onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Niektórzy na walentynki dostawali misia i pamiętała, że zawsze z Jamesem śmiała się z tego typu ofiar dnia dla frajerów, wyznających miłość raz w roku. Nawet kwiaty wydawały się jej drogą na skróty, bo przecież co kupić dziewczynie, której się nie zna kompletnie? Kilka róż, fantazyjnie upiętych w drogi i szykowny bukiet. Dla Desiree całe to święto opierało się na tego typu oszustwach i skutki tego szału obserwowała zwykle na ostrym dyżurze. Wówczas okazywało się, że szampan uderza nie tylko do głowy, ale czasami butelka uderza w głowę i z dawnej miłości pozostają tylko okruchy. Nimi potem karmiły się naiwne panienki powtarzając frazę, że on się zmieni i to był pierwszy raz.
Za tym jednym razem szły kolejne, uderzenia przypadkowe zamieniały się w perfidną grę bicia bez pozostawienia widocznych śladów. Zaś ona już nigdy nie miała dokąd uciec i pewnego dnia po prostu rozszarpywała tego niedorzecznego misia, którego wręczył ją w dowodzie najwyższego uczucia. Skąd Desiree to wiedziała? Nad ranem skalpelem rozcinała swoje niedorzeczne serduszko z pluszu, które jej narzeczony (choć nie nosiła pierścionka) wręczył jej nad ranem, bo przecież była grzeczna.
Potem zaś na jej pusty śmiech złapał ją za nadgarstki i rzucił o ścianę. Siniaki jeszcze się nie pojawiły, ale bolały i w obcisłej sukni czuła każdą naruszoną tkankę skóry. Mogła się uśmiechnąć i podziękować, ale romans rozbudzał się w niej prawdziwą buntowniczkę i teraz witała świat zakochanych z perspektywy osoby odurzonej na tyle silnymi opioidami, by przetrwać.
Wystarczyło jednak jedno spojrzenie Flanna, by zrozumieć, że gdyby powiedziałaby mu wszystko to zrozumiałby i zabrałby ją stąd. Ta świadomość dodała jej na tyle animuszu, że nie zamierzała się tym razem ukrywać z nim po mieszkaniu. Obchodzili święto precyzyjnie zaplanowane dla nich- byli wręcz pijani zakochaniem, które nie przemijało wraz ze zmianą kartki w kalendarzu. Wręcz przeciwnie, rozgościła się zupełnie w tej świadomości, że jest kobietą chcianą i kochaną i z ofiary przeistaczała się w piękną kobietę. Dla niego chciała być piękna, ba, idealna w wisiorku, który na zagłębiu jej szyi mienił się drobinkami diamentów. Może i po powrocie do domu będzie musiała go schować, by jej partner jej nim nie udusił, ale tego wieczoru nieco nieprzytomnie przejeżdżała po nim dłonią czując, że znalazła się praktycznie w chmurach.
Siedzieli przy barze w oczekiwaniu na stolik, a rozmowy dawno zamieniły się tak naprawdę w muśnięcia sugerujące, że najwyższa pora zmienić lokal. Nie zamierzała jeszcze poddać się tej pokusie (jeszcze nie) i oddalała się od niego po to, by potem wpaść w jego ramiona. Ta gra miała się jej nigdy nie znudzić, choć postawiła w tym hazardzie absolutnie wszystko, w tym swoje życie. Tylko Flann, nieświadomy stawki pozwalał sobie na coraz więcej i wcale nie miała na myśli tego, że wdzierał się nocami w jej ciało i brał każdy jej jęk w swoje usta, ale o fakt, że powoli wchodził jej w krew, stawał się jej ulubionym nawykiem i nałogiem.
- Wszystkiego najlepszego - rzuciła więc, bo i on obchodził to święto na całego (a może i podwójnie, bo żonie też należało się coś na pocieszenie), a potem zniknęła w toalecie przekonana, że się tam zobaczą.
Tyle, że nie była w niej sama i nie mogła odmówić sobie jęku zawodu na widok pięknej blondynki, która stała przed lustrem i dopiero rozpoczynała swój rytuał makijażu. Czy ktoś znał zaklęcia na wypędzenie tego rodzaju demona z damskiej toalety?
Rozejrzała się nieco bezradnie i przystanęła obok niej.
- Też na kolację walentynkową? - zagadnęła, a Desiree nigdy nie zagadywała, nie starała się przywiązać do nikogo, bo przecież koniec końców to ona zostawała w zamkniętym domu i to ona liczyła połamane żebra.
Jak to dobrze, że leki działały i ją socjalizowały. A może to ta MIŁOŚĆ, ta z wielkiej litery i dla której powoli mówiła tak jak głosił napis na jej dekolcie?

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough

Remingtonowie byli zaręczonym od dziś małżeństwem (z blisko trzymiesięcznym stażem), które właśnie wybierało się na pierwszą randkę - i to w Walentynki! Cała historia, nawet jak na ich relację, wydawała się dosyć zagmatwana (co by nie nazwać rzeczy wprost - komiczna) i choć wyraźnie trąciła jakąś komedyjką romantyczną, była dla samej Ainsley wręcz wyborna i bawiła ją w najlepsze. Za jej dobry humor w tym nieszczęsnym dniu zakochanych zaś mogła odpowiadać po prostu odwzajemniona miłość, ale był to raczej fakt przeżycia r a z e m, nadal i ciągle, sporych rozmiarów huraganu, który oboje po ich małżeństwie przeciągnął. Owszem, sporo pewnie wymagało jeszcze wspólnego przepracowania, ale ten nieszczęsny pierwszy kryzys (o ile jakikolwiek w ogóle był, w końcu oboje uważali że ich małżeństwo ma się świetnie) został zażegnany na tyle skutecznie, że oczekiwali właśnie przy restauracyjnym barze na swój stolik, zajęci wzajemnie sobą tak skutecznie, że zdawali się nie zauważać nikogo innego. Generalnie, gdyby nie pomysł na walentynkowe wyjście, ich dzisiejsza randka zawierałaby się w prostym, sprawdzonym jak żaden inny planie na niewychodzenie z łóżka do jutra. Niezależnie jednak od okoliczności, kleili się do siebie tak samo.
I tylko te małe obsesje i obsesyjki pani Remington dotyczące wyglądu (do których zresztą się nigdy, nikomu na głos nie przyzna) były w stanie ją teraz od jej męża oderwać. Co więcej - nawet na chwilę go przy tym barze trochę, ale tylko trochę! porzucić, samej znikając w oddalonej o dobre kilkanaście kroków łazience. Początkowo nawet zachwyciła się wręcz, że jest w tym miejscu sama, odrobinę za bardzo zagapiając się na siebie w lustrze. I dopiero zasłyszany głos drugiej kobiety ją z tego jej małego światka wyrwał. Lekko podniosła głowę i zlokalizowała swoją aktualną towarzyszkę w ich wspólnym odbiciu. Uśmiechnęła się ciepło, w pewnego rodzaju uznaniu - Bóg jeden jednak wie, czy dla towarzyskości blondynki, czy raczej jej oszałamiającej urody. Dziewczyna zdecydowanie wiedziała jak robi się efekt w o w.
- G o r z e j - rzuciła w odpowiedzi, wyraźnie nawet tym faktem rozbawiona. - Zaręczynową - dokończyła swoją wypowiedź, z pewnego rodzaju niedowierzaniem w głosie, choć raczej w dosyć oczywisty sposób można było wywnioskować, że wcale nie może na swojego n a r z e c z o n e g o narzekać (to równie fajne słowo co m ą ż). Może i biorąc pod uwagę, że przecież w końcu byli już małżeństwem, cała sprawa z a r ę c z y n była raczej umowna a wypowiedziana na głos właściwie od startu nabierała żartobliwego znaczenia, ale dla szczęśliwej (jak chyba nigdy wcześniej) Ainsley były jak studiowanie prawa - trzeba o tym wspomnieć każdej jednej napotkanej osobie. Kierowanie swoich słów do czyjegoś odbicia w lustrze uznała jednak za niekoniecznie grzeczne, jednym zgrabnym ruchem więc, właściwie na samych czubkach tych swoich niebotycznie wysokich szpilek, odwróciła się w stronę swojej rozmówczyni. Prewencyjnie wygładziła swoją dosyć spektakularną (jak ona uwielbiała to określenie!) mini*, zupełnie jakby ten ruch mógł jej w jakikolwiek sposób zaszkodzić.
- A wy? Czyżby debiut? - dziewczyna musiała mieć dzisiaj naprawdę wyczekiwaną r a n d k ę i Remington mogła to stwierdzić bez pudła - kiedy w końcu przychodziło do uczuć nowych, jeszcze parzących wręcz tą swoją nowością, naprawdę trudno było to wszystko ukryć. Zakochanie kryło się w uśmiechu, pewnej radości wręcz tańczącej w oczach i tym cudownym czymś czego samym zakochanym nie udawało się ukryć. A jeśli na dodatek takie rzeczy zauważała już nawet Ainsley, sprawa na prawdę musiała być poważna.

