spec. od zarządzania kryzysowego / właścicielka — Riley Hotel
47 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Kryzys to mój pomysł.
~ ~ ~ ~ ~
I say crazy shit all the time
- Pani McQueen zaraz przyjdzie – zapewnił recepcjonista zaskoczony przybyciem prawniczki. Bał się, że mogło chodzić o niego. Podebrał z baru dwie butelki wina i być może właśnie miał dostać wypowiedzenie. To byłby mocny kopniak zwłaszcza, że od miesiąca zasuwał na drugie zmiany. Zasłużył sobie na podwyżkę a nie wypowiedzenie.
Dwie minuty później, równo piętnaście po północy, tuż za Macmillan pojawił się wysoki mężczyzna w skrojonym na miarę garniaku. Elegancki, ale nie do przesady z miną wyrażającą co najwyżej możliwość wpieprzenia komuś prosto w twarz.
- Chodźmy – Jego niski stanowczy głos zabrzmiał ostro. Dłonią wskazał Michelle kierunek w stronę wind, ku którym od części restauracyjnej zmierzała właśnie McQueen. W krwiście czerwonych obcasach, którymi stukała o posadzkę, pewnym krokiem i z posągową postawą zatrzymała się przy srebrnych metalowych drzwiach. Korzystając z chwili sprawdziła ceny kremacji zwłok, co w aktualnej sytuacji wcale nie było niczym zaskakującym.
- Karim, czemu dzieciaki muszą być takie upierdliwe? – zapytała ochroniarza, który przyprowadził Michelle prosto pod windę.
- Pani McQueen. To prawniczka z Atwood LLP. – Nie zawsze sobie odpowiadali. Karim głównie milczał, bo nie lubił wyrażać swego zdania przy obcych. Na luźniejsze rozmowy z szefową pozwalał sobie tylko wtedy, gdy byli we dwoje.
Jacqueline nawet nie spojrzała na kobietę. Uniosła wzrok, ale tylko po to aby spojrzeć w puste wnętrze windy. Weszła pierwsza i stanęła na tyłach.
Ochroniarz gestem dłoni zasugerował prawniczce aby weszła tuż przed nim i dopiero, gdy obie znalazły się w środku niczym mur stanął przed drzwiami wybierając odpowiednie piętro.
McQueen wreszcie odwróciła głowę; lekko i tylko po to aby krytycznie zlustrować młodą kobietę. Nie miała teraz czasu na wybrzydzanie, ale na pewno porozmawia sobie ze znajomym, na którego prośbę zajęła się hotelem. Jak mógł zatrudniać takich młodziaków, którzy ledwo co ukończyli praktyki?
- Trzeba go wystraszyć – zaczęła patrząc przed siebie i nie siląc się na wyjaśnienie szczegółów. – Niech gówniarz myśli, że nic go nie wyratuje. Do końca życia będzie jadł więzienny szajs modląc się o odrobinę snu bez codziennego mordobicia. – Nie było czasu na pytania. Same konkrety i tylko to jedno zadanie. Niczego więcej nie oczekiwała od młodej prawniczki.
Karim uśmiechnął się pod nosem pewien, że później napomknie szefowej o stereotypowym mordobiciu w więzieniu. Ona na pewno o tym wiedziała, ale lubił drażnić się z szefową (bo jako nieliczny mógł sobie na to pozwolić).
Winda szybko dojechała na ósme piętro i bez zbędnego wdawania się w dyskusje w trójkę trafili prosto pod pokój 183.
- Panie McCornish. – Zwróciła na siebie uwagę dwudziestolatka, który siedział na fotelu z głową schowaną między rękoma. Był załamany, ale nie w taki sposób w jaki powinien. – Prawniczka przedstawi pana sytuacje. – Zatrzymała się nieopodal łóżka. Wymiętoszona pościel sugerowała intensywne intymne zabawy. Porozrzucane wokoło ubrania i dziwaczne erotyczne zabawki oznaczały, że nie była to typowa schadzka, zaś nieruchome kobiece ciało tonące w poduszce i pościeli podkreślało nieprzyjemny finisz. McQueen chciała aby chłopak patrząc na nią widział również konsekwencje swego narwania.
