olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

Dochodziła do coraz śmielszego wniosku, że wszyscy chyba tą jej nieszczęsną kontuzję trochę wyolbrzymiają - choć mogło być w tym też dużo faktu, że po raz pierwszy od ponad dziesięciu lat zaczynała się nudzić. I nie chodziło tutaj wcale o to, że jej życie w Londynie było bardziej, cóż... spektakularne niż to australijskie, a po prostu o to, że ona trochę zapomniała jak to jest przez tyle czasu robić nic. Jednak Australijczycy okazywali się być narodem przewrażliwionym i zapobiegliwym, i w taki oto sposób najpierw sławetna doktor Cahill zarządziła odpoczynek (dobre sobie) i przerwę od jakiegokolwiek wysiłku fizycznego (czyli w jej osobistym przypadku: od pracy), a potem Dick zarządził egzekwowanie tego zakazu i strzegł tego jak jakiś ostatni cerber. Cerber co prawda o dosyć podwójnych standardach, bo żadne zwolnienie chorobowe nie przeszkadzało im w uprawianiu wręcz nieprzyzwoitych ilości małżeńskiego seksu, ale o tym cichosza.
Na wspomnienie ostatniego uśmiechnęła się sama do siebie. Choć akurat w tym momencie ta radość mogła wynikać również z tego, że wysoce prawdopodobnym było, że będzie za chwilę miała przyjemność spotkać się z doktor Cahill ostatni raz i w końcu wszystko wróci do normy. Póki co jednak, jako że wolnego czasu miała aż za dużo, cały boży poranek szykowała się na tą wizytę. Nastrój bowiem miała świetny od samego poranka (to pewnie ten małżeński seks) i nie zamierzała go sobie niczym zepsuć. Minęło więc kilka godzin, a ona wysiadała z samochodu na parkingu miejscowej przychodni. Jakiś smutny facet obrzucił ją odrobinę zgorszonym spojrzeniem, ale przecież to nie była jej wina, że jaguar był jednym z tych bananowych wózków, które może nie wyglądają jakoś zupełnie spektakularnie, ale za to słychać je na pół stanu. Dziś jednak wyjątkowo pasował do jej anturażu, ona sama więc jedynie obdarzyła marudzącego gościa całkiem sympatycznym uśmiechem. Gary miał chyba rację, ona się tu zacznie pojawiać a towarzystwo będzie odruchowo dygać jak przed jakąś angielską księżną.
W drodze do środka złapała się na tym, jakie to australijskie życie jest proste. Największa lokalna szycha w swojej dziedzinie medycyny normalnie i regularnie przyjmuje w lokalnej przychodni, w jakimś małym miasteczku na samym końcu świata. W Londynie było to zupełnie nie do przewidzenia, za lekarzem tego pokroju trzeba się było nalatać, nawet mając odpowiednie nazwisko. Mimo wszystko ten jej-niejej Londyn ostatnio coraz częściej siedział w jej głowie, trochę tak jakby po całym tym czasie mogła nabrać do swojego poprzedniego życia jakiegokolwiek sentymentu.
I pewnie by nawet zastanowiła się nad tym jakoś dłużej, ale wchodziła właśnie do całej tej nieszczęsnej poczekalni i... dosłownie dwa kroki zafutryną drzwi stanęła jak wryta. To się chyba jakoś nazywa, że myślisz o czymś i to się materializuje przed tobą. To na pewno musi mieć jakąś nazwę. Ale o tym pomyśli później, bo właśnie uśmiechała się jak jakiś ostatni przebiegły lis. Wszyscy w pomieszczeniu, standardowo jak na XXI wiek przystało, scrollowali w najlepsze tablice różnych socjali, nawet nie zarejestrowali więc jej pojawienia się. Postanowiła objawić się więc z małymi fajerwerkami - delikatnie usadziła tyłek na wolnym miejscu obok upatrzonej brunetki i konspiracyjnie przysunęła się w jej stronę:
- Kogo to moje skromne oczy widzą... - zaczęła jednak nie z wysokiego c, co by biednej Julii nie wystraszyć. Ona sama była jednak na swój sposób rozczulona tym, że tak o tym swoim Londynie myślała, myślała, że aż ściągnęła tutaj jedną z najlepszych jego części. Czy mogło być lepiej? - Świat jest mały, co? Cześć gwiazdo - wyszczerzyła się szeroko i radośnie, i nawet się jakoś tak minimalnie wycofała, co by dać Crane przestrzeń na zarejestrowanie z kim w ogóle ma do czynienia.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Wniosek był prosty. Powinna nie dać się zbałamucić przystojnemu ortopedzie i wybrać gips zamiast śniadania z nim. W ten sposób oszczędziłaby sobie trudów rehabilitacji i kontrolnej wizyty, która sprawiała, że czuła ciarki zażenowania. W jej wieku bowiem łamanie sobie nóg nie było ani trochę urocze (jak wtedy, gdy była dzieckiem) ani częste i zrozumiałe (jak u staruszek). Po prostu znajdowała się w grupie docelowej, której nawet sama nie potrafiła nazwać bez cienia wstydu. W końcu kto sobie uszkadza kostkę na prostej drodze, na dodatek chodząc w szpilkach od dwudziestki.
Jakaś kretynka, najwyraźniej.
Jeszcze jakby robiła coś związanego ze sportem albo oberwała kontuzją ze względu na bogate życie seksualne to umiałaby to jakoś poukładać. Nawet upadek z motocyklu byłby lepsze od tego co ją spotkało. Wprawdzie nie dramatyzowała, bo przecież nie działo się nic złego (a ona nie z tych, co przeżywają urazy), ale samo zmuszenie ją do wizyty w tym miejscu sprawiało, że wariowała. Przepis na katastrofę w najprostszym wydaniu?
Usadzić Julię w miejscu, gdzie widnieje milion tabliczek o zakazie palenia i zmusić ją do czekania przez kilka dobrych godzin tak, by nikotyna (a raczej jej brak) wyżarła jej mózg. Nie była w stanie skupić się absolutnie na niczym więcej niż ta chora potrzeba szluga, a kolejka przesuwała się w tak żółwim tempie, że jej już zapomniane przez nią ADHD robiło fikołka i zmuszało ją do podrygiwania w rytm niesłyszalnej muzyki.
Była pewna, że jeszcze chwilę, a wszyscy tu zgromadzeni, ze średnią wieku 60+ uznają ją za szaleńca. Za wiele by się nie pomylili, bo tylko człowiek niespełna rozumu godzi się na tego typu uwięzienie i przeczekanie, tylko po to, by usłyszeć, że jest w porządku. Dobry Boże, mogła po prostu znowu zadzwonić do Dillona i nakazać mu się obejrzeć bardzo dokładnie (zasłaniając wcześniej cycki), ale chciała zgrywać niezależną i samowystarczalną.
Jak widać, tym chceniem było samo piekło wybrukowane i właśnie podejmowała męską decyzję o ucieczki z tego nudnego przybytku, gdy usłyszała głos, który skutecznie sprawił, że została na miejscu.
Poprawka, bo zerwała się z niego tylko po to, by móc objąć siedzącą obok niej dziewczynę. Może i ona powinna dać jej więcej przestrzeni, ale tego typu gesty nie były nigdy mocą stroną Julii Crane.
- Cześć, wariatko! Co ty tu robisz? - musiała powiedzieć to naprawdę głośno, bo starsze panie skarciły ją tak wymownym spojrzeniem, że od razu zaśmiała się równie hałaśliwie. - Dobrze cię widzieć, ale co się stało? - w ogóle myśl o tym, że mogła jej nie pamiętać była dość krzywdząca.