* sukienusię kradniemy taką
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Wchodzenie w dyskusję z kimkolwiek było dla Desi zupełną abstrakcją i powodem dla którego w końcu zrezygnowała z posady lekarki. Mogła kroić i być w tym absolutnie świetna, ale potem musiała stanąć przed rodzicami i uświadamiać im jak wiele szkód w organizmie poczynił wypadek ich dziecka. Po śmierci własnego te słowa zazwyczaj nie przychodziły jej łatwo, ba, miała wrażenie, że za każdym razem stawała obok siebie i obserwowała bezwładną kukłę, która powtarzała znajome formułki. Te same, które w jej wypadku wywoływały czyste mdłości. Dlatego też postanowiła nie robić tego nigdy więcej i pracę z trudnymi przypadkami zamieniła na kelnerowanie w Shadow. Przynajmniej tak nikt o nic nie pytał.
Z tego powodu była zaskoczona faktem, że obecnie znalazła się w łazience i zaczęła świergotać z nieznajomą dziewczyną na temat święta, którego nigdy nie obchodziła. Te nowości mogły przyprawić ją o zawrót głowy, ale starała się nadążyć. W końcu nie zawsze musiała być zaszczutą panią domu, która dostaje po mordzie za każde złe spojrzenie.
Wcale się taką nie czuła, nie, gdy Flann na jej widok rozpromienił się jak nigdy i wziął ją za rękę. To wszystko sprawiało, że uśmiechała się nie tylko do siebie, ale i do wchodzącej dziewczyny, choć swoim wejściem zrujnowała jej całkiem niecne plany.
Nie dała jednak po sobie niczego poznać. Roześmiała się jedynie, gdy usłyszała krótkie podsumowanie. Nie wiedziała czemu, ale zestawienie tych słów wydało się jej absolutnie komiczne.
- Mam gratulować czy otworzyć ci okno? - zapytała zapobiegawczo i rozejrzała się po wnętrzu. Jeśli nieznajoma dziewczyna poprosiłaby jej o pomoc w ucieczce to Desi byłaby jej pierwszym sprzymierzeńcem. Nie wyglądała jednak na poszkodowaną ani nieszczęśliwą, mimo wszystko uśmiechała się szeroko, więc chyba powinna pokusić się o gratulacje. - Wprawdzie to dość banalne, by zaręczać się w walentynki, ale co ci szkodzi. Zostaniesz gwiazdą Instagrama - i pewnie mogło wydawać się to złośliwe, ale Desi łagodziła wszystko tak szczerym uśmiechem, że nie można było na nią się nie gniewać. A już zupełnie nie, gdy na słowa o debiut wybuchnęła zaraźliwym śmiechem. Na chwilę przerwała poszukiwanie szminki, bo oczywiście Flann starł jej całą, gdy dyskutowali nad słusznością kolacji nad łóżkiem i spojrzała na nią wzruszając ramionami.
- My…Tak właściwie to obchodzimy Walentynki po raz pierwszy, ale nie wiem czy można uznać to za debiut. Nie jesteśmy chyba tego rodzaju parą - czy w ogóle mogła rościć sobie prawo do tego typu określenia, skoro on miał żonę, a ona partnera? Wydawało się jej to absolutnie na wyrost i zapewne w innym wypadku obudziłoby to w niej nostalgię i zdenerwowanie, ale obecnie do wszystkiego miała absolutnie luźny stosunek. Obecność Flanna łagodziła jej obyczaje i najwyraźniej wpływała na jej kontakt z tą dziewczyną, więc na chwilę porzuciła swoje fantazje o byciu braną na tej umywalce i skupiła się na nowym zapoznaniu, którego nareszcie trzeba było dopełnić. - Jestem Desi - wyciągnęła do niej rękę i była to właściwie druga osoba (po wspomnianym kochanku), której nie potraktowała z buta przy pierwszym poznaniu.
Dla kobiety pokroju Riseborough był to wyczyn porównywalny z wyjściem na Mount Everest.


Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough

Towarzyszącą jej dziewczyna miała tak piękny, dźwięczny śmiech, że po prostu nie sposób było się tym zarazić, w pierwszej odpowiedzi więc zaśmiała się również.
- A jeśli - zrobiła odrobinę dramatyczną pauzę. Złapała się również właśnie na tym jak naturalnie przychodzi jej rozmowa czy żarty z kimś obcym. Zwykle bowiem nie działo się to z taką lekkością i nawet kiedy bardzo, ale to bardzo się starała (a podejmowała takie próby) kończyły się one zupełnym niewypałem, a ona sama traktowana była w najlepszym momencie jak jeden z tych nieszkodliwych dziwaków. - Powiem ci, że mój świeżo upieczony narzeczony jest już moim mężem, z którym na dodatek zeszliśmy się w dniu ślubu to spieszyłabyś z gratulacjami, raczej wskazywała okno czy uznała, że żartuję? - uśmiechnęła się w sposób chyba dość bezpośrednio zdradzający, że cała historia żartem nie jest. Ainsley bowiem była szczęśliwa i było to po prostu widać na pierwszy rzut oka. I owszem, największy udział w tym szczęściu miał spokój, jaki się w końcu wygodnie w małżeństwie Remingtonów rozgaszczał. Należy jednak docenić również takie drobne rzeczy jak to, że nagle po trzydziestce polubiła Walentynki. W tym miejscu słowo honoru - gdyby ktoś kiedykolwiek próbował zapewnić ją, że będzie w tym zasługa Richarda Remingtona i jego romantycznych gestów (takim w końcu jest wyciąganie żony na walentynkową kolację) - zabiłaby pewnie tą osobę śmiechem. Dziś jednak wieczór był bardziej niż udany, a ich na nowo odzyskana bliskość działała takie cuda, że kleili się do siebie tak bardzo (i to w miejscu publicznym!), że sama Ainsley nie zdołała nawet zorientować się, że dzielą miejscówkę z jej szwagrem. Będącym na randce ze swoją kochanką.
Niewiele jednak było trzeba, by w głowie pani Remington odpalił się ten mały, durny próżniak. Odwróciła się więc z powrotem przodem w stronę lustra i przeczesała włosy palcami tak, by jej blond loki opadły na sukienkę w tak charakterystyczny, kojarzony z reklam kosmetyków sposób.
- Och - westchnęła. - Nie potrzebuję faceta, by być gwiazdą Instagrama - rzuciła z największą nonszalancją na jaką umiała się zdobyć, po czym znów odwróciła głowę w stronę swojej dzisiejszej towarzyszki i jednak roześmiała się w głos. Nawet gdyby miało mieć jakikolwiek złośliwy wydźwięk, samej zainteresowanej by to w ogóle nie dotknęło. Ainsley bowiem żyła raczej poza Internetem, owszem - była dostępna na wszelkich social mediach, ale prowadził je jej asystent i zawierały treści związane jedynie z jej pracą. Zupełną abstrakcją było dla niej samej dzielenie się swoim życiem z zupełnie obcymi ludźmi. Ainsley śmiało można było nazwać niedzisiejszą, przez co utrzymywanie z nią jakiejkolwiek bardziej zażyłych stosunków również do najłatwiejszych nie należało.
Przyjrzała się blondynce badawczo. Ciężko może było ją samą nazwać specjalistą od związków czy jakichkolwiek innych relacji międzyludzkich, ale czasem miała po prostu tak że chciała zrozumieć to działanie takich małych, prywatnych wszechświatów. Towarzysząca jej dziewczyna z jednej strony wydawała się wręcz aż kipieć szczęściem, z drugiej jednak wywołana do tablicy prezentowała jakby cały wachlarz wątpliwości.
- Hm, więc jaką? - w tym krótkim pytaniu zawierała się zatem prośba, by Desi rozwinęła swoją myśl i więcej o nich opowiedziała. Remington może i bywała ujemnie towarzyska, bezpośrednia za to aż za bardzo i pewnie na swój sposób zuchwale nie widziała w tym pytaniu niczego złego. Obrocila się o 180 stopni, opierając się tylko-tylko jakoś biodrem o blat. - Ainsley - odpowiedziała, powołując całkowicie ich zapoznanie do życia. Uśmiechnęła się nawet szeroko, bo za pewien sukces uważała zdobywanie swoich własnych znajomych.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
- Uznałabym, że tylko szaleńcy mają jakąś wartość - odpowiedziała równie lekko. Nie była pewna już czy chodzi o leki czy też o ujmującą osobowość dziewczyny, której przyszło zająć z nią łazienkę. Zresztą, czy nie zazwyczaj w tego typu pomieszczeniach kobiety zwierzały się sobie z najskrytszych tajemnic? Desi tak słyszała, bo nigdy nie była osobą, która potrzebuje w swoim życiu psiapsiółek, ale musiała przyznać, że rozmowa z płcią piękną to dobra odmiana. Ostatnio w końcu najczęściej zawierała znajomości z ochroniarzami z klubu, którzy nie zawsze krygowali się, nawet przed piękną kobietą, jaką była.
Może i nie była aż tak delikatna na jaką wyglądała, ale kontakt z dziewczyną wydał się jej miłą odmianą i cofał ją do czasu, gdy była jedną z tych młodych rezydentek, która oceniała z koleżankami wartość estetyczną starszego asystenta.
- Poza tym chyba nie mnie to oceniać. Związki są różne, jeśli wasz jest tak skonstruowany to nikt nie powinien się w to wpieprzać. Nikt nie ma pojęcia co tak naprawdę dzieje się między dwiema zakochanymi osobami - wzruszyła ramionami, ale czuła, że to poniekąd suma jej doświadczeń. Ktoś z boku mógłby osądzać ją i Flanna od czci i wiary, bo zdecydowali się romans mimo posiadania swoich drugich połówek. Desiree powoli jednak zaczynała łapać się na tym, że sama się usprawiedliwia. Nie chodziło o wyrzuty sumienia, bo jeśli mieli zakończyć ten romans to tajemnica pozostałaby z mężczyzną, a ona nie szukałaby kontaktu z jego żoną, która dalej tkwiłaby w tej uroczej bajce, w której malarz jest w niej zakochany.
Wszystko opierało się jednak na tym, że ich romans nie miał zostać tylko przelotną znajomością i dziewczyna podskórnie czuła, że gdzieś w gąszczu przypadkowości odnalazła swoją bratnią duszę, a to już narażało ich na walkę ze wszystkimi, którzy mogli ich potępiać. Właśnie z tego powodu postanowiła otworzyć się przed nowopoznaną dziewczyną, zupełnie jakby miała traktować to jak test przed rzekomym ujawnieniem kiedyś.
To było dla niej znacznie ważniejsze niż jakikolwiek komentarz w kwestii Instagrama, który dla niej stanowił czarną magię, choć Flann (i na samą myśl o mężczyźnie rozpromieniła się jak nastolatka) twierdził ciągle, że jest absolutnie fotogeniczna i zrobiłaby karierę w modelingu.
Pozostawiła jednak to bez żadnych uwag, bo stojąca przed nią dziewczyna rzeczywiście wyglądała na taką, która nie potrzebuje nikogo, by zabłysnąć. Nawet wśród tej sterylnej bieli i przerażających świateł wyglądała jak milion dolarów, więc Desi nieco egoistycznie postanowiła uchylić rąbka innej tajemnicy.
- Mój… Tak właściwie mamy romans, bo on jest żonaty, a ja mam partnera, ale spotkaliśmy się przypadkiem i zaiskrzyło tak bardzo, że musieliśmy to kontynuować - wzruszyła ramionami, ale bardzo chciała, by nieznajoma zrozumiała, że wcale nie chodziło o przelotny seks, choć tak, on zwalał z nóg. - Po prostu poznałam go i wiedziałam, że jest mi przeznaczony. Zupełnie jakby nagle odkryli jakieś duchowe pokrewieństwo - machnęła ręką i zaśmiała się, bo brzmiało to znacznie bardziej głupio niż zakładała. - Wiem, że to niedorzeczne i niemoralne, ale lubię go mieć obok siebie i wiem, że on czuje to samo. Najwyżej wróci do żony, a ja skończę jako kretynka - i podała jej swoją drobną dłoń. Zapewne nie powinna powiedzieć aż tyle i nie zachowywać się przy tym tak infantylnie, ale przecież się nie znały i tak miało zostać, więc co jej szkodziło?
Każde otwarcie się na drugą osobę wymagało i tak specyficznej odwagi.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough

