Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
001.


Po powrocie z biura rozłożył dokumenty na obszernym stole zdobiącym jadalnię w jego apartamencie. Częściej niż do serwowania posiłków, korzystał z niego podczas mozolnego wertowania zebranych akt, na które nierzadko składały się setki nierozsądnie posortowanych papierów. Blat z grubego, przydymionego szkła zaściełały dziesiątki teczek, dwie duże mapy, z których jedna – kolorem czerwonym – wytyczała trasę przewidywanych ruchów, a druga – kolorem niebieskim – unaoczniała rzeczywisty przebieg wydarzeń. Pijąc trzecią tego dnia kawę, August pochylał się nad zebranymi materiałami, próbując znaleźć nową perspektywę.
Słońce za oknem chyliło się ku zachodowi, a wciąż nie znalazł niczego interesującego. Wyszedł na taras, by przewietrzyć głowę; niewątpliwą zaletą mieszkania na najwyższym piętrze wcale nie był rozciągający się po horyzont widok, a to, że żaden z a i n t e r e s o w a n y jego prywatnością człowiek, nie mógł tak po prostu zerknąć do wnętrza jego apartamentu. Wprawdzie większą prywatnością cieszył się w wolnostojącym domu, osłoniętym wysoką roślinnością, ale ten – w przypływie d o b r e j woli (wnosząc sprzeciw wobec tego, co podpowiadał mu rozsądek w osobie Anthony’ego) podczas rozwodu oddał byłej żonie. Byłej żonie. Z taką myślą wrócił do stołu, a gdy wśród sporządzonych notatek odnalazł właściwą, wsunął ją do tylnej kieszeni spodni i wyszedł z mieszkania, nawet nie przekręciwszy klucza w drzwiach.
Na zewnątrz zapalił papierosa – nikotyna pomagała mu trzeźwo myśleć. Kiedy wreszcie zdołał przekonać samego siebie, że ułożony w głowie p l a n – choć może nie było to najtrafniejsze określenie dla niedopracowanego pomysłu – miał sens, ruszył w kierunku apartamentowca, do którego nie tak dawno miał przyjemność odprowadzić wygadaną (i nieco rozwydrzoną) pannę. Pannę? Czy aby na pewno? Wprawdzie nie zauważył obrączki, ale obecnie nie był to żaden wyznacznik. Tak czy inaczej, wjechał na odpowiednie piętro i znalazł interesujące go drzwi. Nacisnął dzwonek, licząc na to, że Marianne była w środku. A kiedy wreszcie otworzyła – co trwało dość długo, przez co August miał ochotę obrócić się na pięcie i odejść – uśmiechnął się z zadowoleniem.
— Jak się czujesz? — spytał, obrzuciwszy ją uważnym spojrzeniem. — Potrzebuję twojej pomocy. Masz ochotę na krótką wycieczkę?

Mari Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
40.

Po wszystkich zawirowaniach, jakie niezmiennie składały się na jej życie, w końcu powoli zaczęła się oswajać z myślą, że zostanie mamą. Jonathan natomiast wciąż nie ukrywał, że rola ojca nie jest tym, czego by sobie życzył, ale przynajmniej nie wypominał jej, że nie była w stanie przerwać tego stanu, który w jej przypadku trudno było nazwać błogosławionym. Ona natomiast, w ramach nie drażnienia go starała się być o wiele bardziej odpowiedzialną, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie unikała więc badań, nie zapominała o lekach i nie krzywiła się, gdy zamiast rozmowy o zabawnym filmiku z psem, który znalazła w Internecie, Jona prowadził z nią codzienne wywiady lekarskie. Cóż... przynajmniej jeszcze z tym nie walczyła, ale skłamałaby mówiąc, że jej to nie męczyło. Przez to tylko dotkliwiej uderzała w nią myśl, że gdyby nie była chora... może mogliby być aktualnie całkiem szczęśliwi. Jeśli coś było problemem, to jej choroba, a chociaż Mari daleko było do dołujących się osób, to jednak perspektywa bycia matką zmusiła ją do pewnych przemyśleń.
Tego dnia nie była w pracy, tak samo, jak ostatnich. Benjamin i Gwen nie chcieli jej póki co widzieć w kancelarii, co zwykle kwitowała sprzeciwem, ale wyjątkowo czuła, że trochę odpoczynku dobrze jej zrobi. Dlatego też, kiedy usłyszała pukanie do drzwi, była szczerze zaskoczona. Niczego nie planowała, a Jona miał wrócić później z dyżuru, więc chwilę jej zajęło ogarnięcie, że faktycznie należałoby otworzyć. Miała na sobie jedynie bluzę sięgającą przed kolana, z pyszczkiem corgie na przedzie. Ubranie dodatkowo ustrojone było uszkami na kapturze i maleńkim ogonkiem gdzieś z tyłu, a przy tym całkowicie nie pasowało swoją kremowo-brązową barwą do tęczowych skarpetek, które także składały się na jej dzisiejszy, domowy outfit. Zwykle poza Jonathanem, Benjaminem lub kurierem, nikt niezapowiedzianie jej nie odwiedzał.
- Co? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie do końca rozumiejąc, dlaczego Gus tutaj był i pytał ją o samopoczucie. Kiedy dołączył do grona osób, które nieustannie ją o to pytały. - Dlaczego pytasz? - zmarszczyła nos podejrzliwie, póki co ignorując główną zagadkę, jaką było to, co tutaj robił. - Wycieczkę? - zamrugała kilka razy, gdy do maszyny losującej wpadły kolejne zmienne. Chyba wtedy coś w niej zaskoczyło, po potrząsnęła głową i uniosła dłoń na moment. - Chwila - poprosiła poprawiając okulary na nosie, bo w domu też nie wkładała soczewek. - Cześć - w końcu się przywitała, przynajmniej ona. - Mi też miło ciebie widzieć - dodała już z żartobliwą nutą, a potem otworzyła szerzej drzwi, zapraszając go do środka. - Przyszedłeś tu zaprosić mnie na wycieczkę? Musiałabym się przebrać... o ile się zgodzę, bo jednak... teraz to już w ogóle brzmisz, jak ktoś, kto nastaje na moją nerkę - zauważyła. - Proszę, wejdź do środka - zachęciła go jeszcze, bo nie wyobrażała sobie rozmawiać z kimś tak na progu.