Oczywiście, że Julia pamiętała i to całkiem doskonale.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

Wariatko. Dobre sobie - określanie jej mianem wariatki tak pasowało do Ainsley (przynajmniej tej, jaką mogła pamiętać Julia) jak kwiat do kożucha. Zaśmiała się więc szczerze, pozwalając się właśnie ściskać w najlepsze, tak jakby nie widziały się pół życia a nie raptem z... rok? Szczerze mówiąc ciężko jej było właśnie, tak na szybko, przypomnieć sobie okoliczności ich ostatniego spotkania, ale pewne było jedno - odbywało się ono na drugim końcu świata, w zupełnie innych okolicznościach przyrody, a ona sama nie była wtedy mężatką. Najwyraźniej więc jednak rzeczona wariatka stała się w trakcie tej przerwy faktem - w końcu która inna kobieta wyszłaby za mąż tak nagle (co by nie użyć bardziej odpowiednich przymiotników) i zamieszkała z kimś, kogo wcześniej najdłużej w tej roli znosiła na jakiś dwutygodniowych wakacjach, mając lat osiemnaście? Cóż, Ainsley w wielu rzeczach lubiła być najwyraźniej prowodyrem.
- Ja? Co TY tutaj robisz - bo cóż, na pewno co prawda kojarzyła fakt tego, że Crane była Australijką, ale przecież to kraj/kontynent tak rozległy, że ich ewentualne powiązanie z jedną choćby okolicą było jak wygrana w Totka. Najwyraźniej jednak, Ainsley mogłaby zostać milionerką w sposób wymagający dużo mniej zaangażowania, bo okazywało się, że nie dość że okolica jest ta sama, to chodzi o to samo miasteczko. Poczuła jednak, że kto jak kto, ale akurat Julia nie odpuści dochodzenia skąd tutaj akurat objawienie skromnej osoby blondynki, postanowiła więc od razu to sprostować. - Wychowywałam się tutaj, więc to trochę tak jakbym w końcu wróciła do domu - trochę w tym momencie naciągała rzeczywistość, bo za swój dom, niezależnie od okoliczności uważała cały czas Szkocję (i po dziś dzień nie rozumie niesprawiedliwości, jaką ją spotkała w postaci tej przeprowadzki na ten koniec świata), ale że a. jest realistką i wie, że w żaden sposób nie namówiłaby na to Dicka, b. że on biedny by się tam mógł po prostu nie odnaleźć; więc jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma.
- Uhm, nic takiego. Nie odpadło - wzruszyła trochę ramionami, bo coś - klasyfikacja kontuzji w wykonaniu Ainsley była specyficzna i ograniczała się do tych gdzie coś nie odpadło i tych, gdzie nie mogło się obejść bez szpitala. Spory rozrzut, co? Odsunęła się w końcu od swojej... przyjaciółki? Chyba mogła ją tak tytułować, w Londynie w końcu była jedną z bliższych jej osób. Uśmiechnęła się lekko i jakby dalej jeszcze coś prostując dodała: - Dziś potrzebuję jedynie zaświadczenia o tym, że jestem z powrotem zdolna do pracy. Za dużo siedzenia w domu, wszystko fajnie, ale zbliżam się już do momentu, gdzie widelce mogą zacząć być niebezpiecznym narzędziem w kontaktach z mężem - owszem, fakt że pan Remington jest jej mężem stał się dla niej już tak naturalny, że nie myślała czy przypadkiem nie musi się gryźć w język na ten temat. Tak naturalnym, że dopiero po chwili skojarzyła że to dla Julii może być w życiu Ainsley największa zmiana, największa nowość. - Weź mi lepiej powiedz czy potrzebuję znać genezę twojego urazu - bo... no cóż, tutaj to się dopiero spodziewała spektakularnej historii.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Cóż, nieskromnie uważała, że przy niej prędzej czy później każdy odkrywa w sobie gen szaleństwa. Była absolutnym zapalnikiem najbardziej wariackich historii oraz przeżyć, w które wciągała zazwyczaj tabun jej bliskich osób. Zazwyczaj otaczała się ludźmi, bo z nich jak wampir czerpała najwięcej energii. Niezależnie od tego czy Ainsley przy niej wypadała jako ta względnie normalna bądź poukładana, Julia Crane wiedziała swoje i wiedziała, że to przezwisko wcale nie jest takie na wyrost. Wkrótce miało się okazać, że zdecydowanie miała rację i życie jej przyjaciółki (jak najbardziej mogła ją tak tytułować) okazało się całkiem jak z telenoweli. Być może nawet bardziej niż jakikolwiek wybryk w wykonaniu malarki, która (według siebie) ostatnio nawet się uspokoiła i nie sprawiała już takiego zamieszania jak zwykle.
- Tak właściwie to ja mieszkałam tutaj od osiemnastego roku życia - tryb imprez jakoś nie skłaniał do tego typu zwierzeń, więc musiały bardzo prędko nadrobić wszelkie zaległości. - Rok temu wyjechałam, więc dlatego spotkaliśmy się w Londynie. Teraz wróciłam, bo planuję wystawę i pomyślałam, że Cairns to całkiem dobre miejsce na jej prolog, zwłaszcza że mieszka tu mój przyjaciel, Flann Rohrbach - wyjaśniła z uśmiechem nie zdając sobie sprawy, że za chwilę dopiero miało się okazać jak bardzo świat jest mały i że teoria, że można dojść do każdego za pomocą pięciu osób jest tutaj jak najbardziej słuszna. Na razie jednak skupiła się na ocenianiu artystycznym oraz kobiecym okiem Ainsley, która mimo urazu zdecydowanie promieniała i wyglądała na szczęśliwą. U niektórych- czytaj: Julii- małżeństwo było paskudną klatką. Dla dziewczyny siedzącej obok niej wydawało się spełnieniem marzeń, aż po babsku jej tego pozazdrościła, choć oczywiście życzyła jej wszystkiego najlepszego, a sama… cóż, nie nadawała się do instytucji związkowych.
- Nie wyglądasz jakby cokolwiek miało ci odpaść - przyznała więc szczerze. - Wręcz przeciwnie. Dziewczyno, promieniejesz! - zakrzyknęła z uśmiechem, a potem machnęła ręką. - Ach, do ostatniej chwili miałam nadzieję, że się rozmyślisz i wrócisz do mnie. Pokazałabym ci tyle rzeczy w Londynie - puściła jej oczko, nadal nieświadoma tego, że faktycznie Ainsley zdążyła się rozmyślić. Szczegółem był jednak fakt, że wyszła za mąż, ale za kogoś zupełnie nowego. Nadal nie była na bieżąco z plotkami, poza tym nigdy nie szukała akurat tego kalibru skupiając się jedynie na bardziej pikantnych szczegółach.
Kronika matrymonialna razem z anonsami o zaślubinach nigdy jej jakoś nie interesowała i teraz była jak ta ignorantka, która kompletnie nie wiedziała co się święci i dlaczego ślub z tak nudnym człowiekiem jak narzeczony kobiety budził w niej tyle emocji.
Na temat swojego urazu nie miała do powiedzenia aż tak wiele. Więcej opowiedziałaby jej o lekarzu, który ją z niego ratował, ale żadne z określeń nie nadawało się do uszu pań, które czekały na wizytę, więc jedynie pokręciła głową.