- Prawnik?! Pani nie rozumie. Ojciec odetnie mnie od kasy. Bez tego będę nikim. – To jedyne o czym myślał chłopak. Nie o odebranym życiu a o utraconej fortunie, którą wysysał z piersi ojca. Pieprzone młode, leniwe i uprzywilejowane pokolenie; pod ich przewodnictwem świat zamieni się w stertę gruzów. McQueen cieszyła się, że tego nie dożyje.
Ze spokojem i powagą spojrzała na kobietę, która miała dosłownie parę sekund, żeby w swej głowie przetworzyć to co mogło się wydarzyć. Nikt jej nie wtajemniczył. Musiała działać spontanicznie, ale też dobrze.

michelle macmillan
prawnik — atwood llp
32 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Najgorszym człowiekiem świata została, bo lubi najwyższe progi, wielkie pieniądze i władzę. Ale paragrafy i przepisy ją nudzą, prawo jest jak matematyka, a w życiu chodzi o poszukiwanie ulotnego, o emocje i otchłań.
+ Jackie McQueen

Zupełnie n i e na to pisała się, kiedy zgodziła się przyjechać do tego pieprzonego Cairns. Miało być kilka kosztownych, firmowych fuzji, bankiecik, może dwa, dużo panoszenia się po biurze i przepyszne kolorowe drineczki pite przy zachodzie australijskiego słoneczka. Może inaczej - oczywiście, mogla się s p o d z i e w a ć, że trafi się również inny rodzaj zleceń. Stary, poczciwy Atwood w końcu doceniał swoich oddanych i stałych klientów jak nikogo i był dostępny dla ich potrzeb o każdej porze dnia i nocy. Wróć. To, co mógł zaoferować było dostępne. A mógł zaoferować rozwiązanie każdego jednego problemu bez cienia skandalu, co gwarantowało dalszy ciąg spektakularnych karier i przespane noce, przy tylko odrobinę uczkniętej fortunie. Życie szkockiego lorda musiało być wyjątkowo nudne, skoro bawiły go takie akcje w stylu Chłopców z ferajny, nie próbowała tego jednak oceniać. Każdy - jak jeden mąż - ma swoje mniejsze lub większe zboczenia.
Niezależnie od tego, że za chwilę miała wybić północ, zgramoliła się z łóżka. Włosy ułożyła w dobierany warkocz (w wersji dosyć nonszalanckiego nieładu artystycznego); drobne, zgrabne ciało wpakowała w lejącą koszulową bluzkę z jakimś fancy wiązaniem przy szyi i czarny jak noc garnitur, który samemu Saint Laurentowi musiałby się śnić po nocach (przynajmniej kiedy jeszcze żył) jako pewien atrybut kobiecej władzy. Ciężko nie przyznać, że w komplecie z doprawdy niebotycznymi szpilkami o piekielnie czerwonych podeszwach nie robiła wrażenia. Robiła.
