komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
fifty four
mathilde & ephraim
Wypowiedziała miękko jego stopień oraz nazwisko, a on potwierdził skinieniem głowy.
Proszę za mną, zaprowadzę pana do Klubu Admiralskiego. Za chwilę przyniosę tam panu bilet i paszport.
Zerknął na psa, zastanawiając się, czy jeśli mieli do niego sprawę w Klubie Admiralskim, musieli również liczyć się z jego towarzyszem. Bez słowa pomaszerował jednak za kobietą szerokim korytarzem, czując, że wszystko, co właśnie miało miejsce, tworzyło w jego umyśle zdecydowanie więcej pytań aniżeli odpowiedzi. Minęli stanowisko ochrony lotniska i przeciąwszy hol, zatrzymali się przed solidnymi dębowymi drzwiami, które strzegły wstępu do poczekalni pierwszej klasy. Stewardesa pchnęła je, skinęła głową portierowi i poprowadziła kapitana w kąt sali, do stolika z tabliczką „zarezerwowane". Obok fotela, w którym go posadzono, stał telefon, natychmiast też zjawiła się kelnerka, proponując drinka albo kawę. Ktoś wysoko postawiony przetarł mu szlak, co do tego nie było wątpliwości. Rozkaz przychodził z samej góry, a to oznaczało tylko jedno — nikt z pracowników Australian Airlines, mało tego, nikt z dowództwa Royal Australian Navy nie był wtajemniczony w naturę sprawy. I chociaż Ephraim nie sądził, iż chodziło o sprawę natury bezpieczeństwa narodowego, pozostawał uważny. Nie posiadał aż tak istotnego stopnia, aby absorbowano go podobnymi sprawami. Był za nisko rangą, ale coś było na rzeczy. Zdecydowanie. Czyżby coś stało się ojcu? Nie dostał jednak informacji od mamy, więc co? Zapowiedziano lot i po chwili Ephraim siedział już na swoim miejscu w pierwszej klasie, myśląc przez chwilę o swoim psie, który znajdował się już w specjalnej części luku bagażowego. Na szczęście dla kapitana sąsiedniego fotela nikt nie zajmował — wszak czekało go dwadzieścia godzin podróży. Podczas zresztą których skupił się na pracy i dokumentacji, nie chcąc zmarnować ani chwili. Zadzwonił także do Pameli i dzieciaków, aby poinformować ich o tym, co się stało. Nie umiał jednak odpowiedzieć na pytanie fracasz do nas, papo? Może i wracał do Australii, ale nie wiedział, czy miał pojawić się także w Lorne. Mógł być wszak odesłany momentalnie do Muharraqu.
Przed lądowaniem w Canberze, ogolił się i o czwartej wieczorem, odświeżony, ale w nie najlepszym nastroju, wkraczał do terminalu australijskiego portu lotniczego Canberra. Przeprowadzono go przez kontrolę paszportową, w sali odpraw celnych odebrał torbę, a także psa i wyszedł przez zieloną bramkę dla podróżnych, którzy nie mają nic do zadeklarowania, i oddał się pod opiekę kierowcy sztabowemu Royal Australian Navy oraz kobiecie oficerowi, którzy na niego czekali.
Zajął w milczeniu miejsce na tylnej kanapie samochodu i zdał się na kierowcę, który sprawnie przebił się przez poranny szczyt do M4. Stamtąd, okrężną trasą przez zachodnie przedmieścia, dojechali do Russell Offices, położone na przedmieściach stolicy. Minęli wartownika przy bramie, przejechali przez pusty placu i zatrzymali się przed głównym budynkiem. Biura admirała Christophera Smitha, dowódcy floty Royal Australian Navy, znajdowały się na piętrze. Porucznik flagowy uścisnąwszy Burnettowi dłoń, wprowadził go do sali znajdującej się za następnymi drzwiami i przedstawił szefowi sztabu admirała. Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy przeciągać sprawę. Proszę mi powiedzieć, jaką lubi pan kawę i idziemy od razu do szefa.