- To był zdradziecki chodnik, który nie wybaczył moich louboutinów. Nic okrutnego ani ciekawego, generalnie w tym mieście ostatnio nic się nie dzieje, więc cieszę się, że jesteś. I gratulacje z okazji zamążpójścia, ten twój… jak mu tam było? - zakręciła się, bo po hektolitrach alkoholu w jej towarzystwie nie pamiętała imienia jej szanownego małżonka. - Na pewno jest dumny, że ma taką żonę! - zakończyła zgrabnie wymigując się w ten sposób od wizerunkowej wtopy z zapomnianym imieniem.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

Ainsley jeszcze nie zdążyła zarejestrować, że jej życie prywatne w ostatnim czasie zaczyna przypominać to wykreowane przez scenarzystów jakiegoś, ewentualnego popularnego tasiemca. To tam przecież na topie są gwałtowne powroty do swoich pierwszych miłości, to tam nagłe wybuchy namiętności prowadzą do brania szalonych ślubów, to tam grane są mezalianse i rodzinne konflikty, a mimo wszystko okazuje się, że finał jest wręcz bajkowy, bo przecież żyli długo i szczęśliwie. Gdyby spojrzeć na to wszystko z boku i gdyby miała szansę nabrać do tego jakiegokolwiek dystansu, pewnie śmiałaby się teraz że to raczej Julii przystało takie szaleństwo w miłości. Świat się jednak najwidoczniej zmienia i teraz to panna Crane dzierżyła w tym duecie miano tej statecznej i poukładanej. Ciekawe jedynie na jak długo... Zaśmiała się i na tą myśl, i zdając sobie sprawę, że to kolejna rzecz niczym z telenoweli - spotkać dawno niewidzianą przyjaciółkę w mieście swojego zamieszkania. To serio mniej prawdopodobne niż trafić szóstkę w Totka.
- Jaka abstrakcja, z wszystkich tych miejsc na ziemi, dwa razy spotykamy się w tych samych - wyszczerzyla się szeroko. Czy przypadkiem nie powinna się w tym wszystkim doszukiwać jakiegoś spisku? Doprawdy, to było tak nierealne że miała w tym momencie ochotę choćby delikatnie Julkę uszczypnąć co by sprawdzić czy to faktycznie ona, realna, stoi przed nią w miejscu, którym nie spodziewałaby spotkać samej siebie, a co dopiero tej uroczej brunetki! - Weź, czy powinnam zacząć rozglądać się za jakąś ukrytą kamerą? Nie dość że spotykam ciebie w tak... niecodziennym miejscu to jeszcze Rohrbach? Kochanie, facet to mój szwagier - pokiwała głową na boki, a niedowierzanie wręcz zaczynało z niej kipić. Czy to mógł być sen? Jakieś dziwaczne wyobrażenie, które właśnie zamieszkiwało na chwilę jej głowę? Owszem, miała po ostatnim koktajlu z przeciwbólowych naprawdę dziwaczne sny, przez co się mocno nie wysypiała (choć tutaj to w dużej mierze akurat wina i jej męża, nie ma co zwalać na Bogu ducha winne proszki!) - może więc to wzięło się stąd?
Jednak nie, Julia Crane stała przed nią nadal, jako idealny przykład żywego, przepięknego organizmu ludzkiego. Wyściskała ją więc jeszcze raz. Słowo do słowa i coraz bardziej zdawała sobie sprawę jak bardzo brakowało jej Julii przez ten cały czas.
- Co z tą wystawą? Zostaniesz na dłużej? Na stałe? - zapytała radośnie, trochę jak takie małe dziecko dopytujące kogoś o coś bardzo atrakcyjnego, co ta druga osoba może mu obiecać. Naprawdę była mocno podekscytowana obecnością dziewczyny tu i teraz, Julia mogła więc być pewna, że teraz się już tak łatwo Ainsley ze swojej orbity nie pozbędzie!
Zaśmiała się cicho, ale tak ładnie i perliście, słysząc najpierw o tym, jak podobno promienieje, a potem o tym pokazywaniu Londynu. Już ona sama najlepiej wie jak to całe pokazywanie wyglądało!
- Wszelkie zażalenia dotyczące mojego stanu proszę kierować do szanownego małżonka - pozwoliła sobie zażartować. - Och, kochanie, bo taki był plan. Wiosną miałam tu wpaść tylko na chwilę, uporządkować sprawy, wystawić mieszkanie na sprzedaż... Ale no wszystko się tak pokomplikowało, tak zakręciło, że był ten ślub. Mąż, mój mąż... On jest stąd i tutaj zostaliśmy - wzruszyła odrobinę ramionami, nawet do kompletu rozłożyła tak nieporadnie, trochę przepraszająco, ręce. Julia mogła może i nie mieć pamięci do nazwisk czy imion, ale raczej zarejestrowała fakt, że poprzedni niedoszły mąż Ainsley był w Londynie miejscowy, więc wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały aż zbyt jasno na to, że pan młody się po prostu w mocno ostatniej chwili zdążył zmienić.
- Wiadomo przecież, że louboutiny to najbardziej odpowiednie obuwie na tutejsze, wołające o pomstę do nieba chodniki - nie chciała wprost nazwać Lorne Bay wsią, ale w jej świadomości miasteczko tak właśnie funkcjonowało - w życiu Ainsley przez całe lata były w odpowiedniej kolejności Londyn, szkocka wieś i australijska wieś. Mieszkańcy tej ostatniej, w liczbie osób kilku zgromadzeni w tej poczekalni, pewnie taką nomenklaturą zachwyceni by nie byli, blondynka cieszyła się więc, że wyjątkowo udało się jej ugryźć w język. - Zakładam jednak, że detoks od szpilek był wyłącznie chwilowy i cały ten wypadek cię nie zraził? Choć muszę przyznać, że jakoś nie umiem sobie ciebie wyobrazić w gipsie - nawet jakoś tak teatralnie się odsunęła, żeby przyjrzeć się zgrabnym nogom Julii i gdzieś w odmętach swojej wyobraźni dołączyć do tego obrazka abstrakcję w postaci białego, gipsowego bucika. No za żadne skarby świata tam nie pasował. - Żartu żartami, ale mam nadzieję że nie było to nic poważnego? - Ainsley bowiem troskliwą przyjaciółką starała się bywać.
- O, ale takie kwestie to już proszę do niego. Poznacie się to będziesz miała okazję zapytać - zaśmiała się lekko. Proszę proszę, okazywało się nawet, że w pani Remington potrafi się i pewna skromność odpalić!
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Złapała się na tym, że zbiegi okoliczności zdarzały się jej częściej niż przeciętnym zjadaczom chleba. Być może miała do nich wyjątkowe szczęście, a być może zwyczajnie żyła bardziej od reszty osób wciągając w swoje istnienie masę przypadkowych osób, które oczywiście koniec końców wydawały się ze sobą połączone. Tak szczerze nie wiedziała nawet jak to działa, ale zawsze okazywało się, że świat się w jej obecności zaskakująco kurczył przypominając raczej wioskę, którą zamieszkiwali znajomi.
Jako że Lorne Bay ostatnio okazało się dziwnie obce i wyposażone w śmiercionośne krawężniki, to spotkanie nie przeszkadzało jej ani trochę. Ba, cieszyła się nieco jak mała dziewczynka przed otwarciem prezentu, choć jej nadpobudliwość można było śmiało zwalić na brak uspokajającej nikotyny.
Bez niej ta kolejka zdawała się dłużyć w nieskończoność.
Uśmiechnęła się i kiwnęła głową na słowa Ainsley.
- Tak, tak, wychodzi na to, że Australia to tak naprawdę dziura, w której liczy się jedyne miejsce nad zatoką - wyszczerzyła ząbki i być może dalej pozostałaby w tym humorze beztroskiej dziewczyny, gdyby nie fakt, że świat jednak okazał się kurewsko za mały. - Flann jest mężem twojej siostry? - dopytała, bo jak znała Aspen to zdecydowanie nie mogła być tak blisko spokrewniona z Atwood. Poza tym jednak nie to było istotne, a sam wachlarz zachowań, w których swojego czasu przodowała z tym artystą. Nie zrobiło jej się głupio, wyrzutów sumienia nie posiadała (w końcu to nie ona zdradzała), ale i tak miała ochotę przyłożyć palec do buzi i wydukać ups, nie wiedziałam, że jesteście spokrewnieni.