Już w momencie, kiedy dzieliła przestrzeń windy z Królową Śniegu i jej przydupasem w stylu lokalnego Samuela L. Jacksona, wiedziała w co najlepszego się dzisiaj wpakowała. Wróć - wpakowana została. Wystarczyło kilkanaście kroków by znaleźli się w pokoju hotelowym. Właściwie nawet nie musiała wchodzić dalej, tej słodki, obrzydliwy zapach krwi uderzał wszystkich już zaraz za drzwiami. Mocno musiała się powstrzymywać by finalnie stąd nie wyjść i nie wrócić do tego swojego Nowego Jorku. Była jednak profesjonalistką i jednak traktowała klientów w ten sam sposób co Atwood. Można rzec, że byli bardziej jak rodzina. Śmiało, zupełnie jakby nic poważnego nie miało tu miejsca, wszyscy weszli do środka. Szefowa stanęła po jednej stronie pokoju, przydupas po drugiej, bliżej łóżka i jakiegoś drugiego pomagiera, znów o twarzy raczej nieskażonej inteligencją. Ona zatrzymała się zaraz za progiem i rozejrzała po pomieszczeniu. Pierdolone zamiłowanie pierdolonych uprzywilejowanych białych chłopców do odpierdalania akcji w stylu mordów rytualnych. Pokój wymagał remontu, a rozciągnięta na łóżku dziewczyna - a raczej to co z niej zostało, zanim dusza czy inny szajs opuściło jej ciało - co najwyżej kremacji. Westchnęła ciężko i odrobinę marszcząc nos wskazała obu ochroniarzom (tak się chyba oficjalnie nazywa ich fucha?), by chociaż tą nieszczęsną denatkę czymkolwiek przykryli. Biorąc jednak pod uwagę, że właściwie wszystkie elementy pościeli w mniejszym lub większym stopniu pokryte były krwią, było to i tak zupełnie bezcelowe. I tak, nosz do chuja, trochę szacunku. Nie była przecież większą kurwą niż ten jebany aniołek użalający się właśnie nad swoim losem.
Miała na takich alergię. Od zawsze. Jej myśli na temat akurat tej grupy mężczyzn były tak paskudne, że nawet większość tyranów tego świata wyglądało przy niej jak dobrzy ludzie. Uśmiechnęła się jednak, generalnie sama do siebie. Jaką wielką radością będzie pastwienie się nad tym śmieciem. Odłożyła na kawałek wolnej szafki swoją Birkin (uprzednio sprawdzając czy nie upierdoli jej krwią przez to porzucenie), zsunęła z ramion marynarkę i rozwiązała ten swój elegancki węzełek pod szyją. Michelle zwykle wręcz pachniała tym, że idą za nią naprawdę konkretne pieniądze, teraz jednak przekonana była że ten paskudny zapach krwi przykryje wszystko i zostanie jej jedynie swój ukochany garnitur spalić.
Nie liczyła na dżentelmeńskie zagrania ze strony goryli blondyny, sama więc zgarnęła sobie krzesło - znów uprzednio sprawdzając czy czyste! - postawiła je na przeciwko nadal jęczącego biedaka i po raz pierwszy od kiedy przybyła do tego nieszczęsnego hotelu, przemówiła, zaczynając od mocnego wywrócenia oczami:
- McCornish, ty chory pojebie. Jakie kurwa pani nie rozumie? Właśnie że pani rozumie. Rozumie, że w piździe jesteś tak głębokiej, że zaraz zobaczysz jądro ziemi. Ale wiesz co? Pani ma gest. I da ci ostatnią szansę na wyjście z - tu z pewnego rodzaju obrzydzeniem rysującym się na twarzy narysowała w powietrzu palcami prostokąt, sugerując że chodzi o całe pomieszczenie a raczej to co tu zaszło. - tego gówna z twarzą - zaszczyciła go jednak wymuszonym uśmiechem.
- Tttyy, my się znamy? - no co za jebana łajza.
- Znam wszystkie takie śmieci jak ty - pokręciła głową z niedowierzaniem. Czyż nie na tym miała polegać jej praca? Westchnęła ciężko, ale cofnęła się do torebki. Wyciągnęła się z niej telefon i wróciła do tej niemoty, która była tak bliska rozpłakania się, jak tylko było to możliwe. - Gdzie ja tu mam twojego drogiego tatusia... Och, mam! Drogi, poczciwy Wily. Tyle dobrego, że twoja matka nie dożyła wybryków synka. Serce by jej pękło, wiesz? - to nie tak, że ona choćby raz widziała na oczy ludzi o których mówi. Wystarczył telefon służbowy i zapisane tam informacje, które pracownicy kancelarii Atwooda latami zbierali o swoich klientach. A także o krewnych i znajomych królika. Usiadła w końcu na krześle, które sobie chwilę temu przysunęła.
