projektantka mody, exmodelka — lorne bay
36 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Here we stand - worlds apart, hearts broken in two. Sleepless nights, losing ground, I'm reaching for you... Feelin' that it's gone, can't change your mind. If we can't go on to survive the tide love divides.
Leonie czuła się jak we śnie, który albo zaraz drastycznie się zakończy, albo przerodzi w istny horror. To co działo się w tej chwili na tej ławce, gdzie spędzili tak wiele popołudni oraz wieczorów, wydawało się nierealistyczne. Trudno było w to kobiecie po prostu uwierzyć. A jednak tu była, uśmiechała się, pełna nadziei, że wreszcie będzie tak, jak kiedyś pragnęła... Właśnie kiedyś, bo akurat ona z ich dwójki na bardzo długie lata zmieniła nieco perspektywę, patrząc na Bancrofta jako na tego, kto jest największym przekleństwem dla jej osoby. Tak długo oglądała się do tyłu czy spróbuje ją dogonić, tak ciężko było jej zaufać, otworzyć się na kogoś innego... Ktoś taki nie mógł być mężczyzną życia, prawda? A może ona miała złą perspektywę? Nie posiadała tej pewności, co do jego uczuć. Obawiała się i drżała za każdym razem, gdy znikał, że była tylko chwilą, która miała nie wrócić. I może powinna wiedzieć lepiej, ale naprawdę percepcję miała ograniczoną bardzo, zawężała się właściwie do tego, by we wszelkich niepowodzeniach szukać tylko i wyłącznie swojej winy. Robiła tak od bardzo dawna. I nie potrafiła z tym skończyć. To naprawdę wiele, że w tej chwili, znajdując się blisko Cartera, pomimo tak wielu trudności potrafiła choć na chwilę zostawić je z boku i po prostu cieszyć się samą perspektywą, która nieśmiało majaczyła na horyzoncie. Bo przecież długa oraz wyboista droga przed nimi...
Carter zdecydowanie od zawsze był dla Leonie za dobry. Zapewne każdy inny facet na jego miejscu obwiniałby Turner za lekkomyślne podejście do sytuacji, za brak chociażby zająknięcia się na ten temat, za te zero prób oraz późniejsze milczenie... Każdy byłby wściekły, każdy miałby do tego prawo. On jednak traktował tę wiedze trochę jak dar, chyba się nawet cieszył i to też onieśmielało Turner, bo prawda jest taka, że nie śmiała tak serio o tym marzyć. A jednak to dostawała. Tu i teraz, bez żadnych ekstra warunków do spełnienia. Tak po prostu. Czy to jest właśnie prawdziwa miłość, której tak długo szukała w tak wielu miejscach? Jeśli tak, to zdecydowanie latami błądziła...
Uśmiechała się. Szczerze się uśmiechała, aż do momentu, gdy Carter wspomniał o mężu. Leonie poczuła nieprzyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele, ucisk w żołądku oraz ogromny wstyd. Mina nieco jej zrzedła, nie potrafiła tego ukryć. Miała męża, a zachowywała się tak, jakby nic nikomu nie przysięgała... Nie obiecywała... To nie było fair. Ani względem Michaela, ani Cartera. Jakby chciała mieć dwie furtki i wybrać tę, która wyda się lepsza w danej chwili. Kombinowała. I cholernie się tego wstydziła. Nie miała też sił o tym mówić. Dlatego uciekła wzrokiem, ale usta wciąż siliły się na ten szczery uśmiech, po którym nie bardzo został chociażby ślad przez całe to zakłopotanie.
Rozbawił ją jednak po raz kolejny, kiedy domagał się buziaków w zamian za swoje towarzystwo. Zachichotała, jak naiwna nastolatka. Odprężyła się. Wróciła wzrokiem do twarzy szatyna, a w tęczówkach Turner można było dostrzec rozbawienie. Zawsze potrafił oderwać myśli blondynki od nieprzyjemnych rzeczy, na różne sposoby jak widać. -Cieszy mnie to, przyda mi się druga opinia. Nie znam się na wybieraniu domów, nigdy tego nie robiłam - przyznała całkiem szczerze, bo cóż, kiedy się miało męża dewelopera, nie trzeba było zwracać uwagi na te techniczne sprawy. Ani żadne inne. Można było marudzić co do wyglądu i na tym się skupiać, co z powodzeniem wychodziło Leo. Teraz czekało ją o wiele trudniejsze zadanie. -Pojedziemy moim autem, bo później będę musiała jechać po Tessie, ale jak pójdzie nam sprawnie... Możemy pomyśleć o jakiejś nagrodzie dla ciebie, o ile się dobrze spiszesz - obiecała, po czym podniosła się z ławki. Chciała trzymać go wciąż za rękę, ale nie miała pewności kogo spotkają po drodze. Co prawda na boisku też nie byli zbyt ostrożni, ale... Nie warto kusić losu jeszcze bardziej. Ścisnęła więc dłoń Bancrofta raz jeszcze mocno, a następnie udała się z nim ramię w ramię do auta. Może nawet udało im się żartować, wspominać dobre czasy. Najważniejsze, że nie zgubili nadziei. Właściwie... Chyba nawet rozpalali ją nieco bardziej, pomimo tych wszystkich przeszkód.

// ztx2

Carter Bancroft
towarzyska meduza
leośka#3525
brak multikont
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
27.