August T. Hemingway
Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
Zadane pytanie nie wynikało ze szczerej obawy o jej samopoczucie, mimo że po tym, co zaobserwował w biurze, miał pełne prawo wnioskować, że dziewczyna nie cieszyła się idealnym zdrowiem. Tym razem zależało mu na tym, by odpowiedź była twierdząca, bo pozwoliłoby mu to uciszyć wątpliwości. Prawdopodobnie, gdyby tylko znał historię problemów, z jakimi się borykała, nie zjawiłby się przed drzwiami jej mieszkania, prosząc o przysługę. Skoro jednak zdecydował się na to, winien był jej wyjaśnienia. Na te jednak było za wcześnie.
— Cześć. Tak, ciebie również miło widzieć — powiedział, lecz tylko po to, by dopełnić formalności. Dziewczyna z małego miasteczka (tudzież wsi) wykazała się większą znajomością kultury niż wychowany wśród socjety mężczyzna, od którego od najmłodszych lat wymagano idealnego prowadzenia się – cóż za ironia losu.
— Muszę przyznać, że inaczej cię zapamiętałem — zauważył, mając na myśli codzienny, domowy strój oraz okulary, które zasłaniały połowę jej twarzy. Nie był to jednak najlepszy moment na uwagi dotyczące braku różowej spódniczki zapisanej w jego pamięci. — Pytam, bo jak wspomniałem, potrzebuję pomocy. Wydaje mi się, że jesteś odpowiednią osobą, by jej udzielić — wyjaśnił, wchodząc do środka. Wprawdzie liczył na to, że Marienne zgodzi się, nie zadając wcześniej miliona nieistotnych pytań, lecz ogromnie się pomylił. Wynikało to głównie z pośpiechu. W tym momencie nie potrafił myśleć o niczym poza realną szansą na zdobycie informacji. Informacji szalenie mu potrzebnych. — Przede wszystkim musisz się przebrać. Nie zakładaj niczego oficjalnego, ale infantylne nadruki również sobie odpuść — powiedział, wciąż nie zdobywając się na żadne konkretne wytłumaczenia.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem, kiedy wspomniała, że obawia się o własną nerkę. — Wyglądam na kogoś zainteresowanego twoimi nerkami? — spytał, mimowolnie unosząc brwi. — Biorąc pod uwagę, że twoja torebka przypomina apteczkę, nerki zapewne masz w średniej kondycji — zauważył, przywołując szczegóły z ich poprzedniego spotkania.
Po apartamencie nie rozglądał się z przesadną uwagą. Zaobserwował jedynie, że jest całkiem podobny do tego, w którym obecnie mieszkał. Lubił duże przestrzenie oraz przejrzystość. W takim otoczeniu zdecydowanie łatwiej było o skupienie.
— Nie masz powodu do obaw. Zaufaj mi. W końcu nie pierwszy raz wsiądziesz do mojego samochodu — stwierdził, tym razem pozwalając sobie na żart. Wiedział, że nie przyspieszy procesu. Marienne musiała się ubrać i prawdopodobnie zadać ten m i l i o n pytań, nim zdecyduje, czy była gotowa poświęcić mu godzinę. Maksymalnie dwie.

Mari Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Domowa Marienne mocno różniła się od wyjściowej Marienne, ale bynajmniej nie należała do kobiet, które wstydziły się tej pierwszej wersji. Uważała siebie za kobietę na tyle atrakcyjną, by tęczowe skarpetki, czy brak makijażu aż tak jej nie ujmował, tym bardziej, że wciąż pytana o swoje zalety, skupiała się raczej na przyjaznym charakterze, z którego nie rezygnowała prawie nigdy.
- Założę się, że po swoim domu chodzisz w jakimś dresie albo samych gaciach - przewróciła oczami, słysząc jego słowa. - Gdybym wiedziała, że będę miała gości, inaczej bym się przygotowała - dodała zaraz, przepuszczając go w wejściu, po czym zamknęła za nim drzwi. - Zaraz napadnę ciebie z markerem i zrobię ci infantylny nadruk na czole, wiesz? - parsknęła, bo gdyby nie była sobą, mogłaby poczuć się co najmniej urażona taką uwagą. Na całe szczęście Marienne Chambers trudno było obrazić, posiadała naturalny talent do przyjmowania wszystkiego w lekki sposób. Dłonią pokazała mu też na kanapę, która znajdowała się dwa stopnie niżej, w głównej części loftu i sama zaczęła się rozglądać za domownikiem, który gdzieś tutaj powinien się czaić, a pewnie uciekł, słysząc nieznajomy głos.
- Akurat nerki mam prima sort, jeśli już musisz wiedzieć - tak naprawdę nie miała pojęcia, w jakim stanie były jej narządy, nigdy jej to nie interesowało szczególnie i gdyby nie Jonathan, sercem też by się nie przejmowała. No i najpewniej byłaby teraz już przysypana piachem, albo przynajmniej miała ze sobą poważny zawał. - Napijesz się czegoś, czy się spieszymy? - zapytała, jak przystało na dobrą gospodynię, przy okazji chyba zdradzając, że w zasadzie nie zamierza mu odmawiać. Nudziło jej się i potrzebowała odskoczni. Skinęła więc tylko głową na kwestię o zaufaniu i zniknęła za przesuwanymi drzwiami w sypialni, tylko po to, by zaraz wyjść, niosąc starego corgie na rękach.
- Zanim zdecyduję się z tobą gdziekolwiek jechać, to jest Gacuś. Musisz go przekonać, że masz dobre zamiary, bo inaczej będzie się bał, a w tym domu nikt nie może go straszyć - wyjaśniła odstawiając go na ziemię, po czym znów zniknęła w sypialni, ale nie zamykała drzwi całkowicie, bo i tak stamtąd przeszła do garderoby, niedługo zastanawiając się nad wyborem ubrania. Było zbyt ciepło, więc sięgnęła po lnianą sukienkę, wychodząc z założenia, że jak nie będzie pasowała do wymagań Gusa, to się cofnie i poszuka czegoś nowego. To ubierało się w miarę szybko, więc zaraz też przeszła do łazienki połączonej z sypialnią i tam ściągnęła okulary, zakładając sobie soczewki, a potem nie każąc już czekać Hemingwayowi w pojedynkę, złapała za lusterko i kosmetyczkę, by z tym wyjść do salonu.
