pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Miała nie jechać.
Żółta taksówka wiozła ją wzdłuż wszelakich pól, wąskich dróżek - co i rusz spoglądała przez okno - w dłoni zaś ściskając białą kopertę. Maeve Brighton urodziła dziecko, dziewczynkę imieniem Felicty - było to zapewne wielkie wydarzenie pośród hrabstwa, wysoko urodzonych Brytyjczyków. Deonne również odczuwała szczęście, może nie tak oczywiste - lecz kiedy przyjeżdżała do Lynmouth - zwykle wiązało się to z dużą sympatią wobec niej poprzez ród Brighton.
Zdziwiła się kiedy przyszło zaproszenie na chrzciny - nie była z nimi blisko, nie aż tak aby pojawiać się na rodzinnych zjazdach. Czyżby Eamon maczał w tym palce? A może to była zwykła pomyłka? Niestety nie mogła być, ponieważ na pięknie ozłoconej kartce widniało blondynki nazwisko. Mimo to coś jej nie grało - nie był to zamiar z jakim wsiadała do samolotu - lecz nie potrafiła się go wyzbyć; pytanie brzmiało jednak po co jechała? By zobaczyć małego brzdąca, którego przez lat samej nie było jej dane mieć? By na nowo wchłonąć najpiękniejszy krajobraz małej wsi i spróbować zapamiętać go na zawsze? Tak jak za każdym razem gdy Korven zabierał ją do swej letniej posiadłości? Czy chęć znalezienia się ponownie w Anglii była bardziej skomplikowana?
Od zamieszkania w Australii minęło zaledwie dwa miesiąca, wciąż nie potrafiła się w niej odnaleźć - była zupełnie różna od miast czy państw, w których dane było kobiecie przebywać - poza tym w samym aspekcie przebywania w Lorne Bay - było o wiele więcej problemów - wciąż bała się, że ktoś mógłby ją namierzyć - połączyć kropki, że jej natychmiastowy wyjazd wiązał się z makabrycznym wydarzeniem. Nadal istniał w niej stan żałoby - bezustannie nie umiała pochodzić się z nagłą śmiercią młodszej siostry. Była w rozsypce, zanurzona w otchłani rozpaczy - zapomniała co to oznacza szczęście. Może chciała, aby Anglia jej to przypomniała? Zawsze gdy tu była czuła się dobrze - europejskie powietrze oddziaływało na nią kojąco - lecz nie mogła się okłamywać, był również inny aspekt zmiany decyzji co do przylotu. Chciała go zobaczyć. Nie wiedziała czy się pojawi - nikt tego nie wiedział. Korven zniknął dokładnie w tym samym czasie co ona - ponoć z nikim nie utrzymywał kontaktu. Słyszała (a raczej powiadomił ją o tym Jonathan), iż rozpłynął się w powietrzu. Co się wydarzyło? Dlaczego zamknął się na świat? Kto był tego powodem? To takie frustrujące, iż na pytania związanie z nim nigdy nie potrafiła odnaleźć odpowiedzi. Był mistrzem zagadek.
Siedemnaście godzin lotu, trzy godziny jazdy do posiadłości Brightonów - mogłyby wykończyć każdego, zdążyła jedynie pozostawić rzeczy w wynajętym pokoju hotelowym nieopodal - i pieszo dotarła na miejsce. Widok ogromnego domu, nawet po raz setny - każdemu zapierałby dech w piersiach. Był doskonały, stary - lecz wciąż pozostawał w nim klimat niegdyś przebywających tutaj ludzi z arystokracji. Dało się wyczuć ten aromat, rezydencja musiała liczyć przynajmniej z pięćset lat. Kilkanaście pokoleń, a teraz miło odbyć się nabożeństwo kolejnego. Weszła do środka - panował doskonały wystrój - biegającej wszędzie służbie musiało zająć to kilka godzin. Niestety, lecz Britton nie do końca mogła się w tym odnaleźć. Kiedy mieli iść do kościoła teraz czy za kilka godzin?
Piękna, opinająca jej ciało czarna sukienka - niekoniecznie komponowała się w jasnych kolorach innych gości. Powinna założyć kapelusz? Lepiej by było gdyby więcej przeczytała o tutejszych obyczajach. Jedyne na co w tej chwili mogła się powoływać - to nagła zmiana zdania dotycząca przyjazdu.
Po niecałym kwadransie wszyscy zebrani skierowali się do domu Bożego, stała z tyłu w ciszy przyglądając się uroczystości. Mała Feli - w białej sukience wyglądała przepięknie, a jej płacz zaraz po zamoczeniu mogli usłyszeć na drugim końcu kraju. Powrót był cichy, rodzice z małą szli z przodu - zebrani tuż za nimi. Deonne mogłaby przysiąść, że w tak małej wiosce podczas tej drogi naliczyła z trzy kościoły. Naprawdę wierzący naród - nic dziwnego, że Eamon był tak oddany Bogu.
Siedziała przy stole, niektórzy jedli - inni tańczyli, lub rozmawiali w gronie. Niestety, lecz wciąż nie wiedziała, dlaczego się tu znalazła - może chodziło o prezent (była przecież kasiasta), lub rzeczywiście była to zwykła pomyłka. W drobnej dłoni trzymała drinka (czwarty) pomimo tak krótkiego pobytu i wtedy... go ujrzała. Stał tam przed nią - kilka stóp, rzadko się śmiał, lecz kiedy to się działo - poznałaby ten odgłos wszędzie. Nie przestraszyła się, to był główny powód dlaczego tu się znalazła. Bez spuszczania wzroku w ciszy oczekiwała by on również spojrzał - wtedy gdy prawie miało się tak stać - poczuła jak została szarpnięta za dłoń. - Jonathan! - automatycznie się podniosła wtulając w jego (wciąż kruche) ciało.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
#3

Eamon nie zamierzał przyjeżdżać na chrzciny małej Felicity. Właściwie, nie miał zamiaru wylatywać z Madery przez kolejne dwa miesiące; ale po głębszym zastanowieniu perspektywa spędzenia odrobiny czasu w Lynmouth jawiła się niby pokusa nie do ominięcia. Brunet nie pojawił się już na weselu niedoszłej małżonki, więc nieobecność na kolejnym wydarzeniu takiego sortu byłaby widziana jako jawna potwarz a nawet próba upokorzenia dziewczęcia. Wiele osób szeptało, iż nie pojawiając się na ślubie Korven deklarował bezustanną miłość do eks-narzeczonej. Idioci. Chociaż zwykle nie robił sobie wiele ze zdania kretynów, tym razem mężczyzna przyszedł do kościoła ubrany w nowy, szyty na miarę garnitur. W zasadzie pieniądze poszły w błoto, gdyż garniak wyglądał dokładnie tak jak co najmniej trzy inne – klasyczna czerń, lekko połyskliwa i błyszcząca w lejącym się z nieba upale.
Przylot Brytyjczyka musiał okazać się szokujący, musiał wygenerować miliard plotek. Szkoda mu było zabierać Felly światła reflektorów, toteż trzymał się w nawie bocznej; w półcieniu wyblakłych witraży. Stojący obok chuderlawy Jonathan (najlepszy przyjaciel, rasowy arystokrata o odmiennej orientacji – nie pan młody noszący to samo imię) poruszał się niespokojnie z całą pewnością nie potrafią godziny wytrzymać bez papierosa. Koniec końców panowie udali się na zewnątrz nieco przed zakończeniem mszy (aczkolwiek Jon musiał ciągnąć Eamona za rękaw co najmniej kwadrans; by finalnie wymusić na nim wyjście). Zerknięcia zaciekawionych ludzi brunet zaczął naliczać stojąc pod rosłą jabłonką.
Miniony rok spędził podróżując po Europie – Belgia, Paryż, Berlin... Wreszcie zaszył się na portugalskiej wyspie i póki co cieszył go spokój. W Niemczech miał całkiem sporo do roboty, więc taka odmiana bardzo przypadła mu do gustu. Bardziej niż się spodziewał. Nie wiedział, że cieszy się ostatnimi tygodniami jakiejkolwiek harmonii. Już niebawem miał wybrać się do Włoch, wziąć pechowe zlecenie, poznać swego prywatnego kata, stracić rękę i wszelką nadzieję na przyszłość. Aktualnie jednak świat wydawał mu się całkiem przyzwoitym miejscem. Ah, łatwo o takie wyroki nad rzeczywistością tkwiąc w chłodzie i oglądając piękne, letnie popołudnie na wsi.
Wyglądał całkiem dobrze. Od spacerów pod maderyjskim słońcem dorobił się ładnej, delikatnej opalenizny – robiła wrażenie wyłącznie przez wzgląd na fakt, iż zwykle Eamon chodził blady jak ściana. Czarne, nieco dłuższe włosy podwijał mu wiatr. Ogolone policzki, nonszalancka postawa, delikatny uśmiech raz po raz transformujący w wyraz większego rozbawienia; kiedy Jonny mówił mu półszeptem najświeższe ploteczki prosto z „salonów”.