Słońce łaskotało go w twarz, kiedy przyjął pozycję i wyrzucił piłkę w kierunku kosza; ta odbiła się od obręczy, zatoczyła na niej koło i wypadła poza boisko. Co za perfekcyjnie niecelne trafienie! Otis serio celował dzisiaj jak baba z wesela. Nic mu nie szło, ani rzuty osobiste, ani te z dalszych dystansów. Chyba tracił formę, która ewidentnie ostatnio zaniedbał. Zamiast wychodzić na boisko, ciskał piłką do kosza swoimi ulubionymi zawodnikami NBA na konsoli. Ale nic nie mógł zaradzić na to, że ostatnio jakoś bardziej pochłonęło go życie. A to praca po godzinach, bo zgłosił się na ochotnika do sortowania paczek, a to wypady z kumplami i nocne pogaduchy z Jo. Nic dziwnego, że jedyne na co miał ochotę, to po całym dniu poza domem wolał jebnąć się przed kanapą niż spędzać czas na boisku.
Tego popołudnia, normalnie jak na złość, żaden z jego kolegów nie mógł dołączyć do gry, dlatego trenował samotnie, co po dłuższym czasie stawało się nieco nudne. Zero zabawy, zero motywującej do działania rywalizacji. Tylko rzut i loteria, czy tym razem trafi. Częściej nie trafiał, więc potem musiał podbiegać po piłkę i wracać na betonowe boisko. Otis naprawdę ubolewał, że to nie było w żaden sposób ogrodzone, wtedy kulisty przedmiot nie toczyłby się aż tak daleko.
Ponownie ustawił się za linią rzutów osobistych, ponownie posłał w kierunku obręczy i po raz kolejny nie wcelował w jej środek.
- Cholera jasna! - krzyknął w złości na siebie, kiedy piłka przeleciała obok tablicy i przeturlała się pod oddaloną ławkę, na której siedziała jakaś postać, którą chłopak postanowił minimalnie wykorzystać. - Hej! Podasz?! - zawołał i pomachał zachęcająco z nadzieją, że osoba (w rażących promieniach słonecznych ciężko było określić płeć, chociaż w tych czasach to człowiek nie mógł się niczym sugerować) okaże się przemiła i przyczyni się do pomocy bliźniemu.
Wyczekująco przestąpił z nogi na nogę i ponownie machnął ręką. Nawet zrobił kilka kroków w przód, żeby ułatwić postaci te niezbyt skomplikowane zadanie. Tak na wszelki wypadek, gdyby piłka miała nie dolecieć na boisko. Już nawet nie liczył na jakiś super rzut, po prostu po prostu chciał odzyskać swoją własność.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.


Wolne popołudnie. Czy mogło być coś piękniejszego? Cóż, dla Jolene King z pewnością nie. Ostatnimi czasy zapierdalała jak mała mróweczka, niekiedy wyrabiając podwójną dawkę godzin, a bo przecież czynsz się sam nie zapłaci, odbierając sobie tym samym całą radość z życia. Tak więc gdy tylko kierownik łaskawie oznajmił, że po morderczej dwunastce może wziąć cały dzień wolny, nie dość, że wyspała się zawsze czasy, otwierając pierwsze oko grubo po dwunastej, tak potem ubrała się w wygodne ciuchy, złapała za szkicownik i w słuchawkach na uszach powędrowała do pobliskiego mini parku. A piszę mini parku, bo zapewne nie było tam kurwa nic oprócz boiska i kilku krzywo zasadzonych ławeczek. Nie przeszkadzało to jednak Jo w rozjebaniu się wygodnie z podkulonymi nogami i zamknięciu się w swoim artystycznym świecie, ówcześnie wysyłając jeszcze Otisowi szybkiego SMSa z najnowszym czarnym memem. Bo przecież wszyscy dobrze wiemy, że otrzymać zabawnego mema od swojej ulubionej osoby to najpiękniejsze, co może się przydarzyć.
Malowała więc w najlepsze, ciesząc się naturą, świeżym powietrzem i zamykając w artystycznej bańce, odcinając kompletnie od otoczenia. Węgielek szalał po kartce, a palce Jo były już kompletnie czarne, kiedy bliżej niezidentyfikowany przedmiot przetoczył się tuż koło jej nóg, przykuwając na moment uwagę. Przekręciła delikatnie głowę, uświadamiając sobie, że to nic innego jak piłka do koszykówki. Rozpoczęła więc turbo szybką analizę zalet i strat. Odrzucenie jej z powrotem wymagało zebrania czterech liter z wygodnych, drewnianych desek i wysiłek fizyczny, na który szczerze mówiąc, średnio miała ochotę. Postanowiła więc na ignorancję, wracając do ówczesnych czynności.
Sekundy mijały, a piłka wciąż opierała się o wysokie drzewo tuż obok. Jo ponownie się rozejrzała. Z oddali wypatrzyła sylwetkę, energicznie wymachującą łapami. Cóż, wyglądało na to, że szanowny pan (a przynajmniej wskazywały na to mocno rozbudowane bary) nie miał zamiaru pofatygować się po swoją własność, błagalnie wręcz prosząc ją o pomoc. Westchnęła głośno, kręcąc z niedowierzaniem głową. Żebym tylko tego nie pożałowała, mruknęła w myślach i sadzając szkicownik pod pachę, ruszyła po piłę. W kosza grała zaledwie kilka razy w życiu, tak więc nawet nie miała zamiaru próbować dorzucić jej na tak daleką odległość. Postanowiła zanieść. Niech zna jej łaskę.
Złapała piłę w ręce i skierowała się w stronę boiska, co jakiś czas kozłując ją niezdarnie tuż przy nodze, z każdym krokiem uświadamiając sobie, że postać wyczekująca na swoją własność to nie kto inny jak Otis. Otis-listonosz. Cholerny Otis, który ostatnio okazał się wcale nie taki cholerny, bo uratował jej tyłek na imprezie, po tym jak wylądowała na ziemi z rozjebaną głową. Przełknęła ciężko ślinę, wchodząc na teren boiska i łapiąc kontakt wzrokowy, stanęła tuż pod koszem.
Aż tak ciężko ci trafić do kosza, że wypierdalasz piłkę na drugi koniec parku czy po prostu chciałeś zwrócić na siebie moją uwagę? — zaśmiała się, przerzucając piłę z ręki do ręki. Nie był to jednak jeden z tych uszczypliwych komentarzy, mających na celu obrazić, jak zwykła robić to wcześniej. Tym razem po prostu była sobą, a Jolene rozmów nigdy nie zaczynała od zwykłego cześć.
Sam tu grasz? — zainteresowała się, przekręcając nieco głowę i odrzucając piłę w jego kierunku, pozwalając jej wykonać dwa kozły, zanim trafi w ręce chłopaka. — Koledzy nie chcieli pograć? — zagadała, no bo przecież cóż innego jej zostało, skoro i tak już tam podeszła. Poza tym ostatnio byli z Otisem na w miarę dobrych stosunkach, co zapewne nie miało prawa potrwać dłużej niż tydzień, dlatego równie dobrze mogli wykorzystać ten czas.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Czekał w nieskończoność, zanim postać zdecydowała się wstać z ławki, wziąć piłkę w ręce i ruszyć w jego kierunku, co wywołało na twarzy Otisa szeroki uśmiech. Uśmiech, który z każdą kolejną sekundą zmniejszał się, aż w końcu zniknął całkowicie, a jego usta wygięły się podkówkę, bo na horyzoncie pojawiła się Jolene z Rudd's. Dlaczego wszechświat tak go nienawidził? Dlaczego na każdym kroku z niego kpił i rzucał kłody pod nogi, a tymi kłodami była niewysoka dziewczyna, która najwyraźniej żyła z tego, żeby uprzykrzać mu życie? Była jak wampir energetyczny i szczerze mówiąc Otis miał nadzieję, że po ostatniej imprezie, kiedy to uratował ją z opresji niczym książę na białym rumaku, ich drogi rozejdą się na dłużej. I owszem, nie widzieli się przez jakiś czas, ale to chyba byłoby zbyt piękne. Mimo to nie poczuł na jej widok jakieś niewyobrażalnej złości, jak to bywało do tej pory. Nie czuł też poirytowania, a po jej słowach, na jego twarzy znów pojawił się lekki, mimowolny uśmiech.
- Celowałem w głowę, żeby sprawdzić czy wygoiła się po tym ostatnim zderzeniem ze ścianą - odpowiedział na zaczepkę i skrzyżował ręce na piersiach, obserwując jak dziewczyna przerzuca sobie piłkę z ręki do ręki. Kiedy wiedzieli się ostatni raz, Jolene nie była w najlepszej formie. Ba, wyglądała wtedy dosyć żałośnie i leciała przez ręce, a w łazience domu, w którym odbywała się domówka, prawie umarła, dlatego miło było ją zobaczyć w lepszym stanie.
Wzruszył ramionami i rozejrzał dookoła, jakby w jakiś magiczny sposób na boisku miał pojawić się jeden z jego kumpli. Ale nic takiego się nie stało, a on po chwili trzymał w dłoniach swoją własność w postaci okrągłego, pomarańczowego przedmiotu.
- Może i chcieli pograć, ale nie mogli. Czasem tak bywa, więc rzucam sobie sam - rzekł zgodnie z prawdą i wskazał podbródkiem na jen ufajdane, czarne palce. - A ty co? Pieliłaś ogródek czy wyrywałaś chwasty pod ławką? - w jego głos wdarła się znajoma nutka sarkazmu, ale nie byłby sobą, gdyby nie posłużył się podobnymi słowami i znanym jej tonem. Jeszcze pomyślałaby, że ma do czynienia z innym człowiekiem i co wtedy?
Zakozłował piłką pod nogami, kilkakrotnie odbił ją od betonowej nawierzchni i wyrzucił w kierunku kosza; tym razem piłka odbiła się od tablicy i na raty, ale jednak, wylądowała w obręczy, po czym przeturlała się pod nogi Jolene.
- Chcesz zagrać w dwadzieścia jeden? Ten, kto pierwszy zdobędzie dwadzieścia jeden punktów wygrywa. Te zza linii liczą się podwójnie. Przegrany stawia żarcie - szybkie objaśnienie zasad i szybkie postawienie warunków. Pytanie brzmiało, czy dziewczyna zdecyduje się podjąć wyzwanie? A może jednak tchórzyła?