Pewne tajemnice- a zwłaszcza te dotyczące swojego gospodarza- warto było jednak zachować dla siebie, więc pokręciła głową, by podkreślić, że faktycznie to niebywałe.
- Patrzcie państwo, nie widziałam cię u niego - a na jej zaskoczy wzrok wzruszyła tylko ramionami. - Przygarnął mnie do siebie. To wiele ułatwia, bo ma pracownię - i romans, ale przecież tego pewnie Ainsley nie wiedziała. Nagle ciężar tajemnicy uderzył w nią, ale postanowiła się nie poddawać temu ewidentnemu czarnowidztwu. W końcu to były sprawy rodzinne, a ona miała wystawiać prace, a nie zajmować się tego typu dramatami.
Poza tym była poszkodowana, niecierpliwa, a czekanie bez fajki to wszystko utrudniało jak cholera. Dlatego wolała skupić się na dawno niewidzianej przyjaciółki, która podskakiwała przy niej radośnie domagając się odpowiedzi.
Na stałe. Dwa słowa niewystępujące w słowniku Julii Crane. Na trochę mogła zostać, na kilka lat nawet, ale nie rozpędzałaby się z tą wizją.
- Na pewno przez najbliższy rok tutaj będę - obiecała więc zgodnie z prawdą i parsknęła, by wreszcie zarzucić na niej swoje ramiona i pocałować ją w policzek. Oczekiwała na miłosną historię i choć nie rozczarowała się co do jej treści… Musiała przyznać, że zdecydowanie coś jej w tej opowieści gryzie. Coś, co było dość ważnym fundamentem każdego love story, czyli o n.
Ten on wcale nie brzmiał jak narzeczony Ainsley, zresztą jak ją znała to nie była aż tak podekscytowana tym całym małżeństwem.
Z tych rewelacji usiadła aż na krzesełku i za chwilę zapomniała o tym jak bardzo ssie ją w żołądku od braku papierosa w ustach.
- O mój Boże! - zabrzmiała prawie jak Janice z Przyjaciół i uniosła wzrok, by spojrzeć na Szkotkę. - Ty wzięłaś ślub z kimś innym! - i zaczęła machać ręką, zupełnie jakby mogła odrzucić tematy, które dziewczyna poruszała. Chyba nie było niczego ważniejszego w tej chwili niż fakt, że zmieniła narzeczonego tak nonszalancko jak zmienia się odkurzacz przy kasie. Rozbawiło ją w myślach to porównanie, bo może tamten miał mniejszą rurę albo nie ssał wcale…
Wstała i zanim Ainsley zdążyła zanegować jej czyny, złapała ją pod ramię, by wyczłapać się z tej umieralni. Po pierwsze, był czas na fajkę. Po drugie, musiała przetrawić pewne informacje. Po trzecie, informacja o tym jak pieprzyła się ze swoim ortopedą nie nadawała się na szpitalne korytarze.
- Ależ oczywiście, że będę chodzić w szpilkach - odpowiedziała jak najbardziej spokojnie się dało, choć wewnątrz cała się gotowa.- To tylko zwichnięta kostka, nic wielkiego. Teraz powiedz grzecznie co ty nawywijałaś z tym ślubem - ale próżno w tonie jej głosu szukać było przygany. W końcu kim ona była, by osądzać czyjeś wybory? Całowała się w tamtej sali z zupełnie obcym człowiekiem.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

Ledwo ostatnio narzekała komuś, że poza Augustem i ludźmi z którymi pracuje, nie ostali się jej tutaj już właściwie żadni znajomi. Mogła się w końcu zapierać na wszystkie sposoby, ale było sporo prawdy w tym, że jej życie zostało w Londynie. Nie trzeba było jednak wiele czasu a i w tym tunelu pojawiało się pewne światełko - jakieś nadprzyrodzone chyba moce ściągnęły je tu Julię, a i kiełkująca póki co przyjaźń z Desiree powodowała, że to australijskie zesłanie przestawało być takie dokuczliwe. Przecież nie mogła w kółko przypisywać wszystkich zasług swojemu małżonkowi.
- Dziura? - zastanowiła się chwilę. Nie rozumiała co prawda nadal fenomenu przeprowadzki tutaj, choć niedługo minie trzydzieści lat od kiedy jej szanowni rodzice wpadli na pomysł, że będzie im tu lepiej niż w Szkocji... po czym jednak się rozmyślili na rzecz Berkshire. To chyba nie jest najlepsza rekomendacja? - To po prostu koniec świata - zaśmiała się trochę. Nie chciała tłumaczyć przyjaciółce, że konieczność spędzania doby w samolotach, aby dostać się do jakiejkolwiek cywilizacji (w rozumieniu Ainsley dowolnego angielskiego miasta) to naprawdę gruba przesada i jasne świadectwo tego, jak bardzo Cairns i okolice, ale i pewnie reszta tutejszych prowincji, są miejscami ostatecznie przykrytymi diabelskim ogonem.
Flann jest mężem twojej siostry? Owszem, i facetem nowo zdobytej przyjaciółki, aż miała ochotę zakrzyknąć w odpowiedzi, niczym te piskliwe nastolatki, które tak skrupulatnie zdradzają sobie sekrety. Niekoniecznie własne. U Ainsley jednak wszystkie tajemnice były bezpieczne, kłamać może i nie umiała, ale dyskretna była doprawdy jak mało kto.
- Siostry ciotecznej - pokiwała twierdząco głową. - Siostrami są nasze matki - uśmiechnęła się delikatnie. Nie wchodziła w zawiłości jej rodzinnych koligacji bardziej, bo i tak jeśli Julia zna Aspen, pewnie temat ich ewentualnego pokrewieństwa wyda jej się wątpliwy. Jest jednak faktem, nie ma z czym walczyć. Choć należy sobie wyobrazić zdziwienie ich babki - nie mogły się jej chyba trafić bardziej różniące się od siebie wnuczki. I nie mam tu na myśli jedynie wyglądu. - Nie jesteśmy specjalnie blisko, może tak to ujmijmy - a żeby wyjaśnić akurat te zawiłości, potrzeba by było całego wieczoru. I dużych ilości wina, bo na trzeźwo tak łatwo by to chyba nie przeszło. Przygarnął mnie do siebie. Wszyscy święci, a to już był taki fikołek, że gdyby tylko miała czym, udławiłaby się w tej chwili z wrażenia. Ostatkiem swojego dobrego wychowania trzymała się jednak mocno, nie robiąc teraz wielkich oczu. I nie zbierając właśnie szczęki z podłogi. Uśmiechnęła się jednak całkiem ciepło i, jak na babę przystało, zapytała zaczepnie: - To miłe. Nie chcecie sobie jeszcze wydrapać oczu z Aspen? - niby uśmiechnęła się jakoś rozbrajająco, ale pytanie było jak najbardziej na serio. Jaka to była w ogóle abstrakcja. Przecież gdyby odwrócić sytuację, i miało by to dotyczyć jej samej, dosłownie i w przenośni rozszarpałaby Dicka za samo pomyślenie o tym, by mieć taki pomysł. Właśnie, Dick! Odruchowo się jakoś pomacała w poszukiwaniu telefonu, przecież takie newsy nie powinny czekać. Jedni ekscytowali się nadchodzącym sezonem Love Island, inni - jak Remingtonowie - mieli i d e a l n ą dramkę na wyciągnięcie ręki, w 3d. Owszem, byli parą ostatecznie paskudnych bananowych dzieciaków.
Pozwoliła się Julii wyściskać i wycałować, również przytulając ją mocno.
- Przez rok to może i ja nie zdążę zwątpić - rzuciła lekko, choć właśnie złapała się na tym, że wcale tak lekko może nie być. Przez ostatnie dziesięć lat (ze sporym hakiem) nie była w końcu jakoś mocno przywiązana do jednego miejsca. Z Adamem żyli w końcu na kilka domów, większość czasu na dodatek spędzając w podróży - mniej lub bardziej związanej z pracą jednego czy drugiego - czyli głównie na walizkach. A teraz - rola żony przy mężu, gotowanie obiadków i prasowanie mundurów? Pewnego pięknego dnia może zacząć nosić i ją. Westchnęła sobie.
