpowiedź nurtowała ją najbardziej: co będzie dalej z nimi? Byli w ogóle jacyś oni? -Przepraszam, że się nie odezwałam. Nie chciałam... Nie chciałam ci się narzucać, a później... Było mi głupio... I Michael.. To marna wymówka, ale... Nie, koniec z wymówkami. Zawaliłam Carter. Powinnam była się odezwać. Albo pojechać do szpitala, kiedy mama z Tessie powiedziały, że twoja piekarnia jest znów zamknięta. Przepraszam, że jestem taką egoistką - wyznała to naprawdę szczerze. Bo zawaliła. Nie była dobrą przyjaciółką. Nie była dobrym materiałem na kobietę, z którą można spędzić życie. Może jedynie rola kochanki... Tej, która pojawia się i znika równie szybko... Chyba tylko to jej wychodziło. Znów Leo poczuła ten wstyd ogarniający ją całą, zarumieniła się, uciekła spojrzeniem, ale mimo wszystko... Szczerze przepraszała. Bo było jej zwyczajnie głupio, że nie było jej obok, kiedy Carter najbardziej jej potrzebował... I jeszcze miała czelność mieć jakieś małe, egoistyczne pretensje o to, że się nie odzywa. Nie określa. Pieprzona egoistka. Zagryzła wargę. Z nerwów. A może bezsilności.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bancroft zdecydowanie nie czuł żadnej ekscytacji na ewentualne spotkanie z mężem Leonie. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później będzie to nieuniknione. Skoro wiedział już, że Tessie nie jest jego córką było tylko kwestią czasu kiedy w końcu Leo albo ktoś inny oświeci go w kwestii prawdziwego ojca. Nie łudził się, że mężczyzna przyjmie to na spokojnie. Ciężko mu było sobie nawet wyobrazić jakie emocje mogą targać człowiekiem, który dowie się, że przez kilka lat wychowywał nie swoje dziecko. Oczywiście pewnie większość jego złości skierowana była na żonę, ale i kochankowi musi się oberwać, ponieważ on wiedział, co robił. To nie było jakieś przypadkowe spotkanie oraz niezobowiązująca noc. Doskonale wiedział, co miało odbyć się następnego dnia. Wiedział w jakiej pozycji jest Leonie oraz on. Liczył na to, że po wszystkim złapie go za rękę i wyjadą razem w stronę zachodzącego słońca, jednak to nie usprawiedliwiało jego zachowania. Nie dość, że zrobił to wtedy, powtórzyli to kilka tygodni temu w jeszcze gorszych okolicznościach. Należał mu się chociaż jeden wymierzony policzek.
Miejsce w którym się teraz znajdowali nie należało do najlepszych do tego typu wyznań, jednak on nie potrafił już dłużej z tym czekać. Nie chciał. To zawsze powinno było zdarzyć się tutaj, gdzie pierwszy raz się rozstali. Gdyby znalazł wtedy w sobie wystarczająco dużo odwagi ich życie wyglądałoby zapewne zupełnie inaczej, lecz teraz musieli się nacieszyć tymi krótkimi chwilami i niewinnymi gestami. Ciepłymi spojrzeniami, zaciśniętymi dłońmi. To wyrażało czasami więcej niż tysiąc słów. Zwłaszcza sposób, w który na siebie patrzyli.
Ciężko było mu uwierzyć, że nigdy nie wiedziała, co tak naprawdę do niej czuje. Może nie mówił tego na głos, lecz pokazał jej po stokroć jak bardzo mu na niej zależy. Nie zawsze akurat w sposób, którego by oczekiwała, ale naprawdę się starał. Zdawał sobie sprawę z jej problemów. Chciał wierzyć, że znał ją lepiej niż ktokolwiek inny przynajmniej zanim ona wyszła za mąż, a ich kontakt się urwał. Mogła nie wierzyć w niektóre z jego zapewnień, w końcu kilka razy już ją zawiódł, jednak nawet po tym wszystkim nadal ich do siebie ciągnęło. Tak cholernie, że żadne z nich nie potrafiło z tym walczyć. To chyba o czymś świadczy, prawda? To nigdy nie było tylko i wyłącznie pożądanie. Gdyby tak było czy spędziliby ze sobą te wszystkie leniwe poranki w Paryżu rozmawiając o wszystkim i o niczym? Albo po prostu leżeli bez słowa ciesząc się swoją obecnością? Dla niego to nie było tylko chwilowe zauroczenie i wreszcie mógł to powiedzieć.
- To nigdy nie jest nic... - mruknął niechętnie zabierając swoją dłoń - Mam nadzieję, że to nie twój mąż? - spojrzał na nią całkiem poważnie.
Chociaż żaden z niego wielki spartański wojownik, dla niej był w stanie poświęcić swoje drogie dłonie by spróbować swoich sił w wymierzaniu sprawiedliwości. Co by się nie działo i jak bardzo by w przeszłości nie zawinił nigdy nie odpuściłby takiego traktowania jego ukochanej. Bycie z nią w związku nie upoważniało go do takiego jej traktowania.
Gdy wspomniała o jego matce wszystkie wesołe iskierki w jego oczach zniknęły. Cała twarz oraz mimika przygasła, a on chociaż nie puścił nadal jej dłoni odwrócił po prostu twarz nie chcąc w tym momencie patrzeć jej w oczy. To, co się teraz między nimi działo było jedną z najlepszych rzeczy w ostatnich tygodniach. Naprawdę miał nadzieję, że ta magiczna bańka czasu pozwoli mu się trochę zregenerować, przygotować na to, co ma nadejść, jednak ona swoimi słowami bardzo łatwo ją rozbiła, a on myślami znów znalazł się w tej przeklętej sali szpitalnej.
- Nie możesz Leo, już nikt nie może... - odpowiedział cicho - Czekamy na koniec, który może nadejść lada chwila. - mruknął zanim jego gardło się zacisnęło.