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Rozbawił ją.
Pierwszy raz odkąd się znali, kąciki ust Jolene uniosły się czysto naturalnie, wypuszczając z ust pełne rozbawienia prychnięcie. Czy to możliwe, że potrafił być jednak zabawnym człowiekiem z faktycznym poczuciem humoru? Pełna szoku i niedowierzania spojrzała w turkusowe oczy, usiłując doszukać się uszczypliwości, jednak o dziwo wcale jej nie znalazła.
W takim razie nie wiem, czy jesteś bardziej łaskawy, że jednak zdecydowałeś się oszczędzić moją głowę, czy może tak chujowym koszykarzem, że po prostu nie trafiłeś — skwitowała, krzyżując dłonie na klatce piersiowej i opierając ramię na metalowej belce od kosza. Spojrzała na niego zainteresowana, w rzeczywistości może przyglądając mu się nie co za długo i będąc w pełni szczera nie sądziła, by miał aż tak złego cela. Wręcz przeciwnie, wyglądał raczej na dobrego zawodnika, a biorąc pod uwagę mięśnie, które wybijały się spod spoconej koszulki nawet bardzo dobrego (bo przecież gdzieś musiał je sobie wyrobić). No cóż, w każdym razie wysportowania nie można mu było ująć.
Hm? — zmieszała się na moment, unosząc w górę jedną brew. Plewić ogródek? Zawędrowała za spojrzeniem chłopaka, by już po chwili uświadomić sobie, że mowa była o jej ubrudzonych od węgla dłoniach. — A to. Tak zbierałam sobie trawę spod ławki na potem, żeby się ujarać na wieczór i przypierdolić blanta — skwitowała pewnym siebie głosem, jakby faktycznie mówiła prawdę, po czym mimowolnie wytarła łapy o brzeg spodni, jak to się robiło za dzieciaka po każdym myciu rąk (chociaż ja to w sumie robię tak do dzisiaj) i chwała Bogu, że miała czarne gacie, bo inaczej były już całe upierdolone, jakby wyszła właśnie z kopalni.
Uniosła spojrzenie, gdy tylko wspomniał o wspólnej rozgrywce. Ona i kosz? Nie była przekonana, czy aby na pewno był to dobry pomysł. Grała w to może z trzy razy w życiu i to jeszcze pod przymusem Archera kilka lat temu, gdy jeszcze zwykli nazywać się najlepszymi przyjaciółmi. I chociaż nie raz patrzyła, jak grał z innymi ziomkami, tak sama miała niewiele praktyki. Zazwyczaj można ją było znaleźć skrytą pod drzewem, popijającą musujące browary, będąca najmniej aktywną osobą z całego towarzystwa. Nic więc dziwnego, że na propozycję Otisa uśmiechnęła się tępo, kompletnie zmieszana.
W dwadzieścia jeden? — udała zastanowienie, chociaż za chuja nie wiedziała co to za dziwna gra. Dwadzieścia jeden, ph, brzmiało jak kurwa gra od dwudziestego pierwszego roku życia. Poza tym, co do za dyskryminacja? Czemu nie dwadzieścia dwa albo sześć? — Chyba nie znam. Nie wiem, czy będę umieć. Tylko trzeba rzucać? — upewniła się, czy aby na pewno ogarnęła te wszystkie okrojone zasady, jakimi ją obdarzył. Nie mogła uwierzyć, że faktycznie rozważała grę z Otisem. OTISEM LISTONOSZEM. Otisem, na którego widok zazwyczaj miała ochotę spierdalać najdalej, jak tylko się dało. A tu proszę. Świat pojebało.
Dobra — rzuciła po chwili, odpychając ciało z belki, na której jeszcze chwilę temu się opierała. — Niech będzie. Mogę spróbować i tak nie mam nic lepszego do roboty — skwitowała luzacko, chociaż prawda była taka, że miała masę ciekawszych rzeczy do roboty, niż granie w kosza. I sama nie wiedząc do końca, co ją podkusiło by faktycznie zostać, zdjęła z pleców niewielki worek i rzuciła nim pod najbliższe drzewo. — Okej, to gdzie mam stanąć? Tu? — ustawiła się pod samym koszem, spoglądając na Otisa jak na debila. Tak się właśnie kończy, kiedy większość życia spędzasz w bidulu bez boiska do kosza.