Przyjęcie po chrzcinach odbywało się na terenie letniej posiadłości Brightonów. Korven miał spędzić na nim zaledwie godzinę bądź dwie i prędko ulotnić się do własnego domu – mieszczącego się przecież w sąsiedztwie. – Nie możesz mnie zostawić! – pomarudziwszy Jon wcisnął sobie miedzy wargi kolejnego papierosa. Stali przy szwedzkim stole, z zainteresowaniem lustrując rozłożone na talerzach jedzenie. – Nie widziałem Cię całe wieki!!Rok. W porządku, nieco ponad rok...Całe wieki. – Jonny nie dał się poprawić a nawet zgromił Korvena urażonym wzrokiem. W międzyczasie wbił widelczyk w krewetkę, przyjrzał jej się z nieufnością, by wreszcie po paru sekundach zastanowienia wcisnąć ją na talerz detektywa. – Zrób jej przesłuchanie i oceń czy świeża. Boooże... zazdroszczę Ci wojaży!! – przesadne wzdychanie miało na celu odwrócenie uwagi od smutnego intruza patrzącego paciorkowatymi oczyma na Eamona i wyczekującego na wyrok. – Londyn jest przeraźliwie nudny. Szczególnie o tej porze roku. – wzruszywszy ramionami blondyn pokręcił łepetyną na własną niedolę. Jak gdyby nie był dzianym dziedzicem, którego jedynym problemem był wybór syropu do kawy lub skomponowanie deski serów – oczywiście była to forma hobby łącząca się z nieustannym wirem „czerwonych imprez” organizowanych przez Jona za ojcowskie pieniądze. Wyraz buntu absolutnego, ostatnie tchnienie umierającej wolności. A raczej tchnienia wydawane przez istotę całkowicie obdartą z owej wolności. Jon był bowiem zaręczony. Wszedł z ojcem w układ – nie miał innego wyboru. Za miesiąc miał wziąć cichy, kameralny ślub z córką bogatego bankiera o zacnym nazwisku. Dziadek dziewczyny znał się z dziadkiem Brightona i tak oto narodził się pomysł na sojusz. Chłopak nie dostał wyboru – spłodzi syna albo zostanie odcięty od fortuny. Jon nie nadawał się do pracy. Starał się postawić na swoim, ale któregoś wieczora po dokładnym rozważeniu „za” i „przeciw” skapitulował. Wszyscy wiedzieli o jego skłonnościach, niemniej nie miało to znaczenia jak długo przedłuży ród. „Czerwone imprezy” zwane również „klubem książki” były po prostu przyjęciami zrzeszającymi pewną konkretną mniejszość, mocno zakrapianymi najlepszym winem. Brighton Senior przymykał na te wybryki oko, przynajmniej póki co.
Cała sytuacja nie zabiła ducha wesołego Brightona Juniora powtarzającego: Mogło być gorzej. I miał rację! Śledczy podziwiał tę lekkość z jaką przyjaciel przechodził przez życie. Wiele lat obserwował go i próbował nauczyć się lustrzanej swobody – na próżno. Jonathan posiadał jakieś tajemne receptury na kompletne wyjebanie. – Nic nie stoi Ci na przeszkodzie przed wyjazdem. Myślę, że powinieneś wyjechać. Wróć ze mną na Maderę! Niedługo udam się w dalszą podróż, ale póki co możesz spać na „mojej” kanapie. Dobrze Ci to zrobi przed Wielkim Dniem, huh? Nie najgorsze miejsce. Nazywają ją „wyspą wiecznej wiosny”. No i mają wspaniałe wi-... Czy Ty mnie słuchasz? –Eamon wywrócił oczyma. – Nie słucha mnie. – nie słuchał. Zwęszył trop i po chwili zniknął w tłumie, palcem wskazującym kiwając na Korvena vel prosząc; by ten nie ruszał się z miejsca. Cóż, Korven nie zamierzał się ruszać. Zamiast tego uwagę poświęcił nakładaniu sobie pasztecików. Ponadto, obróciwszy się przez ramię zerknął czy jest „czysto”. Wbił widelec w krewetkę i już miał na powrót przenieść ją na jej prawowite miejsce wśród martwych braci; ale Jon wrócił równie nagle co odszedł. – PATRZ kogo znalazłem! – gwałtowny przestrach wstrząsnął ciałem bruneta aż jeden z pasztecików upadł i poturlał się pod czyjąś sukienkę. Czekoladowe ślepia zerknęły za nim tęsknie by naraz zgromić...
...Deonne. Deonne tuż obok Brightona po którego minie łatwo przychodziło wyczytać kto stał za zaproszeniem panny Britton. – Oh... – brwi bruneta marszczyły się w dezorientacji. Miał do Jona sporo pytań, ale te postanowił porzucić na margines. Zostawić na deser.. – Witaj, Dea. Niespodziewana... niespodzianka. – wielce niespodziewana. Ciemne tęczówki przemykały z wyszczerzonego Jona na pisarkę i z powrotem na Jona. – Pięknie wyglądasz. – spojrzeniem powiódł po sylwetce blondynki zatrzymując się na jej oczach. – Nie powinnaś być... gdzie indziej? – na przykład w krainie kangurów, skoro już o to zadbał?

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
To zabawne, że oboje mieli nie przyjeżdżać, a i tak oboje się tu znaleźli. Niektórzy nazwaliby to przeznaczeniem, zaś inni kolejną udręką. Być może i nagłe pojawienie się pisarki było popędzone chęcią ujrzenia byłego kochanka, lecz czy naprawdę wiedziała, że podobna sytuacja się ziści? Wyjechał - płynął z nurtem ich wspólnych marzeń, zwiedzał świat - wszystkie jego zakątki. Ponownie zawitał w Paryżu, żył pełnią życia - za to ona utkwiła w za gorącej Australii.
Dopiero powoli przyzwyczajała się do Lorne Bay - do swojej własnej samotności, uczyła się współgrać z mieszkańcami, a jej towarzyska natura była zmuszona odrzucać potencjalnych przyjaciół. Musiała zaakceptować fakt, że jej młodsza siostra przestała istnieć - nie chodziła po tym świecie i to Deonne miała w tym swój udział. Przez większość czasu odczuwała poczucie winy, bo choć nie nacisnęła na przysłowiowy „spust” - brnąc obsesyjnie ku prawdzie, ku ekscytacji dorwania Huntsmana - tym zachowaniem sprowokowała go do zaatakowania Courtney. Widziała to tak: chciał ją zranić, skrzywdzić - sprawić by oszalała - by nie miała siły na kolejną konfrontację. Połowicznie mu się to udało - zrezygnowała, odpuściła wyjeżdżając z miasta - uciekła i bez przerwy oglądała się za siebie. Podobne zachowanie w niektórych przypadkach podchodziło po paranoję - a później niedaleko było do wszelakich chorób psychicznych. Zdarzały się momenty, iż nie dawała rady - nie raz stała nad wielką przepaścią - obsesyjnie wpatrując się w dół - gdzie dzieliły ją zaledwie dwa kroki do skoku. Myślała o samobójstwie, niestety lecz jej głowa była zaprzątnięta wiecznymi niepowodzeniami, ale pewniejszy był fakt, że nigdy by tego nie zrobiła - nie odeszłaby, nie w taki tchórzyli sposób. Czasami też dopadało do niej wyobrażenie, jak Hunstman ją dopada; jak po środku salonu w Zatoce Lorneańskiej - rzuca się na nią i niczym jak Sharon Stone w „Basic Instinct” kilkunastokrotnie wbija w jej wątłe, wycieńczone ciało szpikulec do lodu. Widziała to jak tam ją zostawia, porzuca i w spokoju odchodzi - a jej zwłoki rozkładają się miesiącami, póki jej ktoś nie znajdzie, póki nie przypiszą mu tej zbrodni. Niekiedy także insynuowała komuś jego twarz - zwykle osobie kobiecie znanej - raz widziała w tej postaci Finnicka, swego byłego męża - ale nie tego teraz; tylko sprzed laty, gdy jego błękitne oczy godziły się z jej - gdy przechadzali się za rękę wzdłuż paryskich uliczek, kiedy oboje wyrzekali się wszystkiego dla miłości. Zanim zniknął - pozostawił ją na pastwę losu - nim nie chorobliwie pokochała innego. Periodycznie, w odmiennych przypadkach - ukształtowanie zbrodniarza przypominało posturę jej ojca - taką, którą potrafi zapamiętać jedenastolatka - Jeremy Britton zjawiał się niespodziewanie, zawsze czyhał w ciemnościach, jak najgroźniejsza zmora wyłaniał się ze ścian - i nachodził z zaskoczenia. W tych wizjach nigdy nie było narzędzia zbrodni, jego męskie - ogromne dłonie zaciskały się na szyi córki ofiary - wtedy zawsze opadali i ich te same oczy wpatrywały się w siebie do ostatniego oddechu kobiety. Znowu gniła, lecz nie w Lorne Bay, a w rodzinnym domu - posiadłość w Jacksonville mieściła się tuż przy oceanie, następnie Jerry podnosił puste bez duszy ciało - niósł i porzucał wprost do wody - w ciszy wpatrując się jak jasne włosy toną, oddają się naturze - wkrótce znikała pod mocą fal - póki nie odnajdywał jej miejscowy rybak; lecz ciecz zdążyła odebrać już wszystko - na tyle by nigdy nie została rozpoznana. Ostania z napaści zawsze mieściła się w Berrylane, a twarz mordercy przybierała tą ukochaną; Eamona - zazwyczaj stała w jego fortecy - „złotej klatce” - nigdy jej tym nie zaskakiwał, niczym jakby czekała na rychłą śmierć - z jego rąk - oboje szli spokojnie, do jego sypialni - łoża, kazał jej się położyć - wiedział, że zrobiłaby dla niego wszystko. Siedział obok, w milczeniu się sobie przyglądali. Za każdym razem się nachylał składając na jej czole, krótkie muśniecie, pocałunek pełen śmierci. Wtedy przyciskał jej poduszkę do twarzy - ani razu się nie broniła. Sceneria przypominała tą, którą znała - którą niegdyś detektyw zdradził pod przymusem pisarki - czy w tym przypadku, również się nad nią litował jak przed lat nad Rose? Nie wiedziała co robił z jej ciałem, w tych chorych okolicznościach dręczące ją wyobrażania natychmiastowo odchodziły, zanikały - powracała do rzeczywistości. Później zawsze się zastanawiała - gdyby poprosiła, czy wykonałby na niej egzekucję?