Jego mama zawsze była tam, kiedy jej potrzebował. Służyła radą, wsparciem. Potrafiła mu też dosadnie powiedzieć, kiedy popełniał błąd, a to, że nie wyszło mu z Leonie uważała za ten największy i Bancroft był prawie pewien, że to właśnie ona wyszeptała coś jego niedoszłej żonie. Nie miał jej tego za złe. Pewnie postąpiła słusznie. Jeśli jego uczucia do Leonie były tak silne ten związek na dłuższą metę nie miał przyszłości.
- O czym ty mówisz Leo? - westchnął cicho przenosząc na nią zmęczony wzrok - Przecież nie wiedzieliśmy się od lat. Ciężko powiedzieć byśmy nadal byli przyjaciółmi. To, że nagle się tutaj pojawiłem tego nie zmieniło. Nie spodziewałbym się, że pojawisz się w szpitalu. Nie ma w tym nic egoistycznego. - uniósł kącik ust ku górze w lekko wykrzywionym uśmiechu.
Naprawdę nie oczekiwał od niej żadnego wsparcia. Miała swoje problemy, o czym oboje zdążyli się już przekonać. To był naprawdę ciężki dla nich czas i chyba żadne nie oczekiwało, że drugie pojawi się na każde zawołanie, czy jakimś zrządzeniem losu będzie tam w trudnej chwili.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
-Nie, on nigdy, by nie zrobił nic takiego - powiedziała szczerze Leonie, w pełni przekonana o racji swoich słów. Znała Winstona bardzo długo i choć czasem potrafił się unieść, podnieść głos, a może i uderzyć dłonią w stół to mimo wszystko nie w kobietę. A do tego nie w kobietę, którą kochał, choć ona raniła go o wiele bardziej niż uderzeniem... -To tylko moja matka. Znów nie jest ze mnie dumna - mruknęła, uśmiechając się słabo. Leo nie była w za dobrej sytuacji, bo jeszcze przed świętami, a właściwie to najlepiej już dziś musiała sobie znaleźć inne miejsce do mieszkania. Pani Turner jasno określiła się, że nie chce mieć nic wspólnego ze swoją jedyną pociechą. I mimo wszystko Leonie jej nie obwiniała. Chyba nawet podziwiała, że choć jedna z nich potrafiła się określić czego chce. W końcu blondynka miała z tym zdecydowanie zbyt wiele problemów...
Leonie nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa, kiedy Carter wyjaśnił tak dobitnie, jak zły był stan jego matki. Zagryzła wargę, wstrzymała na chwilę oddech, a po chwili wypuściła ze świstem oraz ciężkim westchnieniem powietrze z płuc. Przesunęła w kojącym oraz subtelnym gestem palcami po szorstkiej skórze dłoni bruneta, a później powędrowała wyżej. Zatrzymała się na ramieniu, które ścisnęła, niby to kojąco, niby pokrzepiająco, jakby naprawdę mogła tak mu dodać sił. I wtuliła się w niego, nie zważając na to, że są w publicznym miejscu. Mimo wszystko miała prawo mieć przyjaciół, przyjaciół, którym w trudnych chwilach chciała okazać wsparcie. Chociażby głupim, niewinnym przytuleniem.
Nie spodobało się Turner to co usłyszała później od Bancrofta. Zimne, nieprzyjemne dreszcze przeszły przez ciało blondynki, pozostawiając na dobre ten chłód w niej. Nie chciała się z nim zgodzić. Ba, ona naprawdę nie chciała, żeby to tak wyglądało. Że każde z nich pójdzie w swoją stronę, zamknie się w swoim kokonie i będzie samodzielnie próbować walczyć z tym światem. Bo może udawali, że się nie znają przez wiele lat. Ale jednak on wrócił do Lorne i to chyba coś zmieniało, skoro już w żaden sposób nie wychodziła im ta wcześniejsza gra. Pękli oboje, u niego w mieszkaniu, dając się ponieść chwili. Dziś bardzo świadomie wyznali sobie uczuć. Potrzebowali jeszcze czegoś, by przestać zaprzeczać? Potrzebowali się. Ona go potrzebowała.
-A co jeśli to coś zmienia? Co jeśli ja chcę, żeby to coś zmieniało? Że tu jesteś... Że mnie kochasz... To zmienia dużo, Carter - powiedziała cichutko, bardziej w ramię, poniekąd jakby wciąż się zastanawiała czy to rzeczywistość, a może jawa. Żadne to wyznanie. Ale jednak powiedziała to na głos. Czy to już stało się prawdą? Czy wreszcie Leonie zaakceptowała to, co powinna była zrobić już dawno?

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Carter przyjął jej wytłumaczenie w kwestii męża, chociaż jeszcze przez chwilę patrzył na nią dość sceptycznie próbując ocenić czy rzeczywiście mówi prawdę. Chciałby powiedzieć, że zna ją doskonale, aczkolwiek prawda była taka, że nie mieli ze sobą kontaktu od kilku lat. Ludzie potrafią się zmienić i chociaż uważał, że jego Leonie nigdy nie pozwoliłaby sobie na jakąkolwiek przemoc domową, tak zdawał sobie sprawę, że ludzie się zmieniają. Na szczęście, gdy wspomniała o matce wszystko stało się jasne. Jej rodzicielka zawsze potrafiła być trochę gwałtowna względem swojej córki. Już kiedyś to się zdarzyło. Oczywiście ani wtedy, ani teraz nie był z tego zadowolony, ale z dwojga złego chyba lepiej, że cios został mimo wszystko wymierzony przez kobietę. Nawet, jeśli pewnie mógł ją teraz boleć o wiele bardziej psychicznie niż fizycznie.
- To nie jest fair, nie powinna się w to mieszać. - nadal patrzył na nią dość zmartwiony - Wiesz... Gdybyś chciała się przeprowadzić i trochę od tego odciąć, mogę ci zaoferować swoje mieszkanie. Może nie jest najbardziej przystosowane do małych pociech, ale coś byś wymyśliła. Ja i tak spędzam większość czasu u taty. - uśmiechnął się słabo.