Uśmiechnęła się z pewnego rodzaju uznaniem.
- Okej - wyraźnie tym komentarzem rozbawiona, rzuciła krótko. - Pozwolę sobie zatem uznać to za pewien rodzaj... nowoczesnego komplementu - zaśmiała się w jeszcze bardziej znaczący sposób. Może to wynikało z jej angielskiego pochodzenia, a może była to gdzieś zupełnie po drodze nabyta cecha, ale Ainsley w całej swojej próżności miała do siebie naprawdę sporo dystansu. I mimo, że jej najmocniejszą stroną nigdy nie było nawiązywanie jakichkolwiek relacji, w towarzystwie tej dziewczyny poczuła się po prostu kupiona. Rozmawiały ze sobą tak, jakby w ogóle nie były dla siebie obce. Jakby właśnie spotkały dawno niewidzianą kumpelkę, z którą trzeba nadrobić zaległości towarzyskie.
- Uuu, zabrzmiało poważnie - powiedziała nadal rozbawiona, ale próbowała w ten sposób... trochę spoważnieć. - Ale - uwaga, spojler - im bardziej ktoś nie ma pojęcia co się między dwójką zakochanych dzieje, tym bardziej będzie się starał być im materacem - wzruszyła odrobinę ramionami. W końcu (nie)szczęśliwie jest tak, że większość gawiedzi wręcz alergicznie reaguje na szczęście innych. I może to kwestia dosyć krótkiego stażu (nie licząc pierwszego podejścia), a może faktu, że ich relacja jest mocno prywatna i nie szafują szczegółami dotyczącymi ich małżeństwa na lewo i prawo, ale nie zdążyli chyba stać się (jeszcze) gorącym tematem dla plotkujących. Richard (mimo swojej bardzo różnej reputacji) ma w mieście swoją pewną pozycję, jest w końcu człowiekiem na stanowisku, ona sama zaś jest rozpoznawalna mniej lub bardziej przez sport (w okolicy nie ma zbyt wielu olimpijczyków) lub to czyim jest dzieckiem, tematem w końcu byliby wdzięcznym, a czasem wystarczyłyby o dwa zdania za dużo wypowiedziane do niewłaściwej osoby by awansować do ligi tematów gorących. Tutaj byłby cały przekrój! Że rodziny się zgadały, że aranżowane, że chodzi pewnie tylko o pieniądze czy nawet dramatycznie - jak to ujął kiedyś sam Dick - że to trochę mezalians.
Ainsley więc czuła, że dziś i tak zdradziła na ich temat dużo i w pewien sposób komfortowo się poczuła, kiedy pula tajemnic się wyrównała, bo Desi wrzuciła do ich wspólnego worka swoje własne. Takie, przy których sekretny (a raczej trochę gówniarski?) ślub Remingtonów wydawał się nie być czymś szczególnym. Z tym, że początkowo nie wiedziała jak się zachować. I chyba to rzucone przez jej aktualną towarzyszkę nie mnie to oceniać wzięła sobie bardzo do serca, bo... po prostu tego nie zrobiła. Nawet nie próbowała ocenić, choć trzeba przyznać, że nie było to dla niej łatwe, bo zdrada czy romans są chyba jedynymi rzeczami, których nie potrafi ani zrozumieć, ani wybaczyć. Tym razem jednak... szczęście, którym emanowała ta dziewczyna było wręcz zaraźliwe a to w jaki sposób mówiła o swoim kochanku? partnerze? wręcz ujmujące. Do tego stopnia, że Ainsley uśmiechała się szeroko, słuchając laurki dla faceta właściwie prawie obcej dziewczyny. Niespottkane. To była jedna z takich relacji, których można innym ludziom zazdrościć i pewnie gdyby nie fakt, że sama jest w szczęśliwym związku, właśnie by to robiła. P.S. Ainsley Atwood Remington z reguły nie zazdrości. A do nazwiska nie przyzwyczai się chyba, za cholerę.
- Może się nie znam, ale nie wyglądasz ani na kretynkę, ani na taką, która pozwoliłaby t a k i e j m i ł o ś c i wracać do jakieś tam innej baby - to była kwestia tego, że szczęściem Desiree i jej partnera/kochanka/tu wstaw odpowiednie słowo można było się łatwo zarazić. To trochę tak jakby byli z tą swoją miłością wyrwani z jakiegoś filmu i osadzeni w szarej i nudnej rzeczywistości, żeby pokazywać innym jak to się robi. - Długo już? - może i owszem, każde otwarcie na nową osobę wymagało odwagi, ale kiedy zrobiło się kilka pierwszych kroków, zaskakująco łatwo przychodziło wyciąganie nowej koleżanki na spytki.
Ainsley robiąca typowo babskie rzeczy, na dodatek w Walentynki, to jest już chyba koniec świata.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Właściwie liczyła na to, że dziewczyna okaże zrozumienie, bo o takich niewychowanych pannicach jak Desiree mówiono, że zostały wychowane wśród wilków. Zaś blondynka z uśmiechem dopowiadała, że nie, nie wśród zwierząt, a wśród trupów w prosektorium. Nie trzeba było zaś mówić, że tego rodzaju ludzkie ciała nie wymagały zbytniej delikatności bądź taktu, więc i dziewczyna oduczyła się od ich używania. Z tego też powodu bywała bezpośrednia, szaleńczo bezczelna i wyszczekana. Dała sobie rękę uciąć, że za tymi wszystkimi cechami przepadał Flann, bo nie odnajdywał ich w swojej jakże sztywnej i wyprasowanej żonie.
Ainsley za to nie wydawała się ani trochę sztywna, więc nie zaskoczyło ją, że się w końcu roześmiała. - Bo to miał być komplement. Za normalne to nie jest… I co z tego? - wzruszyła ramionami, bo przecież małżeństwa i jej trwałość to było zagadnienie współczesnej filozofii. Mogła jedynie zażartować, żeby nie poznawała jej ze swoim mężem, bo Desiree jak taran kruszyła wszelkie przysięgi, zwłaszcza te cudze, ale widziała, że Ainsley spoważniała, więc wyjątkowo się zamknęła i skupiła na jej słowach.
- Coś czuję, że masz problem ze wścibską rodzinką. Najlepiej ich wyciszyć. Na chwilę albo na dobre - poradziła jej i zdała sobie sprawę, że nikomu ze swoich bliskich wprost nie mówiła, kim jest mężczyzna z którym romansuje. Właśnie dlatego, że zachłannie strzegła swojego szczęścia i nie zamierzała pozwolić go sobie odebrać. Na pewno znaleźliby się życzliwi, którzy w tym romansie widzieliby cierpienia osieroconej matki i jej wyrażenie żałoby. Z tego też powodu ignorowała ich zwyczajnie ciesząc się z tym, że wreszcie ze swojej torby wyjęła sznur i już nie myślała o samobójstwie. Tylko tym towarzyskim, choć z tą dziewczyną jakoś łatwo się rozmawiało i wymieniało tajne informacje, zupełnie jakby weszły do machiny czasu i przenieśli się do etapu w którym zaplatało się warkoczyki i rozmawiało z dziewczynkami na obozie.
Tyle temat nie był wcale tak błahy, bo angażował cztery osoby, z których dwie miały zostać zranione. Wprawdzie Desiree jeszcze nie dorosła do wyrzutów sumienia, ale znacznie ulżyło jej, gdy Ainsley zdecydowała się jej nie potępić. Uśmiechnęła się do niej szeroko i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Dzięki. Jeśli jednak wróci to wyślę ci rachunek od psychiatry - zażartowała i było widać, że do swojego partnera obaw nie ma praktycznie żadnych. Nie, gdy tak śmiało i tak konsekwentnie oboje wyrzucali innych ze swojego życia, niezależnie od tego czy to był jej przemocowy partner czy jego nudna żona. - Właściwie to już cztery miesiące, więc chyba robi się całkiem serio. Chodźmy już, bo jeszcze pomyślą, że świętujemy walentynki razem - pogoniła ją niepomna dramatu, który wolno naciągał nad ich głową. Uśmiechnęła się do niej jeszcze i wyszła z toalety, by dostrzec, że jej ukochany (brzmiało najlepiej) popijał drinka w towarzystwie wysokiego mężczyzny w typie brytyjskim. Zawzięcie nad czymś dyskutowali i przez chwilę miała ochotę mu nie przeszkadzać i porozmawiać z blondynką… tyle, że i ona szła w tym kierunku. Czyżby to był ten słynny mąż?
Chciałaby powiedzieć, że zwróciła na niego większą uwagę, ale czy ona potrafiła poświęcać komuś więcej, gdy obok był Flann? Uśmiechnęła się do niego i stanęła obok, by wreszcie złożyć pocałunek na jego skroni.
- Czyżbyś już znalazł sobie lepszego kompana na walentynki, kochanie? - z tym słowem również eksperymentowała, ale tego dnia brzmiało lepiej niż zazwyczaj i tylko wzrok chłopaka był dziwnie nieodgadniony. - Przepraszam, jeśli przerwałam…
- Nie szkodzi - Dick uśmiechnął się do tego zjawiska jak przystało na konesera kobiecych wdzięków i pomachał Ainsley, która zatrzymała się w dalszej odległości. - Czekałem na żonę… i tylko on wiedział, jaki właśnie rzeczona żona przeżywa szok. On i Flann.