@otis
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
- Biorąc pod uwagę, że przynajmniej znam zasady gry w dwadzieścia jeden, to chyba jestem trochę lepszym koszykarzem od ciebie - podsumował, potem pokręcił głową, dając dziewczynie do zrozumienia, że to wcale nie tak z tym umieszczeniem piłki w środku obręczy spod samego kosza. - Zaczyna się zza linii rzutów osobistych. Chodź, pokażę ci - przywołał dziewczynę gestem ręki. a kiedy tak chwyciła piłkę w ręce, stanął tuż za nią, żeby instruować ją jaką przyjąć pozycję. - Dopiero potem zaczyna się zabawa, bo rzuca się z tego miejsca, gdzie piłka upadła albo w którym się ją złapało. Czyli ty rzucasz, a jak nie trafisz, to ja muszę jak najszybciej złapać piłkę, żeby nie poleciała za daleko. Ale jak trafisz, to znowu rzucasz zza tej linii i z niej zdobywa się dwa punkty, a każde inne trafienia liczą się za jeden - no jaśniej, to Otis nie mógł tego wytłumaczyć. Gra była prosta niczym budowa cepa. O ile nie był to cep bojowy, wtedy wydawało się to nieco bardziej skomplikowane.
Z góry założył (zresztą chyba słusznie), że Jolene niewiele miała wspólnego z koszykówką. Wystarczyło tylko spojrzeć, jak nieudolnie trzymała piłkę, mierząc nią w kierunku obręczy.
- Poczekaj, nie tak - złapał ją za przed ramiona i zniżył do jej poziomu nieco na kolanach, aby móc patrzeć jej przez ramię. - Musisz trzymać ją pewnie i dopiero wtedy wyrzucić ją przed siebie. Najlepiej jak najwyżej. I dobrze podkręcić piłkę nadgarstkiem, wtedy nabiera lepszej rotacji. Spróbuj - zachęcił ją, odsuwając się nieco w bok. I owszem, dziewczyna zastosowała jego rady, ale okrągły przedmiot nawet nie doleciał do kosza. Przynajmniej zmierzał w światło obręczy, a nie w drugą stronę, a to już jakiś plus!
Otis posłał jej niemrawy uśmiech, jakby próbował zapewnić, że jak na pierwszy raz, to wcale nie było najgorzej. Przez to wszystko zapomniał, że teraz jego kolei i piłkę dorwał dopiero poza betonowym boiskiem, więc jemu przypadł rzut całkowicie po drugiej stronie kosza.
- No to nieźle mnie załatwiłaś! - zawołał do Jolene i chyba nie trzeba wspominać, że z tej odległości o celny trafieniu nie było mowy, prawda? - Czemu nie grałaś nigdy w dwadzieścia jeden? To nie jedna z zabawa z twojego dzieciństwa? Częściej kopałaś piłkę czy standardowo grałaś na nerwach i tak już ci zostało? - poprawił luźną, nieco mokrą koszulkę, ale skwar przypominał o sobie na każdym kroku, czego nie dało się znieść. Dlatego Goldsworthy nie zamierzał dłużej kisić się w tym ubraniu i jednym, zwinnym ruchem ściągnął t-shirt i rozwiesił go na oparciu ławki. Tak było o wiele lepiej. I chłodniej. - Ej, grasz czy co? - popatrzył na dziewczynę z uniesionymi brwiami, bo ta tkwiła w miejscu i chyba zapomniała, że tutaj toczyła się bardzo ważna rozgrywka, po której zwycięzca miał otrzymać w nagrodę darmowe jedzenie, a Otis kochał jedynie ponad wszystko!