Nie miałby z tym żadnego problemu. Nie czuł się z tamtym miejscem jakoś szczególnie związany. Nie było to jego pierwsze, drugie, ani nawet trzecie mieszkanie. Po kilku człowiek przestaje się nimi tak przejmować, a ono rzeczywiście większość czasu stało po prostu puste. Sypiał tam tylko od czasu do czasu kiedy ojciec odsyłał go już do własnego mieszkania.
Doceniał ten drobny gest ze strony Leo. Nie mogła nic z tym zrobić. Żadne z nich nie mogło. Wyrok już zapadł, a jemu pozostało tylko czekać, ale dobrze było w końcu komuś o tym powiedzieć. Chyba samo to już sprawiało, że nie czuł się z tym wszystkim kompletnie osamotniony. Oczywiście nie liczył na nic więcej niż właśnie małe gesty otuchy. Takie jak uściśnięcie ramienia, czy to zmniejszenie dystansu w trochę nieodpowiednim do tego miejscu. Przyjął to jednak, przytulając ją dość mocno i przysuwając bliżej siebie. Nie wiedział, że tego potrzebował dopóki tego nie dostał. Nawet tak drobny gest z jej strony sprawiał, że to, wyblakłe ostatnimi dniami, życie nabrało trochę barw. Przez chwilę nawet pomyślał, że jakoś to przetrwają.
Jej ostatnie słowa, chociaż nie były żadną deklaracją, mocno go zdziwiły. Nie myślał nawet o tym, że to, co do siebie czują mogłoby coś zmienić. Przecież miała męża oraz dziecko, ich dziecko. To dobro małej Tessie powinno być najważniejsze, a dla tego brzdąca to jej mąż zawsze będzie ojcem. Carter nie zamierzał nawet rościć sobie do tego praw tylko dlatego, że biologicznie jest jego córką. On również chciał by to coś zmieniało, najlepiej wszystko, ale jak mógłby tego od nich wymagać? Zwłaszcza teraz, kiedy sam nie ma nic do zaoferowania.
- Wystarczająco żebyś odeszła od męża..? - wyszeptał cicho tuż obok jej ucha - Chciałbym z Tobą być Leo. Zawsze chciałem, ale masz męża, który w oczach Tessie jest jej ojcem. Nie mogę jej tego odebrać... - westchnął cicho, a jego barki lekko oklapły.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Oczywiście, że Leonie zauważyła to niezbyt przekonane spojrzenie, którym w ten badawczy sposób obdarzał ją Carter. I nie podobało się to blondynce, że miał wątpliwości co do szczerości słów wypowiadanych przez nią. Westchnęła cicho, nieco zawiedziona, bo przecież nigdy, by go nie okłamała. Robiła wiele złych rzeczy, ale nie potrafiła kłamać mu w twarz. Przemilczeć pewne fakty - tak. Ale nie wypowiedzieć idealne kłamstwo i nie dać się z tym zdradzić. Dlatego to, że on szukał oznak nawet małego blefu w tak poważnej kwestii zabolało. Nieważne, ze nie widzieli się lata. I tak zabolało.
Zaśmiała się gorzko, słysząc, że matka nie powinna się mieszać. -Dobrze wiesz, że ona nigdy nie potrafiła się powstrzymać - i to prawda w wielu kwestiach. Leo dlatego nie miała za dobrego kontaktu ze swoją rodzicielką, oczywiście mogły na siebie liczyć w kryzysowych sytuacjach, ale wciąż... Pani Turner wściubiała swojego nosa wszędzie, komentowała każdą decyzję blondynki i sporo też decydowała o tym, co ma robić. Z drugiej strony to dzięki niej stała się rozpoznawalną modelką, zrobiła karierę, może jednak miała za co dziękować matce? Teraz też ją przyjęła pod swój dach, a mimo wszystko... Trudno było być wdzięczną. I trudno, by nie bolało, kiedy porównywała Leonie do ojca, którego Turner szczerze nienawidziła. -To słodkie, Carter i bardzo miłe, ale nie będziemy zajmować twojego mieszkania. Muszę skończyć z tymczasowymi rozwiązaniami, nie mogę Tessie mieszać w głowie. Potrzebuje stabilizacji i swojego miejsca. Szukam dla nas domu, jeszcze przed świętami chciałabym nas do niego przenieść - wyjaśniła zgodnie z prawdą, co było główną motywacją dla jej działań. Córka. Jak zawsze. I owszem, mogłaby schronić się u Cartera. Mimo wszystko Michael też pewnie, by je przygarnął, może i z radością. Ale nie mogła tego robić Tessie, kiedy nie wiedziała, czego tak naprawdę chciała. Co pragnęła osiągnąć. Ani z kim budować życie. Tylko czy na pewno nie wiedziała? A może się bała, że jej wiem pozostawało bez jakiejkolwiek wzajemności z jego strony? Ciężka sprawa... -Poza tym, powinieneś zrobić z tego mieszkania pożytek i nieco odpocząć, nabrać sił - zasugerowała cicho, kojąco przesuwając palcami po plecach mężczyzny. I choć powinna panikować, że może ktoś ich tu zobaczy, to czuła się dziwnie bezpiecznie. A jedyna troska w głosie Turner spowodowana była tym, że Bancroft naprawdę wyglądał na zmęczoną osobę, na osobę, która tak bardzo dba o innych, że zapomina o sobie.