Ainsley Remington
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough, Dick Remington, Flann Rohrbach

Zastanawiała się czasem, na ile jej typ osobowości - tak w końcu nieprzystający do nikogo innego z jej idealnej familii - był rzeczą nabytą (swoistą reakcją na świadomość w jak ciężkim do zgryzienia jest położeniu przez same tylko koneksje), a na ile jakimś złośliwym chochlikiem losu, jakby jakąś karą boską dla Atwoodów, chyba za te wszystkie pochowane po szafach maści wszelkiej trupy. Bo gdy przychodziło co do czego, Ainsley potrafiła być czarującą i ujmująca, zjednując sobie towarzystwo - w tym przypadku tą uroczą blondynkę - w zaledwie kilka minut. Istna magia. Niedziwne więc, że na samo ich wspomnienie w tej chwili parsknęłam odrobinę śmiechem.
- Moja rodzina to historia na zupełnie inny wieczór. Dłuższy, i taki z którego wychodzi się pijanym w sztok, ale wścibskimi ich akurat nazwać nie można - wszyscy bowiem w końcu sprawiali wrażenie wręcz niezainteresowanych tym, co się w życiu innych członków się dzieje, czego najlepszym wręcz przykładem jest pewnie to, że choćby przez prawie dwa miesiące nikt się nie zdradził z wiedzą na temat jej ślubu. A wiedzieć w końcu muszą, nie ma siły, wszystkie jej papiery przechodzą przez kancelarię ojca. Chyba, że szczeniaczki Atwooda są w ostatnim czasie tak niekompetentne, że nie zarejestrowały zmiany nazwiska jego córki na... cóż, dziwnie znajome.
- Już? To ten czas kiedy mam podawać adres? - zaśmiała się również. Owszem, pewnie nie powinna myśleć w ten sposób, a za same próby już powinna się sama zdrowo zbesztać, ale życzyła tym dwojgu jak najlepiej. Nieczęsto w końcu zdarza się takie uczucie, taka nić porozumienia, że można mieć ochotę z jej bohaterami zamienić się na życie. A na pewno przynajmniej na relację.
Na sugestię dziewczyny o tym, by wrócić do swoich partnerów zareagowała jedynie twierdzącym pokiwaniem głową i wskazaniem w stronę drzwi by szła pierwsza. Jeszcze tylko szybka poprawka przed lustrem, i tracąc do swojej aktualnej towarzyszki dosłownie półtora kroku, ruszyła za nią. I nawet się uśmiechnęła jakoś pod nosem, kiedy dotarło do niej, że zmierzają w tym samym kierunku. Bo pewnie można było oskarżyć ją o pewną stronniczość, ale uważała, że jej mąż to jeden z tych mężczyzn, którego trudno przegapić choćby w tłumie. Siedział sobie grzecznie przy barze, zupełnie się nie wychylał a ją i tak, wręcz w ciemno, ciągnęło do niego niczym przez jakąś cudowną nawigację. W podobny sposób musiało to działać u poznanej dopiero co blondynki i jej partnera, dość pewnie założyła bowiem, że to właśnie on towarzyszy teraz Dickowi.
Rozumiała cały fenomen p a r t n e r a. Nie musiała nawet widzieć jego twarzy, już sama postura zdradzała że facet jest z tych atrakcyjnych. Dobrze ubrany, wręcz bił od niego pewien rodzaj klasy. Zupełnie jasne jak słońce było, że zwracał na siebie uwagę.

Kiedy Desi opuściła go na chwilę, chyba nawet w najczarniejszych snach nie przypuszczałby jak wpłynie to na dalszy ciąg ich spotkania. I może relacji w ogóle? Póki co jednak zdążył uciąć sobie całkiem miłą pogawędkę, z drugim "słomianym wdowcem" porzuconym w dzień zakochanych, w ten sam okrutny sposób, na całe kilka minut. Szczęśliwie jednak miał już swoją ulubioną blondynkę przy sobie, z powrotem. W odpowiedzi na jej delikatnie ponownie przywitanie, delikatnie musnął ustami jej szyję i cicho, jakby tylko do jej wiadomości rzucił:
- Nie ma lepszego kompana od ciebie - wtedy już jednak Desi, jak przystało na idealną dziewczynę, taktownie witała się i z towarzyszącym - teraz już im - facetem. Kiedy ten wspomniał o żonie, sam Flann zrozumiał, że szczęśliwie to to zjawisko, które zmierzało w ich stronę razem z jego blondynką.
Rozumiał cały fenomen ż o n y. Nawet nie zarejestrował jeszcze jej twarzy, a w dość oczywisty sposób mógł stwierdzić, że to jedna z tych babek, które nie potrzebują fajerwerków, by zwracać na siebie uwagę połowy lokalu. On sam jednak w ostatnim czasie sporządniał (dobre sobie) na tyle, że był w stanie dawać tą uwagę tylko Desiree, więc szybko wrócił wspomnieniem do swojej ulubionej blondynki.


Ainsley wylądowałaby przy boku męża szybciej, na pewno chociaż o te kilka sekund, gdyby ktoś z mijających ją nie trącił ją ramieniem. Miała zbyt dobry humor, by zwracać delikwentowi uwagę, mimo to odwróciła się i posłała w jego stronę karcące spojrzenie. Robiąc dosłownie trzy kroki do tyłu, rzuciła w myślach że to taryfa ulgowa ze względu na Walentynki. Kojarzycie te scenki w komediach romantycznych, kiedy wszystko wokół zwalnia, powodowane chyba jakimś potężnym oszołomieniem bohaterki? Cóż - Ainsley obróciła się wokół własnej osi na tyle, by znajdować się teraz twarzą do baru, dłonią dotknęła pleców męża:
- Czekałem na żonę... - usłyszała tylko, w odpowiedzi więc rzuciła ciepło: - Zguba się znalazła - i dopiero wtedy zrozumiała. I cyk, właśnie działo się to całe zwolnienie materiału, a ona sama czuła się tak jakby ktoś właśnie walnął ją w głowę. Serio, ty tam na górze, nawet w taki dzień nie możesz sobie odpuścić? Oto bowiem oczom Ainsley ukazał się nikt inny, tylko jej drogi szwagier. Szwagier, którego to ewentualna niewierność została ostatnio skomentowana przez Dicka. Tutaj wiązanka słów niewymownych, ona jednak wcale nie była ewentualna!! Cztery miesiące okazywały się nagle całym szmatem czasu. Czy ktoś zresztą już mówił, że Ainsley n i e umie k ł a m a ć? To prawda. Nawet nie próbowała w tym momencie ukryć, jak bardzo się wszystko zagmatwało, a wyraz jej twarzy jasno zdradzał, że coś tu jest mocno nie tak.

Wszystko było pięknie, kiedy jednak rzeczona żona się odwróciła, poczuł się początkowo jak w oku jakieś ukrytej kamery i pewnie nawet rozejrzałby się kontrolująco na boki, ale właśnie ciśnienie leciało mu na łeb i szyję, miał większe zmartwienia. Oto bowiem zwracająca na siebie uwagę blondynka okazała się być ulubioną kuzynką jego żony, tą pyskatą Szkotką. Jak to możliwe, że na tyle tysięcy mieszkańców Cairns i okolic musiał wpaść właśnie na nią? Przecież to tak jakby na randce z kochanką miał gorącą linię z własną żoną. Dopił - chyba by zachować resztki animuszu - swojego drinka na raz i rzucił tylko w jej stronę nieśmiałe:
- Cześć.
A miał to być taki piękny wieczór.


Przysunęła się do Dicka i choć oberwał w tym momencie jednym z tych spojrzeń które mogły oznaczać zarówno "kocham cię nad życie" jak i "zginiesz dziś marnie", nawet jeśli zaczynała właśnie planować morderstwo doskonale, na razie potrzebowała go jak nikogo. W tak skrajnych sytuacjach zawsze potrzebowała, chociaż emocjonalnie, się za kimś "schować" i dziś ta rola przypadła w udziale jej mężowi.
- Cześć - rzuciła w odpowiedzi dosyć nonszalancko, przytulając się do boku Dicka i odrobinę opierając głowę na jego ramieniu.
Wszyscy zainteresowani chyba nawet nie zwrócili specjalnej uwagi na panią panią manager tego lokalu, która właśnie wyrosła przy nich i zupełnie nieświadoma sytuacji, jakiej jest właśnie świadkiem, w bardzo przepraszający sposób oznajmiała im, że doszło do pomyłki i ktoś z pracowników zdublował ich rezerwacje. Ktoś musiał uznać przez telefon nazwiska na za tyle podobnie brzmiące, że uznał rezerwację za jedną i tą samą. Stolik więc jest gotowy, ale jeden a pary były dwie. Ainsley wyobrażała sobie tylko jak mocno wywraca teraz oczami, sam gest w końcu byłby na tyle niegrzeczny, że wszystko wszystkim ale by sobie na niego nie pozwoliła. Spojrzała jednak pytająco na męża, niech on decyduje, liczyła na jego wybór. Sama nie czuła się najlepiej w takich sytuacjach z ale w końcu był to i c h wieczór, nie zamierzała więc psuć niczego swoimi widzimisię.