Szef floty, admirał Smith podniósł się zza biurka i podał gościowi rękę. Jak większość mężczyzn był niższy od Ephraima, ale szczupły i trzymał się bardzo prosto – typowy mundurowy. Kapitan znał jego historię. Wiedział, że ten człowiek wiele lat spędził na morzu i wiedział, że admirał Smith był jednym z najlepszych kapitanów łodzi podwodnych. Trzej mężczyźni usiedli, zamienili kilka zdawkowych uwag na temat tegorocznego stanu pogody zarówno w Australii, jak i w Zatoce Perskiej, a potem... Potem w sumie wszystko samo się potoczyło. Wrócił do Lorne Bay z nowym stanowiskiem i informacją o tym, że od tego momentu miał pracować na lądzie. Dowodzenie nad HMAS „Adelaide” miał przejąć ktoś inny i chociaż Ephraim wiedział, że nie miało to trwać wiecznie, poczuł żal. A rozstrojenie i rozbicie zaprowadziło go ku jedynej osobie, która mogła cokolwiek na to poradzić. Dlatego więc był tam — w Sapphire River wpatrując się w imię i nazwisko wypalone na nagrobkowej płycie. W datę jego śmierci.
Mathilde Hawkins-Saroyan
about
suddenly she realized that what she was regretting was not the lost past but the lost future, not what had not been but what would never be
one
saying goodbye to you torn my heart out of my body
Ephraim Burnett
Ephraim Burnett
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Każdy przeżywał żałobę na swój sposób. Nikt nie mógł powiedzieć, ile to będzie trwało, ale po tych latach Ephraim zdawał się wcale nie oswajać się z myślą utraconej części siebie. Brak wciąż był takim samym brakiem, jakim był wówczas. Bo bez względu na to, co się działo wokół, bez względu na problemy z Pamelą, to Gabriel był z nim najdłużej. Jeszcze zanim powitali do swojej dziecięcej grupy Abrahama, byli we dwóch. Tak drastycznie różni, ale równocześnie dopełniający się w ten braterski sposób. Nie było między nimi także momentów, których nie wykorzystali. Pływali ramię w ramię jeszcze zanim wsiedli za koło samochodu. Brali udział w dziecięcych regatach, aby później przejść do młodzieżowych i w końcu reprezentować w mundurach marynarkę wojenną. Byli tacy niewinni. Tacy wolni. I żywi. Wszystkie te wspomnienia wydawały się świeże — moment, w którym obaj salutowali, służąc ramię w ramię na tym samym okręcie; odbierając odznaczenia; świadkując na swoich ślubach; spotykając się pod wejściem do przedszkola swoich dzieci. Równocześnie co innego także było świeże — sznur wyprostowanych marynarzy stojących w równej linii przy wykopanym grobie. Śnieżna komandorska biel kontrastująca z czernią przybieraną przez rodzinę zmarłego. Grudka ziemi opadająca na ułożoną trumnę przykrytą australijską flagą. Oddanie honoru. Odgłosy wystrzałów salwy honorowej roznoszące się po płaskim terenie cmentarza. Ściągnięcie z głowy czapki. Przetarcie upalonego słońcem czoła. I nawet teraz zdawał się doskonale pamiętać, jak wyglądał cmentarz w dniu, w którym chowali Gabriela. Biel i czerń. Biel i czerń…
Nie zauważył jej przybycia. W tym stanie nie było to zaskakujące, gdy całkowicie pozwolił sobie na odpłynięcie myślami w odmiennym od aktualnego kierunku. Mimo to, pojawiając się w rocznicę śmierci, sądził, że Mathilde była na cmentarzu rano. Podejrzewał, że jeden z bukietów znajdujących się przy nagrobku był od niej, ale mylił się. Wystarczyło krótkie zerknięcie w jej stronę, by dostrzec brak synka u boku. - Wybacz - odpowiedział, cofając się automatycznie i robiąc kobiecie miejsce w dojściu do grobu. W końcu sądził, że był cały czas sam, a po pojawieniu się Saroyan równowaga sił momentalnie się zmieniała. Ona miała większe prawo do tego, aby znajdować się bliżej męża i tak naprawdę Ephraim czuł się nie na miejscu. Będąc tam, razem z nią. Po prostu zdawało się, że okradał ją z prywatności. Ale nie mógł także odejść. Wycofał się parę kroków, przenosząc spojrzenie na resztę cmentarza i pozwalając, aby kobieta miała chwilę dla siebie. Której na pewno nie chciała współdzielić z jego osobą. Komodor — wciąż ciężko było mu nawyknąć do nowego tytułu — taksował wzrokiem