- Może być czy jednak oczekujesz czegoś innego? Stroju szpiega na przykład, bo strasznie jesteś tajemniczy - wyszczerzyła się, zastanawiając się mimochodem nad tym, jak taki by skompletowała. - Mogę założyć trampki czy lepiej takie plecione sandały? - dodała jeszcze, będąc jak to ona - zaangażowaną na całego, chociaż nie wiedziała w co i po co. Nie przeszkadzało jej to jednak we wczuwaniu się w rolę i nakładaniu makijażu.

August T. Hemingway
Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
W tym konkretnym przypadku – o dziwo – wcale nie miał na myśli tego, że w domowym wydaniu wyglądała ź l e. Jego uwagę przykuła różnica między tym, jak prezentowała się teraz, a tamtego dnia, kiedy miał niewątpliwą przyjemność poznać ją i odwieźć b e z p i e c z n i e do domu. Zapewne praca wymagała od niej stosownego ubioru i doskonale to rozumiał.
— Nie będę kłamał, najczęściej chodzę nago — odpowiedział, lecz mimo zapewnień, nie mówił prawdy. Rzeczywiście sypiał nago; nie lubił, gdy podczas snu materiał krępował jego ruchy. Jednak w trakcie dnia, gdy ślęczał nad kartotekami, oglądał telewizję lub pochylał się nad posiłkiem, wolał pozostawać w ubraniu. Szczególnie podczas jedzenia gorących posiłków! Aż trudno było wyobrazić sobie przeszywający b ó l, gdyby – hipotetycznie – kawałek skwierczącego steka upadł mu na jądro. — Dobrze, ale później. Najpierw załatwimy, co mamy do załatwienia, a jeśli wciąż będziesz chciała bazgrać mi po czole, będę do twojej dyspozycji — powiedział tylko po to, by załagodzić sytuację. Nie chciał bowiem stać się ludzką kolorowanką.
O medycynie wiedział tyle, ile wymagała od niego praca. Był zorientowany w budowie anatomicznej, potrafił również zatamować krwawienie i widział, jak powstępować w razie postrzału. Co więcej, nieźle radził sobie z dokonywaniem podstawowych oględzin zwłok – jeśli oczywiście nie zaczął się proces gnilny (od takich, trzymał się z daleka i wolał poczekać na ocenę profesjonalisty). Natomiast kondycja narządów wewnętrznych, ich szczegółowe działanie pozostawały dla niego tajemnicą, której zgłębiać nie miał potrzeby. — Cieszę się. I nie, dziękuję. Po wszystkim zaproponuje ci coś mocniejszego, ale teraz przebierz się i chodźmy. — Ukrywanie pośpiechu nie wychodziło mu najlepiej. Wciąż mieli dużo czasu, bo chociaż nad miastem powoli zapadał zmrok miejsce, do którego się kierowali, tętnić ż y c i e m zaczynało dopiero nocą.
Odprowadził ją wzrokiem za drzwi ukrywające kolejne pomieszczenie – zakładał, że sypialnię. Uznał, że poszła się przebrać, lecz gdy po krótkiej chwili wyszła zza nich trzymając w rękach z w i e r z ę, stać go było tylko na głuche westchnięcie. Jakby prosił dziecko o odrobienie pracy domowej, a to zaczynało wynajdować dziesiątki rozpraszających powodów, by tego nie robić. — Gacuś? — powtórzył zaskoczony, ale Marianne ponownie zdążyła zniknąć za drzwiami. W tym samym momencie wspomniany pies podszedł do jego butów i zaczął obwąchiwać nogawki jego spodni; zdawał się być równie ciekawskim stworzeniem, co jego właścicielka. Zastanawiał się, co kobieta miała na myśli. Oczekiwała, że August z a p r z y j a ź n i się z czworonogiem?
— A masz taki? — zapytał, kiedy Marianne – ubrana w lnianą sukienkę – wychyliła się zza drzwi z naręczem kosmetyków. Żartował, bo przecież strój szpiega (za który powszechnie – z powodu idiotycznych filmów – uważało się czarny, koniecznie obcisły zestaw) był nieużyteczny. — Wyglądasz doskonale — dodał, uśmiechając się zachęcająco. Chyba liczył, że niewinnym komplementem zdoła zmotywować ją do pośpiechu. — Załóż te, w których będzie ci wygodniej — stwierdził, bo nic lepszego nie przyszło mu do głowy. Nie zwracając większej uwagi na psa kręcącego się pod nogami, zbliżył się do stołu, na którym Marianne rozłożyła kosmetyki i sięgnął po jeden z nich, który zaczął obracać między palcami; od razu naszła go ochota na papierosa.
— Was, kobiety, powinno się podziwiać za czas, jaki poświęcacie, by wyglądać oszałamiająco.

Mari Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Rzeczywiście domowe wydanie Mari mocno odbiegało od tego służbowego, chociaż i tak na próżno było w jej stylu doszukiwać się typowej, surowej elegancji, jaką przypisywało się osobom pracującym w kancelariach. Póki co Chambers wciąż się tego uczyła, nawet jeśli pracowała już w tym zawodzie całkiem długo. Przede wszystkim wciąż była do bólu oszczędnym człowiekiem i wydawanie pieniędzy na drogie markowe cichy wydawało się jej głupotą, kiedy w sklepach z używaną odzieżą mogła dorwać perełki za grosze.