Zadrżała, kiedy zrozumiała sens wyszeptanych przez Cartera wprost do jej ucha słów. Poczuła przyjemne ciepło oraz olbrzymią nadzieję odnośnie jutra. Szybko jednak przygasła, gdy mężczyzna tak bezpardonowo przypominał o najważniejszych trudnościach. Nie chciała wyswobadzać się z tego uścisku, ale musiała na niego spojrzeć. Na tę zatroskaną o wszystkich, tylko nie o siebie, twarz. W te czułe oczy. Złapała go za dłonie i uśmiechnęła się blado. -Tak jak mówiłam, nie mogę mieszać Tessie w głowie... Ale nieważne czy... Czy ty jesteś pewien mnie, to... Ja nie jestem pewna Michaela. Nie mogę mu tego robić, co zrobiłam ostatnio. Zdradzać go. Myśleć o tobie, kiedy on próbuje coś naprawić. On na to nie zasługuje, nikt na to nie zasługuje - ścisnęła nieco mocniej dłonie Cartera. -Wiem, że Tessie go kocha, ale ja nie kocham go tak mocno, by zapomnieć o tobie. Czy mimo tego mam z nim być ze względu na nią? - zapytała o coś, co chyba oboje wiedzieli, że nie ma sensu. I nawet jeśli Bancroft nie chciałby budować nic z Leonie, która wprost obnażyła się już ze wszystkich swoich sekretów, to mimo wszystko właśnie w tej chwili brunet zdobył potwierdzenie na to, że bez względu na jego kroki ona i tak nie planowała wracać. Bo to zwyczajnie nie byłoby fair, żyć w kłamstwie. -A ty... Nie chcę cię do niczego absolutnie zmuszać, ale... Muszę zapytać, Carter. Ty... Nie chcesz być częścią życia Tessie? - zapytała drżącym głosem, w któym można było wyczuć odrobinę zawodu, zdezorientowania. I to nie tak, że chciała cokolwiek na nim wymóc, bo przecież Bancroft nic nie musiał, ale Leonie miała nadzieję, że kiedy wreszcie się dowie to zareaguje inaczej. Nieco bardziej entuzjastycznie. Z ciekawością. Chęcią. A do tej pory... Nie padło nic o Tessie, która była kluczowa. Właściwie we wszystkim. To ze względu na nią głównie Turner miała wątpliwości co do zakończenia małżeństwa z Michalem. To ze względu na nią nie chciała rzucić się ot tak w ramiona Cartera bez pamięci i myślenia o tym co dalej. To też ze względu na niesprecyzowaną myśl o niej, kiedyś wybrała Winstona, a nie Bancrofta, bo wydawał się jej stabilniejszy, bezpieczniejszy do budowania rodziny... Czyżby miała rację, że Carter nie do końca widział się w roli ojca? Może wcale go ta wiadomość nie ucieszyła? I to nie tylko ze względu na stracone lata, które de facto ona mu odebrała, ale na wszystko inne... Może on wcale jej nie chciał? Turner miała mętlik w głowie... Cholerny mętlik, bo nie rozumiała nic. Oprócz tego, że to ona odbierała swojemu dziecku wszystko. I to po raz drugi. Naprawdę jest okropną matką i tegoroczne odznaczenie w tej kategorii ma jak w banku.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- Tak.. Twoja mama zawsze była dość... Żywiołowa. - uśmiechnął się lekko z początku takim doborem słów trochę rozbawiony.
Ta rozmowa przypomniała mu natomiast o tym, że on za chwilę swoją mamę straci. Choć była właściwie kompletnym przeciwieństwem pani Turner, kochał ją nad życie i ciężko było mu sobie wyobrazić jak to będzie kiedy jej zabraknie. Na pewno będzie musiał zaopiekować się ojcem, który już teraz snuje się po ich domu jak cień, ale co z nim? Jego mama zawsze była tam kiedy jej potrzebował. Służyła pomocą, dobrą radą, wszystkim czego od niej potrzebował. To dzięki niej oraz ojcu mógł stać się osobą, którą jest teraz. Pozwolili mu na samo realizację. Wyjazd do Europy oraz studia na obcym kontynencie. Fundowali, jakby nie patrzeć, jego fanaberię. Nawet oni nie mogli wierzyć, że taki gwiazdor jak on, przynajmniej w czasach szkoły średniej, będzie w stanie zakasać rękawy i wziąć się za prawdziwą, całkiem fizyczną, pracę. Była tam też dla niego kiedy jego małżeństwo nie wyszło, a niedoszła żona zostawiła go na ołtarzu i to od tego właśnie momentu wszystko zaczęło się pieprzyć, a on został z niczym. Dlatego też pomimo tego, że pani Turner była, jaka była trochę już zazdrościł Leonie, że nadal będzie w stanie utrzymywać z nią kontakt.
- Jeśli będziecie czegokolwiek potrzebować masz do mnie numer. - spojrzał jej w oczy chcąc jej przekazać, że może na niego liczyć.
Ta oferta będzie jeszcze przez kilka następnych tygodni aktualna. Nie mówił tego tylko dlatego, że chciał być miły. To były suche fakty. Kupił to mieszkanie wiedząc, że będzie musiał być blisko ojca jeśli coś pójdzie nie tak. Nie był do niego jakoś szczególnie przywiązany, a ostatnimi dniami i tak stało w zasadzie puste. Nie miałby nic przeciwko by ona oraz jej córka sobie je na jakiś czas przywłaszczyły. Może nawet na zawsze. On na razie nie wiedział co będzie za kilka dni. Zupełnie nie miał do tego wszystkiego głowy.
- Nie zapowiada się na to bym w najbliższych miesiącach był w stanie się wyspać. Czy to w moim mieszkaniu czy u rodziców. - uśmiechnął się dość słabo dając po sobie poznać to zmęczenie w głosie.
Dość niechętnie wypuścił ją ze swoich objęć. Nie tylko dlatego, że było mu to o wiele bardziej potrzebne niż się tego spodziewał, ale przede wszystkim dlatego, że tak o wiele prościej rozmawiało mu się o tym wszystkim co się miedzy nimi działo. Ciężko było mu spojrzeć jej w oczy i powtórzyć to wszystko w pełnym przekonaniem. Nie dlatego, że miał jakieś wątpliwości, a dlatego, że w tym momencie był wrakiem człowieka. Jedynie cieniem swojej dawnej osobowości i nie wierzył, że ma Leonie coś do zaoferowania. Na pewno nie teraz, gdy miała tyle własnych problemów.