O mój Boże, takie o m ó j B o ż e nie zwiastowało niczego dobrego.
- O mój Boże, tak? - lekko pytający ton jej odpowiedzi wynikał z tego, że lekko przestraszona reakcją, zwątpliła. Ale fakty były faktami, ślub się zgadzał, o mało co a nawet zgadzałaby się jego data, pan młody jedynie się nie zgadzał. Czy liczyła, że takie wytłumaczenie wystarczy? Owszem. Czy w momencie kiedy została wyciągnięta na świeże powietrze zrozumiała, że nie? Owszem razy dwa.
- Widzę. Śmigasz już jak młoda łania - skomplementowała przyjaciółkę. Cóż, znały się nie od dziś, ale ciężko jej było wyobrazić sobie adidasy jako stały repertuar Julii Crane. Odsunęła się na kilka kroków, opierając tyłkiem o jakąś barierkę i z dystansu próbowała zrobić drugie podejście. Nie, zdecydowanie, trzy razy tak dla powrotu szpilek. - Jakie nawywijałaś, jakie nawywijałaś - zaśmiała się trochę, choć faktem było, że razem z - teraz już mężem - nawywijali. - Cóż... Jesienią zjechałam tutaj, żeby zrobić ze wszystkim porządek, sprzedać mieszkanie i takie tam. Ale pojawił się mój były, postanowiliśmy do siebie wrócić i wzięliśmy szybki ślub. Bardzo szybki, na wodach międzynarodowych - widząc zdziwienie wypisane na twarzy swojej towarzyszki, zaśmiała się trochę. - To nie był skrót. Ten ślub był zamiast drugiej randki - niby pokiwała głową z niedowierzaniem, ale można było mówić o ich związku wiele, ale głównie to że na samo wspomnienie wręcz promieniała szczęściem. - Teraz będzie drugi, taki na poważnie - i nagle ją oświeciło. - O mój Boże, musisz przyjść!
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
- Koniec świata to zazwyczaj święto ruchome, a nie miejsce - roześmiała się beztrosko, ale prawda była taka, że specjalnie swojego czasu wybrała tę okolicę, by praktycznie mogła udawać martwą przed ludźmi, zwanymi jej rodziną. Wprawdzie obecnie dzięki bratu magicznie powracała do żywych, ale został jej przez to sentyment do miejsc, w których mogła się na trochę zaszyć i udawać anonimową. Przed wystawą- po której już taka nieznana nie będzie- była to absolutnie kusząca perspektywa, nawet jeśli okazało się, że Lorne Bay służyło jedynie jako trampolina dla ludzi, którzy byli jej bliscy. Poobijali się trochę, nabili kilka guzów oraz siniaków, a potem udali się przed siebie, bogatsi o doświadczenia i ubożsi o znajomość z Julią.
Która była warta grzechu i była o tym wręcz narcystycznie przekonana, więc wcale nie dziwiła jej radość w głosie Ainsley. Sama, zresztą, odczuwała podobną euforię i wręcz jak ta nastolatka przekrzywiła się, by spróbować przekazać jej wszystkie, najważniejsze informacje. O ironio, obie posiadały całkiem podobne, ale jeszcze nie mogły porównać ze sobą wersji.
Przez Flanna wyląduje w jakimś piekielnie drogim i ekskluzywnym, ale wciąż zakładzie zamkniętym.
- Rozumiem. To wiele tłumaczy - trudno było uniknąć kwestii rasy, ale już nawet nie o to się rozchodziło. Jej londyńska znajoma i przyjaciółka miała w sobie tyle życia, zaś Aspen zdawała się być mimozą, która na dodatek w przypadku jakiegokolwiek komentarza tuli do siebie listki.Trudno było o bardziej różne dziewczyny, więc słowa o braku bliskości jej nie zaskoczyły. Sama powstrzymywała się dzielnie od komentarza na temat tej kobiety, ale gdy wreszcie Ainsley skomentowała jej słodką przeprowadzkę do Flanna roześmiała się serdecznie.
- Wiesz, ja też się tego spodziewałam. Krzyków, awantury, niewygodnych pytań o to kim jestem i dlaczego w jej domu, ale obeszło się bez. Tak właściwie to nie wiem czy to jakiś magazyn figur woskowych, ale właśnie tak zachowują się tam wszyscy. Czuję się jak w domu, jest tam tak swojsko chłodno - tyle, że jej matka popijała gin z tonikiem, a ojciec palił cygara. Oboje jednak mieli tyle ze sobą wspólnego co małżeństwo gospodarzy Julii. Czy ona kiedykolwiek pozwoliłaby jakiejś kobiecie rozgościć się we własnym domu?
Prędzej by go podpaliła ze szczerym uśmiechem. Najwyraźniej jednak nie każdy miał temperament iście piekielny albo nie każdemu tak bardzo zależało na partnerze. Nie jej to jednak oceniać, choć musiała przyznać, że dobrze było się z kimś tym podzielić. Z Flannem wciąż rozmawiała za rzadko, bo zazwyczaj w walce o jego względy przegrywała sromotnie z Desiree, której nie miała jeszcze przyjemności poznać.
Dlatego z ulgą i euforią jednocześnie lądowała w ramionach Ainsley tak naprawdę zajmując się nie do końca właściwą dramą. W końcu tamto małżeństwo było już dawno w fazie rozkładu, a tu dowiadywała się, że jej przyjaciółka tak po prostu zmieniła sobie narzeczonego last minute i stała się żoną zupełnie innego mężczyzny. Pani Atwood (czy jak tam teraz się zwie) nie mogła jej winić za tę dość histeryczną reakcję. Przecież tu zdecydowanie działa się historia i to taka soczysta, prosto z okładki kolorowych czasopism. Nic więc dziwnego, że pragnęła poznać wszystkie szczegóły czy też wręcz zatopić w nich swoje proste ząbki.
- Czekaj, czekaj, rzuciłaś narzeczonego dla jakiegoś byłego z przeszłości? Dlaczego ja nigdy o nim nie słyszałam? - i machnęła ręką ze zniecierpliwieniem, gdy temat osiadł na jej nodze. Personalnie ważniejszy był dla niej lekarz- ortopeda z całkiem cudotwórczym językiem, nie zaś ta cała kostka. Uśmiechnęła się, gdy usłyszała nowinę o ślubie, a potem nagle znieruchomiała, gdy ta wspomniała o tym drugim.
- Wiesz, że tego nie pochwalam? Małżeństwa znaczy się - wyjaśniła całkiem rozbawiona, ale chyba nie było aż tak źle, bo gdy przyszło co do czego znowu rzuciła się na nią. - Wydajesz się szczęśliwa, gratulacje! - i pozostawało jej życzyć, by nie skończyła tak jak ta biedna kuzynka z teatru kukiełek.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

Musiała przyznać, że było coś... na swój sposób głębokiego w tej uwadze o tym, że koniec świata to święto ruchome. Ona sama zaliczyła ich już do tej pory jednak tyle, że dziękowała z góry za następne, wolała więc zdecydowanie swoją wersję - wierzyć, że jednak odnosi się to do miejsc. Zacmokała więc tylko z troską i surowo oceniła:
- Lepiej nie - gdyby tylko była bardziej przesądna, pewnie właśnie próbowałaby odpukać w niemalowane albo splunąć przez lewe ramię. Australia póki co zdążyła jej zagwarantować co najwyżej złamane serce i setki godzin straconych na przelotach stąd do cywilizacji (nadal, jakiegokolwiek brytyjskiego miasta) i choć wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że tym razem próbuje się w najlepsze zreflektować, Ainsley podchodziła do tego nadal z lekkim dystansem.