- Uuu, to musisz mi podać swój adres i następnym razem to ja wpadnę z niezapowiedzianą wizytą - wyszczerzyła się głupio, unosząc dwa razy brwi, bo nie mogła się powstrzymać. Oczywiście tylko żartowała, nie zamierzała go nachodzić, ale też była tylko kobietą i lubiła przystojnych mężczyzn od zawsze, poza tym wyrównałoby to trochę warunki z Jonathanem. W swoim małym, wiejskim móżdżku, Mari nie przyjmowała wyjaśnienia, że zawodowo Wainwright musi wykonywać badania, podczas których pacjentki często gęsto od pasa w górę nie są ubrane. To sprawiało, że szpitale wydawały jej się jeszcze gorszym miejscem... ale oczywiście była w tych swoich zaściankowych opiniach najpewniej odosobniona i też nie głosiła ich wszystkim dokoła. Chyba, że była pijana, ale tego niestety dawno już nie grali. - Wrócimy do tego - mruknęła jeszcze złowróżbnie, bo dla niej słowa były droższe od pieniędzy. - Obawiam się, że gdybym wyszła z tobą na coś mocniejszego, dostałabym potem lanie i to nie te z gatunku przyjemnych - westchnęła pod nosem, zanim zniknęła w sypialni, bo naprawdę lubiła swoje szalone życie sprzed choroby. No, może nie jakieś wybitnie szalone, ale piwko w barze, czy przed telewizorem zawsze fajnie wchodziło.
- Mam czarne obcisłe spodnie i bluzkę, więc by się ogarnęło - kiedy już wróciła w sukience, spojrzała kontrolnie na Gacusia, który na całe szczęście był zainteresowany przybyszem. Piesek był stary, nie miał jednego oka i był po wielu przejściach, więc Mari przykładała dużą wagę do tego, aby czuł się dobrze. Ona sama też doskonale znosiła wizytę Gusa, nawet jeśli wymagał od niej pośpiechu. Komplement ewidentnie zrobił swoje, bo uśmiechnęła się szerzej, gdy go usłyszała. - Akurat oszałamiająca to ja się budzę każdego dnia, Gus - powiedziała niekoniecznie skromnie, ale w jej wypowiedzi nie było żadnej pychy, tylko ta charakterystyczna beztroska. Mogła też odrobinę kłamać, bo często budziła się z fryzurą, którą należało określić słowami jakby piorun w miotłę strzelił, ale tym teraz się nie chwaliła. - Teraz jedynie dopieszczam szczegóły - wyjaśniła, otwierając nieco usta, bo właśnie nakładała tusz do rzęs. Zerknęła jeszcze na Gacusia, który przyniósł Hemingwayowi swojego szarpaka, co wprawiło Marianne w lepszy nastrój. - Polubił cię, zdałeś test - podrapała pieska po głowie i ruszyła w stronę drzwi, gdzie naciągnęła na nogi białe trampki. - No dobra, to idziemy? - zagadnęła i jednocześnie wyciągnęła telefon z plecionej torebki, którą tez zdążyła już złapać. - Zdradzisz mi gdzie jedziemy? Bo nie wiem co napisać - zagadnęła jeszcze, sięgając po klucze, żeby za nimi zamknąć.

August T. Hemingway
Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
W zapamiętanej przez niego różowej spódniczce było coś urokliwego, nadającego kobiecie subtelniejszego charakteru. Gdyby w trakcie rozmowy Marianne nie wspomniała o pracy dla kancelarii, prawdopodobnie nie wysunąłby takich wniosków, opierając się na samych obserwacjach. Pozostawiła po sobie wrażenie nieco roztrzepanej, lecz sympatycznej i otwartej osoby. Taka charakterystyka – jego zdaniem – nie pasowała do prawniczego świata, choć z drugiej strony, August wyobrażał sobie, że jego nowa z n a j o m a dodawała biuru niezwykłej świeżości. Wśród agentów zaś zostałaby uznana za nieprofesjonalną lub niepoważną. Tym światem wciąż władali mężczyźni, w dodatku nielubiący zmian.
— Marianne, nie rzucaj słów na wiatr. Jestem pamiętliwy — przestrzegł ją, uśmiechając się prowokacyjnie.
W jego apartamencie bywało pusto. Nie był typem człowieka zbierającego pamiątki, stronił również od niepraktycznych bibelotów. Lubił za to obrazy. To one nadawały mieszkaniu charakteru. Nie miałby nic przeciwko odwiedzinom. Prawdę mówiąc, odzwyczaił się od gości – może poza kobietami, z którymi zdarzało mu się sypiać, lecz tego typu spotkania wrzucał do zupełnie innej kategorii. Nie chciałby jednak znaleźć się między Marianne a narzeczonym, o którym jeszcze nie wiedział zbyt wiele. Znał ból towarzyszący zdradzie i nie chciał być jego powodem. Choć gdyby poprosiła…
Wzruszył ramionami, nie dodając niczego więcej. Nie, nie miał ochoty na bazgranie po twarzy, jednak był gotów poświęcić się, aby otrzymać od niej pomoc, której potrzebował.
— Narzeczony cię b i j e? — spytał, kiedy wyszła z sypialni. Odstawił też mały wazonik, którym bawił się, czekając, aż wróci z sypialni. Obrzucił ją spojrzeniem i poczęstował lekkim uśmiechem, chcąc wyrazić aprobatę.
Gacuś może był zainteresowany zapachem Augusta, lecz on – choć nie potraktował zwierzęcia źle – odsuwał się drobnymi kroczkami, chcąc zachować dystans. Pies w niczym mu nie wadził, wyglądał nieco parszywie, ale był zadbany. Marianne musiała się nim doskonale opiekować.
— Następnym razem się tak ubierzesz, dobrze? Krótkie szkolenie i zrobię z ciebie szpiega — zażartował, po czym mrugnął do niej, jakby chciał udać zawiązanie konspiracji. W rzeczywistości nie wciągnąłby jej w nic podobnego. Samo to, że zamierzał prosić ją o pomoc było o d r o b i n ę niekonwencjonalne i z pewnością niewłaściwie.
Czując trącający go pyszczek, spojrzał w dół. Uśmiechnął się nawet na widok przyniesionej zabawki. Schylił się, podniósł ją, by przez chwilę siłować się z G a c u s i e m. Zaraz jednak rzucił zabawkę w głąb mieszkania i wrócił myślami do chwili obecnej. — Cudownie, bo nie lubię porażek — wtrącił niezobowiązująco.