- Nie wiem Leo... Naprawdę nie wiem... - podniósł na nią swój zmęczony wzrok - Nie wiem nic o małżeństwie. Pytasz faceta, którego narzeczona zostawiła na ołtarzu bo nie potrafił o tobie zapomnieć. - uśmiechnął się blado trzymając ją za ręce - Nie wiem, co do niego czujesz Leo. W końcu nie bez powodu odmówiłaś mi ucieczki, a poślubiłaś jego... - uciekł na chwilę wzrokiem ponieważ pewne rany nie goją się tak szybko - Nie uważam, że powinnaś być z mężczyzną którego nie kochasz tylko dla swojej córki ponieważ to z góry jest skazane na porażkę. Tylko, czy Ty go już nie kochasz..? - uniósł na nią wzrok musząc usłyszeć i zobaczyć tę odpowiedź.
Do tego to wszystko się sprowadzało. W końcu oboje wyznali sobie miłość. Coś, co powinno mieć miejsce już lata temu. Nie mógł jednak spodziewać się, że jej miłość do męża wygasła. Leo nie była kobietą, która ożeniłaby się z mężczyzną tylko dlatego, że oferował stabilizację. Musiała go kochać. Czy fakt, że Tessie nie należy do niego zmieniało sytuację na tyle by jej uczucia się zmieniły? Jeśli nadal kocha Michaela chyba nie mieli o czym rozmawiać. Dla Tessie to on był ojcem, jeśli Leo potrafiła go nadal kochać, jakie szanse miał on nie mając teraz nic do zaoferowania?
- Oczywiście, że chcę Leo. - po raz pierwszy uśmiechnął się całkiem ciepło - Chcę, ale nie wiem, czy mam do tego prawo. - mina wyraźnie mu zrzedła, ale ścisnął jej dłonie trochę mocniej - Jestem jej biologicznym ojcem, lecz niczym więcej. Nie było mnie w jej życiu, a teraz wchodzę z butami i wywracam do góry nogami wszystko, co zna. Nie tak postępują dobrzy ojcowie... - mruknął kurcząc się na tej ławce pod wagą swoich wyrzutów sumienia.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Leonie widziała to, jak na wspomnienia o matce, Carter ponownie przygasł, choć starał się zachować pogodny nastrój. Turner nie winiła go za to, że przychodziło mu to tak ciężko. Rozumiała to. Choć nie miała idealnej relacji z matką, to nie wyobrażała sobie jak miałby wyglądać świat bez niej. I prawda jest taka, że gdyby mogła zrobić cokolwiek, by pomóc pani Bancroft to, by to zrobiła. Ale nie była lekarzem, nie miała żadnych znajomości poza Hope, która jest anestezjologiem i... Nie mogła nic. Tym bardziej, że było za późno, więc i pieniądze na leczenie nic, by nie dały, ale tego przecież i tak nie brakowało Bancrofotowi... Tak więc naprawdę nie mogła dać mu nic więcej oprócz swojej bliskości, której przecież i tak potrzebowała egoistycznie dla siebie samej.
-Jasne, zadzwonię - obiecała, choć pewnie jeszcze przez dłuższy czas będzie miała przed tym blokadę. Czy w ogóle jej wypada. To raz. Dwa czy on ma czas, w końcu tracił bezpowrotnie matkę... Jak miałaby zawracać mu głowę swoimi rozterkami? I tak zrzuciła na niego już za dużo w kompletnie nieodpowiedniej do tego chwili.
-ale musisz też dbać o siebie - powiedziała z troską, kiedy Carter upierał się, że nie ma szans na odpoczynek. I też postanowiła sobie, że nie będzie patrzyła na to co wypada, a co nie, po prostu zacznie doglądać Bancrofta. Seniora, jak i młodego. Może jakieś domowe obiady - w końcu umiała już zrobić o wiele więcej niż kanapkę czy spalony tost. Mogłaby załatwiać dla nich jakieś sprawunki. I cóż.. Po prostu być. Nie bać się tego przeklętego telefonu. Czy odwiedzin... Po prostu być...
Turner nigdy nie wymagała od Cartera, by ofiarował jej u stóp złote góry... Jedyne czego potrzebowała to pewności, że będzie przy niej. Zawsze. A wraz z jego "ucieczką" z Paryża blondynka to przekonanie na dobre straciła. Może to za mały powód, może dla innych za duży, ale właśnie dla Leo był wystarczający. Nie umiała więc uwierzyć mu, kiedy zjawił się poniekąd znikąd, tak krótko przed ślubem, gdy wreszcie zbudowała coś stabilnego z kimś innym. Kiedy uwierzyła, że może być szczęśliwa, kochać i być kochaną, że na tę miłość zasługuje. Zawsze miała z tym problemy, oboje to wiedzieli. Niezmiennie napełniło ją to wstydem. Tak jak i tamten wybór, który skomplikował tak wiele... Odebrał im tak wiele... Nic dziwnego, że kobieta po prostu cała się zaczerwieniła, ponownie zawstydzona samym wspomnieniem. Do tego nie umiała mu powiedzieć, że po prostu nie mogła mu uwierzyć... Bo to przecież znów złamałoby jego serce, prawda? Ale chyba oboje zdawali sobie sprawę z tego, że nie brakowało im tej iskry namiętności, pożądania czy miłości, a po prostu zabrakło komunikacji... Bezpieczeństwa... I teraz nie mogli nic zrobić z przeszłością. Teraźniejszość pewnie będzie trudna, ale mogli mieć piękną przyszłość, prawda? Mogli do niej dążyć... Powoli, ale wytrwale.. Razem? Mimo to, ona potrafiła wybrać innego i zaryzykować. On pomimo prób nie był w stanie ukryć, że nie należy do nikogo innego niż do niej. No bo chyba tak powinna to odczytać? To też ją poniekąd onieśmieliło. I świadomość, że jej osoba, tak skutecznie uniemożliwiła mu ułożenie sobie życia wywołała jeszcze większe poczucie wstydu widoczne na twarzy Leo.