- Pozwól więc, że przedstawię ci dwie opcje, co do rozwiązania... Hm, sprawy. Zacznę od tej, w której zaraz osmarkasz mi rekaw użalając się nad tym jak to tatuś odetnie cię od kasy. Biedna, kochana Gabrielle. Wychowuje sama dwie córki, nocne sprzątanie hotelu nigdy nie było szczytem jej marzeń, ale szefowa dobrze płaci, a klienci są naprawdę przyzwoici. Myślała tak do momentu, w którym przyszło jej sprzątać pokój po bozyszczu lokalnych nastolatek, Douglasie McCornish. Znalazła na kanapie, naćpanego do nieprzytomności. W sypialni za to była jego kochanka. Jeszcze trochę ciepła. Ten pierdolony ćpun ją zamordował. Gabrielle się porzygała, tak to było obrzydliwe. I tak zakończy swoje zeznania w sądzie. Te same, które wyślą cię do pierdla na długie lata. Najpewniej aż do zasranej śmierci. Bo wiesz? Mi się nie odmawia. A jeśli odmówisz, okaże się że nie będzie chciał cię bronić nawet byle wieśniak z Koziej Wólki - wzruszyła obojętnie ramionami. Nawet nie było jej go żal. Przyjrzała mu się przez chwilę badawczo, taksując jego sylwetkę w teatralnie przerysowany więc sposób. - Wiesz, ładniutki jesteś. Drobny blondyn, niebieskie oczy. Tacy mają wzięcie w pierdlu. Miałbyś całe grono fanów, ale wiesz z czym łączy się taka popularność? Ruchaliby cię bez przerwy. No kurwa, bez przerwy. A jakbyś się stawiał, to jeszcze byś wpierdol obskoczył. A wszystko to o chlebie i wodzie bo gwałciciel i morderca kobiety, na moje oko nieletniej, na nic lepszego nie zasługuje. Ile byś tak wytrzymał? Dwa, trzy dni, zanim powiesiłbyś się na prześcieradle? - mówiła to z taką obojętnością, że gdzieś pod skórą zaczynała się chyba bać sama siebie. Mimo wszystko dalej grała swoją rolę, więc wyciągnęła się na swoim krześle, opierajac w końcu o nie wygodnie. Przez chwilę milczała, dając mu chyba czas by przerobił co właśnie powiedziała. W końcu jednak klasnęła bezgłośnie w dłonie i znów wrzuciła ten swój diabelski wręcz uśmieszek na twarz.
- Pani jednak da ci szansę. Będzie to pewnie wymagało od tatusia sprzedaży tego pięknego Ferrari, tego wiesz, co to Steve McQueen nim jeździł, ale tobie zapewni wolność. Przynajmniej do kiedy nie postanowisz zamordować kolejnej kurwy gdzieś na australijskiej prowincji. W każdym razie układ jest prosty - możemy ci pomóc, na dodatek bez wzywania policji. My to wszystko posprzątamy, tatuś jedynie ogarnia przelew. No i jakiegoś kierowcę, który cię stąd zabierze choćby i do samego piekła. To jak, jesteśmy umówieni? - wyciągnęła w jego stronę swój telefon z wybranym już numerem jego ojca. Wystarczyło kliknąć tylko małe, zielone kółeczko by połączyć się z tym biednym człowiekiem. Drogi Boże, o ile istniejesz, jakim cudownym uczuciem było składanie tej propozycji nie do odrzucenia. Aż ją ciarki przeszły.