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Myślała, że szło jej świetnie. Myślała, że przecież tyle się tego wszystkiego naoglądała, że wystarczy tylko ustawić się dobrze, rzucić i piłka sama jak nic wpadnie do obręczy, przynosząc słodkie zwycięstwo. No super. Szkoda tylko, że ona nawet nie stała w okolicy faktycznego boiska, nie mówiąc już nawet o jakimkolwiek rzucie, bo przecież gdzie rzucać jak się stoi za jebanym koszem. No trochę siara, ale całe szczęście Otis zlitował się nad nią i zamiast ryć z niej (jak bubek z cyrku dziwadeł), podszedł spokojnie i łapiąc dziewczyna za ramiona przeciągnął na odpowiednie miejsce, dobrych kilka metrów od miejsca, z którego ówcześnie planowała grać.
A, no i to by miało większy sens — skwitowała zadowolona, w końcu widząc kosz przed sobą, a nie za jebanymi plecami. Kiwała co jakiś czas głową, wsłuchując się w ty wszystkie, BARDZO SKOMPLIKOWANE zasady, upewniając się, że nie pominie żadnej istotnej zasady, bo przecież potem mógłby ją próbować oszukiwać!! A Jolene była jebaniutkim, ambitnym człowiekiem i nawet nie znając zasad miała zamiar dopilnować, że będą one przestrzegane.
Dobra, chyba czaje — kiwnęła niepewnie głową, bo finalnie to wcale nie była pewna czy czaiła. — Czyli staje sobie tutaj i o, pokaż mi tę piłę, mogę pierwsza? — Odebrała przedmiot i nawet coś tam zakozłowała, nie wypierdalając go gdzieś za krzaki już na starcie. Uniosła dłonie w górę, przymykając do tego jedno oko i wywalając język (wiadomo, dla większej precyzji), jednak nie dane jej było wykonać tego zapewne ikonicznego rzutu.
No jak to nie tak? — spojrzała na przeciwnika pretensjonalnym spojrzeniem. Cóż przecież mogło być złego w trzymaniu piłki?! Obserwowała uważnie jak podszedł do niej, po czym ustawił się niebezpiecznie blisko, delikatnie muskając klatką jej plecy, a dłonie umieszczając tuż na tych jej. Niekontrolowany dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa, wywołując dość.. Dziwne, ciepłe emocje, jednak Jolene szybko stłamsiła to uczucie. Nieznacznie pokręciła głową, wracając uwagą do kosza i pomarańczowej piłki. Bez jaj, nie miała przecież piętnastu lat, by spuszczać się nad głupim dodatkiem przypadkowego typka, którego nawet nie była pewne czy w ogóle lubiła.
Okej, pewnie, wysoko i kręcić nadgarstkiem. Got it — kiwnęła głową, dając mu do zrozumienia, że mógł już usunąć się z jej przestrzeni osobistej, którą ewidentnie zdarzyło mu się nadużyć. Zachłysnęła się mocno powietrzem, po czym wypuściła z płuc, skupiając całą uwagę na czerwonej obręczy. — Dobra.. wysoko, kręcić n.. uuugh — pomamrotała pod nosem, finalnie wydając z siebie donośne stęknięcie, tak na dodanie siły, jednak chuja to pomogło. Piłka spadła zdecydowanie za szybko, na koniec zataczając się gdzieś poza muzy boiska. No pięknie Jolene. Jedyny plus tej sytuacji był taki, że chłopak nie miał najmniejszych szans trafić. Był najzwyczajniej w świecie za daleko.
No dawaj, pokaż, na co cię stać! — krzyknęła, krzyżując dłonie na klatce piersiowej, malując na twarzy najbardziej cwaniacki uśmiech, jaki widniał w dzisiejszym menu. Kokziła póki mogła, bo doskonale wiedziała, że potem będzie kurwa płakać z przegranej. — Ojoj słabiutko — skomentowała zadowolona, kiedy piłka przeleciała na druga stronę boiska, nawet nie ocierając się o tablice. Zaśmiała się cicho i już miała raczyć kolejnym uszczypliwym komentarzem, kiedy uświadomiła sobie jedną, istotną rzecz. — Kurwa.. TERAZ JA?! Mam to łapać?! — ruszyła czym prędzej na pełnej piździe, jednak nie na tyle szybko, by złapać ją w jakimś przystępnym miejscu. Gdy dobiegła, piłka już sympatycznie leżała sobie w krzakach, łapiąc ciepłe promienie słońca. Jolene przykucnęła, próbując wygrzebać przedmiot, wzdychając lekko na pytanie Otisa.
W bidulu nie mieliśmy boiska do kosza — wzruszyła ramionami, odkrzykując prawie od razu, stając na wyprostowane nogi. — Jasne, była tam taka zazieleniona łąka, na której mieliśmy kije wbite w ziemie, robiące za bramki, ale tylko do grania w nogę — uśmiechnęła się blado, spoglądając gdzieś w beton i przypominając sobie te wszystkie słoneczne wakacyjne popołudnia, kiedy wracała na kolacje z kolanami całymi od błota i twarzą poharataną ze wszystkich stron. No tak to już było, jak się robiło za bramkarza. Złapała turkusowe spojrzenie, gdy tylko znalazła się nieco bliżej chłopaka, tuż przy ramie boiska. — A potem sama nie wiem. Miałam znajomych, którzy przy mnie grali, ale jakoś zawsze miałam ciekawsze rzeczy do roboty, jak picie alkoholu na przykład — albo malowanie, dodała w myślach, nie czując najmniejszej potrzeby dzielenia się z chłopakiem tym faktem ze swojego życia. No bo co by to zmieniło? Jeszcze biedny poczułby się do odpowiedzialności zainteresowania się jej hobby i zobligowany do zapytania o więcej. Bez sensu. W końcu mieli tu grać, a nie plotkować, czyż nie?
Czyli mogę stąd? — upewniła się, przyglądając z dziwnym zainteresowanie, jak Otis zdejmuje mokrą koszulkę, bezczelnie się przed nią obnażając. No, musiała przyznać: mięśnie miał całkiem, całkiem.. CO? Nie, nie miał. Nie ważne. Otrząsnęła się głupio, spoglądając wyżej w okolice twarzy. — No rzucam rzucam! — odpyskowała zamachując się i cisnąc piłką z całej pizdy w stronę kosza. Czy trafiła? Absolutnie, kurwa nie. — No przecież to jest kurwa za daleko — zawyła, jak dziecko, któremu nie udaje się nawet najprostrza czynność. — Ta gra jest ustawiona, jak nic — prychnęła rozbawiona, obserwując, jak Otis łapie piłkę prawie pod samym koszem i trafia z cwaniackim uśmieszkiem. Pyfff.