Nie zdążyła zareagować, ku zdziwieniu tak kruche ciało Jonathana posiadało więcej siły - bezzwłocznie i natychmiastowo została pociągnięta w stronę zupełnie innego stołu. Musiała przyznać, że szumiało jej w głowię - troszeczkę, odrobinkę - cztery drinki to nie było dużo dla blondynki, nie raz potrafiła wypić przed położeniem się spać całą butelkę wina, lecz konsumowanie alkoholu na pusty żołądek nie współgrało z okolicznościami. Ustała tuż obok arystokraty, błękitnym spojrzeniem obrzucając drugiego. Wyglądał dobrze. Nienagannie. Perfekcyjnie, ale właśnie tego powinna się spodziewać - czy Eamon Korven kiedykolwiek zawiódł swoją prezentacją? Uśmiechnęła się, szerzej - po raz drugi lustrując sylwetkę detektywa - nie mogła zaprzeczyć, że przez główkę kobiety przemknęły zbereźne myśli. Zawsze gdy piła, chciała go uwieźć. - Dziękuję. - wypowiedziane tak przesłodko, że mogłoby ich zemdleć z tej słodyczy. - Ty również wyglądasz... - zastanowiła się przykładając wskazujący palec do ust, jakby rzeczywiście myślała na elokwentnym słownictwem - w końcu otoczenie tego wymagało. - Do twarzy Ci w czarnym. - niestety niekoniecznie się popisała, lecz postarała się by na to nie wskazywało. - Po raz pierwszy nie jestem Twoim plus jeden dziwne uczucie, nie? - rzuciła mrużąc oczy, by na chwilę swój wzrok zogniskować na towarzyszu obok. - Podobnie jak Ty teraz... - palcem wskazała na twarz mężczyzny. - ...również byłam zaskoczona zaproszeniem. - bezczelnie przecisnęła się pomiędzy nim, a stołem zajmując miejsce Jonnego. - Ale czego się nie robi, by wbić się w łaski snobów, huh? - zażartowała ponownie zerkając na chudzielca - na chwilę - wciąż całkiem rozbawiona swym poprzednim zdaniem. - Nie poprosisz mnie do tańca? - łokieć oparła o stół, a na dłoni swoją głowę. - Chcesz abym się Ciebie prosiła? - palcami wolnej ręki zabierając jeden pasztecik z talerza Korvena i wsuwając sobie ust. Jonathan wyczuł aluzję, ponieważ zniknął prawdopodobnie w poszukiwaniu wolnego krzesła - albowiem te jej zostało już zajęte. Dea wykorzystując okazję nachyliła się do ucha bruneta. - Co robisz dziś wieczorem? - szepcząc na tyle wyraźnie i ponętnie by z automatu pojął insynuację - drugi z towarzyszy pojawił się nim zaproszony zdążył odpowiedzieć.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Brakowało mu wiele rzeczy, ale polubił swoje życie. Nawet nie tyle tolerował co naprawdę zapałał do niego sympatią. Do bycia w ciągłym ruchu, do zwiedzania świata i rozwiązywania bardziej lub mniej zawiłych zagadek. Nie łapał się ambitnych zleceń wszędzie. Niekiedy wypełniał pierś oddechem i wstrzymywał go dopóki nuda nie powracała ze zdwojoną mocą. Zaskoczyło go to jak bardzo cenił sobie portugalską wyspę. Zasiedział się na niej, ale wciąż jeszcze spełniała oczekiwania. Szum oceanu nie wydawał się monotonny, lecz zagłuszał natrętne myśli z którymi brunet budził się co drugiej nocy. Maderyjskie wino dobrze smakowało. Co prawda nie była to jego ulubiona szkocka, aczkolwiek Korven nie miał żadnych zażaleń. Wysokoprocentowy (jak na ten typ) alkohol spełniał zadanie i przyjemnie lulał do snu. Turyści wiecznie pałętający się wzdłuż kamienistych plaż – hałaśliwi, weseli stawali się miłym tłem prozy dnia. Budowali poczucie anonimowości.
Tutaj, stojąc „na świeczniku” brytyjskiej socjety mężczyzna miał chęć wywracać oczyma tak mocno i tak długo póki nie zobaczyłby Chin. Czekał wyłącznie na odpowiedni moment by czmychnąć. Serce rozdziawiało mu rozdarcie między radością z ujrzenia przyjaciela a złością. Nie planował skupiania na siebie uwagi – to dzień uroczego, rumianego maleństwa. Swoją drogą, Eamon przypadł małej do gustu. Maeve niemalże zmusiła śledczego do wzięcia brzdąca na ręce. Lekka jak piórko dziewczynka śliniła się na rękaw czarnego garnituru, radośnie uśmiechała pokazując pozbawione ząbków dziąsła. – Lubi Cię. – wyszeptała szatynka przypatrując się eks narzeczonemu z zainteresowaniem. Zapewne zastanawiała się co byłoby, gdyby ich losy potoczyły się inaczej. Gdyby osiemnastoletni Korven nie zerwał zaręczyn. Czy to oni staliby ramię w ramię pokazując trzecie dzieciątko? Niegdyś mocno go kochała – w przeciwieństwie do męża; którego poślubiła ze zdrowego rozsądku. Z zamiarem nauczenia się darzenia go uczuciem. Potem przestała kochać krnąbrnego arystokratę-buntownika i poprzysięgła sobie; iż nigdy więcej nie popełni tego błędu. Gdy jej szare oczy wpatrywały się w drobną Felicity miała ochotę płakać. Nie sądziła, że nosi w sobie tyle miłości jedynie czekającej na narodziny Felly. Usta smętnego Brytyjczyka wyginał szczery, autentyczny uśmiech. Spomiędzy warg wydobywał się śmiech; kiedy wyciągnięte ku jego obliczu małe rączki dotykały palcami nosa. Wyglądał zupełnie tak, jak powinien i właśnie w tej sekundzie Maeve poczuła olbrzymi żal i litość względem Eamona. Poczuła jak gdyby niesprawiedliwość jaka go spotkała uderzyła w nią niczym torpeda. Tak powinno być, tak miało być. Nieważne czy z nią, czy z jasnowłosą Rosie czy też Deonne; którą Mav poznała przelotnie podczas paru wypraw do Lynmouth. – Wystarczy. – zabrawszy córkę w objęcia spojrzała na niedoszłego ukochanego. Wciąż patrzył na niemowlę, oczarowany i szczęśliwy.
Znajome zachowanie Deonne troszkę go bawiło, ale obawa o jej bezpieczeństwo brała górę. Był zagniewany na Jonathana. Z drugiej strony czy mógł być zły przez długi czas? Nawet jeśli Jon przerzucił maile przyjaciela w celu zlokalizowania blondynki, złamał hasła (jeśli ktokolwiek mógł to zrobić to właśnie najlepszy kumpel z dzieciństwa!) i wydarł adres z odmętów cyberprzestrzeni - Brighton nie wiedział co się dzieje. Nie rozumiał dynamiki relacji detektywa z pisarką. Nie został poinformowany o tajemnicach z życia panny Brutto. Dlatego ciemne oczy łagodniały. Detektyw nadal planował rozmówić się z przyjacielem, niemniej widok podpitej Dei nieco rozczulał i przeprowadzał do lepszej przeszłości.
Sam Korven nie był pijany. Nie szumiało mu dziś pod bujną czupryną. Białe myszki nie wyściubiały nosków spomiędzy porcelany. Wypił kieliszek szampana i na tym poprzestawał. Na komplement parsknął śmiechem, dzięki Bogu (!) powstrzymując się od rzucenia mrocznym dowcipem o związku pomiędzy byciem dwukrotnym wdowcem a faktem, iż w czarnym było mu “twarzowo”. – Bardzo. – mruknąwszy lekko uniósł brwi cierpliwie wyczekując. Pijana Dea miała znacznie więcej do powiedzenia. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że wyzywasz od snobów ludzi; którzy zaprosili Cię na chrzciny swojego dziecka? – nie wiedział czy winien śmiać się czy obrazić w imieniu gospodarzy.