Typ w końcu wręcz wyszarpnął jej telefon i wycedził przez zęby:
- Zzzzzzadzzzwonię - i wybrał ten pieprzony numer. Sama Michelle odwróciła głowę w stronę Jackie i z kamienną wręcz twarzą rzucila jedynie krótkie pytanie:
- Ile? - w końcu to ona tutaj ustalała zasady.
powitalny kokos
m
spec. od zarządzania kryzysowego / właścicielka — Riley Hotel
47 yo — 177 cm
Awatar użytkownika
about
Kryzys to mój pomysł.
~ ~ ~ ~ ~
I say crazy shit all the time
Karim zerknął na szefową w tej ich niemej prywatnej rozmowie pozwalając sobie na zrobienie miny faceta będącego pod wrażeniem. Od zawsze jarały go silne kobiety, chociaż nigdy by się z taką nie związał. Wolał mieć całe jaja niż żeby codziennie kopała w nie diablica pokroju McQueen. Szanował ją. Znali się od lat, dobrze wiedział, jaka była i że to dobry materiał na przełożoną lub sojusznika, ale na pewno nie na żonę.
Sama mu to powiedziała a on się zgodził.
Właścicielka hotelu skrzyżowała ręce na piersiach stojąc przy zakrwawionym łóżku jak posąg. Cholernie wysoki i majestatyczny; w czystych na błysk ubraniach, jasnych włosach mieniących się w delikatnym świetle nocnej lampki i z wężowym spojrzeniem przeszywającym na wylot. Zero skaz. Zero drgania wargą lub choćby jednym mięśniem. Stała tam i obserwowała – o dziwo – nie egoistycznego zadufańca a kobietę robiącą wszystko by ją zauważyć. Swymi gestami, postawą i słowami nie dawała McCornishowi szansy na odwet. Pochłaniała go odebrawszy całą przestrzeń. Nie było niczego poza nią. Poza tą zdenerwowaną prawniczką mówiącą wprost wóz albo przewóz. Nie było dobrej drogi.
Walcz albo zgiń.
W tym przypadku walcz oznaczało – zepnij pośladki, schowaj jaja i dzwoń do ojca.
Prywatny ochroniarz Jackie znów na nią spojrzał a nawet pokusił się o krok w kierunku całej sceny. Szefowa jednak zatrzymała go gestem dłoni. Stało się. Pewne słowa zostały już wypowiedziane i tego nie cofnął. To nie było coś, z czego nie dało się wybrnąć, ale McQueen już wiedziała, że pora zweryfikować dotychczasowych współpracowników znajomego, od którego w dobrym geście dostała ten (i w Sydney) hotel.
Zanim z ust młodego padła deklaracja Jackie pokusiła się spojrzeć na zwłoki młodej dziewczyny. Nie miała przyszłości. Być może Douglas zrobił jej przysługę przedwcześnie odbierając życie, ale niech do cholery ma jaja, żeby wziąć to na klatę a nie udawać niewiniątka. Byle jakie tłumaczenia – ba jakiekolwiek tłumaczenia dorosłych czynów i decyzji – były jedynie odwlekaniem nieuniknionego.
A wystarczyło tylko przyznać, że było się złym człowiekiem.
- Tyle ile według niego jest warta wolność syneczka. - Nie poda ceny. Wolała negocjować zaczynając od stawki, którą stary McCornish uzna za słuszną. Była ciekawa, czy zależało mu na synu. Czy ten sukinsyn był wart kolejnych pieniędzy wydanych na byle gówno? – O dziewiątej ma być w moim biurze. – Konkretna instrukcja bez cienia zastanowienia. Do tej pory zdążą posprzątać ten syf. Nie potrzebowała do tego niczyjej kasy. Ta wpłynie w ramach oczywistego szantażu, ale wątpiła aby stary McCornish próbował się wykiwać.
Znów spojrzała na Karima, kiedy młody morderca prawie ze łzami w oczach tłumaczył się ojczulkowi. Strata czasu, ale trzeba było to zrobić. Mężczyzna zrozumiał przekaz i podszedł do prawniczki po drodze zgarniając jej torebkę oraz płaszcz.