Westchnęła ciężko, słysząc pytanie Cartera. -To jest skomplikowane - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie umiałaby kłamać mu w twarz, będąc przed nim, trzymując go za dłoń... Nie umiała. Choć znów go raniła. -Michael... Wiem, że nie chcesz tego słuchać Carter, ale Michael naprawdę długo się starał pokazać mi, że jest pewny. Bezpieczny. Że się nie rozmyśli. A ja potrzebowałam tego. Kogoś takiego jak on. Pokochałam tę stabilność, którą dawał. Upór i śmiałość w okazywaniu mi zainteresowania. Ale teraz... Nie wiem, może to leczenie kompleksów z dzieciństwa? - zagryzła wargę, uśmiechając się krzywo, bo nie chciała wspominać o ojcu. Takie luźno nawiązanie musiało wystarczyć. Zaśmiała się gorzko, kręcąc głową. -Jestem jednak przekonana, że gdyby to była prawdziwa miłość, ta jedyna, to co miałam z nim, to nie przychodziłabym do ciebie. Ani pięć lat temu, ani parę tygodni temu, Carter. Umiałabym o tobie zapomnieć, a nie umiem. Choć dobrze wiesz, że próbowałam. Bardzo próbowałam - tu się głos jej złamał, bo znów zaczęła się tego wstydzić. Tylko dlaczego? To nie tylko jej wina, że im nie wyszło. Oboje bardzo długo skrywali swoje uczucia, prawdziwe myśli oraz pragnienia... Zabrakło im komunikacji. A teraz Leonie obawiała się, że nadmiar informacji też mógłby im zaszkodzić...
-Hej, hej... Carter - powiedziała delikatnie, ale można było wyczuć jakąś nutę oburzenia w głosie Turner, jednak subtelnie wyswobodziła jedną dłoń z uścisku, by czule pogłaskać policzek Bancrofta. Burzyła kolejny mur, przekraczała następną granicę i... Nie oglądała się za siebie. -Masz prawo do wszystkiego, czego chcesz. To nie twoja wina, że nie mogłeś być dobrym ojcem... To ja ci to zabrałam. Możesz się na mnie za to wściekać, możesz mnie za to winić. Masz do tego prawo. Tak samo jak masz prawo poznać swoją córkę, być w jej życiu... Tylko jak już do niego dołączysz... To nie możesz zniknąć... Możesz zostawić mnie, ale nigdy nie możesz zostawić Tessie - powiedziała całkiem serio, a w jej oczach zaszkliły się łzy. W końcu Leonie aż za dobrze wiedziała, jak to jest być porzuconą przez ojca. Pan Turner odszedł, kiedy była nastolatką od jej matki, ale też odszedł i od swojej córki. Zupełnie jakby zapomniał o jej istnieniu... I to bolało Leo do dziś. Dlatego też chciała, żeby wyszło im z Michaelem. On miał być dobrym ojcem, marzył o rodzinie, mówił o tym wprost... I ona tego chciała. A mimo szczerych chęci... Cóż, Leonie narobiła o wiele większego bałaganu niż jej rodzice kiedykolwiek. -Nie chciałam, żeby to zabrzmiało tak źle - znów zaśmiała się gorzko, ale teraz przełknęła łzę. Choć miała już nigdy nie płakać przez swojego kretyńskiego ojca, to i tak ta jedna, przeklęta się gdzieś zabłąkała. -Chciałam powiedzieć, że ciągle możesz być dobrym ojcem, Carter. Jakoś to... Ułożymy. Jeśli chcesz - zaproponowała i zetknęła ich czoła, bo tak, ona też potrzebowała bliskości Bancrofta. Niemal jak powietrza. Może dlatego nie myślała racjonalnie.. I po prostu dawała swoim uczuciom kierować każdym gestem. Musnęła w końcu jego usta w publicznym miejscu, w małym miasteczku, które uwielbiało mówić... I wcale nie uciekała. Nie mogła. Nie, kiedy składała takie obietnice, którym bardzo, ale to bardzo sama chciała wierzyć. I miała nadzieję, że mogła im wierzyć.

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wbrew pozorom nie oferował swojej pomocy tylko i wyłącznie z dobroci swojego serca. Potrafił być samolubny, chociaż rzadko w stosunku do Leo. Tym razem jednak przydałoby mu się czasami coś, co zaprzątnie mu na chwilę głowę by mógł przestać myśleć o tym, co ma za chwilę stracić oraz jak zająć się podupadającym psychicznie ojcem. Cokolwiek związanego z kobietą, którą kochał gwarantowało, że jego umysł chociaż na jakiś czas zepchnie prywatne problemy na bok by pozwolić mu się skupić na jej rozterkach. Jak błahe by one nie były. Czy to jej problemy z matką, coś z ich córką, czy nawet coś tak przyziemnego jak upieczenie jej chleba na śniadanie. Paradoksalnie chyba właśnie takich chwil i zadań potrzebował by w końcu trochę odpocząć. Nigdy nie był typem, który po prostu by leżał i oglądał tonę telewizji żeby się zresetować. Preferował aktywne formy wypoczynku. Może nie zawsze ich sportowe odpowiedniki, ale takie, które zaprzątają umysł lepiej niż jakiś serial. Dlatego naprawdę będzie czekać na ten telefon. Nie ważne czy zadzwoni z jakąś bzdurą, czy czymś zupełnie poważnym.
- Postaram się. - mruknął cicho lekko ściskając jej dłonie na potwierdzenie swoich słów.