Jej bliskość wciąż na niego działała. Przeszywała mu ciało impulsem pożądania - przebiegł od ucha do którego szeptała, przez kark i wzdłuż linii kręgosłupa. – Masz wiele pytań. – niepewnie zerknął w kierunku parkietu. Chrzest maleństwa został powodem do organizacji miłego popołudnia przy leniwej muzyce. – Nie planowałem tańczyć. Za dużo pasztecików. Obawiam się, że jakikolwiek ruch mógłby nie zadziałać na korzyść mojego układu pokarmowego. – dla potwierdzenia owych słów przesunął palcami po swoich żebrach. Wyszczuplał. – Na jak długo tu jesteś? – nieco spoważniał, oczyma wodząc po ładnej buzi panny Britton. Rozglądał się za różnicami, ale prezentowała się dokładnie tak jak zapamiętał – co rozsadzało mu serce dziwną dumą oraz zadowoleniem. – Głupio zrobiłaś przylatując. Nie bez powodu zabunkrowaliśmy Cię... na Florydzie. – tym razem to on uniósł rękę wprzód przerywając Jonathanowi; który powrotne wyrósł za ramieniem Dei i natychmiastowo otwierał usta; by coś powiedzieć. Pewnie coś głupiego. Wyczuwając zmianę w nastroju śledczego Brighton wycofał się nieco; ale wciąż oglądał całe zajście spod cienia rosłej wierzby. Podsłuchiwał, wydłubując z paczki kolejnego papierosa. Ciemne oczy rozbłysły. – Ile tego wypiłaś? – wyjąwszy ze szczupłej dłoni pustą szklankę i odłożywszy ją na bok obok swojego talerza rozejrzał się w poszukiwaniu wyjścia. – Żadnych więcej tańców ani koktajli dla Ciebie. – wzrokiem odnalazł Maeve z małżonkiem. Stała tyłem, otoczona wianuszkiem znajomych. Chyba nie obrazi się jeśli po prostu wyjdą? – Idziemy do domu. – w zasadzie pijana Deonne to idealny pretekst do natychmiastowego odwrotu. Poza tym, nie miałby serca porzucać Dei na pastwę błękitnokrwistych sępów.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Nie mogła zaprzeczyć, iż widok malutkiej Felicity rozczulał jej i tak już zranione serce. Maciupeńkie dłonie, główka wychylająca się zza pleców mamy w poszukiwaniu znajomych jej twarzy - wprawiały w większość zgromadzonych w wielkie zainteresowanie. Także Deonne, z boku - z oddali przypatrywała się dzieciaczkowi powstrzymując się od wyrażenia jeszcze większych emocji. Chciała być matką - chciała wiedzieć co to za uczucie móc zapewnić innemu człowiekowi wszystko - jak to jest trzymać je w swoich dłoniach, gdy jeszcze niedawno znajdowało się pod sercem. Jak to jest nosić je w sobie - dbać o ciało, konsumować właściwie pokarmy - uważać na własny chód, nie dźwigać - leżeć w łóżku - na plecach, ponieważ brzuch urósł do tego stopnia, że przekręcanie się stanowi trudność. Usłyszeć bicie malutkiego serduszka, zobaczyć płód na ekranie - w gabinecie ginekologicznym - a w tej samej chwili trzymać ukochanego za dłoń. Raz już myślała - że dany sen mógł się spełnić, ale wtedy nie była jeszcze na to gotowa - oboje nie byli gotowi. Gdy znajdowali się kilkaset metrów dalej, w letniej posiadłości Korvenów - jak z przerażeniem pisarka ściskała test ciążowy, wiedząc, że pozytywny wynik może stanowić nieodwracalne skutki. Byli wtedy w innych miejscach, lecz wspólnie nieodpowiedzialni - ciekawe jakby wyglądałoby teraz ich życie gdyby to się ziściło. Czy mieszkaliby tutaj starając się pogodzić własne pasję z wychowaniem dziecka? Czy Britton upierałaby się na Amerykę - wymuszając na mężczyźnie wszczęcie sądowej wojny - a może byliby szczęśliwi wiodąc życie pełne wrażeń - może jak niektóre pary kupiliby kampera - spędzając większość czasu w podróżach, tak jak planowali - tak jak pragnęli; tak jak przez wiele lat naiwnie wierzyła, że może przyszłość im to wkrótce podaruję. Niestety, lecz wniosek z tej historii jest taki, że oni nigdy nie wpasowaliby się w normy „zwyczajnych par” - bez względu na to, czy Deonne przybrałaby nazwisko arystokraty - czy żyliby na „kocią łapę” - ciężko byłoby im się nauczyć funkcjonować w roli rodziny. Nie byli do tego stworzeni - odebrano im tą szansę - jedynie co mogli to patrzeć; tak jak dzisiaj z oddali.
Zdeterminowanie automatycznie załączyło się w błękitnych tęczówkach, a uśmiech się poszerzył - przybierając formę kokieterii. Obserwowała bacznie, trochę świadomie (i specjalnie!) przygryzając dolną wargę. Czy pijana, czy też nie to lubiła być w jego pobliżu. Najpierw spojrzenie przesunęło się po oczach, następnie zawęziło się na ustach - dłużej, bezczelniej. - Nie zauważyłam, aby ktoś się na to skarżył. Wszyscy mają poczucie humoru, prócz Ciebie. - stwierdziła, przechylając łepetynę na prawą stronę. - Kiedy przestałeś lubić wścibską dziennikarkę? - rzuciła, a ostatni wyraz starała się wypowiedzieć z brytyjskim akcentem. Czy wyszło jej to dobrze, czy nie - sam musiał ocenić.
Odruchowo powędrowała dłonią tuż za jego, długie palce wyczuły znajdujące się pod ciałem żebra - schudł o wiele więcej niż na pierwszy rzut oka mogła wcześniej dostrzec. - Każdy ruch? - w oczach można było ujrzeć ewidentne rozbawienie swym własnym pytaniem, w nowej grze choć tak dobrze im znanej była bardziej bezpośrednia niż planowała - ale dlaczego miałaby ukrywać swoje prawdziwe zamiary oblicze, przed osobą która ją najbardziej znała? - W niedziele mam samolot. - czyli na dwa dni, choć jeden z nich właściwie już się kończył. - Przyleciałam po Ciebie. - pewne, mocne wręcz chyba najsilniejsze zdanie w całej konwersacji. Twarz blondynki również spoważniała, jasne spojrzenie obawiało się reakcji towarzysza, lecz nie było sensu kłamać. Chciała, aby z nią wrócił - a raczej poleciał do Australii - choć pod (dużym!) wpływem alkoholu, to jednak wiedziała, że owe wyznanie nie stanowiło wygórowanej formy, iż detektyw spełni jej życzenie - po prostu chciała, aby poznał tak oczywistą prawdę, że właśnie on był głównym powodem jej przybycia. - To był czwarty. - mruknęła z nieco obruszonym tonem - odczuwając głębokie zawiedzenie postawą mężczyzny. - Koniec zabawy? - ostatni pomruk stanowił raczej zaskoczenie, jasne znała go - wiedziała, że nigdy nie należał do zbytnio towarzyskich osób, jednakże tutaj był u siebie - większość zebranych stanowiło bliskie otoczenie Korvena, w którym obracał się przez pierwsze lata swojego życia.
Mimo to zaakceptowała prośbę ex-kochanka, może po prostu spodobał jej się ton wypowiedzianych przez niego rozkazów? Przez środek sali - kierowała się tuż za brunetem, sporo gapiów skupiło na nich swą uwagę; nie dziwiła się - Eamon zwykle był w centrum zainteresowania. Niezależnie gdzie poszli - czy w Seattle na kawę, czy migdalili się w parku - oczy każdego przechodnia były skierowane ku niemu.
Niestety, nie zdążyła pożegnać się z Jonathanem, choć powinien jej wybaczyć tą niestosowność - stan upojenia wyeliminował w niej bycie dobrym kompanem na chrzcinach.
- Poczekaj! - rzuciła, gdy w końcu przestali być w otoczeniu spojrzeń. - Buty mnie uwierają. - skwitowała, a kiedy oboje się zatrzymali - prawą ręka Dei zacisnęła się na ramieniu Brytyjczyka, w szybkiej chwili zsunęła z siebie niewygodne szpilki - jednocześnie kątem oka zerkając w jego stronę - prawdopodobnie próbowała wyczuć czy jest podirytowany. Obuwie opadło na ziemię - a pisarka wykorzystała okazję popychając rozmówcę w stronę nieopodal stojącego muru. Najpierw docisnęła go do ściany, a następnie swoje ciało do jego. Nie pocałowała, wargi delikatnie dotykały jego, by zaraz je oddalać - wolała kusić, prowokować - dłonie zaś ułożyła na jego klatce piersiowej. Niekoniecznie wiedziała, czy była to walka spojrzeń - czy jej silnej woli. Finalnie zrobiła dwa kroki w tył otwartą ręką przytrzymując na torsie Korvena. - Wykończysz mnie. - zdanie wyrzucone chaotycznie, ale wciąż na tyle zrozumiale by się mógł połapać.
Czy to był koniec jej lisiego uwodzenia, czy nadszedł czas na „rundę drugą?”

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Parenaście lat temu Eamon zostałby wspaniałym ojcem. Bezustannie starał się namówić pierwszą małżonkę na ten nieodwracalny krok. Pragnął założenia rodziny. Jakże prostsze było wtedy życie! Nie doceniał tamtych trosk oraz „trudności”; które z aktualnej perspektywy jawiły się niby pył tańczący w powietrzu – nieistotne, maleńkie, znikające przy pierwszym podmuchu wiatru cząstki nicości. Brunet niczego wtedy nie chciał bardziej niż stworzenia prawdziwego domu, naprawienia ojcowskich błędów. Marzył o drobnej, pulchnej dziewczynce. Dla niej zrobiłby wszystko, nawet rzucił w cholerę ukochaną profesję by oddać się egzystencji pod banderą śmierdzących pieluch. Kiedy poznał Deonne sprawy prezentowały się inaczej. Nie uważał, by mógł mieć dziecko; by dał radę przezwyciężyć własne słabości i nie spierdolić maleństwu przyszłości. Zbyt wiele się wydarzyło, żeby tak zwyczajnie zmienić kurs. Za późno było na zatoczenie koła i powrót do przestarzałych marzeń. Droga mężczyzny prowadziła w dół, ku otchłani. Nigdy nie skazałby na ten los niewinnej duszyczki.
- Mam poczucie humoru! – wyglądał na niemalże obrażonego. Co za potwarz! Umiał się przecież śmiać. Czasem. – Odkąd postanowiła nic nie robić sobie z moich starań i prób utrzymania jej przy życiu. – czoło detektywa podmarszczyła irytacja. – Czy widok niemowlęcia wprowadził Cię w ten jurny nastrój? Odezwały się instynkty macierzyńskie? Już odbywaliśmy tę rozmowę... – przekręciwszy sugestywnie łepetynę uśmiechnął się nieco. Pamiętał przerażający dzień, gdy panna Britton na wzór zaostrzonego miecza trzymała w rękach test ciążowy i stała przed nim blada jak ściana. Obawiał się wyniku. Byliby tragicznymi rodzicami. We dwójkę mogli jedynie obijać się o siebie – wracać i odchodzić. Swobodna dynamika polegająca na przyciąganiu oraz odpychaniu; wiecznych kłótniach oraz namiętnej miłości pasowała Brytyjczykowi. Doprowadzała go do szału, ale nawet to doznanie posiadało pewien urok; gdyż zawsze finalnie wracali. Wciągnięcie w powyższe latorośli zrujnowałoby cały czar.
Przyleciałam po Ciebie. Przez ułamki sekund rządziło nim zdezorientowanie. Dopiero po paru uderzeniach serca zdał sobie sprawę z tego, że Dea nie wiedziała o jego podróżach. Pewnie uważała, iż przez ostatnich dwanaście miesięcy grzecznie i zgodnie z pierwotnymi planami siedział na dupie w letniej rezydencji. – Masz szczęście, że mnie tu w ogóle zastałaś. – mruknął po cichu, chyba bardziej do siebie niż rozmówczyni.