To wiele tłumaczy. Aż się lekko zaśmiała. Julia chyba nawet nie wiedziała jak bardzo trafiała swoim komentarzem w samo sedno, ale Ainsley uznawała że nie jest to niestety ani czas, ani miejsce na takie tłumaczenia. Zaczęła za to słuchać opowieści Julii o mieszkaniu w domu Rohrbachów i w pewien sposób zrobiło jej się przykro. Może nie jakoś personalnie, że te słowa dotyczą członków jej rodziny, ale przykro w taki sposób, że ktokolwiek jest w stanie funkcjonować w takiej przekłamanej relacji, i jeszcze wyrażać zgodę na to, że chyba coś najbardziej osobistego, najbardziej intymnego czyli dom staje się tylko układanką ze ścian i dachu. Choć może to wynika z tego, że i Ainsley zna fenomen wspomnianego przez Julię chłodu? Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Chyba sobie żartujesz - skwitowała więc z lekkim grymasem wypisanym na twarzy. Próbowała sobie to w ogóle jakkolwiek wyobrazić w praktyce - w końcu mogła być to kwestia tego, że dom na Carnelian to przestrzeń, po której można by się dosłownie ganiać i w dziesiątkę i się specjalnie nie spotkać, a nie kilkupokojowe mieszkanie, ale nadal... nie, nie do zaakceptowania. - Przepraszam, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Gdyby mój mąż ściągnął sobie do domu dziewczynę, na dodatek wyglądającą jak ty, nie wiem czy dożyłaby pierwszego posiłku - zaśmiała się trochę nad swoim jakże bardzo wyszukanym komplementem. No ale cóż, chyba nie byłoby kobiety która o ewentualną konkurentkę o urodzie Julii nie byłaby zazd... Wróć. Ainsley Remington, zazdrosna o swojego męża? Nie może być.
Kiedy jednak temat skutecznie zaczął dotyczyć jej samej, odrobinę przestało jej być do śmiechu.
- Hm - mruknęła wstępnie, oceniając co właśnie powiedziała Julia. - Nie zastanawiałam się nad tym, jak fatalnie to brzmi i wygląda - wychodziło właśnie na to, że zbytnio byli z Dickiem zajęci sobą wzajemnie i celebrowaniem ich nowego związku, by przejmować się takimi błahostkami jak to, że w ten sposób ktoś został w tym układzie zrobiony bardzo na szaro. Uśmiechnęła się przepraszająco, jakoś tak odruchowo. - Ale tak, tak wyszło - zupełnie cudownie i bez ingerencji osób trzecich. Dotarło do niej właśnie, że się oboje z Richardem będą smażyć za to w piekle. - I wypraszam sobie, ale wspominałam o nim, cały raz - zaśmiała się lekko. W tamtym okresie bardzo źle znosiła choćby wspominanie o nim, bo wystarczyło tylko trochę, troszeczkę, a tęsknota zaczynała ją toczyć niczym jakaś choroba, więc przez większość czasu wszystko co dotyczyło Remingtona było tak głęboko poupychane w jej świadomości, że raczej nie wychodziło na światło dzienne. - I wiem, że będziesz teraz jedynie udawać, że to pamiętasz - znowu się zaśmiała. - U Remingtona, tego szefuńcia z Netflixa, w restauracji. Mówiłam ci, że umawiałam się kiedyś z jego synem - w kwestii ich związku "umawiałam się z nim" było wprawdzie gigantycznym niedopowiedzeniem, ale na odgrzebane czegokolwiek więcej nie było jej wtedy stać.
- Wiesz, że ja też? - zaśmiała się głośno, ale w końcu przez tyle lat odsuwała wszystko w czasie, bo po prostu nie uznawała tego wielkiego szumu o nic za niezbędne do życia. - Ale nie żałuję. Stałam się taką zakochaną siksą zachwyconą własnym mężem. Jest dobrze - powiedziała z całą swoją możliwą pewnością, bo tak po prostu czuła. I bardzo chciała wierzyć, że to tak na stałe. - Chyba - dodała jednak że śmiechem, żeby nie było że jednak jakiś obiekcji nie ma. Na gratulacje pokiwała głową twierdząco, szeroko się przy tym szczerząc.
- Ale! - klasnęła aż całkiem radośnie w dłonie. - Dosyć o mnie. Teraz ty mi wyśpiewuj jak na spowiedzi, co cię tutaj sprowadza. Albo kto. Bo nie uwierzę, że piękne widoczki w zatoce - spojrzała na nią przenikliwie, a pamiętając o czym wspomniała wcześniej, postanowiła jej podpowiedzieć: - Wystawa? - i liczyła na długą opowieść, choć jak znała Julię, była bardziej niż pewna że nie będzie ona oscylować wyłącznie w temacie sztuki.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Trochę przeżyła tych końców świata i z każdego wychodziła coraz silniejsza. Być może wynikało to z jej charakteru i faktu, że Julia przez życie szła jak taran nie przejmując się przeszkodami. W innym wypadku pewnie już dawno załamałaby ręce nad swoim życiem, w którym nie brakowało złamanych serc (głównie czyichś), mocnych skandali (głównie wywołanych przez nią) i rozbitych małżeństw (ups, to też chyba była jej wina). Coś jednak ciągnęło ją do tego zakątka Australii, nawet jeśli to było tylko wpadnięcie na trochę. W końcu mogła być wszędzie, a przybycie tutaj zwiastowało problemy.
Cieszyła się więc, że zamiast uznać siebie za niepoprawną ryzykantkę mogła pójść w bycie wizjonerką, bo przecież to właśnie dla takich spotkań postanowiła stać się mieszkanką tego zadupia. Na przyszłość była przekonana, że zdzwonią się w Londynie, o ile tej drugiej nie wywieje znowu do Ameryki i tak w kółko.
Czasami świat okazywał się za duży, jeśli chodzi o znajomości.
- Coś ty nagle taka przesądna się zrobiła? - zapytała podejrzliwie, ale dopiero za chwilę miała otrzymać odpowiedź na to pytanie, jak i na fakt co takiego robi Ainsley w tej dziurze. Jak na razie jednak okazało się, że łączy je osoba Flanna i Julia z uśmiechem zauważała, że nie tylko ona wyczuwała te nieprzyjemne fluidy, unoszące się nad posiadłością dawnych gołąbków. W końcu pamiętała czasy, gdy malarz zapierał się, że związek jest całkiem udany, co nie przeszkadzało mu wcale całować się z nią zachłannie przy każdej okazji. Może dlatego teraz podchodziła do tego ze sporym dystansem i przede wszystkim świetnie się bawiła obserwując jak ta rezydencja obraca się w psychiczną ruinę. Tylko w tym wszystkim szkoda było jej przyjaciela, ale przecież wiedziała, że całkiem zgrabnie ogarnął sobie pocieszenie.
Zaśmiała się cicho, gdy w Ainsley odezwała się typowa kobieta. Czy Julia miałaby za złe swojemu partnerowi, gdyby sprowadził dziewczynę do jej domu? Próbowała to przeanalizować z każdej strony. Z jednej pewnie z chęcią zaproponowałaby wspólny trójkąt, a z drugiej, cóż z jej wyglądem nie było żadnego zagrożenia. Może ta cała Aspen czuła się aż tak pewna swojego męża? Na samą myśl parsknęła.