Nie miał pojęcia, czy uda mu się dotrzymać danego słowa. Pewnie nie, lecz nie zamierzał jej tym martwić. Miała swoje problemu, równie duże, co jego. Cały świat stawał jej w tym momencie właściwie na głowie. Wszystko co znała i wypracowała sobie przez ostatnie lata nagle mogło wydawać się jednym, wielkim kłamstwem. Chociaż... To co miała ze swoim mężem musiało być prawdziwe. Przynajmniej do tej pory, skoro potrafiła odmówić mu ucieczki i całkowicie oddać się innemu mężczyźnie. Teraz okazało się, że ich córka nie jest tak naprawdę ich, a Cartera i Leo. Owoc tego, co mogło być, a nigdy nie doszło do skutku. Wydawać by się mogło, że w jakiś okrutny sposób przeznaczenie znów daje o sobie znać krzyżując ich ścieżki w tak makabryczny sposób ujawniając przy okazji wszystkie zakopane sekrety. Nie mogło być jej łatwo. Na pewno nie łatwiej niż w tym momencie Bancroftowi, który swoim pojawieniem się rozpoczął sztorm, który długo nie ucichnie. Pewnie nie powinien jej dokładać mówiąc o swoim nieudanym "prawie" małżeństwie. Co ją chyba przy okazji zawstydzało, sądząc po rumieńcu. Carter nie miał już jednak siły tego wszystkiego ukrywać. Skoro los zadecydował za nich, on również nie miał zamiaru udawać, że Leo nie jest kobietą, którą kocha i z którą chciałby spędzić resztę życia. Pewnie nawet nie powinien o tym w swojej sytuacji myśleć, lecz on wiedział, że jest tą jedyną i nadeszła pora by i ona się o tym dowiedziała.
- Ja też się nie rozmyślę Leo... Nigdy się nie rozmyśliłem. Nie mogę powiedzieć, że próbowałem o tobie zapomnieć, bo to niemożliwe... - uśmiechnął się trochę kwaśno ponieważ mimo wszystko usłyszeć, że próbowała o nim zapomnieć nie było niczym miłym - Próbowałem stworzyć coś nowego, lecz to zawsze było skazane na porażkę. Wiem, że to ty jesteś kobietą dla mnie i to ciebie chcę mieć. To zawsze byłaś Ty Leo... - mruknął patrząc jej w oczy z odległości o wiele bardziej intymnej niż pozwalałby na to związek dwojga przyjaciół.
To była jednak tylko jedna strona medalu. Pozostawała jeszcze mała Tessie, która w tym wszystkim była zupełnie niewinna. Ona również została postawiona w sytuacji, w której żadne dziecko, ani nawet dorosły nie chciałby się znaleźć. Oni mieli jeszcze czas naprawiać swoje błędy, ale jak wytłumaczyć kilkulatce, że jej tatuś to tak naprawdę nie jej tatuś i teraz powinna tak zwracać się do zaprzyjaźnionego piekarza? To zdawało się po prostu niemożliwe i z tym konceptem Bancroft całkowicie sobie nie radził. Oddałby wszystko by być z Leo, lecz jak pogodzić to z byciem dobrym ojcem dla ich córki? Nie miał zielonego pojęcia.
- O czym ty mówisz... - westchnął ciężko przykładając swoją dłoń do jej, kiedy ta spoczywała na jego policzku - To nie jest twoja wina. Nie miałaś o tym pojęcia. To nie jest twoja wina. Jeśli ktoś ma to dźwigać, zrobimy to razem. - spojrzał jej w oczy z wyraźną determinacją - Nie zostawię ani ciebie ani Tessie. Wiesz już, co do ciebie czuję. To samo poczuję do niej. Możemy być rodziną... - powiedział ściszonym głosem, nieco nieśmiało.
Już od kilku lat nie łudził się nawet, że będzie mógł wykorzystać takie określenie w stosunku do Leo. Poniekąd pogodził się z tym, że nigdy nie będą razem. Nie był w stanie o niej zapomnieć, lecz nie robił już sobie żadnych nadziei. Teraz jednak... Był na to cień szansy i nie chciał tego zaprzepaścić. Chciał być z tą kobietą do końca swojego życia i chciał by ona o tym wiedziała. Chciał o nią zawalczyć. Chciał móc nazywać zarówno Leo jak i Tessie swoimi dziewczynami. To wszystko było cholernie nie fair w stosunku do jej męża, od samego początku, ale Carter potrafił być samolubny.
- Oczywiście, że chcę.. Chcę być dla Tessie ojcem... Chcę żebyś była moja Leo... - wyszeptał zanim dał się ponieść i po pierwszym, trochę nieśmiałym pocałunku zdobył się na kolejny, o wiele namiętniejszy, a później jeszcze jeden a później... Stracił trochę rachubę.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Turner bardzo chciała wierzyć w to, że Bancroft pomimo ogromu obowiązków będzie pamiętał tez o tym, by o siebie dbać. Martwiła się o mężczyznę. I ostatnie czego brakowało któremukolwiek z nich, to by i on zaczął mieć jakieś problemy zdrowotne. Skoro mogli temu zapobiec... To musieli. Dlatego uśmiechnęła się, kiedy złożył niewinną obietnicę za pomocą słów.
Oczywiście, że to, co mówił Carter zawstydzało Leonie. Poniekąd schlebiał kobiecie fakt, że była tak ważna, iż nie dało się jej zastąpić. Z drugiej strony krępowało blondynkę to, że go przez tak wiele lat po prostu unieszczęśliwiała, bo nie miała przecież takiego zamiaru... Nie chciała go nigdy blokować w niczym, może też przez to o niego nie walczyła, gdy odchodził czy to zainteresowanie inną dziewczyną w liceum, czy kariera w późniejszych latach... w efekcie zamiast pięknych, wspólnych wspomnień mieli tak wiele zmarnowanych szans... Zaprzepaszczonych lat. Dlatego tak się uśmiechała, kiedy z pełnym przekonaniem brunet mówił tak cudownie o tym, że to ona, Leonie Turner, jest tą jedyną, z którą chce być i tworzyć codzienność. Zaczynała mu wierzyć. I bardzo chciała, żeby z każdym dniem ta wiara się umacniała.