Później kiwnął do Jonathana a przechodząc obok i po rzuceniu prędkiego pożegnania (wciąż jeszcze planowali się przecież zobaczyć przed wylotem śledczego do Włoch) oraz ostrzeżenia o nadchodzącym „rozmówieniu” – wraz z pisarką ruszyli trawnikiem, by następnie przemknąć obok kamiennej domu. Słysząc jej wołanie obrócił się, by zerknąć skąd to ociąganie; ale najwyraźniej chodziło o obciąganie bo Deonne wydawała się naprawdę być w „nastroju” rozpłodowym. Zamarł. Po fakcie zdając sobie sprawę, że dłonie automatycznie ułożył na jej talii. Wyglądało to odrobinę jak w komedii romantycznej, ponieważ w momencie w którym dziewczyna się odsunęła Korven wysunął szyję; żeby złączyć ich wargi w pocałunku. Pech. Szczęśliwie pijana blondynka nie zdążyła zauważyć jak facet upodobnił się do pisklaka wyciągającego szyję po robaczka. – Ja Ciebie? – wywrócił oczyma. – Powinnaś być w Australii. Idziemy. – złapał ją za rękę i pociągnął w odpowiednim kierunku.
Aby dotrzeć do sąsiadującej willi Korvenów musieli przejść spacerem przez żwirowaną drogę. Po obydwu jej stronach rosły wielkie drzewa. Ustawione w pedantycznym rzędzie miały za zadanie wmawiać ludziom; iż Matka Natura w swej kapryśności tym razem postawiła na perfekcyjnie przycięte krzewy i idealne interwały pomiędzy roślinkami. Eamon nie był zły, choć tak mogłoby się zdawać. Ucieszył go widok blondynki; niemniej jej lekceważenie własnego dobra działało mu na nerwy znacznie intensywniej. Przynajmniej przez pierwszych kilkanaście kroków poza terenem Brightonów. Po oddaleniu się od gwaru przyjęcia nieco spowolnił kroku i puścił rękę Dei. Nie byli parą. Byli eks-partnerami. W więcej niż jednym tego słowa znaczeniu. Mieli się nigdy więcej nie zobaczyć a ona wpada na imprezę jego przyjaciół i twierdzi, że przyleciała; by zabrać go ze sobą? Wiedział, że za słowa kobiety odpowiedzialny jest alkohol. Jeżeli potrzebowała drinków, by przetrwać ten weekend – po co się tu pojawiła? Ryzyko było olbrzymie. Być może... Prawdopodobnie... A może przesadzał...?
Gwałtownie stanął i wbił w Britton czujne, brązowe spojrzenie. – Dlaczego tu jesteś? – mimowolnie pokręcił głową. – Nie, to nie ma sensu... Boże... Nie tak wyobrażałem sobie nasze spotkanie... – myślał o nim, czasem. Raz na jakiś czas wspomnienia brały górę, tęsknota obezwładniała. Snuł wtedy na temat ponownego ujrzenia ukochanej. Wolałby być na to przygotowanym. Wolałby, aby obydwoje byli trzeźwi. Zwykle w wizjach niemożliwej przyszłości to on przylatywał do Australii bo nade wszystko wolałby by była bezpieczna.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Może i jej zachowanie wiązało się z chęcią zdobycia wymierzonego przez blondynkę celu. Może rzeczywiście chodziło o dziecko, albo o stojącą na przeciwko niej szczęśliwą parę - z wtulającą się w jedno z nich latorośl - być może obawa, iż jej nie czekało (ani nie zbliżało się...) takie życie wprawiało w pisarce pragnienie sięgnięcia po kolejną szklankę procentowego trunku. Bądź był to (już nie aż tak) tajemniczy prywatny detektyw - wyróżniający się z tłumu, w przydrogim czarnym garniturze - bezpretensjonalnie od pięciu przykuwający jej uwagę, lub zwykła chęć zapomnienia, co wyczekuję na nią po powrocie. Wielki dom, z psem i całodobowa samotność. Widocznie potrzebowała tej chwili, potrzebowała naiwnego potwierdzenia, że mężczyzna stojący na wprost niej - dosłownie na wyciągniecie ręki - utwierdzi ją w przekonaniu nawet jeśli miałby kłamać, że przyszłość pozwoli im odetchnąć.
Zawsze gdy szli obok siebie czuła w sobie taką siłę, w takich chwilach prezentowali się wręcz perfekcyjnie. Przystojny, czarujący brunet - a tuż przy nim elegancka blondynka. Dlatego mimowolnie splotła ich palce, odrzucając wszystkie myśli dotyczące negatywnych wrażeń w przeszłości. W tym momencie mogli poudawać, na parę chwil zapomnieć i oddać się uczuciu, nawet jeżeli nie w swoich ramionach.
Zanim tu przyleciała, wyobrażała sobie ich spotkanie - w jej umyśle wyglądało ono nieco inaczej - nic w tym dziwnego, zawsze oczekiwała więcej - to się nigdy nie zmieniło, tak samo jak fakt, że to był główny problem ich relacji. Pragnęła, że gdy ją ujrzy - będzie szczęśliwszy, w pierwszym błysku ujrzenia siebie wzajemnie - dostrzeże w jego oczach miłość - wierząc, iż jeszcze nią ją darzy - a później, w odosobnieniu, tylko we dwoje, na jego ternie - wtedy najczęściej wyznawał prawdę być może poprosi, aby została. Jasne, życie Britton było zagrożone, ale kto mógłby ją lepiej uchronić, niżeli sam Korven? W tych wyobrażeniach nie pojawiał się alkohol i wymuszanie dopraszanie się bliskości. Nie było besztania, wiecznie niezadowolonej miny - lub poniekąd ignorancji. Zwłaszcza, że z początku była przekonana, iż zaproszenie wysłane do niej było z inicjatywy mężczyzny.
Gdy dłoń bruneta puściła jej, nagle poczuła przeszywający ją zawód. Nie do końca nim, lecz samą sobą - czego się się spodziewała? Kwiatów i rozłożonego czerwonego dywanu? Przylatując do Lynmouth nie narażała jedynie siebie i jego, w pobliżu znajdowała się praktycznie setka ludzi - świętując zawarcie pokoju dziecka z Bogiem, zdjęcie pierwotnego grzechu - z malutkiej Felicity - wprawdzie przy niej nikt nie był bezpieczny.
Dlaczego tu jesteś?
Zmarszczenie brwi, ciche westchnięcie i kilka stanowczych kroków w przód, by ponownie znaleźć się na przeciwko arystokraty. - Czy zawsze musi być jakiś powód? - odpowiedziała ewidentnie zmęczona kolejnym atakiem z jego strony. Po wypiciu była napalona, hehe mniej skłonna do prostych wypowiedzi. Podobał się jej sposób wymijania pytań - lubiła być bardziej skryta - można rzecz, że wtedy trochę zamieniała się w niego. Jednak wciąż (jej zdaniem) pozostawała przy tym zabawniejsza. - A jak to sobie wyobrażałeś? - rzuciła, uśmiechając się pod nosem - czyli odrobinę o niej myślał. Odżyła dzięki tej wiedzy - lecz może była to również kwestia ujrzenia Eamona nieprzygotowanego. Wiecznie taki opanowany, pewny - zawsze krok przed wszystkimi, a dzisiaj stał oszołomiony - zmuszony do natychmiastowej konfrontacji.
Wyczekując na odpowiedź, cofnęła się w tył przysiadając na jednym z pieńków. Listopad był chłodny w Europie, powinna się tego spodziewać, lecz te decyzję na ostatnią chwilę niekoniecznie zostają tymi najlepszymi. - Masz kogoś? - rzucone jakby z echem, niebieskie tęczówki skupiły się na nieopodal wciąż stojącym Brytyjczyku - nie ukrywając się, przesunęła bezczelnie po jego twarzy - finalnie rzucając mu wyzwanie spojrzeń. - Nie... - tym razem lisi uśmiech zagościł na buzi dziennikarki. - Znam Cię... - wypowiedzenie pewnie, szybko - w sposób nieprzyzwoity. - ...wiem jak wyglądasz gdy jesteś zakochany. - stwierdzony tak oczywisty fakt, a nawet jeżeli starałby się zaprzeczyć - wiedziała, że milczeniem zwycięży ich odwieczną „grę.”
Delikatny wiatr przesunął po kobiecym karku gdy wyciągała z torebki paczkę papierosów, właściwie nie była nałogowym palaczem. Opakowanie zostało kupione przez nią dokładnie gdy wylądowała w Anglii - przypuszczała, iż emocje związane z spotkaniem raczej wymuszą na niej chęć nawdychania się dymu i miała rację. Gdy odpaliła i przysunęła do ust, po raz kolejny uniosła łepetynę - wzrok ogniskując na brunecie. - Myślałeś kiedyś nad tym, aby mi się oświadczyć? - nagłe, wyrzucone z głębokich zakątków umysłu pytanie. Sama się go nawet nie spodziewała. - Mam na myśli, przed tym wszystkim. - przed Anabelle, powracającym Finnickiem, próbami schwytania Huntsmana, jej tragedią oraz śmiercią Courtney.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Logiczny umysł Eamona odrzucał prawdopodobieństwo, iż kobieta pojawiła się tu zupełnie bez żadnego powodu. Równocześnie mózg bezustannie zapominał o detalach ich spotkania – między innymi tym istotnym, że Deonne nie posiadała zielonego pojęcia o nieobecności bruneta w Lynmouth. Miał siedzieć na miejscu, cieszyć się zasłużoną „emeryturą” i dbać o posiadłość. Sprzedaż londyńskiej willi była w toku. Nie wiedział o jej rychłej anulacji. Powinien był tkwić na wsi. Gdyby zapamietał ten szczegół zapewne obecność panny Britton wydawałaby się sensowniejsza. Przyleciała tu dla niego. A raczej dla własnych pragnień. Pragnienia były na tyle błahym powodem; aby uznawać je za synonim braku powodu. – Nie tak. – burknął wciąż nieco obrażonym tonem. Rozejrzał się, jakby wyczekując na czyjś atak z przyczajenia; ale wokół nie znajdował się absolutnie nikt poza nimi. Może gdzieś za ramieniem Dei rysowały się sylwetki ludzi również wychodzących przedwcześnie z przyjęcia; lecz poza tym oraz przytłumioną muzyką wydobywającą się spomiędzy drzew – nie było nikogo. – Nie tutaj. – powoli kapitulował pozwalając sobie na odrobinę luzu. Choć wciąż był cały spięty i wyraźnie niezadowolony. – Gdzieś... kiedyś... Przypadkowo. Za kilka lat, kiedy sytuacja się nieco zmieni. – gdy rany po śmierci Courtney podleczy czas. Podleczy ponieważ Korven nie posiadał wątpliwości – ten rodzaj zranienia nigdy nie zostanie w pełni uleczony.