— Jedziemy tylko do Sapphire River — odpowiedział, wychodząc z apartamentu. W jego głowie od razu pojawiła się chęć sięgnięcia po papierosa, lecz zgasił ją prędko. — Mam dla ciebie ważne zadanie, łatwe, ale bardzo istotne — wyjaśnił, jednocześnie niewiele zdradzając. Widząc, że Marianne nie była zadowolona z odpowiedzi, uśmiechnął się i kontynuował. — Chodzi o to, żebyś weszła do pewnego domu. Jest tuż przy porcie, oczywiście ci go pokażę. W środku spotykają się kobiety z okolicy. Może słyszałaś o tym, że organizują zbiórki dla bezdomnych? Tak czy inaczej, będzie tam Hannah, uważa się za przewodniczącą, jest wysoką blondynką. Niezbyt ładną, ale przypadkiem jej tego nie mów. Twoim zadaniem będzie wejść do środka i zgłosić chęć pomocy. W bagażniku mam trochę starych rzeczy. Musisz się dowiedzieć, gdzie mają główny magazyn — skończył, a że znaleźli się już na dole, otworzył przed nią drzwi do ciemnego samochodu.

Marianne Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Gdyby wiedziała, że tak bardzo przypadła mu do gustu różowa spódniczka, to dzisiaj też by po nią sięgnęła, albo po coś innego w tym kolorze, bo z zielenią, pudrowy róż zdecydowanie należał do jej ulubionych barw.
- To dobrze, bo ja jestem słowna - odparła przekornie, nic sobie nie robiąc z tego upomnienia. Poza tym parsknęła, patrząc na niego z pewnego rodzaju wyzwaniem w oczach. - Wiesz Gus, jeśli chcesz, żebym zobaczyła ciebie nago, to się nie krępuj, ale nie wiem, jak to wytłumaczę Jonathanowi - nie pamiętała, czy wspominała mu o tym, jak nazywa się jej narzeczony, jednak była pewna, że w razie czego domyśli się z kontekstu o kogo jej chodziło, bo przecież nie o sąsiada spod piątki. Oczywiście też sobie żartowała... to znaczy tak jak żaden mężczyzna nie wzbraniałby się raczej przed oglądania nagiej atrakcyjnej kobiety, tak i ona by się nie wzbraniała, ale bez żadnego dodatkowego znaczenia. Może aktualnie miała dość sporo problemów, jednak wierzyła, że jest w szczęśliwym związku, nawet jeśli ciąża sporo komplikowała.
- Pasem na goły tyłek - odpowiedziała swobodnie, na do dość niespodziewane pytanie, a następnie parsknęła całkiem rozbawiona. W zasadzie istniały przesłanki ku temu, by wierzyć, że Gus i Jona by się całkiem dogadali. Wainwright też miał pusty apartament, a jedyne ozdoby stanowiły w nim czarno białe fotografię, które - gdyby Mari znała ich cenę - na pewno uznałaby za objaw postradania zmysłów. Naturalnie sama Chambers była z kolei zbieraczem i co jakiś czas udało jej się do tej przestrzeni wnieść jakiś swój bibelot, taki, jakim pewnie był ten trzymany przez Hemingwaya wazonik. - Żartuję sobie tylko... To byłaby raczej słowna reprymenda. Jona potrafi dawać wykłady, a ja niekoniecznie lubię ich wysłuchiwać - wyjaśniła beztrosko, bo chociaż te nie kojarzyły jej się dobrze, to jednak zdążyła się już do nich przyzwyczaić. W większości były nieszkodliwe, pominąwszy te gorsze przewinienia rudzielca, jak chociażby wtedy, gdy wyjeżdżali, a ona zapomniała zabrać ze sobą leków. Zdecydowanie w tym związku była roztrzepaną stroną, więc Wainwright musiał nadrabiać rozsądkiem za oboje.
- Możemy o tym pomyśleć, jak ty ze swojej strony też zaproponujesz jakiś ciekawy strój - zgodziła się, a przez myśl jej przeszło, czy tym następnym razem, gdyby założyła obcisły golf, byłoby już widać jej zaokrąglony brzuch. Niby nic nieznacząca myśl, ale jednak na moment ją pochłonęła.
Zeszli razem do samochodu, ale co ważniejsze, w końcu zdradził jej nieco więcej o tej wycieczce. Wysłała więc wiadomość, że wychodzi z domu i jakby co będzie w Sapphire River, a potem przeanalizowała raz jeszcze to co usłyszała.
- Jezu, to naprawdę brzmi jak jakaś szpiegowska akcja - zauważyła, planując sobie wszystko w głowie. - A ja liczyłam, że jedziemy gdzieś, gdzie dostanę dobre ciastko - mruknęła jeszcze pod nosem, ale jak potrzebował jej pomocy, to zamierzała podejść do tematu w pełni profesjonalnie. - No, ale okay... rozumiem wszystko, mam nadzieję, że nikt mnie tam nie kropnie i, że nie masz w bagażniku niczego, co byłoby mi żal oddać - Marianne była osobą, która chętnie pomagała wszystkim dookoła, ale też sama wychowała się w biedzie, więc raczej pięć razy musiała się zastanowić, zanim oddała coś swojego. Plus sama uwielbiała takie okazje, gdy ktoś pozbywał się ciuchów i można było zgarnąć coś za darmo. Brało się to przede wszystkim z jej oszczędności, sposobu, w jaki była wychowana i też z pewnej nieznajomości sytuacji finansowej w jakiej się znajdowała. Patrzyła na wszystko przez pryzmat długu jej rodziców, który spłacała, a przy tym nie miała bladego pojęcia ile zarabia Jonathan, bo chyba zwyczajnie wolała nie wiedzieć. Poza tym nawet gdyby miała wygrać na loterii, wolałaby pójść na promocje, bo po co przepłacać? - Po co ci te informacje? - zapytała jeszcze, całkiem ciekawa, czemu ma służyć ta jej tajna akcja.

August T. Hemingway
Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
— Kłamiąc — odparł bez chwili namysłu, bo – w jego opinii – nie było nad czym się zastanawiać. — J o n a t h a n pewnie nie byłby zadowolony, a niezadowoleni mężczyźni bywają nieprzyjemni. Wspomniałaś, że jest lekarzem, ja pracuję dla federalnych. Wygrałbym z nim, gdyby spróbował sprać mnie na kwaśne jabłko za próbę dobrania ci się do… sama wiesz — stwierdził, zerkając na nią, lecz nie w pożądliwy sposób. Polubił ją, to nie ulegało wątpliwościom, jednak po wszystkim czego doświadczył przy boku niewiernej żony, nie miał najmniejszej ochoty brudzić w cudzym życiu. A może zwyczajnie szukał dobrej wymówki, by nie podkopać znajomości z Marianne taką bzdurą jak nachalny podryw? Bo przecież podobnych oporów nie odczuwał wobec innych kobiet. — Dlatego to musi wyglądać na przypadek — dodał, tym razem pozwalając sobie na wyraźny żart, zaznaczony uniesieniem brwi oraz nikłym uśmieszkiem błądzącym w kącikach ust.