okolicę, zastanawiając się nad kolejnymi krokami. Chociaż tak naprawdę starał się nie myśleć o Mathilde. Po śmierci Gabriela kontakt z drugą połówka zmarłego przyjaciela ograniczał się tak naprawdę do wymiany wiadomości odnośnie Noah. Bo chociaż Ephraim chciał wspierać kobietę, ich relacja nie należała do łatwych nawet za życia marynarza. Burnettowi wydawało się, że Mathilde za nim nie przepadała, a i on sam nie posiadał charakteru wybiegającego w przód. Nie konfrontował się tam, gdzie czuł, że nie było potrzeby czy nie był mile widziany. Gabriel zawsze powtarzał, żeby się nie przejmował. To tylko kobiece gry, chłopie. Jedno mówią, drugie myślą. I może miał rację, ale Burnett nigdy nie był w tym najlepszy — rozszyfrowywaniu płci przeciwnej. Wiedział, co zrobić w chwili zagrożenia, ale przy płci przeciwnej tracił całą odwagę. Po prostu taki był. Nawet teraz. - Na dobrą sprawę nie powinno mnie tu być - powiedział cicho, chcąc jakoś się wytłumaczyć, ale równocześnie powiedzieć coś, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. W końcu... Ciężko było znaleźć mu odpowiednie słowa. W ich duecie to Gabriel zawsze mówił, Ephraim zaś preferował czyny. - Ściągnęli mnie szybciej - dodał na koniec, nie chcąc mówić więcej. Nie chcąc zakłócać ciszy i spokoju, jakie panowały na cmentarzu. I tak naprawdę nie chciał jeszcze bardziej mieszać w atmosferze niezręczności, jaką właśnie odczuwał, przebywając w towarzystwie Mathilde.
Mathilde Hawkins-Saroyan
Nie zauważył jej przybycia. W tym stanie nie było to zaskakujące, gdy całkowicie pozwolił sobie na odpłynięcie myślami w odmiennym od aktualnego kierunku. Mimo to, pojawiając się w rocznicę śmierci, sądził, że Mathilde była na cmentarzu rano. Podejrzewał, że jeden z bukietów znajdujących się przy nagrobku był od niej, ale mylił się. Wystarczyło krótkie zerknięcie w jej stronę, by dostrzec brak synka u boku. - Wybacz - odpowiedział, cofając się automatycznie i robiąc kobiecie miejsce w dojściu do grobu. W końcu sądził, że był cały czas sam, a po pojawieniu się Saroyan równowaga sił momentalnie się zmieniała. Ona miała większe prawo do tego, aby znajdować się bliżej męża i tak naprawdę Ephraim czuł się nie na miejscu. Będąc tam, razem z nią. Po prostu zdawało się, że okradał ją z prywatności. Ale nie mógł także odejść. Wycofał się parę kroków, przenosząc spojrzenie na resztę cmentarza i pozwalając, aby kobieta miała chwilę dla siebie. Której na pewno nie chciała współdzielić z jego osobą. Komodor — wciąż ciężko było mu nawyknąć do nowego tytułu — taksował wzrokiem okolicę, zastanawiając się nad kolejnymi krokami. Chociaż tak naprawdę starał się nie myśleć o Mathilde. Po śmierci Gabriela kontakt z drugą połówka zmarłego przyjaciela ograniczał się tak naprawdę do wymiany wiadomości odnośnie Noah. Bo chociaż Ephraim chciał wspierać kobietę, ich relacja nie należała do łatwych nawet za życia marynarza. Burnettowi wydawało się, że Mathilde za nim nie przepadała, a i on sam nie posiadał charakteru wybiegającego w przód. Nie konfrontował się tam, gdzie czuł, że nie było potrzeby czy nie był mile widziany. Gabriel zawsze powtarzał, żeby się nie przejmował. To tylko kobiece gry, chłopie. Jedno mówią, drugie myślą. I może miał rację, ale Burnett nigdy nie był w tym najlepszy — rozszyfrowywaniu płci przeciwnej. Wiedział, co zrobić w chwili zagrożenia, ale przy płci przeciwnej tracił całą odwagę. Po prostu taki był. Nawet teraz. - Na dobrą sprawę nie powinno mnie tu być - powiedział cicho, chcąc jakoś się wytłumaczyć, ale równocześnie powiedzieć coś, co mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. W końcu... Ciężko było znaleźć mu odpowiednie słowa. W ich duecie to Gabriel zawsze mówił, Ephraim zaś preferował czyny. - Ściągnęli mnie szybciej - dodał na koniec, nie chcąc mówić więcej. Nie chcąc zakłócać ciszy i spokoju, jakie panowały na cmentarzu. I tak naprawdę nie chciał jeszcze bardziej mieszać w atmosferze niezręczności, jaką właśnie odczuwał, przebywając w towarzystwie Mathilde.