- Jeśli nie macie nic przeciwko, możemy się tym stolikiem podzielić, jest pewnie i tak dla czterech osób? - rzucił pytająco w stronę manager, która liczyła na jakąś decyzję z ich strony. Pani manager pokiwała twierdząco głową, przenosząc pytające odrobinę spojrzenie na Remingtonów. Jej byłoby to bardzo w smak, prawda?
Flann właśnie sam nie dowierzał temu, co zaproponował. Z jednej strony było to dosyć na chłodno obliczone podejście do pochodzenia nieszczęsnej kuzynki - w końcu w ich rodzinie wszystko zamiata się pod dywan, a nie doprowadza do skandalu, dobrze jest mieć takiego wroga raczej po swojej stronie, prawda? A nawet jeśli, będzie to przynajmniej wyjątkowo udany (i w jakże doborowym towarzystwie, miał w końcu Desi!) ostatni posiłek skazańca. Nie miał już większego pola do popisu.
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nadobna kuzynka jego żony stwierdziłaby pewnie, że zrobił to z premedytacją, ale niestety to wszystko nie było udziałem Dicka Remingtona. Niesłusznie byłoby w ogóle zakładać, że miałby czas na ganianie za znanym artystą, podczas gdy odwyk szedł jak krew z nosa i fundował mu takie rozrywki jak malowanie pensjonatu. Poza tym jeszcze nie przyznał się żonie do tego, że kiedyś postanowił zejść do głębokiej studni, bo chciał uratować nastolatkę. Jak widać na załączonym obrazku, raczej był człowiekiem zajętym i wyrwane z planu dnia Walentynki miały być zadośćuczynieniem Ainsley, że pierwsze dni ich małżeństwa przypominają raczej maraton niecierpliwego i szybkiego seksu, a nie prawdziwy miesiąc miodowy.
Tymczasem jego żona postanowiła przepaść sobie w damskiej toalecie. W takich przybytkach bywał często (oczywiście na specjalne zaproszenie), ale nigdy nie rozumiał fenomenu zniknięć kobiet, które tam razem wchodziły. To wyglądało jak jakaś podejrzany wehikuł czasu, bo zazwyczaj w łazienkach nawiązywały się praktycznie szkolne przyjaźnie, a panie wychodziły znacznie podchmielone jak wcześniej. Gdy więc Ainsley wyszła, poczuł się w obowiązku odnalezienia towarzysza.
Nie, żeby Dick Remington był przyjemniaczkiem i duszą towarzystwa, ale przecież nie zaszkodzi spróbować nawiązać nowe znajomości w imię…Cóż, każda para podobno potrzebuje nowej pary, więc nie ukrywał, że szukał drugiego takiego uwięzionego (skreślić, szczęśliwie żonatego), żeby we dwójkę było im raźniej. Nie spodziewał się jednak, że blond czupryna wyda mu się dziwnie znajoma. Chwilę trwało, zanim skojarzył skąd zna tego człowieka, bo kokaina mimo wszystko zabrała mu kilka szarych komórek, ale w końcu zatrybiło i ze strachem zaczął się rozglądać za jego wiedźmą, to jest kochaną żoną. Pewnie dlatego Ainsley nie wracała tak długo z toalety, bo spotkała Aspen i się zagadały. Natychmiast pożałował tego całego spotkania i najchętniej zacząłby się rozglądać w stronę wyjścia, ale obiecał żonie, że będzie trochę bardziej wyrozumiały dla jej głupiutkiej kuzynki, więc machnął ręką i postanowił zostać.
Zwłaszcza, że Flann chętnie snuł historię swoich inspiracji do ostatniej wystawy i powoli przekonywał się, że całkiem porządny z niego facet i pewnie dość niesprawiedliwie (o ironio!) podejrzewał go o zdradę. W końcu był taki romantyczny, zabrał żonę i et cetera…Którą przerwało pojawienie się blondynki, która Aspen nie była. Dick słyszał o operacjach plastycznych, żona numer dwa ojca była wielką fanką tego typu zabiegów kosmetycznych, ale to co oglądał, nie wyglądało wcale jak kuzynka jego żony, nie chodziło jak ona i nie patrzyło na niego z pogardą. Wręcz przeciwnie, dziewczę o anielskiej urodzie uśmiechało się promiennie i dopiero wówczas zrozumiał skąd ją kojarzy. Była na wystawie! To od tamtej pory trwało w najlepsze i przybierało całkiem serdeczne tony sądząc po ich powitaniu. Mógł powiedzieć, że go to zaskoczyło, ale to nie oddawało w pełni tego, co właśnie przeżywał i co chyba trafiło też jego żonę, bo stała jak wryta.
Tylko resztkami dobrych manier (i tych skierowanych głównie w stronę nieznajomej) powstrzymał się od wypowiedzenia znamiennych słów a nie mówiłem?!
Zamiast tego w opiekuńczym geście przygarnął do siebie Ainsley i pocałował ją w skroń. Nie chciał, absolutnie nie chciał jakichś gorszących scen, choć w powietrzu unosiło się tyle niewypowiedzianych słów, że nagle zrobiło się duszno.
Można by rzec, że była najmniej poinformowana ze wszystkich, ale zdecydowanie wyczuwała, że coś tu nie gra i że nagle nawet Ainsley patrzy na nią z mniejszą sympatią niż dotychczas. Nie wspominała już w ogóle o Flannie, który wyglądał tak jakby piorun w niego strzelił. Wystarczyło zaś jego krótkie "cześć", a delikatnie odsunęła się. Nie była idiotką i wyczuwała, że właśnie zdradziła swoją największą tajemnicę osobie, która znała żonę jej kochanka. Po raz pierwszy otworzyła się przed kimś nieznajomym i najwyraźniej los jej srogo przypomniał, by więcej tego nie robiła, bo czuła się absolutnie winna.
Wyciągnęła jednak rękę do Dicka.
- Desiree - reszta towarzystwa najwyraźniej dobrze się znała, a ona zamiast przejmować się dalej tym, co się stało, złapała szkocką Flanna i wypiła ją do dna. Pewnie nie powinna mieszać z lekami, ale chyba zaliczenie zgona podczas tej kolacji nie było najgorszym pomysłem. Zwłaszcza, że nagle jak spod ziemi wyrosła manager i zaczęła ich przepraszać za sytuację, która zamieniła dwa intymne stoliki w jeden rodzinny.
Cudownie, najwyraźniej karma była świnią. Czekała grzecznie aż Flann odmówi i pójdą stąd udając, że ten wieczór nie miał miejsca, ale jej kochanek plany miał zupełnie inne i jak w letargu została doprowadzona do stolika i posadzona naprzeciwko Ainsley, której jeszcze przed chwilą się zwierzała. Teraz jednak zaschło jej w gardle i bez pytania postanowiła i blondynce nalać obficie czerwonego wina wybierając dla Flanna białe (rzecz jasna).
- To może powiecie skąd się znacie, żebym nie musiała czuć się niezręcznie? - wypaliła szczerze spoglądając przelotnie na kogoś od kogo tego wieczora miała się nawet nie odrywać. Teraz zaś głupio jej było trzymać go nawet za rękę.

- Dick - nie miał nic przeciwko poznawaniu pięknych kobiet, nawet w obecności żony, choć ta pewnie teraz przeżywała swój kryzys solidarności jajników czy jak to się zwie. Nie przeszkadzał jej zatem. Pozwolił nawet Flannowi zdecydować, że tak, mogą połączyć stoliki i mogą zjeść razem. Integracja jak się patrzy, jak tak dalej pójdzie to zapiszą się do klubu swingersów. Usiadł obok swojej żony i uspokajająco położył jej dłoń na kolanie.
- Ja też chętnie posłucham skąd się znacie - wtrącił, bo choć sam znał malarza z opowiadań, legend i podań to nie było dane mu go poznać osobiście jako męża Aspen. W zasadzie może i tak nie powinien go w ten sposób definiować, skoro siedział tu z blondynką, ale był ciekaw jak on i Ainsley to rozegrają.
Jakie to ożywcze- uczestniczyć w dramacie, którego samemu się nie spowodowało. Chyba musiał podziękować wszystkim świętym za tę akcję.