- Wiesz, ja tam za bardzo dziewczyny nie znam, więc nie mnie wyrokować, ale oni ledwo ze sobą rozmawiają. Może kłótnia jej nie pasowała do wiecznego focha, bo ja wiem - złośliwa jednak bywała i nie ukrywała wcale tego. Rzadko, zresztą miała sposobność do tego, by sobie na luzie poplotkować w takim towarzystwie. - Albo zwyczajnie nie uważa mnie za atrakcyjną - dorzuciła skromnie, ale musiała wreszcie się zaśmiać. - Dobra, dobra, do waszego domu nie będę się spraszać, zwłaszcza że karma to suka - puściła jej oczko, by pokazać, że to całe jej oburzenie nad przebiegiem sytuacji było bardzo na niby. Tak naprawdę Julii nie dane było oceniać jak kto i dlaczego postępuje. Jej poprzedniego narzeczonego nie znała na tyle, by go żałować, a poza tym musiała przyznać, że z tym nowym AInsley do twarzy.
Na tyle na ile to rola męża, a nie nowego rozświetlacza.
Starała się faktycznie przypomnieć sobie to o czym dziewczyna mówiła, ale alkohol zamazywał skutecznie każde z jej londyńskich wspomnień. - Nie mam nawet pojęcia co tam jadłyśmy, ale skoro stara miłość nie rdzewieje to trudno. Jebać poprzedni związek - i to nie było akurat ironiczne, a bardzo szczere, bo przecież Crane nigdy nie była aż tak stała, by przywiązywać się do jakichś przestarzałych konwenansów czy tradycji. Powinny przecież one ustąpić miejsca przede wszystkim szczęściu, a nie dało się ukryć, że nowa pani… Remington (?) aż nim promieniała.
W świetle tych rewelacji i faktu zakochania się w swoim mężu, jej opowieść musiała wypaść blado.
- Ja tylko wróciłam tutaj, by dopiąć temat wystawy i się zabawić - uśmiechnęła się szeroko pomijając akapit o tym, że akurat to drugie zdążyła już po części zacząć realizować w towarzystwie nieznajomych. - Znasz mnie. Nie jestem osobą, która się zakochuje jak ty - pacnęła ją w nos i zdecydowała, że historię swojego urazu i przystojnego lekarza zabierze ze sobą do grobu.
To przecież nie tak, że kiedyś się ze sobą zobaczą, prawda?

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Julia Crane

To była chyba jakaś cudowna supermoc tych całych prywatnych końców świata - o ile jakiś cię nie wykończył to stawiał cię na proste nogi jak najlepsze lekarstwo. Mimo wszystko cały proces do najprzyjemniejszych nigdy nie należał i pewnie również dlatego sama Ainsley była do zjawiska dosyć mocno uprzedzona, naiwnie pewnie zakładając, że już nie będzie miała więcej tej wątpliwej przyjemności z tych dobrodziejstw skorzystać. Nawet nie próbowała sobie swoich dotychczasowych dokonań w tym temacie przypominać, ucieszyła się więc na uwagę o przesądności.
- Jakie nagle, jakie nagle - zaśmiała się krótko, przedtem robiąc w przerysowany, teatralny sposób zdziwioną minę. Cóż, może jakoś ślepo we wszelkie przesądy nie wierzyła, ale już w jakieś złe znaki i temu podobne owszem. Bez powodu również nie miała problemu z tym, co niebieskiego może mieć na sobie na nadchodzącym ślubie. Bo nowe, stare i pożyczone już opracować zdążyła. - Jestem Szkotką. Mamy w herbie pieprzone jednorożce, to zobowiązuje - cmoknęła lekko i wzruszyła ramionami robiąc rozbrajającą minę, jak y w ten sposób mogła przyznać, że sorry not sorry.
Nadal jednak nie mogła przetrawić informacji, jaką spuściła na nią Julia. Zupełnie tak jakby romans w życiu Flanna to było jeszcze za mało by - w momencie kiedy wyjdzie on w końcu na światło dzienne - dokopać jego żonie, on ściągnął sobie do domu przyjaciółkę. Małżeństwo w kryzysie? Najlepszym rozwiązaniem jest ściągnięcie sobie seksownej współlokatorki, to na pewno pomoże rozładować złą sytuację. Nie, to się nie da, musiała napisać o tym do męża. Jako, że torebkę zostawiła w samochodzie, obmacała kieszenie swoich dżinsów, z jednej z tylnych wyciągając urządzenie. Wzruszyła nim i całą ręką przepraszająco i wysmarowała:
ainsley
uwaga, s p o i l e r
jakby romans naszego szwagra to było jeszcze za mało
ściągnął im do domu współlokatorkę, swoją przyjaciółkę
i nie mam tu na myśli grzecznej panienki z kotem
publiczna służba zdrowia wcale nie jest taka zła, koniec spoilera
Jakoś tak całkiem nonszalancko zablokowała ten nieszczęsny telefon i wcisnęła go z powrotem do tylnej kieszeni.
- GPS się aktywował - zaśmiała się lekko, nie do końca samej wiedząc czy chodziło o to, że mąż miałby sprawdzać ją, czy ona męża. Jako jednak, że wiedziała ze jej aktualną towarzyszka instytucji małżeństwa nie popiera, postanowiła w tym bezpiecznym miejscu temat zakończyć.
- Słyszałam, że nie jest tam najlepiej... W sensie takie p l o t k i słyszałam - bo przecież nie jest tak, że miała informacje z pierwszej ręki od dziewczyny, która nie dość, że zagarniała dla siebie szanownego małżonka Aspen, to jeszcze jej przyjaciółkę, czyli tu obecną, waszą umiłowaną Ainsley Remington. Aż się z tego śmiała sama do siebie gdzieś w środku, bo wszystko przypominało raczej scenariusz jakiegoś filmu dla nastolatków, gdzie zadzierającej nosa królowej pomponiar prześliczna kujonka odbija i faceta, i psiapsi. Ups.
- Och, coś ty, wpadaj kiedy tylko masz ochotę - machnęła ręką jakby to było takie nic, choć między Bogiem a prawdą to razem z szanownym małżonkiem nieczęsto (co by nie powiedzieć nie nazbyt chętnie) przyjmowali gości. - Myślisz, że w razie czego mało mam tu miejsca, żeby zakopać zwłoki? Crane, za kogo ty mnie masz - pokręciła głową z niedowierzaniem i zaśmiała się serdecznie. Może nie powinna mówić takich rzeczy tak głośno w miejscu publicznym? Jakoś odruchowo chyba się odwróciła i obejrzała na boki, z pewną dozą ulgi rejestrując że są tutaj z Julią na szczęście same. I dorejestrowała jak niedorzeczną uwagą w międzyczasie poczęstowała ją jej towarzyszka: - I serio? Masz w domu lustro? To się w nim dłużej poprzeglądać a zrozumiesz, że nie musisz wymuszać komplementów w taki podły sposób - rzuciła poważnie, po czym jednak zaśmiała się lekko. Jedynie ktoś doprawdy pozbawiony gustu mógłby bowiem uznać Julię Crane za nieatrakcyjną. Nie wiedziała czy to szczęście - czy może raczej przekleństwo - być w tak oczywisty sposób pięknym jak brunetka, jakby jednak nie było, nie musiała się silić na aż taką pseudoskromność.
- Co jadłyśmy? - zapytała tak, jakby sama sugestia o spożywaniu jakichkolwiek posiłków mogła być największą obelgą. Brakowało jeszcze żeby skrzywiła się teatralnie. - Piłyśmy wino. Bardzo dużo wina, kto by się przejmował jedzeniem - i to wcale nie tak, że nie jest fanką kuchni swojego teścia (nieprawda, nie jest i nigdy nie była), czy że jest do faceta po prostu uprzedzona bo jako jedna z nielicznych wie jaką jest gnidą. Po prostu w tamtym okresie wychodziło się na obiad wino, ewentualny posiłek spożywając w okolicach bliżejśniadaniowych ograniczając się do znalezionego po drodze Subwaya albo ryby z frytkami w Poppies, która wtedy wydawała się być arcydziełem sztuki kulinarnej. Jej, ale by takiej jakieś podłej przekąski zjadła.