Znam Cię. Zastanawiał się czasem jak długo to jeszcze potrwa. Jak wiele czasu musi upłynąć, żeby stali się innymi ludźmi i przestali znać własne odruchy oraz nawyki? Czy kiedyś się to zmieni? Czy jest możliwość zmiany? Wpatrując się w pisarkę śledczy dochodził do wniosku, że nie wyobraża sobie stania przed nią i poczucia jakby rozmawiał z obcą mu osobą. Za pięć, dziesięć, tysiące lat wciąż będzie to ta sama Dea. Dea z którą przeżył więcej niż z kimkolwiek innym. Nawet Różyczka nie dorównywała tym doświadczeniom. Druga sprawa, że jego i Deonne łączyły traumy, co najprawdopodobniej okazałoby się przyczyną burzliwej natury ich relacji. Patrzysz na tę drugą osobę – kochaną i wyczekiwaną przez serce; by nagle zalało Cię całe tsunami przykrych wspomnień. Dyskutujesz z tym wyjątkowym kimś a w tle Twojego umysłu szaleje burza przywodząca na myśl obrazy oraz słowa; które od dawna starasz się wymazać. Nigdy nie będą zwykłą, wesołą parą. Finnick, Huntsman, Anabelle, Courtney... Do juz nie trójkąt miłosny, ale cały tłum sylwetek – każda niosąca ze sobą bagaż ciężkiego doświadczenia. – Jak wyglądam kiedy jestem zakochany? – autentycznie go to zainteresowało. Nie lubił, kiedy ludzie czytali z niego jak z książki (takiej z obrazkami na dodatek). Zdarzało się to bardzo rzadko, więc tym bardziej zaintrygowała go ta tajemnica.
Britton zadawała niesamowicie niewygodne pytania. Ich pojawianie się Eamon zrzucał na karb przesadnej alkoholizacji. Z westchnieniem opadł na sporej wielkości, szeroki kamień stojący tuż przy drodze. Dłuższy moment przypatrywał się szumiącym nad ich głowami liściom. Wreszcie ciemne oczy odnalazły dziennikarkę. Patrzyła na niego, bezustannie; najwyraźniej oczekując pełnej i satysfakcjonującej odpowiedzi. Zdawało mu się, iż kolejna wymijająca podziałałaby na nią jak czerwona płachta na byka. Lepiej nie wkurzać upitych kobiet. – Przed? Nie. – zaprzeczenie przebiło ciszę swą brutalnością. – Nie przed Finnickiem i przyjazdem do Ameryki. Ale nieco później... Pamiętasz ten krótki wycinek czasu, gdy życie sprawiało wrażenie spokojniejszego? Spędzaliśmy wakacje tutaj. – łepetyną kiwnął w stronę ścieżki prowadzącej do domu. – Pomieszkiwaliśmy raz u Ciebie, raz u mniej. Ile to trwało? Dwa miesiące? Może trzy...? Pół roku? Nie, mniej... Przez chwilę wydawało mi się... Dosyć naiwnie, muszę przyznać... Że to już koniec... – patrzył na nią z rosnącym zmartwieniem obrysowującym mu twarz zmarszczkami. – Koniec drogi. Po tych życiowych turbulencjach nadszedł odpoczynek. Wtedy zastanawiałem się nad oświadczynami. Póki nie pojawiła się... – Anabelle. Zawsze ktoś musiał się pojawić, zniszczyć kruche szczęście. – Na samym początku nic między nami nie było. – wcześniej nie opowiadał blondynce jak „to” się stało. – Była sąsiadką, którą podwoziłem do Seattle. Czasem przynosiła mi kawę w środku dnia. Niekiedy zostawała, czytała w kącie gazety albo książki a ja przyglądałem się dokumentom. Później zaczęliśmy się kłócić. Ty i ja. Spędzaliśmy ze sobą coraz mniej czasu. – wzruszył lekko ramieniem. – Nie usprawiedliwiam się. Nie zamierzam również po raz kolejny przepraszać. Popełniłem błąd, ale wokół tego błędu narosło wiele innych czynników. Mniej więcej w tym okresie zdałem sobie sprawę, że nasze zaręczyny byłyby błędem. Zbyt wiele się kłóciliśmy. Wciąż to robimy. Tacy jesteśmy. – były to ponure wnioski, ale szczere. – Miałem pierścionek. - zacisnąwszy wargi uśmiechnął się smutno. Krótka pauza wybrzmiewała wiekami ciszy. – Nie byłbym dobrym mężem. Nie teraz. Głęboko w duszy wiesz, że to prawda. Nie bylibyśmy... kompatybilni. – z tymi słowy wstał z miejsca i wyciągnął ku Dei rękę. – Idziemy? Chce jak najszybciej znaleźć się u siebie. Jeżeli chcesz możesz zostać na weekend. To oficjalne zaproszenie.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Gdyby ich relacji - dogłębnie, w każdym momencie, krótkiej chwili - w dobrych chwilach i tych najczęstszych, niekoniecznie udanych - przyglądał się ktoś z poza otoczenia doszedłby do wniosku, że wcale nie byli „bratnimi duszami” - przypominali bardziej „lustro” - własne odbicia. Obserwując siebie nawzajem, mogli dostrzegać podobne cechy, traumy - czy wydarzenia. Deonne również straciła rodziców, na tyle w młodym wieku - iż nie miała szansy na zaopiekowanie się samą sobą; przez lata przerzucana z domów dziecka, poprzez domy rodzinne - musiała dostosowywać się do środowiska. Nie zawsze było kolorowo, właściwie to praktycznie nigdy. Tak wiele musiała przejść, tak wielu musiała się wyrzec. A mimo to przetrwała, by siedzieć dziś przed nim - by próbować choć na krótką chwilę przypomnieć mu (jak i sobie) ile posiadali - co mogli stworzyć gdyby nie wpadające na ich drogę przeciwności. Chciała się z nim przespać, to był fakt - chciała jeszcze raz poczuć (może ostatni...) co znaczy być przez kogoś posiadana, jak i także kogoś posiadać. Z nikim nie było tak z nim, bo choć nigdy nie była religijna, to niekiedy odczuwała przekonanie, że Bóg go dla niej stworzył.
Prawa dłoń kobiety powędrowała wyżej, powoli wyniszczając przepiękny kok, który przez kilka godzin zdobił jej głowę. Zwykle prezentowała się w rozpuszczonych, upięcia stanowiły wzór specjalnych okazji - lub chęci zmieniania czegoś w sobie; w takich sytuacjach nie różniła się wiele od innych kobiet. Podobnie jak one próbowała rozpocząć własną rewolucję. Może powinna się przefarbować, kasztanowy brąz wpasowywałby się w jej urodę. - Kłamiesz. - wyłapała marszcząc przy tym charakterystycznie brwi. - Robisz to co zawsze. Próbujesz sprawić, abym poczuła się lepiej. - stwierdziła, przechylając łepetynę w jedną ze stron, by po chwili ciężko westchnąć. - Widocznie oboje jesteśmy kłamcami. - ostatnie zdanie zabrzmiało nieco tajemniczo, jakby rzeczywiście znalazł się właściwy powód pojawienia się blondynki w Anglii - niczym jakby od początku go znała, lecz jedynie rzucała mężczyźnie wyzwania - może się domyśli, przejdzie szlakiem trupów tropów. W końcu to on był tutaj detektywem.
- Inaczej. Do twarzy Ci w miłości. - wyszeptała, przygryzając przy tym dolną wargę - nie musiał wiedzieć od razu wszystkiego. Jednakże wspaniale było być tym obiektem westchnień - czuć, że kochał. Budzić się rano obok, przyglądać jak spał - spędzać z nim wspólne chwile. Śniadania, obiady - kolację. Chodzić za rękę wzdłuż berrylanenowskich uliczek. Móc kochać się w każdej możliwej lokacji. Zasypiać na jego kanapie, by otwierać oczy w jego ramionach. W każdą niedziele wyczekiwać jak wróci z kościoła, niekiedy mu w tym doświadczeniu towarzyszyć. Podróżować - starać się stworzyć coś normalnego w sytuacjach gdy nic nie było normalne.