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Stał i niedowierzał. Chyba nigdy nie poznał nikogo, kto tak beznadziejnie rzucał piłką. No chyba, że brał pod uwagę swojego kuzyna, ale on miał pięć lat i nawet nie dorzucał do kosza. Jolene przebijała wszystkich, chociaż starał się zrozumieć ten jej brak umiejętności, który wynikał z wychowania w domu dziecka gdzie nie było boiska. Tylko tutaj nie chodziło o celność, a o same rzuty, bo z tego, co mówiła, grała w piłkę nożną, więc rzucać umieć powinna, choćby po chińsku, czyli jako - tako.
- Sportowca to ja z ciebie nie uczynię, dzieciaku - pokręcił głową i stanął na linii rzutów osobistych. Tym razem piłka trafiła w sam środek obręczy i to czyściutko, bez wcześniejszej styczności z tablicą. - No tak, picie alkoholu wydaje się znacznie ciekawsze od nudnego trafiania do kosza. Albo nietrafiania - powiedział nieco prześmiewczo, ale już zdołał zauważyć, że z Jolene z Rudd's była niezła imprezowiczka. Sam holował ją z domówki na bagnach do chatki po tym, jak prawie wyzionęła ducha w łazience. I oczywiście było to następstwem czołowego zderzenia ze ścianą, ale umówmy się, gdyby dziewczyna nie była pod wpływem, to na pewno nie wdałaby się w dyskusję z natarczywym typem i nic podobnego nie miałoby miejsca. Do tego dochodziła zachwiana równowaga i nietrzeźwe myślenie. Otis nie oceniał, sam lubił wyjść z kumplami albo siostrami na piwo czy drinka, a na rodzinnych imprezach dotrzymywał tempa w kolejkach wszystkim wujkom, jednak alkoholizacja nigdy nie była jego ulubionym zajęciem. I wcale nie miał tak mocnej głowy, jak mogło się wydawać. Jasne, względem takiej drobnej Jolene mógł wlać w siebie znacznie więcej, ale na tle kolegów wypadał dosyć słabo.
- Ustalmy, że jak piłka wypadnie za boisko to rzucamy zza bocznej linii - nie było najmniejszego sensu, żeby dziewczyna wypruwała sobie flaki, próbując dorzucić do tablicy. - A jak nadal uważasz, że to za daleko, to rzucaj od dołu. Tak, wiesz, po babsku - nie chciał jej obrazić (choć w małym stopniu pewnie trochę chciał), po prostu próbował dać kilka słusznych rad. A potem znów umieścił piłkę w koszu, więc wrócił na wcześniejsze miejsce i ponowił rzut. Tym razem nie miał tyle szczęścia - piłka trafiła obręcz, odbiła się kilka razy od betonowej nawierzchni i wylądowała w rękach Jolene.
- Pewnie, sam ustawiłem tę rozgrywkę. Taki jestem przebiegły. O, teraz właśnie nie wcelowałem dla niepoznaki. No i oczywiście z góry założyłem, że będę grał akurat z tobą - burknął Otis, krzyżując ręce na nagiej klatce piersiowej. Nie był najszczęśliwszy na świecie, że miał taką przeciwniczkę, jednak granie z kimś wydawało się o wiele ciekawsze niż samotne odbijanie piłki. - Dawaj, stąd jest całkiem blisko. Możesz podskoczyć, jak tak będzie ci łatwiej - zasugerował, bo dla kogoś, kto mierzył prawie dwa metry rzut bez wyskoku był czymś naturalnym. - To co tam fajnego zmalowałaś? - zapytał, nawiązując do jej brudnych palców, które teraz były czarne nie tylko od węgielków, ale również od brudnej piłki. Tak, Otis zauważył szkicownik, który wylądował gdzieś poza boiskiem i który najpewniej należał do Jolene.

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Nie będę rzucać po “babsku” — oburzyła się prawie natychmiast. No co on niepoważny? — Jak już grać, to grać porządnie — skwitowała pewnym siebie głosem, zarzucając ręce na biodra i równocześnie obserwując, jak chłopak podbiega do piłki. Jo może i nie umiała wielu rzeczy, jednak zdecydowanie nie lubiła chodzić na łatwiznę. Wolała upocić się po pachy, powkurwiać, by w końcu zrobić coś porządnie i chociaż Otis nie znał jej na tyle, by wiedzieć o niej ten niewielki fakt, tak ona już z pierwszym rzutem wiedziała, że teraz nigdzie się nie ruszy, dopóki nie uda jej trafić przynajmniej raz. Podniosłą wzrok, przyglądając się, jak ten wymierza odpowiedni kąt, po czym wykonuje celny rzut do kosza, a następnie ustawie się na linię startową, przy okazji zadając głupie pytania.
Hm? — mruknęła, dopiero po chwili spoglądając na własne dłonie, które były ujebane po same nadgarstki. No, najczystsza to ona nie była. — A jakieś tam bazgroły. Nic ciekawego — wzruszyła ramionami, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. — Czasami lubię tak sobie wyjść w plener ze szkicownikiem i pobazgrać, żeby oczyścić głowę. Masz też coś takiego? No wiesz, ogólnie jakieś hobby oprócz wkurwiania ludzi dookoła i bycia jak na razie średnim trenerem w kosza? — zainteresowała się, aż sama się sobie dziwiąc. W końcu jeszcze kilka tygodni temu wolałaby strzelić sobie w głowę, niż przeprowadzić z Otisem-listonoszem jakąkolwiek rozmowę, a tu proszę. Szok i niedowierzanie.
Dobra, koniec pierdolenia — zaklaskała po chwili w dłonie. Podchodząc do chłopaka i wyrywając mu z rąk piłke. — A teraz naucz mnie porządnie grać w to cholerstwo, bo przysięgam, nigdzie się stąd nie ruszymy, dopóki samodzielnie nie trafię do tego przeklętego kosza — zarządziła w pełnej powadze, przykucając lekko i wyrzucając piłkę. Oczywiście nie trafiła, ale była już nico bliżej tablicy, a to już coś. Spojrzała błagalnie na Otisa, okazując gotowość do faktycznej nauki.

… I tak mijały minuty, a Jolene posłusznie wykonywała wszystkie polecenia chłopaka. Oczywiście, nie obyło się bez marudzenia, kręcenia nosem i głośnych przekleństw, kiedy po raz kolejny kazał jej uginać bardziej kolana i kręcić nadgarstkiem. W pewnym momencie miała nawet ochotę wyjebać mu z tej piłki prosto w twarz, jednak już po chwili przypominała sobie, że przecież sama się o to prosiła. I mógłby ktoś pomyśleć, że wyglądało to jak te wszystkie montażowe sceny z filmów, w których główna bohaterka przymierza masę sukienek, bawiąc się przy tym przednio, lub uczy się dzielnie, przemieniając książki w świetną zabawę do rytmicznej muzyczki, jednak nie. Bo może i bawili się przy tym NAWET OKEJ (Otis pewnie bardziej, bo w końcu mógł ją torturować), jednak Jolene daleko było do dorze wyglądającej głównej bohaterki - wręcz przeciwnie - włosy miała upocone, koszulkę przyklejoną do ciała, a z ust wydobywało się głośne dyszenie, zwiastujące desperacką walkę o każdy świst powietrza.
Okej. Już chyba wiem, w czym jest problem — odezwała się poirytowana z nutką rozbawienia, spoglądając prosto w turkusowe oczy Otisa. — Ja po prostu muszę mieć dobry POWÓD, żeby trafić. No wiesz, jakiś mały zakładzik, cokolwiek — podeszłą nieco bliżej, kozłując rytmicznie piłkę (a bo to, to akurat załapała bardzo szybko) — Co powiesz na to: jak teraz trafię… masujesz mi plecy — rzuciła propozycję w eter, z niecierpliwieniem wyczekując reakcji chłopaka. Na którą swoją drogą zdecydowanie powinien się zgodzić, bo przecież skoro nie trafiła sto razy, jakie było prawdopodobieństwo, że trafi teraz?

Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Szło jej średnio na jeża, jeśli Otis miałby być szczery. Ale jak celnie miała rzucać osoba, która najprawdopodobniej po raz pierwszy w życiu trzymała w rękach piłkę do kosza? W tym skrajnym wypadku Otis po prostu musiał wykazać się wyrozumiałością, nie było innego wyjścia. Chciał mieć kompana do gry, sam zaproponował dziewczynie rozgrywkę, więc teraz musiał cierpieć katusze.
- Trochę szyję - oparł, przymierzając się do kolejnego rzutu gdzieś zza linii bocznej, a po trafieniu uniósł w aprobacie dłonie. - Moja mama jest krawcową i jak byłem mały, to podpatrywałem jak to się robi, a ona nie zabraniała mi przesiadywać przy maszynie. Głównie dlatego, że moje siostry miały inne zainteresowania i wolały pomagać tacie przy naprawie traktora niż łączyć ze sobą dwa skrawki materiałów - zakręcił piłkę na palcu i podał ją Jolene.
Otis tworzył z projektowaniem ubrań bardzo skomplikowaną relację. Kiedyś bardzo wstydził się tego, co lubił robić, a koledzy wyśmiewali jego nietypowe hobby. Dopiero z czasem nauczył się mówić o tym z dumą i niejednokrotnie przekonał się, że umiejętność szycia było niczym lep na baby - nagle każda dziewczyna chciała mieć przerobione sukienki i koszule.
Ale teraz był na boisku i wywracał oczami za każdym razem, gdy Jolene nawet nie dorzucała do obręczy kosza albo wybijała piłkę gdzieś daleko poza wyznaczony do gry, betonowy obszar.
- Musisz mieć powód, żeby trafić? - powtórzył po niej z lekkim politowaniem w głosie. - Nie potrafisz być po prostu bezinteresowna i czerpać radości z samego grania? - zerknął na odbijającą się od podłoża piłkę, po czym przeniósł wzrok w obręb twarzy dziewczyny. - Zgoda - przytaknął, jednym zręcznym ruchem odbierając jej okrągły przedmiot. - Ale dlaczego tylko ty masz mieć z tego jakieś korzyści, co? - Otis zacisnął usta w wąską linie, myśląc intensywnie nad tym, co on mógłby oczekiwać za kolejne trafienie. - Jak trafię, to zrobisz mi loda narysujesz mi w swoim szkicowniku coś ładnego - o, to był bardzo fajny pomysł. Nigdy nie dostał żadnego rysunku z dedykacją, który byłby stworzony specjalnie dla niego. No i fakt, że dziewczyna była od niego dużo słabsza, bo z koszykówką wcześniej nie miała żadnej styczności, nie oznaczało to wcale, że miał zostać w tyle z nagrodą za celny rzut. Jemu też należało się coś od życia. - Panie przodem - ukłonił się nisko i wskazał ręką na linię, z której Jolene miała posłać piłkę w sam środek metalowej obręczy. Nawet odsunął się nieco, żeby jej nie rozpraszać, inaczej przypisze mu swoje niepowodzenie i oskarży o to, że za blisko stało, za bardzo się patrzył i za głośno oddychał. Baby już tak miały - robiły wszystko, byle się wybielić i zgonić na kogoś innego swoje pasma nieszczęść, a on naprawdę nie miał zamiaru wysłuchiwać jej pretensji i żalów. Już wystarczająco obrywał takowymi od swoich sióstr, które lubiły czasem powyolbrzymiać,