Teraz jednak to Leo uśmiechnęła się kwaśno, kiedy Carter próbował przekonać ją do tego, że wcale nie jest jej winą to, co się stało i że miała prawo nie wiedzieć. Nie miała nastu lata, dobrze wiedziała skąd biorą się dzieci i nawet jeśli to było tylko marne 5% szans, że Tessie nie jest Michaela, to jednak było, a ona nie powinna była tego ignorować nigdy. Dobrze to wiedzieli i o tym miała świadczyć ta krzywa mina oraz pokręceniem ze zrezygnowaniem głową. W to jedno blondynka mu nigdy nie uwierzy i cóż... Chyba do końca swoich dni będzie się obwiniać za skomplikowanie tak wielu żyć.
-To brzmi jak plan... Jak piękny plan... Chciałabym, żeby się udał... - wyszeptała w odpowiedzi na marzenia Bancrofta o tym, że będą rodziną. Uśmiechnęła się do niego też szczerze, radośnie. To przecież też i jej pragnienie.
Nie myślała. Ani o miejscu, ani o konsekwencjach, ani o jakimkolwiek stwierdzeniu co wypada. Oddawała mu się cała w tych pocałunkach bez żadnego opamiętania i gdyby nie dźwięk telefonu, zapewne nie przerwałaby tych pocałunków. Za bardzo je lubiła.
-Przepraszam - mruknęła, odsuwając się niechętnie, a na twarzy kobiety widniał olbrzymi rumieniec. Nie wiadomo nawet do końca czy przepraszała za swój brak moralności oraz kontroli, czy za to, że przeszkodził im alarm w telefonie. Pewnie za oba. -Za pół godziny mam spotkanie z kolejnym agentem nieruchomości, ma mi pokazać dwa domy w Pearl Lagune... Chcesz jechać ze mną? - zaproponowała, bo miała zrobić to sama od a do z, ale towarzystwo Cartera... Nie jawiło się teraz jako coś złego. I cóż, chciała też go mieć obok siebie jak najdłużej mogła. A może i on miał ochotę na chwilowe oderwanie od szpitala?

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
Piekarz/Cukiernik — Coin de Paradis
35 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Carter chyba zawsze podświadomie wiedział, że Leonie jest tą jedyną. Ci, co są w ten sposób zakochani zazwyczaj mówią, że to się po prostu wie. Zapytani za co kochają tę kobietę nie zaczną wymieniać setek superlatywów, a pierwszą myślą będzie to "coś", co tak trudno jest opisać. Chociaż przez te wszystkie lata może nie myślał o niej każdego dnia i nocy, to nigdy na dobre nie wymazał jej z pamięci i nawet nie próbował. Układając sobie życie z inną kobietą nie robił tego na siłę. Wydawało mu się, że naprawdę ją kocha, że naprawdę będą szczęśliwi. Wszystko było na dobrej drodze, ale niedoszła małżonka zauważyła jak Bancroft rozpromienia się na każdą wzmiankę o Leonie. Przyłapała go też z ich wspólną fotografią tuż przed ślubem i to musiało przelać tę szalę goryczy. Wtedy próbował na dobre pożegnać się z dawnymi marzeniami, ale nie był w stanie. Zawsze wracałby do niej myślami. Zawsze chociaż trochę by się interesował. Po prostu wiedział, że to jest kobieta dla niego. Nie miał tylko pojęcia jak bardzo może się w to w końcu okazać prawdą. Sądząc po tym, jak się uśmiechała gdy w końcu wyłożył wszystkie karty na stół, powiedział wszystko, co czuje nie ukrywając niczego, miał sporą szansę na to, że marzenie w końcu się ziści.
Nie rozumiał natomiast skąd pojawiła się ta kwaśna mina. Przecież nie mówił nic obciążającego, wręcz przeciwnie, próbował w jakiś sposób odciążyć jej sumienie, chociaż najwyraźniej się nie udało. On naprawdę w żadnym wypadku jej za to wszystko nie winił. Raczej nie miała powodów żeby sądzić, że jej dziecko mogłoby należeć właśnie do niego. W końcu się zabezpieczali, a przynajmniej tak mu się wydawało. Mogli być wtedy bardzo nierozważni, ale chyba nie AŻ tak. Życie pisze czasami najróżniejsze scenariusze. Ich spotkania zawsze były w jakiś sposób gorzko-słodkie. Każde ich spotkanie, które zazwyczaj kończyło się zbliżeniem, było cholernie słodkie. Okoliczności, w których się spotykali już dość gorzkie. Ten schemat lubił się powtarzać. Jak kiedyś tak i dzisiaj. On miał na głowie swoją matkę i nowo-poznaną córkę, a ona rozwód oraz wytłumaczenie córeczce kto tak naprawdę jest jej tatą. Nic z tego nie będzie łatwo, lecz może oboje znajdą trochę wytchnienia w swoim towarzystwie?
- Ma szansę... Kocham cię, pokocham też naszą córkę. Czy czegoś więcej potrzeba do szczęśliwej rodziny? - uśmiechnął się do niej szeroko nabierając trochę więcej życia w swoich tęczówkach - Prócz oczywiście męża, którego wypieki zwalają z nóg, ale to masz już odhaczone. - uśmiechnął się nieco rozbawiony wracając do namiastki swojego charakteru.
Nie można zaprzeczyć, że zawsze mieli pomiędzy sobą tę chemię. Chyba dobrze się stało, że jej telefon zaczął dawać o sobie znać ponieważ te pocałunki zaczynały się robić coraz bardziej łapczywe i tak jeśli nikt nie zwracał uwagi na jakąś parę całującą się przy boisku, tak na pewno ktoś zauważy dwójkę dorosłych zaczynających się obściskiwać. Carterowi również na policzkach rozlał się delikatny rumieniec, lecz nie był on raczej ze wstydu, a czegoś zupełnie innego. Tego, co znajdowało odzwierciedlenie w tych ciepłych tęczówkach.
- A dostanę w nagrodę jeszcze kilka buziaków? - uśmiechnął się nieco zadziornie - Tak. Chętnie zobaczę, gdzie zamierzasz zamieszkać. - przytaknął pocierając kciukiem jej dłoń, którą nadal trzymał.

leonie turner
sumienny żółwik
Way
ODPOWIEDZ