Była wręcz stworzona do niewłaściwych pytań, niczym jakby każda rozmowa z Deonne stanowiła odwieczny wywiad. Powinien być przyzwyczajony - dawno pogodzić się tą przebiegłą cechą. - Pamiętam wszystko. - wypowiedziane słowa zostały przypieczętowane wydmuchem dymu papierosowego - błękitne tęczówki notorycznie wbijały się w te czarne, mroczne - lecz w tej chwili nie stanowiły przerażającej formy. Jakby ucichły - współgrały z prawdą. - Niczego to teraz nie zmieni, ale zgodziłabym się. - wtedy, powiedziałaby „tak” - wręcz wykrzyczałaby, bo czekała na niego; wydawać się mogło, że zawsze czeka - lecz prawdopodobnie było to mylne. Przestała oszukiwać się, że kiedykolwiek mogliby zachłysnąć się szczęściem. Od zawsze stali na przegranej pozycji. - Pamiętam ją wtedy w Twoim gabinecie. - dokładnie w tym momencie poczuła jak nieprzyjemne ciepło oblewa jej ciało. - Była taka... - dziwne wydarzenie, nie umiała odnaleźć słowa, lecz to nie to ją bolało; oboje o tym wiedzieli. - ...jakby od samego początku stanowiła Twoją tajemnicę. - automatycznie oczy pisarki się zaszkliły - dość szybko przetarła je palcami. - Wtedy nie sądziłam... - ponowne podmarszczenie brwi. - Złamałeś mnie. Nie byłam przygotowana na to, że mnie skrzywdzisz. - choć ewidentnie powinna, cały sens ich związku polegał na kłamstwach, oszustach - mataczeniu i wymijających pytań. To był cały Eamon. - Kochałeś ją? - wyszeptała, ale bez nerwów, poczucia winy - krzyków, czy notorycznego płaczu. Te wydarzenie sprawiło, że przestała płakać - użalać się nad sobą. On to zrobił. Nie mogli cofnąć czasu - zapomnieć i „żyć dalej” - nie byli tymi ludźmi. Jednak rozpamiętywanie zaprzątało całkowity aspekt ludzkiego zachowania Britton. Nie mogła bezustannie w to brnąć. - Chcę być szczęśliwa, Eamon. - przyznała zgodnie z prawdą, to wcale nie było nic nowego. - Nie umiem pojąć, dlaczego tak usilnie próbuję się Ciebie trzymać. - nie potrafiła go puścić, bez przerwy zaciskała pieści na przysłowiowej koszuli mężczyzny - co i rusz przywracając emocjonalny rollercoaster. - Musisz mi coś powiedzieć. - stwierdziła delikatnie unosząc kąciki warg - w tamtym czasie wydawał się to dla nich koniec.
Wyciągnięta ręka w jej stronę jakby świadomie przelała wszystkie wątpliwości, chwyciła za nią - podnosząc się z pomocą Korvena. - Zostanę. - przytaknęła splatając ich palce i pozwalając poprowadzić się do miejsca, które niejednokrotnie ich łączyło.

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Tym razem nie kłamał. A może Deonne miała rację i okłamywał samego siebie? Nie pamiętał już wizji przypadkowych spotkań z niegdysiejszą kochanką. Niby powtarzał je w głowie niczym film ze zdartej płyty. Szczególnie w samotniejsze noce błądził umysłem po ich wspólnej przeszłości. Niemniej, generalnie rzecz biorąc logiczny rozum detektywa zakładał; iż nigdy do ponownego spotkania nie dojdzie. Nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze dane mu będzie ujrzeć pannę Britton. Na kolejne słowa dziewczyny uśmiechnął się, ale daleko było temu grymasowi do autentycznej radości. Nie pamiętał jak wyglądała jego twarz, kiedy kochał. Kochanie okazało się czymś nie dla niego. Przeznaczeniem bruneta było tkwienie w izolacji. Oczywiście, wchodził w drobne relacje. Miał na Maderze znajomych – choć mowa tu o sprzedawcy w drobnym sklepiku oraz barmanie z nadbrzeżnego pubu. Wdawał się w jedno lub kilkunocne romanse – głównie z turystkami bo te znikały równie prędko jak się pojawiały. Zawsze stawiał mocno zarysowane granice. Nie przywiązywał się do ludzi i tylko czasem brakowało mu głębszych, bardziej znaczących związków. Przelotność była wspaniałą parą wybranego przez Korvena sposobu życia. Z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że to on wybrał to życie – nie na odwrót. Samodecyzyjność oraz autonomia napawały go dumą.
Zgodziłaby się. Tak, wiedział. Częściowo dlatego nie zadał owego pytania. Co jeśli zostaliby na siebie skazani? Wieczne, męczące kłótnie; sieć tajemnic – tym razem nie w partnerstwie, lecz małżeństwie. Niby mówiąc, że „do trzech razy sztuka”; aczkolwiek utrata żony nie jedno a dwukrotne zmieniło coś w mężczyznie. Nie uważał siebie za odpowiedni materiał na męża. Był święcie przekonany, że stracił zdolność bycia dobrym i łagodnym – a przecież taki winien być współmałżonek. Zbyt wiele zatrzymywał dla siebie, zbyt wiele ukrywał i nie chciał tego zmieniać. Kiedyś uwielbiał dzielić się z Rose każdą cząstką swoich myśli. Z upływającymi latami budował wokół siebie grubą skorupę. Dea zdołała przebić się przez wiele spośród jej warstw, lecz bezustannie tkwiła przed nią półprzeźroczysta ściana. Pojedyncza komora w sercu Eamona wypełniona najmroczniejszymi sekretami. – Powinnaś była się spodziewać. Mówiłem, że Cię zranie. Ostrzegałem. – nie usprawiedliwiał się. Głupie byłoby to usprawiedliwienie. Równocześnie przestrzegał Britton przed samym sobą i nie były to wyłącznie głupie, sztampowe teksty. Był na tyle samoświadomy, aby wiedzieć – niszczył wszystko co piękne. – Nie. – rzucił dosyć szybko, zgodnie z prawdą. – Pożądałem. – prędko pożałował swojego wybryku. Nie ze względu na poczucie winy. Po zdradzie nie czuł się sobą. Złamał jedną ze swych fundamentalnych zasad. Przecież zawsze brzydził się zachowaniami podobnego sortu.
Na parę chwil zapadła cisza. Detektyw milczał, chociaż zdawał sobie sprawę z tego co odpowie. Nie ważył słów w głowie. Odciągał ich wypowiedzenie, jak gdyby pozostawały ostatecznym wyrokiem. – Jeśli chcesz być szczęśliwa, powinnaś odpuścić. Chciałbym, żeby było inaczej; ale obydwoje wiemy jak jest. – gdy Dea wstała kiwnął głową przyjmując do wiadomości jej wybór. – Dobrze. Szczerze powiedziawszy szykowałem się na opór i przygotowywałem linię obrony swojego stanowiska. – zaśmiał się lekko, zerkając w odwrotnym kierunku jakby w próbie ukrycia tego śmiechu.
Ruszyli w dalszą drogę. Na początku słuchali śpiewu ptaków i szurania piasku pod ich nogami. W końcu, po paru minutach ta monotonna melodia znudziła się Eamonowi. – Nie mieszkam tu na stałe. – skoro szli ramię w ramię i zostało im tego spaceru góra kwadrans warto skorzystać z chwil sam na sam i porozmawiać od serca. Niebawem dotrą do domu – do Marthy, Sebastiena i paru innych osób; które co prawda na noc wracały do miasteczka, ale przez całe dnie kręciły się po posiadłości uniemożliwiając równie prywatne dyskusje. – Również przyleciałem na chrzciny. Mieszkam teraz w Portugalii. Tymczasowo. Niedługo po Twoim wyjeździe zmęczyło mnie bezczynne siedzenie i zacząłem podróżować. – miło było tak pogadać z kimś kto słuchał. Kimś komu dobrze było opowiadać o swoim życiu. – Ominąłem jej wesele. Meave. Więc teraz wypadało się pojawić... Ona i John... Szaleństwo. – w głosie Brytyjczyka dało się dosłyszeć nuty dezaprobaty.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
pisarka — -
33 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
and i want to be pinned between him and the mattress, like a flower pressed in a book.
and i want to say his name, over and over, like it's the only word written on the pages.
Oboje kurczowo zapierali się, że ich małżeństwo by nie przetrwało prób, a co jeżeli byłoby odwrotnie? Każda z zabliźnionych wzajemnie ran zostałaby uratowana, przysięgaliby sobie miłość po grób; odnaleźli siebie w nowych rolach. W tym przypadku, możliwości było tak wiele, choć tak wszelako inteligentni - to jednak nie mogliby przewidzieć - co dałaby im ta nowa szansa. Nie zaryzykowali, nie poprosił - a więc ona też się nie zgodziła. Teraz pozostało jedynie gdybanie, rozpracowanie każdego aspektu, ale też po co? Po co mieliby zagłębiać się w alternatywne rozwiązania ich historii, skoro dziś siedzieli na przeciwko siebie i to wciąż niczego to nie zmieniało, może rzeczywiście nie byli dla siebie przeznaczeni. Być może wydarzenia, które przyciągały ich do siebie były tym wszystkim czego chcieli. Bo kim byli bez tego? Ciągłych zagadek, tropów - walki, obsesyjnej chęci uzyskania prawdy.
Gdyby nie zaginięcie Finnicka, nigdy by go nie poznała - mogłaby tutaj zapewniać, że nadal by przy mężu trwała, że żyliby wspaniale - w małym lecz klimatycznym mieszkanku, nieopodal centrum Paryża. A może nie... Może przeprowadziliby się na przedmieścia, z dwójką dzieci - z trzecim w drodze. W przypuszczeniach Deonne, Oldman nadawał się na ojca - to był jeden z czynników dlaczego za niego wyszła. Zawsze był opiekuńczy, w niektórych przypadkach, aż za bardzo. Kochał spokój, ciszę - ale również często wyciągał ukochaną poza szeregi własnego komfortu. Oni też zwiedzali świat - choć był to jedynie mały odłam Europy. A może to byłoby jedynie złudzenie, w które starałaby się wierzyć, by przetrwali. W końcu znała go zaledwie półtora roku. W porównaniu z Korvenem, było to nic. Gdyby zaraz po ślubie poznała prawdę na temat prawdziwego zawodu oblicza blondyna, bardzo możliwe, że ich historia zakończyłaby się o wiele szybciej, niż się zaczęła. Okłamał ją na wstępie, manipulował - aby następnie zniknąć na kolejne dwa lata.