— Marianne, zaimponowałaś mi — powiedział, lekko chyląc głowę w ramach uznania. Nie podejrzewał, by lubiła t a k i e zabawy, lecz dzięki temu w jego oczach stała się jeszcze ciekawszą osobą – nawet jeśli tylko żartowała, co sprawnie mu wyjaśniła, gdy tylko skończyła się śmiać z własnego dowcipu. — Niewiele brakowało, a powiedziałbym, że gość potrafi się bawić. Teraz prędzej nazwałbym go nudziarzem — wzruszył ramionami. Wieść o w y k ł a d a c h kojarzyła mu się z ojcem wkładającym mu do głowy, że ambicja to najważniejsza dla mężczyzny kwestia. Zaciekawiło go, czy Marianne tego szukała w mężczyznach – ojca?
Przeszło mu przez myśl, że dziewczyna nie poradzi sobie z urzeczywistnieniem jego prośby. Wprawdzie mógłby poczekać do następnego dnia, zaangażować w maskaradę kogoś bardziej doświadczonego, ale intuicja podpowiadała mu, że nikt lepiej od roztrzepanego rudzielca nie sprawdzi się w tej roli.
— To w większości rzeczy, których nie używam — odparł, w pierwszej kolejności rozprawiając się z pytaniem, które wydało mu się najbardziej błahym. W bagażniku kryło się wiele niezniszczonych ubrań, być może niektóre wciąż ozdobione były metkami, ale nie przykładał do tego wagi. Nie był również świadomy d z i w a c t w Marianne, dlatego nie przyszło mu do głowy, by martwić się reakcją na ubrania marek uważanych za ekskluzywne. — Możesz powiedzieć, że to po zmarłym bracie — podpowiedział.
Spojrzał na nią uważniej, chcąc się przekonać, czy aby nie wystraszył jej ilością informacji lub samym p l a n e m. — Nic ci tam nie grozi. Mówię poważnie, to tylko grupka kobiet, które nie mają zbyt wiele obowiązków, więc bawią się w charytatywność — zapewnił.
Odpalił silnik i wyjechał na drogę. Kusiło go, by znaleźć paczkę papierosów ukrytą w schowku, lecz – ponownie – wstrzymał się. Za to był przekonany, że gdy tylko jego towarzyszka zniknie we wspomnianym domu, zawartość paczki zniknie.
— Do pracy — nic więcej nie mógł powiedzieć. Nic więcej ona wiedzieć nie powinna. Szczegóły nie były jej do niczego potrzebne, za to mogły narazić ją na bezmyślne palnięcie czegoś nieodpowiedniego w trakcie rozmowy z Hannah. Za duże ryzyko. — Obiecałem, że później zabiorę cię na alkohol. Możemy kupić też coś słodkiego. Jest mi to całkiem obojętne.

Marianne Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Parsknęła śmiechem, kiedy Gus z taką łatwością znalazł rozwiązanie. Wysłuchała jego słów kiwając przy tym głową, a jej uśmiech tylko się poszerzał.
- No bardzo ładnie to zaplanowałeś, ale strasznie kiepska ze mnie kłamczucha - wyznała bez ukrycia, bo nie wstydziła się tego. Może kiedyś żałowała, że nie jest, jak te tajemnicze główne bohaterki romansów, które tak chętnie oglądała, ale ostatecznie nie miała czego żałować. - A druga sprawa, o której nie wspominałam, ro że Jona jest też majorem - wzruszyła ramionami, bo prawdę mówiąc... nie była mistrzynią w rozumieniu struktur wojskowych. Wierzyła jednak, że Gus się w tym lepiej połapie. - Obawiam się więc, że oboje byście wyszli z takiego spotkania obici, a mi się to nie podoba, bo lubię wasze twarze takie, jakimi są aktualnie... No, może tylko Jonathan mógłby się częściej uśmiechać - zażartowała pod koniec, bo tak tylko sobie spekulowała. W życiu sama z siebie nie chciałaby doprowadzić do konfliktu między tą dwójką, przede wszystkim dlatego, że ona też polubiła Gusa, to raz, a dwa... już wystarczająco sporo zmartwień wniosła do życia Jonathana. - Zapamiętam, ale jak otworzysz mi w ubraniach, będę wielce niepocieszona - parsknęła jeszcze, odsuwając już od siebie temat ewentualnego starcia mężczyzn.
- Hej... nie mów tak - burknęła, gotowa rzucić w niego poduszką, gdy nazwał Jonę nudziarzem. - Gdybyś wiedział, jaka jestem, też zacząłbyś mi prawić kazania... jak wszyscy z resztą. Dlatego właśnie Gus, nie zdradzam ci wszystkiego - uniosła kilka razy brwi i puściła mu jeszcze oczko, by nadać tym sugestywnym gestom więcej wyrazu. Niby nadal dowcipkowała, ale też... było jej na rękę to, że miała z nim względnie czystą kartę. Samo to, że przyszedł tutaj prosić ją o pomoc, obawiała się, że gdyby wiedział o ciąży, chorobie, przeszczepie i całej masie tych problemów, które Chambers próbowała ignorować, nie oczekiwałby po niej zaangażowania w swoją sprawę. Aktualnie większość oczekiwała po niej, że będzie regularnie kontrolowała swój stan i się nie nadwyrężała i jasne, rozumiała to... wiedziała, że przez ciążę jej stan jest zagrożony, a i bez ciąży było z nią raczej słabo, ale... chociaż to złowróżbne, Mari wierzyła, że nie chce umrzeć w łóżku, otoczona rurkami i aparaturą medyczną, nie pamiętająca, jak smakuje jej ulubiona tania pizza ociekająca tłuszczem i serniczek z polewą toffi.