Ainsley Remington
Flann Rohrbach
malarz, artysta — sztuki nowoczesnej
36 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
amerykański artysta sztuki nowoczesnej, który do tej pory całkowicie umiał oddawać się jedynie swojej twórczości. teraz wyłączony z życia, oddany jedynie swojej ukochanej desiree, całą uwagę skupia na jej powrocie do zdrowia i zapewnieniu jej bezpieczeństwa.
+ Desiree Riseborough, Dick Remington

Od zawsze uważał się za człowieka, którego doprawdy trudno jeszcze czymkolwiek zaskoczyć, a przy tym wybić z rytmu tak skutecznie, by było to widoczne. Czuł się więc odrobinę zażenowany tym, że w pewnym momencie musiał dziś raczej przypominać jakiegoś jelenia złapanego przez światła reflektorów auta pędzącego wprost na niego z zawrotną szybkością. Starał się jednak dosyć prędko pozbierać, nie był w końcu mężczyzną, który z pewnymi sytuacjami nie jest w stanie sobie poradzić. Musiał więc chociaż spróbować. A że bycie ostatnim gnojkiem ostatnio wychodziło mu wręcz wybornie, nie omieszkał skorzystać ze swoich uwypuklonych w tym zakresie umiejętności, by próbować ratować sytuację. Funkcjonowanie na granicy bezczelności miał opracowane do perfekcji - był w końcu tym beznadziejnym mężem zdradzającym kochającą żonę - postawił więc wszystko na jedną kartę i postanowił być tym beznadziejnym mężem zdradzającym żonę, próbującym ułaskawić jej najdroższą kuzynkę, by łaskawie się na pewne tematy zamknęła i jak wszystkie kobiety w tej ich zdrowo szurniętej rodzince udawała, że temat zdrad (tym bardziej małżeńskich) po prostu nie istnieje.
Wróć. Ogarnij się. Musiał zejść trochę z tonu, nie mógł przecież obwiniać dziewczyny za to, że mąż wyciągnął ją w to przeklęte święto zakochanych akurat w to samo miejsce, co on sam swoją Desi.
Propozycja współdzielenia stolika była więc bowiem trochę jak odruch. Nie wiedział czy się tym broni, czy dobija, ale po prostu musiał zrobić coś, cokolwiek, by nie wyglądać jak jeden z tych smutnych mężów przyłapanych na zdradzie, z miejsca próbujących wszystko tłumaczyć i kajać się wręcz na kolanach. Nie. Był w końcu człowiekiem zakochanym (co więcej czuł, że z wzajemnością) i pewnym swojej ulubionej blondynki, więc po tych kilkunastu sekundach, które ich aktualnym towarzyszom upłynęły na decydowaniu, było mu już wszystko jedno. Naiwnie chyba jedynie liczył, że w mniejszym szoku (czy to jeszcze właściwe słowo) będzie sama Desi. I że zanim pewne kwestie zostaną wypowiedziane na głos przy stole, będzie miał szansę wyjaśnić jej, że towarzysząca im dziewczyna to upierdliwa kuzynka jego żony, w którą ta jest zresztą zapatrzona jak w obrazek. To pewnie wiele by ułatwiało. A tak atmosfera zdawała się gęstnieć z chwili na chwilę, pierwszą próbą załagodzenia jej było pewnie rozlewanie właśnie alkoholu, drugą - odpowiedź na zadane i przez Desi, i przez Dicka pytanie, właśnie miał sformułować, kiedy jednak Ainsley weszła mu w słowo.

Obiecała sobie, że w najbliższym czasie alkohol będzie spożywać jedynie okazyjnie i w minimalnych ilościach - może i nie to sprawdzali na testach antydopingowych, ale krzywe spojrzenia i tak były wystarczającą motywacją, by na najgorętszy okres sezonu zachować trzeźwość. W teorii było to bardzo proste, problem pojawiał się, gdy w praktyce się po prostu nie dało. Zanim jeszcze ktokolwiek zadał jakiekolwiek pytanie, zdążyła już upić spokojnie połowę zawartości swojego kieliszka. Dobra, nawet trzy czwarte. A gdy już owe padły, poczuła się tak postawiona pod ścianą, że stres który właśnie zaczynała odczuwać powodował jedynie, że chciało jej się śmiać.
- Taśma profesjonalna czy amatorska? - zaczęła więc, wyraźnie rozbawiona. Postanowiła wziąć się w garść, przecież w końcu to nie jej mąż okazywał się tym zdradzającym dupkiem (sorry, Flann). - Hm, poznaliśmy się... Finał Wimbledonu, z dziesięć lat temu? Coś takiego, strzelam że Djoković? I chyba nie skłamię, jeśli powiem neutralnie, że mamy wspólnych z n a j o m y c h i od tamtej pory widujemy się dosyć regularnie - wyszczerzyła ząbki w całkiem przyjacielskim geście. Owszem, był to pewien sporych rozmiarów fikołek, ale czy przypadkiem w dosyć bezpośredni sposób nie zasugerowała o jakich znajomych (a raczej konkretnie, znajomą) chodzi? To powinno dosyć jasno rozwiewać watpliwości. Była z siebie na swój sposób dumna, choć pod stołem rękę Dicka ściskała tak mocno, że pewnie pobielały mu już palce. To też była dosyć skomplikowana sprawa, w jednej chwili bowiem była na niego i ostatecznie wręcz wściekła, i potrzebowała jego obecności tak bardzo, że najchętniej to by się w niego wtuliła tak mocno, żeby się zupełnie schować i nie musieć mówić nic więcej. Spojrzała w jego stronę i było w tym spojrzeniu i szukanie aprobaty - czy to co powiedziała jest okej, i dużo miłości, bo odrobinę czuła się winna temu jakimi epitetami zdążyła już odsądzić go w myślach od czci i wiary.


On sam wyciągnął rękę i ułożył ją na oparciu krzesła Desiree w ten sposób, że dłonią obejmował jej bok i mógł sobie ją tam - może i w pewien sposób uspokojąco - delikatnie dotykać. Zapatrzył się na nią również, obserwując wszystkie reakcje malujące się na jej twarzy (i szybko złapał się na tym, że wolałby to robić w zgoła innych okolicznościach, do czego oboje bardziej byli już przyzwyczajeni), i z tego zamyślenia wyrwał się dopiero gdzieś w połowie dosyć krótkiego wytłumaczenia skąd to znają się z Ainsley.
- 2014. I faktycznie, wygrał Djoković - pokiwał twierdząco głową, zupełnie jakby jedynie o to chodziło w wypowiedzi dziewczyny. A może tylko w ten sposób chciał odwrócić uwagę od jej właściwej treści? Mimo wszystko czuł, że bardziej w porządku byłoby gdyby takie rzeczy miał okazję wyjawiać w rozmowie 1:1 z samą Desi, a nie w środku małej wręcz imprezy, gdzie jednak nie miał pewności co i jak może zostać odebrane przez drugą stronę. Na swój sposób więc ucieszył się, że właśnie w tym momencie wyrosła nad nimi kelnerka, zainteresowana tym, czy może już zebrać zamówienia. Między Bogiem a prawdą to chyba nikt jeszcze nie zdążył nawet zajrzeć w kartę. Zrobił więc to szybko, niczym jakiś uczeń na kursie szybkiego czytania, i bez zbędnych ceregieli wybrał dla siebie i swojej ulubionej blondynki. Zaznaczając dosyć mocno, że danie jego partnerki musi być bez orzechów, w końcu miała na nie uczulenie. Szybko śmignęła mu myśl o tym, jak w krótkim czasie można poznać drugiego człowieka, zwykle takie drobne informacje zupełnie wypadały mu z głowy, a przy Desi kodował wszystko dosłownie jak jakiś mały komputer. Aby jednak kontynuować skutecznie ich rozmowę, postanowił nawet wejść w buty naczelnego plotkarza, bo odbił piłeczkę:
- Ale już chyba dosyć o tym. Może teraz o was? - tu wskazał kieliszkiem najpierw na Dicka, potem na Ainsley. - Bo to chyba dosyć świeża sprawa? - owszem, zabrzmiało pewnie jak przytyk, ale no on po prostu był prostym facetem, z ostatnich świat spędzonych w gronie rodziny Aspen pamiętał zupełnie innego faceta, który miał zostać mężem blondynki (i którego to zmianę uznawał za właściwą, choć samego Dicka znał krótko), miał prawo więc do pewnych osądów. Chyba.