- Chodźmy już – zasugerował ostro i dżentelmeńskim gestem wskazał kobiecie wyjście. Wyczucie czasu okazało się idealne, bo parę chwil po tym, gdy chłopak oddał telefon Michelle, dotarło do niego co właśnie uczynił. Był zbitym z tropu jelonkiem i nagle – jak za pstryknięciem palca – zamienił się w wściekłego lwa.
- Ty pierdolona suko! – warknął poderwawszy się z miejsca jak dzikus wypuszczony z klatki. Drugi ochroniarz, który już zdążył do nich podejść, od razu zainterweniował. Jackie jedynie pokiwała głową na boki zażenowana zachowaniem McCornisha, co częściowo przewidziała i razem z prawniczką oraz Karimem ruszyła do wyjścia.
Jedną z wielu przydatnych rzeczy, których nauczyła się prowadząc terapie, było milczenie. To zabawne jak bardzo ludzie potrzebowali wypełnić panującą wokoło cisze. Mówili wtedy wszystko. Zazwyczaj to co sądzili, że druga osoba chciałaby usłyszeć a co było kolejnym wynurzeniem ich własnych myśli.
Stojąc w windzie niczego nie zakładała. Wciąż obserwowała i milczała patrząc jak cyfry na panelu rosną. Nie jechali w dół a w górę, o czym nie byli łaskaw poinformować prawniczki. Dopiero kiedy metalowe drzwi otworzyły się Jackie wreszcie się odezwała.
- Drinka? – Każdemu z nich się przyda, ale tylko one dwie dostaną.
Przeszli dwa metry do kolejnych drzwi otwieranych na kartę. Za nimi znajdował się ogromny apartament usytuowały na ostatnim piętrze hotelu. Miał być dla gości, ale McQueen tak bardzo go sobie upodobała, że musiała mieć.Szybka akcja. – Wraz z tymi słowami Karim zamknął za nimi drzwi.
Zostały we dwie.
- Włożyłaś w nią dużo energii. – Za dużo jak na gust Jackie, ale podobno tych się nie porównywało. – Trochę jak dzikuska wypuszczona z lasu. Jak ta.. – Pocahontas. – ..Nell. – Michelle była za młoda aby kojarzyć film z 1994 roku o dziewczynie mieszkającej w lesie wraz z matką, która umarła i zostawiła niedostosowane dziecko na pastwę losu. Różnica była taka, że Nell nie kipiała aż taką energią.
Mówiąc to wszystko McQueen zachowywała się bardzo swobodnie a głos miała tak spokojny, jakby właśnie komplementowała nową towarzyszkę a nie w elegancki sposób sugerowała nieprzystosowaną dzikość.
Stojąc przy barku do dwóch szkieł nalała brandy. Stukając obcasami na nowo podeszła do prawniczki i podała kieliszek. Ze swego upiła łyk alkoholu, raz jeszcze bezceremonialnie zlustrowała kobietę wzrokiem; krytycznie, ale też prowokacyjnie.
- Niech następnym razem Atwoodowie przyprowadzą kogoś innego – podzieliła się swym wnioskiem i – znów – zachowała charakterystyczny dla siebie spokój połączony ze stanowczym tonem w stylu „Wiem co mówię i mam gdzieś, co o tym myślisz”. - Oczywiście dostaniesz swoje profity pod stołem. Nie przepadam za biurokracją, więc odpalę ci dwadzieścia pięć procent na boku, a potem jeszcze dostaniesz wypłatę od szefa. - Innymi słowy Michelle zyska coś z obu stron. Nieoficjalną swoją część oraz tę od kancelarii. To chyba było fair. - To tyle. -Koniec współpracy. Jackie już nie chciała jej tutaj widzieć.
Potrzebowała kogoś innego i suka nie powie czemu.

michelle macmillan
ODPOWIEDZ