- Ale to stare rzeczy, tak? Nic fajnego? - przygryzła wargę, dopytując o ten dość ważny dla siebie szczegół. Powinna była odpuścić, ale była sobą i jej oszczędny i nastawiony na łapanie okazji mózg już sobie wyobrażał, co Gus poświęca dla tej akcji. - Czekaj... to są jakieś takie fą fi fą babeczki? - zmarszczyła nos. - Bo wiesz... nie wiem, czy zauważyłeś, ale ja nie jestem szczególnie luksusowa... nie chcę ci tego wtopić, trzeba mi było kazać założyć sandałki! - spojrzała na swoje wysłużone już białe trampki i przygryzła wargę. Nie, żeby przejmowała się tym, jak ją odbiorą, ale teraz sytuacja była nieco inna, więc czym prędzej zaczęła się rozglądać. - Masz tu jakieś burżujskie okulary przeciwsłoneczne? Takie z logo najlepiej - zapytała, gdy nie dostrzegła na pierwszy rzut oka tego, czego potrzebowała. Skinęła też głową, chociaż sama domyśliła się już, że to do pracy.
- Byłoby fajnie na alkohol, ale nie żartowałam, gdy mówiłam, że mi nie wolno - westchnęła pod nosem, żałując, że nie może przyjąć jego propozycji, bo naprawdę by chciała. - Ale coś słodkiego brzmi super - też nie powinna, ale jej podejście do zasad od zawsze było mocno wybiórcze, a coś z tego dnia chciała mieć, prawda? - Wysadzisz mnie wcześniej, czy jak to robimy? Bo w sumie... twój samochód też jest taki z wyższej półki, więc możesz się schować na tylnym siedzeniu, a ja bym tam sobie podjechała... niech widzą, że mnie stać - zaproponowała, chcąc też coś od siebie wnieść do tego ich całego planu.

Gus A. Hemingway
Agent Federalny — AUSTRALIAN FEDERAL POLICE
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Miłość go zgubiła, ale rodzinne układy nie pozwoliły mu upaść.
— Nauczę cię. Kłamstwo to podstawowa sztuczka pracowników federalnych — powiedział z lekkością, a nawet obojętnie wzruszył ramionami, jakby odkrył przed nią coś szalenie oczywistego. — Wolimy to jednak nazywać „konieczną dla przeprowadzenia śledztwa m i s t y f i k a c j ą”. Nieźle brzmi, prawda? — zauważył, tym razem pozwalając sobie na nikły uśmiech.
Wiara w narzeczonego była u r o c z a. Jednakże w oczach Augusta, majorzy – wojskowi o wysokim stopniu – jawili się jako podstarzali, siedzący za biurkiem mężczyźni, których jedynym zajęciem było rozpisywanie rozkazów. — Ile on ma lat? W im lepszym świetle próbujesz go postawić, tym mniej się go obawiam. Ciekawe — uznał, lecz nie w pełni szczerze. Poniekąd chciał sprawdzić reakcję dziewczyny, wybadać, jak bardzo była zaangażowana i oddana chirurgowi o stopniu majora. Szarpać się z nim? Bić? Nie, nie zamierzał.
— Marianne, co możesz mieć za uszami? Zabiłaś komara, który irytował cię bzyczeniem? Powiedziałaś sąsiadce coś niemiłego? Zezłościłaś się na powolnego urzędnika, który nie chciał ci pomóc? Nie wyobrażam sobie, byś mogła zrobić coś gorszego — powiedział, zerkając na nią z rozczuleniem w spojrzeniu. Może dał się o m a m i ć różowej spódniczce i uroczo zakręconym koło ucha włosom, może zmyliła go złym samopoczuciem i mnogością połykanych tabletek. Możliwe. Choć z drugiej strony był przecież zbyt doświadczony, by dać się nabrać. Potrafił rozpoznać kobiece sztuczki. Ale czy na pewno? Mógłby się założyć, że miał do ukrycia zacznie więcej niż ona.
Miała racje! Gdyby wiedział o problemach ze zdrowiem, nie poprosiłby o pomoc. Prawdopodobnie w ogóle nie pojawiłby się na progu mieszkania, które dzieliła z n a r z e c z o n y m, bo zwyczajnie nie miałby ku temu dobrego powodu.
— Przecież to bez znaczenia. Potraktuj te rzeczy jako rekwizyty. Pomyśl, że trafią w dobre ręce, że ktoś potrzebuje ich bardziej niż ja sam — mówił bez przekonania, bo naprawdę nie interesowało go to, co stanie się z tymi ubraniami. Dla niego były jedynie środkiem do osiągnięcia celu. — Poradzisz sobie nawet w trampkach. Z tego co wiem, będą tam różne kobiety, ale Hannah rzeczywiście wydaje się nadęta. Nie poznałem jej osobiście, nie było okazji, ale wszystko na to wskazuje. Na szczęście nie urodziła się b o g a t a — o mało nie dodał, że gdyby tak było, zapewne znaliby się z czasów dzieciństwa, kiedy August spełniał życzenia rodziców i pokazywał się (uśmiechnięty) wszędzie, gdzie obecność uroczego dziecka mogła wspomóc interesy. — Męskie. Powinny być w schowku. Mogą tam też być damskie perfumy — powiedział, próbując sobie przypomnieć, kto je zostawił. Może młodsza siostra? To było do niej podobne. Zapewne zdążyła zapomnieć, że kiedykolwiek takie perfumy posiadała.
Zerknął na nią, gdy stwierdziła, że nie może pić alkoholu. Jednak zamiast podejrzewać ciążę, w pierwszej kolejności powiązał z tym tabletki, które prawdopodobnie nawet teraz chowały się w jej torebce. Uznał to za rozsądne – nie powinno łączyć się leków z alkoholem. Tak przynajmniej słyszał.
— Chcesz poprowadzić mój samochód? — spytał z niedowierzaniem oraz obawą wymalowanymi na twarzy. — Masz w ogóle prawo jazdy? — zerknął na nią, jakby posiadanie prawa jazdy było czymś mało popularnym. W rzeczywistości wcale nie chciał powierzać jej swojego wozu. Kochał to auto, momentami bardziej niż własną matkę. Co, gdyby go zarysowała?! Z drugiej strony pomysł Marianne wydał mu się sensowny. Nie pomyślał o tym wcześniej – jak nowicjusz.