Jednakże nie chciała w tym trwać, nie mogła pozwolić, by te wszystkie oszustwa mężczyzn jej życia przejęły nad nią kontrolę, definiowały to kim jest. Wcześniej udało się to z Finnem - przeszła tą „żałobę” - dlatego uważała, że jeżeli bardzo się postara uzyska podobną wolność z krzywdami Eamona. Niestety, nie było to tak proste - zapomnienie i „ruszenie dalej” w tym przypadku stanowiło o wiele większą trudność. Nie potrafiła się z niego wyleczyć, bo tak naprawdę on jej nigdy nie porzucił. Pomimo każdej starty, którą w ciągu pięciu lat przeszli - ostatecznie wyciągał pomocną dłoń. W kryzysowych sytuacjach był - trwał przy niej i doglądał. Niejednokrotnie chciała go znienawidzić, wyrzec się miłości dobroci - i odpłacić się tym samym.
- Niekiedy jestem po prostu bardziej uparta od Ciebie. - wyszeptała, pozwalając sobie na cień delikatnego uśmiechu. Pragnienie bycia jego było silniejsze od obaw jakie ich decyzję mogą wykonać skutek.
Pożądałem.
Ciche westchnięcie, które wykazało o wiele więcej niż gdyby zareagowała słownie, bo co miałaby mu powiedzieć? W chwili gdy wyczekiwała na niego z kolacją, on spędzał noc z inną? Czy w ogóle istniała jakakolwiek odpowiednia reakcja na powyższe? Przez moment dopadła ją myśl - gdyby rolę się odwróciły to on potrafiłby jej wybaczyć?
Cisza nie była zła, to nie był pierwszy raz gdy milczeli w swoim towarzystwie - i nie było nic w tym niezręcznego. Właśnie takie chwilę niekiedy stanowią najlepszy rodzaj bliskości - potwierdzenia swych uczuć. - Ty odpuściłeś? - na to wyglądało, w tym momencie niczego mu nie zarzucała. Nie posiadała złości, ani zawodu - było to szczere pytanie, na swój sposób prawdziwe.
- Nie mogłabym przepuścić okazji, zobaczenia Sebastiena i Marthy. - tym razem troszeczkę się z nim droczyła, „poważna rozmowa” przeszła na dalszy tor, jeśli mieli ze sobą spędzić kolejne dwa dni - nie powinni marnować czasu i zadręczać się błędami przeszłości. Nie dzisiaj, nie w najbliższych chwilach. Zdaniem Dei, zapewne to nie była ich ostatnia tego typu rozmowa - niekiedy lepiej ją odroczyć i zająć się czymś, co sprawi szczęście, niżeli ból. - Wynajęłam pokój w motelu, niedaleko. Mam tam swoje rzeczy. - mruknęła spoglądając na mężczyznę. - Ale możemy odebrać je jutro. - dokończyła, by zaraz ruszyć się z miejsca i dorównać mu kroku.
Delikatne powietrze przedzierało się przez ich twarze, Dea odrobinę trzeźwiała - i powoli dochodziła do niej świadomość, że jutrzejszy poranek nie będzie należał do najpiękniejszych, bo choć umiała wypić - to przetrwanie dzień po było niemal wyzwaniem. - Hmmm...? - głowę odwróciła w stronę Brytyjczyka. - To gdzie? - ewidentnie zdziwiona wyczekiwała na rozwój jego opowieści. - To wszystko tłumaczy Twoją opaleniznę... - jej ton głosu niczego nie sugerował, wręcz sprawiał wrażenie zadowolonego. - Naprawdę cieszę się z tego powodu. - dłoń powędrowała na ramię arystokraty, w celu wsparcia. - Opowiedz mi więcej, opowiedz o każdej podróży. - z detalami, sama zakorzeniona w Australii odczuwała wielki niedosyt - kochała żyć w pogoni. - Spotkałeś kogoś, kto pozostał Ci w pamięci? - na o wiele dłużej, niż jeden weekend. - Masz jakieś ciekawe sprawy? - chociaż te wyjazdy mogłyby być również w celach typowo rozrywkowych.
Kolejne słowa anglika doprowadziły do zdezorientowania, jak i również odrobinę zaciekawienia. - Nie lubisz go? - jedna brew pofalowała wyżej. - Dlaczego?

Eamon Korven
sumienny żółwik
różal
brak multikont
prywatny detektyw — -
38 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Furthering my distance from you
Realistically I can't leave now
But I'm okay as long as you
Keep me from going crazy
Wpatrywał się w nią i z początku chciał zapytać czy ma to jakieś znaczenie. Ale jeżeli pytała, najwyraźniej miało. Sam nie wiedział jak zachowałby się na jej miejscu – czy byłby wściekły, wyrozumiały czy zobojętniały? Znając siebie – a wpisuje się w szereg cholernie zazdrosnych facetów– nie wybaczyłby zdrady. Nie należał do tych wspaniałych, łagodnych istot zdolnych nauczyć się kochać partnera z wadami oraz popełnianymi błędami. Eamon brzydziłby się podobnego grzechu, tak samo jak brzydził się siebie skoro dopuścił się podobnej zbrodni przeciw prawdziwej miłości. Gdyby naprawdę darzył Anabelle uczuciem rozumiałby swoje przeszłe rozterki. Ale nie było żadnego uczucia, nie było kochania. Tylko splecione ze sobą sylwetki, jej ręka na jego udzie; kiedy przemierzali dystans między Seattle a miasteczkiem. Ukradkowe spojrzenia i te przeciągłe, gdy Ana zostawiała rozsunięte zasłony i przebierała się wiedząc; iż jest obserwowana przez pewnego tajemniczego sąsiada. Nie istniało tu nic „wyższego” – żadna wartość, poza pragnieniem ciała. Impuls wyrosły z animozji pomiędzy nim a partnerką oraz potrzebą zaspokojenia głodu. – Odpuściłem. Nie tak prędko jakbym tego chciał, ale odpuściłem. – mógł odsunąć się znacznie wcześniej. Nie pozwolić Belli, by go uwodziła; nie odpowiadać na zaczepki. Ale brnął w to, brnął póki nie skrzywdził osoby, która znaczyła dla niego więcej niż cały ten cyrk.
- Odbierzemy je jutro. Nie ma co się spieszyć. W domu wciąż są Twoje sukienki. Jedna czy dwie. Nie wiem. Przewiesiłem je do garderoby w gościnnym, gdybyś kiedykolwiek się po nie zgłosiła. – równocześnie nie dawał kobiecie znać, nie szukał z nią bezpośredniego kontaktu. Pozostawiał przy sobie pretekst, acz z niego nie korzystał. Przynajmniej nie od razu – nie wiadomo co wydarzyłoby się za pewien czas. – Też się cieszę. – mruknąwszy nawet posłał Dei uśmieszek. Dotarło do niego, że w podróży autentycznie dostaje cząstkę zwyczajnej radości. Coś, co niby mu się należało; ale nie oczekiwał jej ani się nie domagał. – Nie wystarczy nam ścieżki na opowieść o każdym przystanku. Teraz w Portugalii dałem sobie spokój ze zleceniami. Odpoczywam od zgiełku. I tak, poznałem wielu interesujących ludzi. Każdy jest na swój sposób interesujący. – mało satysfakcjonująca odpowiedź, hm? – Jedna osoba, może dwie rzeczywiście zapadły mi w pamięć. Na pewno taka jedna młodziutka Francuska. Mieszkaliśmy obok siebie w obskurnym motelu. Czasem zastanawiam się co się z nią dzieje. Sprawiała wrażenie przestraszonej i zagubionej; stawiam, że uciekła bądź wyrwała się z domu. Siedemnaście, może dziewiętnaście lat? Za każdym razem, kiedy ktoś się z nią witał podskakiwała. – czekoladowe oczy zaszły mgłą. Przypominał sobie te chwile. Drobna, wychudzona dziewuszka o nietypowych, szlachetnych rysach twarzy. Ładna w charakterystyczny brzydki sposób. Równie dobrze mogłaby być jego młodszą siostrzyczką. – Któregoś razu wpadła w panikę i starała się wyważyć drzwi do pokoju. Zaginęła jej karta, bała się. Przekonałem ją, że zapłacę za zgubiony klucz. Posiedzieliśmy w lobby i porozmawialiśmy. Mówiła zagadkami. Kompletnymi zagadkami. Jakby chciała wyznać co się dzieje, poszukiwać pomocy; ale nie mogła. Jakby absolutnie wszystko co mówiła miało ukryte znaczenie. Zupełnie jej nie rozumiałem. Pewnie dlatego zapadła mi w pamięć. – niekiedy, wieczorami przypominał sobie sekretne szyfry mysiowłosej nieznajomej. Niektóre pozapisywał rządkami w notatniku. Starał się rozgryźć kod. Częściowo czuł się odpowiedzialny za tę dziewczynkę; której imienia nie umiał poprawnie wymówić. Brytyjski akcent rujnował jego dźwięczną melodię. Co jeżeli dawała mu wtedy sygnały a on nie dał rady ich dostrzec?
- Ugh... – na pytanie o Johnathana wywrócił oczyma. – Stare dzieje. Chodziliśmy do tych samych szkół, rywalizowaliśmy w tych samych zawodach. Zawsze byłem lepszy; Jonathan mnie za to nienawidził. Wiecznie smalił cholewy do Maeve, gdy byliśmy jeszcze zaręczeni. Cóż, ma to czego pragnął. – i Korven pogratulował mu tego wyczynu, co nie zmienia faktu; iż zrobił to ze specyficznym błyskiem w czekoladowych ślepiach. Tak, aby Jon wiedział, że dostaje to czego Eamon zwyczajnie nie chciał. – Jak podoba Ci się Australia? – nie, nie pytał z czystej uprzejmości.

Deonne Britton
sumienny żółwik
sunny
brak multikont
ODPOWIEDZ