Mathilde Hawkins-Saroyan
about
suddenly she realized that what she was regretting was not the lost past but the lost future, not what had not been but what would never be
Wiedziała o żałobie niemal wszystko, jeszcze zanim sama jej doświadczyła. Tak przynajmniej myślała, przeczytawszy niezliczoną liczbę książek, publikacji i badań, a co najważniejsze, wysłuchawszy — z pierwszej ręki — dziesiątek historii o stracie i niemożliwym do opisanym smutku. Dostrzegała ból, rozumiała go, momentami miała wrażenie, że fizycznie go czuje, ale to zdaje się tylko zwyczajna ludzka empatia. Ta sama, przez którą wiecznie balansowała na cienkiej granicy między ludzkim odruchem, by ująć komuś cierpienia, wziąć cześć tego bólu na siebie, a dystansem i starannie dobraną maską, których wymagała od niej jej praca.
Tamtego dnia, nie była w stanie dostrzec otaczającego ją bólu, był oślepiający. Nie była w stanie go zrozumieć, i naprawdę nie próbowała. Nie chciała. Za to czuła go każdą częścią ciała, które miało rozpaść się na maleńkie kawałeczki. Czekała, jakby miało to nastąpić już zaraz, w kolejnej sekundzie. Czekała, czekała… Do dziś, wracając myślami do tamtego ranka, słyszała pierwszy huk salwy honorowej, który na moment wyrwał ją z letargu, była przekonana, że to już, już koniec. Spodziewała się poczucia ulgi, którą sama sobie obiecała, czekając, ale ta nigdy nie nadeszła. W ślad za pierwszym wystrzałem, rozbrzmiały dwa kolejne, które spłoszyły z drzew pozostałe ptaki. To był koniec. Nie pamiętała nic z tego, co miało miejsce później, tylko ludzi, którzy jeden po drugim, podchodzili i odchodzili, składali kondolencje, niektórzy się przedstawiali, ale dziś, we wspomnieniach wszyscy mają jedną twarz.
Niesamowicie podobną do tej, którą miała przed sobą.
Dopiero słysząc jego przeprosiny, dotarło do niej, jak źle dobrała słowa, choć pomyślała tak tylko dlatego, że chodziło o niego. Jeszcze przez chwilę nie odrywała od niego wzroku, gdy się odsunął, próbując dojść do tego, ile w tym geście zwykłego odruchu, ale ile ostentacji. Mam nadzieję, że to słowo istnieje, bo żadne inne nie przychodzi mi do głowy! Trwało to zaledwie chwilę, wyrwana z zamyślenia, przypomniała sobie o kwiatach, których płatki próbowała poprawić w nerwowym odruchowo. Przyklęknęła przy nagrobku i ułożyła kwiaty pośrodku, blisko kamiennej płyty. Jak setki razy wcześniej, choć po raz setny, inaczej. I nie, nie mowa o kwiatach, a o tym jak się czuła, wiedząc, że stoi obok.
— Nie powiedziałam, że mi to przeszkadza — odparła, widząc kątem oka, jak cofnął się o kolejnych kilka kroków, lecz nie spojrzała w jego stronę. Uparcie wpatrywała się w złote litery na płycie, nie mogąc zignorować myśli, która już od chwili, gdy dotarło do niej, kto stoi nad grobem, huczała jej w głowie. Nie chciałbyś tego. Prawda? Niechciał byś widzieć nas takich, dwoje obcych sobie ludzi. Nie chciałbyś, bym traktowała go w ten sposób, prawda? Wiem. Zamrugała na prędko, próbując powstrzymać nabywające do oczu łzy. Niemal słyszała w głowie jego głos. Nie raz potrafiła odbyć z nim całe rozmowy, zwykle wtedy zaczynała zastanawiać, czy to wciąż tęsknota czy zwyczajnie traciła zmysły.