— Zgoda — kiwną głową. — Ale jeśli przekroczysz 60km/h będziesz mogła pożegnać się z ciastami, pączkami i innymi łakociami — ostrzegł ją, parkując na uboczu, by mogli się przesiąść.

Marianne Chambers
australia
Karo
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Parsknęła jedynie śmiechem, bo z jednej strony faktycznie mogłaby się nauczyć kłamać, ale z drugiej też jej życie nie wypadało najgorzej bez tej umiejętności. Ostatecznie nie lubiła, gdy inni ją oszukiwali, więc wychodziła z założenia, że z dwojga złego, lepiej już, jak sobie nie radzi z mataczeniem, niż jakby miała z nim przesadzać. Była raczej, jak otwarta księga.
- No no, mam nadzieję, że przede mną się nie mistyfikujesz - zażartowała podejrzliwie, chociaż wcale tego nie podejrzewała. Zdecydowanie nie lubiła w ludziach doszukiwać się jakiś oznak złego zachowania, już na wstępie ofiarując każdemu duży pakiet zaufania.
- Czterdzieści jeden - odpowiedziała luźno na jego pytanie, poświęcając na zastanowienie się nad tym jedynie ułamek sekundy. - W zasadzie cieszy mnie to, że się go nie obawiasz - wyszczerzyła się całkiem szczerze, bo lubiła sprzedawać Jonę przed innymi w bardziej pozytywnym świetle, wierząc doskonale, że on sam, ze swoim ponurym sposobem bycia podobnego efektu nie osiągnie. Ludzie zwykle na pierwszy rzut oka się do niego zrażali, a dla Mari w końcu Wainwright był naprawdę kochanym i czułym mężczyzną, tylko... trochę trzeba było poczekać, aż pokaże się on z tej strony. - Może nawet moglibyście się polubić? Byłoby miło - snuła dalej swoje myśli, bo uwielbiała mieć gości i nienawidziła, gdy za długo żadnych nie przyjmowali. Cisza potrafiła ją wykończyć bardziej, niż cokolwiek innego.
- Bardzo zabawne Gus - tym razem zmrużyła już oczy, dając mu do zrozumienia, że to jego dowcipkowanie wcale jej nie rozbawiło. - Po pierwsze... potrafię się zdenerwować, jak trzeba, a po drugie - zacięła się na moment. Głównie dlatego, że aby jej wypowiedź miała sens, musiałaby powiedzieć, że nie chodzi o jej złe postępowanie, a o to, że o siebie nie dbała tak, jak jej zdrowie tego wymagało. Tylko, że no... zdała sobie sprawę, że naprawdę nie chce wychodzić ze swoją chorobą tak szybko. To nie było kłamstwem, kiedyś i tak się dowie, ale póki co... było zabawnie i lekko, a jej brakowało podobnej atmosfery. - A po drugie to się nie znasz - tak, zdecydowanie doskonale to rozegrała. Lepiej się nie dało. Mistrz mistyfikacji, o której to on sam jeszcze niedawno mówił.
- Yhm... staram się tak o tym myśleć, ale korci mnie je pooglądać - przyznała bez bicia, bo taka już była. Bynajmniej pazerna, ale właśnie niesamowicie oszczędna, może czasem do bólu. No, ale powtarzała sobie, że faktycznie należy to wszystko do niego i nie jej decydować, co robił ze swoimi ubraniami. - Na szczęście? - podchwyciła ten jeden zwrot, spoglądając na niego z zainteresowaniem. - Nie lubisz osób, które urodziły się w zamożnych rodzinach? Hmm... w sumie się zgadza, dlatego masz do mnie słabość - wyszczerzyła się głupiutko, całkiem dumna z tej analogii, jaką poszła. Poza tym zaraz otworzyła schowek i rzeczywiście znalazła tam okulary, którymi zaczesała nieco włosy, układając je nad czołem, a potem sięgnęła po flakonik. - Męskie spoko... wyjdę na taką bogatą femme fatale, co to nosi elementy garderoby swojego równie bogatego chłopaka, żeby pokazywać, że go zdobyła i jest zajęta - podzieliła się z nim swoją długą wizją, opierającą swoją budowę na mało ambitnych serialach robionych głównie na potrzeby starszych od Mari gospodyń domowych, którym brak w życiu banalnej pikanterii. Chambers była wielką fanką takich produkcji. - Rozumiem jak jakaś panna zostawia perfumy w mieszkaniu faceta, ale w samochodzie? - zerknęła na niego podejrzliwie, wąchając zawartość flakonika. Bardzo przyjemne i bardziej wyraziste od tego, czego Mari używała na co dzień. - Chyba nie chcę wiedzieć, co wyprawia się w twoim aucie - rzuciła bezwstydnie, a następnie spryskała swoje nadgarstki i roztarła zapach po skórze, odkładając opakowanie na miejsce.
- Jasne... z chipsów wyciągnęłam... nawet nie wiesz ile razy go tam szukałam, wcześniej wypadały mi same licencje ratowników medycznych - przewróciła oczami, powoli zastanawiając się nad tym, czy ona wygląda na kogoś, kto faktycznie nie potrafił prowadzić samochodów? Jonathan tylko raz dał jej swój własny i myślała, że go wówczas wywali z auta. Jak widać teraz nie miało być lepiej. - Spokojnie, nie zarysuję ci go.... więcej wiary, Gus! Gdzie twoja żądza przygód? - przechyliła głowę, by zaraz wyjść z samochodu i zająć miejsce zajmując miejsce za kierownicą. Rozsiadła się najpierw, a potem rozejrzała dookoła. Sięgnęła między nogi i znów spotkało ją to samo, co kiedyś, gdy miała przyjemność siedzieć w tesli. - Też nie mach dźwigni, żeby sobie fotel przysunąć? Tylko pewnie jakiś burżujski guzik? - mruknęła, rozglądając się za nim. - No i nie ma wajchy do biegów... przeklęci gadżeciarze - to już powiedziała pod nosem do samej siebie, ustawiając tak, jak się nauczyła, na tryb jazdy i czekając, aż sam August zajmie miejsce i powie jej, gdzie dokładnie powinna się kierować.

August T. Hemingway
ODPOWIEDZ