Jo King
towarzyska meduza
-
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Nie wyglądał na takiego, co szył. Chociaż z drugiej strony nie znała go dobrze, żeby nie powiedzieć wcale, a to czyniło ją ostatnią osobą, która mogła go w jakikolwiek sposób oceniać. Kto wie, może w rzeczywistości miał jeszcze masę innych świętych zainteresowań i talentów, a te po prostu przemijały koło nosa Jolene, utracone gdzieś w gąszczu kłótni i bezpodstawnych spin, jakimi zazwyczaj wypełniali wspólnie spędzony czas.
Mimowolnie przystanęła na moment i przyjrzała mu się dokładnie. Przez chwile miała nadzieje zlokalizować skrawek ubrania, który ten sam przygotował, jednak nie jak się okazało nie należało to do najłatwiejszych, biorąc pod uwagę, że jedyne co chłopak miał właśnie na sobie to cholerne spodenki, bo przecież koszulki pozbył się już jakiś czas temu. Wciąż jednak skorzystała z okazji i nie szczędząc sobie widoków, zawiesiła oko na dość idealniedobrze wyrzeźbionym brzuchu oraz barkach przeciwnika. No co? Była kobietą, przez większość życia zamkniętą w czterech ścianach, te hormony musiały się w końcu gdzieś kumulować. Nie można jej było winić.
Super — odchrząknęła po chwili, przywołując się do początku, gdy poczuła na sobie jego wzrok. — Serio fajnie. I co tam sobie szyjesz fajnego? Jakieś koszulki czy bardziej sukienki dla lalek? — lekka nuta uszczypliwości opuściła jej usta, jednak w typowym dla niej, totalnie sympatycznym stylu. Była zainteresowana, chciała wiedzieć więcej, chociaż nie była pewna, czy aby na pewno Otis będzie taki chętny się podzielić.
Czerpie radość z grania — poprawiła go po chwili, gdy piłka po raz kolejny odleciała gdzieś w krzaki po bezpośrednim spotkaniu z czerwoną obręczą. — Po prostu nic nie poradzę na to, że lubię wyzwania — rzuciła zgodnie z prawdą i podbiegła po piłę, grzebiąc na oślep między gałęziami. — Nie wiem, od zawsze tak miałam. Po prostu idzie mi lepiej, kiedy mogę się bardziej wykazać. Może to głupie, ale przynajmniej skuteczne — wzruszyła ramionami i wróciła na środek boiska, bo zgodnie z tym, co mówił Otis, mogli przez ten “okres szkoleniowy” rzucać ze środka przy linii. Przygotowała się do rzutu, po czym spojrzała na niego wyczekująco, jednak ten zamiast przystać jedynie na jej warunki OCZYWIŚCIE musiał dodać tam też coś dla siebie.
Okej, umowa stoi — przytaknęła, wciskając piłę pod pachę, by uwolnić rękę, po czym wyciągnęła ją na wysokość klatki piersiowej między siebie, a Otisa-listonosza. Spojrzenie zawirowało w górę, by odnaleźć znajomy już turkus, a lekki uśmiech wysunął się na jej twarz, gdy tylko dłoń została uściśnięta przez drugą stronę. No to umowa. Przetrzymała tę wymianę wzroku jeszcze przez kilka dobrych sekund, po czym odwróciła się przodem do kosza.
Dobra, piłeczko, nie zawiedź mnie — mruknęła pod nosem, mając nadzieje, że ta rozmowa pozostała tylko między nią a pomarańczowym przedmiotem, po czym złożyła na niej przelotny pocałunek. A potem poszło już szybko: wyprostowała się, zarzuciła włosy do tyłu, ugięła kolana, poćwiczyła trochę nadgarstkiem, by go rozluźnić, w międzyczasie jeszcze karcąc Otisa za stanie tak blisko, co wyjątkowo zaczynało ją rozpraszać, a potem po prostu rzuciła.
Wszystko trwało w ułamkach sekund, cholernie szybko, a jednak dla niej czas wydawał się płynąć jak krew z nosa (lub jechać jak jebany pociąg z Bielska do Warszawy). I w końcu się doczekała. Piłka (ku zaskoczeniu chyba wszystkich i moim też, ale rzuciłam kostką więc los nie kłamie) wylądowała tuż przy obręczy, obwijając się kilka razy w jedną i drugą stronę, po czym niechętnie wpadła do środka, gwarantując tym samym celny rzuc dla Jolene.
O kurwa — stanęła cała w szoku, robiąc krok do przodu z niedowierzania, jakby musiała się kurwa przypatrzeć, czy aby na pewno to jej piłka. — Trafiłam? Ej trafiłam! Kurwa trafiłam!!! — ryknęła jak głupia, odrywając nogi od ziemi i podskakując lekko, czując jak endorfiny zaczynają szaleć w jej organizmie. — Otis widziałeś?! Kurwa — cała w skowronkach jednym ruchem odwróciła się w stronę chłopaka i mimowolnie zawiesiła mu ręce na szyi. No takie szczęśliwe dziecko, że o ja pierdole. Kto by pomyślał.

Rzut: kostki
Otis Goldsworthy
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
listonosz — poczta
28 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
ludzie, zejdźcie z drogi, bo listonosz jedzie!;
rozwozi listy i paczki, sprzedaje łaszki w sieci, dużo żartuje i pyka w kosza.
Wiedział, żeby nie wspominać o swoim hobby. Za każdym razem, kiedy Otis opowiadał komuś o szyciu, spotykało się to z jedną, taką samą reakcją - kpiną. Zupełnie, jakby facetom nie przystawało robienie takich rzeczy. A przecież najsłynniejszymi projektantami mody byli mężczyźni i gdy myślało się o tych wszystkich fashion designers, człowiekowi od razu pojawiali się w głowie Dior, Armani, Balenciaga albo Versace. I o ile to właśnie modelki kojarzono z wielkimi pokazami mody, projektantami ich kreacji zazwyczaj byli mężczyźni.
- Przerabiam ubrania dla sióstr, jeśli musisz wiedzieć - odparł obojętnie, starając się zignorować uszczypliwość Jolene z Rudd's, co wcale nie było takie proste. - Często sukienki. Ale ty nie wyglądasz na taką, co w takowych chodzi - zlustrował ją wzrokiem, bo jakoś nie widział jej w tego typu strojach.
Otis, jak wielu mężczyzn, był wzrokowcem i nie jego winą było, że lubił zawiesić wzrok na zgrabnych nogach, a w sukienkach prezentowały się najlepiej. Tak, jak tyłki najbardziej uwidocznione były w opiętych legginsach. Prosta sprawa.
Ostatecznie przystanął na te głupie wyzwania, bo skoro miały być jedynym skutecznym sposobem, żeby dziewczyna przyłożyła się do gry, to warto spróbować tej sztuczki. Dlatego stanął z boku i obserwował jej poczynania ze skrzyżowanymi rękami na klatce piersiowej. I chyba nie trzeba było wspominać, jak bardzo zdziwił się, kiedy piłka (wprawdzie na raty, ale jednak) wylądowała w środku obręczy. No tak, głupi zawsze ma szczęście. Zwykły fart i tyle. Przypadek. Tak, to musiał być fuks, skoro szansa na celny rzut wynosiła pół na pół.
- No nieźle - pochwalił ją w końcu, a po tym, jak Jolene uwiesiła się jego szyi, nieświadomie objął ją w pasie. Odruch bezwarunkowy. Dopiero po dłuższym momencie zorientował się, że stali zdecydowanie zbyt blisko siebie, co zabierało Otisowi przestrzeń osobistą. - Dobra, to teraz moja kolei - szybko odepchnął ją od siebie, może nieco za mocno, ale zaraz odwrócił się i schylił się po piłkę, więc jeżeli dziewczyna wywinęła koziołka na betonowym boisku, to nawet tego nie zauważył.
Musiał się skupić. Musiał się skupić i dobrze wymierzyć odległość między linią boczną, a koszem. Jeszcze tylko głęboki wdech i spokojny, przedłużony wydech. A potem wyrzucił piłkę wysoko przed siebie i obserwował jej lot. A ta szybowała niczym w zwolnionym tempie, o dokładnie z piosenką w tle. Cóż to były za emocje, cóż to było na napięcie! Oczami wyobraźni widział, jak piłka ląduje w samym środku obręczy. Czyściutko, bez żadnego odbijania się o tablicę. Ale taka scena odegrała się wyłącznie w głowie Otisa, bo piłka ledwo zahaczyła o obręcz i wylądowała gdzieś w krzakach. Nie trafił. Chryste panie. Maryjo przenajświętsza, co za wstyd.

rzut: kostki

Jo King
towarzyska meduza
-
ODPOWIEDZ