— Cieszę się, że jednak jesteś — opowiedziała równie cicho, czując jak łamie jej się głos, po części dlatego że nie spodziewała się tego powiedzieć… ani głośno ani w ogóle. Nie była też pewna, czy ją usłyszał, dlatego też odruchowo obejrzała się przez ramię, zupełnie jakby spodziewała się, że brunet postanowił odwrócić się na pięcie odejść. A to, jej zdaniem, byłoby do niego podobne... — Noah na pewno chciałby Cię zobaczyć, ale nie mogłam dziś… — urwała, czując że niepotrzebnie się tłumaczy, nie wiedziała dlaczego, skąd to nagłe poczucie winy, w światle tego, jak wyglądały ostatnie trzy lata. — Nie czuj się zobowiązany…
Ephraim Burnett
Tamtego dnia, nie była w stanie dostrzec otaczającego ją bólu, był oślepiający. Nie była w stanie go zrozumieć, i naprawdę nie próbowała. Nie chciała. Za to czuła go każdą częścią ciała, które miało rozpaść się na maleńkie kawałeczki. Czekała, jakby miało to nastąpić już zaraz, w kolejnej sekundzie. Czekała, czekała… Do dziś, wracając myślami do tamtego ranka, słyszała pierwszy huk salwy honorowej, który na moment wyrwał ją z letargu, była przekonana, że to już, już koniec. Spodziewała się poczucia ulgi, którą sama sobie obiecała, czekając, ale ta nigdy nie nadeszła. W ślad za pierwszym wystrzałem, rozbrzmiały dwa kolejne, które spłoszyły z drzew pozostałe ptaki. To był koniec. Nie pamiętała nic z tego, co miało miejsce później, tylko ludzi, którzy jeden po drugim, podchodzili i odchodzili, składali kondolencje, niektórzy się przedstawiali, ale dziś, we wspomnieniach wszyscy mają jedną twarz.
Niesamowicie podobną do tej, którą miała przed sobą.
Dopiero słysząc jego przeprosiny, dotarło do niej, jak źle dobrała słowa, choć pomyślała tak tylko dlatego, że chodziło o niego. Jeszcze przez chwilę nie odrywała od niego wzroku, gdy się odsunął, próbując dojść do tego, ile w tym geście zwykłego odruchu, ale ile ostentacji. Mam nadzieję, że to słowo istnieje, bo żadne inne nie przychodzi mi do głowy! Trwało to zaledwie chwilę, wyrwana z zamyślenia, przypomniała sobie o kwiatach, których płatki próbowała poprawić w nerwowym odruchowo. Przyklęknęła przy nagrobku i ułożyła kwiaty pośrodku, blisko kamiennej płyty. Jak setki razy wcześniej, choć po raz setny, inaczej. I nie, nie mowa o kwiatach, a o tym jak się czuła, wiedząc, że stoi obok.
— Nie powiedziałam, że mi to przeszkadza — odparła, widząc kątem oka, jak cofnął się o kolejnych kilka kroków, lecz nie spojrzała w jego stronę. Uparcie wpatrywała się w złote litery na płycie, nie mogąc zignorować myśli, która już od chwili, gdy dotarło do niej, kto stoi nad grobem, huczała jej w głowie. Nie chciałbyś tego. Prawda? Niechciał byś widzieć nas takich, dwoje obcych sobie ludzi. Nie chciałbyś, bym traktowała go w ten sposób, prawda? Wiem. Zamrugała na prędko, próbując powstrzymać nabywające do oczu łzy. Niemal słyszała w głowie jego głos. Nie raz potrafiła odbyć z nim całe rozmowy, zwykle wtedy zaczynała zastanawiać, czy to wciąż tęsknota czy zwyczajnie traciła zmysły.
— Cieszę się, że jednak jesteś — opowiedziała równie cicho, czując jak łamie jej się głos, po części dlatego że nie spodziewała się tego powiedzieć… ani głośno ani w ogóle. Nie była też pewna, czy ją usłyszał, dlatego też odruchowo obejrzała się przez ramię, zupełnie jakby spodziewała się, że brunet postanowił odwrócić się na pięcie odejść. A to, jej zdaniem, byłoby do niego podobne... — Noah na pewno chciałby Cię zobaczyć, ale nie mogłam dziś… — urwała, czując że niepotrzebnie się tłumaczy, nie wiedziała dlaczego, skąd to nagłe poczucie winy, w światle tego, jak wyglądały ostatnie trzy lata. — Nie czuj się zobowiązany…
Ephraim Burnett