Nie doceniała jak mocnym graczem może być Flann. Takie zawoalowane wyciąganie jej dosyć nagłej zamiany mężów (jakkolwiek to brzmi) było towarzysko dosyć wysoko w kategorii "mała, nie szarżuj". Mocny, mocny gracz. Zanim się zorientowała więc, dopiła zawartość swojego biednego kieliszka. Dla kurażu oczywiście. Uznała jednak, że ona się już swoje nagadała, teraz niech pałeczkę przejmie Dick i on się pobawi w bycie tym towarzyskim. Zanim jednak zaczął, odrobinę konspiracyjnie pochyliła się w stronę Desi i ciszej - co by zaznaczyć, że rozmawia tylko z nią - zaczęła:
- Nie powinnam pić czerwonego wina - i jakoś tak machnęła tym kieliszkiem, by wskazać, że gdyby miała ochotę dalej polewać, to tym razem owszem, wino, ale białe. - Ostatnio kiedy pozwoliłam sobie na za dużo, nazajutrz zostałam c z y j ą ś - tu spojrzała wymownie na zaczynającego coś mówić męża. - żoną. Nie polecam. W sensie nie polecam przesadzać z tym winem, nie że zamążpójścia - nawet się dosyć znacząco zaśmiała, to był chyba w końcu całkiem udany żart, prawda? Poczuła się w tym towarzystwie pewniej na tyle, że w końcu puściła dłoń Dicka, w zamian za to tylko delikatnie kładąc rękę gdzieś powyżej wysokości jego kolana, palcami jakoś tak odruchowo przejeżdżając wzdłuż wewnętrznego szwu jednej z nogawek. Oficjalnie miało być "odruchowo", nieoficjalnie... cóż, wiedziała że takie drobne gesty zostaną przez niego odpowiednio docenione.
Nie mogła jednak pozwolić, żeby Desiree dłużej milczała:
- Ale hej, hej, zrzucasz ten obowiązek na nas wszystkich, ale nie ma tak dobrze! Teraz kolej na ciebie i waszą gorącą historię. Spill the tea, czy jak to tam idzie - uśmiechnęła się cwanie i z pewną dozą zadowolenia zauważyła, że ktoś z tego - jak się okazywało, coraz przyjemniejszego - towarzystwa znów napełnił jej kieliszek. Jak miło.
onkolog — Cairns Hospital
30 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
młoda pani onkolog, obecnie dochodzi do siebie psychicznie i fizycznie po napaści byłego partnera z pomocą Flanna, którego kocha nad życie
Pierwszy raz przyszło jej obserwować Flanna w takiej sytuacji i musiała przyznać, że była tym zaskoczona. Nigdy nie widziała go równie zszokowanego, a przecież powiedziała mu wcześniej, że praktycznie zabiła swoje dziecko. Nawet ta wiadomość nie wpłynęła na niego aż tak bardzo jak spotkanie znajomej z jej mężem. Momentalnie pożałowała tej próby zaprzyjaźnienia się w damskiej toalecie, skoro osoba, która jej jawiła się jako ta sympatyczna wzbudzała w jej mężczyźnie tak skrajne emocje. A może szkopuł polegał na tym, że to nie był jej mężczyzna? W końcu byli jak ta para oszustów, która przebierała się w odświętne stroje i udawała, że są kimś więcej niż byli. A byli tylko i wyłącznie kochankami, którzy wyrwali się spod jarzma jego jakże nieciekawej żony i znaleźli się tutaj. Tylko po to, by zostać zdemaskowani między pieprzniczką, a masełkiem, które czekało grzecznie na przystawki. W menu tej wyszukanej kolacji znalazły się zaś uwagi, których kompletnie nie rozumiała i na dodatek tak ekspresowo wymienane, że poczuła się znowu jak na sali operacyjnej. Może to poczucie, a może wrodzony instynkt sprawił, że i ona się ogarnęła i z uśmiechem postanowiła uczestniczyć w tej farsie, choć głosik z tyłu głowy podpowiadał jej, że może się to skończyć wraz z opadnięciem kurtyny i będą musieli się z Flannem pożegnać.
W końcu grali na całego i z przyjemnością odkryła jego dłoń gdzieś na poziomie swojej łopatki. Uśmiechnęła się lekko i złapała jego dłoń, także w uspokajającym geście, gdy zaczął pouczać kelnerkę o jej alergii.
- Mówiłam ci już, że drugi raz mi się to nie przydarzy, kochanie - na chwilę wyłączyła się zupełnie dla Remingtonów i spoglądała jedynie na Flanna. Dobrze pamiętała jakie wrażenie zrobił na nim jej atak po zjedzeniu wyszukanego deseru z orzechami. Na szczęście spotykał się z lekarką, więc szybko stało się to jedynie wspomnieniem, ale ujmowało ją zawsze to, że był tak cholernie przeczulony, jeśli chodziło o nią. Zresztą, o tenisie wiedziała niewiele. Odbijać potrafiła, ale nie piłeczkę, a czyichś mężów. Poza tym mieli tego pecha, że mimo swojego naturalnego blond koloru włosów Desi nie była taka głupia i od razu wiedziała, że ta historyjka zajeżdża drugim dnem. Dała jednak prowadzić im konwersację, skoro tak bardzo musieli przerzucać się komentarzami. Nie znała nigdy malarza od tej strony, Ainsley dopiero poznawała, ale jasnym jak słońce był fakt, że sympatią się nie darzyli. Powodów tej niechęci jeszcze nie odkryła, ale sądziła, że pod koniec wieczoru będzie już jak mała encyklopedia relacji między nimi.
- Nadal macie tych wspólnych znajomych, co? - zapytała tylko jego i w tym pytaniu zawierała się dość mocno jego żona, a była przekonana, że akurat z tego spojrzenia Flann wyczyta wszystko. Był w tym niesamowicie dobry jak i ona w dolewaniu wina, choć zgodnie z życzeniem teraz postanowiła poić Ainsley jedynie białym. Sama nadal raczyła się czerwonym czując, że na trzeźwo nie zniesie tych chorych domysłów i Dicka, który przyglądał się jej tak jakby oceniał wystawowego konia.

Nie mógł się nadziwić temu całemu zamieszaniu, ale musiał przyznać, że tęsknił za tego rodzaju tragedią. Inaczej w końcu nie mógł nazwać faktu, że ten cały malarz związał się z jakąś dziwną florystką, która rościła sobie prawa do przyjaźni z jego żoną. Miał wrażenie, że to faktycznie jakiś antyczny dramat i ręce w tym maczali bogowie, bo nikt o zdrowych zmysłach i to całkiem na trzeźwo nie byłby z Aspen. Dlatego teraz głównie poświęcał czas na obserwowanie jego kochanki, zupełnie jakby miało mu to rozwiązać całą zagadkę. Niewiele jednak mógł z tego wynieść poza oczywistym faktem, że dziewczyna była młoda i w niego wpatrzona, ale przecież to nie było sedno jej osobowości. Chyba. A może Flann przyciągał takie bezbarwne kobiety? Mimo wszystko jednak miała w sobie coś ujmującego, coś, co sprawiało, że nie dała sobie im w kaszę dmuchać. Pewnie będzie musiał ją solidarnie znienawidzić razem z Ainsley, więc korzystał z okazji i uspokajająco gładził żonę po udzie, gdy wzywała wszystkich duchów Wimbledonu, by złapać szanownego kuzyna przez małżeństwo na tej niedyskrecji. Zbyt personalnie związany z Aspen nie był, więc miał to wszystko gdzieś, łącznie z jego przytykiem w kwestii zawierania szybkiego ślubu po narzeczeństwie.
- Znamy się jakieś trzydzieści lat, ale tak całkiem świeżo - parsknął i wzruszył ramionami. - Sam wiesz, że jak się zakochasz to żadna przeszkoda nie jest istotna. Nawet narzeczony czekający w domu - albo upierdliwa żona, która do tej pory pomstowała na Dicka, bo ukochany misiak by jej nie zdradził. Coraz bardziej go to bawiło i mało brakowało, a parsknąłby śmiechem w talerz, który właśnie dostał. Powstrzymywały go dobre maniery i ręka jego żony smyrająca go gdzieś po nodze i upewniająca go, że ona nie podchodzi do tego wszystkiego tak na luzie. Mniemał po ilości kieliszków, które opróżniła.


- Nie wyglądasz jakbyś żałowała tego ślubu - zauważyła, gdy Ainsley wreszcie zwróciła się do niej i z przyjemnością odkryła, że wcale nie wini jej za ten romans i to jakże przypadkowe spotkanie. Nadal nie wiedziała w jaki sposób blondynka jest związana z żoną Flanna i to nieco ją irytowało, ale nie potrzebowała zbyt wiele, by odzyskać spokój. Wystarczyła sama obecność jej kochanka, może zestresowanego, może mocno nie w swojej skórze, ale przynajmniej obok niej. Miała wrażenie, że działa na nią jak najlepsze panaceum, nawet w tak trywialnej sprawie jak ta kolacja. W końcu to była błahostka w porównaniu z tym, co stało się, gdy opuszczała w pośpiechu dom.
Jednak na pytanie o ich początki wzruszyła ramionami. Nie chciała zabrzmieć znowu jak zakochana małolata (ta z łazienki), ale musiała przyznać, że po raz pierwszy miała komukolwiek opowiadać jak się poznali.
Uśmiechnęła się lekko.
- Zepsuł mi się samochód i Flann postanowił mnie uratować przed deszczem, to było Halloween, więc wyglądałam jak jeden z tych wampirów. Podziwiam go, że się zatrzymał - i przyszła jej do głowy niedorzeczna myśl, że może nieco tego żałował, zwłaszcza teraz, więc spojrzała mu przelotnie w oczy chcąc wyczytać czy jest na nią wściekły bądź rozczarowany. Nadal bawiła się jego palcami, nawet gdy przenieśli dłonie na stół, by zacząć jeść, ale to jeszcze nie była ta bliskość na którą sobie pozwalali, gdy byli sami.

I na którą mógł liczyć Dick, choć miał wrażenie, że AInsley droczy się z nim tylko dlatego, że chciałaby jak najszybciej skończyć tę kolację. Za to on przednio bawił się i to całkiem już na trzeźwo, bo jedno z nich musiało znaleźć drogę do domu, a po swojej żonie wnioskował, że ona nie bardzo. Z tego też powodu przestał sobie polewać i złapał ją za dłoń, gdy znalazła się niebezpiecznie blisko jego rozporka. Musiał się opanować, bo inaczej zaraz ją stąd zabierze i po zabawie.
- Nie pij na pusty żołądek, zjedz coś - romantyzm Dicka Remingtona przybierał różne formy. Ta polegała na tym, by grzecznie położyć ręce jego żony na stole i wręczyć jej nóż i widelec. Jak tak dalej pójdzie to mu padnie z tej złości. - A ty Flann, jak zapamiętałeś to wszystko? - dodał z uśmiechem i widać było, że mu szalenie do twarzy z tego rodzaju konspiracją i detektywistyczną żyłką.
Musiał przyznać, że było to takie dobre, że prawie nie żałował, że pozbawiał się w tej chwili seksu z żoną na rzecz tego absolutnego skandalu z najbardziej niedorzecznym trójkątem w tle. Ba, z tą dramą czuł się jak ryba w wodzie.