- W to ostatnie to akurat nie wątpię - cóż, w końcu kto jak kto ale Julia Crane była jedna wielka z a b a w ą. - Co z tą wystawą? Mogę ci jakoś pomóc? - Ainsley nie miała po drodze z artyzmem wcale a wcale, ale pomoc przyjaciołom była rzeczą świętą do tego stopnia, że gdyby nastała taka potrzeba to przemogłaby się i poprosiła o wsparcie swoją zafiksowaną na punkcie sztuki matkę. To się nazywa poświęcenie dla wyższych celów! - I wypraszam sobie. Ja się wcale po raz kolejny nie zakochałam - rzuciła jak obrażona mała dziewczynka. Zakochiwać się nie musiała, w końcu to pierwsze jej jakoś magicznie nigdy nie przeszło. Czy nie o tym mówiła, wspominając że stała się beznadziejnie zapatrzoną w swojego męża siksą? Właśnie o tym.
malarka — organizująca własną wystawę
35 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
artystyczna dusza, która bezustannie szuka piękna, harmonii oraz odrobiny przygody, ostatnio najpełniej odnajduje je w czułych ramionach Aidena
Julia we wszelakich końcach świata była zaprawiona jak mało kto. Było ich zresztą tak wiele, że faktycznie zaczęła je traktować jak święto ruchome i czekała cierpliwie aż przejdą, by znowu mogła być sobą. Trudno było określić dokładnie na czym to bycie sobą polegało, bo pani Crane pewne nastroje, sympatie i antypatie zmieniały się iście jak w kalejdoskopie, ale była przekonana, że dla niej owa niestałość jest poniekąd rzeczą stałą. Zdecydowanie byłaby bardziej przerażona, gdyby obudziła się pewnego dnia w domu z białym płotkiem i dwójką dzieci, wołających do niej mamo. Tymczasem jednak na nic takiego się nie zanosiło, więc może faktycznie czas najwyższy być bardziej przesądną i pokusić się o jakieś odczynienie uroku za pomocą kryształów?
Zupełnie się na tym nie znała, jak i na Szkocji, choć klimat Bronte wdarł się w jej krwiobieg i został na dobre. W końcu każdy miał swojego Heathcliffa, prawda?
- Myślałam, że to dlatego, że nawet faceci u was noszą kilty - odpowiedziała swobodnie i roześmiała się, bo jakoś nie umiała sobie zestawić tej czempionki i bogatego dziecka uznanych rodziców z wizją przesądnej panienki, która histeryzuje, bo na ślub nie znajdzie niczego dostatecznie starego. Albo pożyczonego, bo przecież obyczaj nakazywał, by należało to do kochającej się pary, a w ich kręgach łatwiej było o dobre akcje niż małżeństwo. Julia na palcach jednej ręki mogła policzyć te, które przetrwały uczuciową zawieruchę i nie oparły się pokusie wymienienia na lepszy model. Sama kiedyś stanęła przed tym dylematem i od tamtej pory była szczęśliwą rozwódką, która już nie paliła się do podobnych bzdur jak ponowne zamążpójście.
Z pewnym dystansem, a nawet rozbawieniem obserwowała więc jak Ainsley wyciąga telefon i skrobie kilka słów dla ukochanego mężusia, któremu nagle się przypomniało, że łańcuch jego żony jest za krótki i może się zerwać. Nie brzmiało to miło i w myślach skarciła się za tego typu postrzeganie każdego związku, ale nie mogła nic poradzić na to, że była przesiąknięta filozofią ludzi, którzy tego typu sakrament traktowali jak ponurą ostateczność. Właściwie nawet śmierć i okadzanie trumny były lepsze niż pakowanie się w relację tak długodystansową i niekonieczną ze względu na majątek.
Julia była typem, który na małżeństwo patrzyła jak na długą tablicę, pełną minusów, tak jaskrawo wypunktowanych, że wcale nie dziwiła się Flannowi, że wreszcie zbuntował się i poszedł szukać szczęścia poza tym uświęconym związkiem. W końcu bycie w monogamii w każdy sposób ograniczało frajdę. Nie zamierzała jednak powiedzieć tego Ainsley, która od nich różniła się tym, że dopiero stawała przed ołtarzem i jeszcze wierzyła, że to raz, a na dobre.
O słodka naiwności!
- W zasadzie to nie moja sprawa - rzuciła więc odnośnie małżeństwa swojego kumpla, a wiadomo, że tego typu słowa wypowiada się jako zabezpieczenie przed plotkami, które się powtarza - ale nie byłabym taka zła, gdyby to nie wypaliło. Flann się strasznie marnuje przy niej, głównie artystycznie - choć korciło, żeby dodać, że i jako mężczyzna, ale przecież nigdy nie postrzegała w tak żałośnie wąskich etykietkach. Wręcz przeciwnie, w przyjacielu widziała znacznie więcej niż osobę, którą mogłaby z raz przelecieć i zapomnieć. To pewnie dlatego nigdy między nimi do niczego takiego nie doszło, choć nie była pewna czy pogardziłaby taką okazją. Jak na razie jednak wolała unikać nie tylko zobowiązań, ale i kłopotów, a żonaty (wciąż) mężczyzna zdecydowanie znajdował się na tej skali.
Roześmiała się, gdy Ainsley jednak zaproponowała jej gościnę.
- Pamiętaj, że mogłabym wtedy cię nawiedzać. Jesteś przesądna, więc uważaj na to, co proponujesz - i wcale nie oglądała się za siebie czy nie ściszała głosu. Cała Julia, zawsze potrafiła narobić wokół siebie sporo szumu i nigdy nie brała jeńców, choć większość ludzi bywało oburzonych. Nie przejmowała się tym jednak, jak i faktem, że nie była klasyczną pięknością, które podziwiała jako młoda studentka sztuk pięknych.
Machnęła więc ręką.
- Och, dobra, pewnie umiałabym zbałamucić każdego. Flanna jednak nie chcę - stwierdziła całkiem szczerze i mimo wszystko wraz ze słowami Ainsley przeniosła się do Londynu. Tego orzeźwiająco chłodnego miasta, gdzie w pubach lały się nieprzyzwoite wręcz ilości piwa, a one debatowały nad Tamizą o wszystkim i o niczym. Tamte wspomnienia jednak miały cierpki smak za sprawą jednego wieczoru, po którym nie wróciła już do swojego wynajmowanego apartamentu. Nigdy jednak nie drążyła tej historii z nikim i teraz też roześmiała się zupełnie jakby tamto nie miało miejsca.
- Nie sądziłam jednak, że to będzie twój wieczór panieński. Chciałabym zorganizować ci taki prawdziwy! - złapała ją za ramię i choć padł tryb przypuszczający to Ainsley już musiała się szykować na imprezę, po której nie będzie wiedzieć gdzie się znajduje ani za kogo wychodzi za mąż. Cóż, u Julii słowo się rzekło i nie było żadnego, przewidzianego sprzeciwu.
Pewnie dlatego już wyjęła telefon i szukała odpowiedniego miejsca.
- W wystawie? Nie, mam Flanna - rzuciła obojętnie, zupełnie jakby to ważne wydarzenie w jej życiu było niczym w porównaniu z imprezą na cześć Ainsley. Cała Julia- dla przyjaciół skoczyłaby w ogień i właśnie ten płomień mógł ją nieźle poparzyć, bo choć nie chciała, musiała się przyjrzeć bliższej tej cudownej miłości.
- Dobra, dobra, cokolwiek czujesz, muszę ci współczuć - rzuciła bardziej jak ona, ale nie zamierzała pozwolić, by panna młoda poczuła się urażona, bo zaraz mocno ją objęła i roześmiała się, bo akurat wyświetliła się telefonie Ainsley wiadomość od Dicka.
dick
pics or it didn't happen
Ainsley Remington
ODPOWIEDZ