Ainsley Remington
Flann Rohrbach
olimpijka w jeździectwie — właścicielka ośrodka jeździeckiego — hodowca koni
33 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
dotychczasowa królowa świata, której niczym jakieś upiorne domino sypie się wszystko - od niej samej zaczynając, przez zdrowie i spektakularną karierę, po najważniejsze małżeństwo. mimo wszystko kocha dicka (za) bardzo i oddałaby wszystko, by znowu go nie stracić.
+ Desiree Riseborough, Dick Remington

Słowo za słowem, coraz pewniej dochodziła do pewnego wniosku - swego rodzaju szok, który właśnie powodował, że zachowywała się tak a nie inaczej, nie był sprawką tego, że rzeczonym zdradzającym okazywał się konkretnie mąż jej jedynej kuzynki, na dodatek przez długie lata dosyć bliskiej przyjaciółki. Jak ogólnie wiadomo, Ainsley jest raczej typem delikatnej egoistką i chodziło raczej o to, że takie wręcz filmowe dramaty nigdy nie były jej naturalnym środowiskiem, nie umiała się w nich odnajdywać ani właściwie zachować. Tym bardziej teraz - taka sytuacja sama z siebie dosyć jasno wymagała by stanąć po którejś ze stron. I co? Miała być na oboje wściekła (trochę i tak była), że robią bokiem akurat Aspen czy widząc to jak bardzo są w sobie zakochani, jednak trzymać za ich związek kciuki i kibicować? Na dodatek miała nieodparte wrażenie, że swoją obecnością popsuła ich walentynkową randkę, a ostatnie czego kiedykolwiek chciała to być takim specyficznym piątym kołem u wozu. Więc nie dość, że czuła się nieswojo, to jeszcze było jej głupio. Proszę jej zatem wybaczyć każdy ewentualny nietakt. Jest zupełnie niezamierzony. Ze swoistego zamyślenia wyrwało ją to, co mówił jej mąż.
- Patrzcie, patrzcie, jaki wylewny - zaśmiała się dłużej, choć w jej głowie słychać było pewne tonu zarezerwowane raczej dla oburzenia. Nie miała jednak Dickowi niczego za złe (o dziwo), przeniosła na niego za to swoją uwagę, wgapiając w niego jednym z tych spojrzeń pełnych miłości. Ainsley nigdy nie należała do tych uczuciowo wylewnych, ale akurat przy Richardzie dosyć jasno było widać, że jest w nim wręcz bezgranicznie zakochana. - Cóż, jaką w tym roku będziemy mieć okrągłą rocznicę wspólnego pożycia - probowala zgrywać poważną, ale wychodziło jej to raczej wątpliwie. Wiadomo, wliczając ich przerwę całkowity okres ich znajomości jest odrobinę krótszy, ale przecież nikt nie będzie teraz w to wnikał i rozliczał konkretnie co do każdego roku. W pewnym momencie wróciła swoim spojrzeniem do towarzyszącej im dzisiaj blondynki. Co jakiś czas zerkała również i na Flanna, przecież niegrzecznym byłoby zupełne olewanie jego osoby, ale owszem - głównym odbiorcą zdradzanych przez nią treści miała być dziewczyna.
- I wcale nie było aż tak dramatycznie - miała się jakoś bardziej wytłumaczyć z kwestii tego nieszczęsnego narzeczonego, ale prawie w ostatniej chwili ugryzła się jednak w język. Poszło w świat co poszło, a jakby zbytnio się chciała teraz wybielać, w dodatkowo kiepskim świetle stawiałaby towarzyszy dzisiejszego wieczoru. Mniej jednak znaczy więcej i takie tam. Czas odbić na lżejszy temat. - Ale owszem, te trzydzieści kilka lat temu moi rodzice uznali za dobry pomysł posiadanie dzieci w zbliżonym wieku do tych, które przytrafiły się ich przyjaciołom. Mniej lub bardziej szczęśliwie pojawiłam się ja. Więc jak widać można uznać, że jestem dla niego stworzona dosłownie i w przenośni - pogładziła przy tym męża jakoś tak całkiem czule po karku. Żarty żartami, ale było coś zupełnie magicznego w tym ich specyficznym porozumieniu. Nikt inny pewnie wspólnie nie uznałby za dobry pomysł takiego szaleństwa, jak branie ślubu na drugiej randce. Co więcej - to zdaje się naprawdę mieć ręce i nogi, i po prostu działać.
Kiedy zabrał jednak jej ręce i zorganizował wszystko tak, by zamiast a. piciem alkoholu, b. gadaniem farmazonów, zajęła się jedzeniem, zacmokała w jego stronę, trochę wszystkim rozbawiona i już, ciszej, trochę jakby tylko dla niego rzuciła:
- Dobrze, tato - i jak przystało na kobietę dorosłą i dojrzałą, wystawiła mu język. A raczej sam jego czubek.

Flann za to w końcu zaczynał się czuć odrobinę bardziej swobodnie i chyba było to nawet widać. Owszem, większość zasług mogła sobie przypisać sama Desiree, ale odpowiednim rozluźniaczem okazywało się również białe wino. Może i było to lekko naiwne, bo zdawał sobie sprawę z tego, że dobra mina szanownej kuzynki może jednak być tą do całkiem złej gry. Na ten moment jednak próbował odsuwać od siebie te myśli i skupić na tym co (a raczej kto) było w dniu dzisiejszym najważniejsze. Czyli na Desi, a dokładnie na jej reakcji na jego troskę - liczył, że przyzwyczaiła się już do pewnych zachowań z jego strony, w końcu są r a z e m nie od wczoraj, ale jednak nie. Jednak przemawiała nadal jej niezależność i zosiosamowatość. Irytowało go to odrobinę, ale musiał przyznać że na swój sposób i imponowało. Była inna od kobiet, do których przywykł. Całkowicie zależnych od partnera i jemu oddane, aż do pewnego rodzaju zakłamania. Desiree zatem była miłym powiewem świeżości w jego sztywnym i poukładanym życiu.
- Dobrze, wiem, ale to nie zmienia faktu że mogę się o ciebie troszczyć - rzucił jednak całkiem zdecydowanie, bo skoro ona mogła próbować stawiać na swoim, mógł to robić i on. A raczej przynajmniej próbować to robić, bo jak wiadomo Flann był z tych małoodpornych na kobiece wdzięki, więc już sam urok osobisty blondynki wystarczył, by tej łatwo było wygrać. Uśmiechnął się pod nosem i ciszej dodał: - Wystarczy nam chyba zresztą fajerwerków na dziś? - miał się już do niej przysunąć bliżej i uszczknąć cokolwiek więcej z ich zwyczajnej bliskości. Czas, który spędzają wspólnie - w większości niestety nadal ten na wyłączność - trochę przyzwyczaił go do tego, że właściwie non stop może sobie jakoś jej bliskość, jej cielesność dawkować. Nie wiedział jednak jak ona to widzi... z cóż, tak nietypową publicznością. Kiedy jednak został wywołany do tablicy tak bardziej prywatnie, przysunął się do niej już zupełnie bezkarnie i słuchając jej pytania, cmoknął sobie ją w ramię.
- Nadal. Blondi to siostra żony - nie ogarniał za bardzo jakie tam konkretne koneksje odchodziły, to zawsze było dosyć krótko tłumaczone jako "jesteśmy kuzynkami". Choć teraz jak ta spojrzał na Ainsley z tą jej idealną, jasną skórą... W porównaniu do Aspen i określenia "jesteśmy bliską rodziną" mogło się wydawać kuriozalne i miał wrażenie, że zaraz i sama Desi wylacznie parsknie śmiechem i uzna, że ten się z niej mało elegancko nabija. Cmoknął ją jeszcze raz i miał się już powoli odsuwać, kiedy zdał sobie sprawę, że nie mówi już nawet o Aspen per "m o j a żona". Może było to już ostatecznie okrutne, ale najwyraźniej zaangażował się w s w ó j związek z Desi na tyle, że tylko ta piękna blondynka mogła być teraz j e g o. Nie chciał już więcej, więcej też widocznie nie potrzebował. Wyprostował się w końcu, jak przystało na kulturalnego rozmówcę i akurat trafił na pytanie, które wyszło od Dicka.
- Sam wiesz - pokiwał twierdząco głową. Dobra, no mleko się już rozlało i może był ostatnim hipokrytą, który kocha jedną, a z drugą nie potrafi się rozwieść, ale w kwestii pewnych oczywistości, nie zamierzał udawać że jest inaczej. - Odrobinę to pewnie brutalne, ale owszem, z zakochaniem nie wygrasz - spojrzał nawet na s w o j ą Desi, chyba jakby oczekujac w tym momencie aprobaty z jej strony. Aprobaty co do tego, że tak ochoczo przyznawał się przed reprezentacją rodziny żony, tej trzeciej w ich układzie, do ich miłości. Jakaś część niego, gdzieś tam głęboko w środku, liczyła się jednak z tym, ze dostanke po uszach. Swój wzrok odwrócił dopiero, kiedy Dick zadał następne pytanie. Zaraz zresztą po tym jak Desi w telegraficznym skrócie opowiedziała ich towarzyszom l tym, jak to przyszło się im poznać.
- Jak nieprzemyślany przez autora horror klasy B - zaśmiał się nawet, ale hej - czy ktokolwiek byłby w stanie mieć inne skojarzenia słysząc prostą opowieść "facet w luksusowym samochodzie zabiera wyzywająco ubraną, zupełnie seksowną wampirzycę jako autostopowiczkę na samym końcu świata i zamiast zabrać ją kulturalnie do domu, rżną się w najlepsze przez całą noc"? No litości. Ale przecież akurat i c h produkcja finalnie tak zła nie była. - Ale takie zupełne szaleństwo. Dreszczowiec z happy endem - i niech każdy sobie odniesie ten happy end do takiego zakończenia, jakie tylko jest w stanie sobie teraz wyobrazić. Uśmiechnął się pod nosem, obserwując przez chwilę reakcję samej Desi, po czym jednak zabrał się za upijanie swojego wina. Przecież nie może się zmarnować, prawda?


Nie wiedziała, czy stwierdzenie Desiree dotyczące nieżałowania przez nią ślubu jest pytaniem, czy może bardziej stwierdzeniem, ale i tak jedynie wzruszyła ramionami - niby obojętnie - choć widać było, że faktycznie nie żałuje. I znowu zaserwowała mężowi to spojrzenie wpatrzonej w niego kobiety. Zwykle zarezerwowane pewnie co najwyżej dla grona pewnych zakochanych idiotek, ale wtórując klasykowi - z zakochaniem nie wygrasz.
- Cóż, w całym gąszczu niedogodności wynikających z posiadania przystojnego męża - gdyby jednak jej zamiary były trudne do odczytania, pokiwała twierdząco głową. Serio, nie żałowała. A że tym niewymuszonym komplementem udało się jej złapać uwagę rzeczonego męża, postanowiła zapytać u źródła: - A powinnam żałować? - a co, niech się sam zakochany wykaże.
Trudno określić, czy te wyskoki pełne humoru wynikały po prostu z jej brytyjskości, czy z tego że faktycznie w tym towarzystwie czuła sie d o b r z e.
ODPOWIEDZ